Manon w Matriksie
Metro! No tak, coś w podobie. Szare kafelki jak na stacji Kabaty, za to wielkie okna-drzwi jak na Dworcu Centralnym. I za nimi jeżdżą światła miasta. To kto w końcu jedzie, a kto stoi? Nieważne, bo to Matrix. Tak dramaturg zatytułował I akt, a jego streszczenie zaczyna się od następujących słów: „Wieczór w dużym mieście. Pracownicy korporacji kończą pracę i wysypują się na ulicę. Koniec pracy oznacza przymus zabawy. Zapowiada się kolejny „szalony wieczór”. Des Grieux ma dość rutyny codzienności. Niejasno tłumaczy się z niechęci do zabawy i miłosnych przygód. Miłość, zakochanie, uwiedzenie stają się dla Des Grieux szansą wyrwania z matrixu [pisownia oryginalna – DS] codzienności”. To jak to jest – chce się wyrwać czy nie? Jak Matrix to Matrix – całe otoczenie jest w czarnych okularach i garniturach; panie w swoich mundurkach wyglądają po prostu niezgrabnie. No i wybierają się na zabawę stojąc sztywno i nieruchomo, tylko wielkie drzwi zasuwają się i rozsuwają przed nimi.
Okularów nie nosi jedynie Des Grieux, bo to on wbrew tytułowi jest głównym bohaterem. Manon jest inna, bo ma czerwony lśniący płaszczyk, platynową perukę, a gdy po raz pierwszy się pojawia, towarzyszy jej czerwona neonowa ramka.
Treliński podaje takie, a nie inne inspiracje do swego przedstawienia, bo chce się usprawiedliwić, dlaczego Manon nie jest u niego tym, kim jest w oryginale, czyli nieszczęsną dziewczyną, całkowicie ubezwłasnowolnioną przez mężczyzn. Jej własny brat traktuje ją jak alfons, Manon przechodzi z rąk do rąk jak towar i kiedy w końcu czuje się bezpieczna finansowo, fiksuje na punkcie pięknych rzeczy – kolejna niewola. Treliński dodaje jej jeszcze jedną – nałogi. I mimo tego, a także mimo to, że w finale to ona cierpi i umiera, dla reżysera to ona ma być fantomem wyobrażonym przez mężczyznę, kobietą, której nie ma.
Puccini sam był typem macho, ale jednak nad Manon się zlitował, w sumie jest nam jej żal. Ale to sprawia sama muzyka, przemiana – w ostatnich aktach – z komedii w tragedię. Warszawski spektakl w tym przeszkadza. Gdzie niby znajdujemy się w finale, gdzie znajduje się amerykańska pustynia, na której bohaterka ginie? Na tej samej stacji, co we wszystkich poprzednich aktach. Chcąc pić mogłaby skorzystać z umywalki. Ale nie korzysta. Pewnie dlatego, że jest fantomem.
Na szczęście przynajmniej pod względem muzycznym nie jest źle – Patrick Fournillier prowadzi spektakl ze zrozumieniem. Manon (Amanda Echalaz) śpiewa nieźle; Des Grieux (Thiago Arancam) jest przede wszystkim przystojniaczkiem, ale parę nutek mu się udało; Lescaut (Mikołaj Zalasiński) nie ma jakiegoś efektownego głosu, ale się stara (świetny był w tej roli Ruciński w koncertowym wykonaniu sprzed paru lat). U Trelińskiego musi się pokazać jakaś celebrytka, więc tym razem padło na niejaką Ramonę Rey, która zaśpiewała „madrygał” razem z paroma koleżankami (tj. tak naprawdę zaśpiewała Małgorzata Pańko z towarzyszeniem paru innych gracji). No baaardzo to przybliżyło Pucciniego współczesnej publiczności.
Komentarze
Bardzo to pochlebne słowa… tego bardzo miernego sektaklu. Rzeczywiście Manon śpiewana przez p.Amandę to popis bardzo dobrze wyszkolnej śpiewaczki. Des Grieux – Thiago Arancam, to dla mnie nieudana i wogóle nie ekspresyjna podróba głosu Jose Cury.
Byłem na próbie generalnej i powiem szczerze, to było dno. Muzyka Pucciniego wykastrowana przez reżyserię tak bezsensowną! Nie zdażyło mi się nigdy, żeby nudzić się na operze Pucciniego! Manon w swojej wielkiej i jakże tragicznej arii (Sola Perduta…) wyśpiewała wszystkie dźwięki! Ale to było o niczym i powiem szczerze, że wydawanie dźwięków nikogo nie powinno satysfakcjonować, a jesli ktoś odczuje satysfakcję po tym spektaklu to…gratuluje.
Powiem krótko. Wolę, żeby Renee śpiewała cicho, ale o czymś…
Dobry wieczór,
do tej pory bloga jedynie czytałem, do wpisu skłonił mnie podejrzany (o gwałt na dobrych kompozytorach) Mariusz T. Myślę, że im lepiej ten pan wróci do sztuki filmowej (a sądząc po jego wyczynie w Manon Lescaut, już nie niesmacznym a wręcz obleśnym, może to być od razu kino porno), tym lepiej. Nuda na całego (kto by pomyślał), w warstwie muzycznej szepczący Arancam (kilka razy poznawałem, że śpiewa tylko po zmieniających się napisach), aranżacja bez pomysłu i bez sensu. Faktycznie, Pani Kierowniczka łagodnie się z Mariuszem T. obeszła.
Pozdrawiam i życzę dobrej nocy.
Pobutka.
Dzień dobry,
po wrzuceniu wpisu poszłam od razu spać z uwagi na konieczność zerwania się o barbarzyńskiej porze (ale i tak później od PAK-a). Witam jacjag 🙂 i wyznam szczerze, że i ja przysnęłam gdzieś w II akcie… ale jeśli mówicie, że ja się łagodnie z tym obeszłam, zobaczcie gucia spod poprzedniego wpisu 😛
Ruszam. Odezwę się pewnie dopiero jutro. Chociaż kto wie?… 🙂
Skoro o premierach mowa to zalaczam link do recenzji poniedzialkowego swiatowego prawykonania w Muskiverein”Koncertu na skrzypce i altowke”. Mozna powiedziec od awngardy do neoromantyzmu.
http://diepresse.com/home/kultur/klassik/1304659/Musikverein_Eins-zwei-drei-so-viel-von-Penderecki?_vl_backlink=/home/kultur/index.do
Niestety nie moglem pojsc na ten koncert, ale duzo bylo Pendereckiego w austriackiej TV.
Pewnie nie powinienem zabierać tu głosu, bo na premierze nie byłem, świadomie nie dokonując latem, z poczuciem buntu (łagodnie rzecz ujmując), że Wielki Inscenizator kolejny raz mnie odstręcza od pójścia.
Ale mój 15-letni sąsiad był na próbie generalnej i po przyjściu „zarekomendował” mi w ten sposób: „Niech pan nie idzie, znowu kafelki i jakieś poplątanie – śpiewa o pustyni i stoi na stacji metra”.
No, ja stary rupieć, to mogę być uczulony na wymyślności, ale on – nastolatek też?
A wpis Pani Kierowniczki odebrałem nie tyle jako łagodny, ale jako pełen rezygnacji.
Przepraszam – errata – nie dokonując rezerwacji
Pan Treliński już naprawdę „lewituje”.
Miałem już takie wrażenie podczas „Latającego Holendra”…
Reżyser kreuje określoną wizję – opowiada historię ZUPEŁNIE nie związaną z librettem. Jego natchnieniem wydaje się być muzyka, choć nie zawsze.
Bohaterowie ukazują nam opowieść, która nijak nie przystaje do tekstu oryginału. Jeśli muzyka do tego nie pasuje – tym gorzej dla muzyki.
Reżyser i tak ukaże swoją wizję. A czy to jest jeszcze Manon Pucciniego? Nie ma to zupełnie żadnego znaczenia. Najważniejsze, że reżyser pławi się w swoich kreacjach…
Po premierze jestem zdruzgotany… Gdzie jest kres dowolności interpretacji reżyserskiej? Czy reżyser powinien trzymać się libretta, czy ma prawo do oprawy muzycznej zaproponowanej przez kompozytora?
Dla mnie po prostu dno… niestety. Podobał mi się Roger, Madama Butterfly, Oniegin. Gdzieś się „nasz” reżyser chyba od tamtych produkcji pogubił… Może to problemy natury osobistej? Podobno jakieś celebrytki okupują apartament reżysera-dżentelmena… Może stąd tak słaba produkcja? 😉
Bartoromero, bardzo proszę bez wycieczek osobistych w stronę prywatnego życia reżysera!!! To, że nie rozumie pan intencji szkarłatnego języka oblizującego karminowe wargi nie uprawnia pana do wydawania pochopnych osądów na temat lewitacji!
Żarcik taki… 😉
Marzę i liczę skrycie, że już niedługo publiczność powie „dość” i powrócą tradycyjne produkcje operowe, z puderm, perukami i normalną scenografią.
Gostku, na szczescie sa i takie, np to – przepiekne:
http://www.youtube.com/watch?v=2ksSQMzTyGQ
Albo takie, jeszcze więcej pudru i peruk. 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=8iOz5T-1wHE
@ Gostek Przelotem „Marzę i liczę skrycie, że już niedługo publiczność powie „dość” i powrócą tradycyjne produkcje ”
To nawet nie o to chodzi…
Problem w tym, że reżyserzy za nic mają historię… kasują wszystkie czynności, które są zapisane w librettcie.
i to jest tragedia.
Bo to nie chodzi o to metro, bo jakby oni jakoś w tym metrze próbowaliby się odnaleźć i wykonywać cokolwiek, o czym mówią to byłoby lepiej…
A druga sprawa jest taka… Że ja zaczynam się czuć jak w jednej z scenie z „Dżumy” Camusa, wtedy kiedy w operze podczas szalejącej epidemii, wystawiono Orfeusza i Eyrydykę (chyba nie Glucka, bo w książce opera konczy sie jak w micie…). Camus opisał, reakcję ludzi na tragiczne zakonczenie w ten sposób, że ludzie wyszli w mliczeniu…
Czy jest to konieczne, żeby przenosić do Pucciniego codzienność i to tę najgorszą? Jakoś wciąganie przez nos „koksu” nie jest moją rozrywką, nie chciałbym patrzeć jak ktos z moich znajomych to robi i nie chcę na to patrzeć w operze…
No i ostatnia kwestia… Mówi, się o MET że jest staroświecka i kostyczna, to czemu ludzie są zachwyceni tymi produkcjami i wzruszają się, płaczą itd.
To nie kostiumy denterminują wzruszenie, tylko dobrze, pięknie opowiedziana historia… nieważne chyba czy w krynolinach czy w okularach z Matrixa!
Problem leży w tym że ONI nie słuchają i ani trochę, ICH nie interesuje o czym jest dzieło. Interesują wyłącznie własne obsesje i lęki. A że wyobraźnię najczęściej mają ograniczoną, wydaje im się , że wystarczy przyłożyć operę do jakiejś istniejącej w popkulturze kliszy (a to „Matrix”, a to „Osiem i pół”, a to „Gwiezdne wojny”) albo podporządkować wziętemu z kosmosu „pomysłowi” typu „topniejące serce Oniegina” i będzie pięknie i głęboko. Nie jest. Jest za to i głupio, i nudno. A nie musi być, nawet, jeśli przenosi się Haendla do współczesności (:Rinaldo” wg. Carsena) czy Rossiniego do lat dwudziestych XX wieku („Ciro in Babilonia” z Pesaro).Z Trelińskim jeszcze gorzej. Jego wczesne spektakle zachwycały nie tylko mnie (oprócz wymienianych już tutaj „Don Giovanni”), a dziś mizeria straszliwa. Na dodatek MT czuje przymus uzupełnienia każdej swej produkcji straszliwym bełkotem rozpowszechnianym w programie i w mediach. Brrrr.
@ lisek 13:15
@Wielki Wódz 14:35
Dzięki za linki,już wiem jakie mam plany na najbliższe wieczory 🙂 Bo w sobotę,podobnie jak Lolo,idę do Heliosa posłuchać Renee 😉
Jak mniemam,w sobotę obejdzie się bez dopisywania skrytej namiętności jaką Jago żywi do Otella itp.dodatkowych komplikacji,a Desdemona będzie duszona tradycyjnie 😉
Ciekawam co p.Treliński zrobiłby z oglądanym przez nas niedawno „Napojem miłosnym”.Aż strach pomyślec!
Jednak nie ma to jak od czasu do czasu obejrzeć spektakl zrobiony „po bożemu” na co niektórzy też kręcą nosem.
Widziałam jedynie zapowiedzi premiery Manon w TVP Kultura i już mnie tknęło dlatego z niecierpliwością czekałam na opinię p.Doroty oraz Państwa.
No i się doczekałam-nie warto na to jechać!
Pozdrawiam.
A mnie ostatnio zupełnie Verdiego odjęło. Wybieram się tylko na „Bal maskowy”, dla Dimy wszystko .
Na Renee też idę ale w Łodzi 🙂
Pani Kierowniczka udala sie wlasnie z Zachodniego Londka do hotelu, skad jutro uda sie na lonisko i do domu.
W dobrej formie. 😈
A jednak geniusz naszej Opery Narodowej nie odkrył jeszcze wszystkiego w „Manon Lescaut”, bo jego Lescaut-Zalasiński zasuwa jednak rozporek w głębi sceny po wyjściu z toalety metra, a mógł to przecież zrobić dopiero na proscenium i – ku zachwytowi swoich wyznawców z kolorowych gazet – sikać na oczach publiczności wprost do kanału orkiestrowego. To by dopiero było odkrywcze, bardzo w duchu tej inscenizacji i oddające stosunek twórców do muzyki Pucciniego.
Pobutka.
Pobutka na drugą zmianę!
http://www.youtube.com/watch?v=1QeRbJniWzg
Dzień dobry 🙂 Dwie Pobutki i wszyscy śpią – ale nie dziwota, kiedy się spojrzy za okno… A w Londynie wczoraj cudne słoneczko (choć wyszło zza chmur dopiero koło południa) – jak to jest 😯
Zapowiedzi Roku Lutosławskiego w Philharmonia Orchestra są imponujące. Zaraz o wszystkim opowiem. Wieczorem w Royal Festival Hall dyrygował Skrowaczewski – niestety Brucknerem (i Mozartem z Hilary Hahn). Poszła koleżanka i odlotu nie doznała, ale mówi, że Skrowa w dobrej formie. Ja natomiast, jako że w końcu praktycznie niemal codziennie jestem na jakimś koncercie, tym razem postanowiłam po prostu pomruczeć z Kotem Mordechajem 🙂
Tego rozporka nie zauważyłam 😯 Wciąganie koki przez Manon – i owszem. Ktoś wybrzydzał na brak aktorstwa z jej strony, ale mam wrażenie, że ona chyba miała po prostu zachowywać się jak osoba naćpana. 🙁
A propos ćpania, okazuje się, że redaktorzy koncernu EMI robią to w pracy. 😯
Co się szanownemu państwo nie zgadza na tej okładce? 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=RG440o4mKzQ&feature=bf_prev&list=UU76PnwusKreNQoBkX1n75PQ
W „Rzepie” o Manon Lescaut:
http://www.rp.pl/artykul/467802,945664-Koszmar-nudnych-nocy.html
GP: „Marze i licze skrycie, ze juz niedlugo publicznosc powie „dosc” i powróca tradycyjne produkcje operowe, z puderm, perukami i normalna scenografia.”
No coz, takich glosow w przeszlosci bylo sporo – szczegolnie kiedy byla mowa o malarstwie – no i patrzcie panstwo, wszystkie zostaly zignorowane 😥
Przypuszczam, ze o scenografii dawniej (duzo) nie mowilo sie, bo przedstawienia nalezaly – jak by to powiedziec – do sztuki jednorazowego uzycia. Wystawi sie opere X, a jak ta sie przezyje i znudzi, to ktos napisze nowa. Klasyczne dzis, aczkolwiek bez pudru i peruk, scenografie Cocteau, Picassa, Appii, Dalego i innych wzbudzaly tyle samo emocji, kontrowersjii i krytyki co te, na ktore tak dzis narzekamy.
PS My na szczescie miszkamy w Ameryce Polnocnej, w ktorej realism is the king! Ole! W niedziele idziemy na Wolnego Strzelca, ktory sadzac po obrazkach na plakatach jest wystawiony hiper-super realistycznie 😎 Doniose! 🙂
Mało podobny ten Antonio na okładce 🙂
No chiba to raczej niejaki pan Corelli… choć kto ich tam wie, jak oni naprawdę wyglądali. A bo to da się wierzyć w obrazki? 😛
Pocorelliło się komuś.W dodatku chyba w odbiciu lustrzanym.
Musi peruki sobie pożyczali,bez to tacy podobni.
Produkcja Manon Lescaut to niestety kolejna chałtura. Najgorsze jest to, że na takie g….. wydano tyle państwowych pieniędzy. Czasem myślę, że w Polsce powinien być taki system finansowania kultury jak w Stanach, może to by nauczyło niektórych pokory.
Niemniej WW wisi nam rozwiązanie zagadki 🙂
Ja tylko badałem opinię publiczną, nie oczekujemy przecież jednomyślności w demokratycznym społeczeństwie. Skoro większość twierdzi, że na obrazku jest Arcangelo, a nie Antonio, szanujemy takie stanowisko. Nie możemy jednak tego poglądu nikomu narzucać, a być może już niedługo wyniki wyszukiwania w grafice Google zmuszą nas do rewizji tych ustaleń. 😎
(co ja p…ieprzę? lepiej pójdę spać) 😛
😆
Ja też. Dzisiejszy dzień miałam krótszy o godzinę. 😐
klakier pisze:
Ale mój 15-letni sąsiad był na próbie generalnej i po przyjściu „zarekomendował” mi w ten sposób: „Niech pan nie idzie, znowu kafelki i jakieś poplątanie – śpiewa o pustyni i stoi na stacji metra”.
BTW: pozazdrościć sąsiadów :)))
Uznanie dla tego 15-latka, mądry chłopak. Nie tylko dostrzegł bezsens tej inscenizacji, ale też ma odwagę o tym mówić. Widać nie wszystkim jeszcze odebrały rozum przedstawienie geniusza naszej opery. Brawo chłopcze!
A mnie się wydaje, że produkcje pana Trelińskiego zawsze były takie same. Przecież błąkający się po scenie facet (przez cały spektakł w niezwykle denerwujacy sposób) byl juz w Onieginie. Pamietam tę kilkumiesięczną dyskusję o tym , kim on jest. Do dziś nikt tego nie wie. A trumna z której wyskakuje tancerka w uwerturze do trawiaty, która jest tancerką kabaretową i to jest wg Trelińskiego powód do hańby. A ministrowie w Turandot obmacujacy Kalafa i jednoczesnie śpiewajacy o tym, że najwiekszym nieszczęściem byłoby, gdyby inne kobiety, podobnie jak księżniczka, nie lubiły mężczyzn. Takich przykladów jest setki. Pisali o tym miłosnicy opery w różnych pismach, na różnych forach.
Jednakże zawsze była hałaśliwa grupka obrońców Wielkiego Mistrza, Trelińskiego, który miał pokazać Światu, jak nalezy robić operę. Dzis ta grupka milczy. Widocznie poszukuje innego WIELKIEGO MISTRZA, bo kogoś nietypowego wielbic musi. Tak juz ma. Dzieki temu wydaje im się, że są lepsi, lepiej czują muzykę, operę, znają się na rezyserii, no i co najważniejsze są tacy postępowi. Zalosne.
Marek – witam. No, to może nie jest do końca tak, choć z tym i owym się zgodzę. „Smutny pan” występował oczywiście nie tylko w Onieginie, ale też np. w Królu Rogerze (w wersji warszawskiej); z tej kategorii jest też „upiorna dziewczynka” z Don Giovanniego. W dawnych swoich czasach Treliński lubił też opowiadać, że jego bohaterem jest „człowiek wypalony”. Teraz przerzucił się na „femme fatale”, kolejne pojęcie z typowego repertuaru męskiej wyobraźni. Trumnę z tancerką sklasyfikowałabym inaczej, to mnie tak nie raziło i wcale nie wydaje mi się, że tańczenie w kabarecie Treliński chciał pokazać jako powód do hańby, raczej jako „działalność publiczną” 😉 Ministrowie obmacujący Kalafa – no, to już koncesje w stronę, która odnosi obecnie sukcesy na scenach światowych (vide Warlikowski); to się po prostu dobrze sprzedaje.
A jednak ma Treliński w swoim dorobku parę wystawień naprawdę znakomitych, którym trudno coś zarzucić. Wciąż jest takim jego pierwsza praca na dużej scenie: Madame Butterfly. W różnych realizacjach sprzed lat było plastyczne wyrafinowanie (co jest zresztą zasługą Borisa Kudlicki). Psychologicznie znakomity jest Król Roger wrocławski. Niestety wydaje mi się, że dziś Treliński rzeczywiście jest „artystą wypalonym”. Parę starych chwytów nie wystarcza za brak pomysłów… A bardzo szkoda.
To prawda „Madame Butterfly” piękna (zwłaszcza praca Kudlicki), ale czy zapomnieliśmy już o „inspiracji” spektaklem Boba Wilsona?
Tu zabawna ocena nowego arcydzieła:
http://www.infochor.pl/artykuly/recenzje/manonlescaut/angora-manonlescaut.html
Prześmiewcza, ale nie bez racji.
@Marek
no jak to milczy, pan chyba nie widział co wyczyniają w komentarzach fejsbukowym profilu TW-ON 🙂
Ale gdzie? Bo pod premierą Manon Lescaut nie ma nic takiego.
Tam gdzie jest „poleca swój najnowszy trailer” Pani Kierowniczko 🙂
No to już pewnie nie dotrę, bo nie mam konta na fejsie 😛
Wystarczy zamknąć to okienko, które wyskakuje, zjechać do stosownego wpisu i klikać „pokaż wcześniejsze komentarze” odpowiednią ilość razy, aż się wszystkie wyświetlą. Nie trzeba mieć konta 🙂
Kłopot w tym, że tego okienka nie ma jak zamknąć
Jakże to, przecież jest w prawym dolnym rogu specjalny przycisk do tego 😀 Pozwoliłem sobie zaznaczyć na zrzucie ekranu 🙂 http://i.imgur.com/qreHZ.jpg
No, ale z niewiadomych powodów nie jest u mnie możliwe zjechanie do dołu tej ramki.
W takim razie proszę spróbować to obejść, wciskając jednocześnie CTRL i minus na klawiaturze numerycznej, wtedy całość powinna się zmniejszyć i okno pojawi się na ekranie w pełnej krasie [w razie potrzeby manewr powtórzyć :)] Mam nadzieję, że się powiedzie i życzę dobrej nocy 🙂
Dobranoc 🙂
No, udało się 🙂 Rzeczywiście niezła jazda po reżyserze tam odchodzi 😈
tragedia, wszystko bez emocji nie dopuszczalne w Puccinim! dziewczyna od poczatku osadzona: kurwa i tyle, nie bylo ostrzezen o swietle stroboskopowym (padaczka) przemocy i nagosci! duet przez telefon i scena finalowa to przyklad braku zrozumienia dla realiow operty! mam nadzieje ze eva maria westbroek odmowi wystepu w brukseli! orkiestra TW grala OK, pozdrawiam PS: w Amsterdamie Written on skin George Benjamin radze zapamietac! pozdrawiam Mariusz Golachowski
Pozdrawiam wzajemnie. No właśnie, Eva Maria Westbroek… to rewelacyjna śpiewaczka, bardzo chciałabym jej kiedyś posłuchać na żywo.
George Benjamin – bardzo ciekawy. Tego nie znam zresztą, ale z kawałków na YouTube bardzo obiecujące. Tu z fantastyczną jak zwykle Barbarą Hanningan:
http://www.youtube.com/watch?v=DE_XnB_mcwU&feature=related