Sztambuch dawniej i dziś
Byłam dziś na pokazie ślicznego i bardzo, bardzo wartościowego przedmiotu. Właśnie w zeszłym miesiącu zakupiło go do swoich zbiorów Muzeum Fryderyka Chopina. Parę razy przechodził mu koło nosa – jego właścicielem był swego czasu Artur Rubinstein i choć swoją chopinowską kolekcję pod koniec życia przekazał Polsce, to z tą właśnie rzeczą nie chciał się jeszcze rozstawać, bardzo był do niej przywiązany. A jego spadkobiercy oczywiście ją sprzedali. No, wcale się nie dziwię… To album wielkości 25 na 34 cm i sam jego opis smakuje się jak dobrą potrawę: „Zawiera 75 kart grubego papieru welinowego koloru kremowego w odcieniu chamois, bez kres, żeberek czy znaków wodnych. Artystyczna oprawa ze skóry kozłowej barwionej na kolor wiśniowy, usztywnionej tekturą, została wykonana w słynnym paryskim warsztacie introligatorskim Alphonse’a Giroux. Ma ona wytłoczony płatkowym złotem ornament wstęgowy charakterystyczny dla opraw romantycznych oraz superekslibris literowy F.E.” To inicjały właścicielki, Frances Sarah Kibble, z męża baronowej d’Este, z którą Chopin utrzymywał kontakty w ostatniej dekadzie swojego życia, prawdopodobnie była nawet jego uczennicą. To jej dedykował Andante spianato i Wielki Polonez, to dla niej powstało Impromptu cis-moll, chyba najpopularniejsze z utworów tego gatunku, nie wydane za życia kompozytora (wydając je po śmierci Chopina Julian Fontana nadał mu tytuł Fantaisie-Impromptu, pod którym funkcjonuje do dziś). I to właśnie ten utwór jest wpisany do sztambucha – bo jest to sztambuch baronowej. Wpisany własną ręką Fryca (i jeszcze następne zdjęcie).
Bardzo porządnie jak na niego, który nawet pisząc na czysto lubił coś zmieniać, poprawiać. Redaktorzy Wydania Narodowego dzieł Chopina opowiadają, że praca nad nim to prawie kryminalistyka stosowana: trzeba porównywać autografy (pełne skreśleń) i trzy wydania utworów, francuskie, niemieckie i angielskie, każde było przez Chopina autoryzowane i, jak się okazuje, nie wszystkie tak samo. Wieczny improwizator…
To najważniejszy wpis w tym sztambuchu. Poza nim są – w pierwszej części – akwarelki, całkiem anonimowe, jedna podpisana literkami, które z nikim się nie kojarzą, wszystkie to porządnie namalowane pejzażyki, nic nadzwyczajnego, ale sympatyczne. Natomiast autografy muzyczne w drugiej części to same cymelia: Cherubiniego, Rossiniego, Moschelesa i Belliniego… Jedno jest ciekawe: te wpisy są napisane na innym, nutowym papierze i wklejone. Tylko autograf Chopina jest napisany bezpośrednio na poliniowanym papierze sztambucha.
Tak patrzyłam na ten piękny przedmiot i myślałam: co po nas w tej naszej komputerowo-internetowo-wirtualnej epoce zostanie? Rolę sztambuchów spełniają dziś blogi, właściwie rolę dzienników w połączeniu z pamiętnikami: dzienników prowadzonych przez autora i pamiętników w sencie sztambuchów właśnie (do których inni się wpisują). Blog jest wielofunkcyjny, artystycznie też można go dopracować, wrzucać własne obrazki i rozmaite linki. Tyle że blogu nie weźmiesz do ręki, nie mówiąc o tym, że go nie sprzedasz na aukcji za grube dolary 😀 No i szkoda tego „papieru welinowego koloru chamois„… Ale za to na blogu mogą sobie pogadać osoby z Kanady, Szwajcarii, Stanów, Polski, Niemiec czy Wielkiej Brytanii. I o ten drobny szczegół jesteśmy lepsi. A może jeszcze o jakieś? 😀
Komentarze
Ja nie na temat, ale… nie mogę się oprzeć 🙂
http://pl.youtube.com/watch?v=vPIuIwSJ41s
A na temat napiszę potem.
Pani Doroto
Drukować raz do roku solwentem na czerpanym papierze żeby za sto lat nie wyblakło . Koniecznie oprawiać w koźlą skórę 🙂
Niestety żyjemy w czasie gdy na jednej niewielkiej karcie pamięci wielkości małego paznokcia możemy zapisać sporą bibliotekę i zdjęcia zrobione podczas całego życia. Chwila nieuwagi i wszystko znika .
Wszystko w jednym egzemplarzu i tak nietrwałe ,że strach się bać. Dlatego gdy mogę sobie pozwolić kupuję stare pięknie wydane książki. Z drugiej strony jednak dom zaczyna przypominać antykwariat i poruszać się coraz trudniej. A stare cudze zdjęcia oprawione na ścianie żyją swoim nowym życiem , obrazy i porcelana również. Wszystko używane, nic nowego prosto ze sklepu. Jakiś nienowoczesny jestem.
Idę do pracy o 4 rano . Dobrze ,że tylko 20 metrów.
Co pozostanie po wirtualnym swiecie?
A cholera wie! 🙂
Nie jest to tak całkiem wirtualny świat, bo ja na przykład znam z realu Misia 2 (i porcelanę od Niego mam i popijam herbatkę!) i parę innych osób.
Zostaniemy na jakimś twardym dysku może. O ile go ktoś nie trzaśnie, żeby zniszczyć, co na nim.
Kiedys zdarzyło mi sie studiować bibliotekarstwo na chwilę (jak zresztą następne studia, na chwilę) i tam poznałam technologie papieru czerpanego i tak dalej. Duszniki Zdrój mi chodzi po głowie. To se ne vrati, bo czasy się zmieniają, dysk wystarczy, ale ci, co maja stare druki, powinni to trzymać.
Odeszłam od tematu, miało być muzycznie 🙁
A! Już złapałam wiatr! Internet!
No oczywiście, że „drobny szczegół”. Swiat się zmienia i my razem z nim, i lepiej, żebysmy byli otwarci na te zmiany, bo one są nieuchronne. Ja tam sobie chwalę te komputry 🙂
Mają w sobie coś magicznego stare książki, albumy, w których zastygło czyjeś życie w kolorze sepii, stare drobne przedmioty. I nie wiadomo czy ta magia jest im przypisana niejako z natury, czy to nasze nostalgie dodają im uroku. Patrzę na portret dziewczyny w „marynarskiej” bluzce, z grubym warkoczem przerzuconym przez ramię, myślę sobie, że godzinami tłukła „Poemat” Fibicha i piosnki pani Bondarzewskiej , uczyła się francuskiego i podawania gościom herbaty i ptifurek, czekała z nadzieją na przyszłość. Piekielnie trudno myśleć o niej „Prababka”, która dawno, przed moim urodzeniem odeszła z tego świata Pozostała chwilka utrwalona na grubym kartonie dagerotypu. Ostrożnie odwracam karty w starym albumie i myślę czy też Waleria pisała pamiętnik, podsuwała gościom sztambuch i co z Niej przetrwało we mnie, w rodzinie, w tradycji. Magia.
Można drukować. Ja przynajmniej długich teksów czytać z ekranu nie potrafię — krótkie notki, powiązania w hipertekście — świetnie, ale coś dłuższego… brrr… Na drukarkę, a potem zatopić się w fotelu, kolejowym przedziale, albo w łóżku z papierem w ręku.
(Wiem, że to mało ekologiczne. Za to podobno piractwo jest ekologiczne 😉 Ile się oszczędza drzew, które by poszły na okładki, ile energii na produkcję płyt ! 🙂 )
Co do straty danych… Wiecie co się robi, gdy się chce by dane stracić na dobre? Trzeba wielokrotnie (raczej kilkadziesiąt niż kilka razy) zapisać ten obszar na dysku wartościami losowymi, ‚jedynkami’, ‚zerami’, powtarzającymi się wzorcami, itp. Inaczej coś zostanie, co fachowiec (nie ja, bynajmniej 😉 choć do kart pamięci jest jakiś dość skuteczny program, przynajmniej znajomy się zdziwił, że odzyskał dawno skasowane obrazy z aparatu) jest w stanie odzyskać.
Problemem jest raczej to, że przy tym zalewie informacji nic nie wydaje się szczególnie ważne i potrzebne. (Wiem, że tu powinien być grzecznościowy ukłon w stronę Pani Kierowniczki i Wszystkich Czytających, że oczywiście Ten Blog jest wyjątkiem, że czeka go wiekopomna sława i pamięć, że za 100 lat powstanie specjalny Narodowy Instytut Interpretacji Bloga „Co w duszy gra”, jako wybitnego świadectwa kultury począktów XXI wieku, itd. Ale niestety, jestem raczej typem „wilka stepowego” niż specjalista od prawienia duserów…)
Zresztą nadal można się bawić w papierowe sztambuchy, w eleganckich okładkach, z pięknym pismem, itd. itp. Nikt tego nie broni. To może być bardzo efektowna i przyjemna „zabawa”.
***
Co do wyznań co gra: teraz gra u mnie ‚polecany’ na YouTube Kitaro. A wczoraj była „Ma Vlast” Smetany (pod Witem, co prawda). Ogólnie rzecz biorąc jestem lekko przeziębiony, co jakoś utrudnia mi słuchanie czegokolwiek ambitnego.
Ciekawy jestem jaka jest trwałość zapisu na dyskach optycznych. Bo już sobie wyobrażam jak po wielu latach ktoś znajduje gdzieś na strychu, w domu zamieszkanym kiedyś przez nam współczesnego pisarza, kilka dysków optycznych, porysowanych, ale częściowo do odczytu. Najpierw przy pomocy firm od odzyskiwania danych, czy laboratoriów policyjnych naukowcy próbują odczytać jak najwięcej, potem udaje im się odzyskać powiedzmy 90% nieznanego utworu. I wtedy zaczyna się zabawa, czy jest to zapomniane dzieło Mistrza? Zaczynają porównywać styl z opublikowanymi dziełami, rusza analiza komputerowa, która daje poprawny wynik tylko z jakimś tam prawdopodobieństwem, próbują odzyskać fragmenty dna czy odcisków palców, autorytety się kłócą, wydawcy walczą o prawa autorskie, a kolekcjonerzy i muzea chcą zakupić te kilka porysowanych cd, żeby je wstawić do oszklonych gablot. Potem wycieczki szkolne oglądają te piękne przedmioty, w muzeum stoi też kopia współczesnego pc-ta, z wyświetlonym plikiem worda, a przewodnik mówi: „proszę zwrócić uwagę na charakterystyczne dla pisarza literówki, przestawioną kolejność sąsiednich liter i dwie wielkie litery na początku zdania, świadczące, że Twórca pisał nerwowo, w pośpiechu, pod wpływem emocji, wyłączywszy wcześniej niezbyt w tamtych czasach rozwiniętą autokorektę”.
hlmi 😆 (witam!)
Biedny Misiu2, co to za straszna praca o 4 rano? Nie ma takiej godziny…
Starą papiernię w Dusznikach (piękną również jako obiekt architektoniczny) też odwiedzałam. Tam ciągle jeszcze robią piękne rzeczy – suweniry. To nie papier, to dzieła sztuki!
Muzyka na przeziębienie (PAK) to swoją drogą temat… Pewnie na każde stadium inna jest lepsza, są też i takie stany, że tylko wkurza. Ja pamiętam kiedyś już dawno, kiedy byłam chora z wysoką gorączką, jak „zakrzykiwałam” sobie tę gorączkę Coltrane’em w wersji najbardziej free… pomogło!
hlmi:
To nie takie zabawne. Ta niemal nieograniczona zdolność do powielania sprawia, że blaknie czar oryginału!
(A dyski optyczne się niszczą, ale jakieś dobre laboratorium powinno sobie poradzić… O ile ktoś uzna, że to się opłaci.)
A swoją drogą nie znoszę takich rzeczy jak autokorekta. Jakiś głupi komp będzie mi dyktował, jak mam pisać? Sama to wiem 😆
No dobra już, dobra, żeby mi się tylko nie obraził…
Jaruto, śliczna impresyjka o Prababci Walerii. Po moich babciach nawet zdjęcia się nie zachowały…
Pani Doroto, ten Coltrane to może „Meditations” – kiedyś sobie na tym zęby połamałem 😆
Ale PAK ma rację – na monitorze czyta się cokolwiek niespecjalnie; jednak gdy to się zmieni, nie będę miał żadnych oporów przed zastąpieniem swoich książek jakąś elektroniczną pamięcią – wreszczie będę mógł mieć pod ręką całą bbliotekę. A może nawet dwie! 😀
Zaś płyty optyczne są czasowo znacznie mniej trwałe niz te winylowe – tyle że winyl „zdziera się” podczas słuchania.
Co po latach zostanie?
Wszak nie marna materia a duch jest trwały.
Jaruta napisała pięknie o pamiątkach i tego materialnego przekazu pokoleń trochę żal. Obecne produkcje są nietrwałe i skończą żywot najczęściej przed nami. Ale oryginalne treści dystrybuowane poprzez blogi zostaną.
Dzięki technologii zwielokrotniliśmy szybkość (już nie kaligrafujemy pracowicie, wklepanie tekstu to chwila), ilość kontaktów i zasięg.
Wymiana myśli na odległość – toż to cud 🙂 Nasi ojcowie jeszcze o tym nie marzyli, a my już mamy. Ale to tylko technologia, bo wciąż aktualne jest powiedzenie A. Słonimskiego: „na takiej wymianie zwykle tracę” jako odpowiedź na propozycję wymiany myśli…
Czy nie będzie źle, duch przetrwa, tylko go wywołajmy 🙂
Czyli, czyli nie będzie źle… ta cholerna technologia
Widzisz zeen, jedna drobna literka i już myśl wyparła się myśliciela. Kto zawinił? Człowiek czy klawiatura?
hlmi, bardzo podoba mi się ten scenariusz. Miło by było, gdyby to moje optyczne dyski znaleziono, ale póki co nie mam żadnego strychu…
zeen:
Już kiedyś o tym pisałem, że to strasznie przyjemne: tak usiąść nad kartką i niespiesznymi ruchami kaligrafować kolejne literki. I okna mogą być zamknięte 😉
Nawiasem mówiąc na przeziębienie czytam Akunina. I właśnie czytałem jak to główny bohater: Eras Pietrowicz Fandorin zaopatrzył się w lekką, nowoczesną maszynę do pisania! Przenośną! Wystarczy, że taszczy ją dwóch służących 😀
(Jak byłem mały to lubiłem klepać w klawiaturę maszyny do pisania, takiej zwykłej, dość ciężkiej i nieporęcznej. A teraz komputer z miękką klawiaturą… I nie potrzebuję służących, zwłaszcza gdy używam laptopa…)
A czy jest w tym sztambuchu wpis Norwida, z ktorym sie przyjaznil w Paryzu (…bylem u niego w te dni przedostatnie…)? Mial ciekawy stosunek do Szopena. Oczywiscie, ze uwazal go za genialnego artyste, ale pisal o nim bardzo smiesznie jako o czlowieku. Pamietam jak rozbawilo mnie zdanie gdzies w Kwiatatch Czarnych albo moze Bialych: Spotkalem na ulicy tego m o r i b u n d a….
Heleno, to nie jest sztambuch Chopina, tylko baronowej, więc Norwida tam nie ma.
PAK-u, cóż za perwersja lubić klepać w klawiaturę maszyny do pisania! Spędziłam przy tych potworach niejeden roczek pracy zawodowej i nienawidziłam tego jak zarazy: hałasuje toto, nie można poprawić, jak się człowiek rąbnie (tylko zamazać jakimś białym świństwem pt. korektor)… W tej dziedzinie komputry są genialne, już nie wyobrażam sobie życia bez nich.
zeen: Słonimski może tracił na takiej wymianie – wszystko zależy, jakich partnerów do wymiany człowiek sobie wybierze. Ja mam poczucie, również tutaj, że często zyskuję 😀
A do godziny duchów mamy jeszcze trochę czasu, dopiero czwarta.
Jak zwykle najbliższy sedna sprawy jest zeen!
Teoretycznie, to sedno sprawy rozpięte jest, pod względem technologii, między Mojżeszem a chipem.
A tak naprawdę,nie to jest ważne na czym się zapisuje,ale co się zapisuje!
P.S
A Owczarek skarży się,ze zgubił pendriva! 😀
Hej!
Pana Antoniego przywołanie okazało się skuteczne: chodzi mi o zestawienie łatwości, z jaką możemy wymieniać myśli dzięki technologii, która to łatwość w niczym nie zmienia faktu, że mogą być po dawnemu wartościowe lub mniej.
Wartość myśli na blogu nigdy nie będzie zerowa ani ujemna, zawsze ktoś znajdzie dla siebie coś wartościowego – i to jest kolejną zaletą współczesnego sztambucha. Dawny służył właścicielowi jeno, obecny służy wszystkim blogowianom (blogerom, blogowiczom itp.) Jeżeli nikt z moich myśli nie korzysta, to korzystam choćby ja z okazji możliwości mówienia (pisania) do potencjalnych odbiorców. No a jak sama Gospodyni do mnie pisze, to ja idę do drugiego pokoju i rzucam mimochodem: rozmawiałem właśnie z Dorotą Szwarcman, ciekawe rzeczy mówi….
Do Jędrzeja tam na górze:
Czy zeenisko w jednej chwili
tacy mądrzy się zrobili
Czy to sedno się zrobiło takie duże ?
😉
O dzizaz, Pani Dorotecko. No, przeciez. Skleroze im kop.
…f
doppel skleroze
😉
Co po nas zostanie ?
Chyba wiecej niz sie Pani obawia, ze zostanie. Mam nadzieje, ze mnie juz na tym swiecie nie bedzie, kiedy przyszle generacje bda sobie wyrywac wlosy z glowy patrzac na gory tego, co po nas zostalo.
Mam na mysli nie tylko smieci i odpadki w sensie fizycznym, ale rowniez smietnisko zapisanych, utrwalonych, a zupelnie niepotrzebnych nikomu informacji.
Takich jak np. moj wpis.
Pozdrawiam
Maszyna do pisania… hehehe !
Mielismy takiego remingotna w siedzibie naszego PTTK studenckiego, zaraz obok „Szafotu” na WPiA UW. Na tej nieboszczce przepisywalismy na zmiany status organizacji, ktora chcielismy rejestrowac po stanie wojennym, ale byl to czczy wysilek: wszystko rozbijalo sie o „kierownice” brakujaca w statucie organizacji.
Ten nieustajacy stukot w klawiature i klawisze, ktore blokowaly sie na niektorych literach (szczegolnie na „P”, „Z”, „R”).
Dobrze, ze te epoke mamy juz za soba, choc nie do konca. Biura ciagle maja maszyny do pisania na stanie. Na wszelki wypadek ?
PZPR – o, moja klawiatura działa 😉
Ale kierownicy ni mom 🙁
zeen,
„kierownica” to odniesienie do „Kierowniczej roli PZPR”, ktora trzeba bylo uznac w preambule kazdego statutu organizacji. Wtedy bylo to rownowazne deklaracji uszanowania panujacego porzadku konstytucyjnego PRL.
Przecież wyraźnie napisałem, żem anarchista bo kierownicy ni mom…
Bo dziś też są kierownice – wyobraź sobie takiego pana Gosiewskiego: bez kierownicy nigdzie się nie rusza…
Pani Kierowniczko:
Perwersja jak perwersja.
Po pierwsze, to ja wtedy miałem może z 9-10 lat. W takim wieku zacinająca się maszyna jest wciąż fascynującym, dorosłym urządzeniem, pełnym tajemnic i sekretów.
Po drugie, komputerów jeszcze nie było. To znaczy owszem, na świecie istniały, nawet Bill Gates był na świecie i już DOSa stworzył, a w Apple myśleli o Macintoshu. Może już go nawet robili. Ale edytory tekstu na biurkowych komputerach były domeną nielicznych hobbystów.
zeen, Jacobsky:
Ale, ale, piszecie o kierownicy, a ja już widziałem ‚interfejs’ na fale mózgowe (?) 😉 Nie jest to niestety tak dobre jak w filmach science-fiction, bo pisze się wolno (komputer śledzi reakcje na podświetlane literki w rzędach i kolumnach), ale prace trwają, zwłaszcza po to by pomóc osobom sparaliżowanym.
zeen,
ja chodzę po mieście i rzucam: rozmawiałem dzisiaj z zeenem! ablo: z zeenem podszczypywaliśmy werbalnie basię…
Jacobsky,
jak to co zostanie? Kredyty hipoteczne do spłacenia.
PAK,
w „tamtych” czasach jedyny interfejs na fale mozgowe zawieral sie w politrowej butelce z klosem zyta na naklejce. Wierz mi: po paru porcjach tego interfejsu stawales sie nadczlowiekiem jak na filmach s-f, a po calej butelce – sparalizowany tak, ze trzeba ci bylo pomagac chodzic, i nie tylko…
Jacobsky,
Ty chyba nie nasz jesteś, jak to po butelce? Po butelce to dopiero interfejs się uruchamiał i można było zaczynać komunikację…
foma,
To już na mieście o nas mówią? Trza uważać….
zeen, to niech miasto uważa, bo takich trzech, jak nas dwóch, to nie ma ani jednego…
W downyk casak bywało jesce gorzej: niefórzy nie mieli ani sztambuchów, ani komputrów, ino przekazy ustne do dsypozycji mieli. I jednak jakoś dawali se rade. Cało Iliada dzięki tym ustnym przekazom piknie sie zachowywała, póki ftoś wreście nie siodł i jej nie spisoł 🙂
owcarku, a co sie nie zachowało tego sercu nie żal…
„Jacobsky, Ty chyba nie nasz jesteś, jak to po butelce?” 😆 😆 😆 ….
Jeszcze po butelce, jeszcze po butelce,
póki wódzia jest w… e, nie zgadza się 😉
zeen z 16.56: akurat u Heleny nie było błędu (nie musiało być f), bo to nie po niemiecku, tylko w jidysz 😀
PAK: perwersja, bo hałas paskudny… ale to prawda, bachoria hałasy lubi.
A wspominając maszyny do pisania nie wspomniałam jeszcze o martyrologii czyli o przepisywaniu w stanie wojennym bibuły z sześcioma kopiami przez kalki 😆 To ci było zajęcie…
I jeszcze a propos tematu, co po nas zostanie:
Zostanie po nas złom żelazny
I głuchy, drwiący śmiech pokoleń.
Patrzcie państwo, Borowski miał na myśli całkiem co innego, a z tym złomem tak się zgadza. Miejmy nadzieję, że śmiać się z nas aż tak głucho i drwiąco nie będą. Ale kto wie?
Pani Dorota napisała:
„W tej dziedzinie komputry są genialne”.
W innych też, mnie po 20 latach pracy na komputrze, trudno było przypomnieć sobie, co się wyrabiało wcześniej.
Ja sto lat temu pracowałam w jednej z central handlu zagranicznego, mieliśmy kupę dewiz i sprowadziliśmy cud maszyny do pisania do hali maszyn. Pamiętam, że one wygryzały chyba napisany tekst, bo można było sporo tekstu napisanego cofnąć i zapamiętywały treść pisma, można było odtworzyć i poprawiać. Dobrze już nie pamiętam, ale wiem, że sensacja była.
„akurat u Heleny nie było błędu (nie musiało być f), bo to nie po niemiecku, tylko w jidysz”
A ja myślałam, że to może skrót komputra = kop. 😀
Pani Heleno i Pani Doroto:
Przepraszam
Drobiazg 😀
Godzina duchów nadeszła 😀
Wywołajmy tego ducha,
co wygląda ze sztambucha.
Jeśi jesteś – puknij raz,
Bo już nadszedł wielki czas…
Trochę wywoływania duchów rękami:
http://www.youtube.com/watch?v=Wph6wGwPn9M&feature=related
Oto jestem: Wielki Duch
Kto mnie wołał, jaki zuch?
Kto mnie woła niech się strzeże
Bo ja w duchy już nie wierzę…
Oto jest! Uhhhhuuuuaaaaa:
http://www.youtube.com/watch?v=B3lq6U4PDZo
Dobrrrrrraaaaannnnoooocccccc. 🙂
Czyś jest w ziemi, czy na niebie,
Drogi Duchu, uwierz w siebie,
Dziwne rzeczy opowiadasz,
Skoro tutaj do nas gadasz…
Kto mnie wołał
czego chciał ?
zebrałem się,
w com ta miał:
jestem, jestem
tu na blogu,
przyjedzie tu
wielu niebogów,
żeby ino wicher wiał.
Kradnę wszędzie gdzie popadnie
Byle było zgrabnie, ładnie
I nie straszna żadna grobla
Póki mi nie dadzą Nobla 😉
Takim jest i takim bede,
Czym jest dziwkarz, czym jest pede,
Socjalista czy faszysta,
Jam w tym serze jako glista.
(Gnębon Puczymorda z „Szewców”)
😉
Trza Norwegom wytłumaczyć
Że to sztuka coś wyhaczyć
Tak by z tego coś wynikło
I nikomu by nie przykro
Było wcale z tej przyczyny
Że to nie są popłuczyny…
Hej….
Wy mnie Waśćka tym Witkacem
Nie strasz bom ja nie ladacem…
Dlaczego Norwegom? 😯
No chyba że chodzi o Nobla pokojowego 😉
Co jo godom, co jo godom
Widać już na morde podom
Biegnę już przepraszać Szwedów
Że tak niecnie ich pokpiłem
I ich Nobla pozbawiłem 🙁
W szwedzkiej firmie żem pracował
Pikne rzeczy żem rychtował
A że kiepsko mi płacili
Nobla w jednej skradłem chwili…
Alfred Nobel, Szwed to znany,
W dziejach broni zapisany.
Jedni mają swego Nobla,
Inni zamkną się na skobla.
Pa, pa, idę spać.
Oj nie zamkną się te dranie
Póki jest u Szwarcman ssanie
Na poetów nawiedzonych
Talentem błogosławionych
😉
Dobranoc
🙂
plus :ziewająca kufa:
Waska sciezka wedle grobli
Biegnie zeen spragniony Nobli.
Wzrok ma dziki, glos chrypliwy
Wlos rozwiany na ksztalt grzywy
Pedzi niczym wichrem gnany
Wielki talent, zapoznany… 🙁
A dlaczego kufa taka?
Wszak mi chciałaś dać buziaka 🙂
Kufa smutna, bo w Uppsali
sie na zeenie nie poznali
(jeszcze)
Chcesz buziaka?
Masz buziaka!
A buziaka kufa taka: 🙄 😳
Ale być jest wielką sztuką
Podziwianym w Pernambuco!
Tam mam fanów całe rzesze
I tym właśnie Cię pocieszę…
Że w Szwajcarii taki talent
Do dziś nie był znany wcale 🙁
jejku…
powoli, bo nie zdążę zapisywać do poezji!!!
Sparło ich nagle…
Alicjo –
To chyba powinno byc tak:
Alicja:
Oj powoli, oj powoli
Bo mnie z tego palec boli
Klawiatura sie zagrzala
Gdym to wszystko spisywala
Chor Blogowiczow:
Pisz nieboze, pisz dziewczyno
Bo gdy lata, wieki mina
Potomkowie zady znali
Czym sie Dziadki zabawiali
Alicja:
Tak stukalam,tak pukalam
Lecz wszystkiego nie spisalam
Chor Blogowiczow:
Pisz nieboze, pisz dziewczyno …itd
mialo byc:
Pisz nieboze, pisz dziewczyno
By gdy lata, wieki mina
Potomkowie zawzdy znali
Czym sie Dziadki zabawiali
Ale zady też znali 🙂
No cicha woda, cicha woda… Ukłony wszystkim nowo-objawionym poetom /poetkom. Widać ten wywołany duch był duchem twórczości…
Foma,
nie wyśmiewaj się, przecież to świetnie wychodzi 🙂
Echidna nawet tekst piosenki napisała, teraz dopasujcie do tego muzykę 🙂
Alicja na nogach o tej porze???!!!
Ta piosenka echidny to chyba pod jakiegoś moniuszkowskiego mazura 😆
A co do dawniejszych poezyji, zrobiłam już w wolniejszej chwili całą statystykę, kiedy co było, jako pomoc naukową w zapełnianiu biurka 😀
opsssss. przepraszam. miało być z małej litery … ja tylko tak przez szacunek, foma 🙂
Ja na nogach, i tak się spózniłam na zagadkę u Piotra z sąsiedztwa!
No właśnie, co do poezyj – czy ja zebrałam wszysttko, czy cos jeszcze jest?
http://alicja.homelinux.com/news/Co_w_duszy_gra/Poezje/
Alicjo:
1. Do swojego wiersza echidna dopisała erratę, więc trzeba ją uwzględnić.
2. Jest cały rejestr. Długi. Chyba go prześlę mailem, żeby nie zanudzać publiczności 😀
No to ja już poprawiłam, co trza.
Bardzo proszę o ten emilek. Od samego poczatku blogów Polityki weszło mi w krew zbieranie różnych takich , no to macie teraz nałoga 🙂
Pewnych rzeczy szkoda, żeby zginęły w przestworzach sieci, nie sądzicie?
Pewnie że szkoda! Już wysyłam 😀
hm. na jaki adres? bo nie widzę….
na gmaila – aktualny?
a, dotarło !
Raz geniusz od Mazur po Rabke
Na szwedzka nagrode mial chrapke.
Znal zady, walety
Lecz polskie, niestety
Na Sztokholm za mlody byl kapke 🙁
Hej!
Nie rozśmieszać mnie tu świtem bladym, passpartout!
Ja usiłuję pracować i archiwować! No…
Parowozem fuko fuko
Jedzie zeen do Pernambuco.
Tam na skronie lisc bobkowy
Zalozy mu klub noblowy 🙂
Ale macie wenę …. 😀 ….
parę zdjęć, parę drobiazgów mam po dziadkach … ale trochę przegapiłam … nie mogę sobie darować, że miałam skrupuły i babci nie podebrałam parę rzeczy kiedy mi dawała … a potem zostały wyrzucone na śmieci bo wszyscy chcieli mieć nowoczesne mieszkania …. pudeł z listami mi też szkoda …. 🙁 ….
passpartout to jest istota
Której się podoba psota
By zrymować Pernambuco
Wymyśliła fuko fuko
W miejsce liścia laurowego
Oferuje bobkowego
Co mnie od niej jeszcze spotka
Skoro z niej jest taka psotka?
zeen to kawał wierszoklety,
lecz kucharza nie (niestety?):
nie wie wszak, że liść bobkowy
to to samo, co laurowy…
zeenie, ale wpadka! 😆
Mnie sie zdaje, ze zeen bardzo dobrze wie, co to lisc bobkowy i ze mu nie uwlacza 😉
Wierszokleta cienko przedzie
Passpartout – pasuje wszedzie
Do sztambucha zeenu ( 😯 ) wpisze
Niech mu laur sie kolysze
Niech bobkowe sili skronie
a publika wiersze chlonie
Potem wartko niech nagradza
I Noblem zeenu ( 8O) dogadza 🙂
Nie dziwujcie się kochani
Że bobkowy mi nie znany
Laur to wiem, że jest on grecki
A bobkowy wszak norweski 😉
Taki ci on jest norweski,
Jak czerwony jest niebieski 😀
passpartout się pręży w sobie
Liść bobkowy ku ozdobie
Zaraz włoży na swe skronie
I w zachwycie nad tym tonie
Pisze, że pasuje wszędzie
Jak tak chce, a niech jej będzie….
🙂
A ja zupełnie nie na temat…ale bardzo mi zależy na odpowiedzi p. Szwarcman. Otóż przeglądałam ostatnio Pani książkę ‚Czas warszawskich jesieni’ i zainteresowało mnie ogromnie określenie jakim posłużyła się Pani odnośnie m.in. muzyki P. Rubika: ‚prymitywne środki muzyczne’ (mam nadzieję, że zacytowałam poprawnie). Czy mogłaby mi Pani wyjaśnić jakie konkretnie środki muzyczne uważane są za prymitywne? Przyznam, że pierwszy raz spotkałam się z hierarchizacją środków muzycznych, bo skoro jedne są prymitywne, to inne muszą być wartościowe. Skąd wiemy, że akurat te środki, którymi posługiwał się Beethoven są wartościowe, a te, którymi posługuje się Rubik są prymitywne? Będę bardzo wdzięczna za wyjaśnienie tej kwestii. Pozdrawiam serdecznie!
Dobra, nie mam za bardzo weny, więc opowiem Wam historię prozą – jaka mnie spotkała dziś w bibliotece. A wierszy tyczyć też poniekąd będzie.
Przyszła więc Panienka poszukująca kilku wierszy do analizy. Tytułów nie pamiętam, ale najpierw poszło o jakiś wiersz, cytuję: „Aleksandra Wata przez jedno t” 😆 . Dalej Panienka zapodała Marcina Świetlickiego, a że na półce nic nie było ani w Encyklopedii Poetów Współczesnych (do roku 91 bodajże) nic nie było, to panienka z Panią Bibliotekarką zaczęły się zastanawiać, czy ten Świetlicki to czasem nie jest poeta międzywojenny…
No. A na koniec Panienka zażyczyła sobie „Żubra” Brzechwy – a gdy Bibliotekarka szperając po półce stwierdziła mimochodem, że to wiersz dla dzieci, Panienka skonfundowała się, zachichotała nerwowo i powiedziała, że ona tam nie wie, bo Brzechwy nie czytała, a potrzebne jej to tylko do szkoły. Bo to była, jeśłi dobrze zrozumiałem, zaoczna polonistka…
😀
Szanowna Pani Anno, jestem w tej chwili poza domem i nie mam egzemplarza mojej książki przy sobie, więc nie jestem w stanie się ustosunkować do Pani pytania, póki nie sprawdzę, jak w niej napisałam (z pamięci nie umiem powiedzieć, jakiego użyłam sformułowania). Jak tylko zobaczę, postaram się udzielić odpowiedzi. Również serdecznie pozdrawiam.
Pukam. pukam, nagle słyszę
Kto tam i zapada cisza
Na to się przedstawiam grzecznie
Słyszę zaś odpowiedź niecną:
Nie otworzę drzwi nikomu
Bo nikogo nie ma w domu.
Na to ja, że przecież słyszę
Że za drzwiami nie ma ciszy
Na to głos zza drzwi mi klepie:
Chyba ja to wiem najlepiej!
To powyższe, to moja autentyczna przygoda 🙂
Mój cień jak błazen za królową.
Kiedy królowa z krzesła wstanie,
błazen nastroszy się na ścianie
i stuknie w sufit głupią głową
Wracając do Chopina – przykład z sąsiedniego blogu „Bambusowy Las”:
„Pare dni temu wybrałam się na zakupy do supermarketu. Szturcha mnie w bok koleżanka i mówi:
– Słyszysz?
– Co? – pytam niezbyt zaciekawiona, zastanawiam się w końcu, jaki sos sojowy mam kupić
– No słyszysz? – pyta ponownie
– Ale co? – irytuję się
– Chopina grają! – mówi dobitnie
– Chopina? Gdzie? – dziwię się i rozglądam po sklepie
– Z głośników! Grają Chopina z głośników!
Zatrzymuję się i nasłuchuję. Faktycznie. Marsz Żałobny. Patrzymy na siebie zdziwione. Podchodzi ekspedientka i pyta, czy w czymś pomóc.
– Czy zawsze gracie tutaj tę muzykę? – pytamy
– Chopina? Chopina gramy zawsze, każdego dnia – odpowiada i zostawia nas sam na sam z tą informacją.
…
Grają Marsz Żałobny Chopina w supermarkecie w Szanghaju, a ja tak stoję z dwoma butelkami sosu sojowego w rękach i nadal nie wiem, który wybrać.”
Ten prostak wziął na siebie gesty,
patos i cały jego bezwstyd,
to wszystko na co nie mam sił
-koronę, berło, płaszcz królewski.
Będę, ach, lekka w ruchu ramion,
ach, lekka w odwróceniu głowy,
królu, przy naszym pożegnaniu,
królu na stacji kolejowej
Doppelkonzert, Brahms
Isaac Stern, Eugene Ormandy
Jasny Gwincie – a ta Szymborska to a propos czego? Noblistów? 😀
Teraz wyjdę z pieskiem na spacer
Królu, to błazen o tej porze,
królu, położy sie na torze.
I nowy wiersz
Oto my, nadzy kochankowie,
piękni dla siebie – a to dosyć –
odziani lekko w listki powiek
leżymy wśród głębokiej nocy.
A miało być o muzyce.
W zaśnieżonym Krakowie
pora pójść spać, dobranoc
A ja idę na koncert Gabrieli Montero.
Zeen polozyl sie na torze
Bo bez Nobla zyc nie moze
A parowoz fuko fuko
Wraca wlasnie z Pernambuco
Swiszczy para, tloki trzeszcza
Kolo zbliza sie zlowieszczo… 😯
Pociag tuz przy zeena stopkach
Wykoleil sie na bobkach 🙂
Hoko:
Kiedyś w księgarni informowałem panią sprzedawczynię, że Bruno Schulz pisał po polsku 😉
W innej pytałem o „Młodość Henryka IV” Heinricha Manna i mnie poprawiono, że przecież Mann to Tomasz. (A znajomi twierdzą, że i tak obsługa była fachowa, skoro mnie nie poprawiła na Wojciecha.)
Anno, Pani Kierowniczko:
Książkę mam pod ręką, ale jeszcze nie wiem gdzie szukać… A czy aby nie chodzi o to, że repertuar środków Rubika jest bardzo wąski?
Ku zeenowi pociąg mknie —
Z Pernambuco — PKP —
Passpartout oto wiezie
Nobla oraz jakieś zwierze.
Poetyckie te trofea
Chce zawłaszczyć nam Korea,
Tak jak Expo Wrocławowi
I odebrać je zeenowi.
Brońmy zeena, brońmy Nobla,
Niech nagroda będzie szczodra!
Koreanczyk tam sie skrywal
Z pelna bobkow torba brudna
Tym on Szwedow przekupywal 😯
Wiec zeenowi bedzie trudno 🙁
Zeenecku, jo tyz kiesik Nobla fciołek mieć, jaz przecytołek opowieść pona Mrożka o tym, ze pewien noblista w pewnym miastecku fcioł se z publicnego ustępu skorzystać. Ale nie skorzystoł. Babcia klozetowo go nie puściła, bo kie sie dowiedziała, ze to pon mo jakiegoś Nobla, to sie przestrasyła, ze on jesce syćkik wokoło tym dziwnym Noblem zarazi.
Tak więc casem Nobla lepiej nie mieć, abo przynajmniej w pewnyk kręgak nie przyznawać sie, ze sie go mo 🙂
ERRATA
jest: „to pon”
powinno być: „ten pon”
Służę pomocą w poszukiwaniach: strona 99 (oczywiście, jeśli dobrze pamiętam, bo ja niestety książki pod ręką nie mam; najlepiej sprawdzić w indeksie pod nazwiskiem Rubik). Uważam, że wąski zakres środków muzycznych to jednak nie to samo co ‚prymitywne środki muzyczne’. Jeśli tak dosadnie określamy pewne środki, to mamy z pewnością na myśli jakieś konkretne, a nie to, że jest ich niewiele i nie są one na tyle różnorodne, żeby mogły nas usatysfakcjonować.
„Za 1oo tys. złotych Rubik ma stworzyć dzieło na 750-lecie Krakowa. Ciekawe czy teraz będą klaskać, czy mlaskać ew. którego poprzedniego numeru autoplagiat popełnią tym razem. Ale w sumie teraz takie czasy, że melodie które w sam raz pasowałyby do Dody opakowane w chórki stają się wyznacznikiem kultury wyższej pretendując nawet do miana muzyki poważnej. A fryzura kompozytora jest równie ważna jak jego muzyka….
Ale skoro glupi chcą płacić to czemu w sumie chłop ma nie skorzystać. Tylko mógłby zacząć robić coś naprawdę sensownego, a nie ten swój prymitywny pop opakowany w sreberko i w obowiązkowej posypce. Ja już na myśl o nim zaczynam dostawać wysypki. Chyba mam uczulenie na to jego rzępolenie 😉 ”
To tylko cytat i nie z Gospodyni. Pani Dorota powiedziala na pewno o wiele kulturalniej i ogledniej to, co mysli wielu o ubostwie srodkow muzycznych uzywanych przez Rubika. Co nie znaczy, ze nie ma on swoich wielbicieli. Dla kazdego cos milego.
to tak z doskoku, bom przy warsztacie… wiecie, z kim mi się kojarzy Rubik? Z takim jednym amerykańskim Grekiem o nazwisku Yanni.
Zaznaczam, że Rubika niewiele słyszałam, ale kiedyś w prasie wybuchła debata, czy to artysta, czy kicz, więc spiratowałam to i owo i posłuchałam. Skojarzyło mi się z Yanni. Podobnie też działa (chyba) rubikowy pijar.
Pamiętajcie, że *de gustibus…” !
Na stronie 99-tej nie ma nic o wąskim zakresie środków muzycznych, a nazwisko Rubika jest wspomniane w kontekście „pseudooratoriów”. I zresztą wspomniane w dobrym towarzystwie.
Cholerka, skaner mi wysiadł, bo bym Wam to na pismo-zdjęciu podrzuciła 🙂
P.S. Ale mi tu roboty dajecie z tymi poezjami! Ja Was chyba pociągnę za konsekwencje, a nawet kieszeń!
Zeen, szykuj kaszolę!
Alecko, popytoj Zeenecka o telo dutków, cobyś mogła za nie zatrudnić sekretarke do porządkowania tyk syćkik wiersy. Jo ze swojej strony moge dorzucić jaki skarb Janosika, kie ino go nojde 🙂
Pani Dorota ma dzis okazje posluchac tej wspanialej dziewczyny:
http://youtube.com/watch?v=QUqhPoA5bIY
Gabriela Montero ma rzadki talent improwizowania na dowolny temat. To prawie, jak my 😉
passpartout,
Ty tu nie zagaduj, tylko też szykuj dutki. Najlepiej szwajcarskie 🙂
Ja tam się na muzyce nie znam, ale w tym kawałku co podałaś, Gabriela z „drewnianego” kawałka zrobiła coś, co podrywa do ruchu, ożyło pod jej palcami.
Przy okazji przypomniała mi się nasza niedawna dyskusja o zbiorowym śpiewaniu 🙂
Ciekawa jestem, czy w Operze Wrocławskiej by tak gładko poszło publiczności zaśpiewanie jakiejś piosnki…
@PAK 2007-11-28 o godz. 18:50
Witam.
Też nie bardzo na temat, mam nadzieję że Gospodyni mi wybaczy.
Przechodziłem kiedyś w Mainz koło księgarni która mnie tym fascynowała, że nie była w stylu McDonalda (jak większość księgarni), lecz bardziej przypominała przytulną i życzliwą wszystkim „czytającym maniakom” księgarnią typu „nie mamy wszystkiego, ale możemy o tym porozmawiać”.
Nie zawiodłem się, na stoliku z przecenionymi książkami odkryłem dwie pozycje:
Z. Herbert „Ein Barbar in einem Garten” (Barbarzyńca w ogrodzie)
oraz
J. Szaniawski „Der weiße Rabe Professors Tutkas Geschichten” (Profesor Tutka).
Autorów znałem, obydwie pozycje/tytuły nic mi nie mówiły.
Przejrzałem książki (Wydawca: Bibliothek Suhrkamp) i zdecydowałem się je kupić. Księgarz od razu zainteresował się co było powodem tego, że te książki chciałem kupić. Wytłumaczyłem. Bardzo się ucieszył i zawiązała się między nami bardzo ciekawa rozmowa na temat polskiej litearatury i polskich pisarzy oraz wątków polskich w niemieckiej i niemieckich w polskiej literaturze.
Był bardzo dobrze zorientowany w polskiej literaturze dostępnej w języku niemieckim. Zastrzegł się, że nie wszystko o czym rozmawiamy sam przeczytał, ale po prostu chce potencjalnych kupców i czytelników polskiej literatury kompetentnie poinformować i to w zakresie daleko wychodzącym poza informacje zawarte na obwolucie książek.
Od tego czasu, jeżeli tylko to jest możliwe wstępuję w Moguncji do tej „magicznej” dla mnie księgarni z PRAWDZIWYM księgarzem.
Pozdrowienia.
http://www.youtube.com/watch?v=4HC8XQRoEYM
Właściwie… to mi się podoba 🙂
To jest taki grandioso pop. Ale da się słuchać. Jak ma się nastrój na taką muzykę. Hendrixa na okrągło też się nie da 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=SSrH_oqnrl0&feature=related
A z czym Wam się to kojarzy? 🙂
Trochę basów za dużo jak na mój gust.
Alicjo, to burza, to musza byc basy 😉 Zaczyna jak Vivaldi, potem rondo veneziano skrzyzowane z mariachi 🙂
Co do spiewania zbiorowego, to nie wiem, czy wyszlo by cos innego oprocz „szlej dzieweczki” …
…
coś zapomniałem dodać,
polecam antykwariat w Sopocie w Krzywym Domku. Atmosfera taka sama jak w opisanej wyżej księgarni w Moguncji oraz super podejście do życzeń klientów. Od lat poszukiwaną książkę zdobyto dla mnie w przeciągu paru dni.
Pozdrowienia.
@PAK 2007-11-28 o godz. 18:50
Moje wpisy nie zaakceptowano, albo jakiś błąd, do trzech razy sztuka 🙂
Witam.
Też nie bardzo na temat, mam nadzieję że Gospodyni mi wybaczy.
Przechodziłem kiedyś w Mainz koło księgarni która mnie tym fascynowała, że nie była w stylu McDonalda (jak większość księgarni), lecz bardziej przypominała przytulną i życzliwą wszystkim “czytającym maniakom” księgarnią typu “nie mamy wszystkiego, ale możemy o tym porozmawiać”.
Nie zawiodłem się, na stoliku z przecenionymi książkami odkryłem dwie pozycje:
Z. Herbert “Ein Barbar in einem Garten” (Barbarzyńca w ogrodzie)
oraz
J. Szaniawski “Der weiße Rabe Professors Tutkas Geschichten” (Profesor Tutka).
Autorów znałem, obydwie pozycje/tytuły nic mi nie mówiły.
Przejrzałem książki (Wydawca: Bibliothek Suhrkamp) i zdecydowałem się je kupić. Księgarz od razu zainteresował się co było powodem tego, że te książki chciałem kupić. Wytłumaczyłem. Bardzo się ucieszył i zawiązała się między nami bardzo ciekawa rozmowa na temat polskiej litearatury i polskich pisarzy oraz wątków polskich w niemieckiej i niemieckich w polskiej literaturze.
Był bardzo dobrze zorientowany w polskiej literaturze dostępnej w języku niemieckim. Zastrzegł się, że nie wszystko o czym rozmawiamy sam przeczytał, ale po prostu chce potencjalnych kupców i czytelników polskiej literatury kompetentnie poinformować i to w zakresie daleko wychodzącym poza informacje zawarte na obwolucie książek.
Od tego czasu, jeżeli tylko to jest możliwe wstępuję w Moguncji do tej “magicznej” dla mnie księgarni z PRAWDZIWYM księgarzem.
Pozdrowienia.
…
coś zapomniałem dodać,
polecam antykwariat w Sopocie w Krzywym Domku. Atmosfera taka sama jak w opisanej wyżej księgarni w Moguncji oraz super podejście do życzeń klientów. Od lat poszukiwaną książkę zdobyto dla mnie w przeciągu paru dni.
Pozdrowienia.
To też chyba nie. A nie daj Boże „góóóóralluuuuu czyyy ci nie żaaaalll, górallllu wraaacaj do hallll….
Witam Moguncjusza – kolejnego „wpadacza z sąsiedztwa” Wpisów nie zaakceptowało, bo od nowej osoby nie akceptuje tak od razu. Gdybym była przy kompie, wpuściłabym od razu, ma się rozumieć. Teraz widzę, że już wszystko jest 🙂
Wróciłam z Gabrysi. Tym razem nie improwizowała, tylko grała z orkiestrą (Filharmonii Kijowskiej – taką sobie, szczerze mówiąc) I Koncert Beethovena i III Koncert Rachmaninowa. Bardzo mi się podobała zarówno jej mocna interpretacja pierwszego z utworów, jak antyromantyczna, ale niosąca dobrą energię – drugiego (lubię też czasem trochę więcej – byle nie za dużo – romantyzmu w Rachmaninowie, ale to była bardzo ciekawa propozycja). Jutro daje recital, będzie Chopin i improwizacje. Nie wiedziałam, że tyle jej jest na YouTube – już mam przedsmak, co będzie jutro 😉
Gabrysia była moją faworytką na Konkursie Chopinowskim w 1995 r. Dostała tylko III nagrodę, zupełnie nie rozumiem dlaczego. Nie przyznano wtedy pierwszej, tylko ex aequo drugą Philippe’owi Giusiano (jak dla mnie, śmiertelnie przynudzał) i Aleksiejowi Sułtanowowi (jak dla mnie, wariatuńcio i efekciarz, choć prawdziwy talent; bidaka już nie żyje). Od nich obu wolałam ją i cieszę się, że po przerwie na dzidziusia zaczęła robić prawdziwą karierę – to się jej należy.
Zajrzałam do mojej książeczki: sformułowanie „bardzo prymitywne środki muzyczne” rzeczywiście tam figuruje. Może i jest ono nieprecyzyjne, ideę poniekąd streściła passpartout. Na ten prymitywizm, jak już rozbierać fachowo, składa się używanie jednocześnie prostych harmonii, prostych melodii, i ogromnych zespołów muzycznych, zadęcia nieproporcjonalnego do owych nader prostych harmonii i melodii.
Abraham Andre Moles, francuski badacz kultury, próbował w swojej książce „Kicz czyli sztuka szczęścia” określić podstawowe składniki kiczu muzycznego. Są to m.in. własnie „dysproporcja między użytymi środkami a obranym tematem czy celem, która praktycznie unicestwia ten cel, na korzyść materialności przekazu (wielka orkiestra dla banalnej melodii, organy dla wykonania jakieś składanki itd.); kumulacja efektów, brak umiarkowania w wyborze używanych środków, dająca zjawisko synestezji muzycznej”. I tu wymieniony jest zestaw owych efektów, które już niektórzy z nas poznali przy okazji zawarcia znajomości z krakowskim generatorem kantat: są to m.in.
– repryza chóralna (refren)
– repryza w wyższym rejestrze
– akompaniament w niższym rejestrze
– echo
– sztuczne odbicie z długimi okresami (więcej niż 2 sek.)
– perkusja
– marakasy
– rytm (u Rubika – klaskanki 😉 )
– chór jako element dodatkowy
itd, itp. Rzecz w tym, że tych efektów stosuje się wiele jednocześnie i to jest właśnie ta synestezja. Moles jeszcze uroczo opisuje proces – jak to określa po niemiecku – Verkitschung, czyli ukiczowienia, sprawienia, że coś staje się kiczem. To za długie, żeby tu cytować. Ale słodkie 😀
I jeszcze artykuł znanego muzykologa o Rubiku.
Pozdrawiam wszystkich!
P.S.
Prawie dobę tu swawolił
Nasz rozkoszny Duch Chocholi.
Hulaj dusza bez kontusza,
która się na blogu rusza!
😀
Dziękuję za miłe powitanie.
Aaaaa….. czyli przerost formy nad treścią, te *prymitywne środki* i tak dalej.
A wracając do pożółkłych zdjęć sepiastych… wiecie, co nam te papiery ocali? Komputer. U mnie w domu były dwa stare albumy i ja je zabrałam,
zeskanowałam i dla każdego z rodziny nagrałam na cd – jakoś tak się składa, że wszyscy już skomputeryzowani. I teraz każdy ma rodzinny album pod ręką, jeśli chce zerknąć. Nie to samo, ale albumu jako takiego nie da się podzielić na wszystkich chętnych! Jeszcze troche muszę się przyłożyć, powoli się uczę… można dodać ostrości i tak dalej, przyciemnić, rozjaśnić, ale powolutku…
http://alicja.homelinux.com/news/Babcia.jpg
Dziadek też jest (ale nie od powyższej Babci, tylko tej drugiej). To zdjęcie jest z drugiego dziesięciolecia ubiegłego wieku, juz nie mam z kim ustalić 🙁
Nadgryzione zębem czasu. Komputerowo da się to ponaprawiać, ale gdybym się na coś takiego zdecydowała, to i tak będę trzymać kopię tego oto nadgryzionego.
http://alicja.homelinux.com/news/Dziadek.jpg
Pani Doroto, bardzo dziękuję za profesjonalną i wyczerpującą odpowiedź na moje pytanie:) serdecznie pozdrawiam!
…się zrobił tłok, jak na politycznych…
Znaczy się obrady w Camelocie przynoszą efekt, albo wywołany duch chodzi i przygania.
KoJaKu Moguncjuszu:
Widziałem takie sklepiki z płytami. Albo z olejami. Czy też z winami. Ale nie z książkami. Może nie miałem szczęścia i odpowiednich potrzeb?
(A o własnej wpadce już pisałem? W latach wchodzenia w świat muzyki ‚klasycznej’ poszedłem do sklepu, zobaczyłem płytę (wymarzoną przez znajomego, którego zachwyciła muzyką w ileś-tam-nastym Egzorcyście), gdzie tylko mi nazwisko kompozytora nie pasowało. Zapytałem więc:
— Przepraszam, czy Orlando di Lasso i Roland de Lassus to ta sama osoba?)
foma:
Jest trochę inaczej niż na politycznych. Tam nie wystarczy napisać wierszyk by zorganizować ‚dyskusję’.
PAK, tutaj też nie wystarczy. Wierszyk musi mieć to coś i trafić w odpowiedni moment. Mnie wczorajsze i przedwczorajsze poezyje tak onieśmieliły, że nawet w codziennej prosie unikam rymów i rytmów. Kto wie, czy op chwilowym przebudzeniu znów nie zasnę na kilka lat…
Właśnie cały czas się wczoraj dziwiłam, czemu foma milczy – zwykle nie przepuszcza okazji… 😉
Dzień dobry wszystkim.
Zasnął już foma znużony.
Zasnął i śpi, pochrapuje,
Lecz jakiś strach nocny
Dopada go wnet i truje.
Cóż go tak gniecie?
— Coś niewidzialnego!
Cóż to widzicie?
— Coś bardzo dziwnego!
To słowo, tak małe,
Jak grochu ziarenko,
Lecz bardzo śmiałe
Stało się dlań męką.
I budzi go, męczy,
Spać mu nie daje,
Szarpie i dręczy,
Nim z rana się naje.
Gna ono fomę do klawiatury
Palce jego w klawisze wciska,
Nim zbudzą się ranne kury,
Nim do pracy pójdą ludziska.
Słowo w znaki się zmienia
I gna internetem w te pędy,
Aby wnet, bez wytchnienia,
Obajwić swój urok przepiękny.
W komentarzu prędko staje
W słów karnym szeregu,
„Co w duszy gra” już melduje,
W blogowiska kręgu.
To jeszcze pomilczę, żeby publiczność bardziej odczuła brak 😉 Kwarantanna ode mnie też może się przydać.
foma:
To nie miała być krytyka, a jedynie uwspółcześniona wersja bajki o królewnie na ziarnku grochu. Z poprawką na to, że jestem człowiekiem zupełnie niepoetycznym.
E tam, PAK-u, czy człowiek niepoetyczny umiałby tak sfotografować wiewiórkę? 😉
A propos wiewiórki. I innych okoliczności. Dech mi zaparło.
Robisz przepiękne zdjęcia, PAK-u.
Idę dospać, jak zwykle.
Nie wiążąć tego z PAK’iem, oczywiście, że tak. Wystarczy, żeby wiewiórka sama przemyślała, jak chce wyglądać na zdjęciu, opowiedziała to poproszonej o pomoc osobie, ustawiła wszystko w aparacie i kazała jedynie nacisnąć przycisk…
Co po nas pozostanie?
http://www.youtube.com/watch?v=H4rIIfeBROM
http://parnas.pl/index.php?co=blog&id=25&idb=706
I tak to wyglada, niestety…
Najserdeczniej pozdrawiam. Zimno i mgliscie, brrr.
tjc
foma ma rację: ta wiewiórka sama się przyplątała. Chyba liczyła na orzechy, których nie miałem. Sama wchodziła w kadr (choć dla równowagi i z niego wychodziła…).
Dziękuję, Pani Tereso. Pani Ją znała osobiście? Nie wiedziałam…
Troche, ale to bardzo dawne, bardzo dawne czasy, a ja wtedy jeszcze za glupia bylam na takie sprawy. Potem sie pourywalo, zeby zatoczyc kolo. Standardy.
Wiecej na temat WG na blogu Remigiusza Grzeli
http://remigiusz-grzela.bloog.pl/?rfbawp=1194337186.283&_ticrsn=3&ticaid=64e84
Poswiecil jej swoja ostatnia powiesc „Badz moim Bogiem”
Zdazyl przekazac. We wrzesniu. Jakos tak zdazamy przekazac in extremis. Tak jak ja zdazylam przekazac de La Mazière’owi polskie tlumaczenie „Marzyciela w helmie”.
P. Grzela nawet tu wrzucił wiadomość o jej śmierci i link na swój blog. O powieści też wiedziałam, dzwonili nawet do mnie z wydawnictwa, czy ja wiem, czy Władysław Szlengel (autor tekstu słynnego walca z muzyką Szpilmana, który Wiera Gran śpiewała w getcie) miał jakichś spadkobierców, odesłałam ich do Zaiksu, ale nic zapewne nie znaleźli. Tekst, który w całości znalazł się w powieści p. Grzeli, został przeze mnie spisany z nagrania i opublikowany w „Midraszu”. Powieść – dobrze, że się ukazała i że może paru czytelnikom przybliży osobę Wiery Gran, ale mnie niestety zawiodła; ta artystka zasłużyła na kawał dużej literatury. Której pewnie nie będzie.
No, na to trzeba poczekac. Moze jednak bedzie. Nie przesadzajmy (nie przesondzajmy, nie mam polskich ogonkow ;-))
Odnosnie Pani wpisu na Parnasie, to poza ta torebka z kluczami jednak kluczem tez jest odejsc z tego swiata w srodku kolejki, a nie na koncu. Nie chcalabym byc w skorze ostatniego weterana I swiatowej. Zostalo ich we Francji dwoch. Obydwaj po setce. Czyli pewnie w tym, albo w przyszlym roku bedziemy miec narodowy pochowek pod Lukiem Triumfalnym. I w ten sposob definitywnie zamknie sie pewien rozdzial historii.
(z cyklu refleksja na marginesie) To tak a propos Marleny. Poza tym trudniej jednak byc kobieta. No, chyba ze sie ma charakter Leni Riefenstahl