Dzień dobry, dziś święty Walenty…
…dopiero co świtać poczyna. W to Święto Komerchy o starożytnych ponoć korzeniach ja Wam absolutnie niekomercyjnie chcę napisać o pewnym nawiązującym do tego święta naprawdę pięknym przeboju-piosence-standardzie. Mowa oczywiście o My Funny Valentine.
Jak czytamy w Wiki, przebój ten w zeszłym roku skończył 70 lat i wywodzi się z musicalu Babes in Arms znanej spółki William Rodgers (kompozytor) i Lorenz Hart (tekściarz). W pierwszym wystawieniu śpiewała go niejaka Mitzi Green; w Wiki zresztą jest błąd, bo postać grana przez Mitzi nie nazywała się Billie Smith, lecz Susie Hart; śpiewała tę piosenkę do swojego chłopaka o imieniu – tak, zgadliście – Valentine. A więc pierwotnie nie chodziło o walentynkę, lecz o Walentego, i to nie świętego, lecz złego. Albowiem puścił on Susie w trąbę, ale ona go ciepło wspomina i chętnie by mu wybaczyła. Tylko w ostatniej zwrotce wypomina mu różne rzeczy, ale już do tego stopnia nikt o tej zwrotce nie pamięta, że nawet w necie nie można jej znaleźć.
Tymczasem przebój został wskrzeszony w latach pięćdziesiątych. Zaczął Chet Baker, którego wideo fundacja jego imienia była niestety uprzejma zabrać z YouTube, więc można posłuchać tylko kawałeczek na Amazonie. W tym nagraniu Chet i gra, i śpiewa – to podobno była jego pierwsza próba wokalu – no i proszę, jaka sexy… Zrobił z tego po prostu piękną jazzową pościelówę.
Jeszcze szerzej spopularyzował piosenkę w parę lat później Frank Sinatra – powracając do musicalowego stylu. Orkiestra Duke’a Ellingtona z 1958 r. jest gdzieś pośrodku. Ale to jest jednak temat stworzony dla jazzu. Tu mamy oczywiście Milesa. A tu – Jarretta, który po swojemu robi wariacje na temat. Śpiewały to oczywiście i Ella, i Barbra Streisand, ale nie znalazłam porządnego nagrania (Barbra jest, ale kiepska jakość). I jeszcze rzeczy współczesne: Chris Botti ze Stingiem oraz soulowa Melinda Doolittle (za tym wykonaniem specjalnie nie przepadam; ciekawe swoją drogą, że ktoś, kto to wrzucił – i nie on jeden – postrzega wciąż tę piosenkę jako przebój Franka Sinatry). Były i wykonania filmowe – np. Michelle Pfeiffer (Wspaniali bracia Baker) czy Matta Damona, świetnie zresztą podrabiającego Cheta Bakera (Utalentowany pan Ripley).
Tu można sobie poczytać o tym przeboju. Z analizy tekstu dowiadujemy się ciekawych rzeczy: że zwrotki pisane są językiem raczej archaicznym – no i faktycznie. Na tej stronie, naklikując na poszczególne nazwiska, można porównać, w jak odmiennych wersjach artyści śpiewają ten sam przecież tekst. I coraz częściej zdarza się tak, że panie śpiewają jednak pierwszą zwrotkę. Panowie poprzestają na refrenie, bo zwrotka wyraźnie jest skierowana do faceta. No i tak właściwie ten tekst nie ma większego sensu. Ale jeśli pozostaje sam refren, to jest to po prostu czułe mruczenie, i kiedy się nie zna kontekstu, trudno zrozumieć, dlaczego ta valentine nie jest taka znów funny, a nawet czasem brzmi tragicznie jak wspomnienie o minionej miłości. A rzeczywiście czymś takim pierwotnie była.
No, ale walentynki to jednak święto miłości szczęśliwej. Dlatego wrzucę Wam tu jeszcze coś z zupełnie innego świata. Mozart, ostatni akt Wesela Figara. Zuzanna poślubiła już Figara, ale wieczorem w parku ma jeszcze wziąć udział w prawdziwym qui pro quo z przebierankami – umówiły się z Hrabiną, że wystrychną Hrabiego na dudka. Tymczasem jest sama, a Figaro ją podgląda myśląc, że ona czeka na spotkanie z Hrabią. Zuzanna świetnie o tym wie, ale wie też, że wszystko skończy się dobrze. Choć więc chce go trochę podręczyć za karę za to, że w nią zwątpił, w gruncie rzeczy czeka przecież na niego i tak naprawdę do niego śpiewa tę arię. O, właśnie tak. Magiczna chwila, kiedy wszystko jeszcze przed nimi…
Kochani, poza rekordową chyba ilością linków całusów moc zasyła Wasza
Walentyna, Walentyna, gwiazd kraina ją dobrze zna… 😀
Komentarze
Wlasnie, ze jest pierwszy komentarz.
U nas nazywa sie to Valentinstag. Trudno powiedziec damski, meski czy neutralny. Z podziekowaniem za piekny wpis, zyczenia przesyla
Pan Lulek ( wujek )
http://www.youtube.com/watch?v=d1MvYE2Pjz8
🙂
Oooo, to u Pani Kierowniczki ‚świtać poczyna’ już przed 0:27? 😯 😉
Miłego ‚Święta Komerchy’ Wszystkim!!!
🙂 🙂 🙂 🙂 🙂
(Trzeba nadmienić, że w krajach o dłuższej tradycji ‚walentynek’ dużo się dzieje – i popularyzuje – przy tej okazji. Ja radziłam sobie z ‚wulgarnym’ aspektem dnia, omijając sklepy (logiczne, bo akurat skończyły się wyprzedaże 😉 ) – i mało jakościowe media (co też mi nie sprawia najmniejszego bólu). A znaleźć rano pod drzwiami piekną czerwoną różę (albo więcej, niż jedną) – miło zawsze… więc właściwie czemu nie 14.2?… 😀 )
Jako miłośnik Milesa i Keitha bardzo dziękuje. Od razu dzień wydaje mi się ładniejszy 🙂
Jaki miły pierwszy komentarz! Dziękuję Wujkowi L. i życzę wzajemnie. Także a cappelli i w ogóle wszystkim 😀
Witam brochę – no właśnie, każdy dzień można sobie upiękniać. Ja zajrzałam z rewizytą i oczywiście nakliknęłam na Michaela 😉
Ale szczególnie mi się wesoło zrobiło przy linku od Alicji, zwłaszcza że wrzucił to… jakiś Estończyk 😯 Ciekawam, co oznaczają słowa jego komentarza… Może dla nich to jest równie śmieszne jak dla nas Jożin z bażin? Wcale bym się nie zdziwiła…
I można dobrze zacząć dzień 🙂
(No, ja zacząłem wcześniej, ale jakoś od razu nie skomentowałem…)
Jest jeszcze Colosseum i „Valentine Suite” 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=OD3ZJrMzSpw&feature=related
Pani Gospodyni 5 pkt na Oscara za „pościelową mruczankę” Jak większość osób mam sentyment do przebojów z okresu wczesnej, dziewczyńskiej młodości. Standardy i wykonania z lat 50-tych – 60–tych są u mnie na „liście specjalnej” więc dziękuję. A święta nie lubię – nawet nie dlatego, że Komercha. Po prostu miłość nie potrzebuje święta. Jest (a przynajmniej powinna być) wszechobecna.
O, bles you, bless you, Pani Dorotecka! Zaczac walwentynkowy wpis cytatem z Szelspira! Wyksztalciucha jedna!
I czlowiek z samego rana czuje sie podniesiony na duchu.
Pani Kierowniczko,
Pytanie tego Estończyka w wolnym tłumaczeniu brzmi:
„Co wprawiło karuzelę w ruch?”
besserwisser (A.Sz. 😉 ) – to ten estoński komentarz na dole strony (rozumiem, że „tivoli” to karuzela 😆 ). Ale co znaczą słowa wpisane przez tego, który filmik wrzucił (pod „About this video”)?
Ze swiat juz jedynie chyba tylko Wielki Piatek nie jest komercha. I Walentynki nie sa wieksza komercha niz Boze Narodzenie.
A w ksiazce Pana Dickensa, z ktorej Nasza zaczerpnela moje piekne imie, jest wspaniala i bardzo smieszna scena w ktorej Sam Weller pisze walentynke do pewnej subreteczki w zajezdzie napotkanej w czasie podrozy z Panem Pickwickiem. Uczestniczy w tym takze jego ojciec, pan Weller Starszy.
My w naszym domu uwazamy, ze Walentynki sa jednym z piekniejszych swiat w chrzescijanskim kalendarzu. Tego dnia ludzie sie nie tylko oswiadczaja, ale nawet ci, ktorzy nie pisza listow milosnych przez caly rok, robia szczegolny wysilek i zdobywaja sie na slowa, ktore nie przechodza im latwo przez gardlo. Maja odwage to robic bo taka jest stara wielowiekowa tradycja. W odroznieniu od innych kartek swiatecznych, mowi Nasza, walentynki mozna przechowywac w specjalnej teczce, obwiazanej rozowa kokardka i zagladac wtedy kiedy sie juz jest stara, tlusta i pomarszczona. Jezeli o mnie chodzi, to rozowe wstazeczki lepsze sa do zabawy niz do przechowywania listow, ale nie jestem tak sentymentalny jak Nasza. Wrecz zupelnie nie sentymentalny.
Mimo to: Niech zyja Walentynki!
Zrobilem wpis, ale musi on czekac na akceptacje, bo apisalem „Pickwick”, zamiast poprawnie „Kot Pickwick”. Maszyny sa glupie. Koty sa madre.
Ale na szczęście czuwałam 😀
Ja jestem bliżej zdania Kota Pickwicka, choć pewnie, że Jaruta ma rację, że miłość powinna kwitnąć cały rok. No i zawsze można dać buziaka! Ale jeśli komuś rzeczywiście święto stwarza okazję, żeby się emocjonalnie odblokować, to why not?
Jaruta, a właśnie, że potrzebuje! Bo wszechobecna nie jest i nie będzie. Nie znoszę 8 marca, a Walentynki bardzo lubię, bo żadne obce typy nie pchają się wtedy z niepożądanymi życzeniami. Lata temu mój połówek przyniósł mi w pierwsze Święto Kobiet dwa kilogramy prawdziwej wiejskiej kiełbasy, bo wiedział, że w ten dzień kwiatków nie zniosę, a uszanowanie okazać jednak chciał. Wspominamy to z rozczuleniem, czasy były siermiężne, kiełbasa wprost przeciwnie, a my w skowronkach (skowronki zostały).
Alicjo, „Filipinki” są świetne, pamiętam je znakomicie, duża już wtedy byłam całkiem i szalało się przy tym nieprzytomnie. Za to przy Osieckiej beczę – woda, bal, sztuczny miód – zawsze na mokro i nie do opanowania.
Wydawało mi się dotąd – Kocie Pickwicku – że ja jedna wymyśliłam argument, iż walentynki nie są przecież bardziej skomercjalizowane, niż Boże Narodzenie 😉
A już najbardziej śmieszą mnie piewcy prasłowiańskiej tradycji Kupały, którzy sobie o niej przypomnieli dopiero, gdy anglosaska zaraza zaczęła infekować nieskażone przedtem żadnymi wpływami i inspiracjami obcymi, nadwiślańskie ziemie. Ale nie widzę, by owi piewcy mieli pomysł, jak Kupałę wypromować (prócz krakowskich Wianków, rzecz jasna 😎 )Młodym (DUCHEM) nie przeszkadzałyby przecież dwie okazje w roku 😀
Moje klimaty . Jak miło słuchać , przypomnieć . Do tego jeszcze Filipinki rówieśnice moje . Niech tam sobie czepiają się importowanego święta . Dla mnie jest w porządku . No bo przecież zawsze lepiej kochać się , a nie kłócić jak w Sejmie – tj . chciałam powiedzieć w maglu . Dedykuję Pani , za pozwoleniem i nieco przewrotnie „Non piu andrai farfalone amoroso” oraz z prawdziwą satysfakcją „libiamo, libiamo ne lieti calici ” Vale !
Wianki, miła a cappello, były też w Warszawie. Burackie takie święto komusze, jak Trybuny Ludu… 😉
Z tą Kupałą to pusty śmiech ogarnia. A co, może tak wznowić tradycje skakania przez ognisko i szukania kwiatu paproci? 😆
Kiełbasa na Dzień Kobiet (haneczka) – to dopiero powrót do tradycji! Łupy z polowania. Pyszne 😀
A w ogóle żeby się dobrze bawić, to każdy pretekst jest dobry…
A ja sie ciągle zdumiewam, ze w Polsce ludziska załapali się na to, na co ja przez 26 lat tutaj jakoś nie załapałam się – walentynki i halloween. Po prostu mi nie wchodzi. ALE – niech będzie tym, co się załapali 🙂
Wesołego !
Myślę, że w Polsce ludzie chcą się wreszcie bawić, a nie wiecznie smutasować. I bardzo dobrze! 😀
Co to jest milosc? Potrzeba ucieczki od siebie samego?
Kto kocha sam siebie, nie ma rywali 🙂
😯
Dziekuje Pani Dorotecce, ze przywrocenie mojego wpisu.
A Nasza mi kiedys tlumaczyla, ze swieto, a wlasciwie Dzien Kobiet jest swietem pieknym, pod warunkiem, ze nie jest tak zinfantylizowane jak ma to wciaz miejsce w Polsce. Gdyz Dzien Kobiet powolany do zycia bodaj w 1913 roku na kongresie kobiet przez Klare Zetkin mial byc i wciaz jest w swiecie dniem Praw Kobiet, a nie glupawym znoszeniem czekoladek, ktore kobieta moze sobie sama bez trudu kupic. W Dniu Kobiet Nasza chce rozmawiac i przypominac o prawie do aborcji i kontroli wlasnej rozrodczosci, o szklanym suficie, o barbarzynskim okaleczaniu kobiet w niektorych krajach muzulmanskich, o zmuszaniu dziewczat i mlodych kobiet do aranzowanych malzenstw, o „honorowych” zabojstwach, i wielu innych probelmach, ktore Nasza gleboko obchodza, a ktore pozbawiaja wiele kobiet w swiecie praw do godnego zycia, a nieraz i samego zycia.. Natomiast wsciekaja ja te wszystkie rytualy zwiazane z haslem „kwiatek dla Ewy” i obludne holdy skladane „plci pieknej”. Nawet w dawnym Zwiazku Radzieckim Dzien Kobiet nie byl NIGDY tak infantylny i glupawy jak w Polsce
I daletgo, uwaza Nasza, Dniu Kobiet nalezy przywrocic wlasciwa range.
Moze dlatego Nasza tak mysli, ze urdzila na ulicy noszacej imie Klary Zetkin. Wiec nie miala wyboru.
All we need is love, pamparararam 🙂
Pani Dorotko, nie bylo w mojej intencji wprawiac Pania w oslupienie polaczone z utrata mowy 🙁 To tylko takie przemyslenia z serii: Jak wyrzucic stary bumerang, gdy sie kupilo nowy?
Alicjo, zmus Jerzora, aby czarno na bialym napisal, za co Cie kocha.Na ladnej drogiej kartce. A zareczam Ci, ze sie „zalapiesz”, for ever and ever, amen! Mozesz w tym celu smialo uzyc narzedzia zwanego „manipulacja”. Bardzo przydatne na opornych. 🙂 🙂 🙂
passpartout: może niekoniecznie all we need is love, może jeszcze paru rzeczy (i spraw) potrzebujemy? Ja tylko tak sobie myślę, że niekoniecznie to musi być ucieczka od samego siebie (ale bywa niestety, oj, bywa zbyt często, i wtedy rzeczywiście jest niedobrze). A poza tym jak to – kto kocha sam siebie, nie ma rywali? A jak jeszcze ktoś nas kocha, to co? 😀
Heleno, nie na wszystkich to działa, co na to można poradzić. Zwłaszcza jak się kogoś zmusza…
A 8 marca kojarzy mi się niestety całkiem inaczej – ech, ta nasza historia…
Pani Dorotko, nikt, ale to nikt, nie kocha egoisty bardziej, niz on sam siebie 😉
All we need – to tylko tak, dla przypomnienia melodii, ktora bardzo lubie, a wiekszosc zna, wiec nie bede grzebac w jakichs tubach. Zadnych podtekstow itp. Ja na przyklad potrzebuje jogurtu i wlasnie udaje sie na zakupy 🙂
Ha! A ja bym potrzebowała wolnej chwili… 😆
My Funny Valentine….
jeden z elementow na stale zapisanych w repertuarze… muzyki z wind oraz z telefonicznych, automatycznych systemow zgloszeniowych, gdzie czeka sie godzinami wysluchujac lzawych interpretacji tzw. wielkich przebojow.
Niestety, pomysl z umilainiem nam zycia muzyka w oczekiwaniu na przyjecie zgloszenia lub podczas podrozy winda ma taki efekt uboczny, ze wiekszosc wielkich przebojow przejada sie, szczegolnie tym, ktorzy sa zmuszeni korzystac na codzien z wind i uslug swiadczonych przez telefon.
Chyba lepsze sa kawalki o milosci spiewane przez „The Scissor Sisters” czy „The Brasilian Girls”. Przynajmniej jakis powiew swiezosci oraz male niebezpieczenstwo, ze trafia one do repertuaru windziarskiego (prawa autorskie).
POzdrawiam
A w telefonach naszego ministerstwa kultury grają Chopina 😀
Marsz żałobny?
Jeszcze nie 😆
Jeszcze nie czy już nie? Bo czasami mam wrażenie, że już „obgadują” po pogrzebie 🙂
Ciekawe co gra w telefonach ministerstwa finansów…
Ob-La-Di Ob-La-Da (The Beatles)
Desmond has a barrow in the market place
Molly is the singer in a band
Desmond says to Molly – girl I like your face
And Molly says this as she takes him by the hand.
Ob-la-di Ob-la-da life goes on bra
Lala how the life goes on
Ob-la-di Ob-la-da life goes on bra
Lala how the life goes on.
Desmond takes a trolly to the jewellers store
Buys a twenty carat golden ring (golden ring?)
Takes it back to Molly waiting at the door
And as he gives it to her she begins to sing (to sing)
Ob-la-di Ob-la-da life goes on bra
Lala how the life goes on
Ob-la-di Ob-la-da life goes on bra
Lala how the life goes on (yeah)
In a couple of years they have built
A home sweet home
With a couple of kids running in the yard
Of Desmond and Molly Jones (Ah ha ha ha ha ha)
Happy ever after in the market place
Desmond lets the children lend a hand (Arm! Leg!)
Molly stays at home and does her pretty face
And in the evening she still sings it with the band.
Ob-la-di Ob-la-da life goes on bra
Lala how the life goes on
Ob-la-di Ob-la-da life goes on bra
Lala how the life goes on.
In a couple of years they have built
A home sweet home
With a couple of kids running in the yard
Of Desmond and Molly Jones (Ha ha ha ha ha ha ha)
Happy ever after in the market place
Molly lets the children lend a hand (Foot!)
Desmond stays at home and does his pretty face
And in the evening she’s a singer with the band.
Ob-la-di Ob-la-da life goes on bra
Lala how the life goes on
Ob-la-di Ob-la-da life goes on bra
Lala how the life goes on.
Moja ulubiona – w parafrazie wokalnej the King’s Singers – Bezinteresownie 😉 polecam łaskawej uwadze Ministerstwa Finansów… Jeśli jeszcze na to nie wpadli…
🙂 🙂 🙂
P.S. Na dziś też jak znalazł… gdyby w MF nie chcieli… 😉
„Money” Pink Floyd…
“Money” Pink Floyd…
znowu sie rabnalem
Cholera mnie wezmie za chwilę, trzeci wpis poszedł do nieba. Ale nie ze mną te numery, Brunner!
Heleno,
toż nie bedę siedziała na ławce rezerwowych, jak pół świata walentynkuje! Podobno coś tam się szykuje. Nie wiem, co, a sama też powinnam… pomyślę.
Basia a’capella wspomniała o wiankach krakowskich, mój siostrzeniec dopóki mieszkał w Krakowie (Londyn teraz) , latał na to „religijnie” i przysyłał mi foto i video-reportaże. Za moich czasów takich rzeczy nie było, ale jakoś sobie radziliśmy z tym, co było dostępne. Bywało i „święto konia”, bez fanfar, ot ognisko bez okazji.
Pamietam, jak moje dziecko (szkoła podstawowa) było całe w nerwach, bo musiało (!) przygotować ok 40 kartek dla wszystkich w klasie (!!!), i dla Pani, oczywiście. Dlatego bardzo mi sie nie spodobało to świeto, bo szybko sie połapałam, że to ma wyglądać tak, że każdy każdemu, a przecież nie o to chodzi!!!
Walenty czy Walentyna powinna być jedna! Tutaj przegieto pałę, no ale przecież kartki muszą „zejść”, nie?!
Ja tam chcę mieć jednego Walentego. Ale stu Tajemniczych Wielbicieli nie zawadzi! 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=4hkjkTe5kZE&feature=related
Bach jest dobry na wszystko — MF i US proponuję arie tenora z kantaty 168 — „Kapital und Interessen”. W wolnym tłumaczeniu:
Kapitał i interesy,
Moje winy duże i małe
Muszą wreszcie zostać rozliczone.
Wszystko, przez co pozostaję winny,
Jest w Bożej księdze zapisane
Jak stal i kamień węgielny.
A moze ABBA?
http://www.youtube.com/watch?v=o16uVon2NRQ
Albo Lajza i Joel
http://www.youtube.com/watch?v=rkRIbUT6u7Q
Wyobrażam sobie, jak ktoś dzwoni do Ministerstwa Finansów i słyszy Lajzę i Joela 😆 Ale kto tam miałby takie poczucie humoru…
In ev’ry job that must be done
There is an element of fun
you find the fun and snap!
The job’s a game
http://www.youtube.com/watch?v=lpkCv6TPilI
To propozycja dla Ministerstwa Zdrowia (?)
właściwie dla każdego 😆
Ależ to słodziutkie – dlaczego w dzieciństwie byliśmy pozbawieni takich filmów 🙁
Supercaliphragilisticextracalidocious!
A ja wrzuciłam Romea i Julię w budzie owczarkowej.
To była miłość!
Chociaż mnie się wydaje, że im później człekowi ta przypadłość się przytrafi, tym gorzej ją przechodzi.
Wiem, co mówię. 😆
*dlaczego w dzieciństwie byliśmy pozbawieni takich filmów*
Każdy miał takie dzieciństwo, na jakie trafił, wyboru nie było. Moim zdaniem może dlatego, że nie mielismy takich filmów albo pomarańczy na półkach sklepowych co dnia, czy czegoś tam innego, jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. I wydaje mi się, że moja generacja (urodzeni w latach 50-tych) docenia bardziej ducha niż materię.
Alicjo, no pewnie, ale co by nam zaszkodził taki film o Mary Poppins?
Urodzeni w ubiegłym roku też doceniają ducha, pod warunkiem, że są psami 🙂 My nie potrzebujemy Walentynek, żeby wariować z miłości, bo mamy codziennie takie święto, jak rodzina wraca z pracy.
Ludzie może też potrafiliby tak radośnie świętować, gdyby urosły im ogony. Jak można się porządnie cieszyć bez ogona?! 🙂
Ucz się i pracuj, a ogon ci sam wyrośnie 😀 Chyba coś przekręciłam 🙁 😆
Z mojego wczesnego dziecinstwa pamietam takie filmy, jak „Dzis w nocy umrze miasto” (o bombardowaniu Drezna), „Krzyzakow” (Ten Jurand 🙁 ), jakis film o glodujacych eksploratorach tajgi, „Szczesciarz Antoni”, „Giuseppe w Warszawie”, „Zezowate szczescie”, „Ogniomistrz Kalen”, „Prawo i piesc”, „Skapani w ogniu”… Teraz widze, ze to same prawie „dorosle” filmy 🙁 Ja je pamietam dotad 😯 Zapewne byly tez jakies filmy dla dzieci, jakies zolte cizemki i pasowe roze, ale szczegolow nie pamietam, a „O dwoch takich…” zobaczylam dopiero niedawno w telewizji. Nawet niezly film – basniowy i groteskowy (i proroczy), a chlopcy tacy muzykalni 😉 (Danuta Mancewicz i Maria Janecka)
Pani Kierowniczko, w psich sztambuchach się wpisuje „idź za ogonem a dojdziesz do celu, bo tym sposobem doszło już wielu” 🙂
Mary Poppins?! Akurat dobrze, że to nam zostało zaoszczędzone 🙂
Jak słowo daje, na sam dzwięk „I feel the sound, sound of music”, chce mi się na stronę, takie to jest wymiotne.
I nie ogon, a garb 🙂
Jak trzeba, to trza 😉
passpartout – to nie tylko filmy dorosłe, ale jeszcze w większości związane z jakimiś wojnami 🙁 A co do Mary Poppins, to Julie Andrews miała kawałek głosu!
No dobra. To może jak pójdę spać, to mi ogon wyrośnie, żebym mogła odmachnąć Bobikowi 😉 Jutro rano w pociąg i znowu nach Breslau… Ale z kompem 🙂
Już szaleję z radości na myśl o Pani Kierowniczce z ogonem! 🙂 🙂 🙂
Dobranoc, ale z uwagi na ten spodziewany przyrost pcheł na noc nie życzę… 🙂
Dobranoc – już przysypiałam, ale taka rozśmieszona nie wiem, czy szybko zasnę 😆 Na razie macham tylko łapką…
Ja Wam powiem: foma – to jest człowiek…
Przyznam się Wam do jednego – nie cierpię filmow muzycznych ani żadnych takich tam musicals, no, tak mam i już (mogę?). Julie Andrews pare lat temu miała raka gardła (albo krtani). Jakos przez to przeszła, przynajmniej nic złego nie słychać.
zeen:
ekskjuzże mła? Foma to jest człowiek, a my to co?
Na wzwód
To miód
Na smooth
To wzwód
Na tooth
To zębów Twoich brud
Na chuć
To młódź
Nie wódź
Na chuć
A wróć
I chucie swoje skróć
I tak dalej i tak dalej
Weź nie gadaj, tylko nalej….
Dzień dobry 😯
zeenie – co to było? Czyście się z fomą spotkali na pyfku w realu, bo samo gg to chyba nie daje takich efektów? Czy to takie post-walentynkowe (00:06)wyznanie do wirtualnego przyjaciela? 😆
A ja i tak Was wszystkich bardzo, bardzo 😀
Jadę. Do poczytania po południu. Pa!
O ! To może być ciekawa pora .
To przykład poezji zczwartkunapiątkowej, opisującej żywotne problemy właściciela pasieki. Nieustanne bzyczenie jego pszczół doprowadziło go do dramatycznej decyzji porzucenia zawodu.
Pani kierowniczko,
Po moich wczorajszych wyczynach w stajni (kuuuupa roboty) słownik mi się zaciął ale już naprawiłem.
Ten co te filipinki-walentynki wklepał:
Polska „perełka”. U nas śpiewał to zespół „Laine”
P.S.
„Laine” to po estońsku fala
i teraz ‚walentyna, walentyna… ‚ za mna chodzi 😀 pozdrawiam!!
Możesz Alicjo, możesz. 🙂
A „Żółta łódź podwodna” i „Kabaret” też nie? 😯
I jeszcze „Żółta ryba” 😀
besserwisser: dzięki! Coś podobnego! Nawet do Estonii nasza Wala doleciała? (Bo co tam Kosmos…) 😀
Witam pajęczaki – za mną też chodzi 😉
Hoko – co to „Żółta ryba”?
A zeen coraz bardziej mną wstrząsa… 😆
Jaka ryba? no… szczupak albo karp chyba…
szprot? 🙄
tak śpiewali: „yellow ryba, yellow ryba…”
zeen wstrzasa, a sam chyba wcale nie zmieszany…
A propos poezji zeena z godz. 1:00, to kiedyś chadzałam do pewnego zamieszkałego w Polsce Francuza na conversations, i on miał takie hobby, że próbował pisać piosenki. Dał mi nawet raz chałturę, żebym z jednej zrobiła tzw. fortepianówkę, tj. dodała akompaniament do melodii. Wiekopomny tekst (również jego autorstwa) rozpoczynał się słowami:
Wróć, kochanie, wróć,
Szczęście me zwróć…
(to ostatnie zawsze przerabiałam na „zdruć”)
Melodia była równie wstrząsająca co słowa…
A na jaką by melodię zaśpiewać piosenkę zeena?
Zółta łódz podwodna zdecydowanie nie, ale sie nie dziwie,oglądałam po latach, a to „działało” wtedy, kiedy wyszło, czyli w latach 60-tych. Kabaret juz dużo lepiej.
http://www.youtube.com/watch?v=did2PTV3UTE
To pamietam doskonale.
Alicjo, to dziala w odpowiednim wieku 🙂 Moje dziecko sciagnelo „Yellow submarine” z internetu i wzielo ze soba, by ogladac w gorskim szalecie po nartach. Wroci w niedziele, to zapytam o wrazenia.
Ja to uwielbiałam! A „słodka rękawiczusia” weszła do słownika domowego 😀
I Sinol Wybrzydzacz też…
http://www.youtube.com/watch?v=ODNVo1o7w8M&feature=related
Jezusie, Maryjo,
co za czasy! Za moich do szaletu (swiss chalet) zabierało się chłopaka, a nie starożytne filmy !!!
A propos, „Swiss Chalet” to popularna sieć restauracji w kanadzie, posrednie między fast food, a zwykłą restauracją, specjalizują się w kurczakach – nigdy nie byłam, ale jak wyjechałam na miesiąc, to rodzina, mając pod nosem, chętnie łaziła tam na obiady. Podobno dobre – i niedrogo. O, chyba nie na tym blogu powinnam z tą wiadomością, ale dobry kurczak nie jest zły 😉
I jeszcze perełka sprzed lat :
http://www.youtube.com/watch?v=-2Pi36klgUE&feature=related
Herman’s Hermits, Manfred Mann, Who – to ci było… kiedyś tu już chyba mówiliśmy, że te piosenki z lat 60. były naprawdę melodyjne i dlatego wciąż żyją. Ostatnio w reklamach, co mnie doprawdy rozczula (ostatnio Bang Bang śpiewane niegdyś przez Cher) – czy chce się grać na sentymentach staruchów? 😉
A jakże, gra sie na naszych sentymentach, bo przeciez koncerty takich Pink Floyd czy innych Stones to mniej więcej 120$ na kieszeń, bynajmniej nie na kieszeń studenciaka. A 20 lat temu, w koncu „dopiero co” koncert Pink Floyd w Toronto kosztował 24$, i o kant d… można to było rozbić, bo na stadionie, i wszystko leciało do nieba.
Z lat 60-tych bardzo mi się podobał Procol Harum i King Crimson, sentyment pozostał i poszłabym na koncert za każde pieniądze. Podobno Led Zeppelin planuje koncert – trasę światową, no jasne, jak na koncert w Londynie chciało przybyć ponad 20 milionów chętnych, to rynek mają zapewniony!
http://www.youtube.com/watch?v=flpqcPj3JtE
(to jest taka „inna” piosenka tego zespołu, moja ulubiona)
http://www.youtube.com/watch?v=s5Z2gR-lOXY&feature=related
Alicjo, ten starozytny film bedzie ogladany (lub juz byl) z wiadomym Geologiem, a szalet jest wlasnoscia jego rodzicow 😉 Co do popularnosci przebojow z lat 60-tych, to nie sadze, zeby chodzilo tylko o sentymenty naszego pokolenia. Mlodzi sami mowia, ze w naszych czasach powstawaly najlepsze „kawalki” i sluchaja tego z przyjemnoscia. Szkolny chor mojej corki ma w repertuarze sporo piosenek Abby, a mlodziez wybiera wiekszosc utworow sama. Ostatnia rzecza, jaka kieruja sie nastolatki, jest przypodobanie sie rodzicom.
… zawsze miałam takie podejrzenie, ze muzyka całkiem niezła powstawała w naszych czasach! Smarkate poświadczają.
A co do ABBY, nie da się ukryć, że harmonia głosów niesamowita. Nie da się nie lubić 🙂
zeen wstrząsa całą kulturą początku XXI wieku…
Hoko,
Według mnie śpiewali:
wielorybem
wielorybem
ale pewnie mię pamięć myli – poza tym teksty piosenek zagranicznych były pisane „fonetycznie” czyli „jak Janko Muzykant wyobrażał sobie angielską (najczęściej) pisownię słów piosenki”.
Miało to również tę zaletę, że nikt oprócz zapisywacz nie był w stanie tego przeczytać a więc i zerżnąć.
W okresie przed internetem prawidłowy tekst obcojęzycznej piosenki był skarbem!
Ech, łza się kręci…
Ja tez slysze „wielorybem” 😉 Juz tu chyba kiedys wspominalam adapter „Bambino” mojej starszej siostry i pocztowki dzwiekowe z najnowszymi przebojami. Jednym z nich byl lzawy song pod tytulem „Inez” (tym slowem tez sie konczyl). Po latach uslyszalam go znowu i doznalam olsnienia: gosc spiewal „Tears of Happiness” 😆
Chłopcy blogowi, muszkieterowie
Dzisiaj alkohol nam szumi w głowie
Dzielnieśmy stali, do dna pijali
Jeden muszkieter padł
Na drzwiach ponieśli go Świętojańską
Na przeciw kuflom, na przeciw szklankom
Barman w kondukcie drzwi trzyma łokciem
Drugi muszkieter padł
Walka skończona, na drzwiach już ciasno
A dzielny barman także już zasnął
Kto niesie chłopców powiedzcie mi
Na końcu padły drzwi….
… po pierwsze primo, naprzeciw, albo nawet naprzeciwko.
Po drugie primo, co Ty tak zeenie od początku piątku?! 😯
Z innej beczki:
Kupiłem sobie płytę z 1997 roku (Sony Classic) na której Hillary Hahn gra na skrzypcach Bacha.
Na wiosnę grała w Sztokholmie koncert skrzypcowy Sibeliusa (dyrygował Esa-Pekka Salonen) który mam nagrany i którego słucham przynajmniej parę razy w tygodniu, przeważnie w pociągu. Wiem, wiem – na granicy świętokradstwa.
Ludzie! Jak ta pani gra! Jak ona frazuje! Dziesięć lat temu miała 17 lat.
Mojemu nauczycielowi gry na skrzypcach z dzieciństwa zawdzięczam dwie rzeczy:
– przekonał mnie, że umiejętność grania na instrumencie może się w życiu przydać argumentując tym , że sam wrócił z Syberii do Polski niosąc bęben za wojskową orkiestrą dętą.
– nie udało mu się (choć próbował ze wszech sił) obrzydzić mi skrzypiec do końca
W marcu wyjdzie płyta z Hillary Hahn na której będzie również ten koncert Sibeliusa pod Salonenem.
Mmmmm…
Widocznie na zeena tak wpłynęło śląskie i podbeskidzkie powietrze…
Skopiowałem i wkleiłem bezmyślnie, później wstawiłem swoje słowa – moja wina, moja wina, moja brdzo chcieć wina….
Zeenie, chyba trochę przeszarżowałeś.
Czy naruszam jakieś tabu? Czy ta chodnikowa piosenka dostąpiła zaszczytu konsekracji? No cóż, nazwij mnie bluźniercą i przyjmę to w milczeniu.
Trzech muszkieterów w siną dal płynie
A w głowach szumi po tanim winie
I coraz wyżej łopoczą poły
Na drzwiach od stodoły
To w Szwajcarii drzwi stodoły
Mają łopoczące poły?
Nie, piosenka nie jest tabu i nawet nie specjalnie ją lubię, ale jakoś nieprzyjemnie to odebrałam.
To wszystko. Dlaczego mnie nieprzyjemnie atakujesz?
Muszkieterow barwne poły
Lecą na drzwiach od stodoły
Dźwierzom skrzypieć i łoskotać
Połom frunąć i łopotać
Nie atakuję, to raczej była obrona. Jeśli była nieprzyjemna, przepraszam.
Wchodzę na dywanik, a tu się żywią (winem) y bronią. Frakcja chłopska na salonach? 🙂
Bang bang – w wykonaniu Cher jest dobre, ale ta gitara w wersji Nancy S. a dla mlodych – „Kill Bill” – zupelnie aktualny. Dreszcz przechodzi po plecach 😎
http://youtube.com/watch?v=T5Xl0Qry-hA
Słuchajcie, jak ten zeen tak rozrabia, to czy nie ma aby jakiejś uroczystości? jakieś imieniny czy urodziny czy cóś? (cholera, nawet nie wiem, jak ma na imię, przecież nie Zenobiusz 😆 )
Niech się tu zaraz przyznaje!
besserwisser: Hilary Hahn jest bardzo fajną osóbką. Była w Warszawie jako jeszcze nastolatka i zrobiła na mnie wrażenie osoby muzykalnej i sensownej. Podobno już w wieku trzech-czterech lat zażądała od taty skrzypeczek… Ja już w tym wieku wiedziałam, że skrzypce never, więc podziwiam 🙂
passpartout – rzeczywiście zapomniałam o Kill Bill i współczesnym kontekście tej piosenki. Ja też widzę – po mojej siostrzenicy i jej kumplach – że młodym podobają się oldskulowe rzeczy. Moja uwielbia Beatlesów 😀
No i chyba faktycznie było jakieś muszkieterów spotkanie na szczycie (aluzje fomy z 21:22 do śląskiego powietrza 😀 )?
Bezimienny zeen
Już zapada w sen
Święto jest dla niego kiedy chce
Bowiem wolny jest
Jak stepowy pies
W którą stronę chce, tam właśnie mknie…
Moja tez kocha Beatlesow (chor spiewa m.in. Can’t buy me love, Let it be etc.), ale i Stonesow i The Who i Deep Purple etc. Normalnie nam zazdrosci, zesmy ich znali przed mumifikacja 😉
Ja tam swoje wiem –
Tyle wiem, co zjem,
Ale dzisiaj zjadłam wręcz niemało…
I wiem, że nasz zeen
Ulubiony ten
Wciąż przemierzać lubi Polskę całą!
Całkiem tak jak ja
Nie znam nocy, dnia,
Dziś na przykład wpadłam se do Wrocka,
Smętne dzieła dwa
Odebrałam ja,
No – a teraz hotelowa nocka 😀
Ooooo, doceniam 🙂
Wspaniałe – tu kufa bijąca brawo
Jestem w górach, po drodze naostrzyłem szpadę w śląskiej pracowni płatnerskiej 🙂
Zatem pozdrawiam górzyście: hej!
Trochę zazdroszczę… Ale tylko trochę, bo górki zdecydowanie wolę latem.
A ja faktycznie odsłuchałam dwóch dość ponurych dzieł operowych współczesnych. Jedno zwłaszcza dobre. Ale może rano napiszę, teraz już mi się nie chce… I może jeszcze wymyślę jakiś mniej ponury kontekst, w końcu mamy weekend 😉
Mówi Leszek Możdżer – http://www.gazetawyborcza.pl/1,81388,4917530.html?as=1&ias=3&startsz=x .
Pozdrawiam, Teresa
Może pomóc? Wszak jestem znanym specjalistą od ponurych nastrojów, wytwarzam na zawołanie 🙄
A może warto przegryźć i w poniedziałek puścić? Weekend zobowiązuje 🙂
A ja sobie zrobiłem kawał i zapomniałem zasilacza do swojego hi end podróżnego 🙁
No, tośmy są hotelowe ćmy – krążymy wokół światła ekranu 😉
Nooo…
Tereso, dzięki za link, nie czytałam na papierze. Ach, ten Lesio, wieczny chłopczyk. Znam go od lat wielu (nie będę liczyć) i pamiętam od zawsze jako źwirza klawiaturowego, jak ja to nazywam – tzn. jak widzi klawiaturę, to łapy same się mu wyciągają 😉
Dobranoc
Dobranoc 😀
Pani Kierowniczko, łapa mnie świerzbi, żeby zadać pytanie: wyrosło? Nie wyrosło?
Bez względu na stan faktyczny, pofantazjować sobie mogę 🙂
Pani Dorota, bawiąc we Wrocku,
z tyłu zmacała coś o północku.
Po ogonowej drapiąc się kości
aż zaśpiewała z wielkiej radości:
zaraz utaplam tę narośl w błocku!
Hilary Hahn w swoim czasie pisała bardzo przyjemne „Kartki z podróży” — taki blog, zanim blogi stały się znane i popularne jako blogi. Rzeczywiście, pisała sensownie i z wdziękiem. (A że tak gra przekonywać nie trzeba.)
Wiadomość poranna dla Bobika:
Ogon mi rośnie gdzieś z tyłu głowy
(tylko włosowy, nie ogonowy) –
Mimo to chciałabym nim zamachać,
Nawet utaplać – ale nie zacha-
chmęcę tu błocka, bo mróz jest zdrowy…
PAK,
Pisze w dalszym ciągu:
http://www.hilaryhahn.com/journal/index.shtml
To jeszcze Piotr Rubik o swojej karierze: http://praca.gazeta.pl/gazetapraca/1,74785,4855040.html
Łeee, co za chucpiarskie brednie. Alicja już zwracała tu kiedyś uwagę – Rubik na potęgę ściąga od Yanniego! Czyli wzorzec sprzed parunastu lat…