Teatrzyk Les Arts Florissants
Istne potpourri przedstawił zespół Les Arts Florissants z młodymi solistami w Filharmonii Narodowej. Tytuł koncertu brzmiał Un jardin à l’italienne, co trochę myliło, bo w programie był też Haydn i Mozart, ale z tekstami włoskimi.
Tournee jest częścią bardzo fajnej inicjatywy Williama Christie, który przy zespole powołał 14 lat temu Académie du Jardin des Voix. W tym ogrodzie głosów, czyli na kursach, kształcą się młodzi śpiewacy, którzy potem jeżdżą z zespołem i koncertują w repertuarze wyuczonym na tych kursach. W zeszłym roku padło właśnie na repertuar w języku włoskim, dość szeroki, jeśli chodzi o czas powstania. Pierwsza część: od renesansowych madrygalistów, jak Giaches de Wert, Orazio Vecchi i Adriano Banchieri, poprzez Alessandra Stradellę po Haendla i Vivaldiego. Krążyła tematycznie wokół Orlanda i miłości. Druga część zawierała repertuar XVIII-wieczny: od Domenica Sarro i Nicoli Porpory po Haydna, Cimarosę i Mozarta; tu z kolei dominował temat stosunków pomiędzy śpiewakami (śpiewaczkami zwłaszcza), kompozytorami i impresariami.
Widać więc, że to była sałatka o bardzo różnych składnikach; zwłaszcza przeskoki od renesansowych madrygałów do barokowych oper z lekka mnie raziły. Ale sfastrygowane były nie tylko tematyką, lecz również humorem. Ruch sceniczny opracowała brytyjska śpiewaczka Sophie Daneman, która od niedawna zajmuje się też reżyserią. Młodzież wokalna nieźle się przy tej inscenizacji bawiła, a publiczność też.
Z jakością głosów jednak było różnie – odczuwalna była pewna surowość, nieoszlifowanie niektórych głosów, choć ci soliści odnoszą już pewne sukcesy. Hiszpańska sopranistka Lucia Martin-Cartón ma dość ostry głos, jakby z blaszką; mezzosopranistka z Francji Lea Desandre miała z kolei kłopoty z wyśpiewaniem biegników – zniweczyło to cały efekt w słynnej arii Gelosia, tu gia rendi l’alma mia z Ottone in villa Vivaldiego. Kontratenor Carlo Vistoli w swoich dwóch ariach miał duże trudności intonacyjne. Lepiej wypadli pozostali panowie: tenor Nicholas Scott, baryton Renato Dolcini i bas John Taylor Ward.
Ale ogólnie atmosfera była sympatyczna, muzyka piękna, więc ludzie wychodzili z koncertu usatysfakcjonowani, zwłaszcza że orkiestra była naprawdę świetna. Znajoma powiedziała mi po koncercie, że w tych złych czasach dobrze by było poprosić o azyl w filharmonii. Zgadzam się, ale w Filharmonii Narodowej ten azyl byłby piekielnie drogi. Ceny biletów są coraz bardziej zaporowe (zupełnie inaczej niż w innych miastach Polski), coraz więcej ludzi rezygnuje z przychodzenia na koncerty – były wyraźne łysiny na widowni. Quo vadis, Filharmonio?
Komentarze
Pobutka 20 stycznia
M Elman 125 https://www.youtube.com/watch?v=nXckkGa0A2A
J. Schein 430 https://www.youtube.com/watch?v=WckuaQDSwy0
J. Hofmann 140 https://www.youtube.com/watch?v=OnRUBpevoEY
E. Chausson 161, Lead Belly 127
Ceny biletów na niektóre koncerty straszą. Na lutowym koncercie Le Concert Spirituel może być z frekwencją podobnie, bo dla przeciętnego słuchacza ceny biletów zaporowe, a dla tych którzy lekką ręką mogliby wydać kilkaset złotych, takie zespoły jak widać nie są wystarczającym magnesem…
Dobrze, że Pani o tym pisze. Może jakaś refleksja ze strony FN?…
Coś jest w tym jest – filharmonia jest jak azyl. Tak się przynajmniej czułam na wczorajszym koncercie, zwłaszcza że wcześniej oglądałam debatę w Brukseli… A frekwencja kiepska i jak porównam z Concertgebouw, gdzie na każdym koncercie sala jest pełna, niezależnie od pory dnia, to mnie ściska. Za najtańszy bilet na wczoraj zapłaciłam 110 zł więc faktycznie o azylu w Filharmonii nie może być mowy.
Ps. Szkoda że prof. Omilanowska nie zostanie dyrektorem Zamku Królewskiego.
Ano szkoda, byłaby kompetentną osobą na właściwym miejscu. Ale dziś, jak wiadomo, nie kompetencje się liczą.
> Ceny biletów są coraz bardziej zaporowe (zupełnie inaczej niż w innych miastach Polski)
Hm, czy ja wiem czy zupełnie inaczej? Ceny kształtuje prawo podaży i popytu… w nowym wrocławskim NFM za co większe atrakcje wykonawcze też liczą sobie słono. Na koncerty Waszyngtońskiej z Lang Langiem najdroższe bilety były po 1000 zł, a i tak nawet te „wyszły” bardzo szybko… (tańsze w granicach 200-500, nie pamiętam dokładnie, bo się na nie spóźniłem).
Obawiam się w dodatku, że w kolejnym sezonie ceny mogą jeszcze pójść w górę – nowa sala ma kilkakrotnie większą pojemność od starej filharmonii, a frekwencja i tak jest niemal zawsze bliska stuprocentowej. Wypisz, wymaluj – „Polska w ruinie”!
„[…] w nowym wrocławskim NFM za co większe atrakcje wykonawcze też liczą sobie słono”.
Łatwo sprawdzić, że owa słoność (w tym rekordowy tysiak za Langa!) dotyczy tylko biletów VIP-owskich – dających rozmaite dodatkowe przywileje, również konsumpcyjne. Za kontentowanie się samą muzyką płaci się tam jednak wyraźnie mniej niż w stolicy; np. na Pory roku Haydna z McCreeshem i GC&P (oraz renomowanymi solistami, w tym Carolyn Sampson) bilety w pierwszej strefie kosztują 40 zł, a w dalszych są nawet ulgowe po 15 zł (!). Przypomnijmy, że na – jakoś tam porównywalny – koncert młodego (choć po części 😉 znakomitego, przyznajmy) wokalnego narybku Les Arts Florissants trzeba było w Filharmonii Narodowej wydać odpowiednio – w wersji on-line – od 72,50 (najtańszy ulgowy) do 188 zł; w kasie niewiele mniej. I był to właściwie jedyny powód mej wczorajszej absencji. A pewnie i dalszych w tym skądinąd interesującym cyklu…
Gdyby komuś było mało porównań między „drogim” Wrocławiem a Warszawą: Alexei Volodin (Wołodin) gra w obu miastach ten sam, inspirowany Szekspirem program – w stolycy na Festiwalu Beethovenowskim (do tego w marnej akustyce Zamku Królewskiego) za 30-50 zł, we Wrocku w Sali Kameralnej za całe 5 (słownie: pięć) zł.
Przykłady można mnożyć (np. recital Richarda Goode’a z trzema ostatnimi sonatami Schuberta w FN wyceniono by najpewniej kilkakrotnie drożej niż w NFM). Zainteresowani znają też jak sądzę wrocławskie ceny na majowe występy LSO i Wiener Philharmoniker – proszę sobie porównać ze stołecznymi (z dawniejszych lat) i nie mydlić nam więcej oczu chińskim pianistą z amerykańską orkiestrą (nb. spoza Wielkiej Piątki) tudzież konsumpcją (zapewne w tej cenie rozpasaną!) za 1000 zł, bo to absolutny wyjątek od reguły – która to reguła coraz mocniej bije przede wszystkim właśnie w warszawskich melomaniaków.
W Krakowie także tanio nie jest, ale mam wrażenie, że ceny póki co stanęły w miejscu. Czy za tydzień wybiera się Pani? (Piramo e Tisbe) 😉
Pozdrawiam
Hm, zaproszenie jeszcze nie dotarło…
Dopiero zauważyłam dalsze wypowiedzi w wątku cenowym (myślą już byłam w następnym wpisie). Widzę, że w NFM jest podobna taktyka – tylko „bardziej” – jak w NOSPR: codzienność tania, duże wydarzenia z podbitymi cenami. W Filharmonii Narodowej niestety codzienność już także jest drogawa i to jest najbardziej przykre. Rozumiem, że w nowych salach niskość większości cen spowodowana jest dotacją unijną, której warszawska filharmonia przecież nie ma. Ale jednak dobrze byłoby wyjść naprzeciwko ludzi, a nie stawiać im bariery często nie do przebycia – wiadomo, że nasza warstwa inteligencka majętna nie jest, na koncerty przychodzą też emeryci, dla których to bardzo ważne, a w tym sezonie chyba po raz pierwszy nawet zniżka nie powoduje, że cena staje się jakoś przystępniejsza. Studenci – jak wyżej.
Ale żeby „wyjść naprzeciwko ludzi” to trzeba jeszcze z czegoś pokryć różnicę między niską ceną biletów, a gażą artystów i kosztami funkcjonowania instytucji. A to już nie jest zadanie FN, która z założenia nie prowadzi działalności komercyjnej. FN może tylko liczyć, że coś więcej skapnie z państwowego budżetu, albo że bogaci mecenasi łaskawie coś dorzucą.
Pozwolę sobie uderzyć w tony kasandryczne i wieszczyć, że taniej już nie będzie. Za to niewykluczone, że drożej. W porównaniu do większości sal koncertowych w Europie ceny w filharmonii warszawskiej i tak są niskie (za niedawny koncert noworoczny w kopenhaskim Koncerthuset płaciłem „jedyne” 1000 DK).
A ceny karnetów na większość festiwali muzycznych w PL doszlusowała już do poziomu „zachodniego”.
PS. I kłaniam się nisko, bo to mój pierwszy wpis (choć blog czytuję regularnie i od dawna).
@ gutten – witam i kłaniam się wzajemnie 🙂
No to w takim razie sytuacja jest bez wyjścia. Sala będzie pustoszeć, i tyle 🙁
Może jakoś inaczej budżet planować?
Ministerstwo chyba myśli o tych nowych patriotycznych superprodukcjach, bo tnie gdzie się da. Już Instytutowi Mickiewicza obcięli budżet z 3 mln do 800 tys. Trzeba było odwołać tegoroczną edycję I, Culture Orchestra. Słyszy się też o obłąkanym pomyśle połączenia PISF i NInA, choć te instytucje zajmują się zupełnie innymi sprawami (ale przy okazji będzie też można szurnąć dotychczasowych dyrektorów). Nie będzie lekko.
Z biletami po 1000 (czy kilka tys.) jest jeszcze taki drobny szczegół, że nikt nie płaci za nie własnymi pieniędzmi, tylko z firmowego konta. To nie jest wydatek, to jest koszt. Czyli składamy się na te bilety wszyscy równo, jako podatnicy albo jako klienci. Ceny w FN zrobiły się absurdalne, więc mnie tam jakiś czas nie zobaczą. Na pewno nie będę stał po wejściówkę, za stary jestem na taką rozrywkę. 😎
O działalności komercyjnej FN czy jej braku mam nieco inne zdanie. Skoro bilety po 180 nie sprzedały się, bo nie mogły, jak to się przekłada na wynagrodzenia artystów i koszty funkcjonowania? Gdyby nawet musiało się przekładać, a nie musi (bo dotacje itp.), to metoda jest dziwna i z założenia nieskuteczna. Gdyby ktoś mnie pytał, to w FN mieli inne pieniądze na koszty tego właśnie koncertu, tylko jakiś roztropek postanowił przy okazji zrobić interes, no i zrobił jak umiał. I będzie robił, bo to niewyuczalne jest. Zatem rację ma PK, że sala będzie pustoszeć. 🙂
Ależ Wielki Wodzu, sala FN nierzadko świeciła pustkami, kiedy ceny były nader przyjazne. O czym mogę zaświadczyć relacją z pierwszej ręki: mój brytyjski kolega zrobił wielkie oczy, kiedy zaprowadziłem go wiele lat temu na warszawski koncert Kovacevicha. Sala wypełniona była w jednej trzeciej, a bilety (o ile mnie pamięć nie myli) w granicach 30-70 zł. W tym samym czasie, aby zakupić bilety na recital Mistrza w nie tak dalekim Londynie, trzeba było odstać swoje w baaaardzo długim ogonku. Cena biletów zaczynała się od stu funtów, a kończyła na – jak mawiają Brytyjczycy – „sky is the limit”.
Pozdrawiam
A to tyz prowda. Trzeciej prowdy, pozwolisz, nie nazwę po imieniu, a mógłbym długo o naszej publiczności kochanej, jej nawykach i orientacji w temacie. 🙂
My już chyba gdzieś polemizowaliśmy, z 10 lat temu czy koło tego, w innym miejscu? Miło widzieć starych znajomych. 😎
Kovacevich był chyba na Festiwalu Beethovenowskim i też się z jego koncertu urwałam. Powód: śmiertelnie mnie nudzi. No, ale rzecz gustu 🙂
Mnie tam nie nudził, więc byłem na jego występach parokrotnie, również na rzeczonym recitalu w FN; i nie żałuję, bo wtedy artysta był jeszcze w dobrej formie. Ale żeby za 100 funtów (nie mówiąc o sky is the limit)? Wolne żarty…
A frekwencja na Festiwalu LvB zawsze rządziła się swoimi prawami; na Kovacevichu była rzeczywiście wyjątkowo słaba, choć porównywanie tego z koncertami abonamentowymi w FN nie ma chyba większego sensu.
Mea maxima culpa! To był Goode, a nie Kovacevich. Dokładnie w 2006 roku, z wyimkami z Das Wohltemperierte Klavier, sonatą op. 1 Berga i 7 Fantazjami Brahmsa. Fenomenalny, intymny koncert, którego atmosferę do dziś rozpamiętuję.
PS. Wielki Wodzu, jeśli pojawiałeś się na dawnym forum Audiostereo, to zapewne nieraz szable krzyżowaliśmy 😉
To już nie ma forum Audiostereo?
Różne miejsca znikają z sieci… żeby wspomnieć choćby Trubadura czy parę znajomych blogów muzycznych. Cóż, życie.
Tak się składa, że na recitalu Goode’a mnie też nie było, pewnie byłam poza Warszawą.
Forum Audiostereo nadal istnieje, jak najbardziej, ale pod zupełnie nowym właścicielem i w innym charakterze. Kiedyś pisywałem tam posty od serca, dziś wyłącznie recenzje za judaszowe srebrniki.
@ gutten 17:33
Czyli wszystko się zgadza. Byłem na pierwszym w Polsce recitalu Goode’a w 2000 r., gdy bilety były jeszcze w przystępnej cenie – i powiem, że frekwencja tamtego wieczoru była bez zarzutu. Sześć lat później ceny w tejże FN niestety bardzo poszły w górę, więc jednak sobie darowałem. I pewnie nie ja jeden, skoro frekwencja okazała się wtedy tak marna, że aż zdziwiła brytyjskiego kolegę. Widać już wówczas ktoś mądry uznał, że lepiej zapełnić salę w jednej trzeciej, niż sprzedać chętnym ileś tam wejściówek…
Widzę, że rzeczywiście dyskusja się rozwinęła, więc pozwolę sobie odnieść się od razu do paru wpisów.
> Gdyby komuś było mało porównań między „drogim” Wrocławiem a Warszawą: Alexei Volodin (Wołodin) gra w obu miastach ten sam, inspirowany Szekspirem program – w stolycy na Festiwalu Beethovenowskim (do tego w marnej akustyce Zamku Królewskiego) za 30-50 zł, we Wrocku w Sali Kameralnej za całe 5 (słownie: pięć) zł.
Z jedną małą poprawką: recital wrocławski wskoczył do kalendarza w ostatniej chwili – nie było go jeszcze w rozdawanym w grudniu programie na styczeń/luty, wydaje mi się też, że jeszcze parę dni temu nie widniał również w programie na stronie NFM. Obstawiam więc, że cena była w tym przypadku raczej wymuszona – a i tak bilety były dostępne do samego końca.
> Z biletami po 1000 (czy kilka tys.) jest jeszcze taki drobny szczegół, że nikt nie płaci za nie własnymi pieniędzmi, tylko z firmowego konta.
Niestety nie zawsze tak jest. Mam już nową wrocławską salę co nieco osłuchaną, i tak się składa, że te miejsca, które najbardziej mi odpowiadają pod względem akustyki, to są te z etykietką „VIP”. Chcąc nie chcąc, na najbardziej mnie interesujące występy sięgam więc do portfela znacznie głębiej, niż bym sobie tego życzył.
Tysiąca na Lang Langa z WSO nie wysupłałem, bo mnie na to nie stać – ale przypuszczam, że wśród nabywców byli jednak nie tylko posiadacze kart służbowych.
Wasze zachwyty nad Richardem Goode cieszą mnie bardzo, bo pianistę znam bardzo słabo, i na bilet zdecydowałem się niemalże w ciemno. Moje oczekiwania zatem rosną. 🙂
Przy okazji chciałbym zaraportować, że niedawny koncert Kammerorchester Basel był fantastyczny. Wybierałem się trochę z duszą na ramieniu ze względu na solistkę (Hélène Grimaud, która swoimi nagraniami nigdy dotąd mnie nie przekonała), ale obawy okazały się płonne. Znakomity zespół – orkiestra KAMERALNA pełną gębą i z prawdziwego zdarzenia, pięknie panująca nad dynamiką i czarująca barwą, ze świetną współpracą sekcji i zwartym, gęstym brzmieniem. Piękna Helena w tym towarzystwie również wypadła nadspodziewanie ciekawie.
Repertuar hitowy – ‚Dumbarton Oaks’ Strawińskiego, ‚Klasyczna’ Prokofjewa, i po jednym koncercie d-moll Bacha (BWV 1052) i Mozarta (K466).
Dodam na wszelki wypadek, że Goode, kiedy go słyszałem, był in his mid-fifties. W jakiej formie jest obecnie, nie mam pojęcia.
A co do tych porównań wrocławsko-stołecznych: wielce bym sobie życzył, żeby do kalendarza koncertów Filharmonii Narodowej wskakiwali (choćby i w ostatniej chwili) artyści klasy Wołodina – z podobną jak we Wrocku ceną biletu. To dopiero oznaczałoby prawdziwie demokratyczny dostęp do wysokiej kultury… I wtedy z pewnością nie mielibyśmy na widowni żadnego łysienia plackowatego. 😀
@akond ze skwak
Z wczorajszym recitalem Wołodina to ponoć było tak : rzeczywiście pojawił się w programie w ostatniej chwili,na otarcie łez dla tych wszystkich,którzy nie dostali biletów na jego dzisiejszy koncert z orkiestrą pod Raiskinem i od kilku tygodni bombardowali NFM prośbami i groźbami. Zgodnie z informacją z kół zbliżonych do NFM, podobno Dyrekcja uprosiła artystę,żeby,zamiast zwiedzać Wrocław wieczorową porą (a że pogoda nieszczególna,więc wyrzeczenie niewielkie) zgodził się na dodatkowy występ. Stąd pewnie też i atrakcyjna cena biletów,bo recital niejako „przy okazji”. Frekwencja byłaby pewnie stuprocentowa,gdyby nie to,że dokładnie w tym samym czasie w innej sali odbywał się anonsowany wcześniej koncert Kwartetu Lutosławskiego,m.in. z prawykonaniem nowego utworu Andrzeja Kwiecińskiego ( muzyka inspirowana ścieżką dźwiękową gry komputerowej napisana na klasyczny kwartet smyczkowy ) plus Lutosławski plus Szostakowicz. Osiołkowi w żłoby dano 🙁 Wybrałam oczywiście „chłopaków” (zresztą bilet miałam już od dawna ) a Wołodina posłucham dzisiaj.
P.S. Jeśli chodzi o Kammerorchester Basel i „Tańczącą z Wilkami” piękną Helenę zgadzam się z przedpiszącym, chociaż mam inne ulubione wykonania obu tych koncertów fortepianowych 🙂
@ew_ka
Tak przypuszczałem, że z Wołodinem było mniej więcej tak, jak Pani pisze. Dziękuję za wyjaśnienia.