Beethoven w Eindhoven
Z okazji meczu recital Krystiana Zimermana w De Lage Landen Zaal w Eindhoven nie został wyprzedany w stu procentach, jedynie w ok. 90. Ci, co nie przyszli, to frajerzy, bo przecież nawet my, łącznie z bohaterem wieczoru, mogliśmy potem jeszcze obserwować w telewizorze historyczny moment, jak Holandia wkopuje Hiszpanii 5:1.
Tak czy siak, wygrany był ten, co był na sali – tak sobie myślałam o tych, co pragnęliby być, bo wolne miejsca były i owszem. Ale cóż, piłka kopana króluje. Kiedy jadąc z lotniska do hotelu wysiadłam z autobusu koło Concertgebouw, mało nie powaliła mnie ściana dźwięku – huku raczej – dobiegająca z Museumplein, gdzie urządzono strefę kibica. Mam nadzieję, że w niedzielę będzie tu spokojniej…
W Eindhoven skupiliśmy się całkowicie na muzyce Beethovena, bo okazało się to jednak możliwe. W pierwszej części siedziałam trochę może zbyt daleko, ale przy drugiej sonacie pochyliłam się do przodu i słuchało się wówczas już lepiej, a jakość całkiem się już zmieniła, gdy w drugiej części zmieniłam miejsce na bliższe.
Przy pierwszej z sonat, op. 109, pierwszym słowem, jakie mi się skojarzyło, była niewinność. Niewinna, pogodna była część I, także finałowe wariacje (choć parę momentów bardziej, by tak rzec, rubasznych), a nawet środkowa, bardziej burzliwa część, była dość łagodna. Moje skojarzenie okazało się słuszne, ponieważ artysta powiedział po koncercie, że przecież utwór ten był dedykowany nastoletniej dziewczynie, Maksymilianie Brentano, córce jego dawnej miłości – Antonii. I – wedle niego – jest on muzycznym opisem tej dziewczyny. Myślę, że interpretacji tego utworu może być o wiele więcej, ale i ta jest w jakiś sposób przekonująca.
Sonata As-dur op. 110 ukazała wirtuozerię artysty w zmienności nastrojów i – co imponujące – barw dźwięku. Pierwsze wejście fugi było przeprowadzone dźwiękiem stłumionym i matowym, jakby wyłaniającym się z nicości, a drugie – z tematem w inwersji – dźwięcznie, jakby demonstrując, że to zupełnie inna sprawa. Przesmutne powolne części, narastania i opadania, pozorny finał po pierwszej fudze i „nadprogram” po drugiej – wszystko to rozegrane było po mistrzowsku.
Co ciekawe, ogólnie tempa były raczej szybkie. To samo dotyczyło ostatniej z sonat, op. 111. Po dramacie pierwszej części znów niebiański spokój w arietcie i narastanie w kolejnych wariacjach nie tak dramatyczne, jak to zwykle się grywa – tu także tempa były ponadprzeciętnie, dość wspomnieć, że owa słynna wariacja o rytmie boogie-woogie wcale tego rytmu w tym wykonaniu nie przypominała, była po prostu szybsza.
Długo by jeszcze opowiadać… ale pora późna, coś może jeszcze da się uzupełnić po wykonaniu w Concertgebouw; dodajmy może tyle, że stojak był spontaniczny i natychmiastowy. Ale bisów nie było.
Komentarze
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Anegdota a propos powyższego programu KZ: podobno przez parę dni na YouTube wisiało nagranie z próby z Paryża. Było już kilka tysięcy klików, na szczęście udało się je zdjąć. Na szczęście, bo – jak przyznaje sam pianista – na próbie zazwyczaj tego i owego nie dogrywa, żeby nie nadwerężać instrumentu przed koncertem. Już ponoć ktoś znajomy go wypytywał, czemu czegoś tam nie zagrał… Bo to poszło oczywiście jako nagranie z koncertu 😈
Spóźnione uzupełnienie, dla 60jerzego, ale nagle bardzo à propos : była jednak recenzja w Le Figaro, autor podesłał. Niestety, obok wielkiego zachwytu KZ (streszczam : że ten obsesyjny perfekcjonista nagle podejmuje wielkie ryzyko, serwując nam bogactwo barw wykraczające poza to, co wydawało się możliwe na czarno-białych klawiszach. Egzystencjalne doświadczenie, krawędź szaleństwa, wstrząsające przeżycie), duże rozczarowanie sąsiednim recitalem Rafała Blechacza.
Miałam wcześniej plan, żeby pojechać do Paryża i też posłuchać obu recitali, bo Blechacza bardzo dawno nie słuchałam na żywo. Ale los sprawił inaczej.
Dla ciekawych frankofonów – link:
http://www.lefigaro.fr/musique/2014/06/12/03006-20140612ARTFIG00025-zimerman-et-blechacz-on-evitera-de-comparer-deux-pianistes-polonais.php
Szkoda, że mnie tam nie było.
Dziękuję za recenzję.
Przynajmniej mogłem sobie poczytać…
Pozdrawiam
Panie Piotrze, dzięki stokrotne za pamięć.
PK – teraz to już bez dwóch zdań jest misja do spełnienia – o której wspominałem w Krakowie. Ja wiem, że niemożliwe łamane przez nierealne.
Nie zdziwiłbym się, gdyby następcą Rattle`a w Berlinie został Dudamel. Nie wiem co prawda, jak długi ma kontrakt w LAPhO, ale w tej chwili (i nie po raz pierwszy) osiąga razem z BPh efekty zdecydowanie powyżej spektakularnych. Ma odwagę oraz przekonanie do chodzenia swoimi drogami. Zaskakuje świeżością spojrzenia.
To tylko na marginesie dzisiejszego wykonania III Mahlera. Poszło w pięty, z dreszczami gdy trzeba. Natomiast zaskoczyła mnie nieprawdopodobnie technika dyrygencka – gdybym nie widział tych jego loczków mógłbym pomyśleć, że mam przed sobą nieodżałowanego Abbado – ten sam zestaw gestów, mowy ciała, zwrotów do poszczególnych sekcji, dawania sygnałów… A jeżeli pamięta się jego (GD) zachowanie z początątku kariery, to widać jak w tej dziedzinie zmienił się.
A propos Paryża – też na początku sezonu miałem w planie pojechać na całą trójkę – bo w odstępie tygodniowym grali KZ, Blechacz i Perahia. Ale wyszło jak wyszło. Bardzo chciałem – poza KZ – posłuchać Perahii, bo ostatnio coraz mniej jego recitali – a jest to przecież wspaniały artysta.
Jutro będę jeszcze w Konzerthausie na koncercie Akademie für Alte Musik, Berlin – ciekawy program mają, a i zespół też wspaniały. Ponieważ w piątek żegnaliśmy „Elektrą” starą siedzibę NOSPR-u (bardzo udany wieczór, notabene do niego właśnie nawiązuje PAK w swojej pobudcem – Christine Goerke śpiewała w Katowicach partię Elektry – z Ewą Podleś wykonały świetną robotę, w ogóle panie tego wieczoru zdeklasowały facetów), a weekend dawno zabukowany w Berlinie – to nie dałem rady na KZ w Niderlandach. PK kierowniczka przekaże od nieutulonego w żalu fana ukłony – z nadzieją, że jak się kiedyś jeszcze wybiorę na jego recital – to się za trzecim razem uda. No i kierownictwo też pozdrawiam – proszę pójść na spacer do Vondelparku i rozejrzeć się za moimi kaczuszkami. Jeżeli tumaństwo nie wpadło po raz drugi do kratki ściekowej, to już powinno być bardzo młodzieżowe.
Z Facebooka TWON:
Szanowni Państwo, przepraszamy za złą wiadomość, ale informujemy, że długo oczekiwany koncert Mariusza Kwietnia, któremu miała towarzyszyć fantastyczna (w czym nas utwierdziła dzisiejsza próba) Nadine Sierra, a który był przewidziany na jutrzejszy wieczór – niestety, nie odbędzie się.
Jutro w tej sprawie na stronie Teatru teatrwielki.pl i na naszym profilu Fb w godzinach przedpołudniowych ukaże się stosowny i bardziej szczegółowy komunikat.
Jest nam bardzo przykro, bo i my tego Koncertu bardzo pragnęliśmy …
O masz. 🙁
Przykra wiadomość, pewnie jakaś niedyspozycja p. Kwietnia. To się niestety zdarza… Szkoda, że tym razem.
Pobutka.
Dzień dobry,
w Europie KZ gra jeszcze sonaty za pięć dni w Mediolanie:
http://www.quartettomilano.it/it/02322/49/krystian-zimerman.html
To koncert przełożony z maja – wtedy trzeba było też przesunąć Florencję, bo pianiście palec spuchł po użądleniu komara. Ale tam już się w końcu odbyło, pozostaje jeszcze ten koncert. A potem – Azja.
Recital w Amiens ostatecznie odwołali organizatorzy, podobnie jak koncert w Strasburgu, gdzie po kilku dziesiątkach lat zbankrutował festiwal. Zostało to ogłoszone niemal w przeddzień inauguracji. Dobrze, że u nas jeszcze takie sprawy się nie zdarzają… 😈
Szkoda recitalu Kwietnia, wiem, że on sam też się na ten koncert cieszył, bo rozmawiałam z nim. Coś się musiało stać 🙁
Nigdy nie wierzyłam w tzw. pecha, ale… . W sierpniu 2013 kupiłam bilety na koncert Kurzak/Kwiecień. Następnego dnia przeczytałam radosną wiadomość, że Pani Ola jest w ciąży – co w połączeniu z informacją, że, po jej urodzeniu jej wspaniała mama, nie występowała przez rok, nie wróżyło najlepiej. W wywiadach, w lutym 2014, po szczęśliwych narodzinach, Pani Aleksandra planowała zacząć występy w marcu.
Jednak w czerwcu okazało się, że będzie zastępstwo, wystąpi Pani Nadine Sierra.
Szkoda, ale miło, że Pani Sierra, no i ten nasz wspaniały Kwiecień i dzisiaj buch – koncertu nie będzie. No jednak szkoda (bo czekałam długo), ale mimo wszystko zdrowia życzę i może kiedyś.
Rzeczywiście jakaś niedyspozycja, a koncert nie odwołany, tylko przełożony:
http://www.teatrwielki.pl/repertuar/koncert/kalendarium/kurzak_kwiecien.html?year=2014&month=6&kid=1324
Potwierdzam. Duże rozczarowanie koncertem Blechacza w Paryżu.
Za to fantastyczna Joyce DiDonato w koncertowej wersji „Marii Stuardy” Donizettiego w Berlinie. Łatwo zdmuchnęła resztę obsady ( w tym Calleje) i królowała przez cały wieczór niepodzielnie. Trochę szkoda, że obok nie stanęła jakaś Antonacci…
Ps. Nie wiem i gdzie, ale weszła w pole www jakaś storna więc uprzedzam, że to jakiś sieciowy psikus.
Wraz z wszystkimi fanami Kwietnia ogromny żal mnie dopadł,że nie wysłuchamy go w W-wie.Poza wszystkim jest to też troska o Niego,faktycznie bardzo się cieszył na ten koncert.
Mnie pozostaje na pociechę wspomnienie z Krakowa z fantastycznym Almavivą, kiedy to był jeszcze w doskonałej formie.
W oczekiwaniu na niedzielny koncert,będąc w W-wie wybrałam się do WOK i tu całkowicie zgadzam się z PK – panie sopranistki uprowadzone z seraju nie tylko kaleczły uszy ale często wręcz świdrowały nieznośnie mózg.Panowie zaś owszem,szczególnie bas.
W weekend wybrałem się na Bachowskie kantaty (BWV 42 i 44), przedzielone pierwszą z orkiestrowych suit. Najkrócej: byłem i wczoraj, i dziś (nie ja jeden zresztą). Chór wprawdzie najmniejszy z możliwych – co ktoś rozrzutniejszy zapewne mógłby artystycznie kwestionować – ale poza tym wykonania bodaj pod każdym względem znakomite.
Szczególnie może zapada w pamięć długa i piękna aria na początku 42. kantaty: Wo zwei und drei versammlet sind.
Wyrównany poziom kwartetu solistów, wytrawni (choć także młodzi) instrumentaliści z zespołu Musica Humana: chciałoby się na przyszłość więcej Bacha w tym składzie (bo następna w cyklu – na początku lipca – ma być La Tempesta…).
Nawet chciałem się przez chwilę wybrać, ale rozumicie – 24 godziny w Le Mans, czyli kolizja priorytetów nastąpiła. 🙂
Kochani, a ja przeżyłam coś wielkiego – koncert w Eindhoven to był Pan Pikuś w porównaniu z tym, co się odbyło w Concertgebouw, gdzie akustyka jest fantastyczna (a ja miałam bardzo dobre miejsce – dokładnie pośrodku drugiego rzędu na balkonie), a atmosfera takoż.
W skrócie: op. 109 zagrany z jeszcze większą subtelnością, czułością nawet, jakby sam pianista polubił tę dziewczynę, która według niego sportretowana jest w tym utworze. W op. 110 I część także bardzo łagodna, ale jakby z dystansu, w przenośni poetyckiej to jakby popołudnie schyłku lata (w stosunku do rozmarzonej wiosny z poprzedniej sonaty); druga burzliwa, trzecia bardzo romantyczna – początek, gdzie jest coś w rodzaju operowego recytatywu, grany z odpowiednią emfazą i podkreśleniem gestem lewej, wolnej ręki. Fuga wyłaniała się z jeszcze większej nicości, rozwinęła się jeszcze intensywniej, by w owym niedokończonym zakończeniu znów powrócić do smutnej pieśni. Powracająca fuga z tematem w inwersji wchodzi jaśniejszym tonem, ale to też jest związane z wyższym rejestrem. Op. 111 – nie wspomniałam we wpisie, że jest w interpretacji I części pewna diaboliczność, która skojarzyła mi się nieco z… Sonatą h-moll Liszta. A finał z ariettą – znów serenity, zupełny odjazd w inne krainy. Przy ostatnich akordach wszyscy wstrzymali dech. I potem wielki entuzjazm całkowicie wypełnionej sali.
Przed drugą częścią pianista powiedział kilka sympatycznych słów i zadziwiające było, że od tej dowcipnej wypowiedzi bezpośrednio siadł do fortepianu i dał tak głęboką interpretację. Jakby kto wajchę przerzucił.
Nie słyszałam takiego koncertu. Wciąż jestem jakby znokautowana.
W przyszłym sezonie prawdopodobnie będzie z kolei grał późnego Schuberta, chciałby też wrócić do późnego Brahmsa.
Jeśli dobrze rozumię, WW, phawdziwi menszczyźni ścigający się w swych szalejących gruchotach wygrali tym razem z samym wielikim Johannem Zebastianem.
Bywa. W każdym razie tę kolizję priorytetów kupuję.
A PK wszyscy możemy chyba tylko bezwstydnie pozazdrościć…
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Ja wciąż w beethovenowskich „łabędzich śpiewach”, pełnych tryli (op. 109 i 111), które wznoszą tę muzykę gdzieś do nieba.
A Mistrz zaraz po długim pakowaniu fortepianu i krótkiej kolacji – za kółko i w dalszą drogę… Adrenalina. Zresztą wszyscy mieliśmy jej zastrzyk. Przesympatyczny menedżer KZ powiedział po koncercie, że już wie, że nie będzie spał tej nocy. Ja również miałam niejakie trudności – poszłam spać koło trzeciej, na parę godzin się wyłączyłam, bo jednak jestem śpioch z natury, ale potem obudziłam się i już sobie gdzieś pływałam w tych muzycznych zaświatach.
On ma jednak rację. Żadne nagranie czegoś takiego nie odda.
Oczywiście, że ma rację. Nikt mu tej racji nie odmawia.
No i tak. Nagrywac nie chce, ale cos jednak chce zrobic dla muzyki polskiej. Dlatego czeka, az DG cos dobierze do nagrania Lutosa, jakie zrobil z Rattlem. I mysli, zeby jednak nagrac Knapika. Chce go jeszcze tu i owdzie zagrac, ale to bedzie trudne ze wzgledu na uzycie rowniez choru.
Przepraszam, ze bez polskich liter, ale wylaczylam slownik, zeby mi nie podrazal esemesow, a teraz czekam na samolot i nie chce mi sie przestawiac 😈
A ja już zazdrościłem Kierowniczce, że dzięki przeżyciom duchowym jest dzisiaj prawdopodobnie jedyną osobą w Polsce, która nie zajmuje się nagraniami. 😆
Bobik – game, set, match.
Hihi, Bobiczku 😆
Jestem już w domu. Teraz przetrzymać te parę godzin – i na wakacje. Tylko tydzień niestety.
Zdjęcia z Holandii:
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/HolandiaCzerwiec2014#
Pobutka.
Jest kobieta
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,16169071,Malgorzata_Omilanowska_nowym_ministrem_kultury_i_dziedzictwa.html#BoxWiadTxt
@ Gostek Przelotem 10:41
I to jest chyba dobra wiadomość 🙂
Nie mam pojęcia. Po owocach ją poznamy.
Na koncert Mariusza Kwietnia i Nadine Sierry trzeba będzie poczekać. Nowa, obowiązująca data to 15.03.2014
Przepraszam, 2015, oczywiście.
Dzien dobry 🙂
Jesli chodzi o pania minister, to od poczatku przewidywalam, ze to bedzie ona. Zobaczymy, co z tej decyzji wyniknie. Muzyka moze bedzie miala sie niezle, bo pani minister jest autentyczna melomanka, z tego, co wiem, lubi szczegolnie muzyke dawna. W kazdym razie na koncerty chodzila o wiele czesciej niz min. Zdrojewski 😈
Pozdrawiam z pieknej wyspy Korfu, gdzie dzis jest szaro i popaduje, ale to podobno ostatni dzien niepogody 🙂
O, to znaczy że Kierownictwo nie zawita do Wrocławia na „Makbeta” w Hali Stulecia, zwanej ongiś Ludową ? 🙁
Szkoda,bo spektakl bardzo udany.Chociaż nie jestem wielką fanką megawidowisk,bo muzyka zazwyczaj schodzi w nich na drugi plan, to tym razem byłam w pełni usatysfakcjonowana.Gorzej będzie, jeśli wejdzie na stałe do repertuaru,bo będzie kłopot z obsadą głównych ról.
Pięknych wakacji, niech Kierownictwo wypoczywa,a miejscowi bogowie od pogody i innych przyjemności staną na wysokości zadania 🙂
Co do pani minister, to bardzo pocieszające,że jest melomanką,bo co do jej kompetencji w innych dziedzinach sztuki nie mam wątpliwości, jest cenionym fachowcem. Może już czas na babskie porządki także w innych resortach ? 😉
Off topic – dawno nie było u nas Gendera 🙂
Czy ktoś z Blogownictwa (poza Urszulą, rzecz jasna 😉 ) widział ten spektakl w obu obsadach ?
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10152459533325395&set=a.459300905394.248763.44768385394&type=1&theater
No, cudności są obydwaj 😀
Na marginesie koncertu w Amsterdamie:
http://200-percent.com/krystian-zimermans-piano/
Udanego urlopu, Pani Kierowniczko. 🙂
Pobutka.
He he – artykuł delikatnie bałwochwalczy, ale ostatni akapit bardzo zabawny.
No właśnie ze względu na ten ostatni akapit linkowałem 🙂
Korfu, wspaniale! Zycze wspanialego pobytu, od czasu przeczytania przed laty wspomnien ze spedzonego tam(czasy przed II wojna) dziecinstwa Geralda Durrella(pozniejszego zalozyciela ZOO na Jersey) pt. „Moja rodzina i inne zwierzeta” i „Moje ptaki, zwierzaki i krewni”, ciagle sie tam wybieram. Warto przeczytac te ksiazki, sa cieple i zabawne i pokazuja urok tej wyspy, przyrody i ludzi. Choc tyle lat minelo, ze moze nic juz tak nie wyglada. Ale bardzo polecam te ksiazki.
Rzeczywiscie KZ opowiedzial te anegdote w Concertgebouw 🙂
Deszcz pada, że PK blog czyta zamiast bratać się z kozami? 😛
Pani Kierowniczka wczasuje,jak jakiś nie przymierzając…KORFUCJUSZ!
Kozy radzę przeszukać,czy nie mają wpiętej pluskwy.
Zero nagrań podczas wakacji!!!
Gostku, łabądku, deszcz już nie pada, a kozy jak dotąd żadnej nie spotkałam 😉 Byłam sobie dziś w pięknym mieście Korfu i po prostu przysiadłam na chwilę w miejscu z wifi 🙂 Takie czasy…
W hotelu mam internet tylko koło recepcji. W pokoju na szczęście nie 😉
Pani minister była wczoraj na koncercie w FN: IX LvB : SI + chór Filharmonii Podlaskiej (jak zwykle – znakomity!!!)
Było szybko i głośno. O szczegółach nie wspomnę bo mam być nastawiony pozytywnie 🙂
Były też oklaski między częściami, ale stojaka już nie 🙁
ścichapęku
gdzie te kantaty były ?- jak moglem przegapić ..
I gdzie i kiedy będą następne
@lesio
Pod nieobecnośc ścichapęka czy mogę odpowiedzieć na pytanie? Kantaty w cyklu „200 kantat na 200-lecie UW”, po raz pierwszy bodaj wykonane w Sali Kolumnowej Wydziału Historycznego (dawne Studio Bacciarellego z kopiami kanonu rzeżb, do niedawna w Łazienkach). Tym razem 42 i 44, czwórka (dobrych) solistów z towarzyszeniem Musica Humana. Zdarzyło się w ostatnią sobotę, powtórzono w niedzielę. Następne 2 lipca w BUW:)
Jak dożyję, to pójdę. Trzeba dać szansę wykonawcy, Bach stawia mniejsze wyzwania przed męskimi altami niż Vivaldi. Zobaczymy. 🙂
zośiu
bardzo dziękuję 🙂 śledzę BUWowe kantaty od początku – a te mi jakoś uciekły. Wpisuję do sztambucha 2.07.
uff – UWowe
Dodam kilka słów na temat nowego sezonu w TW-ON. Jeśli chodzi o operę to moim zdaniem beznadziejnie słaby! W stałym repertuarze od lat te same tytuły (Madame Butterfly, Nabucco, Oniegin, Traviata, Rigoletto, Straszny Dwór) w wyjątkowo nieciekawych obsadach. Ma się wrażenie, że operą rządzą dyletanci. Jeśli chodzi o premiery również ma się wrażenie deja vu, ale to za sprawą wciąż tych samych reżyserów – Keitha Warnera, Pountneya, no i Trelińskiego. Nie rozumiem wystawienia opery Adesa w Soho Factory, bo czyż to TW ma za mało powierzchni! Jeszcze bardziej dziwi to, iż bilet na spektakl można kupić tylko w ramach abonamentów. Niepokoi również brak Kurzak w Marii Stuart, wszak to dla niej zaplanowano premierę tego tytułu. Kurzak nie wystąpi również w Traviacie i Rigoletto – czyżby jakiś konflikt na linii dyrekcja – śpiewaczka? Tak więc, moim zdaniem, jest to już kolejny bardzo słaby sezon operowy.
Konflikt na linii dyrekcja-śpiewaczka? No naprawdę dobre sobie, chyba należało się tego spodziewać! Sezon beznadziejny, w istocie:(
Wojtku, konflikt jest natury bardzo osobistej, ale tak zasadniczy, że pani Kurzak przez najbliższe lata zapewne w Warszawie na scenie TWON nie zobaczymy. Przynajmniej dopóki dyrektorem bedzie pan Dąbrowski. A z sezonem w istocie źle. Biorąc pod uwagę, że ten teatr szczyci sie nazwą Opera Narodowa – wręcz katastrofalnie.
Ufff, dopierom się dorwał do sieci (chyba nie tylko na mojej wilegiaturze zasięg bywa czasem dosyć teoretyczny…).
Lesiu, 2 lipca kantaty istotnie mają być BUW-owe, choć to tym razem nowy BUW. Mnie z kolei umknęła poprzednia odsłona kantatowego cyklu UW, która niedawno (bodaj pierwszy raz) odbyła się w kościele, zresztą z nie bardzo mi znaną obsadą solistów.
Dobra wiadomość: po wakacjach planowane są następne – w różnych lokalizacjach i obsadach.
A co do TWON – taka mię ciekawość zdjęła, kogóż jeszcze, ach, kogóż pan dyrektor ma na swej krótkiej liście…
Bo chyba nie Walerija Abisałowicza!
@ Wojtek; @ zoś; @ Urszula
Sezon – jak dla kogo, ja tam znalazłam dla siebie to i owo. Wcale też nie uważam, że ma on być taki, jakim ja bym go chciała widzieć. Ale o co chodzi Wam z Kurzak, tego doprawdy nie rozumiem. Jakbym czytała pewnego (za przeproszeniem) wszechpolskiego prezesa i jego ludzi – same insynuacje. A któż powiedział Panie Wojtku, że p. Kurzak ma występować we wszystkich tych przedstawieniach i czemu jej brak w obsadach tak „niepokoi”? Może ma po prostu korzystniejsze kontrakty i zajęte terminy – bardzo prawdopodobne. I skąd te sugestie o „konflikcie”, „natury osobistej”, „zasadniczym”, którego „należało się spodziewać”? Bo mnie się wydaje, że dyrekcja TWON wręcz rozpieszcza rzeczoną artystkę, kosztem innych porównywalnych. Tymczasem ona po prostu zawaliła niedawny koncert z Mariuszem Kwietniem, na który i ja miałam wykupione bilety. Bardzo mi się to nie podobało…
Niepokoi, bo Traviata i Maria Stuart to inscenizacje tworzone pod tą artystkę. Ponadto Kurzak będzie śpiewać tytułową rolę w Marii Stuart dokładnie w tej samej inscenizacji co w Warszawie w czerwcu w Paryżu. Nie mówiąc już o przedziwnym odwołaniu ostatniego koncertu w Warszawie.Na scenie Opery Narodowej niepokoi również brak Mariusza Kwietnia, Piotra Beczały i wielu innych znakomitych polskich śpiewaków.
A ja widzę, że wszystkie przedstawienia Marii Stuart i dwa Traviaty nie są jeszcze obsadzone w jej partii, może więc teatr ma jeszcze nadzieję na łaskawą dyspozycyjność p. Kurzak. A z „przedziwnością” odwołania przez śpiewaczkę jej koncertu – pełna zgoda, bo wyjaśnienie artystki na jej Fb nic nie wyjaśnia, choć pozostawia nadzieję na „wkrótce”:
„Aleksandra Kurzak udostępnił(a) link.
26 maja · Edytowany
Drodzy Państwo,
Jest mi niezmiernie przykro poinformować, że niestety z przyczyn niezależnych ode mnie, nie dojdzie do skutku mój udział w koncercie z Mariuszem Kwietniem, który miał się odbyć 15 czerwca w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie.
Mam nadzieję spotkać się z Państwem już wkrótce…
Z poważaniem i najserdeczniejszymi pozdrowieniami
Aleksandra Kurzak”
Sabo, ja z kolei widzę, że niewiele Pani wie o tym, jak wygląda system angażowania śpiewaków w operowej pierwszej lidze teatralnej. Najpopularniejsi (bo trudno tu mówić o najlepszych) zastanawiaja się teraz nad sezonem 2018/19 lub późniejszym. Wcześniejsze terminy są już zajęte . Może się znaleźć (z trudem, jak widać po odległej dacie koncertu Kwiecień/Sierra) jeden dzień na koncert, który nie wymaga tylu prób, co występ w nowej produkcji.
Pani Kurzak ładnie i grzecznie usprawiedliwiła swoją rezygnację. Nie mnie wyjasniać dosłownie, jakie są prawdziwe jej przyczyny, nie sądzę żeby komukolwiek było to potrzebne . A z takimi porównaniami i okresleniami jakich Pani użyła byłabym ostrożniejsza. Tworzą niezbyt miły klimat.
@ Urszula
Kurzak: „z przyczyn niezależnych ode mnie” – czyli od kogo? Nie od TW, o czym poinformował on w odnośnym komunikacie. A więc? Jako widz z biletem w torebce oczekiwałam na poważne usprawiedliwienie, nie na pustosłowie.
Urszula: „pani Kurzak przez najbliższe lata zapewne w Warszawie na scenie TWON nie zobaczymy. Przynajmniej dopóki dyrektorem bedzie pan Dąbrowski” – klasyczna insynuacja, o bardzo „miłym klimacie”.
Doszły mnie słuchy, że p.Kurzak nie podpisała kontraktu na koncert z MKwietniem. Czy to coś wyjaśnia, czy wręcz przeciwnie? Przy okazji – „to i owo” w repertuarze Opery Narodowej, to chyba trochę za mało na cały sezon. Po raz kolejny jest to tylko „to i owo”. No właśnie, Sabo, repertuar ma być taki, jakby KTO chciałby go widzieć?? Czy nie czas najwyższy, aby dyrekcja postawiła sobie to pytanie?
Najbardziej współczuję „recitalu wokalnego” Nadji Michael.
Cóż, sezon bardzo skromny przede wszystkim pod względem obsad wokalnych. Na pewno nie na miarę pierwszej sceny operowej w Polsce. I nie na miarę budżetu jaki ten teatr otrzymuje.
I ja liczyłem na „Marię Stuardę” Donizettiego. Niechby i z Kurzak jeśli taka Joyce DiDonato jest dla dyrekcji TW ON niedostępna.
Ja w każdym razie nie znajduję powodu dla którego miałbym udać się w podróż do TWON. Szkoda 🙁
W TW-ON, tradycyjnie już, bardzo ciekawy sezon dla miłośników tańca – z czego bardzo się cieszę.
Jeśli chodzi o operę, kilka bardzo ciekawych premier: „ Kupiec Wenecki” Andrzeja Czajkowskiego, „Maria Stuart” Donizettiego, „Wilhelm Tell” Rossiniego.
Ponadto godny polecenia „Lohengrin” Richarda Wagnera – grany w zeszłym sezonie, wraz z premierą, tylko 4 razy.
Co do Moniuszki – gdzie, jeśli nie w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Przypomnę, w tym sezonie, raptem: Halka – jeden spektakl; Straszny dwór cztery spektakle.
A pozostały repertuar – czy można dziwić się, że TW-ON wystawia opery, które cieszą się zainteresowaniem widzów?
Nie podzielam zdania, że obsady są „nieciekawe”, spośród wielu wspaniałych śpiewaków – znakomity w roli Rigoletta – Andrzej Dobber, wspaniała Violetta – Joanny Woś, znakomita i zawsze perfekcyjna Olga Pasiecznik w roli Eurydyki, Oniegin – Artura Rucińskiego, w kilku rolach Anna Lubańska i Katarzyna Trylnik.
A w tym sezonie jeszcze Moby Dick Eugeniusza Knapika.
Pani Moniko, wymienione przez Panią nazwiska to z pewnością znakomici i godni uznania artyści. Problem polega na tym, że walory sezonu, które Pani przytacza, są z pewnością sympatyczne dla kogoś kto do TW ON może się udać metrem, samochodem lub spacerem. Jednakże scena narodowa powinna być także sensem i celem podróży dla kogoś, jak ja, oddalonego od stolicy o kilkaset, a często i ponad tysiąc kilometrów.
I, przykro mi, ale takich powodów w sezonie 2014/2015 nie znajduję. Warszawską „Traviatę” i „Rigoletta” znam na pamięć i tylko jakieś elektryzujące mnie nazwiska skłoniłyby mnie do obejrzenia po raz kolejny tych produkcji. Andrzeja Dobbera mogę częściej spotkać w Berlinie lub Monachium, Kurzak podobnie, Joanna Woś jest świetną śpiewaczką, ale już mi znakomicie znaną w przeróżnych rolach i u szczytu jej możliwości, jeśli idzie o Wagnera to Warszawa, niestety, i tak nie wygra w ofercie z Berlinem.
Dla Pani wymienione tytuły i nazwiska są wystarczającym powodem do odwiedzenia sceny pod Pegazem, dla mnie nie, bo Warszawa, przykro mi to powiedzieć, przegrywa pod względem obsad i repertuaru nie tylko z miastami stołecznymi na zachód od Odry, ale i takimi jak Marsylia (gdzie np. Andrzej Dobber nie będzie znowu śpiewał Rigoletta, ale „Latającego Holendra” Wagnera), Drezno, Liege, Lille, Hamburg itd, itp.
A przecież mówimy o pierwszoplanowej scenie operowej w Polsce, która powinna być teatrem na międzynarodowym poziomie i przyciągającym międzynarodową publiczność.
Niemniej bardzo się cieszę, że mogłem w tym sezonie podziwiać w Warszawie „Elektrę” z Ewą Podleś i Cristiną Goerke. Szkoda, że nie znajduję podobnej miary wydarzenia w przyszłym sezonie.
@ monika_p
Fakt, sezon baletowy zapowiada się wyjątkowo interesująco: Petipa, Balanchine, Jooss, Bejart, Neumeier, Forsythe, Kylian, van Schayk z Eaglingiem, wcześniejsze i nowa praca Pastora, ale też balety Wesołowskiego, Tyskiego, nowy Bondary i debiutującej Hop – prawdziwy wysyp płodów nowej polskiej choreografii. Tu jednak, Pani Moniko, nie znajdzie on chyba uznania z tego powodu, bo tutaj uważa się, cytując „lesia”, że balet to – „macha facio przez 3 sekundy nogami i wymusza półminutowy aplauz”. Żałosny żart.
Moją uwagę zwraca też wyjątkowo „narodowy” program muzyczny tego sezonu. Jest tam nie tylko dyżurny tradycyjnie Moniuszko (2 „Halki” – dla mnie w tej wersji scenicznej o dwie za dużo), ale też w różnych kontekstach: Stefani, Karłowicz, Andrzej Czajkowski, Penderecki, Górecki, Lutosławski, Szymański, Syrewicz, Prasqual, aż po najmłodszych – Kupczaka i Głowicką. Brawo Opera Narodowa – za odwagę prezentowania polski muzyki i polskiej choreografii, nie mamy się czego wstydzić, byle tylko jakość wykonań dorównała ilości.
zmierzając po bilet na przedpremierowego Knapika (Krygier, Kuls, Knapik), wstąpiłem na koncert Praskiego (nad Wisłą) Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej.
Dwójka młodych organistów (studentów w białostockiej filii UMFC – w klasie prof. Bokszczanina) wykonała znakomicie (i technika i rejestracja i rozumienie ducha utworu) fantazję B-A-C-H Liszta (Aneta Sienkiewicz) i mało u nas znanego Petera Ebena – „Requiem i Noc Walpurgii” (Michal Kopyciński). Brawo brawo
Pobutka
Dzien dobry 🙂
Dzis dzien leniuchowania na kwaterze. Codziennie gdzies sie udawalismy, wiec raz wypada odpoczac. Tym bardziej, ze jeszcze jutrzejszy pelny dzien i koniec moich wakacji, przynajmniej na teraz 🙁
Robie oczywiscie zdjecia 🙂
Pobutka w sam raz na klimat. Cieplutko tu.
Jeszcze co do TWON – niektórych pewnie zainteresują nowe zasady rezerwacji i sprzedaży biletów w kasach, zamieszczone na samym dole strony głównej. Najważniejsze: zwrot będzie możliwy najpóźniej 7 dni przed spektaklem i z potrąceniem 20 proc. ceny biletu (dotąd był to 1 dzień i kwota bez potrąceń).
Też się nie znam na balecie, więc proszę o wybaczenie. Przeglądałem tytuły w programie TWON, patrzę – Hamlet. Znam! Patrzę dalej, muzyka – Beethoven. Też znam! Może bym się wziął i odchamił? Ale patrzę na napis na samym dole – muzyka z nagrania. No sorry, jaja sobie TWON robi z ludzi? Piniendzy zabrakło? Jakaś nowa świecka tradycja? Słyszałem (ze zgrozą), że takie numery robili w Szczecinie z baletem do muzyki Lutosławskiego, który to balet widziałem nie tak dawno z żywą orkiestrą. A tu proszę, stolica. 😎
Się skończy na tym, że ze wszystkich tych wspaniałości pójdę na Wagnera. O. 🙂
Bez kompleksów Wielki Wodzu, nie trzeba się znać na balecie, by wiedzieć, że takie „numery” (ładniej: tańczenie do nagrań) zdarzają się na co dzień w wszystkich stolicach europejskich i na ich renomowanych scenach. Takoż w stolicy współczesnego baletu – Nowym Jorku. I nie są to żadne „jaja”, a szeroko stosowana praktyka. Długo by wyjaśniać jej przyczyny… Choć oczywiście równie często wykonuje się balety z żywą muzyką, jak i w Warszawie. Na tym „Hamlecie” z Beethovenem w tle byłam i wcale nie narzekałam słuchając tegoż w nagraniach Masura, Menuhina i Steina. Zresztą w kanale sceny kameralnej TW nie dałoby się nawet inaczej.
No to jeszcze raz przepraszam. Nie jestem zainteresowany, to nie dla mnie. 🙁
Przyczyny, jak się zastanowić, to nawet chyba wiem jakie są, ale to za blisko jazdy figurowej na lodzie, taka praktyka. 😉
E tam, jazda figurowa to jednak sport, ot pusty wyczyn, a balet – w sensie kompozycja choreograficzna – to jednak sztuka. Zupełnie różna od opery, bo ona jest głównie do słuchania – w teatrze zawsze z obrazem, a on przede wszystkim do oglądania choć zawsze z muzyką. Co je łączy? Wspólna często scena i żywe wykonania muzyczne oczywiście, choć nie zawsze.
Ejże, jazda figurowa na lodzie to też „kompozycja choreograficzna”.
niezapomniani Biełousowa i Protopopow 🙂
Wiecie Panowie, tańczyć na sposób swoiście ukształtowany to można także na lodzie, linie, rurze, rozżarzonych węglach, parkiecie, w dyskotece, rewii, telewizyjnym show i Bóg wie gdzie jeszcze, co nie ma to nic wspólnego z baletem. Raczej z wyczynem, rytuałem, cyrkiem, podnietą, zabawą czy popisem u cioci na imieninach. Podobnie jak śpiewanie przy muzyce na estradzie, na weselu, w wojskowym szyku, przy ognisku czy goleniu nie jest jeszcze operą. Czyż nie?
Podobnie jak nie jest operą widowisko z dekoracjami, ruchem scenicznym, śpiewającymi solistami i z muzyką odtwarzaną z komputera.
Ale się nie spieram, bo się nie znam, to tylko takie moje proste przemyślenia. 😎
Pasjonat to ma klawe życie.
Buja się w oparach nałogu, rozsądek traktując na równi z kożuchem na mleku, a cel osiągnie – nawet gdyby musiał zjeść owych kożuchów miskę. Wmówi sobie co najwyżej, że to blanszowane grasiczki w papilotach z pszczelich jelit.
Bywa, że osiągnięcie celu zdaje się być nierealne – popada wówczas nasz pasjonat w typową w takiej sytuacji przesadę. Czyli: wyżali się, jęknie coś o kosztach, a na koniec strzeli Rejtana.
Po czym dalej kombinuje, co by tu można jeszcze (no nie, nie spieprzyć) – zrobić. Gdyż, jak to pasjonat, pasją wręcz szewską wezbran jest.
Tyle tytułem wstępu. Teraz już w skrócie: „do trzech razy sztuka* – no i się udało”. Tymi słowy zwróciłem się po koncercie do Naszego Dobra Narodowego. Dziękując za wieczór interpretacji trzech ostatnich sonat Beethovena. Interpretacji oczyszczających i oczyszczonych. Oczyszczających mnie i moją pamięć z wcześniejszych zakodowanych w licznych nagraniach tropów. A oczyszczonych z tak zwanego obiektywnego wykonawstwa / egzekucji partytury.
Do tego, co wcześniej już napisała PK – a opisanie jest zadaniem zbyt karkołomnym – dodam tylko, że to, co od zawsze jest rysem szczególnym pianistyki KZ – czyli kapitalne wyczucie dramaturgii utworu – znalazło tutaj spektakularny wyraz. Przy czym nie tyle (czy nie tylko) w zakresie formy sonatowej, co w tym „teatrum” od pierwszego do ostatniego dźwięku. Powiązania części; ba, pewne pokrewieństwo interpretacyjne op. 109 i 110 – uczyniły z wieczoru swego rodzaju opowieść dramatyczną w dwóch aktach i trzech odsłonach.
Wieczór miał miejsce w sali Verdiego mediolańskiego Konserwatorium (ok.1600 miejsc) – sali dosyć dziwacznej, mało urodziwej, o specyficznej akustyce (chociaż ja nie narzekam, bo siedziałem w 7 rzędzie w środku). Wypełnionej w 90%, do tego dużo młodzieży. Owacje żywiołowe (a czy po tym, co dane było usłyszeć, mogło być inaczej), wszakże bez wstawania. Za to z długą kolejką chętnych po autografy i do wyrażenia podziękowań Maestro po koncercie.
Kolejkę tę zamykałem ja, a po rozmowie z KZ mogę tylko uderzyć się w pierś własną i powiedzieć, że to co ostatnio napisałem po nieodbytym koncercie w Amiens, było pochopne i niesprawiedliwe. Kolejna nauka, że zanim wydasz sąd – zdobądź wiedzę. A nawet jak ją posiądziesz – osąd miarkuj.
Konserwatorium mediolańskie (któż, ach któż tam nie studiował – Michelangeli, Pollini, Abbado, Muti) znajduje się przy Via Conservatorio. Na wprost wychodzi Via Passione. Nie wiem tylko, czy owa Passione prowadzi do Conservatorio, czy na odwrót.
* dla niewtajemniczonych: to było moje trzecie podejście do koncertu Krystiana Zimermana z trzema ostatnimi sonatami L.van Beethovena. Poprzednie nieodbyte koncerty to Rzym i Amiens. Za sygnał o koncercie w Mediolanie wdzięczny dozgonnie jestem PK. Dziękuję również mojemu synowi oraz kotu – za cierpliwe znoszenie braku cateringu podczas mojej nieobecności.
Ach, 60jerzyczku, jakze sie ciesze , ze sie jednak udalo! 😀
Pozdrawiam z lotniska w Korfu, zaraz wracam na ojczyzny lono.
Pobutka*.
—
*) Nie mam tu dźwięku, liczę że OK 🙂
Pak-u, dzięki za przypomnienie układu, bo jest on dobitnym przykładem sztuki choreograficznej, baletu w czystej postaci.
Baletem jest (może być) niemal każda świadoma ekspresja ciała zamknięta w mniej lub bardziej nieokreślonej formie. Sztuką staje wówczas, gdy nasza wrażliwość dostrzeże w niej coś więcej niż tylko „nóżka w górę, nóżka w dół, obrót, podniesienie” etc. (czyżby Sabie chodziło o to, że to musi być nazwane grande battement, pirouette, pas d’élévation – by być sztuką choreograficzną).
Sabo, wielokroć w starych tzw. klasycznych choreografiach widziałem czysty wyczyn, na granicy sportu (aczkolwiek stała za nim ciężka praca całego zespołu) – dlatego uderzyła mnie pochopność i niesprawiedliwość Twojej oceny pracy łyżwiarzy figurowych.
Choreografia Christopher Dean
https://www.youtube.com/watch?v=coM4d1CQZfs
Wykonanie z Sarajewa (1984)… … (te wszystkie szóstki!)
— Pamiętam, młodsze nastolatki w moim otoczeniu zaczęły słuchać Bolera a niektóre i innych Pana Ravelowych rzeczy 🙂
Uwięziliście mnie na lodzie! Niesamowite!
Aha, to dlatego jest tak zimno 😈
I tym sposobem prześlizgnęliśmy się zapewne do kolejnego wpisu 🙂
Moniuszko w kożuszku 😆
Zdaniem wielkich tego świa(t)ka Moniuszko jest niedopromowany…
Mariusz Kwiecień już przekonał kierownictwo Met do wystawienia Króla Rogera, to może i Beczale uda się z Moniuszką…
Jerzu60, jak Cię lubię, tak mam nadzieję, że nikt nie będzie brał z Ciebie przykładu w sprawie zostawiania zwierza bez cateringu. Nawet Kota. 👿
@ 60jerzy 9:03
„Baletem jest (może być) niemal każda świadoma ekspresja ciała…”? Oj, nie Panie Jerzy. Jak nie jest operą każda ekspresja muzyczno-wokalna. Nie jest baletem np. pantomima ze swą „świadomą ekspresją ciała”, ani tzw. modern dance, który odrzuca podstawy akademickiej szkoły tańca klasycznego. Bo balet, proszę Pana, to – najkrócej mówiąc – twór europejskiego tańca teatralnego, opartego na technice znanej jako „danse d’école” (szkoła klasyczna). Byśmy się więc lepiej rozumieli, to pojęcie „balet” winno być stosowane stricte do utworów choreograficznych opartych na tejże „danse d’école” i jej późniejszych mutacjach, wzbogacanych także współcześnie o elementy czerpane spoza techniki klasycznej, ale zawsze z nią jako bazą. W innym przypadku ja będę myślała o sztuce, a ktoś o jakimkolwiek tańczeniu, a nawet o zwykłej o bibce u znajomych.
Że zaś „wielokroć w starych tzw. klasycznych choreografiach widziałem czysty wyczyn…”? Każdy widział – taka była konwencja baletu akademickiego, co w niczym nie ujmuje „sztuce”. Podobnie jak operze Mozarta niczym nie szkodzą wyczyny wokalne takich oto pań: http://www.youtube.com/watch?v=AY5zLvBengQ
A łyżwiarzy figurowych wcale nie oceniałam. Ich kunszt może wzbudzać uznanie i ma swoich wyznawców. Wskazywałam jedynie, że to jednak sport, w przeciwieństwie do baletu. Kto lubi ich popisy – proszę bardzo, nawet jak profanują Ravela…
Szanowna Sabo,
gdybym osobiście nie doświadczył czym jest „danse d’école” (szkoła klasyczna), to wziąłbym cały powyższy wykład za dobrą monetę. Ale trochę się napociłem w tej d`ecole i pozwolę się w związku z tym nie zgodzić. Bo czuję w powietrzu nieco kadzidła ortodoksji. Która to ortodoksja zniechęciła mnie na lata do oglądania „sztuki baletu”, ale nie utracenia serca do baletu jako sztuki tańca.
Bobiku kochany,
śpieszę uspokoić: kota (i syn) nie zostali zostawieni o pustej misce. Tylko był to serwis (mowa o kocie) uproszczony, zredukowany do czynności technicznych wykonywanych przez sąsiedztwo. Bez przemówień, smyrań, ciągania za ogon, drapania po czółku. A dziecię – jak to facet dorosły – makaron z sosem. Chociaż nie, przypomniałem sobie: zostawiłem mu biteczki wołowe w sosie śmietanowym, gnocci i korniszony. Dopiero drugiego dnia poszedł w makarony.
Uff, ulżyło mi. 🙂
Chciałem jeszcze zapytać, czy Syn przypadkiem nie próbował serwować Kotu korniszonów, ale uświadomiłem sobie, że gdyby tak było, Jerzy nie pisałby na blogu, tylko siedział przy łożu śmiertelnie podrapanego i lał ślozy. 😎
Bobiku, ależ moja kota lubi korniszony, oliwki też, przepada za foie gras, słodycze obowiązkowo, poza tym szynka (ale bez grama tłuszczu – dba kobita o linię)
Nie tknie: żadnego surowego mięsa.
I nie pytaj się, który behawiorysta ją prowadzi.
Ta wolność słowa…, piękna rzecz,
szkoda by było ją utracić.
ze słów moc frajdy można mieć,
gdy je składają akrobaci…
Wolność umysłu – inna rzecz,
ot, za słowami nie nadąża.
Biedny za nimi musi wlec
to, co zapewne go obciąża…
a cappella 19:53 plus inne wpisy o balecie „Pamiętam, młodsze nastolatki w moim otoczeniu zaczęły słuchać Bolera”. Slowo daje – wtedy bylem nastolatkiem 😯 https://www.youtube.com/watch?v=A3ExWSk9tgo
Poniewaz wojen nadal nie brak 🙁
https://www.youtube.com/watch?v=1b0gnbB8sPU
Pobutka.
Kot czarny przepada za obierkami z ogórków, ale TYLKO wyciągniętych ze śmietnika (Bobik nie musi komentować).
Ponadto, niedawno w wielkim stylu porwała fasolkę szparagową żółtą z sitka, na którym była myta, z zabójczym błyskiem w oku pobiegła z nią do przedpokoju, gdzie również w wielkim stylu skonsumowała ją doszczętnie.
Dzień dobry 🙂
Obrobiłam wreszcie zdjęcia wakacyjne i wrzucam. Poza ładnymi krajobrazami jest tam też trochę fajnych kotów. I psów również 😀
Miejsce, gdzie mieszkałam: https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/KorfuWidokiSprzedKwatery#
Miasto Korfu: https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/MiastoKorfu#
Miasteczko Benitzes, najbliższe od naszej kwatery: https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/Benitzes#
Parę wycieczek:
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/MonReposMysiaWyspa#
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/KorfuPaleokastritsa#
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/KorfuAchilleio#
Porównując z lżejszymi i cięższymi przypadkami muszę stwierdzić, że nasza Pręgowana w temacie żarcia cieszy się znakomitym zdrowiem psychicznym. 😈 Je to, co Kotu przystoi i co u Psa nie wzbudza obaw o w/w zdrowie.
No, ale ona stale ma przed oczami dobry przykład, co nie każdemu Kotu jest dane. 😎
By uzupełnić ten fascynujący temat, informuję, że nasz Kot zeżarł kiedyś pół talerza zimnego kalafiora przewidzianego na jutro i przelotnie porzuconego w kuchni na wierzchu, w nadziei, że mu nic nie grozi… Był to jedyny taki przypadek w życiorysie tego Kota, skądinąd umiarkowanie zagładzanego.
Temat jest tyleż fascynujący, co nie do zgłębienia przez istotę tak z natury niedomyślną jak człowiek. Moja Kota uwielbiała faworki, wyłącznie te zrobione przez moją Mamę i solidnie posypane cukrem pudrem. Jej brat przepadał za jajkami na twardo.
Ha! Mógłby to być blog o Kotach, jednak tak się składa, że prowadząca miałaby tu najmniej do powiedzenia… 😉
Wybaczycie więc mi może, że z kotów przejdę na wieloryby 😎
Proszę Państwa, gwoli uporządkowania terminologii:
taniec to każdy ruch ciała ludzkiego nie nakierowany na wykonanie jakieś pracy (przeniesienia ciężaru, przejście z punktu a do b) – opierając się na tej wykładni współcześni teoretycy tańca twierdza, ze bezruch tez moze być tańcem.
Taniec artystyczny (zwany tez scenicznym) występuje gdy z jednej strony mamy wykonawce, z drugiej – widza. Scena nie jest konieczna, ale miejsce prezentacji i stosunek widz/wykonawca vel twórca – tak.
Choreografia to każdy przygotowany – zaplanowany – ułozony taniec, równiez w oparciu o improwizacje ale powtarzalny. Choreografię posiadają zatem także programy jazdy figurowej na lodzie albo pływanie synchroniczne.
Balet – spektakl baletowy to spektakl taneczny w oparciu o tradycyjna europejska technike taneczną (klasyczną ale nie tylko bo dzis moze zawierać elementy zapożyczone z innych szkół i technik, naznaczony jest jednak „tradycją” baletową.
Inne spektakle taneczne (przedstawienia z elementami tańca/ruchu, ekspresji ciała) raczej odżegnują się od nazwy balet chcąc byc raczej „teatrem tańca”, spektaklami tańca/ruchu, ekspresji, performancu….
PS. Staramy się nie uzywać w odniesieniu do tańca i choreografii słowa „układ” – owszem, choreografie można układac, ale „układ” jest własnie raczej w sportach z pogranicza tańca jak gimnastyka artystyczna, jazda figurowa etc, choc jak wyżej napisałam choreografia tez to mozna nazwac jako „ruchy ciała o artystycznym wyrazie zaplanowane w przestrzeni”
Zgadzam się w całej rozciągłości, z tym „układem” to lepiej ostrożnie…