Dwa wydarzenia
Zupełnie odmienne kreacje, zupełnie inne osobowości. Oj, ciekawe było to dzisiejsze popołudnie z wieczorem. Ciekawe i pod wieloma względami zachwycające.
Najpierw Perahia. W pierwszej części Partita e-moll Bacha i Sonata E-dur op. 109 Beethovena. Jeszcze jeden fortepianowy Bach bez pretensji i kompleksów, bez udawania baroku, ale i romantyzmu, tylko całkowicie własny, dobitny i wyrazisty, rozumny i logiczny, ale i z duszą, precyzyjny i pełen ciepła. Taka prawdziwa pianistyka dużego formatu. Tak mi się co jakiś czas przypominało wykonanie Anderszewskiego, ale to zupełnie inny świat, tylko podczas Sarabandy pomyślałam, że jednak bardziej mi wykonanie Piotra A. odpowiada, że ma w sobie jakoś bolesną zadumę, zastanowienie. Kolega stwierdził, że Anderszewski filozofuje, a Perahia gra po prostu i szczerze, no i coś w tym jest, ale ja nie lubię takich porównań, po prostu każdy jest inny.
Bardzo lubię tę sonatę Beethovena, a wykonanie Perahii odpowiadało mi w pełni: i tempa, i konstrukcja logiczna, i typ ekspresji. Beethoven Perahii to też nie jest taki Beethoven, przy którym wzlatuje się pod sufit, jest bliżej ziemi, ale nie przyziemny. Przyklawiaturowy raczej. Po pierwszej części wychodziło się na przerwę z entuzjazmem.
W drugiej niestety było rozczarowanie. Nie wiem, może Perahia jak wielu innych światowych pianistów trochę się stremował graniem Chopina w Polsce, ale nie bardzo mu się ten występ udał. Mazurków zresztą raczej nie bardzo rozumie, dawania po sąsiadach i zapędzenia trochę było… słowem zepsute wrażenie. Naprawione trochę przez bisy: ładny Nokturn F-dur, a potem śliczne i nietypowe, rzadko dość wykonywane Intermezzo op. 119 nr 3 Brahmsa.
Po przerwie – Anderszewski. Zaczął też od Bacha, i to w tej samej tonacji, ale Suity angielskiej. Dawno nie słyszałam go na żywo i zapomniałam, jakie cuda on potrafi robić z dźwiękiem i jak wspaniałe ma poczucie pulsu. Inny świat, inny Bach, subtelniejszy, bardziej eteryczny, dalej od ziemi, ale też świetnie osadzony, bez pudła. Albo wspaniale motoryczny, albo odlatujący gdzieś w przestworza.
Znakomicie ułożył program. Po Bachu przeszedł niemal bezpośrednio do mało znanych (ja słyszałam to po raz pierwszy w życiu i zapewne większość na sali też) 6 Stücke in kanonischer Form op. 56 Schumanna, co było świetnym pomysłem, bo pierwszy z utworów miał w sobie coś z Bacha (tutaj w wersji organowej). W ogóle to Schumann bardzo nietypowy, owszem, momentami rozpoznawalny, ale też Anderszewski go odrealnił, zrobił z niego jakiś sen, odlot (a Schumanna zwykle kojarzymy raczej z bardziej konkretnymi wizjami). Po przerwie znów Schumann nieznany i nietypowy: Gesänge der Frühe op. 133, na tyle nieznany, że nikt nie rozpoznał, kiedy był koniec, zresztą pianista tak się zachował chyba celowo, że bezpośrednio przeszedł do Sonaty As-dur op. 110 Beethovena. Kiedyś podobała mi się ona w jego wykonaniu bardziej, teraz owszem, wszystko było pięknie i logicznie, ale chwilami jakoś strasznie wybijał lewą rękę, raziło mnie to, wprowadzało jakiś nieporządek. Ale jakie mogą być różne odbiory: znajomy powiedział po koncercie, że jemu się właśnie tylko Beethoven podobał… Owacje były szalone, a Anderszewski bisował trzy razy: najpierw swoimi ulubionymi Trzema pieśniami z Komitatu Csik (marzyłoby mi się, żeby kiedyś zagrał więcej Bartóka i żeby nagrał płytę z jego utworami), potem znów trzema z tych utworów Schumanna, które grał przed przerwą, wreszcie Bagatelą G-dur op. 126. W sumie miał chyba dobry dzień, lepszy niż gdy 60jerzy słuchał go w Wiedniu…
Komentarze
W Wiedniu PA zestawił Fünf Gesänge der Frühe z tą samą V Suitą Bacha – poprzedzając je prośbą o nieprzerywanie tych utworów oklaskami (wyrażoną oczywiście nie przez PA tylko kierownika sali; w Łodzi tę prośbę przekazał dyr. Sułek)
Cudowność i upiorność kontaktów doczesnych z artystami polega na nieprzewidywalności tych ostatnich. I niech tak zostanie.
A co do bisu brahmsowskiego – „nietypowe i dość rzadko wykonywane” – toż to prawie eufemizmy. A przy tym interpretacja MP tego intermezza dzisiaj – z linkowanym tu Moisewiczem niewiele ma wspólnego. Co nie zmienia faktu, że tego w ogóle nie znałem. 60jerzy – do kozy lub na dokształt!
Jak dobrze, że Pani Kierowniczka tak chętnie dzieli się z nami swoimi oczami i uszami 🙂
Chopin w wykonaniu Perahii bywa rzeczwyiście trudny do przyjęcia 🙂 Bacha gra za to pięknie. Ale i tak wolę Bacha w wykonaniu PA, nic na to nie poradzę. Wiem, niektórzy uważają, że tańce za mało taneczne i całość za bardzo przemyślana. Ale w tym jego urok.
Po Gesänge der Frühe PA ma zwyczaj przechodzić do następnego utworu, żeby aplauz nie zaburzył specyficznej atmosfery, którą utwór ten niesie. Wszak to jak ostatnie słowo przed śmiercią kompozytora. W Łodzi wprost poprosił, by nie klaskać.
Co do marzeń, to też marzyłaby mi się płyta PA z Bartokiem. I WTC. I IV i V Partita. I żeby (ale to już tak szeptem, bo troche się będę czepiać, ale nie złośliwie, broń Boże) PA wymyślił coś innego na bisy, bo te już można by wpisywać na stałe do progamu 🙄
Podsłuchałem sobie dzisiaj w sklepie tych „Koncertów włoskich” AT, o których niedawno była tu za sparwą Vesper mowa. Posłuchałem, posłuchałem i… niech leżą w tym sklepie dalej. Ciężką ma do tych klejnocików rękę pan T. – co akurat b. mnie zdziwiło. Ja swojej do tego nie przyłożę. A szkoda, bo koncept nawet (repertuarowo) ciekawy.
Pobutka.
A to z jakiej okazji? 😯
Ja jeszcze się tylko usprawiedliwię, że ten Brahmsik oczywiście w wykonaniu Perahii był zupełnie inny niż Moiseievitcha, ale chciałam po prostu pokazać, że to ten utwór, a takie nagranie się akurat trafiło.
Co do Piotrusia zaś, to ja właśnie podczas Bacha miałam wrażenie taneczności, a właściwie takiego niemal rockowego rytmu. Bardzo to dla mnie było sexy, jeśli tak można powiedzieć. W ogóle to ma być retransmisja bodaj w niedzielę, to się sami będziecie mogli przekonać.
A coś nowego faktycznie mógłby czasem przygotować 😈
Odmeldowuję się – idę na Kongres Chopinowski. Bardzo ciekawie się zapowiada. A wieczorem na Traviatę.
Jeśli miał tremę, to już kolejny raz. W 1999 r. (bodajże) też miał tremę. Grał wtedy chyba etiudę C dur. Pogubił się, zatrzymał. Jakoś tak to było.
Przecież nikt mu nie każe grać Chopina. Nie powinien mieć kompleksów żadnych. Nic nie musi udowadniać.
Chyba że się chce zmierzyć z legendą sali… czy jak tam.
Perahię lubię, choć niekoniecznie jest jednym z moich faworytów. Właśnie tak, jak go PK opisała.
To było a propos grania jeszcze raz. Na przykład Bacha 🙂
Napisał o wczorajszym Jacek Marczyński:
http://www.rp.pl/artykul/9145,439016_Mistrz_z_Ameryki__i_jego_polski_uczen.html
„Efektowny finał Perahia zarezerwował dla Chopina, którego interpretuje ze znawstwem, ale bez sentymentalizmu” i szczególnie smakowity pasus:
„Scherzo E-dur ma zaskakującą, błyskotliwą zmienność rytmów”. 😯
Ja najwięcej żalu – jeżeli tak można powiedzieć – mam o to właśnie scherzo, w której to interpretacji niewiele się uchowało z żartu, lekkości, ulotności. Ja nie wiem dlaczego Perahia postanowił zrobić z tego jakąś dramatyczną kobyłę, wduszającą nas swoim zadem w fotele FN.
Dzień dobry,
Byłem tylko na Perahia’i (tak to się odmienia?), no to dodam swoje trzy grosze: Bach cudny, Bethovena nie lubię, Chopin taki sobie. Miałem wrażenie, że momentami to było bicie w dzwony – dźwięki się zlewały w ogrome fale, które spadały z hukiem na widownię. No ma facet, pomimo nienajzdrowiej wyglądającego chodu, pierdolnięcie z ręki solidne! (pardąsik za bluzg, ale te fale…) Może stosuje jakieś ćwiczenia Liszta? Na desce gra?. Jako niewyrobiony w temacie, porównam tylko do odbioru gry naszego skarbu narodowego, jak mawia osobista, Blechaczyka, który artykuuje każdą nutkę, jak to Szanowna Kierowniczka pięknie kiedyś ujęła, jak by nanizywał perełki na nitkę – otóż być może Rafałkowi Ukochanemu chyba pomaga sala FN, która raczej zlewa dźwięki fortepianu w jedność, a poprzez taki sposób gry pozwala prócz pięknego oddania smętku chopinowskiego, dorzucić nieco echa czy gitarowego efektu chorusa. Ponoć kiedyś ta sala wyłożona była tkaniną, która zdecydowanie poprawiała odbiór. (?)
Pozdrowienia chłodne dla starszej Pani z rozhuśtanym kaszlem, dwa rzędy przed, która skutecznie wk.. wszystkich przez pół koncertu, z pauzami naturalnymi, żebyśmy nie przywykli czasem.
Bardzo miło widzieć było Panią Kierowniczkę pierwszy raz na żywo! Pozdrawiamy serdecznie 🙂
Pier…. jak?
Zawsze mówiłem – żeby grać wirtuozowską muzę, nie tylko trzeba paluchima umieć przebierać, trzeba także mieć cios.
Cios ma Zimerman, Horowitz, Richter, no i Martha A. Wyjątkiem potwierdzającym regułę jest Rubinstein (choć niektórzy się ze mną nie zgadzają…).
Byłożby nutą fałszywą może też niesprawiedliwą
podglądanie Kierowniczki na nieżywo?
Ktoś przysposobion werbalnie, przeszkolony infernalnie
zwykle Kierowniczkę widzi dentalnie…
Ktoś mi zabił dzisiaj ćwieka: jak mam patrzeć na człowieka
bo odpowiedź wartkim nurtem mi nie spływa
czy to ja mam mieć krążenie, czy też ważne jest szalenie
by to właśnie Kierowniczka była żywa…
Gostku,
obowiązkowo nie do pominięcia Sokołow. Oczywiście mówimy o ciosie, a nie ryku. Od ryku i hałasu klawiaturowego to mamy całe legiony specjalistów. Mam kłopot z Wołodosem, bo próbuje grać na dwa fronty, a to nieuczciwe.
60jerzy – oczywiście! Dzięki za doprecyzownie.
Perkusistym hard-rockowym grającym na fortepiane dziękujemy.
Ja z zaklasyfikowaniem Wołodosa nie mam specjalnie problemu… 👿
errata:
widzi denatalnie…
Innym przypadkiem trudnym do sklasyfikowania jest Anderszewski właśnie, ale ewentualne rozmemłanie, które mi trochę przeszkadza na jego płycie z Chopinem na szczęście niweluje wieloma innymi zaletami.
nie mylić z prenatalnie
Byłby całkiem bez sumienia i bez serca
ten, kto chciałby Kierowniczkę nam uśmiercać. 👿
Nawet wampir, choć go zew natury goni
nie uśmierca Kierowniczki ot tak, po nic,
draśnie tylko po naskórku zębem krwawym,
powierzchownie i niegroźnie, dla zabawy,
(bowiem w kręgach wirtualnych da się słyszeć,
że utraciłby ekologiczną niszę,
gdyby wpędzić Kierownictwo chciał do grobu)
Jest nadzieja, że nie znajdzie nikt sposobu,
choćby miał pozycję, forsę oraz wpływy,
by wykluczyć Kierowniczkę z grona żywych!
No i słusznie wicie-rozumicie Bobik
wyjaśniacie tutaj jasno narodowi
że wyłącznie z żywych mamy
świeżą krew sączyć litrami
nieboszczyka nijak się nie przysposobi…
W krwawym trafiłem momencie. Taki koszmar po tak pięknym opisie doznań muzycznych. PA słuchałem rok temu w Bydgoszczy. Grał ze Szkotami i było pięknie.
Nie będę na Traviacie ani na Methenim. Ale sobie poczytam i będę wiedział.
Termin Paryża krystalizuje się i chyba jutro będzie już ściśle określony.
Taaaa, Wołodos mógłby sie wreszcie zdecydować, czy zajmuje sie muzyką, czy cyrkiem.
Ja na razie ‚nie mam wiedzy” 😯 o losach nagrania, ale jestem dobrej myśli. To do Jerzego. 😀
Przyjemnie posłuchać dobrej muzyki na żywo, nie tylko Kierownictwo w tej wersji oglądać. 🙂
To ogólnie bądźmy dobrej myśli. I w ogóle bądźmy.
Serdeczności.
j.
Retransmisja wczorajszego recitalu w niedzielę w Dwójce o 19.00. Czy ktoś biegły w nagrywaniu radiowych audycji mógłby mi to nagrać? Bardzo proszę.
Dyżurny chomik nagrywa wszystko, tylko potem latami leży na dysku, bo nie mam czasu obrobić tego sensownie…
Jako kompletny półśrodek mogę przekazać
1. płytę DVD z zapisem całego konceru – odtwarza się jak zwykłe DVD, tyle że nie ma obrazu.
2. udostępnić na jakimś serwerze jeden olbrzymi plik mp3 (myślę, że ok. 150 MB) z zapisem całego koncertu.
Płytę z koncertu? Nagrywał na sali? I tylko 150 MB? 😯
Nie nie – ja nie z tych.
1 minuta pliku WAV = ok. 10 MB
1 minuta pliku MP3 w rozsądnej rozdzielczości = ok. 1 MB
Technicznie najłatwiej z radia nagrywa mi się na nagrywarkę DVD – tak jak film, ale bez obrazu. Potem odsysam audio w komputerze.
Cała transmisja zwykle trwa ponad 2 godziny, stąd podane objętości.
Gostku, cieszą mnie obydwa rozwiązania. Jak Ci wygodniej. 🙂
Oczywiscie w następnej pięciolatce obrabiam ten WAV i robię z niego po bożemu CD audio z indeksami ścieżek itp.
Wczoraj obiecałem PK zdjęcia sprzed Pałacu Ostrogskich na cztery dni przed uroczystym otwarciem. Otóż i one.
http://picasaweb.google.pl/60jerzy/Chopin2010#
W poniedziałek będzie z pewnością ślicznie. Nawet przed wjazdem na Tamkę są już tabliczki, że w godz. 10-15 w dniu 1 marca ulica będzie zamknięta dla ruchu.
To ja się Gostku piszę na odessanego Andersza. Jeżeli rzeczywiście było lepiej niż w Wien – to będę miał jakąś rekompensatę.
Mam rozliczne urzadzenia odtwarzające w domu, ale żadnego nagrywającego – stąd moje pokorne prośby.
Czy teraz mamy początek, środek czy końcówkę pięciolatki?
Niestety środek – poprzedniej…. 🙁
Czyli końcówkę kaczorów. Jezus Maria.
Maria to Kaczyńska,ale Jezus?
O jakżeż zazdroszczę żywych Mistrzów,a zwłaszcza Czarnego/jeszcze!/ Piotrusia.Bo żywą PK to chyba uda mi się w tym roku zaliczyć?A u PA to kiedyś usłyszałam,jak poleciał dżezikiem w Beciu.
Dzięki ,o PK za Niezbędnik Chopinowski.Tylko czy mnie oczy mylą,czy grafikowi się nuty na okładce obróciły?
Ten pałac wygląda, jak w starym dowcipie:
Ty Janek trzymaj ścianę, a ja lecę po wypłatę. 🙁
Ja nagrywam w komputerze. Dźwięk ściągam za pomocą programu Foobar2000, podanego przez Wielkiego Wodza i bardzo chwalonego w sieci za czysty, piękny dźwięk.
A nagrywam programem do przechwytywania dźwięku w komputerze. Jest dobry, ale instaluje jakiegoś trojana i wcale się z tym nie kryje.
Mam go zainstalowanego w netbooku, bo z niego nie łączę się z ważnymi witrynami.
Muszę się rozejrzeć za jakimś dobrym i bezpiecznym programem.
I najważniejsze. Podałam już stronę ftp do wrzucenia nagrania Zimermana. Ma 350 MB. 🙂
He, he – jutro pewnie będę miała na stronce, to Ci, Jerzyczku, podam adresso i sobie ściągniesz.
Niezbędnik prezentuje się nieźle, Kierownictwo też.
W przeciwieństwie do mojego zdjęcia, które zrobiłam wczoraj podczas entuzjastycznego powitania Kierownictwa na tygodniowym koncercie urodzinowym.
Ręce mi się trzęsły, flesza nie użyłam i wyszła mi kolorowa zjawa, zamiast solidnego wizerunku. 🙁
To już wiem, nad czym tyrała PK.
Pożegnam już dywanostwo i pobiegnę do mojej budki.
Hej! 🙂
Dobry wieczór! Po intensywnym dniu.
Po kolei: tak, w 1999 r. też pamiętam, że Chopin Perahii mi się nie podobał.
chemou – odpozdrawiam równie serdecznie, żebym to ja jeszcze wiedziała, którzy to Państwo byli 😀
Widzenie dentalne to chyba jak kogoś zęby bolą, gdy coś widzi? 😉
Chomiczki pozdrawiam również baardzo serdecznie 😉 A co do Zamku Ostrogskich, ciekawam, na co trafię wchodząc tam w poniedziałek w południe. Jak się da, postaram się dokumentować 🙂
Zaraz coś napiszę o Traviacie.
Widzenie dentalne ma również wymiar kosmiczny. Jak mi taki jeden na biało ubrany w dentaliach grzebie, zaraz widzę wszystkie gwiazdy. 🙄
😆
To nie ma potrzeby chodzenia na wielkie wydarzenia artystyczne, żeby gwiazdy zobaczyć 😉
– Ponie doktorze, kielo kostuje wyrwonie zęba?
– A to zalezy. Kie z bólem – to 200 dolarów. Kie bez bólu – 100 dolarów.
– Na mój dusiu! Bez bólu taniej? No to bez bólu poprose!
Dentysta bez zodnego znieculenia chyto cęgi i zacyno wyrywać tego zęba. Pacjent zacyno ocywiście wrzesceć: Aaaaaaa!!!!!
Na to dentysta: Ej, ej! Przybocuje, ze jak z bólem to 200 dolarów!
Jo to na jednej hamerykańskiej stronie dentalnej nolozłek 😀
😆
Aha, jeszcze ciekawostka a propos londyńskiego wyskoku Zimermana. Otóż właśnie mój nowojorski kumpel (blogowicz zaoczny) napisał mi: „ów pirat złapany w Londynie okazał się gościem z Bostonu i znajomym mojego przyjaciela, który był niegdyś również zatrzymany – bez sprzętu! – w Carnegie Hall podczas recitalu KZ z Kremerem. To opisywalem w Ruchu Muzycznym”. 😉
Komentować chyba nie ma potrzeby…
No tak, ale czy gość z Bostonu miał w końcu przy sobie – jak to napisano – „wysokiej klasy sprzęt nagrywający”, czy też wysokiej klasy były na tę okoliczność napisane enuncjacje. Przyjaciel fana z Carnegi jest w dalszym ciągu postacią zagadkową – wszystko to spowija jakaś londyńska mgiełka. Gdyż w kwestii tego co opisano w RM (czy przez p. RM?) – faktycznie nie ma co komentować.
Tak, przez RM 🙂
Zbyt pozno zabieram sie do czytania tego niezwykle ciekawego blogu i do komentowania: u mnie juz po 1ej nad ranem….
Za pozwoleniem Pani Kierowniczki(cholernie mi sie to kojarzy ze szkola podstawowa!) chcialbym czytelnikow tego blogu skonfrontowac z pewnymi kwestiami piratowania koncertow. jest to zagadnienie niezmiernie mi bliskie, jako ze Mistrz Zimerman juz w 1999(podczas amerykanskiego tournee ze swoja orkiestra festiwalowa) naslal na mnie kogos z administracji orkiestry zanim koncert sie jeszcze zaczal. Wypatrzyl mnie zza sceny, nic prostszego….Pragne rowniez zaznaczyc, ze DO TEGO MOMENTU przez cale lata byl wielce zadowolony, kiedy dzielilem sie z nim owocami piratowania JEGO WLASNYCH koncertow.
Czyli, ze owa wspominana przez ostatnie dni fobie, KZ posiada juz od dluzszego czasu: teraz jedynie ta paranoja sie nie nieco nasilila.
Pragnalbym, aby te kilka zdan potraktowane byly jedynie jako preludium do dluzszeo tekstu, ktory sklece za kilka dni. Jest to temat , ktory nie ulegnie przedawnieniu, szczegolnie tutaj w Stanach, gdzie nagrywanie podczas koncertow jest oczywiscie nielegalne, chyba ze sie za ten przywilej zaplaci..
Ale o tym , jak w bajkach z 1001 nocy, juz nastepnym razem
Dzięki, Romku, i czekamy z niecierpliwością jak na dobry kryminał 😉
Chyba się dzisiaj rozpisalam, ale czytam te Twoje blogi (tez siedzę w domu – angina) i mnie zaciekawia.
Też jestem fanką Bacha Anderszewskiego, bardzo przemyślanego i emocjonalnego zarazem. Bardzo mi sie podobał na koncercie, chociaż może na mój gust trochę za szybki. Schumann rzeczywiście zupełnie nieszumanowski, też nie znałam. Ale jak Ty nie znałaś…
Z wykonań Anderszewskiego nigdy nie zapomnę IV Symfonii Koncertującej Szymanowskiego którą wykonał genialnie, całkowicie po kowbojsku, z orkiestrą TW pod dyr. Jacka Kaspszyka, kilka lat temu, jeszcze jak Jacek dyrektorował w TW. W życiu nie słyszałam takiego wykonania, a kilka słyszałam. To jest oczywiście nie do powtórzenia, ale żeby on ją zechciał nagrac… Marzenie.
Wracam jeszcze do radości z Chopina. Dzięki temu, że na festiwal, z powodów zawodowych, musiałam przygotować wykład o nim, odkryłam sobie Chopina-człowieka z krwi i kości. M.in. dzięki analizie jego korespondencji przez R. Przybylskiego w „Cieniu jaskółki” i historii M.Tomaszewskiego o relacji z George Sand. Jak przeczytałam, że ta uduchowiona jednostka potrafiła o jakiejś damie na przykład napisać że świnia, całkowicie słusznie zresztą, tom sobie pomyślała: nareszcie! Bo tak naprawdę ciążył mi wizerunek istoty nieziemskiej prawie ,czystej i niewinnej, jaki nam wpajano latami. Odbrązowiłam sobie Chopina na własny użytek. Jak to dobrze czasem zrezygnować z utartych pojęć i trochę poczytać.
Tą głęboką uwagą kończę i pozdrawiam Cię. EŁ
Co może słowo, właściwie i w odpowiedniej chwili użyte, zdziałać dla przyszłych pokoleń! 😆