Piękne, dziwne, późne
Atmosfera w kraju jest na tyle trująca, że doszłam do wniosku, że my tutaj musimy się odtruć i wyobcować z tego wszystkiego. Trochę zdrowej emigracji wewnętrznej, zanim pójdziemy na wybory i mądrze oddamy głos. Dlatego chociaż tu się nie kłóćmy i wróćmy po prostu do muzyki.
Chciałam podjąć wątek, który rzucił aliendoc, i wyjść od późnej twórczości Beethovena. „… trudno nie zauważyć, jak w miarę postępu choroby u Beethovena kolejne kompozycje ewoluują w kierunkach nieoczekiwanych, niekiedy nosząc w sobie piękno niezwykłe. Kiedyś ktoś w dyskusji powiedział, że głuchnący Beethoven paradoksalnie słyszał dalej, więcej i głębiej. Słyszał wewnątrz, co być może pozwalało mu na większe skupienie; być może inne słyszenie, z pominięciem fizjologicznych dróg percepcji dźwięku, pozwalało mu słyszeć czystą wyobraźnią”.
Tak się zastanawiam: zapewne jest w tym część prawdy. Ale chyba tylko część? Kiedy ktoś idzie własną drogą, prowadzony wyłącznie siłą wyobraźni (słuch wewnętrzny to umiejętność posiadana – acz w różnym stopniu, co zależy i od treningu, i od predyspozycji wrodzonych – przez większość muzyków, a kompozytorów w szczególności), może dojść do zaskakujących efektów, niezależnie od tego, czy głuchnie, czy nie 🙂
Właśnie słucham w „Mezzo” w wykonaniu braci Kuijkenów fragmentów Kunst der Fuge, ostatniego utworu Bacha, przerwanego przez śmierć w momencie, kiedy kompozytor wplatał własne nazwisko przetransponowane na nuty do kunsztownej fugi. To też, podobnie jak Beethovenowska Grosse Fuge, Pieśń dziękczynna uzdrowionego z Kwartetu a-moll op. 132 czy późne Bagatele, nie jest muzyka, którą mógłby napisać młody kompozytor. Taką muzykę pisze ktoś stojący już blisko granicy.
Późna twórczość… Późna niekoniecznie wiekowo, w końcu tylu wielkich żyło stosunkowo krótko, ale sygnalizująca moment szczególny w życiu. Moment, kiedy dochodzi się – do czego? do pełni czy jej poszukiwania? Do pogodzenia czy ucieczki od świata? Brahmsowskie późne utwory fortepianowe (choć Brahms zawsze miał w sobie tę melancholię), Mahlerowskie adagia rozpływające się w jakimś odlocie, cudowna pełnia finału Jowiszowej… czy mają ze sobą coś wspólnego? Jakąś serenite? Dzisiejsza, nowsza muzyka też zna takie utwory, skondensowane do bólu, próbujące coś ważnego przekazać, od Requiem canticles Strawińskiego, arcydzieła zwięzłości, po Quatre chants pour franchir le seuil (Cztery pieśni na przekroczenie progu), ostatnie dzieło zmarłego przedwcześnie w 1998 r. (miał 52 lata) Gerarda Grisey; po wykonaniu tego utworu na Warszawskiej Jesieni stało się coś, czego dawno na tym festiwalu nie widziałam: wszyscy wstali i długo klaskali, a niektórzy mieli łzy w oczach…
To trochę spojrzenie na drugą stronę. Tak, jak sobie ją wyobrażamy po tej stronie.
Komentarze
Chciałem napisać, że podziwiam wszystkich kompozytorów, którzy potrafią napisać króciutkie utwory, w muzyce poważnej zwane zwykle bagatelami. A ponieważ temat jest o późnej twórczości, usiłowałem znaleźć rok napisania tego utworu.
Wbiłem sobie do Googla „Beethoven” i „Dla Elizy” i na 8 pozycji znalazłem stronę „Śpiewnik gitarowy , chwyty, guitar pro, Beethoven, Dla Elizy (Hard rock)”.
Piękne nawiązanie do poprzedniego tematu. Tu Beethoven został hardrockowcem.
Nic o nim nie wiem, więc poszukałam.
Jedna z pieśni Gerarda Grisey „La mort de l’ange”
http://www.music.mcgill.ca/~jacob/mp3s/L'ange.mp3
Trzeba kliknąć i trochę poczekać, ale warto.
Rzeczywiście w kontekście śmierci autora, mogło potęgować wrażenie.
Nie umiem odnieść się do tematu twórczości u kresu, poczekam, co powiedzą znawcy. 🙂
W wypadku kompozytorow,ktorych Pani wymienila Bach,Mozart,Beethoven,Brahms,Mahler(dorzucilbym jeszcze Palestrine) mogloby sie wydawac,ze w czasie kiedy odchodzili, muzyka doszla do swojego naturalnego konca.
Niezaleznie od tego co Bach chcial wyrazic w swoich ostatnich utworach wiadomo bylo,ze idac jego sladem mozna bylo byc jedynie epigonem nie wnoszacym do muzyki jako takiej nic nowego.
Nastepnie zjawil sie Mozart,ktory w finale „Jowiszowej”(nie ma dowodow,ze slyszal wykonanie tego dziela) polaczyl w genialny sposob zasady scislego kontrapunktu z tym co nazywamy klasyka.
Brahms pod koniec zycia powiedzial, ze kompozytorzy nie maja juz czego szukac w tym zawodzie.Wszystko zostalo juz zagrane.Jak bardzo sie mylil.
Po odejsciu wszystkich Wielkich nastepowala po prostu nowa era w muzyce,ktora byla dowodem na nieskonczona kreatywnosc czlowieka.
Szczesliwie muzyka ze wszystkich okresow nalezy jak najbardziej do wspolczesnego repertuaru wykonawczego,moze nawet bardziej niz muzyka pisana aktualnie.
Vier letzte Lieder
Nie cztery ostatnie pieśni Straussa, tylko
Cztery ostatnie pieśni, kropka.
Straussa.
Smyczkowy kwintet przedśmiertny Schuberta (‚w deseczkach’ kończony)… jest w nim zdecydowanie jakaś transcendencja…
Bardzo się cieszę. Naprawdę bardzo – że z tych kilku zdań zrobiła Pani świetny temat. Trochę czuję się z związku z tym onieśmielony, ale tym bardziej się cieszę. Ona jest naprawdę inna – późna twórczość, oczywiście inna w sensie zastosowania bardziej dojrzałych środków wyrazu, udoskonalonej instrumentacji – to powoduje już samo doświadczenie twórcy, ale przede wszystkim jest inna w emocjach jakie niesie, emocjach bardzo często niesłychanie skondensowanych i głębokich, emocjach budowanych za pomocą fraz muzycznych unikających figuracji, ozdobników, przednutek – wszystkiego tego co czyni utwory niekiedy trudne łatwiejszymi w odbiorze. Najczęściej jest to niesłychanie skondensowana, skupiona muzyka, niosąca niesłychanie skondensowaną, skupioną emocję. I to emocję najwłaściwszą osobowości twórcy. Nie zawsze – pewno że nie zawsze. Niekiedy po fazie tej przychodzi jeszcze nadzwyczaj pogodna późna jesień – ostatnie sonaty fortepianowe Beethovena, pełne w gruncie rzeczy słońca, ogromnie przeze mnie lubiane i chyba trochę niedoceniane. Ale, ale, nie o tym miało być. Cesar Franck nie był kompozytorem równym. Jego muzyka religijna odeszła, zdaje się, w niepamięć, przeładowana nieco sentymentalizmem. Niemniej trudno byłoby odmówić wielkości jego preludiom, fugom i chorałom, a Piece Heroique nawet niewyrobionego słuchacza powala na kolana. Tak niechcący dodałem jeszcze uwagę do komentarza o zamkniętych okresach w muzyce. Cesar Franck świadomie wzorując się na Bachu, wykorzystał zdobycze późniejszej harmoniki w budowaniu akordów, osiągając w nich niebywałe napięcia – ta muzyka, ma się wrażenie niekiedy, rozsypie się albo wybuchnie w miriady cząsteczek dźwięków. Jest to przepiękne uczucie – towarzyszyć tym napięciom. Urodził się w roku 1822. W okolicach 1843 roku skomponował trio fortepianowe fis-moll. Piękno niezwykłe, przepełnione uczuciem znakomicie oddanym – dla amatora (jak ja)konstrukcyjnie niemal nie do ugryzienia. Franck zbudował niesłychanie zwarty utwór w oparciu o dwa tematy: jeden kontrapunktyczny wedle Bacha, drugi melodyjny jak u Beethovena, co dało dzieło niezwykle bogate i spójne, mające słuchaczowi wiele do oddania. I można by na tym zakończyć, gdyby nie temat przez Panią rzucony i gdyby nie jeszcze jedno dzieło. Moje ulubione wśród ulubionych. W trzydzieści parę lat później, w roku 1878 Franck rozpoczął kwintet fortepianowy f-moll. Przesunął się o sekundę, o jeden półton, czy celowo nigdy się pewnie nie dowiem. Utwór skonstruowany jest podobnie, niemniej dramatyzm kwintetu – już od pierwszych taktów słyszalny (właśnie słucham), jest zwielokrotnieniem tego z tria niezwykłym. Galaktyka dzieli te utwory, a przecież są z tej samej galaktyki, oba piękne, a jakże inaczej. Utwór wywiera na słuchaczu chwilami hipnotyczne wręcz wrażenie, tematy cyklicznie się powtarzają, a ten który pojawia się po pierwszych kilkudziesięciu taktach jest jak sen o ucieczce nocą przez ogrody – jak halucynacja z napięciem narastającym co chwilę do niemal bólu – i odchodzącym, jak księżyc chowający się za granatową chmurą o północy. Ostinato smyczków ze stłumionym łoskotem fortepianu na początku trzeciej części jest jak niewiadoma groza nadchodząca być może – i groza rozwiewa się w kilku taktach skrzypiec. Potem fortepian przywołuje ją znowu, ale już oswojoną, potem zaś fortepian powiada: to nie groza, to cierpienie. Można tak bez końca, z wiolonczelą niosącą pocieszenie, z bezradnymi dźwiekami fortepianu… Utwór jest niezwykły. Jest bratem młodszego, bratem który nie zgubił wrażliwości, może ją zgłębił nawet bardziej, a z pewnością nabył wiedzy, umiejętności, sposobu aby wrażliwość ukazać.
Taka to historyjka. Miałem jeszcze historyjkę o późnym Verdim – o Falstaffie, operze jakże pogodnej i muzyce jakże miękkiej i ciepłej w porównaniu z Verdim z lat młodości. Miałem jeszcze historyjkę o wielkich wykonawcach – o Glennie Gouldzie i Wariacjach Goldbergowskich wykonanych przez niego do nagrania płytowego dwukrotnie, raz w roku 1955 i potem w roku 1981. Wariacje Goldbergowskie, te same? Tak, ale zupełnie nie takie same. Ale to może kiedyś.
Jeszcze dorzucę appendix sytuacyjny. Kiedyś w górach potłukłem się nieco. Sześć żeber, odma, krwiak opłucnej – bolało. Po uzgodnieniu poglądów na świat i życie z przemiłymi doktorami w Innsbrucku, poszedłem powolutku, pilnowany przeż przyjaciół i co chwila częstowany przez nich ciasteczkami w rodzaju: trzeba być skończonym idiotą, prościuteńko do sklepu muzycznego który zoczyłem podczas jazdy do szpitala. Wpełzłem tam oddychając ostrożnie, i w trzeciej salce odnalazłem ten właśnie kwintet Francka w wykonaniu Światosława Richtera i Kwartetu imienia Borodina. Przestało boleć.
Nadal onieśmielony nieco, dziękuję każdemu kto dototąd doczytał i mam nadzieję, że cokolwiek udało mi się opowiedzieć. O muzyce.
Jeszcze coś. Miało być też o późnej twórczości w ogóle – o Piecie Rondanini Michelangela. Jest taki czterowiersz który Giovanni Strozii napisał w podziwie dla innego dzieła Michelangela – Nocy z grobowca Giuliana Medici.
Noc, którą widzisz w słodkim snu oprzędzie,
Jest przez Anioła wykuta w kamieniu.
Żyć musi, skoro spoczywa w uśpieniu,
Jeśli nie wierzysz, zbudż ją, mówić będzie.
Czasami cztery linijki niosą więcej niż cztedzieści tomów.
Ojej, też mi chwilę temu C.Franck przyszedł do głowy – takie wczesne trio słuchane na zajęciach. Śmierci dedykowane. ‚Bezczelny smarkacz’ – skomentował Józef Opalski. Potem się zasłuchiwałam w tym utworze…
Cezar Franck wprawia mnie w nastrój beznadziejności. Nie lubię…
Ale Kwintet Schuberta – że też o nim zapomniałam napisać! Kiedy tylko go słucham, coś mnie ściska za gardło…
http://www.youtube.com/watch?v=hNZjyNTx6vw&mode=related&search=
A już zwłaszcza przy Adagio…
http://www.youtube.com/watch?v=i3OR4o6E2Yg&mode=related&search=
Świetnie dobrano to Adagio w filmie „Carrington”, jeśli ktoś pamięta (to tak a propos naszych niedawnych rozmów o wykorzystywaniu dobrej muzyki w filmach).
No i Vier letzte Lieder… jak najbardziej…
O Goldbergowskich jeszcze pogadamy. Będzie okazja.
A w tym, co pisze Witold, też coś jest. Ci Wielcy po prostu doprowadzali swój świat muzyczny do pewnego kresu. Ale nie kresu muzyki, na szczęście 😀
A tu ich gra pięcioro, a napisano Quartet 😯 🙂
I dwa linki w jednym wpisie? To nie jest sprawiedliwe!
Żartuję, oczywiście.
Dobrej nocy życzę wszystkim słuchając Adagia. 🙂
Młoda była dynamitem w pobliżu otwartego ognia. Życie się po niej przejechało, nabrała ochoty skończyć z nim. To doświadczenie sprawiło, że inaczej zaczęła śpiewać.
Przypadkiem kilku facetów dojrzało i zaczęli szukać kogoś, kto tę ich dojrzałość potrafi przekazać – i znaleźli. Pięćdziesięcioletnia Tina Turner była nie do pobicia.
–
Pewien hydraulik utalentowany niesłychanie, wpadł był w kłopoty związane z wielkim powodzeniem jego śpiewu. Odchorował szaleństwa, dostrzegł był w porę (po kilkunastu latach poszukiwań), że obok siebie ma najważniejsze, co w życiu można mieć: wiernych i oddanych przyjaciół. Od tej pory świat znów cieszy swoim śpiewem Joe Cocker.
–
Młody gitarzysta miał trudności z przebiciem się na rynku. Nie pasował do schematu i grał nietypowo. Nie mając szans na zostanie prorokiem we własnym kraju, wyjechał na całkiem inny kontynent. Tam znalazł zrozumienie dla swojej sztuki i zdobył powodzenie. W jego przypadku krzywa tylko rosła, był tak utalentowany, że najwięksi chcieli z nim choć raz zagrać. I w jego przypadku, niestety, miało miejsce kłopotliwe szukanie coraz mocniejszych wrażeń – co jest charakterystyczne dla ludzi utalentowanych – i mimo, że sam Miles Davies chciał go wziąć, on był coraz bardziej przerażony otaczającym go światem. Jego strach słychać było w grze. Ostatnie dźwięki wydobywane ze swej gitary Jimi Hendrix nagrywał przeciw światu, czując się niezrozumiały, odszedł daleko od początków swej gry.
–
„Kiedyś uwielbiałem stawiać czarne kropki na pięciolinii. Potrafiłem siedzieć szesnaście godzin bez przerwy, pochylony nad stołem z butelką atramentu, kaligrafując kropki i kreski.
Nic nie było w stanie odciągnąć mnie od tego zajęcia – co najwyżej odrywałem się na chwilę aby coś zjeść albo napić się kawy, ale poza tym całe tygodnie i miesiące spędzałem przyklejony do krzesła, pisząc muzykę.
Sprawiało mi to frajdę, ponieważ słyszałem wszystko w mojej głowie i powtarzałem sobie do upojenia, że to co piszę jest po prostu genialne.
Umiejętność zapisania własnej kompozycji na papierze i wrażenie, że słyszy się ją w głowie jest czymś zupełnie innym niż zwyczajne słuchanie muzyki.
Jednak przestałem już pisać „muzykę na papierze”. Straciłem do tego zapał kiedy zrozumiałem co to znaczy użerać się z orkiestrami symfonicznymi. „
Zwyczajnie facet dojrzał. Ale przed kresem swej podrózy znów kupił atrament….
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/46/Frank_Zappa_Statue.jpg
–
I piękne i dziwne, i późne….
A ile Mozart miał lat, gdy komponował fantazję c-mol? 🙂
Którą, bo jest ich parę? 🙂
Ale domyślam się, że chodzi o KV 475. Miał 29 lat. Mozart jest przypadkiem szczególnym, bo u niego wszystko poszło szybciej, było bardziej skondensowane – zupełnie jakby wiedział, że wcześnie odejdzie…
Podobnie zresztą z Schubertem.
Uhm… Chociaż jednak wydaje mi się, że te wielkie dzieła wieku późnego mają jakiś szczególny rys – inny od tych równie genialnych, a tworzonych przez „młodzieńców” – chyba bardziej idzie to wszystko w stronę poszukiwań jakichś rozwiązań formalnych (nawet u buńczucznego i tragicznego Beethovena), podczas gdy w tych utworach wcześniejszych jest więcej luzu – nawet w naszej dramatycznej fantazji Mozarta.
Według nowomodnych teorii ostatnim utworem Bacha nie była Sztuka fugi, ale Msza h-moll, którą miał do końca przerabiać. Też muzyczny pomnik, ale trochę inny.
Schubert? A Winterreise? Tam się z utworem łączy bliska śmierć poety i kompozytora, z tego co pamiętam.
PS. Ja się tam od polityki wyciszyłem na spacerze w parku… Szkoda tylko, że wpis w blogu przeczytałem PO, a nie PRZED.
PS. 3M: mam nadzieję, że z tymi „Czterema ostatnimi pieśniami Struassa” nie przepijasz do mnie 😉 Ja cytowałem tylko Harriet Smith, która przebierała (w swoim felietonie o strojach muzyków) Renee Fleming z ‚złote majtki Kylie Minogue” do wykonania tych pieśni. I nic więcej 😉
Ciekawym okresem(takze z psychologicznego punktu widzenia) jest moment kiedy niektorzy Wielcy zaczynali „jezdzic po bandzie”(modny zwrot ostatnio) muzyki tonalnej,a nastepnie ja przekraczali.
Schoenberg robil to podobno z wielka trwoga i niechecia.
Żeby nie było, że nie czytam Waszych wpisów. 🙂
Posdrufka! 😀
O, to jest osobny, pasjonujący temat: muzyka na rozdrożu epok. Na pewno do niego wrócę 🙂
Tytuł jest ‚piękne, dziwne, późne’ i rzeczywiście w KdF, czy późnym Beethovenie tak jest. Ale ja sobie przypominam jeszcze inne dzieło — XV Symfonię Szostakowicza. Nie jest to dzieło wielkie, ale jest w nim jakaś dziwna aura twórcy, spoglądającego na swoje życie w chwili, gdy stoi się już na ostatnim progu. Mimo słabości ma ona coś hipnotycznego.
Jeszcze w większym stopniu takim utworem jest jego Sonata altówkowa, kończona już na łożu śmierci. Ciarki chodzą. W jego późnych utworach jest coś zimnego, jakby wszystko się już wypaliło…
Późna twórczość ?
Byc moze trzeba tworzyc tak, jakby kazdy skomponowany utwor czy inne stworzone dzielo bylo dzielem ostatnim. Tak podobno nalezy zyc. Uniwersalna recepta na pelnie zycia: przezywaj kazdy dzien jakby to byl twoj dzien ostatni, żyj żarlocznie
Bardziej do mnie dociera inna recepta wyrazona w stwierdzeniu: dzis rano zaczal sie pierwszy dzien reszty Twojego zycia. Analogicznie: wlasnie ukonczyles pierwsze z dziel, jakie przyjdzie ci jeszcze stworzyc.
Lapczywosc wobec zycia ma w sobie zarodek szarpaniny, wiecznej pogoni, proby wyprzedzenia wlasnego cienia. Drugie podejscie do zycia niesie w sobie opanowanie, spokoj i reflekcje, czas na zastanowienie. Tak mi sie przynajmniej wydaje.
Tworczosc ludzi, ktorzy albo otarli sie o smierc, albo stoja w jej nieuchronnej, namacalnej bliskosci jest wyjatkowo fascynujaca. POdobnie jak u tych, ktorzy przezywaja glebokie stany depresyjne, co per saldo sprowadza sie do tego samego. Podobno (i sa na to podstawy biochemiczne i psychologiczne) glebokie stany emocjonalne wyzwalaja u tworcy niedosiegle normalnie poklady wrazliwosci oraz wyposazaja go w niezbedny do ich wyrazenia zasob instrumentow tworczych. Byc moze wielki artysta z definicji musi byc zdolowany przez wlasny talent, ktorego ciemna strona sa wlasnie ciemne stany duszy. Ale tylko w ten sposob mozna podejsc do zycia refleksyjnie, a nie żarlocznie, i tym wlasnie rożni sie moim zdaniem prawdziwie bóźna twórczość od twórczości spóźnionej.
Spóźnionej wzgledem samego siebie.
Pani Doroto, przepraszam, ale powrócę jeszcze do poprzedniej dyskusji. Nie mam w zwyczaju udawać, że nic się nie stało, jeżeli coś mnie dotyka i boli. Uważam, że wyrażanie swojej opinii jest niezbywalnym prawem wolności.
Chciałabym, żeby wytłumaczyła mi Pan co „też jest bardzo smutne, że można tak myśleć” w moich wywodach.
Mam się za osobę wrażliwą, być może wypowiadam się w sposób mało precyzyjny, staram się brać pod uwagę każdą stronę i ją rozumieć. Nie feruję, a przynajmniej staram się, wyroków, bo nie siedzę w Innym, nie znam Jego myśli i uwarunkowań. Czuję potrzebę przezwyciężania uraz i pojęcia racji w stosunku do osób, których nie lubię i nie rozumiem.
Jednocześnie żyję wystarczająco długo, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że KAŻDY człowiek jest zdolny do każdego rodzaju czynów i na ogół nie przyznaje się do tego sam przed sobą. I ja też, bo to byłoby nie do udźwignięcia.
Odpowiadając na Pani wpis nie zapytałam, co mianowicie znaczy, że Artur Żmijewski mocuje się z kondycją ludzką. Na czym polega to mocowanie?
To są takie słowa wytrychy, chciałabym wiedzieć, co dla Pani znaczą.
Będę zobowiązana za odpowiedź na te dwa pytania.
mt7:
Moje słowa „to bardzo smutne, że można tak myśleć” dotyczyły tego, że można uznawać, że człowiek nagi jest pozbawiony godności. DLACZEGO?!!! Człowiek jest człowiekiem, a jego godność nie leży w ubraniu. Jeżeli ktoś jest przez kogoś obnażany na siłę z sadyzmu, potocznie również się myśli, że pozbawiany jest godności – ja uważam, że godności się pozbawia właśnie druga strona. Bo stosuje przemoc.
Jeśli zaś oglądamy kogoś, kto nie wie, że jest oglądany, jest w sytuacji neutralnej, a przyjemnej, a przy tym jest nierozpoznawalny, gdzie tu utrata godności? Tym bardziej w przypadku, gdy zgadza się z własnej nieprzymuszonej woli na udział w przedsięwzięciu. Uznanie przez Torlina zdjęć z widocznymi narządami płciowymi za półpornograficzne, tylko dlatego, że te narządy widać, jest dla mnie częścią tego poglądu. To nie są gorsze części ciała – cały człowiek jest człowiekiem, razem z tymi częściami, i jeżeli zdjęcie nie odnosi się do pornograficznych celów, nie ma powodu, by je z pornografią (czy półpornografią) kojarzyć. To już problem tego, komu się kojarzy 😉
Odpowiedź na drugie pytanie winna być jeszcze dłuższa. Teraz nie bardzo mam czas, bo wychodzę. Może potem odpowiem.
Pozdrawiam.
>dorota.szwarcman godz.18;12
„Jeśli zaś oglądamy kogoś, kto nie wie, że jest oglądany, jest w sytuacji neutralnej, a przyjemnej, a przy tym jest nierozpoznawalny, gdzie tu utrata godności?”
Pani Doroto!Ten ktoś nie jest w sytuacji neutralnej,jest podglądany!Prawdopodobnie wbrew swojej woli.A to,że jest nierozpoznawalny jest dosyć wątpliwą pociechą,jego godność została naruszona!O!
Zastanawiam się czy jest coś takiego jak półpornografia? To tak jak jajeczko częściowo nieświeże albo – jeszcze lepiej – półdziewica.
Trochę w ciąży
O, ale nikt nie odpowiedział na mój post:
że sztuka jest dla ludzi, a nie dla „znawców”, wobec tego każdy odbiorca sztuki ma prawo do krytyki. Przeczytam, oglądnę, usłyszę, wyrażę swoje zdanie – podoba mi się albo nie, albo wzruszam ramionami, nic mnie to nie obeszło. I nie ma w tym pogardy dla Artysty. Po prostu nie trafiło do mnie. Albo odwrotnie, zdrzaznilo mnie. Oburzyło. Mam prawo wartościować, jako odbiorca, co to znaczy, że „się nie znam”? Nie znam się na nutach, na muzyce poważnej, a bardzo chętnie słucham, nie znam sie na kolorach, a obrazy tego i owego lubię… nie znam sie na wielu wielu innych rzeczach, nigdy nie napiszę wiersza ani ksiażki.
Gdyby sztuka miala byc dla znawców, to niech dotacje na sztukę płyną z kasy znawców, a nie ministerstwa kultury i sztuki, czyli z kasy podatnika.
Chyba, że nie widziałam, nie czytalam, nie slyszałam, a się wyrażam… czyż nie?
Akurat co do sztuki – uważam, że każdy ma prawo do własnego sądu i wyrażania opinii na forum. My się wcale nie musimy zgadzać. Ale warto wymienić opinie.
I nie ma się o co kłócić – w sumie wyszła całkiem niezła dyskusja na ważny temat. No to dajmy sobie teraz siana i przestańmy!
Wszak de gustibus…
A ja byłam na zakończeniu dorocznego Kingston Blues Festival i choć bardzo sie kłóci z zadanym tematem, podam sznureczek do:
http://alicja.homelinux.com/news/Kingston_Blues_Festival-2007/
Pamietajcie o jednym: to wszystko nic naprzeciw wieczności!
Alicjo mnie to czasem było głupio bo wmawiano mi, że nie rozumiem a to przecież jest wielka sztuka … kiedy się jednak człowiek tym przejmie i poszuka różnych opinii to się okazuje, że ta zwykła intuicja człowieka, w miarę rozumnego, nie zawiodła go …. 🙂 ….. w tym dzisiejszym świecie, wielkiej manipulacji naszymi zmysłami i emocjami i sztuka bywa manipulacją …. jeśli mi wygodnie z taką sztuką to ja akceptuję … jeśli mnie uwiera … wybieram inną ….
Ja rozumiem, że innym może się podobać to co mnie tak sobie …. tylko niech nikt na mnie nie krzyczy, że ma rację dlatego ja jestem gorsza … bo ja tylko grzecznie mówię – nie – dziękuję, to mi nie odpowiada …
A jeszcze coś dodam, no, tak mnie naszło, możecie czytać albo nie, ale…
każdy ma opinie na temat nagości, a zwłaszcza jeśli chodzi o własne ciało. Są ludzie, którzy lubują się w obnażaniu, są ci, co nie za bardzo. Sferę ciała uznaję za intymną i nie chcę, by mnie ktoś podglądał, i tak jak Jedrek Uherski uważam, że nie ma czegoś takiego, jak „sytuacja neutralna” i voyeryzm. To nie ma nic wspólnego z pruderią. Po prostu – moje ciało i mój wybór. Nie bawi mnie oglądanie innych nagich ciał – wzruszam ramionami, pomijam. Napatrzyłam się dość w realu w sytuacjach, o których wspomina Maria.
Jest taki piękny obraz Gustawa Klimta, o trzech pokoleniach, nie pamietam tytułu i nie mam teraz czasu szukać. Młoda kobieta, starsza, i babcia.
O, ale dałabym wiele za zdjęcie Piotra z sąsiedztwa, jak wybiega z tej słynnej sauny na krzyk Basi 🙂
Jolinek,
toteż właśnie chętnie wysłuchuję sugestii, bo a nuż coś przegapiwszy 🙂
Tylko bardzo proszę mnie nie zmuszać!
ie zmuszać i nie mieć za złe 🙂 jeśli nie … 🙂 …. to dobrej nocy 🙂
Pani Doroto, proszę mi pokazać, w którym miejscu pisałam o nagości, lub o tym, że nagi człowiek jest pozbawiony godności. Nagość mnie nie porusza, co najwyżej śmieszy, więc nie przyszłoby mi do głowy pisanie czegoś takiego.
Zrobiłam mały wtręt w sprawie Pani Kozyry, ale chodziło mi o podglądactwo i instrumentalne wykorzystywanie innych ludzi.
To była zresztą uwaga na marginesie.
Cały czas próbowałam odpowiedzieć na Pani pytanie dotyczące twórczości z udziałem osób niepełnosprawnych, w tym wypadku głuchych.
Próbowałam dla siebie i innych zanalizować swój niechętny stosunek ( z pewnymi wyjątkami oczywiście) do pomysłów tego typu.
Mam zwyczaj przymierzać siebie i swoich najbliższych do określonych sytuacji i według tej wiedzy i doświadczeń, które mam dzisiaj. nie zgodziłabym się na udział w eksperymencie mojego dziecka gdyby było głuche, czy pokazania mojej mamy, czy kogokolwiek z bliskich. A skoro tak myślę, nie mogę patrzeć na to z aprobatą. Mogę starać się zrozumieć i to robię.
Być może, gdybym była poddana takiej próbie, podjęłabym inną decyzję.
Jak powiedziałam, nie znam splotu okoliczności i emocji innych ludzi, mogę tylko wypowiadać się w swoim imieniu i w tym konkretnym czasie.
Tylko to tych kwestii odnosił się mój poprzedni komentarz.
Pytanie: do jakiego stopnia jestesmy „wlascicielami” swoich rodzicow lub dzieci? Czy gluche dziecko jest jednoczesnie pozbawione intelektu i zdolnosci rozpoznawania co, kto i dlaczego zamierza z nim robic? Czy i komu robimy przysluge ubezwlasnowolniajac osoby uposledzone czy pod jakims wzgledem niepelnosprawne? Jak daleko uwzgledniamy ich wole, prawo do uczuc (rowniez seksu), intymnosc, godnosc osobista, prawo do uczestniczenia w szeroko pojetym zyciu (na miare ich mozliwosci)? Na ile ulatwiamy im poruszanie sie w swiecie? Czy nie pakujemy ich w wate i zamykamy w enklawach dla „ich dobra” a naszej wygody? Czy w imie nie naruszania ich godnosci nie wykluczamy ich po prostu z normalnego zycia? Zycia pelnego radosci ale i rozczarowan?
No to dobrze, mt7, przyjmijmy, że się nie zrozumiałyśmy.
Alicja 21.07: oczywiście jeśli ktoś uznaje strefę ciała za intymną, proszę bardzo.
Miałam przyjaciela (już nie żyje), wybitnego malarza i krytyka sztuki. Piszę o tym, bo to żadna tajemnica: otóż miał on taki zwyczaj, że latem chodził po mieszkaniu nago. Miał gości czy nie miał, obojętne, tak po prostu się zachowywał, i wszyscy się do tego przyzwyczaili. Zawsze mawiał, że jeśli ktoś chce mu w tym towarzyszyć, to on zaprasza, a jak nie, to nie. Gwoli ścisłości: ja się nigdy w tym kontekście nie rozbierałam i to był mój wybór 😀 Kiedyś przyszedł do niego inny krytyk (też już nie żyje…) – i postanowił, że on też się rozbierze, było dość gorąco. No i musiało to fajnie wyglądać: dwóch nienajmłodszych golasów, ja (młodsza od nich) ubrana plus mój szorstkowłosy piesek, o którym J. mawiał, że jest jak z Carpaccia 😆 Sytuacja była absolutnie aerotyczna. Jak na plazy nudystów. Nie widziałam czegoś mniej erotycznego niż plaża nudystów 😉
Ale słowa „nagość mnie śmieszy” też są dla mnie smutne… Bo niby co w tym śmiesznego? Tak jakby śmieszny był stół, drzewo, pies. Człowiek taki jest. Jeżeli wierzący uważa, że jest stworzony „na obraz i podobieństwo Pańskie”, to tym bardziej: co w tym śmiesznego? Toć to bluźnierstwo 🙂
A wracając do filmu Żmijewskiego: ja z początku, słysząc tylko o projekcie, miałam dość podobne odczucia jak mt7, a po obejrzeniu filmu i rozmowie z Arturem zrozumiałam, że to błąd. Później, mając trochę do czynienia z niepełnosprawnymi, zrozumiałam daleko więcej. I dlatego mówię: godności się tak znowu łatwo nie traci (tak, Jędrzeju U.!). Dla mnie właśnie ci ludzie są godni wtedy, kiedy śpiewają, jak potrafią. Co więcej: jest w tym coś pięknego.
Wszystkich serdecznie pozdrawiam.
Pisałam powyższe przed przeczytaniem postu passpartout. No właśnie…
Passpartout, ja już się w życiu dość nagadałam, czego to ja bym na pewno nie zrobiła, lub zrobiła, w określonej sytuacji.
Życie boleśnie zweryfikowało moje dobre i wysokie mniemanie o sobie. Pozwól więc, że pozostanę przy swoich przemyśleniach.
Wydaje mi się, że do zudzenia pisałam, że najwyżej z darów Stwórcy cenię wolność, przyznaję ją innym i przyznaję sobie.
Pani Dorota napisała:
Nie widziałam czegoś mniej erotycznego niż plaża nudystów.
To prawda, raczej zabawny i strasznawy widok. Trochę przypomina golasy Boscha. 😀
Ja też lubię chodzić w domu na golasa, ale do gości się ubieram, nie chciałabym ich przestraszyć. 😆
Ha! I tu mamy EmTeSiódemeckę! Dopiero co pisała, że Bosch jest jej ulubionym malarzem… 😆
No właśnie! Jest. 😀
Napisałam przecież o pięknie brzydoty.
A Pani taki jegomość nie śmieszy:
http://picasaweb.google.co.uk/maria.tajchman/OwczarkowaBuda/photo#5093832786629304946
Śmieszy mnie nie tyle jegomość, co sprawa (pamiętam wpis Owczarka) 😆
Dobranoc! 😀
To wcale nie chodzi o erotyczność.
Czy naprawde musimy byc nadzy, żeby cokolwiek wyrażać sobą?! Trochę (dużo) mnie ta teoria drzazni, Pani Doroto, że jak się nie rozbierzesz, to się nie pokażesz, coś ty za…
Passpartout : czy to jest pytanie teoretyczne?
Dopiero teraz zacząłem czytać i właściwie powinienem pisać całą noc.
Panie Piotrze!
Stan, w którym połówka nie istnieje, jest tylko w konkretnym realnym życiu, a nie w wartościowaniu. Można być w ciąży, albo nie być, dostać się na studia, albo nie dostać, skoczyć nad poprzeczką lub nie. Ale istnieje szklanka do połowy pełna (pusta), jest półprzewodnik, półciężarówka, półanalfabeta, półautomatyczny, półdystans, istnieje również coś takiego jak półdziewica
http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2507446
Chciałem zauważyć, że istnieją stany pośrednie pomiędzy pornografią i aktami.
Nasze życie jest umową społeczną. Nie chcę robić tu wykładu z socjologii i psychologii, ale nasze zachowanie jest zbiorem pewnych kanonów. Zawsze znajdą się ludzie, którzy je próbują łamać i są to najczęściej artyści. Ale nie można zachowania tych „łamaczy” traktować jako nową normę w umowie społecznej. I nikt nie może chodzenie dwóch mężczyzn w obecności kobiety uznać za normalne. Jeszcze raz podkreślam, jest to sprawa tych osób i ja się nie wtrącam, również ich nie krytykuję ani nie oceniam. Protestuję tylko wobec stawianiu tego rodzaju spraw jako „normalnych” (wszyscy powinni tak robić, a jak nie robią, to są dziwni i w ogóle zacofani).
A tak nawiasem mówiąc nagość jest brzydka (z wyjątkiem osób bardzo młodych).
Odpowiadając w sprawie sztuki i niepełnosprawnych – ja to nazywam fundamentalizmem. Występuje on nie tylko w polityce i religii, ale spotyka się go wszędzie. Ekolodzy budują wiatraki, o które rozbijają się ptaki, weterynarze rozsypują lekarstwa na wściekliznę dla lisów, dzięki czemu nie mamy zajęcy, kuropatw, głuszców i cietrzewi. To samo jest ze sztuką nowoczesną. Każdy ma ją kochać, a kto nie kocha – ten głąb, jest mało inteligentny, nic nie rozumie, właściwie jego poziom umysłowy nadaje się tylko do słuchania Ich Troje albo Rubika. Taki sam fundamentalizm panuje np. w przypadku filmów Kieślowskiego. Kiedy się pytam, po co te filmy zostały nakręcone, gdyż dla mnie są one puste jak wydmuszka, słucham o swoim nieuctwie, braku inteligencji i wrażliwości, bo Kieślowski wielkim reżyserem był.
To samo jest z osobami niepełnosprawnymi. Jest obowiązek ich kochać, czy oni sobie tego życzą, czy nie. Robiłem badania socjologiczne z osobami niepełnosprawnymi, zarówno fizycznie, jak i umysłowo. Może to dziwnie zabrzmi, ale najlepiej sie czułem wśród schizofreników. Kilka dni siedziałem w ich domu środowiskowym i z nimi gadałem. Niech Pani sobie wyobrazi, że np. ludzie ociemniali największą pretensję do ludzi zdrowych mają o to, że za wszelką cenę chcą im pomóc. Łapią ich za ręce, ustawiają w innym kierunku, dezorganizują ocenę rzeczywistości. Moim zdaniem nie umiemy naprawdę pomóc niepełnosprawnym, a to co robimy, jest jedynie podkreślanie własnego humanizmu we własnych oczach, a nie realną pomocą tym ludziom.
Alicja: ależ kto tu coś takiego powiedział, że „jak się nie rozbierzesz, to się nie pokażesz” – no kto i gdzie? 😆
A teraz się rozbieram i idę spać 😀
Do wypowiedzi Pani Doroty (22:33) dodałabym jeszcze dwie sprawy:
1) Każdy człowiek ma jakieś marzenia. Kształtuje codziennie swe marzenia i swój obraz rzeczywistości idealnej. Im bardziej się kontaktuje ze światem, tym te oczekiwania są bogatsze. Np czytając brailem, jaką fantastyczną rzeczą jest być w tv – chce tam być. Spełnia marzenia – jest szczęśliwy.
2) Nic na to nie poradzimy (znaczy, ubolewam nad losem leniuszków 😉 ) – nasze głębokie i trwałe szczęście bierze się najczęściej z przekraczania siebie. Ograniczeń, jakie nam stawia świat, ale jeszcze bardziej – przeszkód, jakie są w nas samych:wrodzonych i nabytych. W tym sensie nieartykułowany dźwięk wydobywający się z gardła osoby z podstawowymi problemami w tym zakresie jest może cenniejszy, niż fraza Magdaleny Kozeny 🙂
Co do nagości – czy równie żarliwie potępiamy fakt używania modelek przez twórców klasycznych aktów? Ich sytuacja bywała dwuznaczna; czasem – dramatyczna. A co z eksperymentami Leonarda? Wydaje mi się, że wiodącą siłą jest tu lęk. I brak zrozumienia: zaplecza teoretycznego, chłodnego oka, ‚odejścia’ (malarski termin – niech więc będzie potocznie: dystansu), wiary w siebie – czy mam dostatecznie dużo kompetencji by w razie potrzeby odróżnić ziarno od plew.
Jak to mawiał Miłosz: ‚Są różne poziomy niezrozumienia; mam nadzieję, że mój jest wystarczająco wybredny’. No więc, jeśli mi mówi Szwarcman, Osęka, Pietrasik, Stala, że nie rozumieją – zaczynam się nad tym zastanawiać. W innych wypadkach mogę ewentualnie się zirytować, że mi ktoś oczy psuje i głowę zawraca takimi rewelacjami 😈 🙂
Sztuka wysoka, zwłaszcza awangardowa, zawsze była elitarna. I nie ma problemu, jeśli taką pozostanie. Kto chce – chętnie się wybierze w tę intelektualną podróż. A – jako, że są to zazwyczaj ludzie cenni dla społeczeństwa z wielu innych powodów – rzecz bywa dotowana przez państwo czy fundacje prywatne.
Jak dobrze byłoby móc czytać i rozmawiać w tym blogu plus-minus na temat… biorąc pod uwagę ogromne kompetencje Gospodyni (codziennie jestem pod coraz to większym wrażeniem) i wiedzę paru Komentatorów… (do tej grupy bardzo dużo mi brakuje, dlatego chętnie wykorzystam okazję do posiedzenia cicho… używając nieśmiertelnej frazy Jacquesa Chiraca 😀 )
Tylko jeszcze do Torlina, skoro już się tak rozpisał:
1. Co do pierwszych kilku akapitów, przykro mi, ale nigdy się nie zgodzimy. Także co do tego, że nagość jest brzydka. Żal mi ludzi, którzy tak myślą. A określenie, że coś „nie jest normalne”, JUŻ JEST OCENĄ, i to negatywną.
2. Akapit o fundamentalizmie jest całkowicie błędny z założenia. Nie będę się dłużej rozpisywać o tej porze – jutro poniedziałek, trzeba się wyspać. Jedyne, co do czego mogę się zgodzić, to filmy Kieślowskiego – też wydaje mi się, że góra urodziła mysz.
3. Co do ostatniego akapitu: nie wiem, z czym tu polemika, pisałam przecież to samo: nie umiemy zachować się wobec niepełnosprawnych. http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=35#comment-2346
Ale „Lekcja śpiewu” nie ma nic wspólnego z „podkreślaniem własnego humanizmu we własnych oczach”. To było przedsięwzięcie wspólne. I bardzo otwierające OBIE strony.
A ja mysle ze kazdy na swoj sposob ma racje – to chyba nazywa sie tolerancja gdy wysluchamy innych i wyrazimy wlasna opinie jednoczesnie nie naciskajac by ta ostatnia przyjeta byla za pewnik.
Zwykle wychowanie (mam na mysli szerszy aspekt tego slowa) wplywa na nasze reakcje. Ta sama sytuacja jednych gorszy, innych smieszy, czy tez wywoluje zgola obojetnosc.
Co poeta mial na mysli, co chcial przedstawic malarz, jaka byla motywacja kompozytora – czy pamietacie takie pytania ze szkoly? I w odpowiedzi powtarzane formulki z podrecznikow. Zawsze mnie to draznilo i niestety drazni – bo tak naprawde to kto poza tworca znal (zna) odpowiedz?
Latwo jest z perspektywy czasu oceniac – wiedzial ze to jego ostatnie dzielo. A jesli nie wiedzial? Jesli mial dalsze plany na inne prace? Tego nie wiemy. Tu wystepuje czysta spekulacja. I w tym nie ma nic zlego, zlo nastepuje wowczas gdy staje sie to przyjeta formulka: tak bylo, full stop. Nie ma odwolania.
Niegdys sztuka byla dla elit – teraz zatacza szersze kregi. I nie ma co ukrywac – nie wszyscy (smiem twierdzic wiekszosc, duza wiekszosc) nie ma przygotowania teoretycznego, nie mowiac juz o naukowym, co wcale nie przeszkadza w odbiorze. Ladne – brzydkie, dobre – zle, lubie – nie lubie, chce – nie chce. Splycona opinie? Byc moze, ale jakze popularne.
W jednej z wypowiedzi padlo stwierdzenie , ze filmy powstaja na benefit autora. To jest troche kontrowersyjne – bo i tak i nie. Ostatnio w TV australijskiej byl emitowany odcinkowy film dokumentaly. Bohaterami byli bezdomni i psychicznie niezrownowazeni ludzie. Autor zorganizowal z nimi chor i doprowadzil do wystepow oraz nagrania CD (to tak w telegraficznym skrocie). Nie bede teraz opisywac zmagan bohaterow z materialem muzyczny, probami, organizacja, przezyciami itp – choc to glowna mysl przewodnia dokumentu. Organizator i autor filmu w jednej osobie zyskal pewne apanaze osobiste po emisji. Pytanie – czy przewidzial, czy to bylo motorem przedsiewziecia, czy niezamierzony final.
Nie jestesmy przygotowani do niesienia pomocy niepelnosprawnym, czesciej przeszkadzamy i irytujemy niz pomagamy – tak pisze Torin. Pewnie nieco racji w tym jest. Pozytywny odruch powoduje negatywny odbior. Ile razy jednak pomoc okazuje sie potrzebna i wcale nie wynika z potrzeby zaspokojenia wlasnego ego – raczej ludzki odruch. I moze zrozumienie. Moze problem polega na edukacji na tym polu – szerszej edukacji, plus pomoc panstwa. Np: dzwiekowe sygnaly swietlne na skrzyzowaniach, zjazdy na w/w, ulatwienia w transporcie publicznym itp.
Pani Doroto – a co to jest „Normalne”?
Krotka prosba na zakonczenie – prosze mi wytlumaczyc na czy polega wielkosc Pendereckiego. Nie mam zadnego stosunku do jego muzyki z tej prostej przyczyny, ze jej nie rozumiem. I wcale sie tego nie wstydze.
Pozdrawiam
Echidna
Nagosc jest brzydka ?
Nagosc jest po prostu naturalna.
Torlinie: piszesz o ‚fundamentalizmie’ sztuki współczesnej, ale przecież nie tylko współczesnej — tożto Gombrowicz kpi, że „Słowacki wielkim poetą był”. To jedyna odpowiedź jaką zwykle się dostaje na pytanie o to o co chodzi w sztuce uważanej za wielką, niezależnie od epoki.
Tak to już jest, że sztuka nie poddaje się streszczeniom. Gdyby się poddawała, nie trzeba by tworzyć muzyki, obrazów, rzeźb, tylko od razu rozesłać recenzje, po których każdy zrozumie i się dogłębnie przejmie.
I tak też to jest, że każdy ma swoich artystów bliskich i ma odległych. Tych, których rozumie i tych, do których go nic nie przekona. Warto może uważać i nie nadużywać słowa głąb, na tych, którzy nie rozumieją sztuki nam bliskiej, ani nie szafować pochopnie wyrażeniem „puste jak wydmuszka” na sztukę nielubianą.
PS. A mi się przypomina nagość w Sarabandzie Bergmana, gdzie dwoje starych ludzi (Liv Ullman i Erland Josephson) nagich się obejmuje. To nie jest ani erotyczne, ani odpychające. Jest w tym słabość człowieka (ha! a kto widział „Człowieczą słabość” w „Powrocie Ulissesa do ojczyzny” Monteverdiego u Christiego?), pewna godność, resztka miłości. Nagość jest materiałem dla artysty, z którym można zrobić przeróżne rzeczy.
Jacobsky!
Słowo „brzydki” nie jest antonimem słowa „naturalny”.
PAKu!
Ja wyraźnie napisałem: „gdyż dla mnie są one puste jak wydmuszka”.
Króciutko nawiązując do wczesniejszych dyskusji – mimo całego czarnego piaru, dalej będę lubił nagośc. I taki drobny cytacik „Holenderscy malarze malowali ludzi starych i pokurczonych…”
Dzień dobry.
Moim zdaniem to Jacobsky ma rację, nie Torlin. Takie jest i moje myślenie. Nagość jest naturalna i NIE WIDZĘ POWODU, dla którego miałabym ją a priori uważać za brzydką. Wcale nie dlatego, że „brzydki” uważam za antonim słowa „naturalny”. Można mówić o jakimś konkretnym ciele, że się komuś podoba czy nie podoba – jak o każdym innym obiekcie wizualnym. A słowa Torlina z 23.40 (nagość jest brzydka z wyjątkiem osób bardzo młodych; szkoda, że jeszcze nie napisał, że młodych dziewczyn 😉 )… Co tu dużo gadać, ja tam sobie nie odbiorę, że ciała ludzi, których kocham, są piękne w każdym wieku, i że ja też jestem piękna, choć dawno skończyłam 20 lat 😆 😆 😆
Kieślowski – ha. Kłopot w tym, że najlepsze filmy robił na początku (pamiętacie „Przypadek”? A dokumenty?), natomiast robiąc „Dekalog” i „Trzy kolory” sam do końca nie wiedział, o co mu chodzi, i to się z czasem pogłębiało. Sam o tym mówił. Nikt mu nie wierzył, kiedy po „Trzech kolorach” twierdził, że nie będzie już robił filmów. Że tak się stało naprawdę, zadecydował los, ale gdyby żył – kto wie?
echidna: tak, tak, edukacja, przede wszystkim EDUKACJA! mądra. W każdej dziedzinie. Tej też.
A wracając do topiku 🙂 czy artysta „wiedział, że to jego ostatnie dzieło” – ja o tym nie pisałam, pisałam o pewnej kondensacji i intensyfikacji środków w późnych dziełach. A kto wiedział, kto nie wiedział, kto czuł w podświadomości – różnie z tym bywało. Nie wiem, czy Grisey wiedział, że „Cztery pieśni” to jego ostatni utwór (jego śmierć, bodaj na wylew, była dość nagła), ale np. Richard Strauss wiedział – sam nadał tytuł „Vier letzte Lieder”; miał wtedy 84 lata…
Twórczość wczesna vs późniejsza [nigdy wszak nie wiadomo, czy to ostatni utwór, czy będa kolejne*] – na przykładzie wzlotu i upadku Marka Knopflera. Wczesne DS było czymś niemal rewolucyjnym na brytyjskiej scenie muzycznej końca lat 70. Smak, melodia, pomysł, wykonanie. I niezestarzało się do dziś. A potem raczej w dół, w dół, w dół. Oczywiscie każdy może mieć frajdę grając w barze country, ale czy inni też muszą. Czy ktoś zauważa nowe utwory Marka?
Są i inni muzycy, który niby wciąż nagrywają nowy materiał, tylko nie wiadomo po co. Przypomina mi się tu recenzja nowej płyty Chrisa Rea -„czy ktos jeszcze potrzebuje nowej płyty ChR?”.
Mam wrażenie, że grupa twórców, którzy mając bliżej niż dalej, tworzą lepiej, jest jednak dość nieliczna.
* Przypadkiem szczególnym wydaje mi się tu Freddie Mercury, który w przerwach sprawdzania, czy jeszcze odycha, śpiewał, pisał, recytował… Czy to było lepsze niż wcześniejszy Queen trudno mi powiedzieć, ale ducha i swiadomości siebie nie sposób odmówić.
No i tu widzimy wyższość poważki nad rockiem 😉
Ale jak porównamy wczesnych i późnych Beatlesów…
O, Pani Doroto, lepiej nie ruszać grząskiego problemu wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy 😉
Coś ma jednak do rzeczy fakt, że w poważce 🙂 czas płynie trochę wolniej.
W tym wpisie słowo „śmierć” będę traktował w sposób bardziej ogólny, jako zakończenie jakiegoś procesu.
Należy wystrzegać się dopasowywania post factum faktów do teorii. W historii Bitelsów utwór I Want You (She’s So Heavy) uważany jest za ostatni w ich dorobku. Utwór kończy się gwałtownym urwaniem melodii, tak jakby muzycy chcieli dać znać, że to już koniec.
http://pl.youtube.com/watch?v=-dMHWeNv1Ew
Foma!
Nie ma niebezpieczeństwa „grząskiego problemu”. Co wolisz – melodie operetkowe czy śpiewającego Turnaua? Chóry cerkiewne czy Pavarottiego?
Przecież to są kompletnie różne gatunki muzyki. Nie można porównywać sprintera z długodystansowcem, mimo, że i to biegacz lekkoatletyczny i to.
Torlin,
oczywiście jeden biegacz i drugi, ale problem jest, bo jakoś niepostrzeżenie przekracza się granicę pomiędzy „woleniem” a „byciem lepszym”, utożsamiając jedno z drugim.
A z podanej przez Ciebie czwórki chóry cerkiewne – tak, Turnau – czasami tak, Pavarotti – nie, melodie operetkowe – nie, nie i jeszcze raz nie.
Pavarotti nie?
Hm… przecież on nie tylko występował jako 1/3 Trzech Tenorów. Ja rozumiem, że pokazywano tyle ‚komercyjnego Pavarottiego’, że można zapomnieć iż był wcale dobrym śpiewakiem, ale przecież tu na blogu jest ‚izba refleksji’ 🙂
Widzisz PAKu, są gusta i guściki, a ja jakoś nie przepadam za operowym śpiewem, szczególnie wywodzącym się z repertuarowej tradycji XIX wieku (do partii wokalnych w muzyce barokowe jakoś się przekonałem, na tyle, by ich słuchać). I nie ma to nic personalnego z Pavarottim, choć jako tenor ma u mnie przechlapane bardziej niż jakiś baryton 🙂
foma, jedz na Krete 😉
http://www.youtube.com/watch?v=48zhdW_2nUQ&mode=related&search=
PAK – piękne drobiazgi na fotoblogu 😀
Fomo: ja też nie przepadam, ale trafiały mi się takie wykonania, gdzie łapałem się za głowę z zapytaniem: „kto tak pięknie śpiewa” i odpowiedź była oczywista 😉
Co do fotoblogu: to porumienię się trochę wirutalnie 🙂
foma pisze:
„problem jest, bo jakoś niepostrzeżenie przekracza się granicę pomiędzy “woleniem” a “byciem lepszym”, utożsamiając jedno z drugim..
Masz rację, to jest istotny problem, również mój.
Mogłabym wymienić długą listę okoliczności, w których spoglądam z politowaniem na inaczej myślących, czy czujących.
Chyba póki życia ta walka między rozbuchanym ego, a próbą ogarnięcia świata i bliźnich z innej perspektywy, będzie miała miejsce.
Może w świecie pełnym zagrożeń i niespodzianek człek próbuje sobie pomóc,utwierdzając się po lepszej – we własnym mniemaniu – stronie.
A Pavarotti, którego skądinąd lubię, kojarzy mi się z tekstem Młynarskiego: „trzeba wiedzieć, kiedy wstać i wyjść”.
A oczywiście, że niemal w każdej stylistyce zdarzają się perełki, nawet Beatlesom 😉
No, ja wiem, mówić do fomy-stonesomana o Beatlesach… Ale nie da się zaprzeczyć, że oni się naprawdę rozwijali, w przeciwieństwie do, hm, wielu innych zespołów 🙂
A porumienić się tu wirtualnie można tak: 😳
Trochę w odpowiedzi fomie.
A ja lubię wszystkie gatunki muzyki, i arie operowe, i operetkowe, chóry cerkiewne, koncerty muzyki dawnej i organowej, koncerty orkiestr kameralnych i symfonicznych, lubię fortepian, skrzypce i saksofon. Lubię poezję śpiewaną, występy tenorów, wielkie koncerty bitowe, hard rock, piosenki kabaretowe.
Ale – jak napisałem kiedyś w blogu – gdyby ktoś mi kazał pod groźbą rozstrzelania wybrać tylko jeden gatunek muzyki – to wybrałbym Old Jazz.
http://torla.blog.interia.pl/?id=691470
Jestem absolutnym wariatem na punkcie dwóch rodzajów ówczesnej muzyki: śpiewających piosenkarek takich jak: Ella Fitzgerald, Nina Simone, Billie Holiday, Lena Horne, Sarah Vaughan, Dinah Washington, Julie London i orkiestr jazzowych: Glenna Millera, Tommy Dorsey’a, Benny Goodmana, Duke Ellingtona.
Ja rozumiem, że każdy ma swoje preferencje, ale gdyby mi ktoś kazał wybrać jeden, tylko jeden utwór, który uważam za najdoskonalszy w muzyce, który jest moim zdaniem ideałem – to ja wybrałbym „The man i love you” w wykonaniu Colemana Hawkinsa.
http://pl.youtube.com/watch?v=aWfpV_B65GI
Pani Doroto, oczywiście że Beatlesi się rozwijali, i z rozwrzeszczanych dwudziestolatków stali się muzykami pełną gębą. Ich wpływ to tu to tam też jest wyraźnie wyczuwalny, nieraz z korzyścią dla wpływanych. Aż takim fundamentalistą to ja nie jestem 🙂 A foma-stonesman to za dużo powiedziane…
PAK: Nie, to nie było przepijanie do Ciebie, przynajmniej nie świadomie 😉
P.S. A propos triady: nagość, sztuka i pornografia – polecam fotografie Nobuyoshi Arakiego. Wczoraj skusiłem się na kupno albumu, portfel jęknął ciężko na takie dictum, ale było warto 🙂 Pornografia może być sztuką, a sztuka bywa pornografią częściej niż się niektórym wydaje…
3M – aż się chce dorzucić Petera Hegre czy Grigoriya Galitsina, balansujących pomiędzy pornografią a niewinnym aktem, choć są mniej drapieżni od NA
O – Araki jest super… Była kiedyś wystawa w CSW, ale to był tylko wycinek 🙂
Z wastawy w poblizu Bazylei:
http://www.beyeler.com/fondation/f/html_11sonderaus/27eros21/02_bild_araki_06.htm
To tez Araki
http://blog.sme.sk/blog/3049/53889/araki1h.jpg
Nagość nie jest brzydka … jest intymna dla wielu osób ….
Pani Doroto,
dziekuje za rozwiniecie w moim imieniu odpowiedzi dla Torlina na temat brzydoty v/s naturalnosc nagosci. Powiedziala Pani dokladnie to samo, co ja bym odpowiedzial gdyby nie roznica czasu i spowodowane nia opoznienie w odbiorze i w reakcji.
Pozdrowienia
echidna,
pytasz o podstawy wielkosci Pendereckiego ?
Nie wiem, ale wydaje mi sie, z kazda tworczoscia jest jak z wpisami na blogu: maja one tyle wartosci, ile wywoluja zamieszania tam, gdzie sie je umieszcza. Jedne wpisy przechodza niezauwazone i kropka, inne przchodza niezauwazone nawet jesli ich autor piekli sie expressis verbis, ze nikt nie odpowiedzial na jego wpis, a niektore wpisy maja wystarczajacy potencjal dyskusyjny oraz sile oddzialywania, ze zaczynaja zyc wlasnym zyciem na blogowisku, i poza pewnymi wypadkami, kiedy moderator ingeruje i zaczyna sterowac dyskusja z pozycji autorytetu, wartosciowe wpisy zyja swoim zyciem i generuja tyle odpowiedzi, ile sa one warte. To cos jak ze sprzedaza domu na rynku. Nawet jesli wlasciciel mysli, ze jego dom to perelka, to dom zostanie sprzedany dokladnie za tyle, za ile ktos zechce go kupic, i dlatego czasem latwiej sprzedac domek skromny, acz z dusza, niz palac bez pomyslu.
Wydaje mi sie, ze podobnie jest z muzyka czy innym nosnikiem tworczosci: widocznie muzyka Pendereckiego, dzieki roznym jej cechom i elementom specyficznym generuje pewna wartosc dla wystarczajacej rzeszy odbiorcow, a przede wszystkim wsrod odbiorcow na tyle wplywowych, zeby zapewnic kompozytorowi pewien status i slawe. Zrozumienie tej muzyki nie ma tutaj nic do rzeczy, bo i tak kazdy rozumie sztuke na swoj sposob, i tylko ci, ktorzy nic nie rozumieja musza slepo i bezmyslnie polegac na krytykach jako wtorni konsumenci tego, co juz ktos inny skonsumowal.
Moj powinowaty, dyrektor jednej z orkiestr filcharmonicznych w Polsce pokazywal mi partytury Pendereckiego. Jako osobnik o podstawowym wyksztalceniu muzycznym nie rozumialem z nich nic. Jako osobnik o pewnej wrazliwosci plastycznej powiesil bym niektore strony z tych partytur na scianie jako dosc awangardowa grafika. Z reguly nie rozumiem muzyki Pendereckiego, ale ona na mnie dziala, dziala na tyle, zeby reagowac na nia jak na ciekawe wpisy na blogach, oczekujac ciagle nowych. Mysle, ze nie jestem osamotniony w swym spragnionym nierozumieniu, i dlatego muzyka Pendereckiego zyje swym wlasnym, bujnym zyciem na wielkim blogowisku, jakim jest kultura muzyczna.
Pozdrowienia.
Jacobky dobrze to napisałeś 🙂 zrozumiałam myśl autora 🙂
Penderecki.
Zaczyna się od tego, że on zmieniał stylistykę, i to parokrotnie. Nie można więc tu uogólniać i mówić o jego muzyce jako całości. Bo czymś innym jest „Anaklasis”, czymś innym „Pasja”, jeszcze czymś innym „Jutrznia”, a zupełnie czymś innym „Polskie Requiem”. I jeszcze czymś innym jego najnowsza symfonia „Pieśń przemijania”.
I jak tak postawić je koło siebie, to np. „Anaklasis” z „Pieśniami przemijania” nie ma właściwie nic wspólnego.
Bardzo więc proszę nie mówić „nie rozumiem Pendereckiego”. Bo zapytam – którego? 🙂
Ktorego ?
Kazdego, nie zaleznie od tytulu. A jednoczesnie jakos ta muzyka do mnie dociera. Moze dlatego, ze nie rozbieram jej na czynniki pierwsze.
To może z Pendereckim jest jak z pewnym Hiszpanem pod drzwiami?
– Kto tam?
– Raul Miguel Fernandes de Ortega y Casas.
– Dobra, ale wchodzcie pojedynczo
Był czas (koniec lat 80tych), że biegałam do Filharmonii Krakowskiej na wszystko, co Pendereckie. Kompozytor był wówczas dyrektorem artystycznym FK i wiele własnych rzeczy sam przygotowywał i dyrygował. Wtedy wydawało mi się, że dużo rozumiem (owszem, doczytywałam sporo, dosłuchiwałam, różni fachowcy – i przyszli fachowcy 😉 – objaśniali, podrzucali literaturę). Teraz uważam, że rozumiałam niewiele (i wciąż droga przede mną). Ale podoba mi się. I zaciekawia-wciąga. Całą osobowością drogą twórczą, przepoczwarzeniami… 😉 🙂
w ostatniej linijce brak przecinka po ‚osobowością’ 😳 😉
Polecam : etiuda na 4 solistów
http://www.metacafe.com/w/772271
. 😆
Penderecki a późna twórczość. Właśnie niedawno dzwoniłam do niego, żeby spytać o pozwolenie na użycie jego szkicu do „Kosmogonii” na okładkę mojej książeczki, która już zaraz wyjdzie 😉 Spytałam go przy okazji, co teraz pisze. Powiedział, że dopisuje jeszcze pieśni do tej swojej VIII Symfonii (która zresztą miała już prawykonanie półtora roku temu), komentując: „no wiesz, takie starcze ględzenie” 😆
zeen
reklama Coca-coli ?
I znowu nie skorzystaliście z okazji, by siedzieć cicho. 😀
Hmm… Penderecki… Ja czekam na jego koncert — otwiera sezon NOSPRu i to właśnie VIII Symfonią. Ale to dopiero w październiku.
Jacobsky,
instrument jak każdy inny, ale to wykonanie :))
Kociaki sa zawsze bezkonkurencyjne. Mozna patrzec godzinami 🙂
Co jest, przecież to nie marzec? Kocoury coś od wczoraj szaleją, już skakały po budzie Owczarka i u Pana Piotra, teraz hipły do mnie… 😆
Nie są to czasem kocury pana Dereckiego? 😉
PAK-u, u Ciebie są strasznie duże ptaki… 😆 😉
A kocury teraz będą w tłuszcz obrastać. A co niektóre to i w futro, co na lato zrzuciły…
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/ZOO/Koty/Koty_rozne/
Koty rozrabiają, chociaż to sierpień, a nie marzec 🙂
Kociaki z „instrumentem” świetne. Kiedyś oglądałam „Funny videos” – w telewizji leciał program o rybkach, a co wyrabiał kot, to nie do wyobrażenia. Atakował ekran ze wszystkich stron.
PAK: piękny sumak, prawdziwe drzewo!
Alicjo, to wszystko Twoje?? 🙂 Ale głaskania!
To dorzucę jeszcze jednego
kiciunia
Przykladem pozegnalnej tworczosci stal sie na blogu Richard Strauss.Nie jest to jednak do konca tak romantycznie z tym jego pozegnaniem.
Te cztery piesni skomponowal pomiedzy wiosna i wrzesniem 1947 roku.
Same piesni zostaly dopiero wykonane po jego smierci pod dyrekcja Furtwaenglera.Najwazniejsze!Naglowek „Vier letzte Lieder” nadal wydawca partytury.On tez ulozyl kolejnosc tych piesni tak aby tworzyly one pewna dramatyczna calosc.Strauss skomponowal np. najpierw „Im Abendbrot”,ktory wykonywany jest na koncu.
Strauss swoje pozne mniejsze formy nazywal „Handgelenksuebungen”.
PS
z podpisem nie mam nic wspólnego, ale kotek jest śliczny
Hoko,
nie moje, a z wiadomej strony (sznureczek już niestety zagubiłam dawno), tego Twojego koteczka też tam znalazłam, ale wydał mi sie za słodki na mordercę i postanowiłam nie publikować (nie wiem, jak sie pozbywać podpisów, jestem cienka w grafikach).
Ale świetne są te kotki, nieprawdaż?
a to moj Willy (kociej pamieci):
http://picasaweb.google.com/Jacobskij/Koty/photo#5103471980734246994
No to żeby połączyć koty z muzyką – dla tych, co nie widzieli tej produkcji artystycznej u Owczarka:
http://www.youtube.com/watch?v=TZ860P4iTaM
i nadprogram – sequel 😆
http://www.youtube.com/watch?v=v0zgQAp7EYw&mode=related&search=
Jak zejsc na koty:
http://www.youtube.com/watch?v=SzG091Wm1WM&mode=related&search=
Nie wiecie, czy Nora daje gdzies publiczne koncerty? 😀
Ale chyba zaczne moje uczyć – fortepianu nie mam, więc spróbuję na komputerze. A nuż się jaki artysta objawi…
„..No to żeby połączyć koty z muzyką…” – dziwuje sie Pani Dorota.
Penderecki sie kladnia 🙂 🙂
Ja się nie dziwuję – mnie już mało co zdziwi…
A Penderecki – o ile wiem – nigdy nie miał kotów 🙂
„Kot, czyli pies” – czy tak lepiej ?
Korekta!Tytul piesni Straussa przywolanej przeze mnie to oczywiscie „Im Abendrot”