Łóżko za areną
Wydawałoby się, że jeśli reżyser Denis Krief przedstawia się jako muzyk, jest w stanie zrobić sensowną realizację operową. Chyba że w rzeczywistości potrafi, a w Poznaniu tylko odwalił chałturę.
Carmen to oczywiście samograj. Muzyka porywa, płynie i wciąga. To jednak nie wystarcza. W wywiadzie Krief mówi, że mimo iż jest muzykiem (nigdzie nie jest podane, jakiej specjalności, i on też tego nie mówi), to reżyseria operowa jest dla niego przede wszystkim teatrem. Tymczasem właśnie Carmen opiera się na muzyce, jest przez nią prowadzona. Kiedy się tego nie rozumie – jest porażka. I tak było w poznańskim Teatrze Wielkim, mimo nieprzyzwoitej wręcz klaki z wrzaskami i tupaniem.
Już sam początek zdumiewa: ów tłum na placu, którego wprowadzenie było takim nowatorstwem (co zresztą sam reżyser w wywiadzie przyznaje), to parę dziesiątek ludzi tupiących w te i wewte po dwóch podestach, co dodawało efektów perkusyjnych (coś takiego robi muzyk?). W tle – dwie konstrukcje, do których zbudowania ściągnięto chyba stare okna z całego miasta. To na przemian koszary i fabryka cygar. Chłopięcego chóru nigdy nie widziałam tak sztywnego, a kiedy robotnice w tabaczkowych fartuchach wychodzą na przerwę, siadają ciężko na krzesłach i aż zdziwić się można, że grupa mężczyzn się nimi interesuje.
W końcu pojawia się Carmen, która zachowuje się oczywiście w stylu „Hanko, twe ciało wdzięcznie pręży się, przegina”, a głosem śpiewa „z trzewi”, co ma chyba oznaczać zmysłowość, ale brzmi histerycznie. Helena Zubanovich (niegdyś: Barbara Baranowska) to nie jest zła śpiewaczka, ale nie do tej roli. Don José – Sang-Jun Lee – ma mocny, krzykliwy głos, a przy wyższej o głowę Carmen robi żałosne wrażenie. Bardzo mnie dziś rozczarował Mariusz Godlewski w roli Escamilla – chyba miał gorszy dzień. Robiła, co mogła Roma Jakubowska-Handke jako Micaëla. Więcej nie dało się zauważyć.
Tylko szczęka opadała coraz niżej, gdy oglądało się kolejne „pomysły” reżyserskie. Na początku III aktu „wjeżdża” na scenę auto przemytników, czyli duża grupa chóralna trzymająca w dłoniach części auta, z jedną z pań machającą z przodu rękami a la wycieraczki. Wymiękłam, jak to zobaczyłam, ale to jeszcze nie było wszystko – za chwilę chórzyści zaczęli machać rączkami jak dzieci z pociągu.
Jednak clou wszystkiego był akt ostatni, którego druga połowa została przez reżysera zmyślona w sposób szokujący. Otóż torreador wybiera się na arenę prosto z łóżka z Carmen (jaką mógłby mieć kondycję w takiej sytuacji?), a owa sypialnia najwidoczniej mieści się na tyłach areny. Don José jakoś podejrzanie łatwo tam trafia, co jest naturalne, gdy Carmen po prostu czeka za areną, ale w takim wypadku – niezrozumiałe.
Żeby chociaż muzycznie było OK, ale wciąż coś się rozłaziło i nawet Bassem Akiki niewiele pomógł. Przykre.
Komentarze
Roma Jakubowska-Handke była kiedyś (piszę „kiedyś” tylko dlatego, że dawno jej nie słyszałem) wrażliwą artystką, bardzo rzetelną śpiewaczką, ciekawe jaka jest teraz?
Pani Kierowniczka pisze, że „robiła, co mogła” – czy miała jakieś problemy wokalne czy raczej zmagała się z reżyserem?
Dzień dobry 🙂
Trochę zmagała się z reżyserem, ale i tak „wycisnęła”, co się dało; trochę jednak jej głos robił wrażenie zmęczonego, choć zdecydowanie pokazała, że jest wrażliwą artystką – nawet pod względem aktorskim. Ale ogólnie ona z tego zestawu robiła najbardziej pozytywne wrażenie, przynajmniej na mnie.
Wracam zaraz do Warszawy. Burza tu w nocy huknęła, ale znów się pięknie wypogodziło.
Z okazji siedmiolecia powstania blogu „Co w duszy gra?” życzę Dorocie i „dywanikowi”, aby dobrze grało w duszach jeszcze przez co najmniej kolejnych siedem lat! 🙂 Jako jubileuszowy prezent proponuję wysłuchanie siedmiu renesansowych przebojów:
http://www.youtube.com/watch?v=-Ckq09etBw8
Pani Doroto, za taki recenzje dyrektor Borowska odbiera zaproszenia, czego jestem żywym przykładem, proszę więc uważać, bo i Pani zostanie ukarana! Serdecznie Pozdrawiam!
@ samotulinus – dzięki 😀
@ Adam Olaf Gibowski – witam. Nie widzę powodu, żeby nie pisać uczciwie, co sądzę o spektaklu, a jeśli ktoś ma coś przeciwko, to trudno. Nie boję się 😉 Chwaliłam poznańskie premiery, kiedy mi się podobały (np. Portret czy Cyberiadę), pisywałam już też ostro (Parsifal, Don Giovanni). Swoją drogą ciekawe, że jakoś najlepiej w ostatnich latach wychodzą tu opery XX i XXI w.
Dla miłośników talentu Ewy Podleś garść wiadomości (prosto od polskiego agenta Artystki) o jej tegorocznych występach w Polsce:
26 maja 2014 – Katowice, Festiwal Mikołowski, Aula Akademii Muzycznej, arie operowe (dyr. Ł. Borowicz, POR);
6 czerwca 2014 – Poznań, Filharmonia, arie operowe (dyr. Ł. Borowicz);
13 czerwca 2014 – Katowice, NOSPR, Elektra/Klitemnestra (wykonanie koncertowe z transmisją radiową);
19 lipca 2014 – Kraków, Sala Opery Krakowskiej, Festiwal Muzyki Polskiej, recital z Garrickiem Ohlssonem (Chopin, Karłowicz, Lutosławski, Szymanowski);
19 września 2014 – Olsztyn, Filharmonia, Kantata „Ariadna na Naxos” J. Haydna (dyr. P. Sułkowski);
14 grudnia 2014 – Poznań, Aula UAM, Orkiestra Amadeus, Kantata „Ariadna na Naxos” J. Haydna.
Informuję, że zdarzyło się po raz któryś tam, że ktoś z występujących wczoraj (nie zdradzę, kto) napisał oburzoną odpowiedź na moją recenzję. Informuję, że postanowiłam jej nie zatwierdzić, by nie dopuścić do kompromitacji. Kilka razy wpuszczałam i to nigdy nie było dobre dla tych osób. Nie życząc więc źle osobie wymienionej, tym razem nie wpuszczę i na przyszłość zapowiadam, że więcej takich rzeczy wpuszczać nie będę.
Jakiś czas temu red. Majchrowski wzdychał, że młodzi nie chcą grać mazurków Chopina – no jest coś na rzeczy. Zatem wrzucę tylko informację, że 15 sierpnia w Krakowie pół recitalu chopinowskiego to będą właśnie mazurki (druga połowa to sonata h-moll). Przy fortepianie – Grigorij Sokołow.
Recital ten otworzy festiwal „Muzyka w Starym Krakowie”. PK może mieć w związku z tym dylemat egzystencjalny, gdyż tego samego dnia startują chopieje.
Niezależnie od takich dylematów – na okoliczność 7 blogich lat – życzę zdrowotłustych kolejnych 7 lat. I dobrej kondycji w dawaniu nam sprawozdań/relacji/recenzji skąd tylko się da.
Na jutrzejszą Ewę Podleś wejściówek podobno już niet, a cerbery z AM nie dopuszczają możliwości siedzenia na schodach auli (z wyjątkiem prof. Jasińskiego) – już się o tym kiedyś przekonałem.
@Adam Olaf Gibowski
Ależ Panie Adamie – na łaskę miłościwie nam panującej dyrekcji bym nie czekał. Nawet 100 zł za bilet to nie majątek i do tego bez zobowiązań można pisać prawdę nawet bolesną.
Polecam
ÖSTERSJÖ-FESTIVALEN
http://sverigesradio.se/sida/default.aspx?programid=3430
22-30 sierpnia 2014
( 🙁 z Walerym Gergiewem)
Dobry wieczór,
wspomniana osoba znów się dobija. Nie, proszę pani, hejterstwa tu nie będzie. Wystarczy, że pani wylewa z siebie te rzeki nonsensu na własnym profilu na fejsie (jak mi doniesiono – ja się z fejsem nie zadaję). Ja naprawdę nie chcę się przykładać do cudzej kompromitacji.
Nigdy nie byłam w stanie zrozumieć, jak to się dzieje, że ludzie nie mają do tego stopnia instynktu samozachowawczego. Ktoś napisał krytykę, no i co? Normalny człowiek, który aspiruje do bycia artystą, nie mówiąc o takim, który nim rzeczywiście jest, albo się nie przejmuje krytykami, albo – co sensowniejsze – zastanawia się, czy przypadkiem rzeczywiście coś zrobił nie tak. Naprawdę, życie złudzeniami kończy się bardzo smutno.
Na tym kończę sprawę i proszę więcej nie pisać, pójdzie do spamu.
@ 60jerzy
Sokołow nawet na swojej stronie wystylizował się na Chopina 😆
http://www.grigory-sokolov.com/
Rzeczywiście trudny wybór będzie 15 sierpnia. Zwłaszcza, że „rozkład jazdy” artysty nie podaje, co po sierpniu, i kiedy zagra np. w Warszawie…
Sokołow gra zawsze na zmianę Warszawa – Kraków.
Skoro grał w zeszłym roku w W-wie, to w tym w Krakowie. A zatem w stolicy w okolicach maja przyszłego roku – zapewne.
Rozkład jazdy GS jest aktualizowany co pół roku z wymianą co pół roku połowy granego programu (zasada mistrza jest taka, że każda połowa jest ogrywana przez cały rok – tylko te połówki są przesunięte w fazie czasowej o półrocze).
I w Warszawie – jeżeli byłoby to wiosną przyszłego roku – na pewno nie było tej wersji programu.
Serdeczności
j.
Pobutka.
Dzień dobry,
muzyka Zelenki piękna, ale czy nastrój na tak piękny, słoneczny dzień? Czego wszystkim życzę 🙂
Nie wspomniałam jeszcze, że wczoraj byłam na zakończeniu 5. edycji festiwalu Nowa Muzyka Żydowska. Cały festiwal był rejestrowany i będzie suksesywnie w radiowej Dwójce. Bardzo polecam zwłaszcza pierwszą część wczorajszego wieczoru – występ polsko-izraelskiego zespołu Catha Edulis. Z polskiej strony grał tam Raphael Rogiński, inicjator i motor wielu zespołów, oraz wielokrotnie z nim współpracujący Paweł Szpura. Dwaj Izraelczycy to Ariel Nahun i Noam Enbar. Pierwszy z nich grał na instrumentach dętych i perkusjonaliach, drugi – na syntezatorze i czymś w rodzaju małego portatywu; obaj fantastycznie śpiewali, Nahun w bardziej arabskopodobnym stylu Afryki Zachodniej, Enbar brzmiał bardziej po aszkenazyjsku. W sumie jednak, wraz z wyrazistą gitarą Raphaela i mocną podstawą perkusyjną Pawła, stworzyli coś w rodzaju etno-postrocka, gorącego jak pustynia Negew 🙂 Świetne to było. W drugiej części trochę uspokojenia: Jarosław Bester, tym razem nie ze swoim kwartetem, ale ze smyczkowym Neo Quartetem i klarnecistą Marcinem Malinowskim pokazał własny pięcioczęściowy utwór Paradis judaeorum – dziwne to było, trudno rzecz stylistycznie zaszufladkować, trochę chwilami brzmiało jak… neoklasycyzm, mogłoby to być muzyką filmową. Ciekawe, ale jak dla mnie do jednorazowego wysłuchania.
Oba projekty, jak i kilka innych, powstały specjalnie dla tego festiwalu.
http://www.mik.mikolow.eu/?dzial=mdm&id=77
(Objaśnienie Zelenki 🙂 )
…25 maja 2014, godz. 19:00 🙂
Dzięki 🙂
Dzien dobry 🙂
Ariel Nahum (wlasciwie Nachum) i Noam Inbar.
Szkoda ze nie bylo takze HaOman Chai Ensemble (uczniowie Andre Hajdu)…
http://www.youtube.com/watch?v=-Wsx3JObUOw
Dzięki, lisku, za poprawkę, spisałam z programu 🙂
A tymczasem na Konkursie im. Rubinsteina finały. Koziak się nie dostał 🙁