Książka, którą trzeba smakować
Autorem jest co prawda Philippe Beaussant, którego poznaliśmy już Barokową melokuchnię, ale tym razem nie jest to książka o jedzeniu, lecz o innych sztukach…
Niestety autor, muzykolog, współzałożyciel Centre de musique baroque de Versailles, rok temu zmarł, choć – można powiedzieć – w ładnym wieku, bo 86 lat. Przez te lata smakował sztukę i życie; trochę tej umiejętności przekazał też nam. Także właśnie w książce, o której tu mowa. Przejścia zostały opublikowane 11 lat temu przez wydawnictwo Fayard, a u nas – podobnie jak Melokuchnię – wydało je ostatnio Wydawnictwo Kle.
I od razu mówię: jest to wydanie staroświeckie, reprodukcje omawianych obrazów są czarno-białe i właściwie służą tylko orientacji, o który obraz chodzi. Podobnie co do muzyki: do francuskiego wydania dołączona została płyta skompilowana dzięki uprzejmości poszczególnych wydawnictw; tu są tylko wymienione utwory i wykonania. Najlepiej więc smakować poszczególne opisy przed komputerem, oglądając reprodukcję obrazu (bo przecież raczej nikt nie będzie przechadzał się z książką Beaussanta np. przed ogromnymi Godami w Kanie Galilejskiej Paola Veronese wiszącymi w Luwrze), przyglądając się wymienionym szczegółom i ich zależnościom, albo słuchając przykładu muzycznego na YouTube – to nawet wygodniejsze, bo nagranie można w każdej chwili zatrzymać, cofnąć itp.
Owe „przejścia” są od renesansu do baroku. Kiedyś u nas wprowadzono określenie „międzyepoka” i tu właśnie o coś takiego chodzi. O twórców wybiegających w przyszłość, którzy wprowadzili do swojej sztuki, a tym samym do sztuki w ogóle, cechy nowe. Twórców-wynalazców, twórców-wizjonerów.
Zaczynamy od obrazów i śledzimy twórczość Tintoretta. Nowatorstwem w niej jest obecność czasu, oddanego poprzez ruch. Poprzednio malowano zatrzymaną, upozowaną chwilę; u niego, np. w Cudzie św. Marka albo w Drodze na Kalwarię, mamy wrażenie, że to się właśnie dzieje. Po czym skaczemy do muzyki, mianowicie do Monteverdiego. Tu Beaussant rysuje perspektywę: wieki panowania i coraz większego wyrafinowania polifonii, konstrukcji, na które patrzymy jak na katedrę, i i jej erozja, niezwykle obrazowo opisana: „Gdy zatem polifonia osiągnęła pułap splendoru i cudowną pełnię, w tym bujnym owocu, akuratnie dojrzałym, zagnieździł się robak. Maleńki, niegroźny, po trochu zacznie toczyć, drążyć swe korytarzyki zrazu niewidoczne, a wkrótce całkiem wydrąży wnętrze tej wspaniałej konstrukcji umysłu. Tym robakiem we wnętrzu owocu jest słowo”. I emocje. Kolejny podrozdział nazywa się „Madrygał albo burzenie architektury”. Przykładem jest tu przepiękna ilustracja sonetu Petrarki: Hor che’l ciel e la terra. Wedle Beaussanta, a trudno się z nim nie zgodzić – z lepiej jeszcze oddanymi emocjami niż w samym sonecie. Drugim przykładem jest niezwykłe, nowatorskie wprowadzenie formy parateatralnej, jaką jest Lamento della ninfa.
Zasługą zaś Veronesego jest wprowadzenie do malarstwa teatru. Owe ogromne weneckie festyny, w których jednak kryje się przesłanie nadające obrazowi jedność, wymiar sceny dramatycznej, wbrew pozorom sugerującym, że dzieje się tu po prostu wiele rzeczy naraz. Zatrzymujemy się tu właśnie przed wspomnianymi Godami, przechodząc potem jeszcze do ozdobionego freskami (niesamowite trompes d’oeil) przez tegoż autora jednego z pierwszych teatrów w historii – Teatro Olimpico w Vicenzy.
Po malarstwie i muzyce mamy literaturę, a więc szaleństwo Torquata Tassa, czyli przewartościowanie tego, co wcześniej w poezji i epopejach działo się z miłością. Miłość u Tassa jest walką, co przybrało wręcz dosłowny kształt w walce Tankreda i Kloryndy. Walce – już nie metaforze, ale walce prawdziwej. I tu oczywiście – bo nie może być inaczej – wkracza Monteverdi, i tu jego dzieło jest genialniejsze od czystego pierwowzoru. Monteverdi wprowadza do muzyki tragedię, a środki, których używa, przynależą już do kolejnej epoki. Jeszcze długa podróż z Caravaggiem, który był pierwszym posługującym się w takim stopniu efektem cienia, i pierwszym naturalistą (Dzieciątko Jezus to u niego zwykły niemowlak, Maria w Zaśnięciu umiera jak zwyczajna kobieta itp.) – i można powiedzieć: renesans się skończył.
Prawdę powiedziawszy, i przede mną jeszcze smakowanie książki z udziałem obrazów i nagrań. Na razie tylko przeczytałam, by zdać Wam sprawę i bardzo zachęcić.
Komentarze
Pomału się zbieram, żeby przemieścić się pod Tarnów. Niby wakacje, ale nie całkiem. Opowiem. 🙂
A ja wiem, a ja wiem! 😉
😆
Od rzeczy. Pan R. Markowicz nadal fascynujca audycje o pierwszych plytach w rodzinnych zbiorach. Tu jest pierwsza plyta ze zbioru mojego Ojca – czterech Zydow ciagnacych konskim ogonem po baranich kiszkach https://www.youtube.com/watch?v=muBDFoQabwcm
Pobutka? Kanada 150! More to come!
Fajnego kota znalazłem 🙂
http://static.boredpanda.com/blog/wp-content/uploads/2017/06/594ce19dd0eee_9w1fb9ycjvgy__605.jpg
Obżartuch, a fe 🙂
Ja dziś też fajną kotę spotkałam, trikolorkę, na rynku w Zakliczynie, gdzie byłam właśnie na spacerku.
A kwateruję w Centrum w Lusławicach. Dziś wieczorem inauguracja letniego kursu prowadzonego przez członków Scharoun Ensemble (muzyków Filharmonii Berlińskiej), a zarazem festiwalu Emanacje, który będzie trwał przez całe lato.
Warszawskie Dni Mozartowskie – jakiś czas temu P Kierowniczka to anonsowała. Miejsce sympatyczne, impreza bez napinki, na luzie, a i cel zbożny… W. Żołądkiewicz z wyrazem i charakterem, ale dzisiejsza solistka … aż nie wiem jak to skomentować. Zupełnie jak sabotaż, więc już nic nie dodam ponad to, że organizatorzy lubią chyba strzelać sobie (i nie tylko) w stopę.
Pobutka 3 lipca a propos kulinariów – komu pieczony łabądek? https://www.youtube.com/watch?v=57si8XHLe3k
Dokładnie tak się czuję po anginie!
Dzień dobry 🙂
Biedny łabądek. Ale Hindemith był naprawdę dobrym altowiolistą.
Ależ oczywiście.Czyli mam dołek na poziomie…