Crescendo wewnętrzne
W tym tygodniu odwiedził nas w Filharmonii Narodowej Garrick Ohlsson, zwycięzca Konkursu Chopinowskiego z 1970 r. To był taki pewniak od samego początku: choć ekipa amerykańska była wtedy wyjątkowo mocna, głównie studenci lub absolwenci Juilliard School of Music (m.in. Emanuel Ax, Eugene Indjic czy ulubieniec publiczności Jeffrey Swann), to kiedy usiadł przy fortepianie ten właśnie sympatyczny wielkolud, taki misiu z łapami słonia, paluchy jak kiełbasy, dziesięć klawiszów obejmuje nimi tak swobodnie jak ja sześć – i już po pierwszych dwóch etiudach było jasne: to jest I nagroda. Biedny Janusz Olejniczak, zaledwie osiemnastoletni, miał tego pecha, że grał zaraz po nim, a i tak dzielnie wybrnął – ostatecznie dostał VI nagrodę (ciekawe, jak by było, gdyby przystąpił do konkursu pięć lat później).
Ale Ohlsson po tym, jak wygrał nasz konkurs w cuglach, zamiast robić gładką i efektowną karierę, co w jego wypadku się narzucało, poszedł swoimi ścieżkami. Zawsze chciał być sobą. I nieraz potem – inaczej niż na konkursie, kiedy wszystko, co robił, budziło zachwyt nie tylko publiczności, ale i jury – dawał interpretacje dyskusyjne, bywał artystą niesfornym. Ale zawsze artystą dużego formatu.
Do Chopina wciąż ma stosunek bałwochwalczy – jest jednym z nielicznych pianistów, który nagrał całą jego twórczość. Pewnie zresztą dziś to, co robi, nie spodobałoby się konkursowemu jury… Inny polski akcent jego biografii od kilku lat – to współpraca z Ewą Podleś. Właśnie dali z wielkim sukcesem recital w Londynie, w Wigmore Hall. Rozumieją się doskonale i bardzo lubią. Z opowieści Pani Ewy o nim wyłania się człowiek ujmujący, mający w sobie coś z dużego dziecka, ale wybitny jako muzyk. Prawdziwa osobowość.
Teraz w Warszawie grał II Koncert B-dur Brahmsa. Nie byłam zachwycona, dla mnie Brahms musi mieć w sobie dużo ciepła, inaczej to nie jest Brahms. Ohlsson zagrał go dość sucho – taka propozycja trochę antyromantyczna. Ale potem na bis grał Chopina (zapowiadając po polsku) – bardzo wdzięcznie. Ja jednak nie chciałam tu o tym koncercie, tylko o anegdocie, którą pianista opowiedział w wywiadzie radiowym. Opowiedział m.in. o swoim spotkaniu z Vladimirem Horowitzem i o tym, jak Horowitz wyznał mu parę swoich tricków. Na przykład w Fantazji f-moll Chopina: jest taki powolny, cichy fragment, nagle przerwany głośnym, dramatycznym akordem jak krzykiem. Jak zrobić, żeby ten krzyk był maksymalnie dramatyczny? Ohlsson zafascynowany skomentował, że Horowitz mówił o tym jak reżyser. Otóż trzeba pod koniec tego powolnego fragmentu, zwłaszcza podczas zatrzymania na ostatniej, długiej nucie, wyobrazić sobie wielkie crescendo, czyli: coraz głośniej i głośniej, i kiedy to wewnętrzne napięcie staje się już nie do zniesienia, wówczas wystrzelić z tym głośnym akordem. I rzeczywiście on to robił piorunująco…
Ile daje, kiedy gra się nie tylko rękami, ale i, że tak powiem, w duszy. I jak niesamowite mogą być efekty, kiedy granie w duszy uzupełnia granie rękami! Można sobie muzykę wyobrażać, i to jest piękne. Ale kiedy się ją tylko gra, a nie myśli się o tym, co się gra, to trudno o prawdziwą muzykę. To będą tylko dźwięki.
Komentarze
Prawda jest to dobrze znana
ale godna pamiętania:
gra rękami radość daje
mistrzem jednak ten zostaje
kto tę muzę ma też w duszy
taki ktoś prawdziwie nas poruszy 😉
O, Quake’owi już tak zostało… ciekawe, co to będzie w sądzie 😆
Zdziwiony spostrzegłem rano
że mówię ciągle mową wiązaną
Czy to minie? Mam ja nadzieję
Jakże inaczej togę ja wdzieję? 😉
I na tym kończę rymowanie na czas jakiś. Mam do przeczytania autobiografię Milesa D., której skończyć nie mogę…
No, nie jest to łatwa lektura…
A ćwiczenia z rymowania chyba dobrze robią na kwiecistość wymowy, w todze przydatną 😉
Może zatem czas wprowadzić ćwiczenia z rymowanie do programu aplikacji? 😉 A teraz juz naprawdę idę czytać. Miłej niedzieli!
Crescendo con brio… szczególnie (melo)dramatycznej wymowy nabierało dla mnie to określenie po rodzinnych świętach w czasach, gdy popularnością cieszył się płyn do mycia naczyń o nazwie Brio… 😉 Con brio jest oczywiście wprost proporcjonalne do kwadratu liczby osób zasiadających do obiadu, przekąski, kolacji… 😀
P.S. Pięknie Państwo poszaleli pod poprzednim wpisem!!!!!!!
(znaczy, wczorajszo-dzisiejszej nocy)
🙂 🙂 🙂
Nazwa „Brio” dla płynu do mycia naczyń – to jak aria z Carmen w reklamie środka do mycia umywalek…
Z Ohlssonem się na razie jakoś mijałem – tylko parę razy w radio coś słyszałem, ale to dawno. Wyciągnąłem więc stare „Studio” z wywiadem i z niego wynika, że Ohlsson mało co nie pojechał na konkurs im. Czajkowskiego zamiast Chopinowski – jego nauczycielka miała ponoć stwierdzić, że on do Chopina wcale nie podobny, więc może być problem, bo Polacy na to uczuleni. A Rosjanie takich „miśków” lubią 😆
Nie wątpię, że z Czajkowskim też by sobie poradził 😀
A za „Chopinka” uchodził wtedy właśnie Janusz Olejniczak. I tak mu już zostało na dłuuugo, aż do filmu Żuławskiego Błękitna nuta, gdzie musiał rzygać krwią na klawisze…
Dzieki za przypomnienie Garricka Ohlssona. Pamietam dosc dobrze ten Konkurs. Na te okazje odwiedzila nas kuzynka z Katowic, wtedy jeszcze studentka ostatniego roku konserwatorium w klasie fotepianu, a wiec cel wizyty nie byl przypadkowy. Ja bylem wtedy w II klasie skrzypek na poziomie podstawowki i moja kuzynka miala na tyle cierpliwosci, zeby wysluchac uprzejmie mego pitolenia.
Kuzynka skonczyla jako nauczycielka fortepianu w szkole muzycznej.
Coz, nie kazdemu pisane wielkie sale koncertowe…
Czy na fortepianie, czy na skrzypcach 🙂
Pozdrawiam.
Też byłam kiedyś pianistką 😆
oups…
E tam. Nie ma co oupsować. Każdemu się życie układa, jak się układa, a ja z taką rączką, o jakiej nadmieniam we wpisie, wiele nie zwojowałabym 😉
Pani Kierowniczko, a gdzie inwencja? Przecież możnaby coś napisać na małe rączki. I wtedy przez minimalizm rozumianoby coś zupełnie innego…
No, istnieje nawet dość bogata literatura na małe rączki… 😆
Prawdę powiedziawszy, to zdradziłam fortepian na rzecz kompozycji. A teraz jak padnie pytanie, dlaczego nie zajmuję się kompozycją, to… 😳
Skoro Pani Kierowniczka sama się zaoferowała… 😉
Dla zorientowanych i zainteresowanych – wydawca komisarza informuje, że pojawił się przed chwilą Rozdział III.
Oj, widzę, że wskutek wczorajszej nieobecności (usprawiedliwionej!) dużo straciłem. Nasz naród nie jak lawa, tylko jak wulkan inwencji. Co ja piszę, jak miriady wulkanów! Mam nadzieję, że dziur w dywaniku nie powypalano. 🙂
A dzisiaj co? Kwaśne mleko i woda spod ogórków?
I Jędrzeja U. nie widzę, a coś mu jeszcze chciałem szczeknąć na ucho… 🙂
To szczeknij, Bobiczku, prędzej czy później przeczyta… 😉
Niektórym to wczorajsze nawet do rana zostało. Ale w końcu przeszło 😆
Jędrzeju, polecenie służbowe Pani Kierowniczki muszę wykonać, więc szczekam, 🙂
W cytowanym przez Ciebie wierszyku (bardzo zresztą stareńkim, nie wiem, czy mama dziś tak samo by go napisała) chodzi z grubsza o to, że wy, ludzie, boicie się niszczących sił natury/losu, a równocześnie staracie się wymyślać coraz doskonalsze sposoby zniszczenia samych siebie. Mama ironicznie więc domaga się od tych niszczących sił, żeby już raz poszły na całość i załatwiły co się tylko da, jeżeli przy okazji potrafią unicestwić destruktywną inwencję gatunku ludzkiego. Tak że mama jest jednak przeciwko krwawym jatkom i jak ktoś będzie podejrzewał, że ona na nie CzeKa, to ja dopiero na niego naszczekam!
Mamy stosunek do własnego gatunku jest zresztą dość schizofreniczny – dziecięca ufność i głęboka podejrzliwość zarazem. My, psy, mamy chyba łatwiej. Nakarmi i pogłaska – dobry. Kopnie i wyrzuci za drzwi – zły. A ta biedaczka wciąż się miota i po tylu przeżytych latach wciąż jeszcze sama nie wie, co tak naprawdę sądzi.
Czy ludzie nie mogliby wreszcie zacząć uczyć się od zwierząt? 🙂
A ja jeszcze raz zacytuję z pamięci Rosena: twierdzi on mianowicie, że pianistyka, to druga po dyrygenturze profesja muzyczna, w której liczy się efekt wizualny, a więc aktorstwo (choć zewnętrzne, a nie wewnętrzne 😉 ).
A wewnętrzne… cóż – zapewne niektórym pomaga, choć samo wczucie się w muzykę to mało. Inaczej Florence Foster Jenkins byłaby największą śpiewaczką wszechczasów 😀
Witam!
Na małe rączki to pewnie że jest pełno literatury, ale pragnę zauważyć, że prawie całkowicie brakuje utworów na przykład na dwie lewe ręce (dla takich ułomnych jak ja. Prawdopodobnie z braku takich własnie utworów zaniechali moi rodzice moją edukację fortepianową w 6 klasie). Nie ma też (w każdym razie ja nie słyszałem o tym) utworów dla inwalidów, na przykład na same pedały . Podejrzewam, że przepisy unijne wcześniej czy póżniej zlikwidują ten brak.
Bobiku! Przepraszam, ale chyba troszkę jednak zbytnio upraszczasz życie emocjonalne psiego gatunku. To nie jest takie proste.
Pozdrawiam
‚…Inaczej Florence Foster Jenkins byłaby największą śpiewaczką wszechczasów’ – pisze PAK
Jak to – a nie jest?!… 😮 😯 😉
Lubię obserwowac artystów podczas gry . Wtedy właśnie czuje się tę duszę . Całą duszą śpiewał przecież Pavarotti , Carreras , który tak zatytułował swoją książkę .G. Ohlsson przez te wszystkie lata od brawurowego zwycięstwa w Warszawie udowodnił , że ma ten charyzmatyczny dar .W naszej Poznańskiej Filharmonii koncertmistrz wibruje razem z instrumentem . Jak w transie . Na jego twarzy jawią się wszystkie nuty . Muzyka jest wtedy prawdziwą ucztą dla melomana . Takimi czarodziejami sa też m. innymi . P. Anderszewski , L.Możdżer .
Basiu!
Nie jest… Ale bywa! 😉
Dzień dobry wszystkim, witam babcię Barbie!
Muzyka jako teatr? O tak – nierzadko… Ale dobry tylko wtedy, kiedy jest równowaga między wewnętrznym i zewnętrznym, to znaczy, jeśli zewnętrzny wynika z wewnętrznego, a nie jest sam w sobie i tylko dla siebie. Takich „artychów” też jest wielu niestety. Z drugiej strony w polskich szkółkach muzycznych skutecznie oduczają dzieciaki ekspresji – mają jej nie okazywać, broń Boże nawet kiwać się do rytmu podczas gry, bo to jakieś faux pas (znam ten problem po przygodach mojej siostrzenicy).
Są i tacy, którzy tak głęboko przeżywają, że odgrywają dla siebie teatr, na który osobie postronnej trudno patrzeć – robią miny, grymasy, często mało estetyczne. Im lepiej się nie przyglądać, zresztą zwykle oni sami sprawiają, że nie patrzymy, tylko słuchamy…
No i oczywiście trzeba mieć dane i coś umieć, PAK przywołał skrajny przykład naszej ulubionej Florence, ale są i tacy, który grając nawet znośnie robią teatr nieznośny, taki właśnie dla samego teatru. A Horowitz, od którego się ta nasza rozmowa zaczęła, kiedy wychodził na estradę, wyglądał jak skromny urzędniczyna ze swoją niepozorną postacią i wielką muchą na szyi. I na zewnątrz niewiele dawał po sobie poznać. Nawet w tak cyrkowym kawałku, jak jego własna fantazja na tematy z Carmen:
http://www.youtube.com/watch?v=Qnla_5zrHAE
InDoor – na dwie lewe ręce utworów nie ma, ale jest dużo na samą lewą, tylko że bardzo trudne… 🙂
InDoorze, jacyś uczeni postanowili kiedyś ująć życie emocjonalne psów w wartościach mierzalnych. Popodłączali kilku z nas jakieś elektryczne paskudztwa i stwierdzili,że nasze emocje są szalenie intensywne, wiele intensywniejsze niż u ludzi, ale wywoływane prostszymi jednak bodźcami.
Przyznaję to bez wstydu, bo równocześnie nasze emocje są wiele bardziej przewidywalne i dzięki temu łatwiej z nami żyć niż z ludźmi. Czy ktoś słyszał, żeby pies chwycił znienacka za kałasza i powystrzelał swoją rodzinę, a przy okazji jeszcze kilku całkiem przypadkowych psów? 🙂
Oj, ta mordka na górze miała się smucić, ale mi się łapa omsknęła
Nie, ale coś słyszałam o pogryzieniu… 🙁
Pani kierowniczko, jak Pani znajdzie choćby jednego z naszych, który pogryzł nie będąc uprzednio zepsowanym przez ludzi, to dam sobie łapę odgryźć…
Na pewno ludzie mieli wpływ, choćby na krzyżowanie i wynaturzanie ras tzw. złych psów…
Tak , to prawda grał niczym Rubinstein na Piotrkowskiej w Łodzi . Interpretacja – wiadomo nie do pobicia . Niektórzy artyści i to też jest fakt robią istne teatrum ze swojego występu . Takie demonstracje wyczuwa się gdy chcą zwrócić uwagę na swoje fizis . Na koncertach uwielbiam obserwować dyrygentów . Jest to moja prawdziwa fascynacja .Osobliwie tych z najwyższej półki .Prowadzą orkiestrę niczym nieujarzmione konie , wyzwalają ich indywidualność i niepowtarzalne brzmienie ansamblu – vide Agnieszka Duczmal . Widać też kto przeżywa , kto rzemiosło poprawne odstawia . Niektórzy dyrygenci obdarzeni są prawdziwą charyzmą muzyczną , która pozwala im prowadzić każdą orkiestrę świata , bowiem ” muzyka ma koronę w niebie , ale korzenie na ziemi „.
No i wiadomo : „życie jest diabła warte poza Chopinem , Mozartem … „Pozdrawiam serdecznie ..
No właśnie, niedawno pisałam tu o Semkowie – to jeden z tych, co tę charyzmę mają…
A na tym koncercie z Ohlssonem dyrygował zaledwie 26-letni asystent (miał dyrygować Kord, ale się chyba rozchorował) – Krzysztof Urbański. To jego chyba widział w Warszawie Jacobsky. No, na pewno niewypierzony jeszcze, ale zdolny bez wątpienia, tyle że Święto wiosny, którym dyrygował w drugiej części, to nie utwór dla tej orkiestry. Każdy instrumentalista powinien tu być wirtuozem (nie mówiąc o posiadaniu przyzwoitego instrumentu), a jednocześnie orkiestra powinna czuć się zespołem. Ten ostatni warunek jest w jej zasięgu (dowodem właśnie koncert pod Semkowem), ale Urbański jeszcze nie potrafi go wyegzekwować.
Moja rodzina po śmierci Puszkina i długiej żałobie (był to Pies Nadzwyczajny i niełatwo było przeboleć jego odejście) zainteresowała się kandydatami do adopcji. Okazało się, że południowcy, wychowani często zupełnie bez udziału ludzkiego, w czysto psich stadach, byli co do jednego łagodni, socjalni i do rany przyłóż, ci, co doświadczyli ludzkiej wredności, mogli nawet chapnąć, ale tylko ze strachu, natomiast najgorsze świrusy to były zawsze psy oddane do azylu przez personel, który najpierw popełniał kardynalne błędy w wychowaniu, a potem lekką rączką pozbywał się kłopotu. Plus wynaturzanie ras – a potem wszystko na nas 🙁
babciu,
Nie Chopina, nie Mozarta
Tylko Dody życie warte
Prawdy tej już się nie boję
Bo w odwodzie mam Ich Troje….
Bobiku!
Dam Ci przykład. Niedawno znikineła mi moja czarna suczka Zuzka (z limitowanej serii, pedigree von Banhof Łódź Widzew) na całą noc i dzień po niej nastepujący. Ja szukałem gdzieś do trzeciej nad ranem a należy dodać że była to jedyna na prawdę zimna noc w tym roku (-12 stopni). Po czym nastepnego dnia wieczorem przyszła jakby nidgy nic, a gdy ją chciałem pogłaskać to mnie ugryzła w rękę i poszła napić się wody. Mimo iż ją uprzednio pochwaliłem (miłymi słowami „no dobrze, nie jesteś p…. kundlem”). Nie wyglądała na zepsowaną przez ludzi.
Pozdrawiam
W Niemczech płacze kamaryla,
że Wiśniewski dał stąd dyla.
Cóż po Bachu, Beethovenie,
kiedy nie ma GO na scenie
Zdarzylo mi sie raz byc na koncercie fortepianowym Jeremy Menuhina (syny Yehudy). Artysta o wygladzie ostatniego Bonda gral pieknie i z pamieci, ale patrzec na niego sie nie dalo 🙁 Jego mimika byla bardzo ekspresyjna, a w niektorych momentach lapal ustami powietrze (tak to wygladalo) jak ryba w akwarium. Na szczescie fryzure mial normalna. Niektorzy artysci chyba swiadomie podkreslaja dynamike swojej gry odpowiednio bujna fryzura, ktora dawniej zwano „a la wk….ony Chopin”. Pardon 😳
passpartout, była taka Zielona Gęś, w której dorożkarz pytał Paderewskiego: „Dokąd Mistrzu?”, na co tłum wielbicieli odpowiadał: „Do fryzjera!” 🙂
Nikt chyba nie przebije Arturo Moreiro Limy. On nad klawiaturą (i na klawiaturę) robił wszystko. Jak grał nie mam pojęcia, bo nie umiem słuchać z zamkniętymi oczami.
Zeen , jam nowoczesna babcia i Dodę lubię , nawet w stopniu bardzo i jej repertuar również ten łaciński znam, ale to inna bajka Vale !
Wiśniewski to też nie moje klimaty drogi Zeen , ale jak zawodził z Violettą różne amoroso tom zdzierżyła …
Różnorodność pożądana
Doda w wieczór, Chopin z rana
W ciągu dnia z Mozartem chwile
Takich Troje wymyśliłem! 🙂
A co doda w wieczór Chopin z rana?
Chopin to klinek
Na Dodowy splinek 🙂
Słyszałem, że na spleena
można też użyć zeena 🙂
Pani Doroto, jeszcze raz bardzo dziękuję. Pani Anna Iwanicka z Centrum podała mi dwa adresy, z których natychmiast skorzystałam.
Nie ma nic milszego od bezinteresownej ludzkiej życzliwości. Mimo szóstego krzyżyka na karku wzrusza mnie to nieodmiennie. Jak to dobrze, że są jeszcze ludzie w Warszawie!
No są 😀 Miło mi, że mogłam pomóc! Pozdrawiam.
Tak, Pani Doroto, to byl Maestro K. Urbanski. Ja moj gust jest z lekka zmanierowany, ale przeciez mlodosc musi sie wyszumiec …
Pozdrawiam.
Uprzejmie donoszę, że moja dziesięcioletnia córka na prośbę „wybierz kilka płyt do samochodu” (jutro jedziemy na ferie) sięgnęła po Vivaldiego i Mozarta! (Kilka lat temu musiałam słuchać wynalazku pt. „Smerfne Hity” 🙂
Pani Kierowniczko, oto pierwszy rezultat mojego wdzierania się na dywanik!
Pozdrawiam, Alla
Brawo, brawo! Bardzo się cieszę i też pozdrawiam 😀
‚A co doda w wieczór Chopin z rana?’ – pyta Hoko.
Chopin z rana doda wieczór kaca… chyba, że seans przeciągnie się, wówczas doda go następnego rana.
🙂
Czyżby nie była Pani w filharmonii na koncercie urodzinowym ?
Byłam 🙂