Co z tym Ludwikiem?

No cóż, musiała w końcu nadejść pora poważnego zmierzenia się z tym tematem. Uświadomiłam to sobie, gdy we wpisie Ogrody w deszczu poczułam się w obowiązku napisać „sorry, foma” cytując kawałek Pastoralnej Beethovena, ale jeszcze bardziej, gdy PAK to skomentował: „Co jest w tym Beethovenie? To nie tylko foma reaguje tak emocjonalnie na jakiekolwiek dobre słowo o jego twórczości. Czy ktoś jeszcze budzi tak skrajne emocje?”.

No właśnie. Po pierwsze: czy ktoś jeszcze? No, może Wagner – tu są i powody pozamuzyczne, ideologiczne wręcz. Ale jeśli chodzi o Beethovena, czy to kwestia ideologii? Może troszkę: krążyła legenda, że Appassionata była ulubionym utworem Lenina. Czy to w ogóle prawda, nie wiem. Ale co biedny Becio winien, kto go akurat był uprzejmy polubić? No, są jeszcze te hocki klocki z Eroiką i Napoleonem, któremu kompozytor najpierw symfonię dedykował, potem wykreślił dedykację, gdy odkrył, że cesarz „staje się tyranem”. Ale to przecież nic złego?

Dlaczego więc niektórzy reagują na Beethovena aż tak alergicznie?

Ja mam do niego stosunek szczególny: nasłuchałam się go w dzieciństwie po uszy. Był to ulubiony kompozytor mojego ojca i w związku z tym słychać go było w domu o każdej niemal porze dnia. Ja jakoś go ciągle lubiłam (choć nie wszystko), przyzwyczaiłam się do niego, mam pewien sentyment. Natomiast moja siostra go raczej znielubiła (choć pojedyncze utwory trawi). Dlaczego? Ona tłumaczy to tak: Bo on zawsze jest nastrojony na zbyt górny ton.

To oczywiście metafora, chodzi po prostu o patos. Beethoven często jest nader dobitny i patetyczny, czasem do granic absurdu, co już nawet wykorzystano np. w takim skeczu. Mówiliśmy tu kiedyś też o tym, że często kończył, kończył i skończyć nie mógł (klinicznym przypadkiem jest tu finał V Symfonii). Poza tym jest tak popularny, że spowszedniał. Był popularny jeszcze za życia, był jednym z tych pierwszych wielkich idoli, wolnych już artystów, którzy mogli sobie pozwolić na to, co chcieli. Mozartowi było jeszcze trudno przejść na status free-lancera, Beethoven miał szczęście, że los go nigdy nie zmusił do zostania twórcą dworskim. Szeroka publiczność go kochała, wybaczała mu w późniejszych latach ciężki charakter i gburowatość wynikającą ze sfrustrowania własnym głuchnięciem. Tak więc jego wielka popularność datuje się od dwóch wieków.

A patos jest przecież tylko jedną z jego stron. Jest jeszcze Beethoven figlarny, bawiący się motywami. Jest Beethoven refleksyjny, zamyślony, czasem nawet w tym zaskakujący. Jest Beethoven szalony, odlatujący gdzieś w kosmos. Jest Beethoven wręcz folkowy, nawet po polsku (!).

Jednak są w jego twórczości karty zupełnie puste, pozbawione wartości, jakby pióro go zawiodło. To też zaskakuje, bo jak to: raz są kunsztowne zabawy motywami i harmoniami, innym razem prymitywne, nadęte frazy? Czy to możliwe? Czy to na pewno pisał ten sam człowiek, a nie po prostu jakiś grafoman?

Beethoven na pewno nie był ideałem. Ale czy nie jest w tym ludzki?