Paweł Szymański zaprosił…
…na koncert do sali kameralnej Filharmonii Narodowej. W tym sezonie jest jej kompozytorem-rezydentem i dzięki temu miał możność m.in. ułożyć dwa koncerty według własnego życzenia. Dla dzisiejszego osią była poezja Georga Trakla, do której i on napisał przepiękny cykl trzech pieśni. Do niego dobrał stworzone również do tekstów tego poety dzieła Antona Weberna i Matthiasa Ronnefelda (wszystkie śpiewała fantastyczna jak zawsze Agata Zubel) oraz parę utworów instrumentalnych, dopełniających niesamowity, oniryczny nastrój.
Mówi się o fatalnym wieku 27 lat: mając tyle właśnie odeszli Janis Joplin, Jimi Hendrix, Kurt Cobain czy współcześnie Amy Winehouse. Ten wiek był fatalny również dla trzech z bohaterów tego koncertu: mając właśnie tyle lat w 1914 r. Trakl popełnił samobójstwo, jeden z wykonanych kompozytorów, Matthias Ronnefeld, zmarł na cukrzycę w 1986 r., a inny, Adam Falkiewicz, w 2007 r. odebrał sobie życie.
Zamknięty krąg ekspresjonistycznej, depresyjnej poezji Trakla, obracającej się wśród powtarzających się tematów i skojarzeń, generuje muzykę różnorodną, ale o zbliżonej w jakiś sposób atmosferze. Sechs Lieder op. 14 Weberna, to maksymalna kondensacja, a przy tym ulotność. Fünf Lieder nach Trakl op. 4 wspomnianego Ronnefelda to inny świat, pełen skrajności, od kameralnego ściszenia do intensywnego forte. Wreszcie genialne Drei Lieder nach Trakl Szymańskiego – Agata Zubel, która zresztą nagrała je cztery lata temu na płycie Poems (CD Accord 2009), tym razem wystąpiła z Maciejem Grzybowskim przy fortepianie i oboje przeszli samych siebie.
Te główne punkty zostały obudowane muzyką instrumentalną. Na początku Songlines Rolanda Freisitzera (ur. 1971; kompozytor przybył na koncert), muzyka zbudowana na obsesyjnych powtórzeniach kilkunutowych zwrotów harmoniczno-melodycznych, jakby refrenów – ale nie jak w repetitive music, tylko po kolei, trochę jak w utworach Strawińskiego. Potem Webern, a po nim króciutkie, zaledwie parominutowe Psychodrammen II Falkiewicza, w którym wszystko kończy się, ledwie się zaczęło. I na koniec części Ronnefeld. Po przerwie pieśni Szymańskiego i na zakończenie wyciszenie: Equilibre Romana Haubenstocka-Ramatiego (Szymański odbył u niego studia uzupełniające w Wiedniu). Światła zostały wygaszone, muzycy otoczyli publiczność, bo grali również po bokach widowni, i oplatali nas również powtarzającymi się brzmieniami i zwrotami. Po wszystkich emocjach ta muzyka pogrążała nas w sen, przedsmak Wielkiego Snu.
Powiedziałam Pawłowi, że tak pięknie skomponował ten koncert jak utwór muzyczny i że mógłby dawać się wynajmować do projektowania koncertów. A on na to: „Bardzo chętnie, jestem do dyspozycji”. Tak więc szczerze i gorąco polecam 🙂
Komentarze
Chyba dobrze, że p. Agata Zubel po prostu znów śpiewa, bo kiedy się wypowiada, można mieć wątpliwości:
„Mozart nie miał samochodu, komórki, dżinsów, chodził w peruce i jeździł dyliżansem. Jego muzyka jest wspaniała, ale raczej jako eksponat w muzeum.”
No i Jim, Jim!
Wypowiedź pani Z. na pewno jest wyjęta z kontekstu i została znadinterpretowana przez cytującego.
A tak poza tym pani Z. jest niekonsekwentna. Mozart posiadał wszelkie atrybuty bycia trendy w swoim czasie.
Samochód = dyliżans, SMS = umyślny z bilecikiem, peruka = piękna dziergana czapusia zsunięta na tył głowy, których teraz pełno na mieście, a do komórek przecież pisał melodyjki.
Przypomnę tylko, że Jezus w Mistrzu i Małgorzacie umiera na krzyżu także mając tylko 27 lat.
Pobutki dziś nie było… no to dobutka:
http://www.youtube.com/watch?v=oxpXB2Sm_1I
W takim razie – oto kontekst:
„Dla mnie większym problemem dzisiaj jest słuchanie muzyki Mozarta, Beethovena, Bacha czy Czajkowskiego. To jest oczywiście wspaniała literatura, ale oni komponowali dla innego słuchacza, ich utwory dotykały innych problemów. Moim zdaniem muzyka pisana dzisiaj powinna nas obchodzić o wiele bardziej. Pisana jest przecież przez kompozytorów żyjących w tych samych warunkach co słuchacze – jeżdżących samochodami, używających komórek i komputerów – tłumaczy. – Mozart nie miał samochodu, komórki, dżinsów, chodził w peruce i jeździł dyliżansem. Jego muzyka jest wspaniała, ale raczej jako eksponat w muzeum.”
http://kultura.newsweek.pl/agata-zubel–glos-spektakularny,95828,2,1.html
Obawiam się niestety, że jest to myśl nie tylko płaska jak naleśnik, ale i wysoce nieoryginalna, jeden z wielu przejawów żywiołowego „hop-dziś-dziś” i innych „przeszłości ślad dłoń nasza zmiata”, które szerzą się w niektórych, artystycznych kołach. W imię takich przekonań odbywa się przecież „przybliżanie przeszłej sztuki – naszej, współczesnej wrażliwości”, czyli przerabianie Ajschylosa na Trybunę Ludu.
Wg tej mentalności – przeszłość to w najgorszym razie śmietnik, w najlepszym – muzeum.
Uważam, że to bardzo niebezpieczne myślenie. Również dla artystów, którzy w coś takiego popadają. Czyli w sumie – dla nas wszystkich.
Aha, tu ją (ich) boli!
Bez lapka i srajfona ani rusz?
Partyturki na wielką orkiestrę nie chce się machnąć, bo to takie passé, albo kwartetu smyczkowego.
Spadam na spotkanie do miejsca którego nie lubię 👿
I’ll be back.
http://www.youtube.com/watch?v=M1ypn0y32Ac
E, no, bez przesady. Po pierwsze trzeba brać poprawkę na „Newsweeka” 😛 Jest to pismo, które o kulturze (jak o wszystkim innym) pisze w sposób tabloidalny, bo uważa, że inaczej nikt nie zrozumie. Pan Skolimowski też, powiedzmy, średni fachowiec, przynajmniej w tej dziedzinie: chów „Machiny”, pisze o popie. A to, co pisze Gostek @10:08, to akurat całkowicie mija się z prawdą: Agata Zubel jest akurat autorką znakomitych utworów na orkiestrę. I nie tylko. Sama nie wiem, czy jest lepsza jako śpiewaczka, czy jako kompozytorka. Na zeszłorocznym Sacrum Profanum z kilkorga przedstawionych polskich kompozytorów to ona była najlepsza i najciekawsza.
O tak… Agata Zubel współczesności śpiewa super – tak na marginesie będzie w Krakowie zaraz na premierze Cabaretu Lunaire Schonberga.
A ja, że tak spytam, ja?!?! 🙂
Ich Amadigi di Gaula wystawiona w profesjonalnym i świeżutkim wnętrzu Małopolskiego Ogrodu Sztuki było co najmniej interesujące… Capella grała bardzo dobrze, Panie śpiewały całkiem OK, a Tomaszewski dodatkowo, korzystając z Haendla wypowiedział się w kwestii związków partnerskich…
PS: O powyższej realizacji można rozmawiać, ale jedno jest pewne. Operze Krakowskiej przybył mocny konkurent. I nie z importu, jak w wypadku np. cyklu Opera Rara. Więcej takich rzeczy powinna robić Capella 🙂
No właśnie, nie mogłam dojechać, bo za każdym razem mi się coś nakładało, a grali to tylko trzy razy. Szkoda.
Przepraszam za chaos powyżej. Pisząc z pokładu pociągu zżarło mi kawałek tekstu. Ma być tak:
O tak… Agata Zubel współczesności śpiewa super – tak na marginesie będzie w Krakowie zaraz na premierze Cabaretu Lunaire Schonberga.
A ja, że tak spytam, jak mogła Pani przeoczyć nową produkcję spółki Adamus-Tomaszewski?!?! 🙂
Ich Amadigi di Gaula wystawiona w profesjonalnym i świeżutkim wnętrzu Małopolskiego Ogrodu Sztuki było co najmniej interesujące… Capella grała bardzo dobrze, Panie śpiewały całkiem OK, a Tomaszewski dodatkowo, korzystając z Haendla wypowiedział się w kwestii związków partnerskich…
PS: O powyższej realizacji można rozmawiać, ale jedno jest pewne. Operze Krakowskiej przybył mocny konkurent. I nie z importu, jak w wypadku np. cyklu Opera Rara. Więcej takich rzeczy powinna robić Capella
Było warto, ciekawy projekt. Czekam teraz na Pasję św. Mateusza w ich wykonaniu pod Andrew Parrottem.
No wiem, że było warto, ale nie sposób się rozdwoić. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś do tego wrócą.
Na ten Cabaret lunaire też nie dam rady przyjechać w sobotę – mamy tu Bostridge’a w Lutosie i Brittenie.
Przepraszam, Pani Doroto, ale Pani argumentacja mnie nie przekonuje. Pani Zubel jest osobą dorosłą i odpowiedzialną. To są cytaty, a nie „narracja” dziennikarska. Nie podejrzewam, żeby Newsweek włożył jej w usta coś, czego nie powiedziała. Rozmowa z pewnością była autoryzowana, a jeżeli nie była – to pani Zubel powinna była zgłosić oficjalny protest w obliczu drastycznego przeinaczenia jej stanowiska. O ile wiem, nie zrobiła tego, czyli cytaty zawarte w artykule odpowiadają jej poglądom. Te zdumiewające słowa ukazały się podpisane nazwiskiem pani Zubel. Publiczne wypowiedzi podlegają publicznej krytyce. Amicus Plato…
A mnie się wydaje, Panie Piotrze, że dokonał Pan pewnej nadinterpretacji. Jestem przekonana, a nawet pewna, że Agata Zubel nie uważa przeszłości za śmietnik. Uważa po prostu, że muzyka powstająca dziś jest nam bliższa, bo wyraża dzisiejsze przeżycia i niepokoje (i tu się mogę zgodzić), i deklaruje, że w związku z tym (jest przecież także kompozytorką!) ma do przeszłości pewien dystans.
A śpiewa przecież bardzo różne rzeczy – tu próbka:
http://www.youtube.com/watch?v=92mQCBgdpjI
Mozarta też, sama słyszałam.
Właśnie zapuściłam sobie Koncert Lutosławskiego z Zimermanem – tak mnie po ostatnich naszych rozmowach naszło, żeby sobie przypomnieć. Co ja poradzę, że do mnie ten utwór bardziej przemawia niż Koncert b-moll Czajkowskiego. Wiem, wiem, jestem w mniejszości 😛
Gdzie tu nadinterpretacja? Pani Zubel mówi wprost, że uważa Mozarta za „eksponat w muzeum”. To chyba bardzo jasno oznacza to, co oznacza : sztuka przeszła nie jest w stanie ogarnąć naszych „przeżyć i niepokojów”. Jesteśmy tak dalece czym innym, niż Mozart i inni wymienieni twórcy, że nie mogą nam oni powiedzieć o nas niczego, co by nas bezpośrednio dotyczyło i obchodziło.
Czy naprawdę zgadza się Pani z takim poglądem? Mnie się on wydaje w najwyższym stopniu niepokojący. Tym bardziej, że nienowy.
I czy naprawdę uważa Pani, że Pani Zubel ma rację, mając „dystans do przeszłości” – skoro jest kompozytorką? Bo znam wielu niezłych kompozytorów, od Bacha poczynając, którzy do przeszłości żadnego dystansu nie mieli, przeciwnie, uważali się w porównaniu ze Starymi Mistrzami za małe żuczki (słusznie, czy niesłusznie) i pokornie się od nich uczyli.
No, ale cóż, każdy sobie szuka własnej drogi.
Poza tym, bądźmy precyzyjni: powiedziałem wyraźnie, że przeszłość dla tych Państwa to ALBO śmietnik, ALBO muzeum. Nie powiedziałem nigdzie, że dla pani Zubel to śmietnik – to ona sama użyła słowa muzeum.
Pierwszy akapit z szerszego cytatu P. Kaminskiego (9:59) przypomina mi troche to, co T. Adorno napisal w swojej “Filozofii nowej muzyki”. Ludzie, ktorym nie podoba sie muzyka wspolczesna, nie zdaja sobie sprawy, dlaczego ta muzyka nie podoba im sie. Mianowicie, ta muzyka odnosi sie do wspolczesnej rzeczywistosci, a ta jest paskudna.
Natomiast ci, ktorzy twierdza, ze uwielbiaja Mozarta i Schuberta, to tak naprawde nie rozumieja tej muzyki (o ile muzyka mozna, czy wrecz powinno sie rozumiec – ale o tym to juz tu byla mowa, i to pare razy 😉 ), bo zupelnie nie sa w stanie wczuc sie w tamta rzeczywistosc. I tak mozna ten ustep interpretowac. Jestem teraz tak z 10 000 km od ksiazki – cytuje wiec z pamieci.
O, pietrek już na nowym miejscu 😀
Książki Adorna za wiele rzeczy nie lubię (zwłaszcza nie mogę mu darować tego, co napisał o Strawińskim), ale w tym akurat stwierdzeniu coś jest. Bo jednak nasze życie różni się zasadniczo od życia Mozarta czy Schuberta. A że jesteśmy w stanie podziwiać piękno tej muzyki, to znaczy po prostu, że to piękno jest ponadczasowe. Dziś też zapewne powstają dzieła, które będą podziwiane po stu czy więcej latach. Ale czasy będą inne. Czy to znaczy, że przeszłość trzeba przekreślać? Pięknie powiedział o tym Cage w Odczycie o niczym: „Nie musimy burzyć przeszłości. Już przeszła”.
Wystarczy odnosić się do niej z szacunkiem. Myślę, że to miała na myśli Agata Zubel, mówiąc o muzeum.
Wypowiedź Pani Agaty jest nie tylko nienowa i dyskusyjna ale i nielogiczna. Skąd założenie, że muzyka musi koniecznie odnosić się do teraźniejszości, „naszych przeżyć i niepokojów”? To raz, tylko jedna z dróg rozwoju muzyki i dwa, od razu sąd wartościujący. Ja się z nim nie zgadzam i myślę, że takich jest wielu.
Po drugie nie wiem, czy podstawowe relacje międzyludzkie i uczucia tak bardzo się zmieniły od czasów Mozarta. Bez jaj – silne uczucia, zazdrość, intrygi, walka z cenzurą obyczajową i polityczną – to wątki, które przewijają się przez twórczość kompozytorów przez wieki.
Poza tym nie do końca, jako urodzony optymista jestem przekonany, że świat za oknem jest jakość dużo gorszy od tego, w którym żyli twórcy barokowi, romantyczni czy klasycy.
I po trzecie, geniuszów w każdej epoce nie ma zbyt wielu. Wolę więc wyłuskiwać ich prace niczym rodzynki z morza kiepskich lub takich sobie dzieł i cieszyć się ich muzyką bez sztucznego podziału na to, co stare i to co nowe…
PS: Wśród współczesnych twórców też mam kilku ulubieńców 🙂
jakoś nie jakość 🙂
Myślę, że o to, czy artystka powiedziała dokładnie to, co zostało napisane w „Newsweeku”, należałoby ją zapytać 🙂
A tak, tak – ja juz tu kibluje (w Chinach) od poczatku stycznia. Dlatego mnie tak wcielo – to, co sie mowi na swiecie o kontroli internetu przez Pekin, to w najlepszym przypadku eufemizm. Na cenzurowanym jest Google, Skype, Youtube – big time – to tylko poczatek listy (konca nie widac, bo taki tu smog).
Przyznam sie, ze kiedy pisalem poprzedni komentarz, od razu przypomnial mi sie Strawinski – i przez chwile pioro mi zadrzalo, czy warto wychylac sie z Teodorem, znajac sympatie Kierownictwa dla Igora. Ale jeszcze lepiej przejechal sie po Le Six – na tych nie zostawil suchej nitki. Nie wiem, czy to, w oczach Kierownicta, mala rehabilitacja, czy ostateczny gwozdz do trumny.
A może, Pani Doroto, zapytałaby Pani wprost panią Zubel, co miała dokładnie na myśli?
Sam byłbym niezmiernie ciekaw dowiedzieć się, co się ma na myśli mówiąc takie rzeczy.
Siłą muzyki począwszy od chorałów gregoriańskich do dzisiaj jest to, że nie jest literaturą ani rzeźbą czy malarstwem.Muzyka ma w nas wywołać emocje i tyle. Kompozytorzy nadają często swoim utworom jakieś tytuły ale wiadomo, że żaden najbardziej doświadczony słuchacz nie jest w stanie sam wpaść na ten tytuł i treść. Dla mnie osobiście jest całkowicie obojętne czy dzieło nazywa się „Siedem bram Jerozolimy” czy „Siedem mostów warszawskich plus bonus w postaci trasy W-Z”. Ma wprowadzić mnie w określony nastrój swoją muzyką. Mówienie, że jakieś emocje należą do muzeum, a inne nie jest bez sensu ponieważ one nie zmieniły się od tysięcy lat. Dlatego każda nawet najbardziej dawna muzyka przez swoje specyficzne oddziaływanie jest jak najbardziej współczesna.
http://prehist.org/news/371/Cat+paw+prints+on+15th+century+manuscript/
Gostku 😆
Ja bym zapytała Agatę, co miała na myśli, ale nie wiem, kiedy ją znów spotkam. Dzwonić specjalnie nie będę 😉
Witold: emocje oczywiście nie należą do muzeum, ale czy one zawsze są takie same i czy wypływają z tych samych przesłanek? Śmiem wątpić.
Tyle odmiennych uwarunkowań, tyle zmian choćby w obyczajowości i warunkach życia… Teraz zdarza się nawet, że młodym ludziom z różnicą wieku 10 lat trudno się porozumieć. Tak po prostu jest.
Ja np. oczywiście zdaję sobie sprawę, że jako ateistkę omijają mnie religijne ekstazy w związku z przeżywaniem muzyki Bacha 😈 Wielbię ją z innych powodów. Tak też bywa z wieloma innymi sprawami. I wspaniałe, że chcemy wiedzieć jak najwięcej o kompozytorze i wiemy coraz więcej. Ale wszystkiego wiedzieć nie będziemy.
@Gostek Przelotem 15:02
🙂
Z faktem, że ludzie żyjący dawniej byli w czymś od nas lepsi można albo się pogodzić albo leczyć sobie samopoczucie dorabiając właśnie takie historyjki.
Lepsi nie lepsi, byli inni. Ogólnie ludzie są różni i nie zawsze potrafią się zrozumieć, prawda? 🙂 A raczej 🙁
Zazdroszczę tym, którzy są w stanie słuchać tylko i wyłącznie jednego rodzaju/ gatunku muzyki (współczesna, madrygaliści włoscy, jazz międzywojenny, skandynawski death). Przez ograniczenie (w dobrym tego słowa znaczeniu) mają ułatwiony wybór repertuaru i mogą spędzić więcej czasu na pogłębianiu wiedzy w wybranej dziedzinie, zamiast miotać się od Machaut do Maderny.
Wypowiedź Agaty Zubel mogę traktować jako apel o większe zainteresowanie muzyką współczesną, ale nie może ona zaprzeczyć, że muzyka współczesna (jak skandynawski death) jest trudniejsza w odbiorze od przeciętnej symfonii Mozarta i nie może liczyć na równe Mozartowi zainteresowanie.
To chyba nawet szerzej, Panie Rafale. Bardzo chytra strategia. Najpierw się kultywuje bałamutne przekonanie o „oddaleniu i obcości”, o tym, że to martwe kamienie w muzeum . Potem się ich przepisuje od nowa, żeby ich „przybliżyć”. A powód jest jeden: staruchów do przytułku i całe mieszkanie nasze.
Kiedy nie wiadomo o co chodzi…
E, to już teorie spiskowe, Panie Piotrze 😆
Tzn. nie wykluczam, że nawet niemało postaci z naszego dzisiejszego światka artystycznego może tak myśleć. Ale akurat Agata Zubel tu zupełnie nie pasuje.
Nikt jej nie zmuszał, żeby takie rzeczy mówić… I wydaje mi się, że przesadna wyrozumiałość i pobłażliwość wobec takich deklaracji, za którymi, jak się obawiam, kryją się odpowiednie przekonania, może mieć wyłącznie niedobre skutki.
Osobiście mam na sumieniu niejedno głupstwo powiedziane w bezmyślnej młodości, ale kiedy za nie brałem po łapach, to mi to tylko dobrze robiło.
Ja bym takie poglądy przypisała raczej znanym nam reżyserom i dramaturgom 😛
A Agata, jak wspominałam, śpiewa bardzo różną muzykę. Współczesna jest jej bliższa – jej prawo, ale dawniejszą też potrafi.
Panu Piotrowi chodzi o pewność wypowiedzi, o monochromatyczny osąd sytuacji bez cienia wątpliwości, że tak właśnie jest. Cecha osób młodych, polityków i kaznodziejów.
Chodzi mi po głowie gdzieś zasłyszane zdanie, że nasze serce nie odróżnia czy silna emocja powstała pod działaniem np. jakiegoś dzieła muzycznego czy też ktoś bez pytania nas o zgodę przeciągnął gwoździem po karoserii naszego nowego samochodu(nie będę się znęcał podając markę pojazdu).
Całkowicie nie jest chyba Pani pozbawiona wiary w metafizykę. Przecież często słychamy muzyki i koniec z analizą, oceną tylko…odjazd 🙂
Ach! Gdybyż polscy katolicy wpadali w religijną ekstazę słuchając Bacha. Mają niestety bardziej proste sposoby na to np. ukazanie się Matki Boskiej na niemytej od nowości szybie okiennej itd.
Co więcej, Gostku, obawiam się tu wpływu i presji tego właśnie środowiska, o którym mówi Pani Dorota – a jest to wpływ przemożny, któremu młodzi ludzie łatwo ulegają (mówię, bom smutny…), tym łatwiej, gdy nic mu się nie przeciwstawia.
I nie jest to ani teoria, ani spiskowa. Nie teoria, bo efekt wieloletniej obserwacji niezwykle groźnych zjawisk, których niesposób przeoczyć. I nie spiskowa, bo tu żaden spisek nie jest potrzebny, nikt się z nikim nie spotyka w katakumbach. To się nie tak odbywa.
Pare luznych refleksji:
Swiat dzis na pewno jest troche inny, choc nie mozna powiedziec czy lepszy, bo m.i. zalezy gdzie i dla kogo; w zachodnim swiecie (bo o takiej muzyce jest mowa) dla kobiet napewno jest lepszy, a to juz polowa 🙂
Podstawowe uczucia miedzyludzkie sie nie zmienily, ale wydaje mi sie ze zmienia sie zakres tematow poruszanych w muzyce i sposob ich przedstawiania (i upiekszania?), i nie tylko te uczucia sa dzis w niej opisywane.
Muzyka dawna lub klasyczna ktorej sluchamy do dzis ma elementy ponadczasowe, ale ta ponadczasowosc rzeczywiscie, jak pisze Pietrek w swoim cytacie, dystansuje troche od terazniejszosci, a przynajmniej od codziennosci.
Ale moze sie myle 🙂
Kiedy jakiś czas temu przeczytałam ten fragment o Mozarcie odsyłanym do muzeum w „Ruchu Muzycznym” (przegląd prasy), najpierw się zdziwiłam, a potem miałam ciąg skojarzeń. Na początek przed oczami stanęły mi wszystkie osoby, które znam i które jako wykonawcy żyją i oddychają Mozartem. O frekwencji i wiwatach na koncertach z muzyką pana bez komórki i w peruce już nawet nie wspominając… Następnie pomyślałam o młodzieży przyjeżdżającej na festiwal w Jarosławiu, która słucha muzyki, o zgrozo!, dużo starszej niż Mozart, uznając ją za swoją. Prawie każdy w końcu tam „pęka” – zaczyna ją grać albo śpiewać. Na dokładkę mi się przypomniało, jak w sierpniową noc w Jarosławiu gorączkowo rozprawialiśmy po występie Sequentii o tym, jak mogły się potoczyć dalej losy Hildebranda i Hadubranda, bohaterów „Pieśni o Hildebrandzie” fenomenalnie opowiedzianej śpiewem przez Benjamina Bagby’ego. Nikt raczej nie myślał wtedy o tym, że to interpretacja najstarszego zachowanego zabytku literatury starowysokoniemieckiej a zatem dawno i nieprawda. (Na marginesie z radością informuję, że Sequentia jesienią nagrała ostatnią płytę z „muzealnymi eksponatami” Hildegardy z Bingen, kończąc tym samym wielki cykl dzieł wszystkich, płyta ukaże się latem). Na koniec przypomnieli mi się jeszcze studenci, słuchający tych „zabytków” w interpretacji Bagby’ego z wypiekami na twarzy i z przejęciem – jeden z nich jest niesamowicie plastycznym i emocjonalnym opisem pola po bitwie. Człowiek patrzy razem z poetą sprzed ponad 1100 lat na rzędy całunów i ma ochotę zapłakać razem z nim… To tyle skojarzeń na temat „muzyki muzealnej”.
Ben Bagby – uwielbiam go, to artycha, tylko połowę z tego, co robi, wymyślił 😉 Ale trzeba przyznać, że potrafi wykreować atmosferę. Tak, to jest dawno i nieprawda, ja nie mogę myśleć o tym inaczej, mogę tylko podziwiać kunszt tego faceta.
Jarosław to dla mnie w ogóle jest trudna sprawa. Przestałam tam jeździć, ponieważ utworzyło się tam coś w rodzaju Bractwa Jedynej Słuszności, które potrafi kłócić się z artystami, że nie mają racji wykonując coś w dany sposób, bo naprawdę to było inaczej. A skąd u licha to wiedzą? Tylko im się wydaje. I te rozmaite mody, np. na Hieronima z Moraw…
Nie, nie jestem w stanie uwierzyć. Nasz obraz przeszłości jest zniekształcony, jest ograniczony, jest nieprawdziwy.
@PMK 16:41 – niekoniecznie to musi mieć coś wspólnego z tym środowiskiem.
Wielu młodych (i nie tylko) ludzi ze środowiska muzyki współczesnej skupia się wyłącznie na tym, co robi i to jest naturalne. Pamiętam, jak jeden z moich kolegów kompozytorów powiedział, że nie jest w stanie słuchać Mozarta, bo go to nic nie obchodzi, jego obchodzą inne sprawy. I cóż, jego strata, ale rozumiem. Można mieć o wiele skrajniejsze poglądy, jak miał np. śp. Tadeusz Baird, który kiedyś powiedział, że w ogóle nie słucha innej muzyki niż swoja, bo mu to przeszkadza. I to też, jako niegdyś kompozytor, jestem w stanie zrozumieć.
A propos reżyserskich pomysłów i tematu poprzedniego wpisu, upiorna anegdota z angielskojęzycznej Wiki o Sprawie Makropulos:
On January 5, 1996 the opening night of a Metropolitan Opera production ended prematurely only a few minutes into Act 1 when tenor Richard Versalle, 63, suffered a heart attack while climbing the 20-foot ladder which was part of the set, fell, and died on stage immediately after singing Vitek’s line: „Too bad you can only live so long”.
Ja nie jestem w stanie tego zrozumieć. I szczerze mówiąc nie znam ani jednego naprawdę wielkiego artysty przeszłości, którego by wielcy, starsi od niego mistrzowie „nic nie obchodzili”, ani „nie był w stanie ich…” (słuchać, czytać, oglądać). Podejrzewam, że to post-wagnerowska zgaga, dziedzictwo sławnego cytatu „Kinder, schafft neues itd”, któremu sam Wagner na szczęście się nie podporządkował.
Spotkałem się kiedyś, dawno temu (lata 70.) z wielkim entuzjastą muzyki współczesnej (nie muzykiem), z którego ust poleciał tak straszliwy wymiot pogardy i nienawiści do sztuki przeszłości (szczególnie gardził Mozartem), że do drugiego spotkania między nami nie doszło.
Nie dotyczy to tylko muzyki. Wspomniałem tu niedawno o tym, jak pewna pani krytyk teatralna opisała jedno z największych, legendarnych arcydzieł literatury europejskiej.
Pani to naprawdę nie niepokoi? Mnie to sen z oczu spędza, bo wiem, co jest za rogiem.
Mnie nie niepokoi. Z tego można wyrosnąć, ale jak nie, to nie, trudno. Co napisał Baird, wiadomo, ja akurat za nim nie przepadam, ale z pewnością jest to dużego kalibru muzyka. Co napisał i pisze ten mój kolega, który powiedział mi kiedyś, że nie jest w stanie słuchać Mozarta (ale nie powiedział, że nim gardzi, co to, to nie), to jest z zupełnie innej bajki. Inny świat, i wcale się nie dziwię.
Lutos zawsze mówił o swoich związkach z przeszłością. Górecki i Penderecki za młodu chcieli burzyć, potem się zmienili. Nie we wszystkim im to zresztą wyszło na dobre…
Naprawdę to bywa różnie i póki ktoś nie chce palić Luwru… 😉 Boulez też kiedyś chciał to i owo palić i co z tego? A jak ktoś nie chce palić, tylko zwyczajnie nie chce się tym zajmować, jego wola. Ja jestem otwarta na różne postawy. Patrzę na to inaczej, bo wiem, jak to może wyglądać z punktu widzenia kompozytora.
Z Wagnerem raczej to nie ma wiele wspólnego.
Oddalam się na parę godzinek 🙂
Reklamacje w sprawie festiwalu w Jarosławiu uprasza się kierować do dyrekcji, ja się nie poczuwam do roli adwokatki. Lubię różne festiwale i ten w Jarosławiu i te butikowe 😉 W każdym razie ten opis Kierowniczki nie bardzo mi przystaje do stanu obecnego – ojcowie założyciele 😉 już starsi to i pewnie z większym dystansem do świata, a i przyjeżdżają artyści młodszych pokoleń, którzy odczytują tę najstarszą muzykę na swój sposób i jeszcze się ich za to tam ponownie zaprasza.
A Ben robi wielką rzecz z mojej perspektywy jako filologa – daje drugie życie najstarszym zachowanym „zabytkom” literatur europejskich, spetryfikowanym dawno temu, uwięzionym na papierze. Nie tam ich miejsce, bo przecież przynależały do tradycji ustnej, krążyły w różnych wersjach, wciągały i wzruszały słuchaczy. Kiedyś ktoś je, szczęśliwie dla nas, spisał, jak tych dwóch mnichów z Fuldy, którzy w ramach ćwiczenia z kaligrafii naskrobali na wewnętrznych stronach okładek kodeksu „Pieśń o Hildebrandzie”, a że miejsca im zabrakło, to nie znamy całości. Mediewistyka traktuje te „zabytki” właśnie jako obiekt muzealny, ogląda rymy i wersy pod mikroskopem, czasem jakiś znawca języków martwych odczyta i nagra fragment drętwym głosem ku uciesze studentów. No a w wydaniu Bagby’ego to żywa opowieść, która dzieje się na uszach słuchaczy – jak „Pieśń o Hildebrandzie” w Jarosławiu. Magda Łoś napisała przy okazji wrocławskiego koncertu Bagby’ego: „Gdy 15 lat temu w jarosławskiej synagodze Benjamin przedstawiał z pamięci niezliczone strofy eposu Beowulf, robił to tak sugestywnie, że ulegając magii poczułam, że zaczynam rozumieć pogańsko brzmiący język i opowiadane w nim krwawe historie sprzed półtora tysiąca lat”. Mam to samo.
Wehikułem opowieści, jak to w tradycji ustnej bywało, jest oczywiście śpiew i akompaniament. Ben opracowuje je wedle najlepszej wiedzy, zdobywanej przy okazji każdego z przygotowywanych programów w konsultacji ze specjalistami. Przyznaje, jak mało wiemy i uczula wykonawców-badaczy muzyki średniowiecznej, żeby nie wpijali się pazurami w wytyczne w traktatach jak w prawdę ostateczną, bo nie mamy podstawowej wiedzy, która pozwoliłaby nam te instrukcje dobrze zrozumieć – nie wiemy, jak to brzmiało. Sam ożywia w swoich interpretacjach jednak, jak już wspomniałam, rzecz najważniejszą i kluczową – opowieść. I zarówno po odbiorze w Jarosławiu jak i na zwykłych zajęciach z historii literatury widzę, że ta opowieść prowadzi słuchaczy, wciąga i wzrusza. Nie ma nic wspólnego z muzeum.
Też znikam 🙂
Cytat z Pani Kierowniczki: „Przypomina się, jak Alex Ross w The Rest is Noise pisał, że w powojennych Niemczech działania awangardy muzycznej finansowało CIA”. Wszyscy wierzymy w spiski, tylko z różnym poślizgiem czasowym 😉
Ja już z powrotem 🙂
Monteverdi, Cipriano de Rore, Gesualdo – muzeum, a jakie piękne 😀
Beato – może i w Jarosławiu się zmieniło, nie byłam tam dobrych kilka lat. Bardzo kiedyś ten festiwal lubiłam, bo można było tam spotkać sprawy zupełnie wyjątkowe. Gdzie np. posłuchałabym starowierów i ich opowieści? 🙂 A że Ben jest wspaniały i robi robotę filologiczną niesamowitą, to nie ma dwóch zdań. Tylko, że tak powiem, komponuje muzykę 😉 Jak rozmawiałam z Agnieszką Budzińską-Bennett dla „Polityki”, mówiła też o tym, że ze średniowieczem jest tak, że można przybliżać spojrzenie odnajdując źródła, szperając i odkrywając, ale i tak na końcu jest własna interpretacja 🙂
Rafale – po pierwsze nie wiem, na ile Ross miał podstawy, by tak twierdzić, przyjmijmy, że miał. Ale – po drugie – jeśli taki spisek był, to po to, by poprzez awangardę zacząć patrzeć w przyszłość, a nie w przeszłość, która była niegodna kontynuowania, i nie mówię tu o kulturze niemieckiej przed wojną, lecz o sprawach oczywistych. No i CIA jeśli nawet ładowało w to kasę, to nie miało przecież wpływu na to, co kompozytorzy pisali 🙂
A mam jeszcze jedna mysl. Otoz odnosze czesto wrazenie ze spora czesc dokonan powojennej muzyki jest dla mnie duzo bardziej obca od baroku.. Duza czesc pomyslow tworcow chocby z okolic Bouleza odbieram dzisiaj jako bardzo anachroniczne. Wiec ostroznie z tym wartosciowaniem muzyki wylacznie przez pryzmat czasu kiedy powstala. Takie myslenie tez jest nieswieze…
A mnie muzyka sprzed parudziesięciu lat jest bliska – spędziłam z nią młodość.
I nikt tu nie wartościuje, co jest lepsze, co jest gorsze. Tylko co do kogo przemawia. A wiadomo, że nie to samo do wszystkich.
Moze to Czysta Forma danego dziela (muzycznego, natury…) sprawia, ze chcemy z nim „obcowac”? A propos „ducha epoki” swietnie sprawe ujela mloda kompozytorka krakowska mowiac „nie wierze w duchy” 🙂
Pani Kierowniczko, to nowe przejechało jak walec po całej przeszłości a nie tylko po spuściźnie kilku niechlubnych lat. Przetestowaną z sukcesem technikę manipulacji można wykorzystywać później w dowolnym innym celu. Chociażby komercyjnym. Nie zgodzę się, że trendy w sztuce nie zależą od sponsorów.
Czy ja mogę ugryźć sprawę z nieco innej strony? Widzę w rozmowie rodzaj milczącego założenia, że muzeum to miejsce, gdzie zgromadzone są rzeczy wprawdzie szacowne, ale przebrzmiałe, zamknięte, bez związku z życiem i współczesnym światem. Tzn. że muzeum jest słowem w jakimś sensie pejoratywnym. A ja muzeów, zwłaszcza tych co lepszych 😉 , wcale tak nie odbieram. Nie jest tak, że tam wiszą obrazy, które oglądam z obowiązku, ale nie powiesiłbym ich sobie u siebie na ścianie. Niech mi kto tylko da Holbeina, Turnera czy Bacona, wieszam od łapy i jeszcze dawcę w nos poliżę z zachwytu! 🙂
Więc jak ktoś opowiada, że Mozart to muzeum, mogę nawet przytaknąć. Okej, niech sobie będzie muzeum, bo ja chętnie spędziłbym pół życia w muzeach i wcale sobie nie krzywdował (co wcale nie oznacza, że nigdy nie zaglądam do galerii sztuki współczesnej). I wiem, że nie tylko ja. Toteż lekceważące wyrażanie się o „muzeum” wydaje mi się nieprzemyślane i niepotrzebne. Gdyby to powiedziała moja kumpelka Saba, chyba bym jej poradził, żeby nie szła tą drogą. 😉
Mnie też muzea kojarzą się nader pozytywnie.
To rzekłszy mówię dobranoc, jeśli jeszcze jest komu. 🙂
Jeszcze odpowiem Rafałowi, że raczej ogólnie chodziło o odwrócenie uwagi. Do muzyki punktualistycznej nie można maszerować, że tak skrótowo się wyrażę.
A trendy w sztuce… czasem mogą zależeć od sponsorów. Ale nie zawsze, oj, nie zawsze… 😆
I teraz to już naprawdę dobranoc.
Pobutka (niemuzyczna).
@Rafał.
W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych CIA dofinansowywała Kongres Wolności Kultury, którego spiritus movens był Konstanty Jeleński. Organizacja, która walczyła z niezmiernie komunistycznymi wpływami w Europie (szczególnie potężnymi we Francji i w jej środowiskach intelektualnych), wspierała opozycję Europie wschodniej, lecz również w Hiszpanii i Portugalii, wydawała m. in. dwa wspaniałe pisma, Preuves we Francji i Encounter w Wielkiej Brytanii. Preuves upadły, gdy w roku 1967 udział finansowy CIA wyszedł na jaw. Encounter przetrwał do roku 1989 i choć był pismem najwyższych lotów, upadł… wraz z komunizmem.
Przypuszczam, że dofinansowywanie kultury i twórczości przez CIA wpisać należy w ten właśnie kontekst. Nie znam też przypadku, by CIA dyktowała cokolwiek kompozytorom (jak zresztą twórcom i redaktorom Preuves czy Encountera).
@mkk
Ze mną jest podobnie. Machaut, Monteverdi i Mozart są mi bardziej „współ-cześni”, niż Maderna, a Britten bardziej niż Boulez. Britten, którego twórczość operowa jest w Polsce równie słabo znana, co twórczość Janaczka, choć obaj należą już dzisiaj do żelaznego repertuaru. Jak wiadomo, dwa spośród arcydzieł Brittena, Billy Budd i Obrót śruby, nie doczekały się po dziś dzień polskiego wykonania. Gdy niedawno zagadnięto dyrektora Trelińskiego, dlaczego jego instytucja ignoruje przypadającą w tym roku setną rocznicę urodzin Brittena, dyrektor odpalił, że „z teatru nie można robić mauzoleum”.
@Bobik
Nieomylny nos, oczywiście. Słowo „muzeum” używane jest w tych kręgach wyłącznie jako obelga, w najlepszym razie – ironiczny przytyk. Nie zliczę, ile razy słyszałem sformułowanie, że „z opery nie można robić muzeum” (czasem mam wrażenie, ale to pewnie teoria spiskowa, że gdzieś zasiada jakieś Biuro Polityczne, które wymyśla im te hasła, jak niegdyś zestaw haseł na pochody pierwszomajowe). Tak usprawiedliwia się np. przerabianie większości bohaterek operowych na postać z komedii filmowej z roku 1955 (Słomiany wdowiec, czyli Seventh year itch, z Marilyn w roli głównej).
To zresztą rok słynnej debaty na Musiktage w Donaueschingen „Wie soll das weitergehen”, o niechęci publiczności do muzyki awangardowej.
Odsyłanie Mozarta do muzeum nie jest zatem, przynajmniej w tej ideologicznej liturgii, objawem szacunku, ale (w najlepszym razie) gestem pobłażliwego lekceważenia. Co taki Mozart sprzed 250 lat może wiedzieć o moim, młodym sercu z XXI wieku.
Cudne flamingi 😀 Dzień dobry!
Ja znów proszę o niewyolbrzymianie nieuzasadnionych inrerpretacji. Jestem pewna, że Agata Zubel nie lekceważy Mozarta (przecież nawet go czasem śpiewa). Po prostu bliższym jej światem jest coś innego. I może dość. Co do reżyserów to oczywiście się zgadzamy.
Kocham Mozarta, kocham Bacha, kocham Monteverdiego, ale u licha nie uważam, że to jest muzyka współczesna, tylko że jest to muzyka piękna.
Kocham także Lutosławskiego, Ligetiego, Griseya, a i to i owo Stockhausena. No i co mi jedno w drugim przeszkadza?
Joanna Curelaru – witam. Czysta Forma? No tak, ten Witkacowski termin zrobił swoje. Jeśli o mnie chodzi, mnie to wystarczy, ale wiem, że inni mają jeszcze inne motywacje i konotacje. Myślę, że ile ludzi, tyle odbiorów sztuki.
Z tym Trelińskim to też nie wiem, czy to do końca prawda, bo przecież sam za swej dyrekcji (pierwszej) włączył do cyklu Terytoria Curlew River Brittena. Szkoda, że ten wzruszający spektakl nie może być już powtórzony – Jacek Laszczkowski, który był w nim postacią kluczową, przestał śpiewać sopranem.
czytałem wywiad p.Zubel i wielce mnie zaszokowała jej wypowiedź…
szczególnie, że oprócz tego, że jest kompozytorką i śpiewaczką to jest nauczycielem akademickim…
Nie ulega żadnej wątpliowści, że Mozart to geniusz i cytują jedną z najlepszych polskich śpiewaczek:
„trzeba oddciąć się od prywatnych preferencji, wtedy będzie można dostrzec jaka to wielka muzyka”.
Wiecie co, Agata Zubel ma już chyba czerwone uszy od tego naszego gadania. Może rzeczywiście do niej się odezwę z tym pytaniem? Ale teraz ma na głowie przygotowania do spektaklu krakowskiego. Z Schoenbergiem, więc przecież także muzeum, no nie? 🙂
„Muzyka to sztuka dźwięku,ale nie każdy dźwięk jest muzyką”
Dedykuje to zwolennikom p.Agaty Zubel.
@Dorota Szwarcman
„Z tym Trelińskim to też nie wiem, czy to do końca prawda”
Czy co jest „do końca prawda”? Czy to powiedział? Zapewniam Panią, że powiedział, bo to słyszałem na własne uszy. Co do Curlew River – podzielam oba Pani poglądy: 1. to wspaniały utwór i dobrze się stało, że został wystawiony (za pierwszej dyrekcji), 2. to wielka szkoda, że – podobnie jak wiele takich produkcji – błysnęło, zawrzało i zgasło.
Nikt nie twierdził, że miłość do Mozarta musi koniecznie przeszkadzać w miłości do Ligetiego i nawzajem. Przecież od początku powtarzam do znudzenia, że to mnie właśnie dziwi i niepokoi w wypowiedziach niektórych kompozytorów modern (że jak już sam pisze muzykę, to Mozart go „nic nie obchodzi”) i zestawiam to z uwielbieniem, szacunkiem i pokorą, jakimi dawni wielcy mistrzowie darzyli dawniejszych wielkich mistrzów. To chyba ciekawy temat?
@Tadki – niesłusznie. Już Cage stwierdził, że każdy dźwięk może być muzyką 😀
Ale o gustach się nie dyskutuje.
@PMK – temat ciekawy, owszem, ale też nie jestem pewna, czy dawni wielcy mistrzowie darzyli dawniejszych uwielbieniem, szacunkiem i pokorą… CPE Bach oczywiście podziwiał, szanował swego Tatę i zawdzięczał mu wiele, ale też czasem nazywał go „starą peruką” 😆 Więc nie idealizujmy.
Jeżeli Treliński rzeczywiście tak się wyraził o Brittenie, to chyba mu coś ostatnio odbiło. Przecież swego czasu sam myślał o wyreżyserowaniu jakiegoś Brittena.
Co to Brittena i Trelińskiego: nieporozumienie. To nie była wypowiedź na temat wartości dzieł Brittena, ale na temat potrzeby wystawienia któregoś z jego nieznanych dotąd w Polsce dzieł w Operze Narodowej w rocznicę stulecia jego urodzin. Ja uważam akurat, że to znakomita okazja i że byłaby to inicjatywa repertuarowa cenniejsza znacznie, niż kolejny Puccini.
Co CPE Bach mówił o swoim tacie, to, podejrzewam, sprawa w dużej mierze prywatna…
Nie idealizuję: wiemy, jak Bach wielbił starych Mistrzów i uczył się od nich. Haendel pożerał całą muzykę wielkich poprzedników i współczesnych, Mozart przeszedł wielki kryzys bachowsko-haendlowski z którego w jakimś stopniu wyszedł innym kompozytorem, Beethoven wielbił Haendla, Brahms – nawet wyliczać nie warto, Wagner był wielkim erudytą i, choć to w pysze swej ukrywał, ściągał od przodków ile wlezie, co jest, jak wiadomo, najwyższą formą uznania. Wszyscy oni nie mieli wątpliwości, że historia ich sztuki nie zaczyna się od nich. Nie znam przypadku – co znaczy, że ja go nie znam, a nie, że go napewno nie było – by któregoś z owych kompozytorów (i nie tylko kompozytorów przecież…) przeszli mistrzowie „nic nie obchodzili”.
Jeżeli chodzi o tego kompozytora, o którym wspominałam, że go kiedyś Mozart nie obchodził, zajmował się on wówczas (w latach 80.) performansami i muzyką elektroniczną. Z Mozartem to nie ma praktycznie nic wspólnego, więc się nie dziwię. Kompletnie inny świat. Nie wiem, jaki dziś jest jego stosunek do Mozarta, bo dawno z nim na ten temat nie rozmawiałam. Ale z drugiej strony inny nasz wspólny kolega, Staszek Krupowicz, stworzył elektroniczne Wariacje na temat Mozarta. Powtarzam: ile twórców, tyle odbiorów i tyle postaw.
Że każdy z twórców wie, że historia ich sztuki nie zaczyna się od niego, to oczywista oczywistość. Pytanie, czy w tę przeszłość się zapatrzy, co nie zawsze jest dobre, czy będzie umiał się od niej zdystansować, żeby stworzyć coś naprawdę swojego i niepowtarzalnego. Nie bez kozery dzieła młodego Pendereckiego do dziś elektryzują, a te od Raju utraconego… hmm.
Smutne z tym Trelińskim. Jeszcze kilka lat temu wspominał o wyreżyserowaniu Petera Grimesa.
A teraz muszę się oddalić 🙂
Grimes był przynajmniej w Polsce wystawiony, jeden jedyny raz (Opera Bałtycka, 1958). Poza tym, z większych dzieł, niech żyje Poznań : Sen nocy letniej (1977) i Smierć w Wenecji (1987). Billy i Obrót nigdy.
W roku brittenowskim na świecie Operabase znalazła 296 przedstawień 66 produkcji w 54 miastach. Na liście są Bratysława, Brno, Moskwa, Ostrawa, Ryga i Petersburg, ale nie ma ani jednego miasta polskiego.
Mnie w tym wszystkim nie tak bardzo podniecają personalia, czyli co kto powiedział lub nie powiedział, bo wiadomo, że każdemu się zdarzy bez zastanowienia chlapnąć coś, czego potem żałuje i drugi raz już by się pod tym nie podpisał. Jestem psem łagodnego serca i pojedyncze chlapnięcia mogę wybaczyć. 😉 Wiele ciekawszy wydaje mi się problem podejścia „jako taki”. Tzn. czy widzi się kulturę jako Wielkie Continuum, jedną przestrzeń, w której wszystkie naczynia są w jakiś sposób połączone, czy też na zasadzie „że Stasiek, że koń, że drzewo”. Bo wpychanie na siłę, bez rzeczywistego artystycznego uzasadnienia, we współczesne kostiumy, baseny, itd. wydaje mi się efektem tego drugiego podejścia, czyli nieumiejętności widzenia continuum i poruszania się w nim. Albo też uznania publiczności za bandę matołów, która w takiej przestrzeni na pewno się pogubi i zacznie buczeć. I to przykre, i to niemiłe. 🙄
Uściślenie: chlapnięcia mogę wybaczyć, licząc na to, że i mnie będą wybaczone. 😈
@ Gospodyni,10,41.
Zgadzam się ,każdy dźwięk MOŻE być muzyką.
Zgadzam się,że o gustach się nie dyskutuje,ale jak widać z 73 wpisów dyskusja trwa.
Może jednak warto zaprzestać towarzyskiej poprawności i ocenić zgodnie ze sztuką dziennikarską.
Taką recenzję znalazłem:
http://www.dwutygodnik.com/artykul/4310-miedzy-cipa-i-bombonierka.html
Myślę, że to interesujący wkład.
A, teraz już jasne. Słowacki uparł się przy pisaniu seriali, ale marnym scenarzystą był i oglądalność mu stale spadała. Byłby już całkiem poszedł na dno (basenu?), gdyby nie Cecko z Garbaczewskim, którzy zlitowali się nad chłopem, scenariusz mu poprawili, zakodowali w postaci najsilniej działających rymów częstochowskich tudzież wulgaryzmów, dyskursy gdzie trzeba podokładali, no i wyszło zaj..iście. Dobrze zrozumiałem? 😎
Chyba z grubsza tak. Podoba mi się nie-żywa i nie-martwa Alina, to jest pewnie nawiązanie do tego kota, co Niemiec go trzymał w pudełku. 🙄
Dopiero się dowiedziałam, że zmarła moja koleżanka z radia, słuchacze Dwójki pewnie pamiętają jej głos, gdy choćby czytała wiadomości w porankach:
http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/784261,Zmarla-dziennikarka-IAR-Ewa-Holubowicz
Była strasznie dzielna, od lat walczyła z rakiem, jej życie przebiegało w rytmie chemia-powrót na antenę-chemia-powrót na antenę. Zawsze wracała. Choroba nie przeszkadzała jej w byciu świetną dziennikarką. Tym razem już nie wróci 😥
Będzie mi jej brak. Zarówno jej głosu rozsądku, jak sympatycznych rozmów np. o Josephie Malovanym, którego uwielbiała.
Smutno.
🙁
Związek Solidarność rządzi … w WOK. Złożył rezygnację Kai Buman. Czy ktoś zna jakieś szczegóły poza tymi, że Don Giovannim ma kierować Z. Graca? Zaczyna się już zjazd w dół?
@PK 15:07
Bardzo smutna wiadomość 🙁
Nawet pan minister dziś w „GW” zamieścił nekrolog, w którym napisał: „Dziękuję za wszystkie ciekawe rozmowy”. Ostatnią montowała w szpitalu, jak piszą we wspomnieniu na stronie radiowej.
@wolf – z czego miał złożyć rezygnację Bumann, jak nie miał żadnego kierowniczego stanowiska? Swoją drogą wiem, że reorganizacja rzeczywiście już się zaczęła. Prawdę mówiąc rozumiem, że zlikwidowano etat Artura Rucińskiego, bo nie śpiewał tam już od bodaj 6-7 lat. Jacek Laszczkowski czasem i owszem, ale też bardzo rzadko. Ale przeciez ma co robić, może występować na tych samych zasadach, co w innych operach.
Don Giovannim Graca kierował „od zawsze”.
Ojej, a mnie się wydawało, że całkiem niedawno słyszałam jej głos w wiadomościach radiowych. A to już od grudnia, jej nie było. Nie wiedziałam, że jest chora. Taka młoda osoba. Najbardziej lubiłam głos p. Hołubowicz – taki czysty, klarowny, wciągający do słuchana.