Jeszcze o piractwie
Romek Markowicz wkurzywszy się na ostatnie wieści z Londynu postanowił się jeszcze wypisać na temat piractwa, poprosiwszy o upublicznienie. Reszta tego wpisu jest więc jego autorstwa. Sorry za długość, ale warto dobrnąć do końca.
Więc jak to jest z tym piractwem?
Moje niniejsze refleksje na temat nielegalnego nagrywania koncertów, ba, nawet robienia fotografii na sali koncertowej, sprowokowane są nie tylko lekturą ostatnich blogów, ale chęcią zaznajomienia czytelników z tym szczególnym – przynajmniej u nas, za oceanem – zjawiskiem. Niechęć (czy wręcz paranoja?) naszego wielkiego pianisty Krystiana Zimermana, który zaciekle walczy z piractwem, a co więcej, od lat nie zezwala na transmisje radiowe z jego koncertów, jest jednym biegunem zagadnienia. Na drugim znajduje się coś odmiennego, czyli samo prawo i jego przez niektórych,łamanie. Zaznaczam, że wszystkie moje uwagi dotyczą amerykańskich realiów, które są być może różne od polskich. Po drugie, wszystkie moje uwagi dotyczą muzyki klasycznej, a nie innych gatunków muzyki, gdzie piractwo „inne ma imię” i gdzie w rachubę rzeczywiście wchodzą miliony dolarów uzyskane z masowej, nielegalnej sprzedaży nagrań. To, jak dotąd przynajmniej, w muzyce klasycznej jeszcze nie istnieje.
Zacznijmy więc od samej litery prawa, które według standardowej formuły zabrania posługiwania się jakimkolwiek sprzętem do fotografii albo nagrywania dźwiękowego BEZ uprzedniej zgody administracji sali koncertowej. Jak uzyskać zgodę na nagranie występu, jeśli nawet tylko na pamiątkę? Wystarczy suto zapłacić. Podkreślam słowo suto, ponieważ mówimy tu o niesłychanie silnych związkach zawodowych, których członkowie w takiej np. nowojorskiej Carnegie Hall zarabiają lepiej niż przeciętny dyrektor poważnej korporacji. Ich godziny pracy są również nieporównywalnie krótsze. Nie tak dawno nasze lokalne gazety donosiły o absurdalnie wysokich pensjach tych panów, których zadaniem jest to, aby koncert się odbył. Bo może się nie odbyć… Delikatnie powiedziawszy, piractwo albo rozbój na równej drodze rozpoczyna się w tym miejscu. Tak więc w przypadku sali recitalowej Weill Hall przy Carnegie Hall taki pan ze stagehand union, czyli obsługi sceny, naciska guzik na magnetofonie (albo w tej chwili na nagrywaczu cyfrowym, który nagrywa od razu na płytkę kompaktową) i zawieszony na stałe nad sceną mikrofon nagrywa koncert. Ta przyjemność kosztuje kilkaset dolarów (obecna cena chyba ponad $400.00) i za to otrzymujemy nagranie takiego sobie gatunku, które później musimy sobie jeszcze zredagować, wprowadzić numery ścieżek i wyciąć niepotrzebne fragmenty, których na nagraniu nie chciałoby się słuchać. W przypadku większego audytorium w tym samym budynku (jak Isaac Stern albo Zankel Hall) ceny rosną niewspółmiernie, choć jakość nagrania wcale się nie poprawia (mikrofony są jeszcze bardziej oddalone od wykonawcy/wykonawców). Tutaj koszt nagrania wzrasta do niemal dwóch tysięcy dolarów. Nie wspominam tu nawet o video, bo to jest jeszcze jednym ogromnym obciążeniem: tu płaci się za samo pozwolenie przyprowadzenia kogoś na salę. Te opłaty odnoszą się do wszystkich sal, w których obsługa należy do wspomnianych związków zawodowych.
Ponieważ do dziś dnia jestem muzykiem, dla mnie jako wykonawcy powstaje istotne pytanie: jeśli ja pragnę tam nagrać swój recital, czy nie mam prawa tego samemu zrobić i czy nie mam prawa zrobić tego lepiej i taniej. Odpowiedź na oba pytania jest: nie! Zaznaczam, nie mówimy tu o absurdalnej sytuacji, w której powiedzmy moja żona, higienistka dentystyczna, chciałaby oczyścić mi zęby w gabinecie jakiegoś nieznanego sobie stomatologa, albo przyjaciel mechanik przyszedłby do czyjegoś warsztatu samochodowego i poprosił o narzędzia, aby zreperować mi samochód. A więc amerykańskie prawo zadeklarowało, że właścicielem wykonania pana Markowicza albo Makowicza nie jest sam artysta, ale „mafioso” ze związków zawodowych. Wynajęcie sali albo nawet zaproszenie przez jakąś instytucję muzyczną, która posiada salę koncertową i czeredę pracowników obsługi, nie upoważnia mnie więc do zarejestrowania na własne potrzeby własnego nagrania.
To dotyczy nie tylko małych rybek jak niżej podpisany, ale również światowej sławy artystów. W Polsce najlepiej wśród nich znaną jest Ewa Podleś, która jako jedna z niewielu pozytywnie i publicznie wypowiada się często o pirackich nagraniach z jej własnych występów: nagraniach, których dostarczają jej, z radością i nieodpłatnie, jej liczni wielbiciele.
Słowo „nieodpłatnie” jest tu bardzo istotne. Unicestwia ono bowiem jeden z mitów – pod którego wrażeniem wydają się być niektórzy z blogowiczów „Co w duszy gra” – że piractwo powoduje straty dla artystów i dla kompanii płytowych, które z tego głównie powodu podwyższają wciąż i tak wysokie już ceny. Nie ukrywam, choć oczywiście oficjalnie nie chciałbym tego kolportować, że środowisko „pirackie” jest mi dość bliskie. Naszą wspólną „piracką cechą” jest jednakowoż to, że na wymienianiu się pirackimi nagraniami nikt nie zarabia. Dawniej, w czasach magnetofonów kasetowych i względnie drogich cen kasetek, było tradycją pomiędzy „piratami” dołączenie opłaty za przesyłkę i za cenę kasetki. Dziś, z minimalnymi cenami pustych dysków kompaktowych (CD-R), można najwyżej komuś zaofiarować zwrot za znaczek pocztowy. Istnieje natomiast pewna etyka: jeśli już łamię to idiotyczne prawo, nikt mnie przynajmniej nie oskarży o wzbogacanie się na tym.
Jest łatwym do obalenia mitem, że przynajmniej artyści, ci wielcy z kontraktami płytowymi, nie tracą na piractwie swoich dochodów. Nie spotkałem bowiem jeszcze kolekcjonera, który w swojej bibliotece posiadał wyłącznie pirackie nagrania takiego czy innego artysty. Zazwyczaj tacy kolekcjonerzy posiadają już wszystko, co jest komercjalnie dostępne i jedynie wzbogacają swoje zbiory nagraniami „na żywo”, czyli jak się w Polsce mówi „live” (i kto tu dba o polszczyznę?). Czy, jak to często bywa przypadku muzyki operowej, owe nagrania są dokonane i sprzedawane nielegalnie, nie mogę się wypowiadać. Nie znam na tyle dobrze rynku operowego, choć wiem z obserwacji, iż większość z „prywatnie dostępnych” rejestracji (a więc nie tych sprzedawanych w nielicznych dziś i tak sklepach) pochodzi z transmisji radiowych, a nie z nagrań prawdziwie pirackich.
Powróćmy jednak do muzyków, którzy z takiego lub innego powodu chcieliby mieć swoje nagranie zarejestrowane, choćby po to, aby się z niego w przyszłości czegoś nauczyć. Do takich, obok wymienionej pani Podleś, która jak dotąd jest jedyną wielką wykonawczynią posiadającą odwagę, aby to publicznie stwierdzić, należy kilku innych znanych mi osobiście muzyków, którzy albo nie mają nic przeciwko temu, aby ich koncerty nagrywać, albo wręcz tego sobie – delikatnie – życzą. Należą do nich tacy znani warszawskim melomanom pianiści jak Yevgeni Kissin, Emanuel Ax, Andras Schiff, Garrick Ohlsson, Marc-Andre Hamelin, Richard Goode, czy Peter Serkin (znany w Ameryce syn legendarnego ojca Rudolfa, choć być może nie aż tak popularny w Polsce). Tych wyżej wymienionych zaliczyć mogę do swoich znajomych czy wręcz przyjaciół. Do nich należał kiedyś również Krystian Zimerman. Do nich należy wielu innych, często mniej znanych. Od innych kolekcjonerów–piratów wiem o innych chętnych swoich pirackich nagrań, takich jak Arcady Volodos.
I tu musimy powrócić do uprzednio zadanego pytania: kto jest właścicielem wykonania i jakie prawo ma do tego sam wykonawca. Nie ulega wątpliwości, że gdyby taki p. Schiff, czy M.A. Hamelin chcieliby BARDZO mieć swoje nagrania zarejestrowane, to mogliby sobie na to pozwolić, wzbogacając przy okazji wspomnianych „inżynierów dźwięku zza sceny”. A więc jeśli przychodzę na salę koncertową z „niezarejestrowanym, wysokiej jakości sprzętem” i nagrywam recital swojego przyjaciela za jego przyzwoleniem i w celu wręczenia mu kilka dni później kopii nagrania, to do jakiego stopnia tak naprawdę łamię prawo?
W tym momencie mogę zagrać rolę „adwokata diabła” i zadeklarować, że jeśli prawo, nawet idiotyczne, istnieje, to albo je muszę respektować, albo walczyć o to, aby odpowiednie władze je zniosły lub zmieniły. Taka osoba miałaby więc rację, choć jedynie do pewnego momentu. W salach koncertowych w Stanach pracownicy ochrony bez wątpienia zatrzymują rocznie dziesiątki, jeśli nie setki bardziej lub mniej amatorskich piratów. Niektórzy są tak nieświadomi tego, co robią, że łatwo ich zatrzymać i wytłumaczyć, że jest to niedozwolone. Nie chce mi się wierzyć, aby zatrzymany w Londynie pan, który nagrywał recital Zimermana, należał do amatorów. Na temat „legendarnego” radaru naszego neurastenika klawiatury, który potrafi „wywęszyć” osoby z nielegalnym sprzętem do nagrywania, posiadam nieco inne zdanie, ale nie temu poświęcam swoje rozważania.
Logicznie myśląca osoba mogłaby w tym momencie spytać, czy najlepszą metodą walki z „piractwem” nie byłoby zaaresztować i poddać wysokiej grzywnie kilku takich złapanych piratów: to by, ma się rozumieć, było nauczką dla innych i problem zostałby raz na zawsze rozwiązany. Ta sama logicznie myśląca osoba mogła również zadać inne pytanie: dlaczego mimo to takim zatrzymanym przez ochronę piratom nic się dotąd nie stało i nigdy nie zostali skonfrontowani z prawem? I tu docieramy do sedna sprawy: tak by się nie mogło stać, ponieważ sąd musiałby udowodnić im winę. Tą winą byłoby narażanie artystów/wykonawców na finansowe (nie moralne, jak w przypadku naszej legendy K.Z.) straty. I tego nie udałoby się udowodnić żadnemu sądowi. Musiałby paść wyrok uniewinniający, a wraz z nim całe prawo. Czy nie łatwiej więc utrzymać istniejącą „groźbę”, atmosferę zastraszenia oraz istniejące prawo, mimo że jest ono niemal niemożliwe do zrealizowania?
Wielu z wykonawców pragnie mieć swoje wykonanie zarejestrowane, ale nie chce płacić wygórowanych stawek. To oni poniekąd stwarzają instytucję „życzliwego piractwa”, zatrudniając przyjaciół czy osoby polecone z „wysokiej jakości sprzętem”, którego koszt amortyzuje się niemal natychmiast oszczędnościami na opłatach wymuszonych przez wspomnianych inżynierów dźwięku. Dzisiejsza technologia zredukowała nie tylko ceny, ale i rozmiar dobrej jakości sprzętu do amatorskiego nagrywania. Nie wygląda więc na to, aby to tak niechętnie przez KZ widziane piractwo dało się łatwo opanować. Nie wydaje mi się, aby było to w ogóle potrzebne. Z idiotycznymi decyzjami walczyć można głośno, niczego przez to nie osiągając, albo po cichu, dyskretnie omijając podłożone „piratom” pod nogi przeszkody.
Pozostaje wciąż kwestia: czy artysta ma prawo do tego, aby jego słabsze danego dnia wykonanie nie poszło w świat? Uważam, że absolutnie tak. Jeśli więc po koncercie, z którego tego dnia wykonawca nie był zadowolony, taki Emanuel Ax czy Richard Goode dzwoni do mnie i prosi, aby tego nagrania dalej nie kolportować, oczywiście, że bez dyskusji spełnię tę prośbę. To jest moim obowiązkiem, również jako przyjaciela, i jest zgodne ze wspomnianą etyką piracką.
Jeśli jakiś muzyk, szczególnie znany śpiewak, ma zły dzień i jego nagranie pójdzie w świat, to jestem w stanie zagwarantować, że wciąż odbiorcami takiego nagrania będą jedynie ci, którzy już danego artystę słyszeli wielokrotnie podczas dobrych przedstawień czy koncertów. Złe nagrania wielkich (niegdyś) artystów krążą jedynie jako ostrzeżenie,albo udowodnienie, że ów muzyk „sięgnął już bruku”: nietrudno się domyślić, że takim przykładem w naszej epoce jest inny bohater z Warszawy, Ivo Pogorelić. Jego nagrania nie szczerbią mu zysków, ponieważ od lat i tak już nie nagrywa. Słuchaczom, którzy posiadają jeszcze trochę zdrowego rozsądku, dostarczą powodu do śmiechu: nie ich to przecież wina, że on gra tak podle, jak gra.
Rozpocząłem swoją tyradę od KZ, pragnę więc zakończyć i na nim. Przeglądając czasami skatalogowane listy nagrań, szczególnie pianistów, natrafiam zawsze na te same: Argerich, Horowitz, Rubinstein, Perahia, de Larrocha, Schiff, Volodos, Kissin, Sokolov, Pollini, Lupu, Bolet, Cherkasski… i Zimerman: innymi słowy legendy klawiatury. Nie znajdziemy zapotrzebowania na innych, czasami nawet dobrych pianistów. Pianistyką i piractwem rządzą bowiem prawa rynku: melomani i kolekcjonerzy chcą słuchać tego, co wielkie, nie tego, co przeciętne.
Komentarze
Pobutka..
I nie jest to nagranie pirackie 🙂
Ja się ustosunkuję w tej chwili do paru zdań w tekście Romka. Otóż troszeczkę zdaje się on zapominać, że nie wszyscy znajdują się w tak komfortowej sytuacji, że znają piratowanych pianistów i że ci mogą do niego zadzwonić z prośbą: Stary, źle mi się wczoraj grało, więc jak masz jakiś urobek z tego koncertu, to proszę cię, skasuj. Co ma zrobić znakomity artysta (nie mówię tu o przypadkach typu Pogorelicia), któremu rzeczywiście przydarzył się zły dzień – w końcu każdemu może się przydarzyć – i nie wie, że ktoś nieznajomy nagrywał go na sali, a nagranie wypływa? Nie przemawia do mnie, że złych nagrań będą słuchać ci, co i tak znają dobre i kochają danego solistę. A jeśli ktoś będzie słuchał z rodzajem Schadenfreude: no proszę, jak nasz idol (za przeproszeniem) pierniczy, na pewno już się kończy?
Prawda, że prawdziwa cnota krytyk się nie boi. Ale jednak to chyba krzywda dla takiego artysty.
Bardzo ciekawe i skomplikowane kwestie porusza Pan Roman. Od 30-40 lat stworzyliśmy olbrzymią technologię, pozwalającą utrwalać i w nieskończoność powielać wszystko, co się da. To taki nasz „eliksir nieśmiertelności”. Szalona hybris w tym jest, oczywiście, jak we wszystkim, co człowiek robi, ale czy tego dżinna da się z powrotem wsadzić do butelki? Moim zdaniem nie tylko się nie da, podobnie jak nie da się odciąć telefonu i internetu (to nie Hyperion Dana Simmonsa…) ale się także nie opłaca, bo miliony ludzi z tego żyją – a setki milionów już bez tego żyć nie mogą. Czyli trzeba z tym jakoś dojść do ładu. Łatwo nie będzie, ale obawiam się, że ta walka z piratami to okopy świętej Trójcy. Mnożyć kolejne „warstwy” kontroli i zabezpieczeń? Syndrom kuli i pancerza. Toną w tym oczywiście starodawne prawa autorskie i jakieś granice określić trzeba, ale nie zazdroszczę prawnikom, naszym „legal eagles”, którzy to będą kodyfikować…
Na razie zajmujemy się tylko ściganiem i karaniem. Obawiam się, że to strata czasu, który należałoby poświęcić na coś całkiem innego i nowego. Jakoś sobie zawsze radziliśmy dotąd z problemami, które stwarzał postęp technologiczny, bo stawianie mu barier jest bez sensu.
Pani Doroto – jest takie legendarne nagranie Schnabla z Walterem chyba, gdzie w ostatniej części K 488 Mozarta on bierze niewłaściwy zakręt po kolejnym epizodzie i robi się strasznie, cisza, panika, kompletny grzdyl. To nagranie krąży od lat i chyba reputacji Schnabla nie zrujnowało.
To oczywiście prawda, że tych nagrań nie słuchają tylko jego wielbiciele, że są tacy co je wyciągną, żeby dowieść, że ten cały Schnabel to chłam. I co z tego?
Diapason zrobił ostatnio w Nantes na Wariackich Dniach taki kameralny panel chopinowski, porównując na ślepo różne nagrania różnych rzeczy. Chyba w Barkaroli jeden pianista został dosłownie stratowany, bo też było o co. I to był niejaki Swiatosław Richter.
Wśród oficjalnych, opublikowanych nagrań największych artystów są knoty niesłychane. I co? I nic. Wszelka działalność publiczna powoduje publiczne konsekwencje. Na sali po skopanym koncercie jest mniej ludzi, niż na globalnej sali koncertowej, po której krążą te nagrania, ale skutek jest porównywalny: kto chce artystę sponiewierać, i tak sponiewiera. Kto ma do muzyków szacunek, ten wie, że się ich ocenia, jak sportowców, po rekordach, nie po wpadkach.
Myślę też, że tych nagraniowych cymesów słuchają jednak tylko ci, którzy naprawdę chcą – bo przecież nawet Pór Roku Vivaldiego z Karajanem (zgiń przepadnij siło nieczysta) słucha bardzo niewielki odsetek ludzkości… W globalnej wiosce nikt nie ocali swego wizerunku bez skazy.
I pomyśleć, że kiedyś tylko dla kamerdynera wielki człowiek nie był wielkim człowiekiem…
Przepraszam za prywatę 🙂
Jerzy zajrzyj pilnie do skrzynki.
Odnośnie tej zakulisowej „mafii” w salach koncertowych – czy artysta jest jakoś zmuszany do grania właśnie w tych salach? Pewnie nie, ale problem w tym, że chyba właśnie te instytucje najlepiej płacą za koncert, ewentualnie są najbardziej pożądane w CV artysty, bez nich trudno się wypromować. Więc w sumie coś za coś – taki występ to po prostu sprzedaż praw do tego, co wykonujemy, komu innemu. I to jest problem – problem rynku kreowanego przez rozmaite quasimafijne organizacje-korporacje. Ale przy tym nie widzę wśród artystów jakiejś szczególnej chęci do brania sprawy we własne ręce – owszem, pojawiają się pierwsze jaskółki w obszarze muzyki, nazwijmy ją, popularnej, gdzie artyści/zespoły sami udostępniają swoją twórczość w Internecie czy organizują się i wchodzą w spory prawne z wykorzystującymi ich korporacjami, ale w obszarach, o jakich mowa na tym blogu, takich działań specjalnie nie widać. Może stoi za tym jakiś szczególny konserwatyzm tego środowiska, może jednak pewne „bycie do tyłu” za możliwościami, jakie daje nowa technologia.
Jeśli idzie o Zimermana, jego polowanie na piratów wydaje mi się szczególnie groteskowe w kontekście tego wcześniejszego antyamerykańskiego wyskoku – wszak to, co Zimerman teraz uprawia, wpisuje się w te monopolistyczne i imperialistyczne zapędy, które zarzuca Amerykanom.
Całkowicie obok tematu – czy dotarły już do Pani informacje o likwidacji (od 1.04 – znowu!) RCKL-u jako samodzielnej jednostki w Polskim Radiu? Tym razem sprawa jest załatwiana „w białych rękawiczkach” (inaczej niż 3 lata temu), bez zwolnień (przynajmniej póki co)…
Nagranie w pobudce PAKa pirackie nie jest, ale mało prawdopodobne, by użytkownik, który wrzucił je na YouTUBE, miał pozwolenie na publikacji w sieci tego fragmentu 🙂
Do Hebicusa.
Chyba nie uważasz, że nagranie z You Tube jest znaczące dla melomanów.
Jest za to darmową promocją na rynku milionów odbiorców.
Gdyby różne ‚psy ogrodnika’ przyszły po rozum do głowy i sprzedawały za niewielką opłatą nagrania, jestem przekonana, że masowe piractwo by zniknęło.
Przy symbolicznych opłatach, a wielkiej liczbie chętnych zyski pewnie przekroczyłyby wszelkie oczekiwania.
Wydaje mi sie, ze zapomnialem poruszyc w swoim przydlugim tekscie najwazniejszy aspekt piractwa, na zasadzie ,ze najciemniej jest tuz pod latarnia.
Otoz po co w ogole istnieje potrzeba nagrywania artystow podczas koncertow, jesli mozna kupic ich znacznie lepiej brzmiace nagrania?
Nie wydaje mi sie, abym kogokolwiek z Twoich, Dorotko, czytelnikow i „blogowiczow” musial przekonywac, iz dopiero w nagraniu na zywo slyszymy artyste, ze nagrania studyjne wielu muzykow pozbawiaja tego co najwazniejsze, czyli spontanicznosci. Nie jestem jedynym, ktory tak mysli i nie jedynym ktory kolekcjonuje wlasnie nagrania „live”( w tym takze nagrania „pirackie”). Czy znajdzie sie w miare obiektywny sluchacz, ktory bedzie preferowac sterylne, doskonalsze jedynie jesli chodzi o trafianie we wlasciwe klawisze,studyjne nagranie Artura Rubinsteina raczej niz pelne usterek, ale „mlode duchem” nagranie na zywo?
To wlasnie nagrania na zywo Rubinsteina, otworzyly mi oczy na jego sztuke, bo odkrylem przepasc pomiedzy nagraniami studyjnymi a tym, co slyszymy na koncercie. I w tym, przypuszczam, istnieje cala potrzeba zdobywania nagran z koncertow: oczywiscie wielka szkoda, ze czasami staje sie to nielegalnie…
Po przeczytaniu tekstu i dyskusji przyszlo mi do glowy, ze to problem nieco podobny do celebrytow i paparazzich. Podobne jest tlumaczenie, ze czytelnik (sluchacz) ma prawo obejrzec Britney bez makijazu (uslyszec Rubinsteina bez formy). Ma? Widze, ze ma, bo dopiero Britney bez czegos tam pokazuje prawdziwa sztuke. Ta ktora jest wystylizowana, na pokaz – jest nieprawdziwa, albo niepelna, abo malo interesujaca.
Nie ma rynku na bootlegi z wyjatkiem moze Grateful Dead, Dylana, Hendrixa, czyli lista jakby podobna do tej powyzej. Wiec argument, ze sie na tym nie zarabia jakby do mnie slabo trafia. Za miesiac moze sie okazac, ze ktos wymysli metode, powstanie rynek i pieniadze moga sie pojawic.
To jak, pobutka olimpijska? (Uwaga: zawiera alkohol.)
Pobutka bezalkoholowa i nieolimpijska. (Dla tych, co tak wolą.)
Wpis Romka jest długi ale bardzo ciekawy, w tym przypadku długość tekstu jest zaletą.
Wczoraj po raz pierwszy dane mi było obejrzeć fragment transmisji z Vancouver (przy okazji – WSZYSCY dziennikarze, z uporem godnym lepszej sprawy, wymiawiają nazwę tego miasta z akcentem na pierwszą sylabę: VANcouver. Chyba mieli okazję usłyszeć, nie raz i nie cztery, że nie tak się tę nazwę wymawia!).
Ale co to był za fragment! Dwie minuty magii. Aż by się chciało uwierzyć w olimpijski ideał.
* * *
Ekstrapolując rzecz wstecz, pirackie są pieśni Chopina, bo kazał je spalić, a nie wydawać.
Pirackie są wszystkie dzieła Bacha oparte na Vivaldim (jakieś tantiemy Pan zapłacił, panie Johannie?).
O wybrykach związkowców wiem z autobiografii Franka Zappy. Na jakiejś sali nie pozwolili mu nagrać koncertu do własnego archiwum. Tzn. pozwolili za chore pieniądze. Wkurzył się i nie zapłacił.
Jest jedna rzecz: koncerty rockowe (inne pewnie też) piratowane i wydawane na winylu w latach 70 były sprzedawane. Piraci zarabiali na nich konkretne pieniądze.
W późniejszych latach wiele zespołów (m. in. Zappa, King Crimson) wydali oficjalne wersje tych koncertów, prawie zawsze w dużo lepszej jakości pierwotnych, jak to się ładnie nazywa, „audience recordings”.
The Grateful Dead byli wyjątkiem, bo wręcz zachęcali do nagrywania swoich koncertów. Jednak etykieta fanów GD zabraniała im sprzedawać nagrania.
W dzisiejszych czasach panuje raczej kultura „sharing” i mało kto wystawia pirackie nagrania na sprzedaż, ponieważ naraża się na ośmieszenie.
Inną sprawą jest to, że nagrywający zwyczajnie przeszkadzają „zwykłym” słuchaczom, którzy przyszli na koncert.
Nie wiem, co bym zrobił, gdyby ten pan w Londynie akurat siedział obok mnie, ale zachwycony na pewno bym nie był.
To, co opisał Roman Markowicz (pozdrowienia od E.Ł., Romanie) na blogu u p. Szwarcman jako „informacja o prawie” jest raczej informacją o ekscesach praktyki posługiwania się prawem – przynajmniej o tyle, o ile idzie o wszechwładzę i pazerność Panów ze związków. Tyle, że sama nie mam żadnych złudzeń, że wiedza o prawie powszechnie jest kształtowana przez takie właśnie sytuacje.
A co do meritum, czyli pirackich nagrań – Bogu dziękować, że są.
w odpowiedzi panu Przelot(em)nemu:
jestem panu zagwarantowac, ze obecna technologia – i pomyslowosc zarowno piratow , jak i producentow mini-mikrofonow- umozliwia poziom dyskrecji, o jakim sie panu chyba nie marzylo.
Mikrofony sa umieszczone tak dyskretnie i sa tak minimalnego rozmiaru, ze moze pan siedziec obok takiej osoby i absolutnie sobie nie zdawac sprawy z jej „dzialalnosci”
A moze chodzilo Panu tylko o Londyn, a nie o pirata?
z usmiechem, RM
„Cokolwiek” 😉 się orientuję w kwestiach nagrywania i zdaję sobie sprawę z postępu technologicznego, miniaturyzacji itp. 😉
Jednak widzę, kiedy ktoś się skupia na czymś innym niż na słuchaniu muzyki, a w totalną automatyzację procesu nagrywania, któraby pozwoliła na uzyskanie wartościowego nagrania („komercyjnie akceptowalnego jako w miarę dobrej jakości bootleg”) nie bardzo, mimo wszystko wierzę.
Gostku, Emtesiódemeczko, czy nagranie dzisiejszego recitalu o 19.00 jest aktualne?
Tak, jest. Jutro nagrywam Vivę (czy tam Galę, nie pamiętam) z Opery na wideło.
czy tam jakiś inny Fakt 🙂 Bardzo się cieszę 🙂
A na razie słuchamy 🙂
Muszę podkreślić, że ewa, która tu powyżej się wpisała i którą właśnie wpuściłam, nie jest tą samą ewą, która wpisywała się tu wcześniej. Żeby było śmieszniej, tamta ewa też ma inicjały E.Ł. i też zna Romka. W każdym razie muszę to powiedzieć: witam Panią Profesor, czuję się zaszczycona odwiedzinami 😀
A teraz do Bacha marsz 😉
Skoro Pani Profesor Ewa się wypowiedziała w tym duchu, czuję nagły przypływ odwagi i powiem wprost: pomyślcie Państwo tylko, ile bezcennych skarbów ocalało dzięki „piratom”. Ile „ocala” („ocaliwuje”?) się codziennie, zwłaszcza zważywszy na upadek przemysłu płytowego.
Nawet wyliczać tych skarbów nie ma potrzeby, z niektórymi zżyliśmy się przecież na wieki, od Callas poczynając.
Myślę, że Pan Gostek narysował bardzo przekonującą granicę : między bezgotówkowym „sharing”, które osiąga kosmiczne rozmiary w dobie globalizacji elektronicznej i którego nie sposób chyba powstrzymać, i próbą zrobienia na tym majątku.
W muzyce klasycznej te rozmiary wcale nie są takie kosmiczne, jak by się mogło wydawać. Tego rodzaju materiały „rozchodzą się” w pojedynczych setkach (tzn. małych kilkaset ściągnięć danego pliku).
Trudno jest zrozumieć prawdziwe intencje Zimermana. Obraziłbym jego inteligencję, gdybym sądził, że chodzi mu naprawdę o uszczuplenie sprzedaży legalnych nagrań. Nie jest też artystą początkującym, który musi zabiegać o sławę i ukrywać drobne artystyczne wpadki przed światem. Zdecydowanie naganne byłoby nagrywanie z ukrycia w prywatnej sytuacji, ale na koncercie publicznym nie nazwałbym tego zbrodnią. Może panu Zimermanowi chodzi o cyrk. A po co cyrk – tego już nie chcę wiedzieć.
Witam M.B. Nikt już się nie połapie w tym, o co naszemu bohaterowi chodzi. I może lepiej już się nie zastanawiać. Może po odpoczynku coś mu się odmieni? Właściwie wątpię, ale nadzieję mieć można 😉
Kto słuchał Piotrusia? Ładne te przegadywanki: „Chopin! – Nie usłyszałem!” 😆
A jo tak se myśle… Kiebyk jo se cosi nielegalnie nagrywoł, to mojom działalność jak nalezałoby nazwać? Pirackom cy zbójnickom? 😀
Tak, złapałem to. A wiadomo kto krzyczał?
Lewa ręka w op. 110 faktycznie ciężkawa, ale ogólnie bardzo mi się podobało. „Brało” podczas słuchania.
Czy zdarzyło się komuś być na koncercie, na którym nikt nie kaszlał, charchlał, itp. ❓ Przecież to coś okropnego 👿
Pierwszy Schumann (z bisami) mnie zaczarował (bardzo brakuje rozanielonej mordki).
A w ogóle, to słucham przez Panią, Pani Doroto. Ze wszystkimi tego konsekwencjami – w B słyszałam WYŁĄCZNIE lewą rękę 🙁 😉
Jakaś pani z przodu krzyczała. Nie zidentyfikowałam, bo siedziałam w środku sali jak zwykle.
Uważam, że PA był tym razem w naprawdę znakomitej formie, poza tą lewą łapą – nie było aby przesterowań? 😆 Ja słuchałam z marnego radia, bo zabrali mi radio z kabla, wrrr… 👿
Owcarecku! Ja to se myślę, że można by tę działalność nazwać zbójnicką, pod warunkiem, że płytę będziesz rzezał ciupazecką 😆
haneczko – ja strasznie przepraszam…
Pora roku wietrzna, ludziska zacharchlane chodzą.
Przesterów nie zauważyłem, ale słuchałem z komputera…
W związku z dramatycznie rzadką obecnością Pani Profesor w radiowej Dwójce, z prawdziwą przyjemnością już anonsuję:
http://www.polskieradio.pl/dwojka/audycje/artykul139546.html
Z nadzieją, że to nie incydentalna obecność, a raczej coś w rodzaju „powrotu”.
A co do dzisiejszego recitalu PA – w „porównaniu” z wiedeńskim uniósł się nieco bardziej na ziemią – może niesiony fluidami płynącymi doń z sali – rzadko który pianista jest tak gorąco witany jak on, dostając na dzień dobry tak gorące brawa. To uskrzydla. Całość tego recitalu zrobiła się od strony wyrazowej szalenie spójna (złośliwi powiedzili by, że jednostronna – ale zostawmy ich w spokoju). Większość moich uwag po Wiedniu pozostaje aktualna, z jednym wszakże wyjątkiem: to nie brak emocji, ale inny ich gatunek i kierunek.
I mnie ten kierunek bardzo odpowiada 🙂
Ha! Richter z Chopinem! Ale szczęśliwie nie z Barkarolą 😆 Ja w ogóle, jak kocham Richtera, nie lubię Chopina w jego wydaniu. Ani Bacha. Horowitzowskiego Chopina też nie lubię.
Rzecz gustu.
Jeszcze chciałam wyjaśnić w kwestii audycji. Otóż Przemek Psikuta, znany niektórym z audycji jazzowych, innym ze sklepu Duo 111, jeszcze innym z jednego i drugiego, rozpoczął niedawno serię audycji pod hasłem właśnie „Duża czarna”, w której będzie wypytywał różne znane a szacowne osoby o wspomnienia z czarnymi płytami związane. (Tak że Pani Profesor jest tu po prostu gościem – może przyjdzie więcej niż jeden raz?) Grozi mi to również, ale ja doprawdy mam niewiele do powiedzenia na ten temat, nie zajmowałam się ich zbieractwem, odwiedzałam tylko płytoteki przyjaciół (m.in. niejakiego Stanisława Leszczyńskiego 😉 )…
Cudnie Piotruś fruwał,jak to on.Choć dźwięk mi też w kompie trochę fruwał,to i tak emocje się udzieliły.Jaki ciekawy ten odgrzebany Schumann!A pogaducha z refleksem była.
Dzięki dla PK za nawiedzenie AP przed PA.Ucieszył się.Żałował,że musi gnać na dworzec,a póżniej czekał na oczywiście spóżniony oociąg.Więc zadzwonił.Za 10 dni mnie nawiedzi,to urządzę małe przesłuchanie.Jak zdrówko?
Ta pogaducha była jeszcze z choreografią – Piotruś podniósł rączkę do uszka 😆
AP mnie zdumiał, że przyjechał specjalnie na tę imprezę 😯 I to razem z małżonką 🙂
A zdrówko – no cóż, kicham i prycham. Może uda mi się pójść wcześniej spać, wrzuciwszy przedtem jakiś wpis 🙂
Ojej,jeszcze nam Piotruś z gwiazdami zatańczy!
AP kocha Chopina od maleńkości,miłością prawdziwą i bez dwuznacznych grymasów.To i pojechał.Wiem,co mówię,bo znam go od zawsze.
Gorąca kąpiel ponoć też pomaga.No i w pióra!
Pióra to mają łabądki, a nie kierowniczki 😆
No tak PK już nie piórem,ino laptopem…
Co PA potrafi zrobić z Schumannem i jak on to robi, tego się nie da wytłumaczyć. Cudnie było (rozmarzona kufa).
Ale to chwilami w ogóle nie był Schumann 😀
Ten początek Etiud – dziwna wariacja na temat bachowski. Przedostatnia, zagrana również na bis, została przez PA wykonana jak Rachmaninow prawie! Taki z niektórych Etiud czy Preludiów oczywiście. 😯
Ten typ tak ma i już…Genetyczna anomalia chyba.
O to właśnie chodzi, że jego Schumann chodzi opłotkami i przez to się robi wyjątkowo ciekawy. PA ma dar do podawania niezbyt ciekawych, trudnych, nudnych lub niezrozumiałych utworów w sposób niebywale wciągający.
Kompresuję do mp3 dzisiejsze nagranie i wrzucę później na ftp, trochę to potrwa zanim się załaduje. Idę jutro 6 MB sobie załatwić.
Trochę to śmieszne. W radiu mają nagrania w formacie mp3, ja nagrywam w wav, a później kompresuję do mp3, żeby dało się przesyłać.
Półtorej godziny. 🙁
Jak się nie zbiesi po drodze, bo zdarza mi się po trzy razy zaczynać, po godzinie ładowania.
A co! Panisko takie! 😀
Aha, co do sympatycznej zapowiadającej – widać, że dziewczyna młoda i nie zna drogi kariery PA 😉 Powiedziała, że Schumanna PA zaczął grać niedawno, wybierając mniej znane utwory, nie Karnawał itp. Nieprawda – on Schumanna gra od bardzo dawna, Karnawał też kiedyś grał, pamiętam różne jego schumannowskie kreacje z koncertów w Studiu im. Lutosławskiego, z paręnaście lat temu.
Podobnie jeśli chodzi o Sonatę op. 110 – Agata Kwiecińska powiedziała, że wykonał ją kolejny raz, bo najpierw grał ją w Carnegie Hall. Tłucze ją o wiele, wiele dłużej – była już na pierwszej nagranej przez niego płycie z 1996 r., jeszcze dla CD Accord.
Powiedziała też, że zestawienie Gesänge der Frühe z Sonatą op. 110 było zaskoczeniem 😆
Gostku, ma Pan oczywiście rację, ale mówiłem o kosmicznych rozmiarach „sharingu” w ogóle, we wszystkich dziedzinach wszystkiego.
Co do KZ i jego fobii antypirackiej, rozumiem, że chce panować nad wszystkim co robi do ostatecznego końca. To ma swoje dobre strony (on nie pozwoli sobie na „work in progress”… czyli robienie z widzów/słuchaczy/czytelników balona, raczej zapracuje się na śmierć, ale bubla nie puści) i fatalne strony, to znaczy obsesję doskonałości.
Z dwojga złego już chyba wolę nadmiar troski od nadmiaru niefrasobliwości.
A mikrofon wprawia niektórych muzyków i nie tylko muzyków, w kompletną panikę. Jan Weber opowiadał kiedyś, że próbowano o coś spytać Richtera przed transmisją radiową, na którą się niebacznie zgodził. Wpadł prawie w histerię i zaklinał, żeby mu pozwolić o tym zapomnieć, „a to ja budu płocho igrat'”.
Myślę, że im trzeba, i warto, wszystko wybaczać.
Czy audycja Pana Piotra rzeczywiście dopiero za trzy tyżnie?
Poprzednio zapowiedziano, że za miesiąc, a był tydzień.
Co oznaczają trzy tygodnie?
Przypadkiem złapałam w TV krótką wypowiedź.PA znów straszy,że chciałby już odpuścić.Biorąc pod uwagę,że mieszka właściwie w samolocie,nawet go rozumiem.Ale żeby tak całkowicie?Protestuję!!
Panie Piotrze, jestem gotowa im z góry wszystko wybaczyć. Nie zgodzę się tylko z tezą, że recital jest pracą w toku. Nagrywanie recitalu przez kogoś z publiczności nie jest równoważne z podsłuchiwaniem pod salą prób. Z programem recitalowym artysta wychodzi do odborców i wystawia się na ich osąd. Właściwie nie powinno stawić dla niego różnicy, czy zagra źle przed kilkoma setkami czy kilkoma setkami tysięcy odbiorców. Choć oczywiście jeśli bardzo nie życzy sobie nagrywania, to można by to uszanować. Z drugiej strony, taki na przykład Mozart, w dzisiejszych czasach nie powinien być w ogóle wpuszczany na koncerty. Solista da po sąsiadach, Mozart zapamięta, zapisze i opublikuje 😉
Ja tam rozumiem perfekcjonistów.Jak się czemuś poświęca całe życie,chce się kontrolować efekty do końca.Z drugiej strony,na szczęście Fontana nie posłuchał…
Słusznie, Łabądku. To trochę jak z prawem – przestrzeganie prawa jest podstawą funkcjonowania cywilizowanych społeczeństw, ale czasem konieczny jest zdrowy odruch obywatelskiego niesposłuszeństwa 🙂
Dzięki za poparcie.A prywatnie:papiery w miarę jasne?
Jasne jak Słońce. Mój mail nie doszedł? 😯
Doszło tylko,że doszło!
Hmmm, a mogę zadzwonić?
Jasne!
Warto mi bylo „puscic” tekst na tej szacownej stronie Pani Doroty, bo nagle sie zainteresowalem- jakze samolubnie!- obserwowaniem jej( strony, nie Doroty!) czesciej.
Dwa ekstra komentarze:
pierwsze , to pytanie(wraz z najserdecznejszymi pozdrowieniami i uklonami) dla pani Prof. Ewy L.: jak wyglada ze strony polskiego prawa, kwestia kolportazu pirackich/ nielegalnych/ nie komercjalnych nagran?
A wiec, jesli poslalbym do Polskiego Radia nagarnie z koncertu( dokonane przeze mnie, albo ktore otrzymalem od kogos innego, z dalekiej Kaliforni, albo i Japonii) to czy nasza Dwojka moglaby takie nagranie oficjalnie transmitowac? A wiec: czy byla by to forma „muzycznego(radiowego?) paskarstwa, czy tez nie?
Czy chodziloby to o tantiemy dla artysty, ktorego nagrania sluchaliby sluchacze Dwojki, czy tez tantiemy nie wchodzily by w rachube?
Nigdy dotad nie zastanawialem sie nawet nad taka okolicznoscia, nie wiem rowniez , czy owa sytuacja w ogole by zaistniala, szczegolnie ze czas na antenie nie jest nieograniczony….
Czy polskie prawo zabrania dzielenia sie takowymi nagraniami przez prywatna osobe przy uzyciu internetu( wraz ze specjalnymi odtwarzaczami(players)?
Drugie, to przypomniala mi sie anekdotka, ktora przed wielu laty opowiedzial mi wtedy jeszcze nie-legendarny Lazar Berman, gosc o raczej nienajgorszym poczuciu humoru.
A wiec pytaniem bylo jaka jest roznica pomiedzy „group sex” w Ameryce, Polsce i owczesnym ZSRR
W Ameryce, kilka pan i panow odbywaja taka seksualna aktywnosc przed kamera/kamerami filmowymi
W Polsce, kilka pan i panow siadaja przed telewizorem i owa „aktywnosc” ogladaja na ekranie
W ZSRR, kilka pan i panow, siadaja przed Polakiem, ktory im opowiada, to co zobaczyl na swoim polskim telewizyjnym ekranie
Wydaje mi sie, ze piractwo na sali koncertowej istnieje m.in. po to, aby ta TRZECIA alternatywa nie musiala zaistniec
Przypuszczam rowniez, ze pod tym wzgledem jestesmy z p.Kaminskim w calkowitej zgodzie
To ja jestem na tym blogu trochę jak ten Polak w ZSRR 😆
Pani Kierowniczko 😆 😆 😆
Tylko my wszyscy, czekający na Pani relacje, wypadamy w tym kontekście trochę … hmmmm … niezręcznie 🙂
To prawdziwy zaszczyt siedzieć z Panią Profesor na jednym dywanie.Gdzie te czasy,kiedy osoby tego formatu nadawały ton życiu publicznemu!
prywata:Globo,seria Lecce
Pani Kierowniczka jak się postara,nie tylko opowie,ale i pokaże!Właśnie pokazała na urodzinach Chopina.
Po pierwsze, Panie Romku Drogi: bezgranicznie.
Z tym problemem, o którym Pan pisze, ja też mam problem, robiąc czasem audycje, a uważam z tym, jak z odbezpieczonym, śmierdzącym granatem. Choć czasem wyć się chce, bo najlepsze możliwe nagranie czegoś tam jest, krąży po internecie, nawet bywa… tłoczone jako CD i – pewnie spod lady – sprzedawane, ale bytu legalnego nie ma, więc szlaban.
Po drugie, Droga mt7 : zapowiedź z zeszłego tygodnia była pomyłką, a audycja dzisiejsza – wydaniem nadprogramowym, Z Pąwiąszowaniem Urorurodziurodzin. Czyli następna wypada istotnie w miesiąc od poprzedniej, a zatem – za trzy tygodnie.
Po trzecie, Droga Vesper (czy to z Casino Royale? bo ja się w Ewie Green kocham potajemnie…), chyba mamy nieporozumienie: ja wcale nie uważam, że recital to jest work in progress, jak niektóre, medialnie nadmuchane zakalce. Przeciwnie, zgadzam się z Pani każdym słowem.
Gdzieś tu chyba pisałem niedawno, że publiczna działalność ma publiczne konsekwencje, w każdej dziedzinie zresztą. I z tym osoby publiczne muszą się pogodzić. Jest sfera prywatna (np. próba, gdzie musi być Wstęp Bronisław) i jest sfera publiczna.
W moim przekonaniu zresztą ten podział – zgodnie z tym, co pisał tu Pan Gostek – rozszerza się globalnie. To znaczy, prywatne, bezgotówkowe „sharing” – OK, choć może nawet „niestety OK”, kiedy w grę wchodzą wynikające z tego ewentualnie czyjeś mniejsze zarobki. Za to publiczny, dochodowy handel treściami zdobytymi prywatnie – absolutnie nie i za to do pudła.
To wydaje mi się jedynym jasnym i czystym podziałem, do jakiejś tam prawnej obrony. Wszystko inne – to grząskie bagno zakazów nie do egzekwowania, o nieobliczalnych skutkach. Ale tu już lepiej, żeby się Pani Profesor wypowiedziała, bo jeszcze bzdur nagadam.
Ukłony
PK
Dowodu z nagrania nie ma, ale jest zdjęcie w tych z 27.02 😀
http://www.najdluzszeurodziny.pl/
Trzeba nakliknąć na galerię 🙂
Tak, usiąść na tym samym dywanie, co Pani Profesor, to rzeczywiście zaszczyt. Mam nadzieję, że będzie nas spotykał częściej, ale jeśli nie, to i tak wrażenie pozostanie niezatarte.
@Łabądek: dziękuję, zanotowałam 🙂
Zwiazki zawodowe pracownikow sceny ( a jest ich pare) nie sa ani wszechwladne, ani pazerne, ani bandyckie. Zwiazki zawodowe maja wynegocjowane umowy, ktore chronia ich interesy. Dlatego wszyscy inspicjenci, charakteryzatorzy, stolarze ustawiajacy scenografie, mechanicy i strazacy przciwpozarowi zyja w USA w miare przyzwoicie i moga sobie pozwolic na ortodontyke dla dziecka czy oplacenie mu studiow uniwersyteckich.
Te umpwy moga sie artystom nie podobac. Ale dopoki sa skazani na korzystanie z uslug pracownikow sceny. nie moga ich traktowac z pogarda i odmawiac im, zarobkow.
A tez kompletnie nie trafia mi do przekonania argument, ze artysci nie traca na pirackich nagraniach. Oczywoscie, ze traca, skoro i brytyjscy artysci nieustannie domagaja sie zaostrzenia kar kar za kradziez wlasnosci inteletualnej i lpesza ochrone ich tworczosci.
Cała galeria jest w googlu, tu nasza PK: 🙂
http://picasaweb.google.com/nurodziny/TomaszKwiatkowski27022010#5443329265044308946
Też byłam pod wrażeniem, ze Panu Profesorowi chciało się jechać z Krakowa na półgodzinny występ, ale jestem pod wrażeniem i bardzo, bardzo dziękuję.
Duża przyjemność posłuchać gry. 🙂
Bardzo zabawne, że zapowiadano go bez przerwy eksponując Kraków i antagonizmy krakowsko-warszawskie, a przecież prof. Andrzej Pikul jest z Krosna, jak nasz łabądek 🙂
Konkretnie z Wrocanki pod Krosnem,gdzie często wraca.Tam jest przepięknie!!Ale oczywiście od dawna mieszka w Krakowie.Bardzo się cieszę,że się podobało.Polecam jego płytę z kompletem Ginastery!
A PK natchniona na fotce i kreacja ognista jak do flamenco.Jak widzę,to prawie słyszę.A co było grane?
Chopin! 😆
Z mojej strony było grane Preludium a-moll i Berceuse. Utwory wolne i spokojne, żeby paluszki się za bardzo nie plątały 😉
Zapomniałam, że spokojnie mogłam też wykonać np. Impromptu Ges-dur, które grałam na dyplomie – nie będę liczyć, ile lat temu, ale jak coś się grało na poważnie, to raczej w palcach zostaje…
Ale Chopin skomponował 22 godziny grania!
Heleno,
a dlaczego nie mogą żyć przyzwoicie z pensji?
Jak każdy zwyczajny człowiek?
Tylko 22 godziny grania, a ile z tego powstało płyt 😯
Znaczy półnuty już wyćwiczone,a to trudniej niż szesnastki…
Ciekawe,jak Chopin traktowałby piratów?Wyciągałby hrabinie mikrofony z krynoliny i mp3 z gorsetu?
Bo zarabiaja bardzo, bardzo malo. Nigdzie na swiecie chrakteryzatorka czy strazak nie zarabia wiele. Gros ich dochodow pochodzi wlasnie z takich roznych extras. Dzieki temu zwiazek zawodowy moze pracownikowi lub swemu emerytowi zapewnic np. przyzwoite medyczne ubezpieczenie do konca zycia, prowadzic wlasny dom starcow etc. .
Ale nie jest w porządku, że za to, że robią marne nagrania… Jak już nie pozwalają na inne, niech to robią dobrze i fachowo, ale z tego, co pisze Romek, widać, że mają to gdzieś i odwalają chałturę 👿
PK miała iść do łóżka z chorobą,a nie zarażać na dywanie!
Dobrze, że zainstalowałam firewalla. Bakcyle nie przejdą 😈
To ja w pióra,zwłaszcza,że coś dzisiaj cicho / nic nie szczeka../
To chyba dosyc, jak sie to nazywa „sweeping statement”. Pewnie sa tacy co robia dobrze i tacy co robia zle. Za schrzanione nagrnie nikt placic nie musi. Chodzi o ogolna zasade tu dzialajaca – gdyby pracownicy sceny mieli sie utrzymac ze swej podstawowoej pensji, zyliby w nedzy. Ale maja zwiazek zawodowy. ktory zmiast domagac sie mieustannego podnoszenia plac (za co placiliby artysci i organizatorzy publicznych widowisk) wynegocjowali rozne extras, za ktore sie doplaca. Od tego sa zwiazki zawodowe wlasnie.
Pamietam jak oburzony byl Szajna, ze wystepujac w Brooklyn Academy of Music nie mogl przywiezc do USA wlasnych robotnikow z Teatru Studio, tylko musial korzystac z miejscowych, bo takie warunki narzuca miejscowy zwiazek zawodowy. Musialam, mu dlugo tlumaczyc, ze gdyby nie robili tego amerukanscy zwiazkowcy, nie zarabialiby przez dwa tygoidnie jego angage’u w BAMie. Dalej uwazal to za grande. 🙄
„Za schrzanione nagranie nie musi się płacić”, ale to naprawdę nie w porządku, że nie można sobie zrobić dobrego. To JEST granda.
I nie mówimy o pracownikach sceny teatralnej. W teatrze jest ich zawsze więcej i różne fuchy wykonują. Mówimy o zupełnie innej sytuacji sali koncertowej.
Ja naprawdę nie wzruszam się losem ludzi, którzy wyzyskują swoją pozycję, by robić marną robotę i jeszcze skazywać na nią artystów.
Chyba jesteśmy w różnych stadiach kapitalizmu i sytuacje są „nieprzekładalne”.
Ktos kto robi zle nagranie, za ktore zamawiajacy nie chce placic, dlugo sie przy tej robicie nie utrzyma, bo pozbawia wplywu dodatkowych ieniedzy.
Dzwiekowcy z sal koncertowych i z teatrow naleza do tego samego zwiazku zawodowego pracownikow sceny. Ich dochod wplywa (po odliczeniu oplat pobieranych przez sale konecrtowa i podatku) wplywa do wspolnej kasy.
No, ale jakoś wynika, że się utrzyma. Ja wierzę Romkowi, bo on aż za dobrze zna realia, od obu stron sceny.
Zrobiłam nowy wpis i z czystym sumieniem idę spać. Dobranoc 🙂
PAni Heleno, z tą marnością zarobków pracowników sceny nie jest tak jednoznacznie marnie. Moja koleżanka jest charakteryzatorką w teatrze w Niemczech i (nie ze spadku – acz na raty) kupiła dom dwa lata temu. Marudząc oczywiście, że jest gorzej i że mniej zarabiają.
Natomast – po iluś latach obserwacji i czytania nt. związków z omawianej tu branży – b. przepraszam, ale bardziej mi się one kojarzą ze słowem dyktat niż walka o prawa. Wspomniany już tutaj przez p. P. Kamińskiego Rudolf Bing w swoich wspomnieniach też pisał bardziej w kontekście dyktatu niż tym drugim. W polskiej rzeczywistości teatralnej wygląda to trochę inaczej, ale też jest to rzeczywistość, w której jeszcze sporo jest z epoki minionej. PK najlepiej wie o tym na przykładzie TWON.
Nie wiem, czemu Łotr zatrzymał Pana Piotra:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=467#comment-60549
Dziś nie szczekało, bo zrobiło sobie zamkniętą próbę szczekania, zamiast bez przymiarek udzielać się publicznie. I najwyraźniej nie znalazł się żaden pirat, który by to nagrał i wpuścił na Dywan. 😎
Droga Heleno, położenie artystów jest nie do pozazdroszczenia, ale przede wszystkim dlatego, że nie wiadomo dokładnie, kto ich najgorzej okrada: „prorokuj Chryste, kto Cię bije”. Bardzo wiele by się tu dało powiedzieć, bo z każdego człowieka tworzącego „treści” żyje cała armia.
Istnieje też zasadnicza różnica między powielaniem nagrań komercjalnych, a tworzeniem i powielaniem nagrań „żywych”, bez umowy z artystą. Pytanie, czemu tu można zapobiec, bo tworzenie prawa, którego nie sposób wyegzekwować i które natychmiast ląduje w koszu – mija się z celem i, co gorsza, szkodzi praworządności.
Bobik, psina żyjąca w Berlinie,
z pięknych wierszy na blogu tym słynie,
wyszczekuje na swoim też blogu
rzeczy miłe i ludziom i Bogu,
bo pieśn jego wprost z serca wszak płynie
Stanisławie – Bobik żyje nie w Berlinie, tylko dalej, ale rozumiem, że potrzebny był rym 😉
Zaraz wyślę mail.
To ja tu dodam jeszcze do wywodów Heleny.
Sytuacja wygląda następująco:
malarz tworzy obraz, ale nie jest jego właścicielem, bo ktoś sprząta pracownię, hydraulik dba, żeby była woda, elektryk – oświetlenie….
Cały tłum. I oni mają prawo do obrazu, bo sobie w związkach zagwarantowali, a twórca może najwyżej kopię sobie wykupić.
Chyba poczucie egalitaryzmu poniosło Cię, Heleno, za daleko.
Jezus Maria, aleście mi poprzykadzali! Co do ekspertyzy prawnej o dopuszczalności posługiwania się piratami: zrobię po 30 maja 2011, bo teraz nie powinnam. Z tym, że co innego porada „jak być powinno” , abstrakcyjna, a co innego porada sytuacyjna… Ja tam prezentuje to, co mam w kolekcji, amatorskie. I za darmo.
Pamiętam jak kiedyś w Lańcucie Waldemar Malicki opowiadał przy śniadaniu z przejęciem,że żadne sukcesy nie są dla niego ważniejsze od faktu,że Pani Profesor mówi do niego per Panie Prezesie!Chodziło oczywiście o Towarzystwo „Paderewskie”.
Pani Ewo 😀
Jeszcze do Pani Ewy.
Byłaby Pani świetnym prezydentem, ale jaką to skórę trzeba mieć.
Zbyt Panią lubię i szanuję, żeby narażać na takie przeżycia.
Pamiętam Pana Mazowieckiego, byłam wśród wolontariuszy.
Ale może, kiedyś się zdarzy. 😉
Też bym pokadził, bo jest Komu 🙂 ale psy mają z tym niejakie trudności techniczne. A nie wiem czy uczucia dla tak Szacownej Osoby wypada wyrażać przy pomocy merdania ogonem. 😉
Ja tylko kłaniam się, z największym szacunkiem 🙂