I znów Monteverdi
Monteverdiego jak dla mnie nigdy dość, nie tylko w 450 urodziny. W Gdańsku koncert poświęcony jego muzyce religijnej dało Concerto Italiano.
Jakże inny był ten koncert od inauguracji Misteriów Paschaliów. Tam – orkiestra, chór, soliści i zamierzona teatralność, a ponadto akustyka gotyckiego kościoła. Tu, w Dworze Artusa – intymny kontakt z muzyką, dyskretny skład – sześcioro śpiewaków, dwie teorby symetrycznie rozmieszczone po bokach i pozytyw. Obie wersje mają swoje zalety, ale w tej Monteverdi przemawiał do nas bardziej bezpośrednio, a wirtuozeria śpiewaków była bardziej wyeksponowana. Niektóre punkty programu się powtórzyły: Dixit Dominus, Magnificat, Crucifixus.
Rinaldo Alessandrini się rozchorował (ponoć stracił głos, nie można więc było z nim przeprowadzić wywiadu dla Dwójki), ale dzielnie prowadził koncert. Na siedząco zresztą. Na szczęście nie musiał grać (o śpiewaniu nie mówiąc). A zespół był znakomity. Czuło się rękę perfekcjonisty w jego przygotowaniu oraz wysoką jakość i wyrównany poziom poszczególnych solistów.
Festiwal Actus Humanus Resurrectio wprowadził system dwuwydarzeniowy: pierwszy koncert – 17:30, drugi o 20. Słyszałam, jak niektórzy miejscowi narzekali, że to męczące, ale myślę, że będzie warto się przyzwyczaić. Popołudniowe koncerty – recitale polskich muzyków (to też nowość) – odbywają się w nowych dla festiwalu miejscach: Ratuszu Głównomiejskim, Staromiejskim, a dziś – Wielkiej Zbrojowni, a raczej auli Akademii Sztuk Pięknych. Wnętrze ciekawe akustycznie, choć trudno było tam dotrzeć, jeśli ktoś nie wiedział. Tam Adam Strug śpiewał Żołtarz Jezusów bł. Ładysława z Gielniowa. Znów musiałam przypomnieć sobie działalność Studia 600, choć my nigdy nie porwałyśmy się na zaśpiewanie wszystkich siedemnastu zwrotek (miałyśmy cały staropolski pasyjny program koncertowy, który udało nam się zaprezentować nawet w Royaumont). Strug z towarzyszeniem grającego na lirze korbowej Mateusza Kowalskiego wykonał całość. Trochę nie bardzo było wiadomo, na jakiej zasadzie zastosował taką, a nie inną wymowę, nie starając się specjalnie rekonstruować autentycznej. Dlatego odczuwało się w tym jakiś cień sztuczności. Na bis zaśpiewał – już sam – parę pieśni ludowych i tu już poczuł się jak ryba w wodzie.
Komentarze
Małe uzupełnienie poprzednich dni:
https://www.facebook.com/actushumanus/videos/1626394614039197/
https://www.facebook.com/actushumanus/videos/1627193320625993/
System dwuwydarzeniowy nie jest bardzo męczący. Kwestia indywidualna. Sama też wolę jeden koncert w ciągu dnia, by lepiej przeżyć, ale cieszę się, że mam wybór. Myślę, że publiczność gdańska również jeszcze trochę nie przyzwyczajona do takich maratonów. Festiwal pana Berkowicza to, od tych paru lat, nowo jakość w tym mieście. Koncerty każdego dnia są zróżnicowane. Powtarza się schemat, że pierwszy jest minimalistyczny, kameralny, a drugi to główne wydarzenie. Duże podziękowania dla miasta, że udostępniło piękne wnętrza obu Ratuszy i Zbrojowni, w sam raz na te kameralne koncerty. I Centrum św. Jana sprawdza się idealnie. Ciekawa jestem, kiedy festiwal rozrośnie się do takich rozmiarów, że Dwór Artusa będzie za mały. Chociaż chciałabym, żeby zostało tak, jak jest, to takie wyjątkowe wnętrze.