Im wunderschönen Monat Mai…
…als alle Knospen sprangen… Heine, Lyrisches Intermezzo I. No i oczywiście Schumann, pierwsza pieśń cyklu Dichterliebe. Te słowa, mimo iż tylu kompozytorów, większość nieznana nikomu, próbowało je wykorzystać, są już nierozerwalnie związane z tą właśnie melodią. Ale kiedy (najczęściej wiosną właśnie) przypominam sobie ten wiersz, kojarzy mi się też z jeszcze czymś.
Pierre i Michèle, młodzi i zakochani, spotykają się w paryskiej kafejce (rzecz się dzieje kilka lat po wojnie). „Pierre całuje ją w czoło, we włosy. Michèle schyla głowę, więc podnosi ją za brodę i zmusza, żeby spojrzała na niego, zanim pocałuje ją w usta. Całuje ją raz, drugi raz. Pachnie świeżością, cieniem pod drzewami. Im wunderschönen Monat Mai, słyszy wyraźnie melodię. Zdumiewa go, że tak dobrze pamięta słowa, które dopiero przetłumaczone, mają naprawdę dla niego sens. Ale podoba mu się melodia, słowa tak ładnie brzmią, nucone we włosy Michèle, w jej wilgotne usta. Im wunderschönen Monat Mai, als… Ręka Michèle wbija mu się w ramię. – Boli mnie – mówi odpychając go i przesuwając palcem po ustach. Pierre widzi ślad swoich zębów na jej wardze”…
Ona się dziwi, ale się nie gniewa. Chcą się spotkać sam na sam w willi, gdzie Michèle mieszka z rodzicami; oni mają wyjechać. Ale coraz to wypływają dziwne sprawy… Pierre wie, nie wiadomo skąd, że mieszkała kiedyś w Enghien… że na schodach jej domu była szklana kula… A znają się od niedawna. Spotykają się dalej.
„Boi się ciebie, brzydzi się tobą, czasami odpycha cię pośród najczulszych pocałunków, nie chce iść z tobą do łóżka, jest czymś przerażona (…) całowałeś ją i ugryzłeś, aż się rozżaliła (…) als alle Knospen sprangen, w myśli nuciłeś Schumanna, ty chamie, nuciłeś gryząc ją w usta, pamiętasz? Równocześnie wchodziłeś po schodach, tak, wchodziłeś po schodach głaszcząc po drodze szklaną kulę u nasady poręczy, ale potem Michèle powiedziała, że u niej w domu nie ma żadnej szklanej kuli”.
„Teraz będę myślał o tobie, kochana, całą noc tylko o tobie (…) Als alle Knospen sprangen – słowa rysują się na wysuszonych ustach Pierre’a, przyklejają się do melodii płynącej z dołu, która nie ma z nimi nic wspólnego, ale i te słowa nie mają z niczym nic wspólnego, przychodzą jak wszystko inne, na chwilę przyklejają się do życia, a potem już tylko jakby pełen żalu lęk, próżnie, które odwracają się, ukazując strzępy zahaczające o wszystko dokoła, o dwururkę, o kupę zeschłych liści (…)”.
Jadą w końcu do Michèle. Ale wszystko jest oczywiście nie tak. Ona wyznaje w końcu, że rzeczywiście mieszkała kiedyś w Enghien. Wciąż się go boi. „Przestraszyłeś mnie, przez chwilę mi się wydawało… Boże, jakaż jestem głupia, przecież wcale nie byłeś podobny”. A do kogo? Do nikogo. A tymczasem dziwne obrazy „kleją się do niego jak pajęczyna, jak zeschłe liście lgnące do lepkiej twarzy”. Pies warczy, Michèle zamyka się w sobie, cofa się. Pierre nie wie, dlaczego. „Uśmiecha się, widzi w lustrze swój uśmiech, znowu się uśmiecha. Als alle Knospen sprangen, nuci przez zaciśnięte wargi, cisza, odgłos zdejmowanej słuchawki, poruszenia tarczy, litery, a teraz cyfry. Pierre chwieje się, niewyraźnie czuje, że powinien jakoś porozumieć się z Michèle, ale jest już na dworze obok motocykla”. Jedzie i nadal ma w sobie pamięć domu w Enghien, gdzie jest szklana kula na schodach, a on po tych schodach wchodzi i zachowuje się brutalnie…
Michèle zadzwoniła po swoich starych przyjaciół, Rolanda i Babette. Przyjeżdżają natychmiast na wezwanie. Michèle jest roztrzęsiona. Myśli o historii sprzed siedmiu lat, kiedy to w Enghien, jako niemal dziewczynkę, zgwałcił ją młody hitlerowiec. O mało nie popełniła potem samobójstwa. Ale on został zlikwidowany. Roland był w grupie, która wykonała wyrok. „Pamiętam, jak upadł roztrzaskaną twarzą w zeschłe liście”…
Tajemna broń – opowiadanie, od którego wziął tytuł pierwszy zbiór opowiadań Julia Cortázara. Kiedy jego książki pokazały się po raz pierwszy na polskim rynku w kongenialnych tłumaczeniach Zofii Chądzyńskiej (podobno lepszych od oryginałów), odbierało się je jako objawienie. Dziś patrzy się na nie z pobłażaniem, jak na opowiadania grozy, ale świetnie skonstruowane. Potem, po latach, Cortázar stał się lewakiem całkiem już niestrawnym w czytaniu. Ale do wczesnych dzieł można mieć sentyment. No i ta siła skojarzenia muzyki z literaturą… Im wunderschönen Monat Mai…
PS. Powtórzę tu KOMUNIKAT ZLOTOWY, żeby było go lepiej widać. Pozostajemy przy terminie 21-22 czerwca, bo kilku osobom, także spoza Warszawy, pasował. Dla zamiejscowych: rozmawiałam już ze znajomą na temat noclegu w bardzo sympatycznym, niedrogim miejscu w samym centrum miasta. Jeśli chodzi o program kulturalny, 21 czerwca są równolegle aż trzy imprezy Festiwalu Mozartowskiego, więc na pewno coś się załatwi. Co do reszty, jeszcze pomyślę. Jakiś klubik jazzowy czy inne pomysły na posiady – zależnie od ilości osób, czasu i chęci.
Wysłałam maile z paroma danymi więcej do tych kilku osób, które się zdeklarowały, że do Warszawy to ewentualnie. Jeśli ktoś chce się dołączyć, niech da tu znać – też napiszę. Co do warszawiaków, też będę musiała wiedzieć np. kto reflektuje na Mozarta, bo będę musiała zamówić bilety.
Komentarze
‚Im wunderschönen Monat Mai…’
Natychmiast mi się skojarzyło z:
‚In these delightful pleasant groves
in these delightful pleasant groves
let us ce-le-brate, let us ce-le-brate, let us celebrate our happy, happy loves…’
– czyli ze znanym madrygałem Purcella, który już od końca kwietnia kusi mnie do próbki ‚Majowe madrygały’*. Jeszcze pół maja mi zostało 😉
Bo w duszy gra najczęsciej to, co już – i dobrze – znamy 😉 😀
___
*’Now is the month of Maying’ Morley’a, ale i ‚Amor vittorioso’ Gastoldiego by pasował i ‚Petite camusette’ Josquina i ‚Mon coeur se reccommande a vous’ di Lasso i oczywiście ‚Come again sweet love’ Dowlanda… gdyby tylko to ostatnie nie było aż tak popularne dzięki wiadomemu wykonaniu 🙄 😉 … i wieeele innych 😀
Ha ha, większość z tego się śpiewało… a już z tzw. małego Morleya, jak nazywaliśmy Now is the month of Mayin’ (w odróżnieniu od tzw. dużego, czyli Hard by a Crystal Fountain) robiliśmy taki cyrk z dzwoneczkami w okolicznościach prywatnych, robiąc fermaty i glissanda (czyli zatrzymania i podjazdy) i przekręcając słowa…
A jeszcze Komm, lieber Mai Mozarta… itd itp…
Czy myśmy aby nie wywołali ducha Cortazara u Basi??
PS.
A co grają Mozarta? Szanse na wybranie się widzę bliskie zera… ale chce wiedzieć co tracę, względnie — zyskać motywację by szukać możliwości wyjazdu. (Choć nadal widzę to kiepsko…)
PAK-u – w Operze Kameralnej o 19. Don Giovanni, na co może być trudno się dostać, ale także w Kościele Ewangelicko-Augsburskim o 21. kantaty masońskie wystawione z lekką inscenizacją, a w Pałacu na Wodzie w Łazienkach o 19. koncert kameralny, o którym jeszcze nic nie wiem.
Nie pamiętam, kiedy był duch Cortazara u a cappelli. Ja przypomniałam sobie ten kawałek niezależnie 😉
A a propos tegoż autora, jedno arcydzieło po nim pozostało: Powiększenie Antonioniego według opowiadania Babie lato…
Raperzy przezabawni 😀
Był duch Cortazara Pani Kierowniczko (tydzień temu). Zaczęło się tu a skończyło zadaniem przez Prof. Quake’a listy lektur do szybkiego nadrobienia przez zapóźnioną uczennicę… 😉
Aha… tego akurat nie czytałam 🙂
W moim odczuciu Heine to najbardziej muzykalny z poetów języka niemieckiego – jak nikt inny wykorzystuje melodię, rytm języka i brzmienie samogłosek. Czasem mam wrażenie, że jego wiersze wcale nie potrzebują melodii, mają ją w sobie. Chyba dlatego może być trudno opracowywać je muzycznie, zbyt wiele narzucają. Serdecznie pozdrawiam 🙂
A kiedy to radca przeskoczył doktorat i habilitację? Nie pamiętam, by w ostanim okresie podstawił przy barze szyję w ramach oblewania…
I jak to Cortazar całkiem niestrawny? 😯
foma:
Czy z niestrawnością Cortazara występujesz jako komisarz Foma, śledząc szajkę kaninbali blogowych?? 🙂
foma: nie w całości, mówię o późnych rzeczach…
Lubię Cortazara, chociaż „odgrzewane” lektury już tak nie zachwycają, jak te, czytane przed laty. Język wydaje się dzisiaj dosyć manieryczny, przywykliśmy do oszczędniejszych form. Ale piszę w innej sprawie – życzę udanego Zjazdu. Kulinarny był świetny, tegoroczny też zapowiada się obiecująco, więc i melomanom powinno się udać.
PAK,
nawet ta niestrawność łatwo się łączy z obecną zagadką u komisarza, ale występuję jako foma (ja), kiedyś zaczytujący się w książkach Julia.
Pani Kierowniczko,
jeszcze raz przeczytałem oskarżycielską frazę, i aż taka potępiająca w czambuł nie była… Ok, późny Cortazar…
Dzięki, Jaruto, za życzenia. Myślę, że nawet jak będzie nas pięć osób, może być fajnie (przynajmniej taką mam nadzieję). W końcu minizloty jakoś się udają 😀
A tak nawiasem mówiąc, może we wrześniu jakiś minizlocik w związku z którymś z licznych festiwali?
A z tym Cortazarem to rzeczywiście jest trochę tak, że po latach trochę się to odbiera jako literaturę młodzieżową 😆 Wtedy mi najbardziej imponowała jego erudycja, i szokował fakt, że Argentyńczycy (fascynowała mnie też twórczość kompozytora Mauricia Kagla) mogą tyle wiedzieć o kulturze europejskiej… Bo odwrotnie to rzadko się zdarza.
A foma znów się zaczernił – to sygnał, że u niego jest dalszy ciąg 😉
Pani Kierowniczko,
za pierwszym razem to był przypadek, ale taka dyskretna, nienarzucająca się forma autoreklamy… dlaczego nie?
😀
Jakoś nie przekonał mnie do siebie Cortazar w przeciwieństwie do innych Latynosów: Carpentiera, Fuentesa, Limy, Borgesa i przede wszystkim Márqueza.
Realizm magiczny trzymał czas jakiś w swoich szponach moją młodość a barokowy styl Carpentiera wzbudzał podziw. Młodość ma wszystkiego w nadmiarze, nie dziwi zatem nadmierna fascynacja, która w miarę dorastania ustępowała pola spokojniejszej kontemplacji. Muzycznie wtedy byłem na etapie odkrywania świata jazzu, w którym zdarzali się Latynosi. Po latach, kiedy naciskany przez wielbiącego muzykę latynoską kolegę słuchałem tejże w większej dawce, doszedłem do wniosku, że byłem widzącym wszystko osobno: literatura osobno, muzyka osobno – a kultura to wzajemne karmienie sie duchem…. Tak godziny spędzone na słuchaniu niespecjalnie lubianej muzyki pozwoliły mi lepiej zrozumieć latynoskiego ducha …
No nie da się ukryć, że pozostali wymienieni to całkiem inny rodzaj literatury.
Stoi u mnie na jednej z górnych półek duża część kultowej niegdyś kolekcji iberów z Wydawnictwa Literackiego…
To była wspaniała seria. Muza S.A. szczęśliwie przejęła pałeczkę.
U mnie głównie PIWowskie wydania i dwie półki starych Literatur na świecie, z których korzystałem wonówczas (nie poprawiać!) a w kilku mniejsze i większe próbki iberyków z esejami na ich temat. Niestety, mają miękkie okładki i nie za bardzo nadają się do podpierania chybotliwych mebli….
A ja kiedyś tam zazdrościłam Pani Zofii Chądzyńskiej. Cztery obywatelstwa, trzech mężów, kilka kontynentów, i praca, i depresje, i praca, i wzloty, i prośba, by wiatr wydarzeń zdmuchnął ją we śnie.
A w ostatnim wywiadzie w „Polityce” przyznała się, że mówi spoko i nara i że podoba jej się słowo zajebisty…
http://www.polityka.pl/archive/do/registry/secure/showArticle?id=3337213
w sprawie zlotu – na Don Giovanniego w WOK faktycznie trudno się dostać – ale pozostają wejsciówki… na godzine (co najmniej przed spektaklem) kolejeczka chyba ze Pan Dyrektor wyasygnuje parę poza kolejnoscia dla Zlotowiczów (da się załatwić). Jesli nie polecam Thamosa – kantaty „masońskie” – robi wraznie. Niestyety, mnie nie będzie – jade na konferencję naukową z okazji 35 lecia Polskiego Teatru Tańca
Przecież nara rzeczywiście brzmi zajebiście!!! 🙂 a zwłaszcza wypowiadane przez dziewięćdziesięciotrzyletnią panią! 🙂 🙂 🙂
91 chyba wtedy miała… I wciąż była piękną kobietą! Tego to zazdroszczę 😉
Gamzatti – wiem, ale już mam jeden głos za Thamosem. My to się i tak spotykamy 🙂
foma, nic Cię nie ominęło. Z karierą naukową to ja mam tyle wspólnego, że po złamaniu ręki przechodziłem re-habilitację 😉
Pięć osób (ze mną 😆 ) już na zlot się pisze, z czego trzy zamiejscowe. Kto jeszcze się zgłasza? 😀
Nieprawdopodobny przebieg zjazdu
foma – blogu Superstar
Wskazał richtung: wunder bar!
Jest co pić i zagryźć czym
Ławą ruszył Wunderteam
Brać blogowa już so glad
Dobry trunek nie jest bad
Wbijam w stek me zęby przednie
A swe gały we mnie redneck
Entschuldigung, mówię chłopu
Co ma kark w kolorze stop-u,
Bądź tak miły, odwróć wzrok
Właśnie mamy five o’clock
Wiem, że tea to ty nie pijesz
Z takim zakazanym ryjem
Ale może przełam się
W czasie tym ja steka zjem.
Rzucam okiem znów do lustra
Myślę sobie: co za frustrat
Skąd ja typa tego znam?
Redneck w lustrze… toć to ja….
………………………………….
Świat jest piękny nieprzytomnie
Szkoda odejść bezpotomnie,
Zamiast śmiać się, czyli lachen
Geh nach hause Kinder machen…
😆
(mogę lachen, bo nie będę Kinder machen 😉 )
zeenie, czyżbyście się też swego czasu spotkali w Wunder Barze? 😀
Po za pamiętnym ostrzeniem szpad, innego spotkania nie było….
Nazwy kuźni nie pamiętam….
Im Wunder-Bar ist es ja wunderbar!
(Można tam tanzen, springen i singen a nawet klingen)
No bo nasz pierwszy minizlot odbył się w Wunder Barze, miejscu bardzo gemütlich… Paulanera tam piliśmy 😉
Beato, a co do Heinego – sto procent racji! Jest absolutnie muzyczny sam w sobie.
Pod wezwaniem Św. Paulanera Weiss (Weizen)?
To by się zgadzało….
Pani Kierowniczko,
casus trawy Jacobsky’ego wskazuje, że nie należy sypać szczegółami… 😉
zeen,
jaki tam ze mnie superstar blogu?
jam skromny chłopak, co stoi w rogu
czasem coś powiem, ukąszę nieraz
jak groźny bakcyl, taka cholera
A lżej poturbaczona to wzięła nogi za pas, jak się pojawiłem…. 😆
Kurcze blade, mam nadzieję, że Jacobsky się nie obraził za mój niewinny żarcik 😳
A ja dziś już też jestem lżej poturbaczona. Kondycja przychodzi z czasem 😉
Superstar-ś jest bez dwóch zdań,
Bez wyjątku u wszystkich pań 🙂
I panowie w szamerunku
Pełni dla Cię są szacunku
Kiedy widać tutaj fomę
Wszyscy wnet mają oskomę… 😉
Aaa, to Wunder Bar istnieje w rzeczywistości i w dodatku są w karcie rzeczy trinkbar (lub nawet essbar), jak trinkbar był zapewne wspomniany Paulaner 😉
Tak było (w Katowicach) 😀
Właśnie sobie uświadomiłam, że blogowy zlot, który pewnie też zahaczy o jakiś bar (oby i ten okazał się wunderbar), prawie zbiega się z debiutem Marca Minkowskiego w roli szefa Sinfonii Varsovii, a właściwie to mija się z tym debiutem o włos, bo kiedy zlot się rozpocznie Marc M. będzie już szefem „zadebiutowanym”.
No fakt – 20 czerwca w Teatrze Wielkim pierwszy wspólny koncert…
Stary po barach cudownych łażą,
zeen zaznajamia się z własną twarzą,
na zlot umawia się blogowisko,
lecz nie, ach nie dla pieska to wszystko.
Piesek w kąciku siedzi i rzęzi:
„ja to najwyżej zlecę z gałęzi!” 🙁
Bobik, zamiast się szlajać po obcych barach, wziąłbyś na drugi koniec smyczy Kierowniczkę we wrześniu i doprowadził na zlot jedynie słuszny..
Bobiku, nie martw się; podrośniesz krzynkę, awiomarinu ani imbiru już nie będziesz potrzebował podczas podróży – to Cię Mama na pewno na kolejny zlot zabierze… 😉 😀
Jaruto, i Ty, Brutusie? Jak to jedynie słuszny? Bo się pogniewam 😉
A czyżby Bobiczek wybierał się tu we wrześniu?
Słuszne zloty widzę dwa –
ale oba nie dla psa,
bo w cholerę ma roboty:
obszczekiwać musi koty
owce przed wilkami chronić,
tudzież za suczkami gonić.
Gdyby nie te ważne sprawy,
już by leciał do Warszawy. 🙂
Suczki, owce oraz koty
Też swe tutaj mają płoty!
Im ochrony także potrza,
Czy zwierzyna nasza gorsza?
Czy nasz piesek miły, zwinny
Nie chce na występ gościnny? 🙁
Kierowniczko moja miła,
tu zwierzyna się zbiesiła!
Spuścić z oka ją na chwilkę –
już się owca puszcza z wilkiem,
suczka w kotem leci w krzaki,
słowem – burdel byłby taki,
gdyby pieska tu nie było,
że pomyśleć aż niemiło! 🙁
To proste, Dorotecko. Jaruta zawiści zlotu czerwcowego. Nie pojedzie, a chciałaby dusza do raju. No, to się przejedzie po tych, którzy jadą. Już nie mogę się doczekać hulanek i swawoli pod gościnnym dachem Piotrostwa.
Bobik:
Dziwnie ze źwirzą w Niemczech bywa –
Czy to sodomią się nazywa? 😯
Jaruta:
Ja też załuję, że nie będziemy tu mieli zaszczytu oraz przyjemności…
Tu nie zlecę i tam nie zlecę. Zloty latają, Bobik gania, brakowało nielota. To już jest. Będę dbała o równowagę 🙂
Szkoda dprawdy…
Ale jaki nielot? Kiwi czy emu? 😉
Jeżeli już, to kiwi.
Emu są ładne, dostojne, ale biegają. Kiwi to kurczakowate nie wiadomo co, słuch mają lepszy niż ja, wzrok też, ale dziób zdecydowanie dłuższy. Jestem bardzo zadowolona ze swojego dzioba 😀
Pani Kierowniczko,
Czy to sodomia, czy gomoria,
z tą fauną w Niemczech mam horror ja,
niedźwiedzie znad biełogo moria
już piszą o tym oratoria,
lecz nie ogarnia mnie euforia,
bo w sumie smutna to historia. 🙁
Biedny piesek całkiem mały,
Fauny go poobsiadały,
Flora całkiem go obrosła…
Psina szczekiem się zaniosła:
Smutne dzieją się tu rzeczy,
Straszna pospolitość skrzeczy,
Cóż to jest za dola taka,
Że ma wszystko spaść na psiaka…
Panie i Panowie, dzisiaj przypada 10 rocznica śmierci Franka Sinatry.
Posłuchajmy:
http://www.youtube.com/watch?v=1rAsoLm1Ges&feature=related
Wróciłem po dwutygodniowym pobycie w szpitalu i czytam zaległości. Bardzo ciekawe były tu dyskusje i tematy. Bardzo podoba mi sie relacja, którą zrobiła a capella z wyprawy na Turbacz, gdzie w roli kierowniczki wystapiła perłna wdzięku dziewczyna. Idea zlotu świetna – ale muszę obejść się smakiem; nie wiem jak będzie postępować rehabilitacja, mam nadzieję, że prędko – ale nic zaplanować nie można.
Ponieważ każdy może wylądować w szpitalu – chciałbym powiedzieć, że dzięki słuchawkom i discmanom (którymi na codzień raczej pogardzamy) pobyt w szpitalu, operacje itp. rzeczy mogą stać się całkiem znośne. Najgorsze są noce, ponieważ personel medyczny nie daje w ogóle spać, przynajmniej na oddziale kardiochirurgii, na którym leżałem. W nocy przywożą zawałowców z całego województwa: personel z delikwentem na łóżku pędzi świńskim truchtem po korytarzu, waląc w podłogę chodakami, które (chyba obowiązkowo) ma na nogach do sali intensywnej terapii. Aby go tam położyć, trzeba stamtąd zabrać kogoś w nieco lepszej kondycji i znów waląc chodakami przetransportować do mniejszej sali. Z mniejszej sali z kolei zabiera się kogoś do sali ogólnej. I tak bez ustanku: zapalanie światła, instalowanie nowego pacjenta, walenie chodakami. I właśnie wtedy zbawieniem stają sie słuchawki i płyty. Dobre jest mieć swoje ulubione oraz coś nowego. Z ulubionych cudownie sprawdził się Mozart; symfonie, sonaty, koncerty, opery, wszystko. Z nieznanych – dużo zawdzięczam operze Ferenca Erkela Hunyadi Janos. Niezwykle dramatyczne libretto, porywająca muzyka – no i sama technika kompozytorska – bosko się tego słuchało. Oczywiście byłoby jeszcze bościej słuchać tego nie w słuchawkach i w lepszym zdrowiu – no ale nie można mieć wszystkiego naraz. Serdecznie wszystkich pozdrawiam i zabieram się do dalszego czytania zaległości.
Z florą nie najgorsza bieda,
nawet fauny znieść też się da –
dręczą tylko popołudniem,
z walkiriami za to trudniej,
bo po nocach się szlajają
i pieskowi spać nie dają. 🙁
Piotrze, a ja już miałem podnieść larum, że jak Cię nie ma, to nikt nie sprawdza listy obecności i firma może zejść na psy. Ale raczej o urlopowanie Cię podejrzewałem, a nie o przygotowywanie się do rehabilitacji. Mam nadzieję, że Cię doktorzy odpowiednio postawili na nogi i już nie będziesz musiał nam tak znikać.
Ze słuchawkami masz tzw. słuszną rację. Moja mama twierdzi, że pobyt na porodówce, lata temu, przeżyła tylko dzięki walkmanowi. Nie pamięta już, czego słuchała, ale w każdym razie było to znacznie strawniejsze, niż normalne porodówkowe odgłosy. 😀
Zdrowiej nam szybko i skutecznie! 🙂
Bobik, dawaj je tu, te walkirie, wespół wzespół damy im radę. Ja na przedzie! Dostoję!
Witam Lexa (który przed rokiem wpisywał się tu jako dixie) i dzięki za przypomnienie o Sinatrze! To był w końcu Ktoś.
Witam też Piotra M poszpitalnie i też mam nadzieję, że rehabilitacja będzie postępować prędko 😀 Ja mam podobne doświadczenia, jeśli chodzi o słuchanie muzyki w szpitalu – to naprawdę życie ratuje. Kilka lat temu zdarzył mi się dłuższy, trzytygodniowy chyba pobyt, kiedy to nikt nie miał pojęcia, co mi jest (może to była jakaś choroba tropikalna po egzotycznej podróży) i w związku z tym nawet nie podawano mi lekarstw, a ja sama leczyłam się z mojej słabizny autosugestią i muzykoterapią. Wzięłam kasety (to był jeszcze czas kaseciaka) z utworami, które lubię (był tam i XX wiek, jakiś tam Reich, Pärt itp.), słuchałam też radiowej Dwójki, relacji z festiwali w Dusznikach i Jarosławiu (był sierpień). No i wszystkie przykrości związane ze szpitalnym anturażem znikały jak ręką odjął…
Mój młody przyjaciel kiedy się leczył na raka i przeżywał straszne chwile, będąc przez pewien czas sparaliżowany, słuchał Bacha w wykonaniu Glenna Goulda – działało jak balsam.
O tej operze Erkela nie słyszałam! Strasznie ciekawe.
Dzięki za słowo dziewczyna, dawno się tak nie uśmiałam 😆
Piotrze M.,
moje szpitalne doświadczenia są świeżej daty i od tej gorszej strony – on leżał, ja dochodziłam. Chodaki są chyba faktycznie obowiązkowe. Nigdy w tej zarazie nie umiałam chodzić, stopy się buntowały, a tam wszyscy jak jeden, ku udręce.
Zdrowiej szybko. Bardzo serdecznie pozdrawiam.
Dla Bobiczka:
http://www.youtube.com/watch?v=wGhQ2BDt4VE
Walkirię złapać to sztuka trudna.
Po pierwsze, zwykle jest ona brudna,
więc bez rękawic do niej nie nada,
po drugie nigdy ona nie siada,
a w locie schwytać tę straszną stworę,
to jakby wilków dogonić sforę,
po trzecie – i w tym szkopuł jest cały –
przekrój walkirii jest bardzo mały,
tak że ją trudno dojrzeć bez lupy.
Jej ukąszenie zostawia strupy,
które nie schodzą po żadnej maści,
więc niebezpiecznie łapać ją w paści,
bo kiedy chcesz ją wyjąć z pułapki
może ci całkiem zastrupić łapki.
Chociaż walkiria jest uciążliwa,
jej niełapanie rozsądnym bywa,
lepiej omijać ją dużym łukiem,
bo wtedy więdnie i pęka z hukiem. 😀
Mogę jak najbardziej subiektywnie?
Maj to radosny miesiąc, ptasie trele,świeżość zieleni,słowem- gęba się śmieje.Tu bociany cieszą oko ,tam pszczółki zapylają, wszędzie pełno kwiatów. I ten cudowny zapach (pod warunkiem, że sąsiedzi właśnie nie grillują). Słowem radość i energia! A tu taki wpis, jakby tu powiedzieć….
kąsające pocałunki, wspomnienie gwałtu, lęki, wizje…Nawet ta pieśń, co prawda przepiękna, ale jakoś tempo bardziej ( moim zdaniem) kojarzące się z dusznym, rozgrzanym ,sennym powietrzem sierpniowym.Jeśli w maju, to noc…gdy wszystkie stworzenia po pracowitym dniu odpoczywają, otoczenie zaprasza na spacer, a księżyc świeci….
Nic nie poradzę, maj dla mnie to odrodzenie, to radosne szarpanie strun w skrzypcach. Złe demony inną porą…..Pewnie to dlatego, że nie przepadam za tego typu literaturą.
A może to majowe upiory 😯 😉 😀
No właśnie… 😉
Im wunderschönen Monat Mai! 🙂
Rzeczywiście Schumann był człowiekiem na wskroś niewiosennym i miał pod górkę z ojcem ukochanej. Poza tym „Miłość poety” nie może być zbyt łatwa 😉
Miód na oczy i uszy. Z boku jeszcze zauważyłam łąki w okolicach Horodka z 20 maja 2007. Wizualnie na pozór nic, ale tak naprawdę jaka orkiestra!
Ale tym podgardlem zwierz pracuje! 😆
Jak już o majowej faunie mowa, to chcę donieść, że mam gdzieś w ogrodzie ptaka post- albo kryptokomunistę, który notorycznie nuci mi hymn ZSRR. Nie-złom-ny-jest-zwią- i tu dla niepoznaki urywa, potem przez chwilę leci tirli-pirli i fiu-fiu-fiu, a potem apiać: nie-złom-ny-jest-zwią-. Ukrywa się w listowiu olbrzymiej czereśni i nie mogę wytropić, co to za indywiduum.
Nie daję żadnego śmieszka, żeby ktoś nie pomyślał, że żarty sobie stroję. Sprawa jest poważna!
To może trzeba nagranko zrobić?
Wytropić zwierza nie łatwo. Jeśli ci się uda Bobiku rozwiązać tę zagadkę, daj znać koniecznie!
Kiedyś znajomy polował na kreta . Dorwał go tuż przed czwartą rano!!!Poświęcenie, ale i potem jaka satysfakcja. Nie będzie krecik pluł nam w twarz i psół trawiaste dywany!
PSUŁ oczywiście.
Chyba pora spać. Dobranoc
Już o tym myślałem, ale nie mam porządnego sprzętu, który można by ustawić i czekać. A na jakąś komórkę albo co, to trzeba by się z tym ptakiem umówić, żeby zaczął śpiewać właśnie wtedy, kiedy ja zaczynam nagrywać. W każdym razie daję najświętsze słowo honoru, że on ten hymn sobie gwiżdże, nic się nie przejmując tym, co polski pan prezydęt mógłby sobie o nim pomyśleć.
Bobiku!
To ten ptaszek? 🙂
Jędrzeju, ten to sęp, który pożywił się na zwłokach Sojuza. I takich rozmiarów, że bym go na tej czereśni wypatrzył. A mój to jakiś niewielki ptaszek-komuszek. 🙂
Pani Doroto i Haneczko – dziękuję bardzo za życzenia powrotu do zdrowia, mam zamiar prędko wyzdrowieć, tyle, że dopóki nie zrosną się żebra, nie będę mógł się porządnie śmiać. Z tego powodu trudno mi bezboleśnie czytać Bobika i Małgosię – a nie mogę powstrzymać sie od śmiechu. Z tej dziewczyny na Turbaczu nie ma się z czego śmiać – popatrzmy na zdjęcie przy stole: czy to nie jest dziewczyna? Jest. W dodatku czarująca. Jak dobrze, że zostało to uwiecznione. Z Glenem Gouldem to szczera prawda, mogę zaświadczyć. Miałem jedną, co prawda, płytę – Suity francuskie – ale rzeczywiście był to balsam.
Pani Kierowniczko, z „kill the Wabbit” mogłem się w pełni uśmiać dopiero teraz, bo przegnałem rodzinę od komputra z niezepsutym głosem. Ale na jakość obecnego uśmiania opóźnienie nie wpłynęło 😀
A mówią, że śmiech to zdrowie. Pewnie ten sam problem mają ludzie po liftingu, tyle, że z inną częścią ciała.
Życzę Piotrowi szybkiej rekonwalescencji. Ból żeber to zdecydowanie nic miłego.
Słowik szary:
http://www.lp.gov.pl/prezenty/koncerty/07-Slowik%20szary%20-%20czarodziej%20kniei.mp3/view
Ach, co za rozkoszne przebudzenie! Dzięki! Chce się żyć po takim koncercie 😀
Piotrze!
Miło Cię znowu widzieć! Życzę dużo zdrowia!
Robiłem we wtorek zdjęcia na Fortach Bema . Bobry szalały, ptaszki śpiewały a ja dwie godziny biegałem wśród fos i przyczółków
http://www.kulikowski.aminus3.com
W tle droga na Ostrołękę.
Bobik,
przydałby się starszawy ornitolog. W czasach, gdy nie było sprzętu, utrwalano ptasie trele w postaci słownych zaśpiewów. Z powodu pamięci dobrej, ale dziurawej jak rzeszoto, zapamietałam „nie-da-ła-mu-ba-ba-piiić”, ale zapomniałam co tak świergotało.
Myślę, że wszyscy zazdrościmy Bobikowi.
I pragniemy posłuchać zwierzaka, którego Bobik hoduje na czereśni.
Proponuję, by pierwszy zjazd odbył się pod czereśnią Bobika.
Bobiku, cieszysz się?!
A dla Pana Piotra przywieziemy zdjęcia, nagrania i kilka wiader własnoręcznie nazbieranych czereśni!
Pozdrawiam i ślę życzenia – wesołego dnia, śpiewu słowika, głównej wygranej na loterii, ptasiego mleczka i stabilnej waluty
Pierwszy zjazd reaktywowanej KPZR? 😀
Nasz pierwszy zjazd czy zlot czy jak tam go w tej formie nazwać liczy obecnie chętnych (ze mną) siedem. W tym trzy zamiejscowe: dwóch panów i jedna pani. A dwie osoby – to goście jednego z zamiejscowych, który z kolei będzie ich gościem 😀
Tak więc do rezerwacji hostelikowej na razie jest jedna pani i jeden pan – ktoś się zgłasza jeszcze? Koleżanka-szefowa wyjeżdża jutro w egzotyczną podróż, ale zostawi sprawę menedżerowi. Wygląda na to jednak, że trudno taki zestawik nazwać grupą 😆
A gdzież się nam podziała hortensja? Napisała po liście o bacy, że wolałaby Warszawę – a teraz coś nie odpowiada… 🙁
I może jeszcze ktoś chce się dołączyć?
Alla, po takich życzeniach ze spokojem patrzę w przyszłość 😀
Polecam płytę „Majowe koncerty słowików”. Są na niej: koncert słowika rdzawego z kumakami w tle i koncert słowika szarego z podkładem muzycznym w wykonaniu żab jeziorkowych, ropuch zielonych i rzekotek drzewnych. Cudo!
Pani Kierowniczko,
już odpowiedzialam.
Piotrze,
cieszę się, że znowu tu jesteś i życzę szybkiego powrotu do formy i sił oraz bezbolesnego smiechu 🙂 Twojej „pompie” życzę wesołych rytmów
http://youtube.com/watch?v=KiGAeC8mqfk
I ja cieszę się, że Piotr M. wrócil na Blog i życzę mu szybkiego powrotu do zdrowia. 🙂
Ma ten Bobikowy ptaszek szczęście, że z moją Matką nie mieszka. Wspominałam już kiedyś chyba u Owczarka, jak to hymn ZSRR zepsuł święta wielkanocne w moim domu rodzinnym. Po prostu było tak : pomagałam Matce nakrywać do stołu, a od rana przyczepił się do mnie ten -piękny zresztą-hymn. Nuciłam sobie w myślach, albo cichutko pod nosem i było jakoś dziwnie, bo pierwszą zwrotkę znałam po rosyjsku, a dalej już po polsku, Zagapiłam się widać, bo wchodzący do pokoju na posiłek odświętny Ojciec i młodsze rodzeństwo ze zdziwieniem wielkim usłyszeli, jak pierworodna wyśpiewuje pełnym głosem (to zagapienie) „Wychował nas Stalin w wierności ludowi, do wielkich zaprawił nas trudOw i dzieł”. Tych trudów i dzieł już nie wyśpiewałam, bo Matka wycięła mi sążnisty policzek (jedyny raz w życiu) i grzmiała srogo „Ja ci pokażę, kto Cię wychował. Ja Ci pokażę”. No i tak hymn ZSRR przyczynił się do zepsucia atmposfery rodzinnej.
Ha! Miałem trochę podobne, jak Jaruta, wielkanocne przeżycie związane z Wielkim Wychowawcą.
Otóż, moja ukochana Babcia Michalina uparla się kiedyś żeby na ścianie powiesić portret swojego ulubionego wnuka, czyli mnie. Zdjęcie było okropnie retuszowane, poprostu koszmar.
Kiedyś udało mi się podmienić swoje zdęcie w ramie na portret Stalina.
Śmieszne, ale nikt tego przez parę miesięcy nie zauważył…
Dopiero w czasie śniadania wielkanocnego Babcia spojrzała na portret wnuka i zaniemówiła. Potem ze łzami w oczach wyszła…
Nastąpiły potem „ciche dni”, gorsze niż porządne lanie.
Ale mój portret, Stalina też, zniknął ze ściany i nigdy nie wrócił.
Trochę drastyczny był fortel, Jędrzejecku…
No to do listy zjazdowej dopisujemy jeszcze hortensję!
Załatwiłam już nam zjazdowcom wejście (baaardzo ulgowe) na Thamosa, czyli wieczór kantat masońskich. Tajemniczy koncert o 21., w świątyni-rotundzie, czyli zborze ewangelicko-augsburskim… Od miejsca zamieszkania dwa kroki. Przedtem możemy sobie zrobić gdzieś posiady w miejscu, gdzie rozbrzmiewa coś przyjemnego, dają zjeść i wypić. Potem – ewentualnie też, jak kto będzie chciał. Można nawet do pobliskiego Tygmontu na jaką jam session… Można też jakoś skrzyknąć się w samym hostelu, gdzie też jest możliwość posiadów. A niedziela? Może Łazienki? O 12. grają Chopina pod pomnikiem – sceneria i nastrój rozkoszne, jeśli tylko pogoda dopisuje.
Pani Kierowniczko, może i ja (z pewną nieśmiałością, bom świeżynka tutaj) bym się przyłączyła do zlotu / zjazdu 🙂 Rzecz wyjaśni się w przyszłym tygodniu, jak będę znała moje zajęcia w tym czerwcowym terminie i wiedziała, czy mam szanse na Sinfonię Varsovię dwudziestego. Tymczasem pozdrawiam i wybywam na „Legnica Cantat” (tym razem bez emocji konkursowych) 🙂
No to ewentualnie dopisuję! Bardzo się cieszę 😀
Jeszcze dodam, że gdyby ktoś wolał jednak pójść na Don Giovanniego, to jeszcze parę biletów zostało… A na koncercie kameralnym w Pałacu na Wodzie (godz. 19) są kwartety smyczkowe i jeden z obojem.
Aha! A czy nocleg potrzebny?
Dziękuję! 🙂
Potrzebny i to na dwie noce (bo byłabym od piątku ze względu na „Varsovię”)
Mniam, mniam – program zapowiada się smakowicie! 😀
Ten mój ptaszek-komuszek rozbroiłby chyba nawet Matkę Jaruty – pominąwszy jego kryptokomunizm, jest niezwykle utalentowanym śpiewakiem o bardzo bogatym repertuarze, co jest zresztą dodatkową trudnością przy jego nagrywaniu (próbuję dziś aparatem fotograficznym), bo wyśpiewuje długie, zróżnicowane frazy i nigdy nie wiadomo, kiedy ten kawałek hymnu tam wetknie.
Pod czereśnię tak całkiem zapraszać nie mogę, bo ona prawdę mówiąc nie jest moja, tylko sąsiedzka i przewiesza się do nas tylko w ramach Drang nach Osten, ale do reszty ogrodu bardzo chętnie. Okolica jest bardzo zaptaszona, więc część muzyczna jest załatwiona z natury. Każdy przywozi ze sobą kocyk albo leżaczek i robimy majówkę, o, tu: 🙂
http://www.wowil.coldlight.pl/rudera/img_dom/z_dachu2.jpg
Noo… nie ma wyjścia! Następny zjazd u Bobiczka! 😀
Pani Dorotko,
dla mnie też jest potrzebne spanie. Myślę, że na jedną noc wystarczy. 😀
Mam pytanie do pań. Czy zarezerwować trójkę?
Pan na razie jest jeden – drugi nocuje u znajomych 🙂
He he, pytanie do pań… a dlaczego do pań, a nie do panów (pana)… 😆
Ale wrócę sobie do tego Cortazara, bo o ile te wczesne rzeczy przeczytałem nie wszystkie i po jednym razie, to do Gry w klasy wracam od czasu do czasu. Też może nie do całości, ale kilka momentów tam jest. Zwłaszcza jedna kwestia przypadła mi do gustu – zdanie wygłasza taki jeden kloszard, a brzmi ono: żadna praca nie hańbi, byle nie nadużywać…
Bobik, śliczny ogródek, przyjazny dwu i czworonogom. Szczerze podziwiam.
Dziękuję, haneczko, mniód lejesz na serce moje. Z ogrodu jestem dumny jak paw, bo jeszcze 5 lat temu było to potureckie śmietnisko połączone z gruzowiskiem i zarośnięte po wierzchu pokrzywą i jeżynami. Temi łapami, tudzież ręcami mojego ludzkiego taty, doprowadziliśmy to do obecnego stanu, a mamy zamiar pewne detale jeszcze dopracować. Mogę być skromny w każdym innym względzie, ale jak chodzi o ogród, to nie będę, a co! 😀
A ptaszka-komuszka udało mi się wreszcie dorwać. Mały wycinek, bo dłuższy ładuje się też dłużej
http://www.zygma.de/muwiklipy/ptactwo1.html
No faktycznie, nie da się ukryć 😆
Bobik, nie bądź, masz z czego. Aż chciałoby się napisać „z kogo” – ten ogród ma duszę.
Bobiku!
Ogródek ładny, ale czy są tam krasnoludki?
Jędrzeju, oczywiście że są, tylko w tej chwili poszły – hej ho, hej ho! – do pracy. Jak wrócą, to poproszę, żeby zapozowały do zdjęcia. 🙂
Bobik, no super!
I trawka, i krzaczory, i ptaszki, i krasnoludki. Piękny ogródek, bardzo zadbany, doceniamy, klaszczemy w dłonie, gratulujemy i pozostajemy w przekonaniu, że z pewnością się dobrze w nim Bobikowi hasa.
W prezencie przywieziemy Ci sadzonkę bzu polskiego białego…
Ps. Poprosimy o zdjęcie szefa krasnoludków…
Pani Doroto,
Tak bardzo się cieszę na kantaty masońskie!!!
Z fotografowania szefa dziś chyba nic już nie będzie, bo lunęło jak z cebra. Ale co się odwlecze…
Ptaszek – KOS.
A czemu komuszek?
Alicjo, dlaczego komuszek? Przeczytaj opis ptaszkowych treli wczoraj 23.59 a potem posłuchaj uważnie dzisiejszego linku 😀
Mnie się jednak wydaje, że to drozd. Ale z uporem maniaka obstawać przy tym nie będę.
… ja tez bym była za drozdem.
to thurdus philomelos
a nie przezwykły kos.
Gdy słyszysz jego głos
to na głowie twój włos
się podnosi do niebios 😉
Ja dzisiaj nie wsłuchiwałam się w śpiew drozdów, ponieważ zajęłam się lekturą.
„Dom z papieru” Carlosa Maria Domingueza to współczesna baśń o książkach, o obsesyjnym umiłowaniu druków, inkunabułów, ksiąg, starodruków – o pragnieniu stworzenia „biblioteki bibliotek”, o dążeniu do katalogowania książek respektując animozje pomiędzy ich autorami,
o katalogowaniu poprzez odnośniki literackie, wątki etc. Gdy marzenie bohatera opowieści ginie przytłoczone dokuczliwym realizmem codzienności, właściciel 20.000 voluminów, zabierając bibliotekę, jedzie do miejsca gdzie człowiek „staje z samym sobą twarzą w twarz. Miejsce bez znieczulenia. Bez rozrywek. Bez pociechy. Miejsce bez cienia. Dzikie” i tam właśnie buduje dom. Dom z cegieł, które powstają z książek zalewanych cementem. Półtora roku później zdemoluje swój dom, zniszczy go, rozkuje poszukując „Smugi cienia” Conrada, o którą to książkę poprosiła go kobieta, z którą spędził jedną noc.
Szaleństwo? Donkiszoteria?
A zaczęło się tak niewinnie…
Zeen, miej baczenie na twoją bibliotekę!
aeae…
Ja się wcale nie jąkam, tylko kod mam taki.
Allo, mogłem skończyć jak ten facet, gdybym w porę nie odkrył radości grzebania łapami w ziemi. Jak staję twarzą w twarz i łapą w łapę z okolicznościami przyrody, to i do książek zaczynam mieć inny stosunek, i do siebie samego… 🙂
Skoro było to „miejsce bez cienia”, to nic dziwnego, że kobiecie się zachciało akurat tej książki… 😉
😆
Widzisz Bobiku, ja też odkryłam konieczność nawiązywania bliskiego kontaktu z okolicznościami przyrody… Mój balkonowy zestaw roślinek to:
1) jeden ziemniak
2) tymianek
3) bazylia
4) kukurydza (mój kot, Likier Foxtrot bardzo lubi liście…)
5) słoneczniki
6) dynia
7) rzodkiewka
8) groszek pachnący
9) 12 maleńkich iglaków
10) maciejka
11) I spora ilość kolorowych, ozdobnych pokrzyw
I wszystko rośnie!!!
Quake:
Kobieta, która poprosiła o książkę, chyba nie cienia szukała… Raczej potwierdzenia swej kobiecości… A zginęła pod kołami samochodu pochłonięta lekurą wierszy Emily Dickinson.
Przeczytajcie książeczkę; bardzo pięknie napisana baśń.
Alla ma kotta!
Ona też! 😀
To ja należę do niekociej mniejszości na tym blogu… 🙁
No przecież mówiłem, choć nie wprost, że nadmiar czytelnictwa jest niezdrowy! Samej Emily Dickinson też zresztą chyba nie służył… 🙂
Dam Wam lepiej jeszcze trochę własnołapnie nagranej przyrody
http://www.zygma.de/audio/komuch.mp3
Pani Kierowniczko: nie jest to mniejszość jednoosobowa 🙂
Alla: teraz siedzę w nieco cięższych klimatach książkowych. Ale nazwisko autora sobie zapamiętam
Tak. Alla ma kotta! Szczęśliwego, dumnego bezrasowca i bezpaństwowca.
Jeśli by Pani Dorota reflektowała, to mały kociak by się znalazł… 🙂
Pani Kierowniczko, ktoś tu w końcu musi stać na straży interesów psiej mniejszości. I najlepiej, żeby to była Szefowa. 😀 A jakby Ona miała kotta, to my byśmy pewnie mieli przechlapane. 🙁
Chytry ten komuszek, najpierw zaczyna hymn, a potem udaje, że to wcale nie to 😉
Bobiku, masz rację. Książki jak alkohol, w nadmiarze uderzają do głowy. Oszałamiają. Świat wiruje i jego kłamstwa przyjmujemy z otwartymi ramionami.
Quake, raz na tydzień zdradzaj te cięższe tematy na rzecz tych lżejszych. Posłuchaj treli chytrego komuszka z czereśni… 🙂
Kupiłam dzisiaj płytę „Ikona i muzyka cerkiewna” szykując się na noc z chórem głosów; a tu nic! Płyta nie odpala się, ani na compie ani w klasycznym sprzęcie. Jestem wysoce zdegustowana.
Chytrość komuszków i postkomuszków została już jakiś czas temu stwierdzona, nawet przez najwyższe czynniki państwowe w IV RP. No i rację mieli, bo jak się tej czereśni przyglądam, to ten chytry komuszek wyżej zaszedł, niż bliźniacy kiedykolwiek będą w stanie. 😀
Bliźniacy to nawet własnego hymnu nie umieją 😆