Od Kościelca mija wiek
Ten wpis to w ogóle powinien napisać Gostek jako inicjator KAWKi. Ja nie jestem aż Autentyczną Wielbicielką, muzyka Karłowicza nie jest przedmiotem mojej adoracji, lecz raczej sympatii, zrozumienia i szacunku dla rzemiosła orkiestrowego, nie jest mi ona jakoś szczególnie bliska, ale czasem jej posłuchać lubię. Pani Gostkowa, którą spotkałam dziś na koncercie w filharmonii wraz z małżonkiem i córą, twierdzi, że ją ta muzyka relaksuje, bo jest taka optymistyczna. No, nie wszystko: a tragedia w dźwiękach – Stanisław i Anna Oświecimowie, a melancholijna Rapsodia litewska, a Smutna opowieść z wystrzałem samobójcy? Ale dzisiejszy program był rzeczywiście optymistyczny, młodzieńczy. To była replika koncertu, który odbył się (w dużym stopniu za kasę młodego kompozytora) 21 marca 1903 r. w Berlinie, gdzie Karłowicz studiował. Zagrano Prolog do muzyki do dramatu Biała gołąbka, Koncert skrzypcowy (ze strasznie topornym Ilyą Kalerem) i wreszcie Symfonię „Odrodzenie”, ostatnio jakoś w modzie. Z wyjątkiem Koncertu Karłowicz, bardzo samokrytyczny, wykreślił te utwory ze swojego oficjalnego dorobku. Owszem, jeśli – jak wspominała matka kompozytora – krytycy niemieccy doszukali się w tych utworach wpływów Czajkowskiego i Brucha, to coś w tym jest (zwłaszcza dotyczy to Symfonii), ale jest tu i rys indywidualny jak najbardziej.
Jak wielu z nas zastanawiam się, co by było, gdyby Karłowicza nie zasypała sto lat temu lawina spadająca z Kościelca? W którą stronę zwróciłby się, czy dalej by ciągnął tę swoją młodopolską wersję straussowatości, czy odkryłby dla siebie impresjonizm, czy bo ja wiem co jeszcze? Z młodopolskości (odróżniam to pojęcie od młodopolszczyzny, która ma dziś rys pejoratywny) nie jest łatwo wyrosnąć. Szymanowskiemu się to udało. Czy Karłowiczowi by też mogło, czy nie – tego już się nie dowiemy.
W każdym razie doszedł w tej stylistyce, którą uprawiał, do pewnej pełni. Jest w tej muzyce głębia, przestrzeń, rozmach. Poemat symfoniczny był formą w ogóle w polskiej wersji romantyzmu lubianą (lubimy bajki…), ale Karłowicz był malarzem nie tyle muzycznych obrazków, co nastrojów. Opisywał programy swoich utworów czasem dość enigmatycznie, czasem w stylistyce, którą dziś odbieramy jako nieznośnie kiczowatą. Cóż, taka była epoka. Program np. Symfonii zaczynał się tak: „Ponury, złowrogi śpiew, zmieszany z dymem kadzideł, płynie od trumny strzaskanych marzeń młodzieńczych. Wtórują mu ciche, bolesne dźwięki organów. Requiem aeternam… Wszystko zdruzgotane, żal i nieskończony smutek zalewają na wpół omdlałą duszę”. Ale po różnych perypetiach jest happy end: „Chwila upragniona nadeszła, oto okowy leżą zdruzgotane. Dusza stoi triumfująca i pogodna, zapatrzona w zaświaty i wskazuje ludom wszystkim drogę do odrodzenia”.
W filharmonii powieszono też przygotowaną przez PWM wystawę Macieja Pinkwarta „Mieczysław Karłowicz – muzyka i Tatry”, na której większość fotografii jest autorstwa kompozytora. Jak wiadomo, Karłowicz znalazł obok twórczości drugą pasję, a właściwie drugą i trzecią – taternictwo i fotografikę. W 1907 r. zamieszkał na stałe w Zakopanem. Działał w Towarzystwie Tatrzańskim, wraz z Mariuszem Zaruskim współzakładali TOPR. Napisał raz: „Nie wiem, czy się kiedyś doczekam popularności jako kompozytor, prawdopodobnie nie. Ale jako taternik-fotograf zdobyłem sobie już uznanie: turyści szturmują do mnie o odbitki moich zdjęć, a Towarzystwo Tatrzańskie zażądało całego szeregu zdjęć do tegorocznego ‚Pamiętnika’. Wobec tak nieoczekiwanego powodzenia wcale wykluczone nie jest, że zmienię zawód i zamknąwszy muzę moją do komody, przerzucę się na zawodowego turystę-fotografa”.
Pamiętamy mu dziś jedno i drugie. A kiedy w programie Pieśni o wszechbycie, ostatniej z trzech Odwiecznych pieśni, widzę słowa „gdy znajdę się na samym wierzchołku, sam, mając jedynie lazurową kopułę nieba nad sobą, (…) wówczas zaczynam rozpływać się w otaczającym przestworzu, przestając się czuć wyosobnioną jedynostką, owiewa mnie potężny oddech wszechbytu” – to wyobrażam sobie parę konkretnych zdjęć Karłowicza. Najbardziej zresztą lubię właśnie ten poemat – jest po prostu porywający. To były zresztą ostatnie jego nuty, jakie zabrzmiały za jego życia, zaledwie dwa i pół tygodnia przed ową fatalną wyprawą na Kościelec: wykonanie Odwiecznych pieśni pod batutą Fitelberga stało się wielkim sukcesem.
Tutaj jest dziełko pisane pana Pinkwarta w wersji internetowej. Tu Andrzej Hiolski śpiewa pieśni – młodzieńcze drobiazgi o sztambuchowym uroku. Tu niestety tylko pierwsza z Odwiecznych pieśni – Pieśń o wiekuistej tęsknocie. Tutaj, tutaj i tutaj jakiś Holender wrzucił Koncert skrzypcowy i nie był uprzejmy podać, w jakim wykonaniu. I jeszcze ostatnia wędrówka kompozytora.
W niedzielę w Dwójce Dzień Karłowicza, którego już śledzić nie będę, bo wyruszam w drogę – nie, nie w Tatry na szczęście, tylko samolotem do Stuttgartu, a potem dalej. Jedziemy z Dominikiem, jak dwa i pół roku temu (jak to zleciało!), do Martina Buscha. Jak kto czytał, to wie. Tam jest Internet, więc jakoś będę się do Was odzywać. Będę tam tydzień.
Komentarze
Co by gdyby? Mozna to powiedziec wlasciwie o wielu (ale nie o wszystkich – to prawda) kompozytorach ktory zmarli u szczytu sil tworczych (Mozart, Beethoven, SCHUBERT – liste mozna ciagnac). Jak rozwinalby sie Karlowicz? Akademickie rozwazania. Inna sprawa jest popularyzacja jego dziel – tak jak pisze p. Dorota – czy ktos wreszcie nagra porzadnie koncert skrzypcowy? Rozmawialem kiedys ze znajomym skrzypkiem z Kanady – twierdzil, ze technicznie koncert jest trudny i ….za bardzo romantyczny – wlasciwie moglby napisac go Paganini (tylko cytuje opinie).
Moja zona, ktora jest troche mniej wciagnieta w muzyke, twierdzi, co jest prawda, ze Karlowicza rozpoznaje od razu – „taka przerazliwie smutna muzyka”. Moze dlatego nie jest az taki popularny.
Co do nagrania koncertu skrzypcowego: liczę na tego ‚topornego’ Kalera, który podobno już to zrobił. Niezmiernie mi jego warszawskie ‚ciosanie’ odpowiadało. 😉
Witam J. A fałsze też? 😉 Bo fałszował momentami niemiłosiernie. Ale nie o to mi chodzi. Ja ten koncert widzę jako rzecz pogodną, wiosenną i lekką, a ten sadził się jak na jakiego Czajkowskiego co najmniej, nadymał się i wszystko takim dźwiękiem od ucha. No, wkurzył mnie. Ale może ja za dobrze pamiętam, jak to grała Wiłkomirska czy Danczowska. Ja miałam wrażenie, że ten facet nic z tego utworu nie zrozumiał. Na samym początku pomyślałam: no, chce facet udawać, że jest to koncert wirtuozowski w stylu Paganiniego właśnie. Ale po chwili zaczęło się… ten łącznik, gdzie skrzypce grają dwudźwiękami, który powinien sprawiać wrażenie czegoś leciutkiego jak lot motyla, było jedną słoniowacizną. Stara rosyjska szkoła, tyle że Ojstracha już nigdy nie będzie. A jak jeszcze doszły kłopoty z intonacją… miałam ochotę natychmiast wyjść.
A ja byłem wczoraj na koncercie Sikorki. W Lesie. 🙂
Zazdroszczę 😀
Ale może mi się to w nadchodzącym tygodniu uda. W Lasach Schwarzwaldzkich. Będzie Szwarcman w Schwarzwaldzie 😆
Ładnie będzie 😀
Witam Pani Doroto!
Rany – jak przeczytałem recenzję, to zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie wyłączyłem się na moment, gdy grał Kaler. 😀 Ale może rozchodzi się o to, że właśnie ‚stara rosyjska szkoła’ to i nawet fałszować mogą… 😉 No i nie mam niestety doświadczeń z wykonaniami Wiłkomirskiej czy Danczowskiej.
Pozdrawiam.
Gostka dogoniło życie. Respons nt. Zimermana leży na pulpicie; wczorajszy Mieczyś musi zaczekać przynajmniej do jutra, ale postaram się go połączyć z dzisiejszym Kaspszykiem.
W każdym razie piątkowy słoniotopór został zarejestrowany.
W sprawie wykonań i nagrań napiszę coś osobno, bo pewne pomysły łażą mi po łepetynie, ale chciałbym uzgodnić kwestię technikaliów.
wyruszam w drogę – nie, nie w Tatry na szczęście
Dlocego „na szczęście”?????????????????????????????? 😀
owcarku:
Bo, jak rozumiem, z kontekstu wpisu wynika, że Tatry zabierają tych, co muzykę kochają. A Pani Kierowniczki Tatrom nie oddamy 🙂
Co do tematu — może mój akces do KAWKi był nieco przesadny, ale przy okazji tej rocznicy śmierci jakoś Karłowicz mi się przypomina i to w wielkim stylu. (Właśnie: Odwieczne pieśni wysłuchane także na koncercie dwa tygodnie temu, czy w piątek słuchana na koncercie Smutna opowieść.) Na to się nakłada pamięć niedawnej recenzji Grammophone z płyty z poematami symfonicznymi Mieczysława Karłowicza pod batutą Antoniego Wita, z krytyką dyrygenta, ale nie kompozytora, którego indywidualność dostrzegał recenzent.
To wszystko sprawia, że wpadłem ostatnio w zapędy misjonarskie — chętnie bym wszystkich nawróci na Karłowicza 😉
PS.
Tak się złożyło, że wcześniej poznałem twórczość Karłowicza-fotografa, niż Karłowicza-kompozytora.
Pani Kierowniczko, ze Schwarzwaldu mam wspaniałe wspomnienia spacerowe! Mnóstwo ścieżek, w dodatku zadbanych i wygodnych. Kolega, który lubi ambitne trasy górskie, śmiał się, że tam są tylko ścieżki dla emerytów. Mnie to jakoś nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie 😉 A, i jeszcze namiętnie raczyłam się tam tartą z malinami. Mhm. Słowem, wspomnienia miód.
Przyznoje, PAKecku, ze my, podhalańsko zywina, pokpili sprawe i nie dopilnowali pona Karłowicza. Ale od tej pory tak piknie pilnujemy, ze potem juz nie zginął w Tatrak zoden hyrny muzyk ani muzykolog. A Poni Dorotecki dodatkowo bedzie pilnowała zaprzyjaźniono ze mnom tatrzańsko orlica Maryna K.
Tak więc kie następnym rozem Poni Dorotecka bedzie miała wybór: Śtutgart abo Tatry – polecom Tatry! 😀
Skoro o fotografiach Karłowicza mowa, to poniżej link do parunastu:
http://tygodnik.onet.pl/354,21590,1,kompozytor_na_nartach,karlowicz_kompozytor_na_nartach,fotoreportaz.html
Tatrom nie oddamy nawet guzika Pani Kierowniczki! Niech sobie nie myślą! 😎
A „Szwarcman w Szwarcwaldzie” to tak piękny tytuł, że aż się prosi o dopisanie mu treści pod nieobeność Kierownictwa.
Może czarny kryminał? 😉
okolica piekna i mozna tylko pozazdroscic .swego czasu mieszkalem w tyrolu 3 lata a to podobne tereny ;
a dla wytrwalych i szymona
adres
http://profile.myspace.com/index.cfm?fuseaction=user.viewprofile&friendid=397111311
http://www.youtube.com/watch?v=-05oNiZBDLI
Philippe Jaroussky
W Schwarzwaldzie tez sniegu moze byc duzo, wiec niech Pani Dorota uwaza! Zwlaszcza, ze Owczarka nie bedzie do pilnowania 🙂
Owczarku , rozumiem, ze Wawrzyniec Zulawski nie powinien byl wybierac sie w Alpy? W Tatrach bylby bezpieczny…
Życzę zatem Kierownictwu miłego pobytu w Schwarzwaldzie 😀
ostatnio byłam na koncercie i miałam przyjemność posłuchać młodej wiolonczelistki Karoliny Jaroszewskiej. Koncert zaszczyciła swoja obecnością Agnieszka Duczmal. Byłam zachwycona Ich wspólnym wykonaniem utworu pod tytułem Wyspa. Dawno nie słyszałam takiego zjednoczenia myśli, dżwięku i całkowitej akceptacji. To było niesamowite.
To ja życzę Kierownictwu miłego pobytu w każdym pobycie 😀 Dobrze pobyte Kierownictwo to wielki pożytek dla Dywanika 😉
A ja w ogóle notorycznie życzę Kierownictwu dobrego bytu, bez względu na przedrostki! 😀
Znaczy, Bobiku, dobrego Dasein i Lebenswelt 😆
Przeleciałem poprzednią stronę. Strasznie powazna w porównaniu z bezpośrednio wcześniejszą. Chyba koncert z muzyką Bacewicz tak wpłynął, że pomimo poematu „Fortepian Zimermana” nastrój zrobił się nabożny.
Rzeczywiście ceny biletów na niektóre imprezy robią się zaporowe. Ale na Anderszewskiego na przykład są dość przystępne. Bilety już zarezerwowane szczęśliwie. Do Bydgoszczy mamy autostradę. Ostatnich 70 km bez autostrady jest i tak całkiem niezłe.
Przeczytałem na wczorajszej stronie o koncercie Blechacza i zacząłem szukać. Niestety, w Paryżu może będzie, ale w Polsce żadnych śladów pomimo dawnej zapowiedzi, że na wiosnę 2009 będzie można liczyc na koncert w Polsce. Może ktoś wie, kiedy.
Tymczasem czekam na thriller pt „Szwarcman w Szwarzwaldzie” podobny genrem do przygód zeenowiewa w Korei.
Ścieżki spacerowe chyba niewiele ciekawsze niż w górach Harzu czy Lesie Frankońskim. Tym niemniej chciałbym mieć tyle ścieżek do wędrowania w Polsce. U nas z tym bardzo kiepsko, a w Niemczech nie tylko w okolicach górskich są takie.
Byłem kiedyś na campingu niedaleko Osnabruck. Lesnymi ścieżkami spaceropwymi można było przemierzać dziesiątki kilometrów w różne strony. Nie przeszkadzały w tym nawet autostrady, bo jak nie było tuneliku pod to musiała być kładka nad.
Blechacz gra w marcu w troche nietypowym zestawie:
http://www.filharmonia.pl/koncerty_wlasne.pl.html;2009;3
Witam z Lackendorf! Tu zima w najlepsze i snieg (ale niewiele). I sloneczko. Dzis na pewno wybiore sie na spacer. Sciezki oczywiscie emeryckie, laski w sumie tez niewielkie – wzgorki, pagorki, wioski – ale nie szkodzi.
Rano spojrzalam przez okno, a tu wielkie ptaszysko (jastrzab?) siedzi na szczycie drzewa. Nizej po pniu wte i wewte smiga czarna wiewioreczka, co widzi stwora na gorze, to sie cofa, a ptaszysko nic tylko siedzi i lypie. Pewnie sie zastanawia, czy mu sie oplaca…
A to zagwozdka. Fakt, że repertuaru FN wprzód daleko nie przeglądałem, ale na Blechacz 2009 tego nie wyszukało. 20 i 21, a 22 w Bydgoszczy Anderszewski.
Skład nietypowy, ale Beethovena mogę zawsze przy odpowiednim nastroju. Nie przeszkadza mi rzekoma pompatyczność ani „tania” melodyjność. Dla mnie jedno i drugie jest wspaniałe, bo zwsze cudownie się komponuje z całą resztą.
To absolutne banały, ale coraz częściej spotykam marudzenie, że to nie to. Nie powiem, że wolę od Mozarta, ale nie powiem też odwrotnie, bo to zależy od nastroju i dnia. Chociaż Mozart potrafi być lekarstwem na najgorszy nastrój, a Beethoven nie zawsze. Przy bardzo złym nastroju nawet Oda do Radości trochę denerwuje.
Może tu nie miejsce na pisanie o tak prostych rzeczach, ale może ktoś chce wiedzieć, jak muzyka działa na profanów.
Ja zawsze chce wiedziec 🙂
Ja za Fantazja nie przepadam, uwazam ja za jeden z mniej udanych utworow Beethovena, taka wprawke przed IX Symfonia.
Udany nie udany, ale przynajmniej nie V symfonia na okrętkę.
~ Donna Dora wyjrzała przez okno. Na szczycie najbliższej sosny siedział jastrząb, czesząc dziobem lewe skrzydło. Niżej po pniu, wte i wewte, śmigała czarna wiewiórka. „Konkurencja czy pracują razem?” zastanawiała się Donna Dora, wybierając kombinezon do przedpołudniowej misji w terenie. Po krótkiej wyliczance ene, due… wybrała jednoczęściowy w kolorze bieli karpackiej.
Ha! Zaczyna sie… pomyslala zerknawszy przed wyjsciem na swoj blog, gdzie zwykle przesylano jej szyfry. Pomyslalby ktos, ze miejsce zbyt oczywiste. Nic podobnego. Najciemniej pod latarnia…
(wybaczcie, ze bez znaczka, ale na tym kompie nie umiem tego wcisnac, a mojego laptopa siec domowa jeszcze nie odbiera. Obiecali, ze cos zrobia i wtedy hura, pisze swobodnie z mojego pokoju i z polskimi literami 🙂 )
Panie Stanisławie, nie „rzekoma”, tylko FAKTYCZNA.
100 + 15
Większość tego, co mógłbym napisać o Zimermanie napisał już Jacek Hawryluk, zwłaszcza ostatni akapit dotyczący organizacji koncertu.
Od siebie tylko dopiszę, że dodatkową atrakcją było patrzenie się na cudną estetykę szpitalno-błękitnych ścian porośniętych akademickim brudem z dziurami i popękaną farbą. Biorąc pod uwagę „akustykę” pomieszczenia, dużo łatwiej słuchało się pierwszego kwintetu. Po prostu jest bardziej przejrzysty, no i łatwiejszy w odbiorze.
Sonata natomiast zrobiła piorunujące wrażenie. Nic dziwnego, że się podoba, kiedy KZ ją wykonuje na świecie. Nareszcie dane mi było usłyszeć legendarne (?) zimermanowskie forte. Natomiast zauważyłem (a mój kolega pianista się ze mną zgodził), że Zimerman w ogóle nie gra mezzo forte. Albo czad (finał sonaty), albo ambientalne piano (II część) i nic po środku. A może to tylko kwestia utworu? A może to tylko kwestia sali?
http://wyborcza.pl/1,75475,6248755,Zimerman_dla_Bacewicz.html
Teraz raport KAWKi:
PK już swoje spostrzeżenia opisała, relacjonując jednocześnie krótką rozmowę pomiędzy p. Gostkową a nią.
Otóż, po uściśleniu, p. Gostkowa powiedziała, że nie chodzi jej o tani, urzędowy optymizm, tylko raczej o brak dekadenckiego zdołowania, jakie słyszy w muzyce Szymanowskiego.
Muzyka Karłowicza może nie zawsze jest radosna, ale nawet utwory traktujące o rzeczach poważnych (S. i A. Oświecimowie, Powracające Fale) są podniosłe, wzniosłe, ale nie dołują.
Kompozytor zbyt kochał życie, żeby pisać dołującą muzykę.
* * *
Fałsze Ilyi Kalera nie były na tyle bolesne, żeby zdzierać szkliwo z zębów. Zdecydowanie bardziej przeszkadzała mi jego maniera Wilhelma Zdobywcy, wyniosłe spojrzenia rzucane na publiczność. No i interpretacja poszła w kierunku patetyczno-technicznym, bez cienia właśnie optymizmu i radości.
Wczoraj Jacek Kaspszyk zaprezentował zupełnie inną jakość. Niewątpliwie NOSPR jest lepszą orkiestrą od OFN, a akustyka S1 bije FN na głowę, ale Kaspszyk, w odróżnieniu od Wita dyryguje konkretnie. U Kaspszyka widać dokładnie, jak i czym kieruje. Wit się zachowuje, jakby się od meszek oganiał. Gra FN niewątpliwie bardzo się poprawiła. Grają równiej, ładniej. Ale NOSPR to jest NOSPR. Ślązacy zawsze byli muzykalni.
Kiedy w sobotę słuchałem symfonii, zaczęło mi coś łazić po głowie, a wczoraj uświadomiłem sobie, że nie Strauss, nie Czajkowski, nie Wagner, a Bruckner się czai w zakamarkach partytur Karłowicza! Nie są to rzeczy jakkoś banalnie oczywiste, ale kolory orkiestry, przejścia z motywu do motywu…
Po Powracających Falach dotarło do mnie, że w sobotę minęła 15 rocznica śmierci Lutosławskiego, o czym jakoś mało kto wspomniał.
Niewątpliwą zaletą oglądania takich utworów jak Livre jest możliwość dokładnego prześledzenia bez partytury 👿 kiedy gramy ad libitum, a kiedy ad batutum 😉
Kaspszyk pogonił całe towarzystwo. Lutosławski wzbudził większy entuzjazm od Karłowicza, i słusznie. Koncert na orkiestrę żywy jak rzadko. I co z tego, że słychać w nim echa Strawińskiego i Bartoka?
Aha, Kaspszyk ustawił NOSPR po niemiecku. Skrzypce wtedy brzmią jakby bardziej zrównoważone, z wiolonczelami po środku.
post scriptum: Karłowicz osiemdziesięcioletni.
Jaką muzykę komponowałby Karłowicz, gdyby dożył wieku sędziwego? Myślę, że podobną, ale znikłyby wszystki przytyki o zapożyczeniach, wzorach i wpływach. Więcej symfonii, koncertów skrzypcowych… Muzyka kameralna?
Zaczyna sie dobrze. Poczytałem trochę o Szwarcwaldzie i zrobiło się mniej wesoło. Znam zdanie wielu blogowiczów na temat takich cudów (np. znikanie guza pod wpływem siły woli).
Sam wiem, że nic nie wiem, a to uczy pokory. Osobiście wierzę, że można ludzi uzdrowić lub pomóc uzdrowić się o własnych siłach, jeżeli ktoś ma taką właściwość i umie z niej korzystać. Obojętne, czy ma ją sam z siebie, czy nabył studiując naturę.
Sam doświadczyłem niegdys działania zdolności Harrisa, znanego w świecie kanadyjskiego uzdrowiciela. Po wizycie u niego w zastępstwie córki, której stan był wóczas tak zły, że nie dało się jej dostarczyc, bóle wywoływane przez kręgi szyjne minęły całkowicie na 20 lat.
Nie zmienia to wszystko faktu, że pewnie co najmniej 80% wszelkiego rodzaju uzdrowicieli to szarlatani i oszuści.
Co do wiewiórki i jastrzębia, podejrzewam, że w samej rzeczy pracują razem, a trasa podbiegań wiewiórczych przekazuje istotne informacje.
W uzupełnieniu. Córka była ślepa na jedno oko, a dokładniej widziała 3%. Okuliści stwierdzili, że nie będzie widziała nigdy. Wizyta u Harrisa się nie udała, bo zaniemogła wówczas zupełnioe bez związku.
Teraz córka widzi całkiem nieźle, ale dzięki jednemu tylko uzdrowicielowi – swojej mamie, która porzuciła karierę naukową i poświecała 6 godzin dziennie – w porcjach po godzinie, 1,5 na ćwiczenia z córeczką. Trwało to wiele lat, ale przyniosło rezultat.
Można mówić też o wyleczeniu siłą woli w pewnym sensie, bo oprócz wysiłku wkładanego w same ćwiczenia trzeba było przełamywac opór pacjentki, która tych ćwiczeń miała serdecznie dosyć.
Myślę, że w przypadku Pana Dominika też o tej sile woli można mówić, bo bez niej Pan Busch pewnie mało by zdziałał. Tymczasem udział w koncercie jest faktem niezaprzeczalnym.
Wykorzystuję przerwę. Za kilkanaście minut wychodze na dłużej. Koncert Zimermana znany mi z czytania wywołał wspomnienia związane z Bacewicz.
W połowie lat 60-tych w Gdańsku byłem na recitalu Reginy Smendzianki. Dała krótki przegląd polskich utworów fortepianowych od Chopina do Bacewicz właśnie. Wykonała jakiś utwór Bacewicz na „fortepian preparowany”.
Był to ostatni utwór programu i publiczność po prostu ocalała. Nie pamiętam, ile było bisów tego utworu z szarpaniem strun i stukaniem w pudło. Zastanawiałem się wówczas, czy to prawdziwy zachwyt czy też publika robi jaja za przeproszeniem.
„Livre pour orchestre” to niewątpliwie jedna z najwspanialszych
partytur Lutosławskiego. Wczorajszemu wykonaniu daleko jednak
było do doskonałości (tu niedoścignionymi wzorcami są dla mnie
nagrania Kompozytora i Antoniego Wita). Kaspszyk niech może
lepiej wróci do Mahlera i Szymanowskiego, a muzykę Mistrza
zostawi Witowi i Michniewskiemu.
Miał być czarny kryminał! 😆
Ja w ogóle nie wiem, jak się na mojej klawiaturze robi taką falkę, więc daję gwiazdkę zamiast.
* – No tak, zaczęło się – pomyślała ponuro Donna Dora, aplikując sobie poranną porcję skocza. Skoczność była warunkiem postawionym przez mocodawców, a z mocodawcami się nie dyskutuje, kiedy chce się zarobić na czarną kawę bez śmietanki i porcję czarnego chleba z Nutellą, a nawet bez.
Biały kombinezon Dory skutecznie maskował jej czarny jak dwugłowy orzeł nastrój. Gorączkowe dreptanie wiewiórki przyprawiało ją o niejasny niepokój – kryło się za tym coś nieuchwytnie zagrażającego. Wiedziała wprawdzie wcześniej, że splątana sieć emeryckich ścieżek w Szwarcwaldzie pełna jest ukrytej, morderczej i bezlitosnej brutalności, ale dopiero teraz ten fakt dotarł do nie w całej, wielokilometrowej rozciągłości.
Szyfr z blogu odebrał jej resztkę nadziei na proste załatwienie jakiejkolwiek sprawy. Trzeba było ruszyć się z pokoju i zanurzyć w to naznaczone Ordnungiem bagno. Donna Dora wyjrzała przez okno. Anonimowy blogowy współpracownik donosił, że na przechadzkę należałoby włożyć kapotę i teraz, widząc kłębiące się na horyzoncie czarne chmury, Dora doszła do wniosku, że nie był daleki od prawdy.
– Kapota to moja specjalność – mruknęła i wyzywająco spojrzała jastrzębiowi prosto w czarne ślepia…
Stanisławie, to, że publiczność jednak ocalała, w sumie nieźle świadczy i o Smendziance, i o Bacewicz. 😆
* Jastrzęb wytrzymał spojrzenie, potem przymknał lewe oko.
ps. Bobiku, racja, wcześniej tekty poprzedzano gwiazdką, fala ~ służyła do komentarzy.
~
Naciskasz [Shift] + tylda (klawisz na lewo od klawisza 1/!, nad klawiszem tabulatora.
Potem naciskasz spację i oto falka tylda na ekranie pojawia się.
A z tym preparowanym fortepianem i Bacewicz to jakiś niejasny niepokój mię ogarnia… Co p. Bacewicz mogła napisać na fortepian spreparowany? 😯 Gugiel milczy.
Toż założę się, że napisałem oszalała, a łotr poprawił. Poza tym Bobiku „pamietajcie drogie dziadki nie wyśmiewać ojca matki”, co się odnosi do dorosłych w ogóle.
Nie śmiej się Bobiku, wiem, że miało być „drogie ciatki”.
Jerzy napisał juz cała relacje z transmisji. Mysle , ze wszyscy ktorzy ja oglądali pomysleli, ze w Krakowie jest swietna opera, ktora produkuje markowych spiewakow na pęczki i co wiecej wszyscy chca tam spiewac
;-))). Szkoda, ze władze miasta nie zareagowały na te niesamowitą promocje miasta. Dziś powinno byc ogłoszenie stronicowe w NYTimes z gratulacjami dla spiewaków.
Gostku, ni ma tak letko. Po pierwsze w tej chwili piszę na Macu, a on ma różne rzeczy nie tak jak pecet, po drugie te znaki inaczej wychodzą jak mam klawiaturę ustawioną na niemiecki, a inaczej jak na polski. Próbowałem nawet z poradnikiem, a i tak coś nie chce wyjść. Będzie gwiazdka i już!
Nawiasem mówiąc – falka, falka… hmmm. Jastrząb to jest po niemiecku Falke. 😯 To musi mieć jakiś związek!
A mnie się podbał koncert w piatek Orchestra Sinfonica di Roma. Ktos powiedział , ze Włosi zyja tak jakby co dzien była sobota i to na koncercie było czuć. Martucci – zniewalajca słodycz i „czułe piano” .Berlioz wcale nie zabrzmiał cięzko i pompatycznie.
Stanisławie, a gdzieżbym się tam wyśmiewał! Po prostu nie mogę sobie darować różnych wspaniałych okazji do uśmiechnięcia się. Ale zawsze śmieję się do, a nie śmieję z. 🙂
Bobiku,
nie wykręcaj jastrzębia (Habicht) ogonem 😉
No dobra, sokół, ale to prawie jak jastrząb. Z daleka można pomylić. 😉 A w imię gry słów można fakty trochę naciągnąć. 😀
*Donna Dora westchnęła i zatoczyła sokolim wzrokiem po okolicy. Jej wytężoną uwagę przykuł niewielki słupek na rozstaju. Na słupku było pięć drogowskazów.
„a on ma różne rzeczy nie tak jak pecet”
No cytat tygodnia po prostu!
Na szybko falki w układzie niemickim szukałbym tam, gdzie normalnie jest prawy nawias kwadratowy ] }
Ale to nie jest podparte fachową wiedzą…
* Drganie zamkniętego oka zdradziło, że jastrząb nie jest prawdziwym jastrzębiem, tylko ucharakteryzowanym za jastrzębia sokołem. „To i tutaj mają problemy z właściwą obsadą?” przemkneło po głowie Donnie Dorze.
* W tym momencie ten podejrzany ptak sfrunął z drzewa i siadł znacząco na drogowskazie zakrywając napis w kierunku południowym.
* Od razu zrobiło się chłodniej.
* jastrząb sokołowi oka nie wykole, pisknęła wiewiórka i pobiegła po orzechy…
* Drogowskaz w stronę północną nie budził zaufania. „Dlaczego tylko pół” – pomyślała Dora z pretensją. „Czyżby drogowskazy ustawiał tu jakiś półgłówek?”
Myśli kłębiły jej się pod czaszką jak maltańskie jastrzębie. Coś było nie tak, podpowiadał jej to wyostrzony na wielu imprezach kulturalnych instynkt, ale nie umiała znaleźć źródła tego jaskółczego niepokoju…
Z żartów zrobiła się sprawa poważna. Gostek ma racje, że w wykazie utworów Bacewicz nic takiego nie ma. Ale wtedy kompozytorka jeszcze żyła, może Smendzianka dostała jakieś próby czy zabawy, które ostatecznie nie były wydane.
A może moja skleroza. Zapamietałem utwór jako Bacewicz, a ona nie miała z tym nic wspólnego. Fakt, ze oberek na praparowanym wychodzi słabo. Krakowiak też nie za bardzo.
Najlepiej jakby Kierownictwo się wypowiedziało, jeśli nie porwane przez jastrzębia z pomocą wiewiórki.
* Koniec końcow Donna Dora wybrała kierunek nocny. „Muszę tylko zmienić kombinezon na wieczorowy” zauważyła półprzytomnie, po oderwana od północy połówka nie chciała się od Donny Dory odczepić.
* Należące do kombinezonu wieczorowego szpilki były powpinane byle jak i szybko zmieniły przebieranie się w torturę. Donna Dora zaczęła mieć wątpliwości, czy wybranie kierunku nocnego było najlepszym pomysłem. „Ale kto powiedział, że wszystkie pomysły muszą być dobre” -pomyślała buńczucznie i zanurkowała we wszechobecnie panującą w Szwarcwaldzie czerń. Niestety, ten pomysł również nie okazał się najlepszy. Kombinezon nie był przeznaczony do nurkowania i szybko zaczął nasiąkać czernią, ciągnąc Dorę w kierunku całkowicie nieprzewidzianym…
* Ciąg był tak silny, że wraz z Donną Dorą porwał także jastrzębia-przebrańca i wiewiórkę, choć ta ostatnia próbowała się wyrywać.
Ciąg nie porwał jastrzębia i wiewiórki. Stworzenia okazały sie wspólnikami ciąga i miały pilnowac Donny Dory. Ta jednak przekupiła sokoła udającego jastrzębia dwoma plastrami szwarzwaldzkiej szynki, a wiewiórkę kawałkiem szwarzwaldzkiego tortu specjalnie na tę okazję wzbogaconego dużą ilością orzechów.
Ciąg ani się obejrzał, gdy Donna Dora była już daleko, tym razem kierując się na południe. Jest niebezpiecznie, lepiej dla niepoznaki nie zmienię kombinezonu na południowy, pomyślała.
Oczekiwane owoce południowe uparcie nie chciały się pojawić. Zamiast nich przed oczami Donny Dory zaczęły się przesuwać minarety, czarczafy i wielbłądy. Najwyraźniej pójście w dobrym kierunku nie było tak łatwe, jak się wydawało.
– بسم الله الرحمن الرحيم القرآن تَكْبِير – rozległ się nagle głos wiewiórki spod burki. Zanim Donna Dora zdążyła się zastanowić, skąd wiewiórka zna arabski, burka wydęła się do monstrualnych rozmiarów. Widać było, że podstępny zwierzak pod burką wielkiego coś chowa…
* Był to zdekompresowany orzech kokosowy. Z boku wystawała mu antenka i trzy zielone, mrugające podejrzanie diody.
* Idiodyczna sprawa – szepnęła Donna Dora bezradnie. Ogarnęła ją dojmująca tęsknota za przytulnym ciepełkiem redakcji, gdzie zawsze można było wezwać kogoś z obsługi technicznej…
* Jak powszechnie wiadomo, wyposażenie Donny Dory działało tylko w bliskim zasięgu personelu technicznego.
* Meine Dame, chaben sie Problieme? – ciepły baryton z ciemności podziałał niby uspokajająco, ale coś w nim było podejrzanego. Ten wschodni akcent? 😯
*Ten sztylet przytknięty do łabędziej szyi? 😯
Hej, Pisarze! Donna Dora cos sie kreci kolo wlasdnego ogona. Kiedy zaczna sie trupy?
trupa commedia dell’arte składająca się z Anny Netrebko i Rolando Villazona…….
Wrocilam ze spaceru i jakos zadna wiewiorka mnie nie porwala 😆 Natomiast niestety nie da sie podlaczyc mojego laptopa do sieci. Przyczyna jak zawsze: potrzebne byloby zainstalowanie jakiejs aplikacji, do czego oczywiscie nie mam prawa. Wrrr… 👿 Sluzbowy komp ma swoje plusy i minusy. Chyba sobie sprawie jakiegos netbooka na wyjazdy, to i lzejszy i poreczniejszy bedzie, i nikt mi sie nie bedzie do niego wtracal… A tu pozostaje mi niestety pisanie z doskoku, bez polskich znakow na klawiaturze o niemieckim ukladzie, od ktorego zdazylam juz sie odzwyczaic (starsze pokolenie pewnie jeszcze pamieta, ze maszyny do pisania mialy uklad niemiecki). Ale to i tak lepsze niz francuski…
Szkoda jeszcze z takiego powodu, ze juz narobilam (jak to ja) mase zdjec i myslalam, ze juz Wam je pokaze 🙁
Ide na kolacje.
* Podczas kiedy Donna Dora kręcąc się wokół własnego końskiego ogona usiłowała wywinąć się Barytonowi, na Komisariacie zapanował sądny dzień. Burmistrz już trzy razy dzwonił w sprawie trupa Komedii Delarckiej, znalezionego w okolicach Audytorium Minimum. Dziennikarze tłoczyli się pod drzwiami, wietrząc sensację, a zdenerwowany Komisarz usiłował pozbierać rozłażące się po kątach informacje na temat zbrodni.
– Podhalański! – huknął na Bogu ducha winnego aspiranta. – Czy to prawda, że trup był nagi jak fakty? Nie miał podobno nawet trepków?
– Nie, trepków nie miał – odparł zbolałym głosem aspirant – ale znaleziono przy nim trebunie w tutkach!
– Holenderski ślad! – pomyślał chytrze Komisarz, ale nauczony doświadczeniem zachował tę myśl do kontroli…
Mozna trupa commedii dell’arte, byle nie tragedii de la vita. Tych ostatnich w nadmiarze.
Ooo, Bobik mi po prostu w myslach czytal i szybko wprowadzil.
* A tymczasem daleka kuzynka Podhalanskiego weszyla w Szwarcwaldzie. Towarzyszyla jej wierna Ronja, corka Zbojnika. – Komedia Delarcka? Nie slyszalam o takiej – warknela…
Nie smiejcie sie, tu naprawde sa dwie psice, jedna Watra, to autentyczny owczarek podhalanski przywieziony z Zakopanego jako mala kuleczka, druga, Ronja, to niemiecki pies pasterski. jest tu jeszcze wiele innych zwierzatek.
Aha – Bacewicz oczywiscie nic na fortepian preparowany nie napisala 🙂
* Komedia Delarcka w ostatnich czasach straciła wprawdzie znacznie na popularności (gdzież te czasy, kiedy słyszało niej nawet każdy prosty, niemiecki pies pasterski…), ale bądź co bądź należała do szeroko rozumianego grona celebrytów i jej zamordowanie było łakomym kąskiem dla prasy. I utrapieniem dla Policji. Oprócz burmistrza dzwonił jeszcze naczelnik Wenecki, dyrektor Goldoński, minister Maskaradzki i inspektor Buffon z Interpolu. Komisarz, ustawicznie zajęty odbieraniem telefonów, nie miał czasu nawet na zmianę pantalona, nie mówiąc już o nawiązaniu bliższego kontaktu z córką zbójnika.
– Ja w takich warunkach nie mogę pracować! – jęknął.
– To nie nasz problem! – odpowiedziały tromby…
Chyba byl to dyrektor Goldonin, nie Goldonski?
Latwo sie pomylic. Wiem.
A rzeczywiście, Goldonin. Łatwiej go będzie powiązać z Barytonem. 😉
Dobry wieczór. 🙂
Chciałam podziękować za informacje i ciekawe uwagi na temat relacji z MET.
Nie było mnie dwa dni, a dzisiaj uczestniczyłam w pogrzebie koleżanki.
Nastrój mam kiepski i dlatego pożegnam na razie Dywanik.
A tu pada snieg. Ma nas zasypac, a przynajmniej przysypac. Juz jestesmy na dobrej drodze 😉
I ze Schwarzwaldu zrobi się na trochę Weisswald 🙂
Juz sie zrobil…
* Wykręciwszy się od nachalnego Barytona, Donna Dora postanowiła zejść na dobrą drogę i zainteresować się mordem na Delarckiej. Niestety, sypiący jak z cebra śnieg uniemożliwiał niezauważalne przejście w czarnym, wieczorowym kombinezonie przez Szwarcwald, który stopniowo zamieniał się w Weißwald. Pozostawało jedynie zamknąć się w pokoju i spróbować nawiązać szyfrową łączność z blogiem. Po serii skomplikowanych, szyfrująco-deszyfrujących operacji, Donna Dora otrzymała nareszcie upragnioną wiadomość, która nie natchnęła jej wcale buzującym optymizmem. Aplikant Bobik pisał:
Siedzę tu sam jak palec. Wszyscy wybyli. Nie ma kim robić. Co robić?
– Himmeldonnerwetter! – zaklęła Donna Dora i postanowiła jednak zaznajomić się z diodami kokosa…
No tak, obsługę kursywy aplikant Bobik jeszcze będzie musiał poćwiczyć… 🙁
* A tymczasem Donna Dora wpatrywała się w surowe oczy, którymi niewolił ją przystojny Polizeikommissar.
– Nieźle, nieźle. Dzień jeszcze nie minął, a tu już cztery trupy na schwarzwaldzkiej ziemi.
– Cztery?
– No tak. Komedia Delarcka, Madame Claviatoura, Herr Jastrząb i Bogu Ducha Winna Wiewiórka – wyliczał Polizeikommissar. – To kwalifikuje się na cztery tygodnie karnego słuchania Hindu-polo albo nawet Rubika.
Donna Dora zaklęła w grającej polkę duszy. Wolałaby już słuchać najnowszego opracowania Bolera, w jego końcowej, porzuconej przez wszystkich muzyków, części. Czuła się tak samo opuszczona jak zaskoczony Ravel.
* Wyprowadzony w zasypane śniegiem pole Baryton gorączkowo zastanawiał się, jak znowu zbliżyć się do Donny Dory. Przez chwilę rozważał założenie Partii Barytonu i zapisanie do niej Dory, ale porzucił ten pomysł dość szybko, przypominając sobie metody, którymi próbowano – na szczęście bez skutku – wciągnąć go do Partii Sopranu. Wdarcie się do Bolera i zaśpiewanie było drogą najeżoną zasadniczymi trudnościami, mimo porzucenia ostatniej części przez rozwydrzonych muzyków. Na dodatek było mu coraz zimniej i nie pomagały na to nawet raźne podskoki i wymachiwanie trzymanym w ręku wiechciem pietruszki.
Wtem Baryton spostrzegł stojącą w polu samotną, białą komórkę. „Trzeba zadzwonić do Goldonina” – postanowił. „Naczalstwo zawsze coś wymyśli!”
Uwaga! Ostrzeżenie!
Dwójka właśnie puściła koncert grany na japońskich instrumentach szamisen – czy jakoś-takoś – które to instrumenty są wykonane ze skóry – zgrozo!!! m.in. psów.
Psinki, ach psinki
z japońskiej Kra-inki.
Zmykajcie, zmykajcie.
Tam nawet kocinki
obrócą w szamsinki.
Znikajcie, znikajcie.
I nawet fakt, że wersje koncertowe są wykonane tylko ze skórek kocich, nie poprawi żadną miarą ruin w jakie zamienił się wizerunek tego kraju w moich oczach po tej audycji.
Steinwaye z kocich skórek…
– westchnął niemiecki wiewiórek
Myśl swą wiewiórczą skupiwszy
czy sam aby już nie jest bywszy.
Chyba nikt jeszcze nie linkował:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,6254013,W_filharmonii_slychac_zgrzyty.html
* — Mistrzu, chciałbym się zbliżyć do Donny Dory — wyszeptał Baryton do słuchawki. Słuchawka bez namysłu odparła głosem Goldonioniego:
— Po pierwsze wytrop gang Japończyków, obdzierających psy ze skóry, by zrobić z nich instrumenty.
— Ay, ay, sir! — zasalutował słuchawką Baryton do zadań specjalnych, który był człowiekiem Dwójki.
* — Sumimasen, czy dałby się Watra-san obedrzeć ze skóry dla chwały muzyki? — zapytał uprzejmie Japończyk szwarcwaldzkiego owcarka.
Dzien dobry. Okazaly sie na razie strachy na Lachy, a raczej na Miemce. Snieg przestal padac jakos zaraz po tym, jak o nim napisalam, roztopil sie, a teraz pada jakies ohydne cos mokre. Dzis chyba nie mam szans na spacer, wiec pewnie wiecej pogadam z Wami, a nawet zrobie nowy wpis 🙂
Ten Bialystok… bo ja wiem. Z jednej strony p. MNN ma nielatwy charakter, z drugiej strony co sie dzieje w polskich orkiestrach, to ja wiem az za dobrze. Tak wiec prawda lezy pewnie posrodku. Opieranie sie na znajomosciach w muzycznym polswiatku tez jest swoja droga dobrze znane i nieraz tu o tym wspominalam.
A niedawno plyta az muzyka Zygmunta Stojowskiego, jaka MNN nagral ze swoja orkiestra, znalazla sie w Editor’s Choice pisma „Gramophone”. To chyba cos znaczy…
Straciłem wątek. Bobik to aplikant czy aspirant, jak poprzednio sądziłem?
Weisswald klei się jakoś od Korei pomimo śniegu, który sam w sobie jest lepki.
Konflikty są stale, a orkiestry grają, jak grają. W Filharmonii Bałtyckiej MNN bywał gościnnie za dyrektorowania artystycznego Nesterowicza jako dyrygent goscinny i był w stanie wycisnąć z naszej orkiestry więcej niż Nesterowicz. Teraz Nesterowicza widze w programie Filharmonii Podlaskiej. Może jeszcze nie wyjechał do Ameryki Południowej. Pewnie wyciska z białostockiej orkiestry więcej niż MNN na co dzień.
Wydaje się, że lepszy jest układ rozdzielający funkcje dyrektora naczelnego i artystycznego. Jest komu łagodzić konflikty. A sztywny system premiowania artystów jest dla mnie czymś absurdalnym.
Pewnie premia powinna zależeć od tego, ile razy gościnny dyrygent wskazał muzyka do powstania w czasie oklasków i jeszcze w jakiej kolejności. Czegoś takiego nikt nie wpisze do regulaminu, a jakby próbował, związkowcy zaprotestują. Woleliby premiować liczbę dodatkowych powtórzeń na próbach.
Za fortepian preparowany przepraszam, ale tak to zapamietałem, a szał publiczności był dla mnie dowodem, że był to utwór dla Bacewicz niezwykły. Dlaczego tak zapamiętałem? A czy mogła to być własna próba kompozytorska Reginy Smendzianki?
Miało być „jakoś gorzej od Korei”
Mało prawdopodobne wydaje się zagranie utworu na fortepian preparowany podczas recitalu z utworami na fortepian zwykły, no bo fortepian trzeba spreparować, a to wymaga trochę czasu. Chyba, że podstawi się drugi instrument.
Choć z drugiej strony są też proste sposoby preparacji, jak kładzenie kamieni (Walaciński?) lub innych przedmiotów na strunach.
Jeśli natomiast przeczytać opis tu:
http://www.pwm.com.pl/szczegoly.php?&10_etiud&grupa_p=9&przedm=124397&sess_id=778981250
To ten fortepian preparowany, pomimo że nim nie był, mógł tak brzmieć… 🙂
Gostku, jeżeli pamięć mnie zawiodła co do kompozytora, to powodem nie skleroza. Po prostu tak zapamietałem.
Ale, że nie było utworu na fortepian spreparowany wmówić sobie nie dam. Fortepian był jeden, a preparowanie trochę trwało i było dokonane przez Artystkę osobiście, choć nie będę się zakładał, że nikt nie pomagał. Ponad 40 lat minęło od tamtego dnia.
To co zapamiętałem, to było szarpanie strun od góry i stukanie w pudło, przy czym stukanie w pudło nie było bezustanne. Dziś nie powiem nawet, czy było to wykonane ze śmiertelną powagą czy jako kpina z tego rodzaju muzyki.
Lepiej pamiętam rodzaj efektów niż moje wrażenia. Zapamiętałem to raczej jako muzykę dziwną niż jako złą czy dobrą.
Wydaje mi się, że samo preparowanie polegało bardziej na ułatwieniu dostępu do strun niż wkładaniu śrub czy innych dziwnych rzeczy, ale za to też nie dam głowy.
A może było tak?
Małgorzata Gąsiorowska w swojej monografii Grażyny Bacewicz cytuje fragment wypowiedzi samej Reginy Smędzianki o dedykowanym jej „Małym tryptyku” na fortepian z roku 1965 – jest to utwór w którym
„pierwszoplanową rolę odgrywa kolorystyka brzmieniowa fortepianu. Nieobecność tematyki melodycznej, użycie klasterów, ulotne wizje, nastroje, fantastyka, impresyjność. […] Kompozytorka posługuje się tu nadal dźwiękiem wydobywanym jedynie za pośrednictwem klawiatury, aczkolwiek szereg fragmentów „Tryptyku” przypomina do złudzenia ten rodzaj efektów kolorystycznych, jakie m. in. twórcy kompozycji na fortepian preparowany uzyskiwali bezpośrednio ze strun fortepianu.” (S. 376)
Skoro było preparowanie, to chyba jednak nie…
Stanisławie, przypomniana niedawno „Korea” stanowiła efekt pracy nie tylko autora zbiorowego, ale również indywidualnego redaktora prowadzącego, charakteryzatora, scenografa i uzupełniacza post mortem w jednym. Sukces czy też klęska Sch-Sz wcale nie jest przesądzony, ale żar w narodzie gaśnie, lenistwo rozkwita, a bierna, przedkryzysowa konsumpcja trzyma się mocno 🙁
Cóż, chyba tylko Regina Smendzianka byłaby w stanie powiedzieć, jak to było naprawdę.
Foma, masz rację. Na słabszej, jak dotąd, akcji Szwarz/Weiss-waldu zaciążył ograniczony wkład Kierownictwa.
Bardzo dawno nie słyszałem Reginy Smendzianki, ale kiedyś bywałem na jej recitalach. Pamietam czasy, gdy „największą” polską pianistką była Halina Czerny Stefańska. Jakoś nie mogłem się do niej przekonać. Smendzianka pasowała mi lepiej. Może to dlatego, że się nie znam na muzyce.
„Jakoś nie mogłem się do niej przekonać. Smendzianka pasowała mi lepiej. Może to dlatego, że się nie znam na muzyce.”
Nic bardziej błędnego!
Podobać lub nie podobać ma się prawo każdy wykonawca. Ja np. bardzo lubię Karajana (w granicach pewnego repertuaru, rzecz jasna), pomimo że na salonach jest to absolutnie niewybaczalne, a pomiatanie nim jest w dobrym tonie.
Regina Smendzianka (przepraszam za błąd ortograficzny w nazwisku) była pierwszą pianistką, jaką słyszałem na żywo. To było pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy jako uczeń szkoły podstawowej byłem pierwszy raz w filharmonii. Grała wtedy Koncert fortepianowy G-dur Ravela (i to jak!). Myślę sobie teraz, że temu pierwszemu oczarowaniu zawdzięczam moją miłość do muzyki XX wieku… (trochę to patetycznie wyszło).
Nie dodałem – to było w Szczecinie.
Kiedyś Karajan wyznaczał pewien standard. Potem zaczęto wybrzydzać. Powodów było parę. Na pewno coś, co najpierw nazywało się wielką pracowitością, a potem rozmienianiem na drobne. W sumie branie się za co się dało. Jeszcze później doszły jakieś sprawy członkowstwa w NSDAP bodajże. Ale dla mnie nadal to jest nazwisko i uważam, że nie zawsze trzeba się salonom podporządkować.
Tu nawet nie chodzi o jego polityczne zaszłości.
Mało kto ogarnia całość utworu jak on, a sound Berlińczyków dyrygowanych przez niego jest zabijający, choć oczywiście ktoś powie, że to nie jego zasługa…
Chcę tylko sprawdzić, czy mi wyjdzie tak samo, jak Wam 🙂
😯
Trochę miałem oporów wobec tego tematu, bo kiedyś mówiło się o „graniu kobiecym” przeciwstawiając je „lepszemu” graniu męskiemu. Nie chciałem się narazić Kierownictwu czy Teresie Czekaj, choć sam jestem przeciwnikiem takiego dzielenia.
Między innymi Smendzianka sprawiła, że tego dzielenia nie uznaję, chociaż żadna kobieta nie walnie tak, jak to opisał zeen w utworze „Fortepian Zimermana”. Z drugiej strony siła uderzenia nie jest przecież jedynym kryterium. Kobiety potrafią wydobyć wiele w innych warstwach.
Czasami zbyt wiele i to mnie zrażało do Czerny Stefańskiej i paru innych dam z tamtego okresu.
Niech nikt nie mówi, że gra orkiestry to nie zasługa dyrygenta. Gdy jest dyrygentem gościnnym zasługa mniejsza, ale i tak bezsporna, chyba, że muzycy grają swoje na dyrygenta nie zwracając uwagi.
Stanisławie, gdzie mi tam do aspiranta! 🙁 Kiedyś byłem praktykantem i miałem nadzieję, że potem przyjmą mnie do roboty w Policji, ale od tego czasu aplikuję, aplikuję i guzik. Ale próbuję dalej, powtarzając sobie „niech żywi nie tracą nadziei”. 😀
Nadzieję stracę dopiero jak mnie przerobią na szamisen! 😯
Bobiku, to grozi tylko Podhalańskiemu i to chyba nie oryginalnemu tylko w wersji szwarzwaldzkiej.
Jak to zadna kobieta nie walnie? A Martha Argerich?
Co Wy tak siedzicie pod tym wpisem, przeciez od poludnia gdzies jest juz nastepny 😯
Nie dość, że nowy jest, to ktoś się za Italią stęsknił i italiki włączył we wpisie Bobika… Może da się coś z tym zrobić?
Jak to „ktos”? Jego Wysokosc Bobik we wlasnej kudlatej osobie 😀
A w sprawie Bacewicz powtarzam raz jeszcze, ze gralam jej etiudy i preparacji tam nie bylo.
Ale to nie takie proste — bo ja pamiętam, że było bez italików. A teraz jest z italikami? Zmiana przeglądarki, czy co…
Swoją drogą polska klawiatura powinna mieć QWERTZ, bo z występuje proporcjonalnie częściej niż Y w polszczyźnie. To dopiero import tanich komputerów bez polskich klawiatur i wyuczone stąd przyzwyczajenia zmieniły.
Ja nawet samokrytycznie przyznałem, że kwestii italików nie opanowałem jeszcze na poziomie przeciętnego psa policyjnego. 🙂
Przypomniało mi się tu zdarzenie, które opowiadał jeden z moich znajomych. Wyłożył się on był kiedyś jak długi na równej drodze, co przez przejeżdżającą na rowerku około siedmioletnią dziewczynkę zostało skomentowane: „oho, widzę, że chodzenie powinien pan jeszcze poćwiczyć!” 😆
Ojej… ale mam zaległości!
Zaległości z przyległościami 😯
…i w dodatku coś się pochyliło?! O kursywa…. 😯
Nadprogramowa kursywa u Bobika sprzed doby odkursywiona 😉
No i teraz nie wiadomo do czego odnoszą się wszystkie komentarze w sprawie kursywy. 😀
Kursywa się trochę pokłada na boczek. Niech sobie polega, a co tam jej żałować.
Tak,tak, na kursywie zawsze można polegać! 😀
Boczkiem lewym, prawym, na brzuszku czy na plecach… polegać można zdecydowanie! Na kursywie.
Co tam Bobiku u Ciebie? Ja zmęczona zimą i w ogóle
Ja chwilowo zmęczony życiem i w ogóle, ale nie mogę się do tego przyznać, bo robię tu na etacie dostarczacza dobrego humoru. Jak zobaczą przerwy w dostawach, to mogą z roboty wywalić! 😯 Pssst!
…o kurka siwa… no to zaśpiewajmy coś 😉
http://www.youtube.com/watch?v=Z54oS3pKVDE&feature=related
Tę puentę „ty, co się włóczysz po nocach” skądś jakby znam… A, już wiem, mój tata do mamy tak często mówi. 😉
http://www.youtube.com/watch?v=mzw9LHexBSA&feature=channel
http://www.youtube.com/watch?v=Jy5kG_JclAA&feature=channel
sacrum profanum2008
http://www.youtube.com/watch?v=YtPaWV4DU0k&feature=channel
Philippe Jaroussky
http://www.youtube.com/watch?v=-05oNiZBDLI&feature=channel
misteria paschalia
http://www.youtube.com/watch?v=n0sRIJHasM4&feature=channel_page
fragmenty lutoslawskiego
http://www.youtube.com/watch?v=USHtmecNtp4