Sztambuch dawniej i dziś

Byłam dziś na pokazie ślicznego i bardzo, bardzo wartościowego przedmiotu. Właśnie w zeszłym miesiącu zakupiło go do swoich zbiorów Muzeum Fryderyka Chopina. Parę razy przechodził mu koło nosa – jego właścicielem był swego czasu Artur Rubinstein i choć swoją chopinowską kolekcję pod koniec życia przekazał Polsce, to z tą właśnie rzeczą nie chciał się jeszcze rozstawać, bardzo był do niej przywiązany. A jego spadkobiercy oczywiście ją sprzedali. No, wcale się nie dziwię… To album wielkości 25 na 34 cm i sam jego opis smakuje się jak dobrą potrawę: „Zawiera 75 kart grubego papieru welinowego koloru kremowego w odcieniu chamois, bez kres, żeberek czy znaków wodnych. Artystyczna oprawa ze skóry kozłowej barwionej na kolor wiśniowy, usztywnionej tekturą, została wykonana w słynnym paryskim warsztacie introligatorskim Alphonse’a Giroux. Ma ona wytłoczony płatkowym złotem ornament wstęgowy charakterystyczny dla opraw romantycznych oraz superekslibris literowy F.E.” To inicjały właścicielki, Frances Sarah Kibble, z męża baronowej d’Este, z którą Chopin utrzymywał kontakty w ostatniej dekadzie swojego życia, prawdopodobnie była nawet jego uczennicą. To jej dedykował Andante spianato i Wielki Polonez, to dla niej powstało Impromptu cis-moll, chyba najpopularniejsze z utworów tego gatunku, nie wydane za życia kompozytora (wydając je po śmierci Chopina Julian Fontana nadał mu tytuł Fantaisie-Impromptu, pod którym funkcjonuje do dziś). I to właśnie ten utwór jest wpisany do sztambucha – bo jest to sztambuch baronowej. Wpisany własną ręką Fryca (i jeszcze następne zdjęcie).

Bardzo porządnie jak na niego, który nawet pisząc na czysto lubił coś zmieniać, poprawiać. Redaktorzy Wydania Narodowego dzieł Chopina opowiadają, że praca nad nim to prawie kryminalistyka stosowana: trzeba porównywać autografy (pełne skreśleń) i trzy wydania utworów, francuskie, niemieckie i angielskie, każde było przez Chopina autoryzowane i, jak się okazuje, nie wszystkie tak samo. Wieczny improwizator…

To najważniejszy wpis w tym sztambuchu. Poza nim są – w pierwszej części – akwarelki, całkiem anonimowe, jedna podpisana literkami, które z nikim się nie kojarzą, wszystkie to porządnie namalowane pejzażyki, nic nadzwyczajnego, ale sympatyczne. Natomiast autografy muzyczne w drugiej części to same cymelia: Cherubiniego, Rossiniego, Moschelesa i Belliniego… Jedno jest ciekawe: te wpisy są napisane na innym, nutowym papierze i wklejone. Tylko autograf Chopina jest napisany bezpośrednio na poliniowanym papierze sztambucha.

Tak patrzyłam na ten piękny przedmiot i myślałam: co po nas w tej naszej komputerowo-internetowo-wirtualnej epoce zostanie? Rolę sztambuchów spełniają dziś blogi, właściwie rolę dzienników w połączeniu z pamiętnikami: dzienników prowadzonych przez autora i pamiętników w sencie sztambuchów właśnie (do których inni się wpisują). Blog jest wielofunkcyjny, artystycznie też można go dopracować, wrzucać własne obrazki i rozmaite linki. Tyle że blogu nie weźmiesz do ręki, nie mówiąc o tym, że go nie sprzedasz na aukcji za grube dolary 😀 No i szkoda tego „papieru welinowego koloru chamois„… Ale za to na blogu mogą sobie pogadać osoby z Kanady, Szwajcarii, Stanów, Polski, Niemiec czy Wielkiej Brytanii. I o ten drobny szczegół jesteśmy lepsi. A może jeszcze o jakieś? 😀