Diabeł w muzyce

0diavolo450.jpg

Fot. Evildan, Flickr, CC by SA

Przyszedł mi ten pomysł do głowy przy poprzednim wpisie, przy skojarzeniu kryminału, dysonansu i entartete Musik, czyli dla nie znających niemieckiego – muzyki zdegenerowanej według definicji nazistów. (Zdarzało się już nam zresztą wspominać o niej na blogu.) Dlaczego właśnie taką, a nie inną muzykę uznano za zdegenerowaną? Taką, czyli ekspresjonistów, oczywiście II Szkołę Wiedeńską (czyli Schoenberga, Berga, Weberna), ale też Strawińskiego czy Hindemitha; ich partytury znalazły się na wystawie muzyki zdegenerowanej w Duesseldorfie w 1938 r.

Kryteria były podobne jak przy sztuce zdegenerowanej, do której zaliczono malarstwo operujące takimi środkami jak deformacja czy abstrakcja. To muzyka, w której dysonans pojawia się często, albo dla zaostrzenia smaku, albo wręcz w przewadze , jak w Święcie wiosny Strawińskiego czy w większości utworów dodekafonistów. Dysonans odgrywa więc tu rolę malarskiej deformacji, system dodekafoniczny – abstrakcji, jeszcze zakazane były odniesienia do jazzu, który odpowiadał – no, czemu? Chyba rozpuście, zmysłowości…

Swoją drogą ciekawe, że te kompozycje naziści określali jako „bolszewizm w muzyce”, a było to dokładnie w momencie, kiedy tego rodzaju „bolszewicy” w ZSRR lądowali już w łagrach. Oni też stosowali obficie dysonanse – ich naiwność, podobna jak konstruktywistów, kazała sądzić, że proletariat jako awangarda ludzkości (uwierzyli w to! naprawdę!) musi entuzjastycznie przyjąć awangardę w sztuce i muzyce. Takie muzyczne produkcyjniaki jak Stalowy krok Prokofiewa czy Odlewnia stali Aleksandra Mosołowa – to najeżone dysonansami naśladownictwo maszyn. Miasto-masa-maszyna… Robotnicy te dzieła brzydko mówiąc olali, ale władze uznały je za niebezpieczne. Prokofiewa złamano (pierwszą żonę zabrano do łagru), Mosołow sam do Gułagu trafił; przeżył, ale potem zajmował się już tylko folklorem…

Naziści i komuniści okazali się tu w pewnym sensie spadkobiercami Platona, który w utopijnym projekcie Państwa postulował nie tylko używanie jedynie najprostszych, najbardziej harmonijnych (w jego pojęciu) skal (o ile pamiętam – tylko dwóch), ale jeszcze ograniczenia instrumentów (ach, te wstrętne, zmysłowe dęciaki orientalnego pochodzenia, tylko poczciwe greckie aulosy są OK). I on łączył muzykę z polityką, i on uważał, że dysonans szkodzi. Dysonans mąci harmonię sfer.

No to do czego dysonans się nadaje? Faktycznie – tylko do filmów kryminalnych, do opisania zła…

Ten, jak mówiono w średniowieczu, diabolus in musica.

PS: Co prawda tym diabolusem nazywano tylko tryton, ale w tym kontekście do wszystkich dysonansów to określenie pasuje…