Iran: daleko i blisko

Wróciłam właśnie z filmu Persepolis – niektórzy z Was już pewnie o tym filmie słyszeli, a nawet go widzieli; może widzieli też komiksy, które były jego podstawą, autorstwa Iranki Marjane Satrapi. Tu jest tekst o niej z „Wysokich Obcasów”, a tu jest trailer filmu. Marjane opowiada o swoim dzieciństwie w Iranie i wczesnej młodości w Wiedniu, a potem z powrotem w Teheranie. Nie będę opowiadać; w powyższym tekście jest to opisane, ale naprawdę warto to zobaczyć.

Byłam na projekcji zorganizowanej przez Feminotekę, a przed nią wypowiadało się parę osób: kompletnie ignorancki Max Cegielski i o wiele bardziej sensowne iranistki: Anna Pietruszka, autorka filmu o irańskich feministkach, i Magdalena Zaborowska. Podkreślali oni w swoim wprowadzeniu, że obraz przedstawiony przez Satrapi to obraz wąskiej grupy społecznej, w jakiej ona sama się wychowała: zamożnej inteligencji, którą było stać na posyłanie córeczki do francuskiej szkoły, a potem na wysłanie jej do Wiednia. Inteligencja ta miała sympatie marksistowskie – i tu jeszcze jeden aspekt, z jakiego chyba nie całkiem sobie zdajemy sprawę: że rewolucja, która obaliła szacha Pahlawiego, zmieniała oblicze – podobnie jak ta rosyjska. Rewoltowali marksiści, feministki, robotnicy, dopiero potem szala przechyliła się w stronę islamistów. Z kolei w czasach szacha, które z oddali postrzegaliśmy jako demokrację w stylu zachodnim (mała ciekawostka: wielu polskich muzyków grało wówczas w orkiestrze w Teheranie i powodziło się im znakomicie), więziono za przekonania – m.in. właśnie członków rodziny Marjane.

Osobny rozdział to obyczajowa represyjność obecnego systemu, zwłaszcza wobec kobiet, która okazuje się jednak czymś relatywnym. Anna Pietruszka opowiadając o swych spotkaniach z Irankami podkreśla, że Iran to nie tylko Teheran, że na prowincji jest zupełnie inaczej. Że kobiety miejskie, które miały prestiż społeczny i stanowiska, straciły wiele, ale te biedne – zyskały. Bo zakładając chustę paradoksalnie mogły już wyjść z domu, przejść awans społeczny, pójść na studia. A absolwentki tych studiów będą już inaczej wychowywać swoje dzieci. Dziś większość studentów to kobiety. Z tymi chustami to zresztą ciekawa sprawa: jak pisze Olga Stanisławska w tekście o wspaniałej artystce Shirin Neshat, której wystawę można było obejrzeć w CSW kilka lat temu, w czasach szacha czador był znakiem feministycznego na swój sposób protestu, opozycji, buntu. Po latach kobiety buntują się malując się do czadoru…

Co mnie jednak w Persepolis najbardziej uderzyło, to szczególny klimat, który dostrzegłam wcześniej w przepięknych filmach irańskich sprzed kilku lat (które zrobiły wtedy karierę na Zachodzie), a także właśnie w sztuce Shirin Neshat: te wszystkie dzieła są bliskie człowieka i pełne ciepła; nawet kiedy opowiadają o cierpieniu, zawsze jest w tym pewna nuta łagodności, fatalizmu, pogodzenia się, choć bohaterki czy bohaterowie próbują przekroczyć bariery. Droga będzie długa, nikt nie wie, co go na niej spotka. 

A jakiś akcent muzyczny? W Persepolis muzyka jest taka sobie (napisana przez Francuza), w treści filmu jest mowa o fascynacji młodzieży irańskiej zachodnim rockiem i popem. Ale w samym Iranie, gdzieś tam w interiorze, w specjalnych kręgach uprawia się tradycyjną muzykę perską. Mój kolega, kompozytor-performer-multiinstrumentalista Mietek Litwiński, zapalony podróżnik, spędził niedawno wraz z żoną i małym synkiem prawie rok w Iranie, mieszkał u ludzi, od których uczył się ich muzyki. Szkoda, że nie mam nagrania… Chciałam coś wrzucić, ale za mało się znam – w klipach na YouTube jest niemało kiczu, takiego ichniego rodzaju muzyczki z Bollywood, trochę pseudorapu itp. Tu trochę chyba klasycznego perskiego grania, ale w Ameryce, i sztywnego okropnie. Już fajniejsze to podśpiewywanie przy ognisku