Orfeusz na wyspie
Festiwal Herrenchiemsee jest szczególny: umiejscowiony jest na dwóch wyspach na jeziorze Chiemsee, Herreninsel i Fraueninsel, ale głównie na tej pierwszej, bo tam znajduje się największa atrakcja okolicy, czyli jedna z trzech wybudowanych przez Ludwika II Bawarskiego szalonych budowli. Dwie z nich pozostały niewykończone: najsłynniejszy zamek Neuschwanstein, małpowany dziś na wszystkie strony przez disneylandy, oraz właśnie Herrenchiemsee, który został zbudowany na wzór Wersalu. Ludwik II uwielbiał Króla-Słońce, pewnie chciał się trochę z nim utożsamiać, ale nie bardzo miał dane, więc próbował choćby w ten sposób. Niestety na zamki zabrakło kasy, króla uznano za szalonego i zaraz potem albo uśmiercono, albo skłoniono do samobójstwa, a dziś te nieukończone romantyczne budowle przyciągają najbardziej w całej Bawarii i przyczyniają się walnie do jej dobrobytu. Szaleństwo wielokrotnie się zwróciło.
Od 2000 r., czyli Roku Bachowskiego, festiwale odbywają się w Herrenchiemsee co lato. Każdy z nich ma jakąś myśl przewodnią (najczęściej związaną jakoś z Ludwikiem II) i nie jest tu ona tylko pretekstem, choć jest pomyślana pojemnie, by zmieścić – biorąc pod uwagę program tegoroczny – od Bacha po Arvo Pärta. W tym roku to „Muzyka i słowo”, co nawiązuje do literackich i muzycznych zainteresowań monarchy. Zmieścił się tu i Orfeusz Monteverdiego, który został tu wykonany przez zespoły The Taverner Singers, Consort & Players Andrew Parrotta. Pokażą się też one zaniedługo w Polsce, na Wratislavii, ale z innym repertuarem – Pasją Janową Bacha.
Zespoły mają w dorobku nagrania m.in. madrygałów i nieszporów, więc Monteverdi to dla nich codzienność. Może i Orfeusza nagrają? Grają może nie olśniewająco, ale bezpretensjonalnie, prosto i przez to ujmująco. Smyczki w pojedynczej obsadzie, za to podwójnie klawesyny, pozytywy i arcylutnie (plus bzyczący regał podczas śpiewu Plutona), co nadaje szczególną barwę. Bardzo proste sposoby na przestrzeń i barwę (efekt echa uzyskany w ten sposób, że jedna ze skrzypaczek gra zwrócona tyłem do publiczności). Z tym wszystkim współgra wielka rola Orfeusza – Rufusa Müllera, określanego jako artysta brytyjsko-niemiecki, który bywał już w swoim życiu zarówno Ewangelistą, jak i Taminem. Piszę, że współgra, bo Müller śpiewa właśnie z prostotą i bezpośredniością, bez żadnego widocznego wysiłku, z naturalną ekspresją. I przez to wszystko autentycznie wzruszał. Ale nie tylko on: ta opera, jak wiadomo, Orfeuszem stoi, ale i parę innych głosów się zaznaczyło, np. Amerykanka Emily Van Evera jako bardzo ekspresyjna Posłanka/Prozerpina/Nadzieja.
Ciekawam, co słychać z tyłu tej długaśnej Sali Lustrzanej (przypominającej raczej ogromny korytarz), bo ja dostałam miejsce w III rzędzie i wszystko słychać było znakomicie. Jutro siedzę o włosek dalej – w VII rzędzie, i to z pewnością lepiej, bo będzie koncert orkiestrowy. A w ciągu dnia, mam nadzieję, zwiedzę dokładniej ten obiekt i jeszcze parę innych na wyspie.
Komentarze
Pobutka.
Dzień dobry,
po wysłuchaniu Pobutki stwierdzam, jak i po wczorajszym, że Rufus Müller jest bardziej angielski niż niemiecki, tj. pod względem gatunku głosu…
Dziś nie mogłam nie zrobić sobie gimnastyki przy tyrolskiej muzyczce z tiwi 🙂 Co prawda złapałam 3sat, a nie Bawarczyków, ale to też blisko. Najpierw myślałam, że obraz wysiadł, ale szybko się zorientowałam, że po prostu w tych górach jest teraz taka mgła i – jak mawia Bobik – luj. Tu też był o siódmej, ale teraz już nie. Obawiam się, że to cały dzień tak będzie na przemian. Byle nie lało cały czas.
Zdjęcia z wczoraj: Prien am Chiemsee i Herrenchiemsee wieczorem.
Dzień dobry.
Piękne zdjęcia, Pani Kierowniczko.
Za tydzień będę mieć problem, które okoliczności przyrody wybrać. 😀
Dzień dobry, ta roślina to perukowiec. Życzę kolejnych miłych wrażeń muzycznych i krajoznawczych w pięknej Bawarii.
Ale ma fajnie Pani Kierowniczka. 🙂
Miło słyszeć, że pokolenie, powiedzmy, średnie, trzyma się dobrze. Oboje państwo śpiewające kojarzą mi się z poprzednim stuleciem, a potem gdzieś znikli z rynku, takie miałem niesłuszne wrażenie. 😳
Kola dostal II miejsce na konkursie w Sydney (pierwsze Avan Yu).
Dzień dobry, piękne zdjątka. Takie malownicze przymglenie piekniejsze może nieraz niż nieskazitelne słonko? Ale deszczu jednak nie życzę.
Do Wielki Wódz – rzeczywiście niejakie przeczulenie, bo bynajmniej nie miałem zamiaru nikogo obrażać i mam stosunek do twórcy La Petite Bande zdecydowanie krytyczny, a nie pogardliwy. Spolszczając i używając liczby mnogiej (nazwisko), chciałem, nie wdając się w dłuższe dywagacje, zasygnalizować pewne zjawisko – poszukiwania w niszy, jaką było 20 – 30 lat temu wykonywanie muzyki tzw dawnej, swojej szansy zawodowej przez muzyków niekoniecznie dobrych. Do dzisiaj pamiętam piorunujące wrażenie z koncertu Kuijkena, który przyjechał w poł lat 80-tych do Warszawy z solowymi sonatami skrzypcowymi. I temu co wtedy usłyszałem mówię po prostu – nie. Nie tylko ja wtedy grzecznie opuściłem salę Kameralną FN w przerwie, po pierwszej części tego wydarzenia. Wraz z wieloma innymi słuchaczami wyszedł również nasz znakomity, czołowy klawesynista. Wolę Mułłową, Carmignolę niż…, wolę Staiera niż… I tyle.
Do Mapap – z tymi etatami, to rozumiem, że jest to polemika z moją tezą, tylko ja pisałem jednak co innego… Natomiast pozwolę sobie zapytać jaka może być zawartość tego wdzięcznego „magicznego marginesu”? Jeśli pozyskaliśmy do zespołu dobrego muzyka, profesjonalistę w swoim zawodzie, to jakiego jeszcze zaangażowania od niego oczekujemy, by nie pogrozić mu paluszkiem i nie sugerować, że może nie jest nam znowu tak potrzebny przy kolejnym projekcie? Pachnie mi to atmosferką – brrr. Również wspomniany przez Mapap koncertmistrz. Z definicji – to wybitny muzyk, szczególnie wartościowy dla zespołu, bo kształtujący jego oblicze, poziom techniczny i artystyczny. Często to jedyny szef muzyczny zespołu. Możliwość współpracy jest w tym przypadku ewentualnym zaszczytem dla dwóch stron, aczkolwiek osobiście wolę relacje, w których ani nie jestem zaszczycany, ani nie zaszczycam. To zdecydowanie zdrowsze. I na koniec – zawody artystyczne w naturalny sposób umożliwiają sformalizowanie współpracy i pracy na podstawie umowy o dzieło. Jeśli jestem z jakiś względów nie zainteresowany etatową współpracą, to jej nie podejmuję. Bycie freelancem uzupełnia rynek pracy zinstytucjonalizowanych zespołów i nie spotkałem się jeszcze z sytuacją, by ktoś mnie zmuszał do podpisania umowy o pracę. Więc jaki jest problem? Jeśli to taki świetny model, to stosować, stosować – we własnej drodze zawodowej. Serdecznie pozdrawiam.
Dzień dobry,
zwiedziłam na wyspie, co tylko dało się zwiedzić. Pogoda jakoś dopisuje, raz tylko lunęło o pierwszej, ale krótko i akurat byłam pod dachem. A teraz nawet słoneczko nieśmiało błyska przez chmurki.
Co do Kuijkena, i ja cierpiałam od zawsze słuchając go, także na wspomnianym przez bata1 koncercie, na którym również byłam. Niestety nasz zasłużony Sigi po prostu fałszował i nadal fałszuje. Nie wiem, czy to polega na tym, że czegoś nie dosłyszy, czy na tym, że uważał, że tak ma być, bo inny strój itp. Ale to przecież nieprawda.
Okoliczności przyrody faktycznie są tu przepięknościowe i nie pomogę Mar-Jo w wyborze…
Zmarł „Łapa” 🙁
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,12168804,Andrzej_Lapicki_nie_zyje__Mial_88_lat.html
Ale takiej śmierci można życzyć każdemu. Jeśli już życzyć śmierci, a w końcu wszystkich trafi szlag.
Nie mogę, mimo że wszystkich nas trafi szlag, pogodzić się z odchodzeniem kolejnych aktorów, którzy dla mnie byli od zawsze. Mam nadzieję, że jestem niesprawiedliwy w ocenie tego, że wydaje się, że nie maja godnych następców. Zapasiewicz, Holoubek – wydają się mi nie do „powtórzenia”? Co będzie, gdy zabraknie Gajosa, Gołasa, Michnikowskiego? Do kitu to urządzone jest.
Donoszę, że Mapap ma rację co do wspominanego powyżej perkusisty. Sprawdziłem na jego stronie internetowej i okazuje się, że od miesiąca jest zapotrzebowanie na bezpartyjnego fachowca. A może to jest zaczarowany As w rękawie Opery Kameralnej? Zazdraszczam Pani Redaktor urlopowych krajobrazów i pozdrawiam.
Każdy wie, że fałszował. A jak komunikat odebrałem, tak odebrałem i mam do tego prawo jako odbiorca. Widocznie środki wyrazu były nieadekwatne. 🙂 Nazwisko zresztą było strasznie przekręcone, rozumiem to, nie każdy musi się interesować flamandzką fonetyką.
Z uogólnieniem zgadzam się średnio, to pewnie też rzecz gustu.
A z resztą się nie zgadzam. Jeśli mi, patrzącemu z boku, wydaje się, że etatowość niekoniecznie jest jedynym i najlepszym rozwiązaniem, a mapap potwierdza to na podstawie swojego doświadczenia, dość zdaje się dużego, to może coś w tym jest? A tu zaraz „atmosferki” i takie różne. Jasne, część muzyków chce dostawać stałą rentę na zakładzie pracy i spokojnie chałturzyć po ślubach i pogrzebach, tylko co to mnie obchodzi? Oni na pewno się nie nadają do takiej działalności, jaką uprawia mapap i całe mnóstwo muzyków, których słucham i szanuję (choćby czasem coś mi się mniej podobało). Całej reszcie serdecznie dziękuję za uwagę, nie jestem i nie będę odbiorcą. Może jest za dużo muzyków, rozważał ktoś taką możliwość? 😈
Bilety na środę wyprzedane. Głos mnie zachwycił.
Festspiel-Liederabend Elīna Garanča:
http://www.sueddeutsche.de/kultur/auftakt-schoenheitskoenigin-der-oper-1.1418037
Dziewczyna z agencji PR, która mnie tu zaprosiła, wybiera się jutro w Monachium na Wozzecka, dla Simona Keenelyside, który śpiewa główną rolę. Poniekąd ją rozumiem 😉
Niestety, nie znaleziono strony – taki komunikat ukazał mi się po kliknięciu linek do zdjęć. Czy dostęp został ograniczony?
Faktycznie, mnie też nie wpuściło. 🙁 A tak sobie chciałem pooglądać okoliczności niemieckiej przyrody na sucho, bo ostatnio rzadko miałem do tego okazję. 😉
Sorry, już poprawiam – zmieniałam tytuły albumów i nie przyszło mi do głowy, że i linki trzeba zmienić 🙂
Już jest OK – można oglądać 🙂
Jeszcze a propos Wielkiego Wodza @13:07 – wczorajszy Orfeusz rzeczywiście nie jest bardzo młody, ale Emily Van Evera – przeciwnie 🙂 Jeszcze dodam, że w roli Muzyki i jeszcze w którejś (nie pamiętam juz w tej chwili) wystąpiła Claire Wilkinson, też dość młoda i znana z innych kontekstów.
Ano pewnie, że przeciwnie, czy ja coś mówię? Tylko o staż mi chodziło. 🙂
Ktoś już był uprzejmy włazić na moje dzisiejsze, jeszcze nie opisane i niekompletne zdjęcia 🙂 Teraz obrobiłam i zapraszam: Herrenchiemsee w sobotę.
Już jest i nowy wpis.
Teraz spać, bo znów zrywam się skoro świt. Wracam niestety przez Poznań, więc dłużej potrwa.
KOCHAM Pasję Janową. Niemniej, nie mogę się nadziwić, że mniej więcej połowa występów w Polsce różnych znanych zespołów „barokowych” prezentuje nam właśnie TO dzieło. No taka Mateuszowa wymaga większych nakładów, Msza h-moll też. Oczywiście można słuchać Pasji Janowej w nieskończoność (sam też mógłbym), ale polska publiczność nie słyszała jeszcze nigdy tylu niesamowitych arcydzieł muzyki baroku… Ciekawe, skąd się to bierze? Zapewne kontraktowane zespoły przedstawiają różne propozycje, ale pewnie ktoś decydujący w ostatecznym rozrachunku o kasie myśli sobie „No ten Bach, to jednak pewniak. Na Bacha zawsze przyjdą. A z tego całego Bacha to Janową da się tu ściągnąć możliwie najoszczędniej. Trąbek nie trzeba, rogów też nie, ani kotłów. Same tylko kłopoty z blachą, zagrają raptem parę dźwięków, a kasy na to trzeba od cholery! To niech będzie Janowa! Ładna, tania…” 😉
No tak, dla tych widoków może nawet byłbym skłonny znieść bawarskie piwa. 😈
Czyżby dało się wyczuć, że nie jestem wielbicielem wyżej wymienionych? 😳
Ale jestem skłonny zaakceptować opinię, że przemawia przeze mnie lokalny patriotyzm i nie musi się mojego zdaniai cytować w Wikipedii ani w przewodnikach turystycznych. 😉
Ja akurat bawarskie piwa ogromnie lubię. To na zdjęciu to Hofbrau Muenchen Schwarze-Weisse. Dla mnie pycha, ale wiem, że pieski lubią piwną goryczkę, w odróżnieniu od kierowniczek 😉
Nie odpowiedziałam jeszcze PMac w kwestii Pasji Janowej. Otóż Mateuszowa również jak najbardziej na Wratislavii będzie, ale ustępujący dyrektor pozostawił ją sobie i swoim zespołom 😉
I w ogóle przez pierwszy weekend bachowskie szaleństwo. Szczegóły:
http://www.wratislaviacantans.pl/program/