Trzech fortepianistów, orkiestra i śpiewaczka
Trudno o tak różne koncerty niż wieczorny w FN i nocny w Bazylice św. Krzyża. Nie wszyscy mogli być na obu, a było warto.
I znów pojawiła się na festiwalu nasza ulubiona Orkiestra XVIII Wieku. Kto śledził Chopieje od początku, pamięta, że zaczęła festiwalowe pobyty od wykonania wszystkich symfonii Beethovena – wówczas jeszcze oczywiście pod nieodżałowanym Fransem Brüggenem. Później stopniowo poszerzała repertuar, aż doszła do Chopina. Teraz wraca do korzeni – nie ze wszystkimi co prawda, ale z trzema koncertami fortepianowymi Beethovena. Bez dyrygenta – dyrygują od pianoforte soliści.
We środę było ich dwóch: Alexander Melnikov i Andreas Staier. Ten drugi na sam początek koncertu wystąpił po raz pierwszy jako regularny dyrygent – stanął przed pulpitem i poprowadził Uwerturę „Namenfeier” op. 135. Jedynym uzasadnieniem dla pojawienia się tego poniekąd słusznie niegrywanego utworu w programie festiwalowym jest jego dedykacja dla księcia Antoniego Radziwiłła – tak, tak, tego samego, który grał na wiolonczeli, gościł Chopina, otrzymał od niego Introdukcję i Poloneza op. 3, a sam stworzył operę Faust. Co zaś do uwertury Beethovena, napisał on gorsze jeszcze utwory, np. Mszę C-dur czy Ciszę morską i szczęśliwą podróż, o Zwycięstwie Wellingtona nie mówiąc (to jest przynajmniej śmieszne). Po prostu coś się z nim co jakiś czas takiego robiło, że popełniał gnioty – cóż, ludzka rzecz, ale zdumiewa kontrast między tymi utworami a tym, co dobrze znamy.
Choćby właśnie koncertami fortepianowymi. Melnikov zagrał Pierwszy. Z temperamentem, wartko, z fantazją i pewną dozą improwizacji – owszem, sąsiedzi byli, ale wybaczało się. Takie niefrasobliwe, swobodne i sympatyczne granie. Ale o ile ten koncert jest błahostką, to Czwarty jest czymś absolutnie specjalnym (nie dziwię się, że Martha przez całe życie bała się go grać). I to zostało ukazane w interpretacji Staiera – też zresztą z ducha swobody i improwizacji ozdobników – ale samo brzmienie, zwłaszcza orkiestry na początku utworu, było wyjątkowe, tworzyło jakiś księżycowy nastrój. Artyści zagrali na bis poloneza na cztery ręce – nie wiem, czyjego. Grali na erardzie z 1849 r., co może niekoniecznie jest usprawiedliwione, bo instrument został zbudowany ponad dwie dekady po śmierci Beethovena, ale z drugiej strony było go nieźle słychać.
Trzeci fortepianista i śpiewaczka objawili się w nocy w bazylice i stworzyli prawdziwy nokturn. Tobias Koch tym razem nie występuje niestety w głównym nurcie festiwalu, i tym razem wykonał program całkowicie poważny, skupiony, kontemplacyjny, choć wydawałoby się ryzykowny. W skrócie: głównym punktem programu było Siedem słów Chrystusa na Krzyżu Haydna – pierwszy raz słyszałam to w opracowaniu na instrument klawiszowy i chyba w tej formie najbardziej mi się podoba – grane we fragmentach, pomiędzy którymi Ewa Leszczyńska z fortepianistą wykonywali bardzo różne arie i pieśni, z różnych epok i o zróżnicowanym charakterze; łączyła je chyba tylko melancholia. Był więc Dowland z In darkness let me dwell, był Bach z Kantaty BWV 199 i Pasji Mateuszowej, były dwie najsmutniejsze pieśni Chopina (Nie ma czego trzeba, Z gór, gdzie dźwigali), był i Paweł Szymański z Der Traum z Trzech pieśni według Trakla, a na zakończenie, po finałowym Haydnowskim Terremoto, uspokojenie i promyk porannego słońca: Morgen Richarda Straussa. Pięknie śpiewała sopranistka, a pleyel wdzięcznie występował w roli a to lutni z Dowlanda, a to współczesnego fortepianu, nie mówiąc o Bachowskiej orkiestrze.
Komentarze
Był to jeden z kilku polonezów na cztery ręce Schuberta. 🙂
Natomiast, co mnie zaciekawiło, kadencja w I koncercie Beethovena pochodziła od kompozytora. Beethoven napisał 3 kadencje: małą, średnią i dużą i ta największa zabrzmiała dzisiaj. Jest ona stosunkowo rzadko wykonywana na instrumentach historycznych, bo starym instrumentom brakuje zakresu dźwięków. Nie dotyczy to jednak erarda. Nie wiem jak komu innemu, ale w moich uszach kadencja brzmiała dość komicznie, podobnie jak cały I koncert fortepianowy.
To był 1. Polonez d-moll z 6. Polonezów D 824. W zasadzie nie do końca polonez, bo bardziej bolero, czy coś all espagnol (takie mieszanie pomiędzy polonezami i bolerami było wówczas częste, np. w finale Koncertu op.113 Hummla).
Mielnikow, którego bezgranicznie wielbię z Szostakowicza, Prokofiewa (absolutnie znakomite Sonaty na ostatniej płycie HM !!!), nawet za Brahmsa i Schumanna, nie odnalazł chyba dźwięku tego fortepianu. Nie był on po prostu ładny. A może być, co za chwilę pokazał Staier. Mielnikow jest takim ściachpękiem (wybacz Ścichapęku, jeśli to czytasz) i się po prostu chyba troszkę w tym koncercie wygłupiał – kadencja kadencją, ale ten przerysowany, wręcz synkopowany akompaniament pod koniec 2-giej części… Mielnikow grał tak, jakby w zasadzie nie miał jeszcze do końca koncepcji tego koncertu i sobie ad hoc próbował róznych wariantów – jedna wychodziły, inne mniej. No i orkiestra ewidentnie w 1-szym koncercie grała jakoś mniej składnie, po prostu często było nierówno.
Rozumiem, że w ogóle panowie się trochę bawili, trochę wygłupiali – wiadomo, nieco familiarna atmosfera festiwalu i w ogóle, ale jednak
Staier mógłby sobie darować to udawanie, że dyryguje, bo to wyglądało dosyć komicznie, a orkiestra i tak za bardzo nie zwracała na niego uwagi – trzeba było odegrać tą Beethovenowską chałturę, to się odegrało – w ten sposób wyszła chałtura do kwadratu. Ale w sumie ciekawe, nie wiem, czy jeszcze kiedy w życiu usłyszę to na żywo.
Lerchenkonzert budził bardzo mieszane uczucia. Bo z jednej strony ładnie, niekiedy wręcz subtelnie brzmiący fortepian, bo znacznie bardziej skupiona i równiej grająca orkiestra, bo niewątpliwie koncepcja… A z drugiej strony absolutny festiwal „sąsiadów”. Wiele trudniejszych pasaży w skrajnych częściach grana bardzo nieczysto. Jakby zaszła „infekcja” od op.19 Schönberga i owa prawie-dodekafonia zaczęła wkraczać do tych skowronkowych pasaży. Nie lubię chorych skowronków :-). Ale całość i tak interesująca.
Ja właśnie odczuwałam taką familiarną atmosferę na tym koncercie – to też jest właściwość tego festiwalu. Melnikov ze Staierem siedli sobie do grania na cztery ręce, jak kiedyś Martha z Marią 🙂 I wszyscy się cieszą, i fajnie jest.
Wczoraj właśnie znajomy powiedział złośliwie, że „ostatnio jest moda, żeby mówić, że artysta się pomylił tu i tam”. No co zrobić, jak ci sąsiedzi są – wyłączyć ucho? „Oszczędziłam” więc tym razem przynajmniej Staiera 🙂 ale wydaje się, że „festiwal sąsiadów” był większy u Melnikova. Co tu się zresztą licytować.
Za to w św. Krzyżu wczoraj była naprawdę wielka sztuka. Bez cienia chałtury.
Co do kadencji w I Koncercie, to w istocie była to kadencja Beethovena (z paroma dodatkami 😉 ), ale przecież musiały być w jego czasach modele instrumentów, na których dało się ją zagrać 🙂
Czasami jedna, jedyna dodatkowa walizka w luku bagażowym powoduje, że samolot nie może się oderwać albo następuje przeciągniecie, a w rezultacie katastrofa. W tej kadencji też te dodatki spowodowały efekt pewnego naddatku. Zabawnie było oglądać muzyków orkiestry, jak się nie mogli doczekać :-). Koncertmistrz 2-gich skrzypiec prze ostatnie 2 minuty miał już smyczek w gotowości, a tu kolejne gamki 🙂
Zbyt długo ten maraton trwa i człowiek to wpada w stupor, to dostaje głupawki. Teraz jest głupawka… Dlatego też, by wejść dla zabawy w narrację à la S. Dybowski, kategorycznie i autorytatywnie stwierdzam, że Lerchenkozert umieją grać właściwie TYLKO PO-LA-CY, bo:
Primo: skowronek, jest to ptak rdzennie polski, wszak pisał Karpiński „Skowronku, cóż cię tak rano zbudziło? Do wschodu słońca ma być jeszcze wiele!…”. I nie zapominając o „gdyby rannym słonkiem wzlecieć mi skowronkiem..”.
Secundo: wszytko co polskie zawsze jest najlepsze, a kto uważa, że Uwertura op.1 Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego nie jest dziełem geniusza i że w ogóle Felioks Ignacy nie był geniuszem (vide Książka programowa, s. 88), temu… Czy może lepiej będzie ująć to w formie moskalika:
A kto równość Dobrzyńskiego
względem Szopena podważy,
tego tłuc do upadłego
będę w nawie Misjonarzy*
* jakby kto nie wiedział: Bazylika św. Krzyża
Tak więc ex definitione najwybitniejszymi wykonawcami 4. Koncertu Beethovena w historii byli:
– Karol Szreter:
https://www.youtube.com/watch?v=jr0K6u1goWQ
https://www.youtube.com/watch?v=yZGIfAhd4C8
– Artur Rubinstein:
https://www.youtube.com/watch?v=e7DJMtEu4_4
– a nade wszystko Józef Hofman:
https://www.youtube.com/watch?v=_6gX7Q_ZFS4
Jest już na stronie Festiwalu pełen program koncertu Piotra Anderszewskiego i Apollon Musagète Quartett. Przyjmuję wszystko choć nie powiem, żal mi wersji recitalowej. Żal, że nie będzie Mozarta, nagranego na płycie, i Mazurków Chopina. Nie udało się usłyszeć w Katowicach, nie uda się w Warszawie, trzeba będzie pojechać gdzieś dalej:-) Natomiast ciekawa jestem bardzo Poloneza-fantazji . Wersję kameralną koncertu A-dur Mozarta artyści grali we Wrocławiu w zeszłym roku i brzmiała iście bajecznie:-)
Ja wielbię wykonanie Rubinsteina, chowałam się na nim, ale to, co było puszczane w naszym radiu, to było inne nagranie, chyba z koncertu w Warszawie. Był tam przepiękny „sąsiad”, piękniejszy od oryginału, do którego tak się przywiązałam, że w innych wersjach mi go brak 🙂
A Szretera w ogóle nie znałam 😯
Hofmana nigdy za dużo. Rubinsteina to zależy. A wogle to oni grają na fortepianach historycznych.
Od jakiegoś czasu z ciekawością śledzę Pani Blog. Jako pianista muszę stwierdzić, że Staier zgrał naprawdę słabo! Większość pochodów i najtrudniejsze miejsca były po prostu nieprecyzyjne i zagonione oraz zamazane na pedale… Melnikov był o niebo lepszy! Jest ciekaw, czy tylko ja to słyszę? 🙂
Nie kto inny, tylko kręcący się właśnie po okolicy Aleksiej Lubimow bardzo pięknie nagrał Siedem ostatnich słów na fortepianie Spaeth und Schmahl z końca XIX wieku. To jest fortepian tangentowy, więc całkiem inny, poza nazwą i ogólnym wyglądem wszystko ma inaczej. Raczej nie nadaje się do dzisiejszego koncertowania, w takim kościele z tyłu nic by nie było słychać, na Zamku to jeszcze. Nie miał Haydn innego, Mozart też nie, czasy bowiem były ciężkie. Dopiero potomni… 🙂
Andre_Piano – witam. Obaj byli nieprecyzyjni niestety i naprawdę trudno powiedzieć, który z nich był lepszy…
Jedynym pianistą, którego wczoraj warto było posłuchać, był Tobias Koch. Uczta! (Współprzyrządzona zresztą przez śpiewaczkę).
Za wcześniejszy koncert w FN powinien być zwrot w kasie.
UWAGA: Kolejne przestawianki! Widzę na stronie NIFC-u, że w sobotę zamiast Koncertu na trąbkę Haydna bedzie jego Koncert wiolonczelowy D-dur, wykona go Albert Bruggen. Szkoda wielka, bo ten na trąbkę słyszy się sporadycznie, zwłaszcza na historycznym istrumentarium (choć wiolonczelowy też ładny, azaliż ja wolałbym C-dur, bo chyba rzadziej grywany) Na stronie NIFC:
http://pl.chopin.nifc.pl/festival/edition2017/concerts/day/15
jest w dodatku tylko info o koncercie waltorniowym Mozarta, no ale Hopericha i Shelleya nie wywalili ze spisu wykonawców, więc mam nadzieję, ża Kurpiński i Krogulski nie poszli też w odstawkę, abo że nie dostaniemy w zamian np. dwóch Koncertów A-dur Mozarta (KV 622 i KV 414 lub 488)
PK to będzie na Avdeevej???
Ja tam wyżej przez pomyłkę napisałem XIX, zamiast XVIII wiek i nikt nie zwrócił mi grzecznie uwagi, że jestem głupi? Gdzie są moi hejterzy? Jak potrzebni, to ich nigdy nie ma. 👿
Jak mogłabym nie być na Avdeevej 🙂
Tego Weinberga gra genialnie.