Przeboje z tabulatury
Gdzieś tam w Warszawie rozbrzmiewają fortepiany, a ja dziś sobie odpoczywałam w Gdańsku przy lutni. I śpiewie.
Magdalena Tomsińska studiowała w Bydgoszczy i Krakowie, a od prawie ćwierci wieku mieszka w Kanadzie. Ale coraz częściej bywa w Polsce, także w związku z kwestiami muzykologicznymi. Kilka lat temu zaczęła pracę nad tzw. tabulaturą gdańską pochodzącą z 1620 r. Tabulatura przechodziła zmienne koleje losu i odnalazła się w Berlinie. Lutnistka opublikowała teksty na jej temat w Polskim Roczniku Muzykologicznym, a potem poprzedziła wstępem wydanie faksymilowe, którego dokonano w Niemczech, w Lubece. Jej płyta z utworami z tej tabulatury ukazała się w firmie DUX.
Koncert poświęcony był wyborowi z tych utworów, z których większość na pewno rozbrzmiewała w dawnym Gdańsku. Jest to więc lista przebojów, które częściowo znamy. Np. A lieta vita Giovanniego Gastoldiego, anonimowa Une jeune fillette czy utwory Johna Dowlanda. Polskę reprezentują tam charakterystyczne tańce polskie, a muzykę niemiecką – chorały luterańskie. Bardzo w tej tabulaturze międzynarodowo. Ale szczególnie ciekawy był blok poświęcony muzyce angielskiej, która zapewne była w Gdańsku wykonywana przez goszczące tu trupy teatralno-muzyczne aktorów elżbietańskich. Czy możemy obecność w tabulaturze piosenki czarownic z Makbeta czy piosenki karnawałowej z Henryka IV uznać za dowód, że w istocie odgrywano tu Szekspira? Być może.
Zabrzmiała głównie muzyka lutniowa, ale było też kilka opracowań pieśni – śpiewała Anna Mikołajczyk-Niewiedział, jak zawsze z wdziękiem. Magdalena Tomsińska opatrywała wszystko wyczerpującym komentarzem. Bardzo miły, kameralny wieczór.
Festiwal Goldbergowski, w ramach którego odbył się ten koncert, rozpoczął się w piątek występem Quatuor Mosaïques, który tu także wywarł ogromne wrażenie, zwłaszcza Beethovenem. Ale i Grossem. Alina Ratkowska, szefowa festiwalu, opowiadała mi, że zgłosił się do niej swego czasu potomek tego twórcy, ponieważ chciał w Elblągu szukać jego śladów – niewiele udało się znaleźć. Dzisiejsi mieszkańcy nie mają już nic wspólnego z ówczesnymi, więc przeszłość miasta prawdopodobnie niewiele ich obchodzi.
Komentarze
Pobutka 28 sierpnia. Z poczucia patriotyczno-obywatelskiego Shania Twain 51 https://www.youtube.com/watch?v=a-Lp2uC_1lg
“Magdalena Tomsinska studiowala w Bydgoszczy i Krakowie, a od prawie cwierci wieku mieszka w Kanadzie.” Ale czy wystepuje, jesli tak to gdzie?! To jest to czego mi brak – informacji o artystach, wystepach.
Dzień dobry 🙂
Wujcio Gugiel trochę podpowie:
http://goldbergfestival.pl/27-08-magdalena-tomsinska-anna-mikolajczyk/
Niestety p. Tomsińska nie ma chyba swojej strony.
A Collegium Vocale Bydgoszcz, z którym nagrała parę płyt, to zespół naszego samotulinusa 🙂
Trochę nie na temat. W ramach muzycznych wakacji wybrałem się wczoraj do Kościoła Koncertowego w Neubrandenburgu gdzie miała grać Maria Joao Pires, ale ze względów zdrowotnych zastąpił ją p. Matthias Kirschnereit, którego nigdy wcześniej nie słyszałem na żywo lub z płyty. Grał m.in Chopina choć to może za dużo powiedziane. Znajomy Niemiec po koncercie stwierdził, że Scherzo b-Moll op. 31 w tym wykonaniu miało – cytuję: „Urodę enerdowskiej sportsmenki”. Taki to był wieczór, psiakość.
@Robert2:
Nie przejmuj się – chodzenie na bardzo złe koncerty ma również swoje walory – uczy nas nie narzekać zbytnio na te wszystkie koncerty normalne, które „przecież mogły być lepsze”.
Słuchasz takiego Kirschnereita czy innego Osokinsa, potem idziesz na kogokolwiek innego i od razu Ci się buzia śmieje – no, ten przynajmniej nie rozwalcował scherza jak ten poprzedni. 🙂
Ooo… nasi w Gdańsku grali 🙂
Bardzo miło wspominam współpracę z Magdą. Podoba mi się zarówno miękkie i bogate w alikwoty brzmienie jej renesansowej lutni, jak i niezwykle naturalny, niemal wokalny sposób frazowania. Kilka lat temu Michał Gondko i Marcin Zalewski nagrali płytę (BTW: którą Magda pomogła wyprodukować) zatytułowaną pierwszym wersem fraszki „O Bekwarku” Jana z Czarnolasu: „By lutnia mówić umiała”. Kiedy przysłuchuję się nagraniom Magdaleny Tomsińskiej jestem skłonny przyznać, że lutnia potrafi także śpiewać. 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=dEzRlGvtN8I
…a rozbrzmiewają, rozbrzmiewają. Wczoraj padł mym udziałem łup w postaci koncertu Monsieur Szyszkina oraz Erica Lu. Na moje ucho Szyszkin lepiej czuje moje rozumienie Chopina, natomiast po jego koncercie pozostały dwie rysy: jakiś ktoś lub coś całą pierwszą część hałasował po prawej na balkonie chyba jakimś plastikiem. No szlag by trafił. Po drugie, uśmiechałem się do siebie na myśl, że Yamaha koncertowa nadałaby się na nową kotwicę do Sołdka. Nie trawię jej dynamicznych partii i basta. Wszystko się zlewa w jakąś bezładną falę. Koncert zaś Lu nagrodzono stojąc i klaszcząc, Steinway pod jego dłońmi pięknie grał, choć jak dla mnie, tempo niektórych preludiów było jakieś niepolskie. Mefisto Liszta iście diablskie ha!
Eric Lu rzeczywiście trochę odjechał z tempami kilku Preludiów. Wolę wykonanie z Konkursu Chopinowskiego, gdzie chyba bardziej się pilnował (przesłuchałem nagranie zaraz po koncercie). Ale cały recital był bardzo pyszny, podobały mi się cztery Impromptu Schuberta oraz lekko i wirtuozersko zagrana Sonata C-dur Mozarta. To bardzo ciekawy i bardzo jeszcze młody pianista, bardzo jestem ciekawy, jak rozwinie się jego talent.
W trakcie koncertu były również jakieś przeszkadzajki, kłapiące krzesła i drzwi, głośne stąpanie opuszczających w trakcie koncertu salę i popiskiwania smartfonów. Cóż, takie czasy!
Dzięki za relacje z Warszawy 🙂 Liczę też na opowieści o dzisiejszym występie zwycięzcy…
Do zwycięzcy podszedłem z dystansem po ostatnim, dość miałkim urodzinowym koncercie marcowym. Wtedy miałem nadzieję, że to przemęczenie. Na wszelki wypadek jednak – dystans wyniósł dokładnie 18 rzędów od estrady. I to był dobry wybór, Seong od początku grał z mocno i nie oszczędzał steinwaya. Doskonale wybijał się przed orkiestrę mimo iż ta, wcale nie próbowała się za nim chować. Pasaże grane były niezwykle brawurowo, ale nie polegało to tylko na bezmyślnej gonitwie – każdy miał sens, jeśli jeden był forte, to powtórzenie odpowiadało mu ciszej. One miały swój początek i koniec. Spokojniejsze fragmenty miały wiele uroku, perliste dzwoneczki, rozdzielone plany dźwiękowe – wszystko było czytelne i logiczne. Wydawało się, że Cho całkowicie panuje nad fortepianem. Wręcz włada nim. Oktawy z III części szalone, ale te, które należało podkreślić – zagrane wolniej, głębiej w klawiaturze, potem pęd w dół i na koniec by jeszcze wzmocnić brzmienie – pianista lekko wstał atakując klawiaturę całym ciałem. Wszystko trafione! Seong kupił mnie, idąc na KF Czajkowskiego – takiej rozrywki oczekiwałem.
Na bis Clair de Lune (co za spokój!) i Polonez As-dur.
Jury nie ma się czego wstydzić.
Dzięki 🙂