Mahler pamięci Semkowa
Rozmahlerował nam się Jacek Kaspszyk ostatnio. Na Festiwalu Beethovenowskim też zadyryguje – jedną z najcięższych w słuchaniu, Szóstą (w programie festiwalu jeszcze Pierwsza i Czwarta, ale pod innymi dyrygentami), niedawno w NOSPR poprowadził Ósmą, a dziś zapełnił koncert dość rzadko grywaną Trzecią.
Szef FN poświęcił ten koncert Jerzemu Semkowowi, niezapomnianemu, fantastycznemu wykonawcy twórczości Mahlera. Jeszcze trzy lata temu, na Festiwalu Beethovenowskim, dyrygował Pierwszą; z kolei siedem lat temu opisywałam tutaj piorunujące wrażenie, jakie wywarła na mnie jego interpretacja Szóstej.
Dlaczego właśnie Trzecia została wybrana na dzisiejszy koncert? Dlatego, że w 2001 r. dyrygował właśnie nią tu w Filharmonii Narodowej, na jednym z koncertów z okazji jej stulecia. A że znowu obchodzimy jubileusz związany z tą instytucją (ale tym razem – z tym gmachem), klamra jest naturalna.
Dziwna to symfonia. Jest jakoś pośrodku. Nie jest pogodna, nie jest bardzo straszna, ale są w niej i weselsze momenty o dziecinnej naiwności Knabes Wunderhorn (cytaty z paru pieśni cyklu da się zresztą wysłyszeć), i posępne zapadanie się w mrok. Autocytatów tu zresztą więcej, bo i w „anielskiej” części z mezzosopranem i chórem chłopięcym (która jest przerobioną jedną z pieśni wymienionego cyklu – Es sungen drei Engel) są zwroty, które znamy z równie niewinno-dziecięco-anielskiego finału IV Symfonii – zresztą tenże finał miał początkowo być częścią Trzeciej i dobrze, że się nią nie stał. Czwarta jest rzeczywiście pogodna i historyjka o świętych bardzo tu pasuje. Naiwnostki Trzeciej miewają jakąś grozę czającą się pod spodem, i o wiele lepiej tu pasuje powolny finał, który z dźwięków blisko ciszy rozwija się do potęgi. Okazuje się jednak, że choć w partyturze są fragmenty oznaczone czterema pianami (! – i, jak mówi dyrygent, bardzo trudno było to osiągnąć zwłaszcza w tej masie orkiestrowej), to właśnie w tej końcówce są „tylko” dwa forte (a w tę stronę przecież też Mahler potrafił przyłożyć). Bo – to również słowa dyrygenta – zapewne chciał, żeby była w tym moc, ale nie chciał w tym miejscu patosu.
Końcówka jednak jest bardzo podniosła i publiczność długo (stojak też był) oklaskiwała muzyków. I tylko żal ogarnia, kiedy sobie przypomnimy, że Mahlera pod Semkowem już nie usłyszymy. DUX kiedyś tę Trzecią z nim (i z SV) wydał, ale obecnie jest już nie do dostania.
Komentarze
Urzekła mnie aranżacja partii rogu zagrana z lewego foyer przy otwartych drzwiach. Róg (a może skrzydłówka?) subtelnie, z oddali rozmawia z orkiestrą.
W części czwartej – „Co opowiada mi człowiek” szwedzka solistka Maria Forsström swoim pięknym koloraturowym mezzosopranem poruszająco śpiewa poważny w swej wymowie tekst Nietzschego o cierpieniu i bólu. Jest ubrana w bardzo efektowną suknię w kolorze morskiego błękitu.
Warszawski Chór Chłopięcy przy Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina, ubrany w czerwone mundurki, imituje dzwony kościelne i wprowadza nas do świata aniołów widzianego naiwnymi oczami dziecka.
Nasycone brzmieniem smyczki żarliwie opowiadają o miłości. Wybrzmiewa cisza. Smyczki grają tak cicho, że zastanawiam się, czy z tyłu i na balkonach coś słychać. W pierwszych rzędach piano brzmi naprawdę świetnie. Następnie do intymnego świata miłości wkraczają fanfary rogów, kotły i szalony marsz przeróżnych postaci. Możemy zapomnieć o brzmieniu ciszy, gdyż jest naprawdę mocne forte!
Maestro Jacek Kasprzyk dyrygował bez przerwy przez godzinę i czterdzieści minut. Widać było, że dobrze się czuje z tak wielką orkiestrą i że bardzo lubi ten utwór. Dużo emocji. Bardzo ekspresyjne gesty i mimika.
To Pani musi bardzo blisko siadywać, skoro opowiada Pani o mimice dyrygenta 🙂
To spoza sali to powinna być skrzydłówka, o ile pamiętam.
Dzień dobry! 🙂
Zaraz jadę do Katowic. Na zupełnie inną muzykę… A w niedzielę wracam na urodziny Chopina z Dangiem. Zmiany jak w kalejdoskopie.
Skrzydłówka, o ile pamiętam i o ile dobrze słyszałem
Dokładnie 1h 48′
Trochę ciasno było na estradzie, kiedyś chóry rozmieszczono (ale nie pamiętam już czy to było w IIIej) z przodu balkonów tak, że orkiestra mogla zająć cała scenę.
Bim – Bom. Bim – Bom
Wspaniale śpiewała żeńska część chóru FN.
Mr. Wojnarowski – chapeaux bas
I wspaniałe kotły (chyba w Es) w części VI
Oczekiwałem tylko trochę bardziej wyrazistego brzmienia oboisty w Misterioso (przyzwyczajony do interpretacji Jansonsa z Concertgebouw oraz Abbado z Lucerneńską – w obydwu gra ten sam)
Płytę IIIej z cudownie prowadzącym Semkowem (gra S.V.) mam i chętnie udostepnię
Myślę sobie, że Szostakowicz piszący piątą mógł byc zasłuchany w Mahlerze, wspaniale jest jak muzyczka z małego, wielokulturowego miasteczka – powiedzmy Jihlavy – rośnie, potężnieje przemieniając się w groźny marsz
—-
W części pierwszej jeszcze cudowne dwukrotne nawiązanie do Urlicht z IIej
O, lesiu, byłeś 🙂
To się przymawiam przy okazji – chętnie przeżyję to jeszcze raz…
Co zaś do nawiązań, zawsze się też zastanawiałam nad pewnym podobieństwem (melodycznym i rytmicznym, nie w nastroju) początkowego tematu z owym słynnym głównym tematem finału I Symfonii Brahmsa – przypadek czy nie?…
Pozdrawiam z Katowic 🙂
Przenoszę sprawę tu ze względów praktycznych, bo nie lubię śledzić naraz rozmów pod kilkoma wpisami. Otóż rano napisała Takablada:
A wczoraj w Studiu im. Lutosławskiego odbył się koncert z ariami Haendla. Warto było pójść, aby posłuchać kontratenora Jana Jakuba Monowida. Czy ktoś był?
No więc odpowiadam na pytanie – tak. A teraz mówię, czy warto było pójść i czy akurat z tego powodu. 🙂
Najpierw, dlaczego poszliśmy. Otóż pamiętamy znakomitą Agrippinę sprzed paru miesięcy, przygotowaną przez Liliannę Stawarz. To samo kierownictwo, te same panie miały śpiewać, a gdyby nawet śpiew był na poziomie zazwyczaj przyjętym w WOK-u, to sobie orkiestry posłuchamy, w końcu Haendel to Haendel, no nie? Oto dlaczego poszliśmy. 😉
Początek był obiecujący, orkiestra zagrała bardzo ładnie uwerturę do Partenope, sama przyjemność. Potem przyszła kolej na Annę Radziejewską i tu było gorzej. To znaczy wróciła normalność. Wychodzi, że Agrippina była wypadkiem przy pracy, rola i zestaw arii idealnie i wyjątkowo pasowały. Teraz usłyszeliśmy to samo, co kilka razy wcześniej w odgrzewanych inscenizacjach w WOK-u: kiedy tempo jest wolniejsze (a było) i tekst ma przekazać jakieś inne affetti niż gniew, żądzę mordu czy cyniczne kombinacje, otrzymujemy wszystkie nuty zaśpiewane po kolei i czysto, jednak bez frazy. Właśnie tak: nie z inną, nieodpowiednią, tylko w ogóle bez. To jest, przykro mi, śpiewanie o niczym, tak można zaśpiewać ładnie książkę telefoniczną.
Barbara Zamek zaczęła głosem dziwnie zachrypniętym, jakby po chorobie, widać było niepewność i wysiłek, za wcześnie wchodziła po pauzach (no chyba, że orkiestra się spóźniała? ale raczej nie), ogólnie brakowało blasku, czymkolwiek on jest. Jakieś to było płaskie i nieciekawe. Co innego po przerwie, odnalazła formę i śpiewała całkiem inaczej, to znaczy dobrze. Czy to była trema, czy niedyspozycja, diabli wiedzą. Najważniejsze, że tylko chwilowe.
Część męska była poważnym argumentem za tym, żeby w ogóle nie pójść na koncert, niestety, przeważyły argumenty podane wyżej i stało się. Jeśli Jana Jakuba Monowida warto słuchać (w takim repertuarze, bo może współczesną muzykę na przykład śpiewa jak młody bóg, nie wiem), to tylko z tego powodu, że wie o czym śpiewa, a to wcale nie jest oczywiste w naszych warunkach. Gdybyż jeszcze mógł to podeprzeć warsztatem pracy, czyli głosem, ale po niegdysiejszym, przyzwoitym głosie zostało niewiele. Stara się, ale śpiewa nieczysto i często musi iść na skróty, a tak się Haendla śpiewać nie da. Natomiast Artur Janda, owszem, warsztat posiada, i to jaki. Brak całej reszty, zaczynając od zrozumienia tekstu, na frazowaniu kończąc. W żargonie nazywamy to „waleniem głosem”, a najbardziej okazale, czyli najgorzej wypadło owo walenie w końcowym chórze, akustycznie zupełnie zdominowanym przez jeden głos, śpiewający sobie a muzom, czy o siedmiu zbójach, jak kto woli (żeby było śmieszniej, ten chór miał być o dolcissimo amore, a wyszło o rzezi w zdobytej twierdzy, czy czymś podobnym).
Cóż mogła w tej sytuacji zdziałać orkiestra, której mieliśmy zamiar słuchać nie przejmując się stroną wokalną? Pewnie coś mogła, ale nie zdziałała. Pewnie nie było tylu prób, ile potrzeba, pewnie nowe kierownictwo, choć muzykalne i sympatyczne, nie dysponuje odpowiednio twardą ręką, i pewnie parę innych powodów. Ogólnie mieliśmy wrażenie, że coś jest niedorobione, chociaż potencjał, owszem, mają. Się zobaczy jeszcze. Bardzo przyjemne wrażenie pozostawił fagocista, dużo grający solo na początku, no i pani grająca basso continuo na gitarze.
To ponarzekałem. Taka kronika zapowiedzianej porażki wyszła, a że zapowiedzianej, to trudno mówić o rozczarowaniu. 🙂
Najważniejsze, że publiczność była zachwycona, w każdym razie jej większość. Były burnyje apłodismienty, były dziarskie okrzyki, a na koniec, a jakże, komenda „powstań” wydana przez grupkę szczególnie rozegzaltowaną. No i większość powstała, a mniejszość nie, na szczęście to jeszcze nie jest karalne.
Niedawno krakus napisał:
widuję i słyszę podobne zachowania widowni, nieadekwatne do prawdziwego poziomu wykonania czy wystawienia utworów i… uważam je za bardzo smutny dowód braku elementarnego krytycyzmu. Myślę, że znaczna część publiczności rzeczywiście nie słyszy fałszów, nie ma słuchu muzycznego, przygotowania – wynikającego z podstawowej ciekawości, elementarnej wiedzy o utworze, nie mówiąc o znajomości muzyki, by mieć podstawę do porównań.
i to jest świnto prowda, o czym mówię bez satysfakcji. Miałem wczoraj wrażenie, że gdybym wszczął meksykańską falę, to ta stojąca większość by się dołączyła równie bezrefleksyjnie, bo może teraz jest taki trynd i trzeba, żeby nie wyjść na niekulturalnego kmiecia, co Sztuki nie rozumie. 🙄
We wtorek na „Stuardzie” cały przód powstał wydając entuzjastyczne okrzyki. My, w siódmym rzędzie ściągnęłyśmy na siebie kilka karcących spojrzeń jako niekulturalnie powstania odmawiające. Najwięcej owacji dostało się pani Gianelli.
Uhuhu, zabawnie w Trybunale. 😉
😆 😆 😆
Chyba powinnam się wytłumaczyć. Trybunał sądził dziś nagrania Etiud Chopina w wykonaniu niegdysiejszych uczestników konkursu. W pierwszej kolejności odpadło starsze nagranie Polliniego, które w 2013 roku zajęło w Trybunale pierwsze miejsce. Drugie miejsce zajęło dziś nowsze nagranie Polliniego, które przed audycją jurorzy uznali za wzorcowe, a wygrało nagranie Lukasa Geniušasa.
Pani Ago, dzieki za informacje. Na pietnascie minut przed koncem audycji zadzwonil telefon, ktory musialem przyjac, a sluchu, jak sie okazalo, nie mam podzielnego 😳 – jednym uchem audycji, drugim telefonu sluchac sie nie dalo 😯
PS Szosta Mahlera, wg statystyk League of American Orchestras, to jedna z najrzadziej wykonywanych symfonii Mahlera. Za to youtubie co najmniej dwa cale wykonania – Bernsteina i Gergiewa. Od czasu do czasu slucham kawalka, bo czegos takiego nie da sie wysluchac w domu w calosci.
Dobry wieczór. Byłam na tym Haendlu. Nie wstałam. Dobrej nocy.
@Ariadna100
Akt to iście heroiczny! I co dalej, co Pani zamierza? Czekam w napięciu na dalszą relację. 😉
A ja się cieszę, że Geniuszek wygrał Trybunał. Najśmieszniejsza była ta cisza, gdy jurorów zatkało. Postanowiłam nie przypominać sobie przed, kto nagrał etiudy. Słuchałam bez żadnych oczekiwań i uprzedzeń. I wyszło na to, że podobał mi się od pierwszej rundy. Choć oczywiście technicznie nie potrafiłam ocenić, nawet usłyszeć ewentualnych błędów w takich trudnych etiudach. Ale, podobnie jak jurorzy, miałam poczucie, że był w tej grze jakiś pomysł. Zupełnie przeciwnie do wrażeń z gry Blechacza, o którym tu tyle ostatnio. Trochę ten werdykt mija się z ocenami gry Geniušasa na tym blogu, dlatego muszę sobie kupić tę płytę i posłuchać na spokojnie.
@Marek_D. W sposób oczywisty nie ma ciągu dalszego. Wyżyć się literacko nad tym koncertem nie zamierzam. Zasadniczo wszystko zostało napisane przez Szanownego Wielkiego Wodza, cokolwiek więcej byłoby kopią mistrza. 🙂
Ależ on gra te etiudy bardzo dobrze, nikt tego nigdy nie kwestionował. Przede wszystkim technicznie świetnie. Tylko że nie przypominam sobie, żeby on coś jeszcze tak dobrze grał. Wyspecjalizował się w nich poniekąd. Na konkursie też zagrał cały cykl.
Jurorzy, jeżeli na coś narzekali przy tych wykonaniach, to na technikę chyba właśnie. Dlatego tę technikę postawiłam pod znakiem zapytania, a tylko na ich zdaniu mogłam polegać słuchając. Muszę zatem posłuchać więcej Geniuszka. Cieszyłabym się, gdyby ktoś z poprzedniego konkursu stał się wybitnym pianistą, bo to był pierwszy konkurs, któremu tak dokładnie się przysłuchiwałam. Avdeevą szanuję, ale to nie mój typ. A poza tym Geniuszek ma niezaprzeczalną zaletę spośród wszystkich uczestników – jest najprzystojnieszy z nich:-)
Daniłko też przystojny, choć się garbi 🙂
Ale za to ma dużo szerszy i ciekawy repertuar… I sam komponuje! Jak ma czas oczywiście.
https://www.youtube.com/watch?v=Uvt44C8e5Vk
Ja byłam w Studio Koncertowym im. Szpilmana 12 lutego podczas nagrywania tego programu. Bardzo ciekawe doświadczenie. Polecam.
Jurorzy dyskutowali o problemie kantyleny – urocze.
Ja słuchałam narracji. Szukałam wdzięku i finezji.
Te etiudy mają piękną linię melodyczną.
Zgadzam się z werdyktem Trybunału: Lukas Geniušas był zdecydowanie najlepszy.
To jeszcze dopowiem do WW i Ariadny100 (bo onaż świadkiem, żem do stojaka tyż nie dołączył…): wokalnie bardziej jakoś się rozkręciło po przerwie. Ujęła mnie przede wszystkim Anna Radziejewska w Dopo notte, ale subtelną Ptolomeuszową Stille amare również bym wyróżnił (może Takablada tę właśnie arię miała na myśli). W każdym razie Monowid i tak wypadł w piątek znacznie lepiej, niż np. w jednym z ostatnich ogniw cyklu kantat Bacha. Czy Ah! mio cor, tradito sei należy śpiewać, jeśli robi się to jedynie dobrze, to rzecz insza; dla mnie ‚dobrze’ to w tym wypadku o wiele za mało. Choć z drugiej strony – zeszłoroczny Księżycowy Pierrot Barbary Zamek w CSW był dla mnie dużym przeżyciem, czemu w swoim czasie dałem wyraz; może w końcu spróbuję też z konserwy tej Agrypiny, skoro tak chwalą (i skoro już można).
W każdym razie ja tam – mimo rozmaitych zastrzeżeń – nie żałuję, że wybrałem w piątek Haendla.
Zgadzam się z niektórymi uwagami Wielkiego Wodza (nick mówi sam za siebie, bałabym się napisać, że się nie zgadzam :D) dotyczącymi piątowego koncertu. Również pamiętam letnią „Agryppinę”, po której, oprócz niemiłosiernie twardych ławek będących w pakiecie Teatru Stanisławowskiego, miałam jak najlepsze wspomnienia. Nie mam wiele doświadczenia z operą barokową, więc po pierwszym dobrym zdecydowałam się na kolejne. Racja, orkiestra zaczęła koncert pięknie, ale później grała trochę za głośno, nierzadko zagłuszając śpiewających. Może dla znawców barokowych wokalnych interpretacji ten wieczór nie był satysfakcjonujący, ale, choć nie wstałam na koniec (i wcale bym nie dołączyła do „bezrefleksyjnej fali”), dla mnie był jak najbardziej udany. Wzruszyłam sie nawet przy „Stille amare”, bo oprócz faktu, że orkiestra zagrała jakby ciszej, muzykalność i finezja głosu Jana Jakuba Monowida mnie urzekła.
PS Jako nowicjusz mam problemy z italikami, których na moim Mac’u nie mogę zastosować w normalny sposób czyli przyciskając Control I. Czy ktoś mógłby mi w tym pomóc?
Takablada (hmmm, trudno tu o jakiś odróżniający, sensowny wołacz), przekazuję dalej, com się kiedyś wyuczył od Bobika: – trzeba wyraz lub tekst, który ma być italiką, wziąć w takie właśnie kleszcze (nie wpisuję nic w środku, więc liczę, że nie znikną).
Oj, jednak znikły… Ale chciałem dobrze.
Przed tekstem trzeba dać „„, a po tekście „„,
tylko bez cudzysłowów i bez spacji w środku. Spacje są po to, żeby nie znikło. Może tak się uda. 🙂
No też się nie udało. To może zastosujemy zamiast spacji coś innego, niech będą krzyżyki.
tekst wykursywiony
Dobra, nie da się, to się nie da. Co za swołocz. 👿
Ja to nawet nie umiem robić diabełka (ani uśmiechniętej buźki – jeszcze nigdy mi nie wyszła). I pewnie dlatego niektórzy biorą mnie za ponuraka…
ścichapęk – ponury diabełek? Nie znam takich – w piekle ponoc jest wesolo 😎
Tu jest linka – od tej pory nie ma ponurych wymowek
http://codex.wordpress.org/Using_Smilies
Ale też jedna ważna wskazówka: przed i po buźce muszą być spacje.
O, dzięki 🙂
„” uda się czy nie? „”
To może inaczej. Trzeba napisać tak:
przed kursywą
[znak „mniejsze niż”]i{znak „większe niż”]
na końcu kursywy
[znak „mniejsze niż”]/i{znak „większe niż”]
Między tymi kodami tekst, który ma być wykursywiony.
Żeby wytłuścić – to samo, tylko „b” zamiast „i”
Żadnych cudzysłowów, żadnych spacji.
Żeby jeszcze jaśniej, te znaki „mniejsze” i „większe” są między M i ? na klawiaturze. Z kropką i przecinkiem. 🙂
Dziękuję Wielki Wodzu
🙂 😎
Ponury diabełek to chyba ten: 👿