Fenomen Zorna i Tzadika

Jak to jest z tym Zornem? Skandalista czy nie skandalista? Geniusz czy szarlatan? Na pewno niezwykle silna osobowość. I nie skandalista, bynajmniej. Mimo że ktoś w którejś z gazet straszył, że może nas (wczoraj) spotkać kolejny skandal – nic takiego się nie zdarzyło. Bo wystarczyło po prostu ogłosić, że żadnych zdjęć podczas koncertu absolutnie robić nie wolno – on po prostu ma na tym tle obsesję (acz zrozumiałą, wyobraźcie sobie, jak takie błyśnięcia i hałasy mogą przeszkadzać) – i był spokój.
No i pytanie. Czy to jest chytry marketing? Bo też i z płytami Tzadika jest tak: żadnej reklamy, żadnych promocji, egzemplarzy recenzyjnych. Jak chcesz słuchać, to płać, człowieku, i to słono. Kupisz, napiszesz – twoja sprawa. Właśnie mówiliśmy o tym z kolegami, czy to może świadome tworzenie snobizmu?


Trudno powiedzieć. Myślę, że Zorn jest po prostu sobą. Oglądałam tu niezmiernie ciekawy film dokumentalny Claudii Heuermann „A Bookshelf on Top of the Sky: 12 Stories about John Zorn”. Otóż jest to film o tym, jak autorka nie mogła zrobić filmu o Zornie, i jak go w końcu zrobiła. To znaczy: artysta był do niej nastawiony życzliwie jak rzadko, pozwalał jej filmować próby i koncerty różnych jego formacji, nagrywać strzępki rozmów i sytuacji. Ale wciąż nie mogli się umówić na Wielki Wywiad, który miał być podstawą tego filmu. A to muzyk znikł, a to znów się pojawiał i obiecywał, że będzie mogła filmować u niego w domu, że już-już się na ten wywiad umówią. (A ja się cały czas zastanawiałam: o co chodzi, przecież dostała już tyle materiałów?) No i Wywiad się ostatecznie nie odbył. Ale wtedy Claudia zrozumiała, że ma już film gotowy (bardzo ciekawy jest montaż). I okazało się też, że jest to film i o tym, jak postawa Zorna wpłynęła na jej własną.
A ta postawa jest – jak ze strzępków jego wypowiedzi wynika – taka: trzeba robić swoje, nie przejmować się odbiorcą, tylko być szczerym do bólu. Oparcie można tu znaleźć tylko w sobie i w przyjaciołach-muzykach. I to wszystko. Ponadto Zorn podkreśla, że zajmuje się układaniem momentów-segmentów (powołuje się tu na Strawińskiego i Stockhausena), a nie konstruowaniem formy. Twierdzi, że do tego sposobu kształtowania muzyki zainspirowała go muzyka do animacji (zwłaszcza Carla Spallinga) – muzyka „niegotowa”. Inspiruje go też wielość rzeczywistości muzycznych pokazywanych równolegle, jak u Charlesa Ivesa.
Myślenie momentami sprawia, że moment ważny jest w danej chwili, później przestaje. Zorn nie słucha swoich starych utworów, z chwilą ukończenia przestają dla niego istnieć. Może z takiej postawy wynika również polityka „antymarketingowa” Tzadika? Z tego wynika też jego niechęć do wywiadów: on nie chce być przyszpilony, przygwożdżony w danym momencie, bo ludzie będą myśleć, że jest właśnie taki, jaki był w tej chwili, a przecież on już jest inny, poszedł naprzód, zmienił się.
To jedna strona jego osobowości. Inna – to charyzma. Zorn na scenie dyktuje wszystko, zachowuje się jak Tadeusz Kantor – nawet jak kolega ma solówkę, to on też mu pokazuje ręką, czy iść w górę, czy w dół. Jego magnetyzm sprawia, że większość zespołów nagrywających dla Tzadika „gra Zornem” albo co najmniej gra tematy Zorna. To nie jest dobre, moim zdaniem – niepotrzebnie zagłuszają własne osobowości. Ale o tym więcej napiszę na papierze.
Tu napiszę tylko jeszcze, że skład, który w Poznaniu zagrał, był fantastyczny, zwłaszcza Dave Douglas i Uri Caine – tu niestety mankamentem był fakt, że Zorn zadecydował grać bez nagłośnienia, więc fortepian gorzej było słychać, a ja tak Caine’a uwielbiam 🙁
Skandalu więc nie było. Za to była histeria publiczności, wdzieranie się bez biletów, wrzaski i owacje – a ze strony sceny porządne granie i wspaniała przyjacielska atmosfera. Muzycy często klepali się i ściskali, widać było, że dobrze się czują ze sobą. I nam dobrze było z nimi.
EmTeSiódemecko i inni ciekawi, zrobiłam troszeczkę zdjęć (nie Zorna oczywiście 😉 ), ale wrzucę dopiero w Warszawie, bo zapomniałam kabelka dokomputrowego 🙂