Cud z Wrocławia

Wróciwszy wieczorem do domu wdałam się z Wami w dalszy ciąg trudnej dyskusji. Ale wróciłam przecież z bardzo pozytywnego i budującego wydarzenia muzycznego, którym zakończyłam ten dzień i o którym teraz z przyjemnością opowiem.

W Filharmonii Narodowej wystąpiła gościnnie orkiestra Filharmonii Wrocławskiej pod batutą swego obecnego – dojeżdżającego, ale niewątpliwego – szefa artystycznego Jacka Kaspszyka. Nie słyszałam tego zespołu od dosyć dawna i usłyszałam coś zupełnie nieporównywalnego z tym, co było. Po prostu nową orkiestrę. Skład osobowy zresztą się bardzo w ostatnich czasach odmłodził, a na warszawski koncert przybyło też parę posiłków z innych miast (waltornista nawet przyleciał ze Stanów – gra teraz w orkiestrze w Buffalo – ale trzeba podkreślić, że on też jest z Wrocławia i nawet kiedyś w filharmonii grał).

To, co zrobił Kaspszyk z tym zespołem, to mistrzostwo świata. Pracuje z nim ledwie drugi rok, a już Filharmonia Wrocławska wyrasta na jedną z czołowych polskich orkiestr. Pisałam tu niedawno o budowanym w tym mieście nowym centrum muzycznym, które ma być siedzibą docelową filharmonii. No i widać, że miasto już ma orkiestrę na miarę tych efektownych planów. Jakoś można!

To dzięki założeniu: jeśli tylko się da, róbmy, co trzeba, w jak najlepszym gatunku. Kaspszyk ma co robić, ciągle jeździ po świecie, ale kiedy wrocławianie zwrócili się do niego, przyjął współpracę z radością. Po jego rozstaniu z Operą Narodową (która do dziś nie odzyskała poziomu muzycznego z jego czasów) brakowało mu nowego wyzwania. I stworzył właściwie zespół od nowa. Teraz słyszymy wyniki. Jak on to robi? Po prostu zaraża entuzjazmem do muzyki. No i magia nazwiska działa – niechby ktoś się ośmielił nie przygotować do próby. Wszystkim zależy, żeby razem zrobić coś pięknego. Dedykuję to innym polskim filharmoniom…

W pierwszej części muzycy zagrali Kwartet g-moll Brahmsa zorkiestrowany przez Schoenberga – bardzo dziwna i ciekawa rzecz, Brahms przefiltrowany przez zupełnie inną orkiestrową wrażliwość. Trudne, ale wykonane wspaniale – liryczne części miękko i ciepło, szybkie – brawurowo. W drugiej części wystąpił Nigel Kennedy z Koncertem Elgara. Gra go naprawdę pięknie, bo jest to utwór w typie jego muzykalności – śpiewny, emocjonalny. Kiedy nie trzeba się wygłupiać, Nigel potrafi być wspaniały. A że potem sobie trochę poskacze, przybije piątkę z muzykami? Nie szkodzi. Trzeba tu podkreślić, że orkiestrowy akompaniament w Koncercie Elgara też jest bardzo trudny – i tu orkiestra nie zawiodła. Zgranie przy tym było idealne, zresztą Nigel o to dba, zawsze dostosowuje się do muzyków.

Naprawdę bardzo to było przyjemne i pokrzepiające. Wrocek rulez!