Spóźniony wieczór francuski
Po raz drugi pokazała się dziś na Ogrodach Muzycznych młoda portugalska sopranistka Raquel Camarinha z pianistą amerykańskim Jayem Gottliebem. Trzy lata temu wykonali cały cykl Harawi Messiaena, tym razem też zostali przy muzyce francuskiej. Choć nie do końca…
Cztery cykle: La bonne chanson Gabriela Fauré (dziewięć pieśni), Quatre poèmes hindous Maurice’a Delage, Ariettes oubliées Claude’a Debussy’ego i Fiançailles pour rire Francisa Poulenca. Wszystko zaśpiewane pięknie, z subtelnością, wdziękiem i intensywnością emocjonalną, no i znakomitą francuszczyzną – Raquel studiowała w Paryżu i tam mieszka. Z tych cykli znałam oczywiście Debussy’ego i Poulenca; tego Faurégo chyba nie słyszałam, a już na pewno nie znałam wcześniej ani Delage’a w ogóle, ani jego utworu – muzyka w sumie ciekawa, bezsprzecznie pod wpływem Debussy’ego i Ravela, ale też o wschodnim posmaku. W kontraście melancholijnie ironiczny cykl Poulenca. Fauré i Poulenc byli też na bis, ale w środku bisów wielka niespodzianka: fado, przy którym błyskotliwa sopranistka przedzierzgnęła się w namiętny alt. Mogłaby być zawodową śpiewaczką fado – robi to absolutnie fachowo.
To był jednak jej jedyny wypad w stronę ojczystego kraju, choć repertuar Raquel ma rozległy – od baroku po Kaiję Saariaho. Ale francuskie utwory bardzo jej leżą, znakomicie złapała ten specyficzny idiom (także dzięki doskonałej wymowie). Coś jest w muzyce francuskiej specyficznego, czego nie da się pomylić z żadną inną stylistyką. Zygmunt Krauze zapowiadając koncert podzielił się własnym wspomnieniem z czasów, kiedy mieszkał w Paryżu: w pewnym momencie odniósł wrażenie, że sam zaczął komponować „po francusku”. To wynika z melodii języka, z jego charakteru, z estetyki, która się z tymi cechami wiąże.
W każdym razie koncert był uroczy. I, jak to zwykle na takich koncertach, wypełnione było tylko pół namiotu na dziedzińcu Zamku Królewskiego. Nie jest to jednak zasadą na wszystkich koncertach – wczoraj na występie Motion Trio było ponoć dużo więcej ludzi, mimo iż podczas koncertu rozpętała się burza; w niedzielę zaś na projekcji Oniegina mimo koszmarnego upału namiot był prawie pełen. Wygląda na to, że publiczność mniej się interesuje recitalami pieśniowymi, nawet jeśli te pieśni są tak przyjemne.
W przerwie rozmawiałam z koleżanką, która z czasów, gdy zajmowała się śpiewaniem, a było to dość dawno, pamięta, że i wtedy zainteresowanie koncertami pieśniowymi było dość nikłe. Ja dodałabym też, że i zainteresowanie kameralistyką jest w Polsce od wielu lat dość słabe. To wielka szkoda, bo to tak wspaniała muzyka i mamy tylu znakomitych wykonawców w tej dziedzinie. Żeby tu się tym zajmować, trzeba być hobbystą albo zniżać loty i wykonywać muzykę „dla ludzi”.
Dlaczego właściwie tak jest?
Komentarze
Faktycznie
Niestety jezeli wykonawca nie ma baaaaaaaardzo znanego nazwiska to trudno o wysoka frekwencje na wieczorze piesni…
Moze ma to miedzy innymi zwiazek z tekstami w obcych jezykach?
Polacy tak rzadko sa poliglotami 🙁
Dlaczego niewielu melomanow interesuje sie muzyka kameralna, a w szczegolnosci piesniami? Trudno mi powiedzieciec.
Poniewaz Pani Joanna sugeruje, ze ja to nadaje raczej kolysanki, to juz niech bedzie taka nastrojowa – przy swietle ksiezyca 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=tR1ufy821hE
A tu druga, jeszcze bardziej nastrojowa – nawet magnifika przybiegla z drugiego pokoju zeby zobaczyc co tu wklejam u Pani Doroty 😉
https://www.youtube.com/watch?v=1YriVM8sC7M
Dzień dobry 🙂
Obie Pobutki/kołysanki bardzo piękne. Zwłaszcza na kolejny upalny dzień 😉
Tak się jeszcze zastanawiałam nad pytaniem, które postawiłam we wpisie, i myślę, że łączy się to być może z niedorozwojem kultury mieszczańskiej w Polsce, czego są rozmaite przyczyny historyczne.
Pozdrowienia dla magnifiki 🙂
Bywalcy koncertów raczej są poliglotami, a starsi bywalcy z francuszczyzną są raczej za pan brat.
To chyba jednak nie ma nic wspólnego z rozumieniem tekstu.
Niekiedy chyba go nawet lepiej nie rozumieć, bo grafomaństwa i w tej branży pod dostatkiem. Ale nie mówię oczywiście o pięknej poezji np. Verlaina.
Może pieśni są postrzegane jako zbyt mało emocjonalne. Opera – owszem – jest jakaś akcja.
Myślę, że to właśnie jest tak jak pisze Pani Kierowniczka, brak potrzeby koncertowania domowego, kwartetów, śpiewu .. Nie wykształciło się ..
Były i są „pilniejsze rzeczy do zrobienia”. Szybciej, więcej, zachłanniej ..
Jeszcze nt: „Polacy tak rzadko są poliglotami”
Byłem kilka lat temu z Kicią w Galerie LaFayette w samiutkim Paris.
Kicia zanurkowała w szpalery ciuchów, a z tychże szpalerów wynurzyła się osoba angielskojęzyczna i próbowała coś z ekspedientkami (sztuk 3) przedyskutować. Nie udało się znaleźć wspólnego języka a komentarz owych trzech (w dosyć w końcu międzynarodowym domu handlowym) był następujący: „Mogłaby się (…. tu padła przydawka) nauczyć francuskiego”
To nie konfabulacja lecz najszczyrsze jak bum cyk
Lesiu, tak z socjologicznej ciekawości : starsi bywalcy koncertów (w Polsce) w jakim przedziale wiekowym są z francuzczyzną za pan brat? I na jakiej podstawie tak sądzisz, teoria to czy autopsja?
Autopsja 🙂 na szczęście
Wydaje mi się, że język francuski był / usiłował być bardzo intensywnie obecny w Polsce (Instytut Francuski) w czasach zanim jeszcze nastąpił boom angielskiego. Czyli jest to pokolenie lat 50-tych
To z jednej strony. Z drugiej – często przebywam w środowisku muzycznym, w tej grupie wyjazdów do Francji było dużo (równiez kursy mistrzowskie)
Tak, ja pamiętam czasy popularności Instytutu Francuskiego, który wcześniej funkcjonował jako Salle de Lecture Française. Sama tam zresztą chodziłam na kursy 🙂 Ale z francuskojęzycznością kojarzę trochę starsze pokolenie, urodzone gdzieś w latach 30. – miałam wśród niego w kręgach artystycznych (z różnych dziedzin) wielu znajomych, nawet przyjaciół (niektórzy już nie żyją). Jak nietrudno policzyć, dziś są właśnie gdzieś po siedemdziesiątce.
Myślę, że jeśli chodzi o muzyków, to Francja stała się dziś o wiele mniej popularna, ponieważ mam wrażenie, że poziom nauczania dość drastycznie tam spadł.
@ Pierre le Noir
Pieknie te Panie kolysza
Obie
Glosami
@ lesio2
Z autopsji
Tak, pamietam te „wyjazdy”, ale do Niemiec!
Wsrod moich znajomych rowiesnikow- studentow prawie nikt nie wladal jezykiem francuskim…
P.S. Przytoczono argument w stylu „No, ale we Francji to nawet angielskiego nie znaja, a w dodatku obrazaja nas uzywajac przydawek”.
Argument ten nie ma zbyt wielkiej wagi:
Fakt, ze ktos inny nie zna jezykow obcych, nie podnosi naszych wlasnych umiejetnosci w tej dziedzinie
@ Pani Dorota
Ma Pani Racje
Dodam tylko, ze dla wiekszosci trzydziestokilkulatkow francuski to jezyk bardzo obcy. W szkole uczylismysie raczej niemieckiego i angielskiego.
W planie zajec na wydziale wokalnym w Krakowie nie przewidziano nawet cwiczen z wymowy o prawdziwym kursie francuskiego nie wspomnajac.
Podtrzymuje wiec, ze brak znajomosci jezyka
ma niebagatelny wplyw na recepcje I percepcje piesni.
U mnie w liceum był niemiecki i francuski. Bardzo żałowałam, że nie było angielskiego. Poszłam do klasy francuskiej. Teraz niemieckiego też żałuję, coś tam rozumiem, ale nie mówię (no, ostatecznie zamówię danie w knajpie). Im więcej zna się języków, tym lepiej.
Nie rozumiem, o co chodzi w P.S., Pani Joanno. Akurat lesio jest w językach biegły.
@ Pani Dorota
Faktycznie nie jasna sie wyrazilam 🙂
Najpierw (godzina13:23) lesio2 zazacza, ze bedzie pisal n.t. „Polacy……poliglotami” à potem odpowia o francuskich sprzedawczyniach…
Nie rozumiem, o co chodzi.
Bye-bye Dresden.
Czas sie rozstac z tym miastem, po czterech miesiacach spedzonych nz tzw. „sabbaticalu” czyli po polsku chyba, urlopie zawodowym.
Na zakonczenie, dwa zdjecia. Wiem, dwa linki nie sa dpouszczalne, ale moze Pani Kierowniczka odpusci i dopusci. Najpierw, plakat reklamujacy nowa premiere Figara w Semperoper. Nie mam pojecia, ktora z dwoch glownych niewiescich rol ma reprezentowac ta dama:
http://tiny.pl/gxrqc
Bo ani mi ta (tleniona) blodyna o gniewnej twarzy nie pasuje do Zuzanny ani Hrabiny. Zwroccie uwage na tatuaz na szyi. Na wszelki wypadek sie na premiere, ani nastepne przedstawienia nie wybralem.
Co wiec pozostaje, gdy opera odpada? „Nauka wlasna”, jak to przepisywano na Studium Wojskowym UW w dawnych czasach, mowimy o latach 1970-tych. Tutaj zdjecie Waszego Unizenie przy wielkich organach Gottfrieda Silbermanna w drezdenskiej katedrze (Hofkirche). Zareczam, ze nie jestem profesjonalista i uzyskanie dostepu do tego instrumentu wymagalo sporego wysilku. W kazdym razie frajda byla nieporownywalna z obserwowaniem Regietheater w Semperoper.
http://tiny.pl/gxrqd
Kresle sie Szanownym Dywanowiczom,
jrk
Jezeli dobrze zrozumialem watek dyskusji: przyczyna dla ktorej malo sie slucha muzyki kameralnej, a piesni w szczegolnosci jest brak poliglotow w narodzie. Jezeli nie rozumie sie slow, to sluchanie piesni jest w najlepszym wypadku niekompletne, a moze i niemozliwe. Nie bede wdawal sie w rozwazania o tym czy poliglotow w Polsce jest wielu, czy nie. Moje osobiste doswiadczenia w tej materii sa nastepujace. Kiedy zaczynalem sluchac piesni, posiadalem trzy jezyki: jeden w niewyparzonej gebie i dwa w butach: lewym i prawym. Generalnie sluchalem piesni majac tylko bardzo ogolnikowe pojecie o tresci wierszy i wcale mi to nie przeszkadzalo aby owych piesni sluchac i je przezywac. Tylko czasami szukalem i czytalem tlumaczenia po polsku, albo poszczegolne wiersze tlumaczyl mi Ojciec – jesli mial czas. Jesli ktos bardzo chcial mozna bylo tlumaczenia znalezc, ale generalnie sluchalo sie bez glebszej znajomosci jezyka. W polowie lat piecdziesiatych PWM wydawalo zbiorki “Piesni Wybranych”. Zachowalo mi sie Dichterliebe w tlumaczeniu Gabriela Karskiego i Frauenliebe und Leben w tlumaczeniu Andrzeja Dolegowskiego.
Do tego dochodzilo kwestia dykcji spiewaka – a to akurat nie zmienilo sie pewnie do dzisiaj.
Zreszta to samo odnosilo sie do muzyki rozrywkowej, ktorej tez bylem namietnym sluchaczem. Naprawde nie robilo mi roznicy, czy sluchalem You’re so square, baby, I don’t care … czy Chlopiec z gitara bylby dla mnie para …. 😯
Jak to wyglada dzisiaj w Polsce nie wiem, albo wiem tyle ile dowiedzialem sie z blogu, ale nie wydaje mi sie aby bariera jezykowa stala na przeszkodzie (z)angazowania sie w sluchanie estradowej muzyki wokalnej. Poniewaz teraz kazdy mowi po angielsku, 😉 Dowland, Purcell, Britten et alia powinni byc spiewani i sluchani na kazdym rogu, a tak chyba nie jest.
A wklad do lingwistycznego dyskursu poleca piekielny pietrek – bo usnac przy tym nie sposob – w ponizszej pobutce.
https://www.youtube.com/watch?v=Mw8xoNb7p7k
PS. Nie zajmuje stanowiska w sprawie dykcji. 😀
No faktycznie spać przy tym głosiku nie można 😆
Dzień dobry 🙂
Aż się zdziwiłam, że post jrk przeszedł z dwoma linkami, a tu okazało się, że ten pierwszy felerny. Ale z opisu łatwo znalazłam zdjęcie w tym samym albumie 🙂
No i proszę… a ja myślę wybrać się do Drezna na pewno wydarzenie w przyszłym sezonie, ale jeszcze nie wiem, czy się uda.
Horror o poranku: helikopter wleciał mi w sarabandę. 👿 To dopiero jest brak manier. 🙄
Brak manier straszny, ale cóż za surrealistyczna wizja 😆
Dobry wieczór. Gorąco…
Jutro z samego rana ruszam na pierwsze cztery dni Festiwalu Bachowskiego w Świdnicy. Będę nadawać 🙂
@Pani Dorota
Ojej! Przepraszam bardzo za literowki!
@Piekielny Pietrek
Oczywiscie sluchanie muzyki bez zbytniego skupiania sie na tekscie moze rowniez dostarczac ogrooooomnej przyjemnosci!
CD do poprzedniego wpisu.
Piecdziesiat pare lat temu przeczytalem “Jana Krzysztofa” w tlumaczeniu Staffa. Ksiazka mi sie wtedy bardzo podobala. W ktoryms rozdziale (La Révolte ?) J-C analizuje muzyke romantyczna – miedzy innymi piesni. Herz zawsze rymuje sie ze Schmerz, Nachtigallen Chor zawsze z …. itd. Musze powiedziec, ze byc moze wtedy zasugerowalem sie – pewnie dla wlasnej wygody – ze tekstu rozumiec dokladnie nie trzeba. Niestety, wiele z tej ksiazki juz zapomnialem.
Na tej zasadzie poszla wczorajsza pobutka i dzisiejsza kolysanka – nie wiem ilu PT blogowiczow zna kantonski, czy ormianski. No, ale czy to oznacza zeby w ogole nie sluchac tych utworow? Przez jakis czas mieszkalem w Chinach no i nie moglem odmowic sobie przyjemnosci pojscia na chinska opere. Na tej zasadzie w Wietnamie bylismy na wodnych kukielkach – pomimo, ze nasz wietnamski ograniczony byl do kilku slow. A tak po prawdzie – pare lat temu bylismy, tu w Toronto, na “Mesjaszu”. Niby jezyk znamy, ale nie powiem, zebym tak uslyszal absolutnie caly tekst.
No to kolysanka, przynajmniej z napisami 😉 https://www.youtube.com/watch?v=lAfZZyWUFZQ
Slyszelismy ja w Toronto na koncercie The rival queens […] songs of competing 18th-century opera singers Faustina Bordoni and Francesca Cuzzoni, with Tafelmusik Baroque Orchestra.
PS Pani Joanno – dziekuje za wyrozumienie 🙂
Duduk – piekny instrument. Ale teraz nie poslucham. Macham z dworca 🙂
No to do zobaczenia,Pani Kierowniczko 🙂
No i nie spotkałyśmy się dziś 🙁 ale mam nadzieję, że w następne dni!
Odsłuchałam w końcu kołysankę ormiańską od schwarzerpetera – piękna!
Dzień dobry; Piękna pieśń i piękna pani. Ciekawe, że i bez napisów pewno wielu z nas zrozumiałoby o czym to jest… A duduk i klarnet basowy na mej liście instrumentów ulubionych na samym szczycie. I od lat idą – jak to się już nie tak piknie mówi – łeb w łeb… 🙂 pa pa m