Granie do obrazu

Wypłynął nam tu kolejny temat: muzyka filmowa i muzyka w filmach. Jacobsky się zastanawia: kto wie, może Bach po tamtej stronie napisze muzykę do filmu Bergmana? Już napisał, jeśli tak można powiedzieć: jego muzyka pojawia się w „Milczeniu”, „Godzinie wilka”, „Szeptach i krzykach”, „Jesiennej sonacie”… no i oczywiście w „Sarabandzie”, gdzie chodzi oczywiście o Sarabandę z Suity wiolonczelowej c-moll, która niejednemu już skojarzyła się z modlitwą.
Bergman należał do reżyserów, którzy co prawda współpracowali z kompozytorami, ale mieli też potrzebę włączania do filmu wybitnych dzieł (podobną potrzebę miał wspomniany przez Was Kubrick) i umieszczania ich we własnym kontekście. Oni z tą muzyką rozmawiali. Zupełnie inaczej jest z – jak to się dziś mówi – soundtrackiem napisanym specjalnie dla potrzeb danego obrazu. Już sama nazwa soundtrack mówi o służebności, drugoplanowości. Sarabanda Bacha, Tako rzecze Zarathustra R. Straussa, Atmospheres Ligetiego czy Koncert klarnetowy Mozarta po wykorzystaniu w filmach nadal są sobą. Muzyka filmowa Ennio Morricone, Nino Roty, Wojciecha Kilara będzie się kojarzyć tylko z filmami, do których powstała. No, może wyjąwszy poloneza z „Pana Tadeusza”, który na studniówkach wyparł już dawno Ogińskiego…


Muzyka filmowa też bywała różna. W epoce filmu niemego często improwizował ją w kinie taper, ale przecież powstawały i partytury symfoniczne, jak do filmów Eisensteina (autorstwa Prokofiewa) czy „Metropolis” Langa (pierwszą wersję napisał Gottfried Huppertz). W latach czterdziestych kino hollywoodzkie zasiliła grupa kompozytorów-uciekinierów z wojennej Europy: Erich W. Korngold, Franz Waxman, Karol Rathaus, a i nasz jedyny przed Kaczmarkiem laureat Oscara, Bronisław Kaper (nawiasem mówiąc, co myślę o Oscarze dla Kaczmarka, nie zdradzę). To oni, a z drugiej strony tacy urodzeni już w Stanach kompozytorzy jak Aaron Copland, stworzyli charakterystyczny język ówczesnej amerykańskiej muzyki filmowej (i w ogóle użytkowej – do dziś wszelkie sygnały telewizyjnych wiadomości, także i u nas, zajeżdżają Coplandem).
Wszelkie stylistyki ilustracyjne były tu przydatne. I impresjonizm, i ekspresjonizm, i zwłaszcza wagnerowska technika motywów przewodnich. Powstał pewien wzorzec budowania napięcia i odprężenia, nietrudno było przewidzieć, jakiego typu muzyczka pojawi się podczas zakradania się mordercy, a jaka – podczas spotkania kochanków. Pełna łopatologia. I muzyka wyrazista na tyle, by można było jej główny motyw zanucić po wyjściu z kina, ale ogólnie raczej pozostająca w tle.
Kiedyś pisało się pod obraz. W Polsce taką technikę stosowano przez długie lata, w Stanach – juz dawno nie. Inna rzecz: Kilar opowiadał kiedyś, że Amerykanie byli zaszokowani, kiedy napisał muzykę do „Draculi” – jak to, to on sam instrumentuje swoje partytury? Podobnie było z Krzesimirem Dębskim. Tam się pracuje inaczej: jest jeden główny kompozytor, którzy rzuci paroma motywami (i to on spija potem wszelkie miody), a czarną robotę wykonuje cała masa murzynów: instrumentują, dopasowują, przerabiają… są robolami, choć to dzięki nim film ma atmosferę, jaką ma. W „Marzycielu” parę motywików Kaczmarka zinstrumentował Krzysztof Herdzin i swojego charakterystycznego kolorku w fortepianie dodał Leszek Możdżer. Ale Oscara dostał Kaczmarek, który świetnie już po latach poznał amerykańskie zasady. Podobnie działa Preisner i jeszcze paru innych naszych.
Inna jednak sprawa mnie tu intryguje. Od kilkunastu lat popularne są płyty z soundtrackami. Wielu słucha ich sobie przy różnych czynnościach. A trzeba dodać, że służebność tej muzyki coraz bardziej się wyraża w tym, że jest w niej niedopowiedzenie, że jest na swój sposób pusta (bo dopełnia ją obraz). Zawsze więc jest w niej czegoś brak, bo trudno o tak wyraziste kawałki jak Roty/Felliniego czy Morricone/Leone. I tu jest coś, czego do końca nie rozumiem. Dlaczego ludzie tego słuchają? Bo jak na mój gust, rzadko się da słuchać tego bez obrazu. Może jestem starej daty, może inaczej (muzycznie) chowana. Czy to jest tak, że ludzie chcą żyć jak w filmie, że chcą przydać wagi codziennym czynnościom? Czy może chcą się od nich właśnie oderwać? (Ja lubię słuchać np. Haendla podczas sprzątania, ale muzyki filmowej by mi się nie chciało.) Też pewnie słuchacie. Opowiedzcie…