C’est triste, la vie d’artiste
Jak płodnym dla nas tematem okazała się muzyka w filmach i, ogólnie rzecz biorąc, muzyka użytkowa! Jak pisze zresztą Andrzej Szyszkiewicz, muzyka zawsze była służebna i nic w tym drugoplanowego ani zdrożnego. Jacobsky idzie jeszcze dalej: muzyka co prawda świetnie potrafi radzić sobie sama (ja dodam: jeśli jest dobra), ale „uwielbia odwiedzać artystycznych sąsiadów i wchodzić z nimi w intymne związki”. Także, jak mówiliśmy, ta wybitna. A Miś 2 dodaje jeszcze: „Film potrafi muzykę świetnie promować. (…) A wielkie produkcje o wybitnych kompozytorach potrafią na pewno zachęcić do zagłębienia się w ich twórczość”.
Ejże, czy zawsze? Bo filmy o kompozytorach, jak w ogóle filmy o artystach, bywają bardzo różnej jakości. Czasem są przyrządzone w taki sposób, że mogą raczej odstraszyć…
Wszystko zależy, czy do robienia muzyczno-filmowej biografii zabiera się człowiek muzykalny. Koronnym przykładem będzie tu oczywiście „Amadeusz” Formana. Co by nie mówić o wizji postaci Mozarta, wziętej z Petera Schafera i jeszcze wyjaskrawionej (kiedy obejrzałam film wiele lat temu po raz pierwszy, oburzyłam się, że reżyser robi z mojego ukochanego idiotę), trzeba przyznać, że robota jest tu wspaniała: muzyka współgra z każdym fragmentem filmu, zawsze jest dobrana idealnie, no, a scena dyktowania „Requiem”, mimo że jest jak najdalsza od historycznej prawdy, przeszła do historii – i słusznie. Forman po prostu słyszy.
Ma też słuszność taki reżyser, który za muzyką idzie, za jej nastrojem, głębią. Tak postąpił Alain Corneau, kręcąc „Wszystkie poranki świata”, najwspanialszy chyba film o muzyce i muzykach – mistrzach gamby (M. de Sainte Colombe i Marin Marais), a raczej mistrzu i uczniu, ale też o miłości i nieczułości, z której rodzi się tragedia. A wszystko w rytm dźwięków przepięknych i przesmutnych.
Ale czy wszystko musi być na serio? Genialne są dla mnie filmy o kompozytorach Kena Russella: „Kochankowie muzyki” (o Czajkowskim), „Mahler”, „Lisztomania” – zupełnie zwariowane (zwłaszcza drugi i trzeci z wymienionych), sprowadzające wiele szczegółów kompozytorskich życiorysów do absurdu, ale łączące je z muzyką tak trafnie, że te wizje pozostają z widzem na stałe. Nie zapomnę sceny, kiedy Mahler chciał się odosobnić w domku na jeziorze (do którego szło się kładką), ale każdy dźwięk mu przeszkadzał – i jednocześnie mimo to każdy z tych dźwięków układał mu się w głowie w nową symfonię! Albo Czajkowski grający początek Koncertu b-moll – dzikość, z jaką rzuca się na klawiaturę, pozwala zrozumieć, dlaczego na Zachodzie ta muzyka wywołała szok: takich dzikusów jeszcze nie było. A rozbrajający obrazek II części koncertu: pianista-kompozytor grając sielankowy temat wspomina rodzinne strony, lasek brzozowy i rozmowy z ukochaną siostrą, a egzaltowana dama na sali wyobraża sobie, jak kompozytor otula ją futrem i wprowadza do powozu… Z kolei pomysł pokazania Liszta jako gwiazdora lat siedemdziesiątych też był świetny – dziewiętnastowieczni wirtuozi w swej ekspresji i w rodzaju popularności, jaką się cieszyli, nie tak wiele się od tego typu idoli różnili.
Ale film niemuzykalny o muzyku – to rzecz straszna. „The Immortal Beloved” o Beethovenie, w Polsce wyświetlany nie wiedzieć czemu jako „Wieczna miłość” (choć chodziło o nieśmiertelną ukochaną), zrealizowany przez niejakiego Bernarda Rose, jest przykładem nie tylko koszmarnego kiczu (zwłaszcza pointa jest po prostu powalająca), ale i kompletnej amatorszczyzny, nie tylko dlatego, że kiedy kompozytor spaceruje po parku w Wiedniu, nagle zza węgła ukazuje się praska katedra św. Wita. Także dlatego, że utwory Beethovena pocięte są niemiłosiernie, podłożone głupio i ucinane na chybił trafił. (Za to dość miło mnie rozczarował film Agnieszki Holland „Kopia mistrza”, obawiałam się, że będzie dużo gorzej – choć pomysł, by z Beethovenem pracowała młoda kopistka, jest mało realistyczny). Z podobnych powodów koszmarem jest film Antczaków o Chopinie „Pragnienie miłości” (ja go przezwałam na prywatny użytek „pragnienie mdłości”), z nieszczęsnym Adamczykiem i biedną Stenką miotającą się po ekranie. Już wolę angielski „Impromptu” (bez sensu tłumaczony w Polsce jako „Improwizacja”) z zabawnie gapiowatym Hughiem Grantem jako Chopinem – przynajmniej ma cień poczucia humoru.
Osobny rozdział stanowią filmy o muzykach fikcyjnych. I tu też jakość bywa różna. Są filmy oparte na pomysłach może pretensjonalnych, ale mających swoisty wdzięk (no i muzykalne), jak kiczowate nieco „Purpurowe skrzypce” Francois Girarda o dramatycznej historii jednego instrumentu czy „1900: człowiek legenda” Giuseppe Tornatore o tajemniczym, a genialnym pianiście jazzowym wychowanym na statku. Natomiast koszmarem jest dla mnie „Fortepian” Jane Campion ze straszną muzyką Nymana i idiotycznym pomysłem fabularnym; podobne wrażenie budzi we mnie „Dotknięcie ręki” Zanussiego, gdzie dwie rzeczy są dla mnie szczególnie niesmaczne: pomysł, jak w starym kompozytorze wywołać chęć do tworzenia, i hucpiarski pomysł Kilara, który jako „najgenialniejszy utwór wszech czasów” wykorzystuje własny „Exodus”. No i, w tej samej kategorii, „Niebieski” Kieślowskiego – żona z kochankiem kończy „Symfonię dla zjednoczonej Europy” zmarłego męża, tworząc (rękami Preisnera) dzieło o potencjale banału, przy którym Rubik może się schować…
Ech, użyłam sobie. Nareszcie! A teraz idę oglądać „Kobrę” 😆
Komentarze
Właśnie leci „Chopin. Pragnienie miłości” !!!
O „Pragnieniu milosci” ktos powiedzial: „On chory, ona stenka”. Ale „Fortepian” Jane Campion nie zasluguje moim zdaniem na tak brutalne potraktowanie. Holly Hunter sama gra na tytulowym instrumencie, a jej wiktorianski strip tease spowodowal nadanie filmowi kategorii R – za „moments of extremely graphic sexuality”. Harvey Keitel jest tez znakomity, a koncowa scena tonacego fortepianu ciagnacego za soba biedna Ade – niezapomniana. Sceneria blotnistej dzungli nowozelandzkiej, a do tego biala bielizna koronkowa… Eh, ten film porusza wszystkie zmysly! Pani Dorotko, czy o ocenie tego filmu nie zadecydowala scena odrabywania paluszka niewiernej zonie przez nieszczesnego rogacza, ktory przeciez jest bohaterem pozytywnym. Gdyby chociaz byl obrzydliwym odpychajacym typem!
passpartout,
nie! to Nyman!
Mnie też Fortepian ujął przesłaniem i grą aktorską. Muzyki zupełnie nie pamiętam, zatem należy sądzić, że mnie nie pogryzła. W przeciwnym razie pamiętałbym ją….
Chyba masz racje, bo muzyki tez nie pamietam, choc chyba rozpoznam.
Wlasnie slucham „The Heart Asks Pleasure First” Nymana w wykonaniu filharmonikow monachijskich. Chwytliwy motyw fortepianowy, w tle nienachalna orkiestra. Widze Ade biegnaca po blocie do kochanka i meza podgladajacego przez szpary w deskach…
Mnie się podobało „Dotknięcie ręki”, a mój przyjaciel muzyk, Szwed zresztą, oglądnął ten film aż trzy razy.
Jedno zastrzeżenie – młoda panienka zakochana w starcu? Przegięcie, oj przegięcie…
A co powiecie o „Smierci w Wenecji”? Mahler doskonale tam pasuje, moim zdaniem. I film bardzo dobry.
„Pragnienie miłości” wyłączyłam po 20 minutach, tyle czasu daję filmowi, żeby mnie wciagnął, albo… pstryk!
Nie ujmujac muzyce filmowej wymienionej powyzej, moim ulubionym wykonawca muzyki filmowej jest Bugs Bunny i jego wersja Rapsodii Wegierskiej Liszta. Jest to historyczna prezentacja. Zaczyna sie od zastrzelenia widza, ktory odwazyl sie zakaslac przed wystepem artysty. W pewnym momencie zabraklo Bugs Bunny rak (lap) aby sprostac nutom, wiec naoliwil krzeslo i wykorzystal wszystkie swoje konczyny i uszy. Na zakonczenie muzyka jak zwykle zjednala odwiecznych wrogow.
What’s up, Doc?
http://vids.myspace.com/index.cfm?fuseaction=vids.individual&videoid=640046803
Na ” Pragnienie miłości” do kina nie poszedłem . Zmuszono mnie dwukrotnie do obejrzenia podczas autobusowej podróży do Włoch. Koszmar. Aktorzy podczas całego filmu wydzierali się tak ,że nie pomagały zazwyczaj niezawodne słuchawki. Film o muzyce zrealizowany przez głuchego.
Podpisuję się nie tylko pod tezami ale i – pod gustem Pani Redaktor w ‚przedmiotowej kwestii’ 😉 Włącznie z oburzeniem na infantylizację Mozarta przez Formana – też byłam zdegustowana przez pierwsze minuty pierwszego kinowego oglądu… (Fason kazał małolatom biegać w kółko na Amadeusza i chodzić po świecie z ‚Jowiszową’ na uszach… tym, którzy mieli walkmany i inne personal stereo, boć nie wszyscy mieli) 🙂
A co z filmami o muzykach „niepoważnych”?
„Bird” Eastwooda i „Mo’ better blues” Spike’a Lee – to przecież arcydzieła!
@Alicjo, młoda panienka i starzec to taki szok? A co powiesz na „Nelly i pan Arnaud”? Ani cienia fałszu.
@miasto, dorzucę „Słodkiego drania” Allena
Jak Wy wcześnie wstajecie… 😆
passpartout i zeen, zgodzę się, że Holly Hunter i Harvey Keitel są świetnymi aktorami, ale na miłość boską, jakie jest przesłanie „Fortepianu”? Ja w ogóle podejrzewam, że został on nakręcony tylko dla dwóch scen: pierwszej – transportu instrumentu przez dżunglę, drugiej – tej ostatniej, faktycznie efektownej (to ta strzelba, która na koniec musiała wystrzelić 😉 ).
Alicja: Mahler w „Śmierci w Wenecji” faktycznie doskonały, ale to raczej przykład z tych, o których mówiliśmy wcześniej: dobrego wykorzystania dobrej muzyki.
AS: uwielbiam Bugsa! Lang-Lang się przyznaje, że zapragnął zostać wirtuozem po obejrzeniu tego filmiku 😀
m-m-m, foma: faktycznie ci „niepoważni” mają jakby więcej szczęścia. A „Słodki drań” rzeczywiście super – i jak na Allena film dosyć poważny 😉
No to cieszę się Pani Doroto, że podobnie oceniami filmową twórczość Preisnera i Kilara. Dziś, ponieważ po dwóch dniach słonecznych znowu jest pochmurnie i dżdżysto, jestem w nastroju serio. Kupiłem i słucham więc cztery płyty zatytułowane Quadromania czyli najwspanialsze sonaty Ludviga van Beethovena. Świetnie się przy tej muzyce pracuje. Zwłaszcza, że tematem jest też muzyka, a raczej kompozytorzy. Wprawdzie włoscy, operowi ale Patetycznia dodaje patosu, a Apasssionata zadumy. Mała przerwa na korespondencję tylko dobrze mi zrobi.
Droga Pani Doroto!
Ja chciałbym zakwestionować Pani podstawowe założenie. Film fabularny nie jest filmem dokumentalnym, nie musi mówić prawdy. Każdy obraz jest odwzorowaniem myśli reżysera i scenarzysty i nikt nie może i nie ma prawa żądać od niego zgodności historycznej. Od tego są filmy dokumentalne.
Film Formana o Mozarcie jest jednym z najpiękniejszych obrazów, jakie ja widziałem w życiu. Mam trzy ukochane sceny z tego filmu, ale żeby się nie powtarzać, pozwolę sobie dać link do mojego blogu, gdzie 21 stycznia dałem notkę poświęconą Pani i temu filmowi.
http://torla.blog.interia.pl/?id=682283.
Zaskoczę wszystkich, ale przy poruszeniu tematu „Muzyka na ekranie” od razu skojarzyły mi się filmy muzyczne. Jako pierwszy do głowy przyszedł mi mój ulubieniec – film „Swing”
http://www.filmweb.pl/Swing+1999+o+filmie,Film,id=106256
z cudowną Lisą Stansfield. Jak ja kocham tego rodzaju muzykę.
Jeżeli Pan pisze o Rossinim, Panie Piotrze, to przydałyby się jego „Grzechy starości” (Peches de vieillesse), ale niełatwo o nagrania… Ale opery też, bo i w nich zgrywus był przecież przedni, a jedzonko przez niego firmowane też wymaga pewnej fantazji i luzu.
A co do Kilara, niektóre jego dokonania filmowe oceniam bardzo pozytywnie, ale raczej te wcześniejsze, do filmów Kutza, „Ziemi obiecanej” czy wspominanej przeze mnie wcześniej (ale w kontekście Beethovena) „Struktury kryształu”. Potem juz się powielał.
Drogi Torlinie, przecież moja teza nie dotyczy zgodności z historią. Czy „Lisztomania” jest zgodna z historią? Chodziło mi tylko o to, czy film został zrobiony przez reżysera muzykalnego i czy jego przekaz jest wysokiej, czy niskiej jakości. A „Amadeusza” przecież za to chwalę i obrona mu niepotrzebna.
Torlinie:
Gospodyni (może mam pisani Pani Dorotecka?) wyjaśniła co miała na myśli z „Amadeuszem”. Ja tylko dodam, że przy okazji tego filmu spotykałem dwie postawy, które wyrażały niezrozumienie tego, czym jest film fabularny. Jedna, to przekonanie, że się poznało i zrozumiało Mozarta. Taki zresztą portret Mozarta przeniknął do popkultury i wciąż, gdzieś w niej trwa. Druga postawa, to właśnie ta — Mozart to ulubieniec, ktoś ukochany, a Forman go przedstawia tak, że szarga to najszczersze uczucia mozartowskie.
A z szarganiem uczuć, czy to religijnych, czy mozartowski, albo bachowskich *), to potrafi nie być ani żartów, ani zdrowego dystansu 😉
—
*) Bach nie tylko dlatego, że ulubieniec, ale że pamiętam pewną opinię o opiniach na temat wykonań utworów organowych dokonanych przez Tona Koopmana. Brzmiało to jakoś tak: „On tam robi takie rzeczy, że niektórzy miłośnicy Bacha, dla których te utwory są świętością, skręcają się ze złości.”
Pani Doroto,
Delikatność uczuć i rodząca się miłość ukazane są w Fortepianie wspaniale. Brak porozumienia z teoretycznie najbliższym człowiekiem (mąż) pogłębia w bohaterce poczucie izolacji.
W pięknych okolicznościach przyrody ( J ) rodzi się uczucie dwóch obcych i tak różnych osób jak Ada i George (nabywca fortepianu). Wyraźnie do siebie nie pasują, on prawie dziki jak ta przyroda, ona delikatna i wrażliwa, dotknięta przez los. Oboje dojrzewają do miłości, ona posiada już jedno piękne uczucie w sobie: do muzyki….
Gdyby nie fortepian, który jest łącznikiem ze światem dla Ady, życie nie miałoby większego sensu. Ale odkrywa ona na obcej ziemi także inne możliwości….
Dwie miłości: do muzyki i do człowieka, nieporównywalne ale jakże ważne dla odzyskania sensu życia…
Z oceną muzyki nie polemizuję. Ale Fortepianu skrzywdzić nie dam 😉
Może się jeszcze przydać 😀
PS.
A w słuchawkach Beethoven. I to Piąta! Ale po paru dniach intensywnego wysłuchiwania różnych Requiem (Verdi, Salazar, Brahms, Victoria, Mozart, Faure), potrzebuję go jak powietrza. Nawet jeśli przypomina marsze i pochody.
Widzisz PAKu, to jest zupełnie inny temat: „Wpływ wielkich dzieł na świadomość (i znajomość) tematu u przeciętnego człowieka (odbiorcy)”. I z tym nic nie zrobimy. Ale możemy na tę kwestię spojrzeć z dwóch różnych stron – pesymisty i optymisty.
Pesymista – wielkie dzieło utwala błędny obraz rzeczywistości w umyśle przeciętnego, a więc nie bardzo wyrobionego widza. Z innej mańki – historycy do dzisiaj twierdzą, że XVII wiek Polacy „widzą” Sienkiewiczem. Tak, to prawda. Salieri w umyśle ludzkim będzie po wieki potępiony, A Mozart będzie uśmiechniętym głupkiem. Wpływ sztuki „wizyjnej” jest przeogromny.
Optymista mówi, że może i nie jest to dokładne, ale w ten sposób wiele osób posłuchało piękno muzyki Mozarta, zorientowało się chociaż odrobinę, w jakim wieku i gdzie żył. Dla optymisty taki „nie w pełni dokładny” film przynosi więcej pozytywów niż negatywów.
Dotąd ograniczałam się do czytania Pani tekstów (z ogromną przyjemnością, choć dopiero od niedawna), tym razem jednak nie mogę oprzeć się chęci wyrażenia swojej radości z powodu niesłychanej wspólnoty gustów i opinii. Nic dodać, nic ująć.
No może tyle tylko, że dla Kopii Mistrza mam dużo mniej serca (trochę mnie nawet zdenerwował ten film 😉
A „Wszystkie poranki świata” uważam za najdoskonalszy film o muzyce. Stopień trudności był ogromny, bo to muzyka nieziemsko piękna. Wyszedł absolutny majstersztyk.
Pozdrawiam serdecznie
Torlinie: a w końcu dojdziemy do tego, że to bardzo dobry film o sztuce i istocie geniuszu (choć nie o Mozarcie) 🙂
Nie chcę krytykować tego filmu, chcę tylko zauważyć, z czym mogą przy jego odbiorze być problemy.
To czeka mnie wydatek. W wypożyczalni videoteki tepsy nie mają takich filmów, jak Tous les matins du monde.
Nie widziałam.
Obejrzałam fragmenty.
Zaintrygował mnie, Pani Dorota I Dydyja zachęciły.
Złożę zamówienie. W MPiK-u kosztuje 53 + przesyłka. Pobuszuję, może znajdę taniej. 🙂
Witam serdecznie,
filmem muzycznym, ktory mnie urzekl to „Thirty Two Short Films About Glenn Gould”. Glen Gould, znany klasyczny pianista kanadyjski, ekcentryk, ale w normie. Film to w sumie fabularyzowany dokument o tym pianiscie. Bardzo ciekawy i godzien polecenia.Polecam i pozdrawiam.
Jacobsky
Jacobsky: o Gouldzie na pewno będzie i tu, i na papierze. Tym bardziej, że zbliżają się rocznice: 75 urodzin i 25 śmierci.
PAK, Torlin: no właśnie, to wspaniały film, tylko nie o Mozarcie. A stereotyp Mozarta-głupka ma się niestety dzięki niemu jak najlepiej…
dydyja: dzięki za miłe słowa; o „Kopii mistrza” piszę, że mnie miło rozczarowała, bo po „Całkowitym zaćmieniu” spodziewałam się najgorszego…
romantic zeen 😆
Bedzie o Gouldzie ? Dziekuje Pani Doroto 🙂
A propos pianistow z charakterem: co sie dzieje z Ivo Pogorelicem ? Nie latwo zapomniec jego wystep na pamietnym Konkursie Chipinowskim.
Powiem szczerze, ze podobal mi sie film The Doors z przekonywujacym w Kilmerem w roli Morrisona. Byc moze film podobal mi sie dlatego, ze cenie sobie Doorsow ? – nie wiem, prawdopodobnie. W czerwcu, bedac przez niecale 24 godziny w Paryzu chcialem pojsc na cmentarz Pere-Lachaise, aby wzorem innych, przystanac przy grobach Morrisona i Chopina, ale przyszedlem za pozno, cmentarz byl zamkniety (dla zainteresowanych: bramy zamykaja o 18:30), a pod wrotami klebil sie tlum kloszardow.
And that was the end… przynajmniej na ten raz, gdzyz nastepnego dnia rano odlatywalem za Ocean.
Nastepnym razem.
Prawa brew drgnęła mu na głos jego imienia a serce zmieniło rytm. Mimo olbrzymiego ciężaru jego gumofilce nie nie zagłębiały się w błoto nawet o milimetr. To proste, pomyślał, jak człowieka potrafi nieść wielkie uczucie.
Ale był tylko człowiekiem. Nawet słysząc swe imię ze słodkich ust, nie był w stanie wyprostować pleców. Fortepian wgniatał sie w jego plecy już drugą dobę, droga jeszcze przed nim daleka, ale to nic, nic – powtarzał sobie, słyszałem dziś jej promienny głos przebijający się przez trzask moich stawów i chlupot spoconych nóg. Z każdym krokiem moje szanse rosną – pomyślał.
„Promienny głos przebijający się przez chlupot spoconych nóg” – tego nawet surrealista by nie wykombinował 😆
Ivo Pogorelich… Właśnie niedawno był w Warszawie po raz pierwszy od czasu konkursu – i cóż za rozczarowanie… To znaczy, widać, że aparat ma doskonały. Ale to, co robi, jest dla mnie mało interesujące, tzn. odwracanie wszystkiego na siłę: gdzie ma być szybko, tam sobie zagram wolno, gdzie ma być głośno, tam sobie poszemrzę. Ja rozumiem przekorę, ale żeby służyła jakiejś konsekwentnej wizji artystycznej… Ja jej jakoś dostrzec nie mogłam i zwyczajnie się na tym koncercie nudziłam, i nie tylko ja jedna (choć parę osób zachwyconych też spotkałam).
No i trochę dziwnie było po latach, kiedy zamiast wiotkiego młodzieńca z rozwichrzonym a la Dracula włosem i w luźnej koszuli ze stójką wyszedł na scenę potężny, łysy jegomość we fraku. C’est la vie, latka lecą, ale jednak był to dysonans poznawczy 😉
Dzieki za update, Pani Doroto 🙂
Wstrząsający wywiad z Pogorelichem:
http://www.signandsight.com/features/950.html
Hannibal Lecter w „Milczeniu owiec” słuchający Glena Goulda w klatce z żelaznych prętów …
Ładnie napisałem o Gouldzie w klatce 🙂
Oj, a nie przesadzacie aby z tym Mozartem-głupkiem? Ja odebrałam tę postać jako autistic savant po trosze, i całkiem możliwe, że tak było, bo jego geniusz ujawnił się bardzo wcześnie. Nie sądzę, żeby Forman chciał skrzywić jego wizerunek, raczej może nie brązowić i stawiać na cokole, co tak często się zdarza..
Kiedyś czytałam obszerną, zbeletryzowaną biografię Mozarta i nie wynikało z niej, że Mozart był dostojnym artystą, wręcz przeciwnie.
A film przejmujący.
Pani Doroto,
przeczytalem wywiad z Pogorelicem. Coz, kazdy ma swoja wizje wlasnego siebie, ale nie kazdy ma mozliwosci, zeby te wizje narzucic skutecznie innym. Wiele rzeczy, o ktorych mowi Pogorelic na sens moim zdaniem i w sumie nie ma nic zlego w tym, ze ten pianista szuka wlasnej drogi. Po tym rozenac artyste od zwyklego rzemieslnika. Inna sprawa w jaki sposob te poszukiwania sie odbywaja.
Podoba mi sie szczerosc Pogorelica wobec widowni: nie musze ich lubiec, ale ich potrzebuje, potrzebuje dialogu z widownia, zeby isc nie stac w miejscu. Ale choc wywiad jest przez pianiste o samym sobie, a wiec „I-me-myself” sa nieuniknione, to jednak te osobiste wycieczki pod wlasnym adresem sa mdlace od podkreslania wlasnej genialnosci i wyjatkowosci w lancuchu pokolen wielkich pianistow. Bueeeh…
raz jeszcze dzieki za link,
Jacobsky
Doniesienia ze swiata muzycznego oraz z okolic gwiazd muzyki:
(za Daily Telegraph)
Gitarzysta grupy Queen Brian May zlozyl swoja prace doktorska z astrofizyki, w 36 lat po tym jak zaczal ja pisac.
Tytul pracy: „Radial Velocities in the Zodiacal Dust Cloud”.
Doniesienia ze świata romantyczno-reumatycznego:
(za Daily Bottle)
Były gitarzysta grupy Somgorsi złożył swe członki do kupy po wywaleniu starych mebli z pokoju córki. Jutro będzie wywalał zabytek klasy zero z pokoju zwanego drinking room, na którym spędził wiele miłych chwil w pozycji horyzontalnej.
Tytułu do pracy udzielili mu solidarnie żona, córka i sierściuch – ucieszony najbardziej z nowych obiektów do drapania.
Jacobsky,
wiadomość o astrofizyce May’a stara 🙂
@foma: ja rozumiem, że panom się marzy taki scenariusz, mloda panienka zakochana w starym człowieku. To sie tak często zdarza, jak wybuch wulkanu w Apallachach.
Ale niech Wam się marzy… 🙂
„C’est triste, la vie d’artiste”
„Nie rozumiem” – rzekł koziołek – „to zapewne po francusku” (K. Makuszyński, Przygody koziołka Matołka, ks. 1) 😀
A coby ponu rezyserowi „Wiecnej miłości” nie było smutno, to jo powiem, ze jedno scena w tym filmie mi sie podobała: kie grali hymn Unii Europejskiej (swojom drogom dalekowzrocny był ten pon Betowen: przewidzioł, ze powstonie Unia Europejsko i ze w związku z tym trza bedzie wyryktować dlo niej jakisi hymn). Choć jesce więkse wrazenie zrobiła na mnie „Oda do radości” w filmie „Pokuta”, kie ojciec głównej bohaterki umieroł. Natomiast ta sama Oda w „Śklanej pułapce” … eeetaaam (kopirajt Blejkocicek).
P.S. Ceterum censeo wpis o piosnkak Storsyk Ponów esse wyryktowendam 🙂
Alicjo,
pudło totalne.
Nie znasz życia, nie służyłaś w marynarce….
zeen,
ekskjuzże mła?
Pudło z czym? Co ja złego powiedziałam? A po cholerę mam służyć w marynarce? Sukienka mi wystarczy!
Co do marynarki, piraci pod moim oknem, lepiej mnie nie prowokuj, zeenie, bo ich namowie do ataku!
http://alicja.homelinux.com/news/Pirates_of_Collins_Bay/
Alicjo,
wybierz się z piratami na Karaiby, waleczność Twoja będzie im przydatna 😉
Rozumiem, że pisałaś o marzeniach znanych tylko Tobie panów. O.K.
A widok z okna masz pierwsza klasa :))
Alicjo,
Zenowi, mniemam, chodziło o to, że w życiu wielu starszym panom i paniom zdarza się uwierzyć, że rówieśnicy ich dzieci, czy wnuków mogą być ich życiowymi partnerami.
Dla młodych ludzi może to być romantyczna, krótkotrwała przygoda, dla dojrzałych zrujnowane nie tylko własne życie.
Melodramatyczny ten scenariusz nie zawsze się sprawdza, jeżeli w grę wchodzą jeszcze inne walory. 🙂
Obserwuję w bliskim mi otoczeniu, że zawrót głowy i brak refleksji dotyczy obu płci.
Sama byłam w swoim czasie oczarowana starszym już mocno panem o niezwykłym życiorysie i osobowości, chociaż do zakochania to się absolutnie nie nadawało.
Owczarku,
ja też mam nadzieję na Starszych Panów. To nasz skarb narodowy :))
Dzień dobry w rześki wreszcie ranek, 23C, nie ma duchoty, można oddychać!
Ach, mt7 – oczarowanie (hm… była chyba taka piosenka kiedyś – Czy to tylko chwila? O nie! – czyż nie uroczy pan, Mieczysław Fogg to śpiewał?) to rozumiem, ale co do, przepraszam, że dobitnie sie wyrażę, fizycznej strony, to mam watpliwości. Aczkolwiek wspomniane przez Ciebie *walory*, zazwyczaj finansowe, też są afrodyzjakiem. Myślę, że paniom rzadziej zdarza się takie marzenie, i to realizowane, po prostu jesteśmy w głębi duszy realistkami.
Zapowiada się piękny weekend, piraci wypłynęli na szerokie wody beze mnie, a ten widok, zeenie, to mogę powoli wpisywać w czas przeszły, bo dwa dni temu kupiono ten spłachetek ziemi po drugiej stronie drogi i jak nic, niedługo ktos tam wywali stodołę, zasłaniającą mi wszystko 🙁
O psiakość, wyszło minorowo, a miało być wesoło, wszak to weekend 🙂
Alicja,
wiadomosc byla z wczoraj, tak winikalo z Daily Telegraph. Chodzilo o zlozenie pracy doktorskiej, a nie o studia z astrofizyki jako takie.
Wczorajszy zachod sloonca byl jednym z najbardziej odjazdowych jakie widzialem w miescie. Wielki spektakl na niebie, bo na horyzoncie przesuwala sie burza, a wiec wieczorne chmury, ktore przybieraly rozne odcienie byly dodatkowo rozswietlane od wewnatrz blyskawicami.
Siedzielismy tak ze znajomymi, jedlismy szaszlyki, pilismy dobre wina i gadalismy o niczym. A gospodarz raczyl nas swoja muzyka, jaka komponuje i nagrywa w wolnych chwilach. Takie ma hobby. Architekt z zawodu, a wiec ma wyobraznie tworcza, czego dowodem jest takze jego muzyka. Instrumentalna, nastrojowa, electro-jazz, pelen tekstur dzwiekowych i klimatow muzycznych. Nie byla to wielka Muzyka, ale przeciez gospodarz nigdy nie aspirowal do tego poziomu. Komponuje, bo taka czuje potrzebe i potrafi te potrzebe ucielesnic (swoja droga dzis przy niewielkim wysilku mozna sobie zrobic w domu studio nagran…) Nie byla to Wielka Muzyka, ale akurat w sam raz na letni, cieply wieczor ze spektakularnym zakonczeniem na niebie. Takie swiatlo i dzwiek.
Serdeczne pozdrowienia
Jacobsky,
mówię, że stara wiadomość, bo już jakiś czas temu czytałam, że pisze pracę doktorską w tym temacie. A że studiował, to było wiadomo.
Szkoda, bo bez Freddiego już ich praktycznie nie ma.
A tu miły, rześki dzionek, u nas też bez burzy, chyba Toronto najbardziej ucierpiało poprzedniej nocy.
Nie trzeba Wielkiej Muzyki, żeby się zacieszyć (u mnie Morcheeba i Ambiant Longue)
Ha!
Wrzuciłam sobie do grajka tzw. starocie – czy ktoś pamięta Herman’s Hermits i „No Milk Today” ?!
Alicjo!
Jak byłem młody, to był to mój ulubiony zespół. Ale się niestety zestarzał.
Herman’s Hermits okazał sie chwilowo niewrzucalny na sieć, bo są jakieś „sarpacki”, jak by to Owczarek określił, pomiędzy stosowaniem jakichkolwiek znaków typu apostrof w moim linuxowym filerunner, poczekam na J. aż naprawi,
ale …
Stworzyłam drobne konto na rzecz miłośników muzyki niepoważnej (poważną też mam, ale na razie niewiele w formacie flac, tym najprawdziwszym, nie mp3).
Tutaj dzielę się starociami, które właśnie słucham, wystarczy kliknąć na mój nick (zaraz… sama muszę sprawdzić, czy sznureczek odpowiednio…)
Działa.
do piano-zeen z wczoraj o 11.59: dokladnie tak!
Dzis sobie slucham Caruso, a w myslach – Fitzcarraldo…
Trochę nieporządnie te nazwy, ale nieważne, nie mam czasu na porządki. Jeśli ktoś chce, niech pobiera, będę zmieniać w zależności od tematów. Dzisiaj mam ochotę na nostalgiczne tematy.
@Alicjo, ja jestem w takim wieku, że gdyby jakaś studentka zakochała się we mnie, nie byłoby w tym nic zdrożnego (oczywiscie moja żona ma na ten temat zupełnie inne zdanie…)
foma,
ja też mam bardzo młodych admiratorów… ale podchodzę do tego z przymrużeniem oka.
Mój mąż jest z tego dumny 🙂
Passpartout,
A gdzie Ty widzisz piano-zeen? I co to znaczy:dokladnie tak!
A w jakim? W jakim wieku jest Foma? Jak już sobie robi taką reklamę. 🙂
Jacobsky, jak nie zdazyles na ten Perlaszez przed zamknieciem, to trzeba bylo przeciez zdjac brame z zawiasow….
mt, proszę bardzo, to może parę słów o sobie, urodziłem się w Małkinii… w lipcu, sześciesiątego (którego?) roku, …w połowie lipca, …dokładnie 17 lipca…
ok, nie Małkinia tylko Zabrze, i nie lipiec tylko styczeń, i nie sześciesiąty któryś tam rok, tylko pamiętny ’76, i nie powiem, po magicznych 30. urodzinach chyba poczułem większy apetyt na soczystą młodość 🙂
mt7, piano-zeen, to ode mnie, bo mam dokladnie takie samo zdanie na temat filmu „Fortepian” (oryg. „The piano”) jak zeen, tylko nie umiem tak ladnie sformulowac 😉
A propos tego slynnego cmentarza paryskiego, to pamietam moment blakania sie po nim w poszukiwaniu grobu Chopina. Kiedy podeszlismy do grupki grabarzy pracujacych przy jakims nieslychanie glebokim grobowcu (niektore sa wielopietrowe), to zanim zdazylismy cokolwiek powiedziec, jak jeden z nich odstawil kilof und rzucil: „Jim (mowil Zim przez Z z kropka) Morrison? A droit!” i wskazal palcem kierunek.
Kochani,
cały dzień trwał montaż szafy z drzwiami suwanymi od podłogi do sufitu.
Ja odbyłem szychtę w pracy a po powrocie do domu wynosiłem, dowoziłem, przykręcałem (kółka do wersalki w drugim pokoju – dziś dostarczonej). Kółka wymyśliłem z uwagi na konstrukcję mebla: oparcie jest wyraźnie wyższe od siedziska i w stanie „do siedzenia” znajdując się przy ścianie, nie daje się rozłożyć do pozycji „leżenie”, trzeba ją odsunąć od ściany. Pokój jest niestety niewielki, poniżej 200 m2, zatem trzeba wersalkę przesuwać. Na kólkach to teraz sama przyjemność.
W międzyczasie nabyłem Philipsa radio/CD/MC przenosne. Sprzęt wciąż jeszcze wywieziony, nie ma na czym grać a kompa do tego nie używam.
Kiciuś zobaczył swoje odbicie w szafie (jedno skrzydło to lustro) i mieliśmy chwilę relaksu. To temat na osobne opowiadanie.
Alicjo,
Wspaniale, że udostępniłaś nam muzykę. Nie jestem jeszcze biegły w korzystaniu z sieci, ale jak się nauczę, może też coś podrzucę.
A jak Ci ukradną widok to wszyscy pojedziemy i zburzymy stodołę.
Wszak nabyłaś locum wraz z widokiem!
Piano zeen był, było czytać!
Pewnie jeszcze będzie, to kwestia chwili….
pozdrawiam.
P.S. Jacobsky, Ty to masz dobrze :))
Zeen, czy Ty ten „niewielki pokoj ponizej 200 m kw” to masz na lotnisku czy w palacu?
Lotnisko to ja mam na podwórku. W garażu mieszczą się ledwie dwa Airbusy 380, na rowery już mało miejsca. Ciasnota jak cholera, następnym razem wybuduję coś większego. Jedyna zaleta mojego domu to to, że z kuchi do jadalni jedzie się tylko 12 minut.
Ale mam kłopot z łazienką, zanim wyjdę z wanny i dojdę do ręczników, jestem starszy o rok….
W nawiązaniu do wpisu Fomy z 22.10 – przepraszam Szanowną Gospodynię, że nie o muzyce (bo tam jest jej bardzo mało).
Jakie to cudowne, że rocznik 1976 wspomina „Rejs”. Dla mojego pokolenia (1951) był to film fenomenalny, rewolucyjny. Ja go widziałem jeszcze we wcześniejszej wersji z umierającym kapitanem. Nie zapomnę, jak w Kinie Dobrych Filmów w Pałacu Kultury wystawiana byłaskrzyneczka w latach 70., aby ludzie mogli głosować,jaki film chcą obejrzeć. Wiecznie na pierwszym miejscu był „Rejs”, nadawano go, 3 tygodnie był spokój, poczym film ten znowu był na 1. miejscu jako najbardziej oczekiwany. Film fatalnie zmontowany, pourywany (Dobrowolski jest tylko w 1. scenie), ale jednocześnie nie było w historii polskiego kina filmu, który by lepiej pokazał prawdziwe oblicze Polaków jako społeczeństwa.
Ale znalazłem wreszcie klucz tej notki do blogu. Kto zna dokładnie przebój „Konik na biegunach” W CAŁOŚCI to wie, że kończy się słynną sceną „odgłos paszczą”. Hi! Hi! Hi! Pataj! Pataj!
Foma,
obawiam się, że niektórzy z wiekiem mają coraz większy apetyt na soczystą młodość.
Opowiadanie przez starszych (strasznych) panów sprośnych dowcipów młodym panienkom ma chyba związek z tym apetytem. Dobrze, jeżeli tylko na gadaniu się kończy.
Porozmawiamy za trzydzieści parę lat. 😀
Ja oglądałam „Fortepian” i wrażenie moje było tylko poprawne …. oglądałam go w TV nie w kinie i być może to zaważyło na opinii … bo film w kinie to inny wymiar postrzegania ….. pamiętam jak koleżanka mnie namawiał by pójść do kina na film „Nad Niemnem” …. opierałam się jak mogłam bo za Orzeszkowa to ja nigdy nie przepadałam, nawet jej lekturę czytałam na skróty …. ale poszłam … i co …. byłam zachwycona …. potem była wersja telewizyjna więc postanowiłam obejrzeć … i taki zwyczajny wydał mi się ten serial …
Nie przepadam tez za Kieślowskim i za Holland ….. i tu wydaj mi się, że ich filmy (i wielu innych, którzy robią ambitne kino) były nie „moim czasie” …. jako nastolatka połykałam wszystko …. jako kobieta dojrzała zaczęłam wybierać …. kierując się tym by unikać cierpienia, przemocy, ciężkich myśli, pokręconych filozofii itp. …..
Torlinie dla pokolenia z lat 70 to jest film kultowy, mój syn ten film oglądał pewnie ze 100 razy …..
Jeśli chodzi o muzykę filmowa to mało kiedy ją zapamiętuję …. chyba, że jest to coś znanego wplątane w fabułę np w „Testosteronie” lub promuję się tę muzykę samodzielnie np. z filmu „Diabeł ubiera się u Prady”
miłej niedzieli 🙂 🙂 🙂
Zeen napisał:
Piano zeen był, było czytać!
Było się nie mądrzyć.
Był, ale nie pod podanym przez Passpartout adresem, do którego się odwoływał.
Ech, panowie… a to „Fortepian” im się podoba (wizualnie to ładne, trzeba przyznać), a to jakieś pedofilskie akcenty… 😆 Żeby już trzydziestolatek mówił o „soczystej młodości”… to co, trzydziestolatka to już staruszka? No a co z tymi wspaniałymi, mądrymi, dojrzałymi kobietami? 😉
No, ale (na szczęście 🙂 ) są i przypadki w drugą stronę. Weźmy wspominanego tu wyżej Pogorelicha. Podałam link do wywiadu, który określiłam jako wstrząsający, bo opowiada w nim (dosyć drastycznie zresztą) o śmierci żony i o tym, jak ją przeżywał. Na długo wycofał się wtedy z życia koncertowego. Mówi: ‚I had to reinvent myself”; chyba najlepiej to przetłumaczyć „musiałem się wymyślić na nowo”… Ona – piękna gruzińska księżniczka, wielka osobowość – właściwie go ukształtowała. Była jego pedagogiem; kiedy ją poznał, miał 17 lat, a kiedy grał u nas na konkursie, był już jej mężem. Była starsza od niego o 21 lat…
A w ogóle, to balszoje spasiba, Foma, za krótki życiorys.
Jesteś cztery lata młodszy od mojego syna.
Pozdrawliaju! 🙂
Ps. Dodam, że bardzo lubię swojego syna i mam nadzieję, że z wzajemnością, co wcale nie jest oczywiste.
Pani Doroto, żeńska odmiana Pigmaliona?
A serio. Czy nie wyrządza się jednak innemu niepowetowanej szkody, nie pozwalając mu na własne uformowanie osobowości, na własne spokojne dojrzewanie?
Dla dojrzałych pań na pociechę film ….. „Lepiej późno niż później” …. 🙂 🙂
właśnie w Trójce Procol Harum, co prawda studio, ale dla cody warto posłuchać…..
Ja chyba trochę wypadłem z obiegu, dzień spędzając na spacerze, słuchaniu muzyki i czytaniu, ale raczej nie siedzeniu przy internecie.
W każdym razie, dwóch filmów mi brakuje:
„Farinelli, ostatni kastrat” — film (moim zdaniem) dobry, choć nie rewelacyjny. No i o muzyce 😉
„Król tańczy”, film kiepski, ale po pierwsze, pokazują Moliera na scenie (jak umiera), a po drugie ta scena, gdy Lully, zerka do namiotu króla, by dyrygować orkiestrą zgodnie z rytmem gry wstępnej (króla i jego kochanki…) jakoś rekompensuje inne braki…
A wczoraj oglądałem „Il songo di Scipione” (z DVD), czym się pochwalę:
http://pak.blog.pl/archiwum/index.php?nid=12021491