Pandemiczna Jesień
Warszawska Jesień jest chyba jedynym festiwalem, który rozpoczyna się hymnem. Bywały już różne jego wersje, ale takiej jeszcze nie.
NOSPR pod batutą Moniki Wolińskiej wystąpił w kilku mniejszych składach (największy miał ponad 30 osób), więc przygotowany już do utworu Synergies François-Bernarda Mâche’a zestaw zabrzmiał jak orkiestra dęta z pojedynczymi smyczkami. Wspomniany utwór, jeszcze z 1963 r., przypomniał protoakusmatyczną formę koncertów legendarnej Groupe de Recherches Musicales. A przy tym w ogóle nie brzmiał jak stworzony prawie 60 lat temu. W przeszłość nieco późniejszą udaliśmy się pośrodku programu, gdy proMODERN wykonał znakomicie Eklogę Krzysztofa Pendereckiego (przed koncertem poinformowano, że zarówno Warszawska Jesień, jak i sam NOSPR poświęcają go pamięci Pendereckiego i Jana Krenza), i na zakończenie w utworze Mauricia Kagla Vox humana? z 1979 r. Utworze zaskakującym, snującym dramatyczną opowieść, przejmującym wręcz, opartym na sefardyjskim wierszu o płaczących matkach. Zaskakującym, ponieważ przyzwyczajeni byliśmy raczej do jego ironicznej, erudycyjnej, pełnej cienkiego humoru przewrotności. Z czasem jednak argentyński twórca stawał się coraz poważniejszy. Ten utwór, z udziałem żeńskiego chóru (Chór FN), był mocnym akcentem na koniec.
Przeszłość przeplatała się ze współczesnością. Tu królowała przede wszystkim Agata Zubel, która wykonała solo wirtuozowski utwór Georgesa Aperghisa oparty na reklamie płatków kukurydzianych (przypominało to trochę komiksowy utwór Cathy Berberian), a ponadto z Cezarym Duchnowskim, angażując po drodze także muzyków NOSPR, w dwóch wspólnych improwizacjach, równie wirtuozowskich i dowcipnych. Program uzupełniły dzieła kompozytorek: Brytyjki zamieszkałej w Berlinie Juliany Hodkinson i młodej Polki Aleksandry Kacy. Zarówno ten pierwszy, z użyciem gitary elektrycznej solo (uwaga: w programie postarzono solistę, który urodził się w 1974 r., nie w 1947!) i małego zespołu, jak ten drugi, z większym zespołem instrumentalnym splecionym z elektroniką, eksplorował wyrafinowane brzmienia i żył organicznym życiem. Bardzo dobrze się tego słuchało.
W sumie ciekawie zaczęła się ta Jesień, poświęcona współzależnościom muzyki i języka. Będzie oczywiście ograniczona w stosunku do poprzednich planów, ale i te plany nie uciekną – część wykonań, zwłaszcza utworów o dużych składach i spektakli, została przełożona na rok przyszły. Jeśli oczywiście będzie już wówczas normalnie. W tym roku niestety niektóre koncerty będą do śledzenia tylko w internecie na żywo. Wszystkiego o tegorocznym festiwalu można się dowiedzieć tutaj. No i przy okazji tradycyjnie pograć w grę.
Komentarze
Wczoraj po raz pierwszy doświadczyłam pandemiczności Jesieni – wieczorny koncert w Studiu im. Lutosławskiego odbył się bez udziału publiczności. Tak ma być ze wszystkimi koncertami w tym miejscu. „Góra” postanowiła, że najlepsza w Warszawie pod względem akustycznym sala będzie leżała pisowskim odłogiem. Jak Centrum Spotkania Kultur w Lublinie. Jak stadnina koni w Janowie. Wszystko zniszczyć…
Oglądanie koncertu w komputerze na stronie festiwalowej było chińską torturą – wielu dźwięków trzeba było się po prostu domyślać. Cykl riss Marka Andre to muzyka kontemplacyjna, uduchowiona, operująca wyrafinowanymi barwami dźwięku często na granicy słyszalności. Aż szkoda pracy (bez wątpienia świetnej) Orkiestry Muzyki Nowej pod batutą Szymona Bywalca. A jeszcze bardziej żal kompozytora, który przyjechał specjalnie na to wykonanie i też musiał się kłaniać, nie wiedząc, czy ktoś w ogóle na tu patrzy… Może jednak nie było tak źle – podobno koncert inauguracyjny oglądały dwa tysiące osób. Rewelacja.
Żeby trochę zrównoważyć tę chorą sytuację (inna sprawa, że np. krakowskie Sacrum Profanum zdecydowało się w tym roku na obecność wyłącznie internetową – niech im będzie na zdrowie…), przejechałam się na Warszawską Jesień Klubowo do Pardon, To Tu, który teraz mieści się koło stacji metra Politechnika, więc dla mnie to hop i już. W ramach tego setu słuchaliśmy produkcji Szwedki Idy Lunden, która pocięła nagrania nabożnych pieśni zbierane przez jej dziadków i spróbowała zrobić z tego nową jakość, ale wyszło to dość po amatorsku, oraz popis profesjonalizmu Huberta Zemlera, grającego tylko na bębnach – istny człowiek-maszyna.
Zajrzałam jeszcze po południu do parku przy Królikarni, żeby zobaczyć, jak bawi się z dzieciakami Kwartludium w ramach Małej Warszawskiej Jesieni. Są świetni w tej dziedzinie, mają już zresztą pewną praktykę. Dziś w Muzeum Warszawy Małe Instrumenty, a wieczorem Kwadrofonik w ATM.
A wielbicielom PA z kolei przypominam – dziś o 17:
https://www.medici.tv/en/concerts/jakub-hrusa-conducts-weber-mozart-and-bruckner-piotr-anderszewski/
Wysłuchałam i obejrzałam PA w koncercie fortepianowym Mozarta KV 453. Bardzo przyjemne to było, ładnie grał. Lubię ten koncert, gdyż ma w części środkowej odwołanie do Bacha „Et incarnatus est”. Błogo. Gra muzycznych kontrastów.
W drugiej części Bruckner i właśnie brawa dla Jakuba Hrůšy i orkiestry nie ustają.
Publiczność na sali rozdzielona, ale bez maseczek. Na przerwę (była przerwa), widziałam, że zakładali maseczki.
Zastanawiałam się, dlaczego aż cztery takie same koncerty pod rząd w Bambergu, dzisiejszy był czwarty. Prawdopodobnie chodziło o to, żeby wszyscy, którzy chcieli, mogli posłuchać. Być może cztery koncerty pandemiczne, to właśnie pojemność jednej sali. Dobrze, że Niemcy mogą sobie na taką awangardę pozwolić.
Ja też bardzo lubię ten koncert (nawet go grałam w szkole, samą pierwszą część), ale odwołania do Bacha jakoś nigdy nie zauważyłam.
Tak, dokładnie o to chodzi – żeby więcej chętnych melomanów mogło przyjść. Tam jest ich wciąż dużo 🙂
Hmm, to może sobie tego Bacha wymyśliłam, bo bym chciała, żeby wszystko sprowadzało się do Bacha:-) To niech zatem Andante z koncertu przypomina „Et incarnatus est” z wielkiej mszy c-moll Mozarta.
Był też bis bagatella Beethovena, o ile mnie słuch nie myli.
Dla wielbicieli PA, tu można się dowiedzieć, jaka jest wg. niego najwspanialsza powieść o miłości: https://www.polskieradio.pl/8/8740/Artykul/2566705,Anna-Arno-ta-ksiazka-to-antidotum-na-rok-bez-Wloch
Zanim p. Anna Arno ją przetłumaczy, zamówiłam wersję oryginalną. Właśnie dziś nadeszła, zabieram się za czytanie:-)