Przerób sobie Chopka
Napisał do mnie pan Ireneusz Janik, pisujący do „Ruchu Muzycznego”, a pracujący w łódzkiej Akademii Muzycznej. Bardzo jest zbulwersowany projektem konkursu ogłoszonego pod patronatem Roku Chopinowskiego przez miejscowy dom kultury. Załączył list otwarty, jaki napisał do dyrektora NIFC Andrzeja Sułka, z prośbą o pomoc w upowszechnieniu. Postanowiłam go tu zacytować i postawić jako temat dyskusji.
Szanowny Panie,
Przykro mi, że obchodom Chopinowskim zamierza towarzyszyć absurdalna inicjatywa poczęta w duchu wybitnie gombrowiczowskim. Mam na myśli ogólnopolski otwarty konkurs ogłoszony przez Łódzki Dom Kultury im. Piłsudskiego na „nowe wersje tekstów do pieśni Fryderyka Chopina”.
Czy w Austrii, świętującej przed kilku laty rocznicę „ojca pieśni” – Franciszka Schuberta – ktoś odważył się zgłosić ideę napisania nowego tekstu do „Króla Olch” lub „Małgorzaty przy kołowrotku”? Niepodobna sobie takiej sytuacji wyobrazić.
Czy w Norwegii, obchodzącej niedawno stulecie śmierci Edwarda Griega, zrodził się projekt zamiany tekstów poetyckich jego utworów wokalnych? Oczywiście, że nie.
Czy w Niemczech ktokolwiek ośmieliłby się naruszyć integralność pieśni Schumanna czy Brahmsa, rzucając pomysł „wypróbowania” innych tekstów w ich dziełach? Natychmiast zostałby odwieziony do szpitala psychiatrycznego.
Czy wreszcie, ktoś w świecie ogłosił nabór aplikacji z propozycjami nowej warstwy słownej dla Mesjasza Händla, Traviaty Verdiego, czy też Złota Renu Wagnera?!!
Zakres tych pytań jest tym samym zagadnieniem nierozdzielnej współzależności słów i muzyki w sferze pieśni. Umuzyczniony wiersz staje się zawsze aktem (unikalnym i od razu zamkniętym) powołania do życia śpiewu jako nowej formy ekspresji ludzkich uczuć. Nie idzie tu tylko o pieśni Chopina do wierszy Mickiewicza, czy Krasińskiego. Problem jest podstawowy i powszechny, gdyż każda pieśń to jedność wiersza i muzyki, której nie sposób rozłączyć. Ta przyrodzona jedność pieśni nie może być obszarem dla dyletanckiego, prymitywnego myślenia w stylu „karaoke”.
Łódzki konkurs będzie kosztował podatników kilka tysięcy złotych, został ogłoszony bez zasięgnięcia opinii muzykologów, organizatorzy nie znają składu jury, nie wiedzą także, czy ktokolwiek te nowe słowa do muzyki Chopina zaśpiewa – bo ostatecznie taki powinien być cel, chociaż całkowicie rozmijający się z prawdą sztuki, bo to nie będą już pieśni Chopina, lecz inne utwory! W ten sposób twórcy Sonaty h-moll i „Mojej pieszczotki” przyczepia się kuriozalną, gombrowiczowską „gębę”. No cóż, biedak jest poza copyrightem, więc można pozwolić sobie na wszystko… Tylko gdzie inteligencja, prosta przyzwoitość wobec czyichś dzieł oraz poszanowanie dla publicznych funduszy?
Proszę, aby mocą swego autorytetu, wpłynął Pan na odwołanie tego pozbawionego sensu i wrażliwości przedsięwzięcia, które może nam przynieść tylko wstyd.
Ja skomentuję to w ten sposób: 1. Zgadzam się, że pieśń to jedność słowa i muzyki. 2. Ale jednak się zdarza, że pieśniom dopisuje się nowe teksty. Tak spektakularny przykład, jakim są dzieje pewnej melodii Haydna, nie jest odosobniony. 3. Jednak rzadko dotyczy to pieśni artystycznej. 4. Pan Janik chyba nie wie, że na Rok Mozarta w Austrii bardziej obrazoburcze pomysły były. 5. Konkurs jest jednak pewnym przegięciem, tu też się zgadzam. Inna rzecz, kiedy się takie rzeczy robi con amore, dla towarzyskiego zgrywu, jak w przypadku naszej Chopkowej Opery. A inna, kiedy się to nagradza instytucjonalnie za jakieś publiczne pieniądze i chce poważnie wykonywać. Takie rzeczy jednak są dobre u cioci na imieninach. Albo na Dywanie. I za darmo.
Komentarze
‚Nowe wersje tekstów do pieśni’ – to jest własciwy adres.
Część już przecież mamy.
A twórczy zespół uwinie się natychmiast. 😉
9. Organizatorzy nie zwracają nadesłanych tekstów, zastrzegając sobie prawo do ich publikowania i cytowania w mediach, a także do publicznego wykonywania i nagrywania nagrodzonych i wyróżnionych utworów bez dodatkowej zgody autorów i bez honorarium autorskiego.
i to jest dopiero kurwiozum!
Bo niby czemu za darmochę?
Cel jak najbardziej szczytny:
„Celem konkursu jest popularyzowanie muzyki Fryderyka Chopina, inspirowanie do aktywności twórczej, promowanie talentów poetyckich.”
Obawiam się, ta popularyzacja muzyki to chyba tylko wśród konkursowiczów i to ograniczona siłą rzeczy do pieśni.
Ogłaszam zwycięzcę konkursu na niezłe jaja: ŁDK
My już mamy załatwione cztery pieśni i sześć innych utworów, plus jeden utwór Schumanna. Kto da więcej? 😉
No, nie całkiem za darmochę, bo jednak nagrody są.
co innego nagroda a co innego prawa autorskie!
No tak, no tak. Ale w epoce panowania piractwa… 😉
Podziwiam wszelako powściągliwość ŁDK w zamiarach, mogli przecież ogłosić konkurs na nowe melodie pieśni Chopina do starych tekstów. Zmierzenie się z pomnikiem na jego polu byłoby dopiero wyzwaniem.
Jednym z punktów regulaminu mogłoby być:
zachowując pierwsze cztery takty, poprowadzić frazę tak, by wraz z ostatnimi czterema taktami tworzyły zamkniętą kompozycję…
A po co cztery takty? Na całość!
„Moja pieszczotka” zawsze mnie wkurzała. Nareszcie będzie jakaś alternatywa. 😎
Pobutka.
PS.1.
Jak widać liczyłem, że Chopka, kiedy jak kiedy, ale dzisiaj nie będzie. Cóż, jeszcze tylko dziesięć lat i z Rokiem Beethovenowskim weźmiemy odwet na lansowaniu Chopina, ot co! 😆
PS. 2.
Przypomina mi się Winterreise Stanisława Barańczaka. I tak sobie myślę, że o ile pieśniom Schuberta to nie pomogło (ale i nie zaszkodziło), to pieśniom Chopina pomogło by bardzo. Tyle, że niekoniecznie tak szeroko powinien ten konkurs być adresowany 😉
Jako ceniony artysta ludowy jużem miał się zabrać do pisania, ale skoro miast podać regulamin na stronie, każą mi ściągać jakiś doce, to niech się wypchają. Zresztą ta strona w ogóle wygląda, jakby ją malował jakiś przedszkolak w trakcie spożywania lodów wanliowych 😆
Ale pomysł mi się generalnie podoba, więc może zrobimy własny konkurs? Co prawda z Bobikiem będzie ciężko konkurować, ale jak przysiądę fałdów, jak się zawezmę, jak mnie wena ogarnie… to kto wie… 🙂
No no, Hoku… czekamy 😀
A Nisię wkurza Mickiewicz – ciekawe… 😉
PAK-u – fakt, zapomniałam o Barańczaku. On co prawda nawet specjalnie nie myślał, że te jego teksty ktoś będzie wykonywał. Ale znalazł się swego czasu chętny – prof. Jerzy Artysz 😀
A Xenakis jak najbardziej aktualny – dziś wieczorem idę na Oresteję 🙂
Kurwiozum (c) zeen nie jest specjalnie.
Ile jest konkursów pt. „Przyślij nam najlepszy tekst/ zdjęcie/ cokolwiek zachwalające coś tam, a my ci odpalimy superaśne nagrody, ale wykorzystamy twój materiał do czego chcemy.
Tak jak w konkursach za płatne SMSy, tak i tu, lud za darmoche robi robotę i się cieszy, że producent dał mu 500 zł nagrody.
p.s. OT Gostkowie poszli wczoraj na Autora Widmo – świetny film. Właściwie cały film nic się nie dzieje, a paznokcie spokojnie można obgryzać….
No właśnie, tak się wybieram na to i wybieram, aż w końcu przestaną grać… 🙁
Może jeszcze nie przestaną. Wczoraj w Centrum Handlowym Kraina Wiecznej Szczęśliwości w kinie były dantejskie sceny. Jak na Konfrontacjach, niemal! Jeszcze czegoś takiego nie widziałem.
No… to odczekam 😉
Jestem, jestem. Wróciłem, wróciłem.
Gostku, film świetny – potwierdzam, Acz z tym obgryzaniem paznokci to chyba jednak… Bardziej bym podkreślił niezauważalny w tym filmie upływ czasu – znakomicie skonstruowana narracja, bez trywialnych rozwiązań. A jeżeli nawet pewne puzzle są już znane – to użyte w sposób logiczny i nie irytujący. Jak na przykład we „Franticu”.
W ostatnim New Yorker jest też wspaniała recenzja filmu, krytyk uznał ten film za najlepszy Polańskiego od Chinatown. I bardzo wnikliwie opisał design wnętrz (chic design), i szarości – szarości, szarości, deszcz który nie przestaje padać, i jak ten w sumie smutny obraz zamieniono w przepiękną wielką Scenę… Pisze że rękopis też jest szary … podkreśla strukturę filmu – nie ma niczego ponad i żaden obraz nie jest zmarnowany … wirtuozowskie wręcz ukazanie przekazywanej z rąk do rąk i bardzo powoli wiadomości na bankiecie ….
Bardzo polecam też – zanim film zniknie z kin a moim zdaniem trzeba go zobaczyć na dużym ekranie.
Hoko, Ty weź wreszcie przysiądź tych fałdów, bo ostatnimi czasy się migasz jak takie to, co w autach służy do skręcania. 😉
A że uśmiech dywanowego Towarzystwa z Kierownictwem na czele wiele cenniejszy od wszelkich ełdekowskich nagród, to chyba poza dyskusją. 🙂
Nie widzę w takich przeróbkach i zabawach niczego złego – zawsze to trzeba się wsłuchać w oryginał, przyjrzeć mu z bliska, a to również forma okazania mu uczucia 😉 Nie przekonuje mnie tylko rozdmuchiwanie tych zabaw do formy konkursu finansowanego z publicznych pieniędzy. Bardziej na miejscu byłby może salonowy wieczorek w zabawowej konwencji. Grubo przesadzone i nie na miejscu wydaje mi się też zdanie ze strony organizatora konkursu: „Być może uwspółcześnione słowa pozwolą śpiewać i nagrywać utwory Chopina w nowych, fascynujących wykonaniach.”
Każdy ma swego, co go wkurza. Niektórych muzyków wkurza Beethoven, niektórych polonistów Mickiewicz. Zresztą nie zawsze, ta pieszczocha jest jakaś taka i jeszcze parę wierszydeł. Barańczak też mnie czasem wkurza – z wymienionych. A znowuż różni inni mnie nie wkurzają. Ot co.
PS – gruchu, gruchu.
👿
Dzień dobry:-)
Majstrować przy dziełach geniuszy po prostu nie wypada. Dobrze, że ŁDK nie wpadł na inny pomysł, np. konkurs na wersję Barkaroli Fis-dur na cztery ręce albo dopisanie tekstu do jakiegoś utworu, Monty Python już to zrobił z Polonezem As-dur op.53. Jako numer kabaretowy to się sprawdza, ale w domu Kultury raczej nie. Pewnie intencje były pozytywne, może nawet szlachetne, a zabrakło trochę wyobraźni.
Lubię pieśni Chopina, nie odczuwam potrzeby zmieniania w nich niczego.
Czasem myślę, że niektórzy „działacze kulturalni” mogą postępować wedle takiego mechanizmu:
1) niezbyt mi się podoba ta Klasyka, trochę nudna, warto ją wspomóc jakimś Genialnym Pomysłem
2)Jest Genialny Pomysł! Przeróbmy Klasykę na nowocześnie.
3)Szykujmy pierś na order za propagowanie Klasyki 🙂
Street Dembowski – witam. Ja bym pierwszy punkt uzupełniła tak: niezbyt mi się podoba ta Klasyka, nudna, a właściwie to jej nigdy nie słyszałem 😉
Fakt, może tak należy doprecyzować ten punkt…:-)
Ja sądzę, że nikt tylko Hoko. Pierwszy i jedyny artysta ludowy RP.
Pamiętacie Józka? 🙂
A Gostek dał moim zdaniem najlepsza recenzję z Polańskiego.
Tylko skąd ten małolat zna Konfrontacje 😯
Może od tytułów zacząć? Na początek proponuję przerobić „Ślicznego chłopca” na „Ale ciacho!”.
A dalej to już z górki:
Ale ciacho,czego chcieć,
Czarne glany,ruda szczeć…
łabądku,
proponuję modyfikację:
Stara, gruba i łysa
biust do kolan jej zwisa
śliczna panna, czego chcieć?
Bóg wymyślił taką płeć!
Bo u zeena taka moda,
Że mu w głowie tylko Doda!
🙂
no, tom trafił łabądzia w czuły punkt, bo się odkąsał bez sensu.
Doda to akurat całkiem inna uroda niż opiewana w pieśni 😆
Sens jest następujący:ponieważ w głowie ino Doda,wszelkie inne wersje fizys traktuje się z krwawą ironią. Z feministycznym pozdrowieniem,he he…
Takie rzeczy jednak są dobre u cioci na imieninach. Albo na Dywanie.
Na mój dusiu! A próbowono nom wmówić, ze takie rzecy tylko w Erze! 😀
owcarecku:
Nie wierzyć reklamie, prawda tylko na Dywanie 😀
he, he…
Czarne glany,ruda szczeć…
he, he…
😆
To dotyczy stroju,a nie cech fizycznych,he he…
Słusnie Beatecka pedziała. Od tej pory, kie znowu w telewizorze powiedzom, ze takie rzecy tylko w Erze, jo od rozu bede wołoł: „W jakiej Erze! W jakiej Erze! Na Dywanie, a nie w Erze!” 😀
ad małolat.
Zeenie, jestem Ci wdzięczny i zobowiązany za RDM, więc nie będę się przerzucał dowodami osobistymi… 😆
Gwoli ścisłości tylko, Konfrontacji nie doświadczyłem na własnej skórze nie dlatego, że grałem w kapsle z gilem do pasa, tylko mnie w kraju wtedy nie było, no.
A 60jerzy ładnie uzupełnił, a właściwie uwypuklił.
Gostku,
doświadczałem wiele lat, od początku. Nie w stolycy a w Łodzi, gdzie zdaje się były ich początki. Było jak pisałeś: kilka dni i nocy stania w tłoku na przemian z bratem po karnety, a potem już furt ino kino…
Od 30 lat brat tam, gdzie Ty wcześniej, ja ciągle konfrontuję różne światy 🙂
A 60jerzy – sama przyjemność czytać, gdy o wypukłościach pisze… 😉
PS
rozumiem, że życie mi darowałeś ostatni raz… 😉
łabądku,
ja też rudą szczeć do stroju gotowym zaliczyć 😆
Rudą szczeć robi się na żelu i sprayem.Zero natury!
Toż o małolata szło!!! Zgodnie z pierwowzorem.
łabynć,
Ty nie kompinuj, kto mówi, że pisać trza zgodnie z pierwszym wzorem?
Trza pisać oryginalnie, nawet wbrew pierwszego wzora!
Wszak o odmienność chodzi, oryginalność.
Ja nawet tematykę bym zmienił, melodia w końcu wręcz ludyczna, aż się prosi coś o głębi intelektualnej dylematów tego, no, ksiecia z Danii…
Pikny książę,co tu kryć,
Cięgiem być czy nie być!
Jednej sylaby brakuje.
No piknie piknie, inoście jedną sylabę zjedli. Głodny łabądek… 🙁
Pikny książę,co tu kryć,
Cięgiem być albo nie być!
w wersji hard:
Pikny książę,co tu kryć,
pikniejsza od niego rzyć!
Albo zrobić jak w Piwnicy pod Baranami.Dekret jaki podłożyć,albo nagranie z dyktafonu…
Teoretycznie wszystko na każdą melodię da się wyśpiewać, tylko trzymajmy się zasad: podziały rytmiczne, frazowanie itp…
Chyba, że totalne jaja piwniczne i długo niemyte robimy…
Niemyte piwniczne jaja to brzmi bardzo ekologicznie..
Sorry,ale mam pilną robotę i muszę raczej coś narysować.
Będę rzucać okiem na pękającą banię z poezją…
No cuszszsz…
Bobika niet, Stanisława niet, 60jerzego niet, poezji niet…
Pewnikiem coś tworzą w zaciszu. Jak wrzucą,to aż zadudni!
Nie wydaje mi się, żeby nie wypadało majstrować przy dziełach Chopina. Może inicjatorom rzeczywiście zabrakło nieco wyczucia, bo co wypada grupie jajcarzy na muzycznym blogu (oczywiście zbieżność miejsc i wydarzeń jest całkowicie przypadkowa 😉 ), instytucji finansowanej ze środków publicznych już może nie za bardzo. Z tym się zgadzam. Ale wśród licznych pomysłów na obchodzenie Roku Chopinowskego muszą się zdarzyć i te mniej światłe.
Co filmu Polańskiego. Bardzo podobała mi się sceneria i atmosfera oraz oszczędne w środkach aktorstwo. Kilka scen było genialnych. Intryga nieco mniej mnie zachwyciła, czasem wydawała się trochę naiwna, niedopracowana w szczegółach, jeden czy dwa wątki nie domknięte, ale nie po to, by widz reszty sam się domyślił, tylko raczej z niedoskonałości fabuły. Według mnie, do obejrzenia z przyjemnością, raczej w kinie niż na małym ekranie, więc iść póki grają. Z „najlepszym filmem od czasu Chinatown” bym jednak się nie zgodziła.
Ja już wróciłam, mogę się podłączyć…
Jak mi już Ajschylosa podłożyli pod socrealizm, to teraz wszystko przerabiać mogę 😉
No i mamy Vesper, znaczy Huston, znaczy problem…
Bo ja uważam, że czemu nie? Zabawa może być miła, może nawet jakiś plon przyniesie, ino ZAWSZE i WSZENDZIE ma być powiedziane, że to skutek pewnego pomysłu, że Chopek zrobił swoje i Chopek może odejść…
Bo dobry Bóg już zrobił, co mógł, tera trzeba zawołać fachofca…
Dyć Vesper dywanowi nie zabrania!!!
Mojej wrażliwości pomysł ten też nie obraża, zeenie. ALe to jest bardzo subiektywne. Skoro wiele osób ma wątpliwości, a przedsięwzięcie ma być finansowane ze środków publicznych, to jakiś problem pewnie jest. Może właśnie w tym miejscu.
Jestem gotów wpłacić pewną kwotę na poczet tego zwycięzcy, jeśli tylko jego tekst mi się spodoba.
Niczego zdrożnego w pomyśle nie znajduję.
Z wyjątkiem tego, że jest fikuśny.
Dobry wieczór, ja też już jestem – po spełnieniu wszelkich możliwych i niemożliwych obowiązków, dokonaniu rozlicznych rezerwacji, obgadaniu że może by tak latem… etc. Może też coś przeskrobię wieczorem na okoliczność powrotu. Pozdróweczka.
À propos przeróbek Chopina: do Szczecina przyjechał prof. Andrzej Chorosiński i podczas dzisiejszego recitalu wykonał dwie etiudy we własnej transkrypcji na organy (es-moll op.10/6 i cis-moll op.25/7). Trochę ryzykowne, ale zwłaszcza pierwsza zabrzmiała zupełnie nieźle (przywiodła mi na myśl Francka i w ogóle muzykę francuską – potem zresztą grany był Widor). A i sam Chopin grał przecież na organach…
A tu inna etiuda grana na organach:
http://www.youtube.com/watch?v=PvbEEhee3GU
😯
atreus,
no, straszny kit zapodałeś…
2: 03 tak mu się noga omskła, że cuś strasznego!
….
Ja osobiście na trójkącie to gram lepij…
😯 😆
Ale się natupał facecina… i takie ma ładne białe butki z obcasikiem, i w ogóle taki cały biały i śliczny 😀
To ja się muszę skrócić ze swoją sprawozdawczością. Bo chciałbym wszystko wykłapać, zapominając, że należy przede wszystkim do rzeczy kłapać.
Co, sztukę szewską stawia się tu na równi ze sztuką muzyczną, hę? 🙂
Perspektywa Dywanikowa, oddolna znaczy się…
Ty 60jerzy kłap ile wlezie, wszyscy na to czekają….
atreusie, ja szczerze podziwiam – Rewolucyjną butami wytupać to naprawdę duża sztuka 😉
JA sobie muszę pierwej PK poczytać, zanim się spalę później… na stosiku należnym mi.
Ja wiem. Ale wyobraziłem sobie prof. Chorosińskiego w butach na obcasie…
😆
To tymczasem o takiej zabawie. Podoba mi się to 😀
PK, a gdzie ja mam wciepnąć nieadrema?
Zależy, czego nieadrem dotyczy 🙂
Wróciłem nocą głęboką z północnego zachodu, który był wart każdego zachodu.
Przy okazji: przepis na sobotnie pranie:
Moczenie (1)– pół godzinki, pranie wstępne – ok. pół godzinki, następnie pranie zasadnicze – gdzieś z godzinkę. Suszenie bez wirowania – godzinka. Rozwiesić. Dokończyć suszenie na słońcu. Słońce (2)– obnaża zacieki, plamy, niedopierki – w drodze powrotnej program intensywny – pomijamy moczenie i pranie wstępne – przechodzimy od razu do prania głównego. Dłuugie, zasadnicze pranie z większą ilością solnych detergentów (1,5 godz.). Następnie stosujemy nowatorskie rozwiązanie: powtóne pranie połączone z wibracyjnym wirowaniem (3) – około godziny. Po wibracyjnym usunięciu detergentów (w filtrze żwirowo-asfaltowym) – trzecie pranie – 1 godzina. Kończymy próbą porównania bieli prania ze śniegiem spadającym na pralnię (4). Po czterech i pół godzinach pralnia zostaje zasypana śniegiem i przeprofilowuje się na lodowisko. I to by było na tyle. Do następnej przepierki.
Wyjaśnienia:
(1) – od Gliwic
(2) – berlińskie
(3) – od granicy w Olszynie do Krzyżowej – kto jeździ ten wie o czym piszę – 80-kilometrowy wykręcacz śrub; jak kto ma łupież – po przejechaniu jest go pozbawionym całkowicie.
(4) – przy Annaberg świat stał się piękny, bo poczułem się jak w środku szklanej kuli ze śniegiem i – przepraszam – łabądkami.
Po powrocie pomimo pewnego zmęczenia 😉 czułem jednak dalej adrenalinkę, której źródeł trzeba jednak szukać nie w pralni i nie na lodowisku – lecz w sali Filharmonii Berlińskiej.
Z kalendarza wynika jasno – zbliżamy się do Wielkiego Tygodnia. W centrach handlowych jego przejawem jest wysyp zajęczo-króliczo-jajeczny, u Dussmana w Berlinie – osobne stoiska z muzyką związaną z tym okresem – wszelkie pasje, msze, oratoria, kantaty wiążące się z Męką Pańską – z głośników akurat nie Pasja tylko Msza h-moll. W repertuarze BPh trzy dzieła religijne – Pasja wg św. Mateusza JSB (BPH pod Rattlem), Vespro della Beata Vergine Monteverdiego (Orkiestra Wieku Oświecenia pod. R.Howarthem oraz Messa da Requiem G.Verdiego.
W tekście programowym „mojego” koncertu postawiono w tytule pytanie: Kościół czy teatr? I w tym momencie rzecz powoli się wyjaśnia – gwoli ścisłości nie byłem na Małej Mszy uroczystej – chociaż rzecz ma sporo wspólnego z Rossinim. Bo od niego zaczęło się to, czego końcowym kształtem jest właśnie Messa da Requiem – dla niej i jej wykonawców płynąłem, frunąłem, katurlałem się w ostatnią sobotę 13 marca do Berlina.
Można przewrotnie alternatywę zamienić w koniunkcję. Lub dalej – a tu wkroczymy na grunt herezji – Kościół to (w znacznej mierze) teatr. Moja przewrotność niechaj mi będzie wybaczona na Sądzie Ostatecznym, zaś za okoliczność łagodzącą niechaj przyjęte będzie to co zamieściłem w nawiasie – a co nie jest bynajmniej zwykłym oportunizmem.
Nie będę tu opisywał okoliczności powstania, budowy, losów dzieła od dnia premiery (tu akurat nie ma co, bo
to pasmo sukcesów – mówię tu o Verdim, niekoniecznie wszystkich wykonaniach). W końcu tu nie o „reckę” chodzi, tylko o pewien zapis – że tak powiem – stanu duszy i emocji frędzla. Plus parę obserwacji. Zaczynając od pieca: pojawił się- od pewnego czasu nie widziany przeze mnie p. Daniel Stabrawa – I koncertmistrz BPh. Ale gdy członkowie orkiestry już usiedli zaskoczyło mnie, że zajął drugi pulpit. Dopiero po tym miał „solowe” wejście Guy Braunstein – drugi z trzech I skrzypków BPh. Po wejściu G.B. serdecznie przywitał się z p. Stabrawą – a wszystko to nosiło cechy oficjalnego ustąpienia pierwszego pulpitu młodszemu koledze. Zwłaszcza, że na wszystkich zdjęciach z tournee w USA widać, że kolejność zajmowania miejsc była jeszcze zgodna ze stażem i wiekiem. Ładne było to ich powitanie – zresztą po koncercie też parę podobnych gestów panowie wykonali wobec siebie.
Jansons – nie wiem dlaczego, ale cały czas umieszczałem go w generacji S. Rattle`a, który właśnie niedawno skończył 55 lat. I nagle program uświadomił mi, że ten dyrygent ma już – niedowiary – 67 lat. Moje zdumienie wzięło się może stąd, że sprawia wrażenie o całe pokolenia młodszego – chociaż dojrzałość jego interpretacji bierze sie jednak z jego ponadczterdziestoletniej pracy za pulpitem.
Ja już raz – w grudniu – dawałem wyraz swojemu nim zachwytowi. Ale o ile wówczas stan był bliski delirium, o tyle wczoraj zafascynowało mnie jego podejście do dzieła oraz sposób pracy z orkiestrą i solistami, danie im niebywałego poczucia bezpieczeństwa i ogarnięcia ogromu dzieła – bo jest to potężny utwór. Balans między sferą sacrum Requiem, a całą jego verdiowską sensualnością był trafiony idealnie – od pierwszych dźwięków Introitus, wyłaniających się z absolutnej ciszy ogromnej sali słów Requiem aeternam dona eis, Domine poprzez monumentalną sekwencję Dies irae i kończącą ją Lacrimosa. Po wieńczące całość Libera me, po ostatnich słowach („Libera me, Domine, de morte aeterna, in die ille tremenda”) – nie tyle wyśpiewanych, co prawie powiedzianych – na plecach poczułem ciarki. Tu mieliśmy do czynienia ze swego rodzaju teatralizacją – ale przecież to nie może być zarzutem. Dies irae przygważdżało swoją monumentalnością, ale to nie było potępienie – jak np. u Karajan w nagraniu z 1954 roku, w którym mam wrażenie, że za każdym uderzeniem w kotły (rola wiodąca w tamtym nagraniu) powinienem rozpaść się na cząstki. Zresztą porównując właśnie te dwie – a nie np. Giuliniego – wersje, widać jak na dłoni różnicę w odczytaniu. Karajan stara się budzić najdosłowniej grozę i przerażenie, gdy tylko w partyturze pojawia się jakakolwiek okazja – waląc przy tym dosłownie po uszach. U Jansonsa na pierwszym planie jest partytura oraz muzyka Verdiego – efekt końcowy jest „tylko” ich efektem. Oraz kapitalnie dobranej czwórce solistów – dla wszystkich był to debiut z berlińczykami. Wyrównanie tych głosów, ich świetne współbrzmienie, jakość i pewność – to warunek powodzenia. Jednak – gdybym miał kogoś szczególnie honorować – to czyniłbym to w stosunku do sopranu Krassimiry Stoyanovej – pewność osadzenia i prowadzenia głosu absolutnie w całej skali była imponująca, to do niej należało wspomniane ostatnie słowo. Mezzosopran M. Prudenskaja w dole skali miała trochę deficytu, ale tylko w najniższych dźwiękach – bo całość była piękna. Podobnie jak u panów. Chór Radia Bawarskiego – to klasa sama w sobie. Messa da Requiem dla każdego chóru jest wyzwaniem – tu nie było wyzwania, tylko po prostu – klasa mistrzowska.
Wczorajszy koncert – ostatni z serii trzech wykonań – był transmitowany przez KulturRadio (rozgłośnia brandenburska) oraz w ramach internetowych transmisji live „Digital Concert Hall” (będzie za parę dni do obejrzenia już jako nagranie archiwalne ze strony internetowej BPh (niestety za opłatą, skalkulowaną jak na mój gust nieco za wysoko). Po ostatnim dźwięku zapanowała na sali długa cisza. A po niej burza, huragan braw i wrzasków entuzjazmu. Gdy Jansons się odwrócił do sali dopiero zobaczyłem jak ogromnym wysiłkiem dla niego był ten koncert. Również orkiestra – to było widać, że przez te prawie dwie godziny poziom ich koncentracji dalece przewyższał normę. Oraz to, że mają świetny kontakt z tym dyrygentem – Tym Dyrygentem.
13.03.2010 – Berliner Philharmoniker pod dyrekcją Marissa Jansonsa z udziałem Chóru Radia Bawarskiego (przyg. P. Dijkstra) oraz soliści: Krassimira Stoyanova (s), Marina Prudenskaja (m), David Lomeli (t) i Stephen Milling (b) wykonali Messa da Requiem G. Verdiego.
O rany… na sam ten utwór nie chciałoby mi się specjalnie jechać do Berlina 😯
Choć mogę sobie wyobrazić, że było pięknie.
To się minęliśmy o niecały tydzień. Ja wylatuję do Berlina w czwartek wieczorem, a wracam w poniedziałek wieczorem 🙂
A propos, jest pewien kłopocik – kwaterują mnie w jakimś eleganckim hotelu, gdzie niestety Internet jest w pokoju za dwie dychy na dobę. Chyba to jednakowóż przesada. Albo nie zabiorę maluszka, albo będę z nim latać w jakieś miejsce z hotspotem, tylko jakie? Wiem tylko, że z Behrenstrasse na Potsdamer Platz jest parę przystanków U-Bahnem, a tam można przysiąść w Sony Center. Chyba że wykombinuję coś bliżej.
Właśnie z ciekawości wykonania jechałem.
To PK faktycznie w barzo ekskluziw hotel śpi – tylko w takich oraz polskich za internet tak łupią ze skóry. Ale za tydzień pod koniec tygodnia to ma już być eksplozja wiosny – by nie rzec Święto Wiosny – wówczas Sony Center to fajne miejsce jest – tylko tam zawsze duji po łepie wicher.
A czy w Starbucksach nie ma hotspotów przypadkiem?