Historia pomarcowa
8 marca kojarzy mi się z tematem, który już od jakiegoś czasu jest szeroko przypominany, i wreszcie. Był to czas obrzydliwy, ten 1968 rok i to, co później. Nie chcę o tym pisać, mam nadzieję, że zdanie na ten temat mamy takie samo.
Ale chciałam trochę inaczej. Parę słów opowiem o perspektywie, z jakiej patrzyłam ze szkoły muzycznej – kiedy działy się te wszystkie hece, zamknęli nas w budzie (na Żoliborzu) i pozwolili wracać do domu dopiero wieczorem. A potem rozsyczało się kłębowisko żmij. I zaczęli wyjeżdżać przyjaciele, rodzina, koledzy. Dużo muzyków. Także z orkiestry filharmonii, np. pan Aleksander Ciechański, wiolonczelista, czy pani Ewa Strauss-Marko, skrzypaczka.
Z naszej szkoły też oczywiście wyjeżdżali. O niektórych wiem, co się z nimi później działo – o Rimmie, która do dziś gra w pierwszych skrzypcach Filharmonii Izraelskiej w Tel Awiwie, o Krysi, która pracowała w izraelskim radiu, o Pawle, który pojechał do Szwajcarii… no, a przede wszystkim o moim bliskim starszym przyjacielu Janku. I to o nim chcę tu trochę opowiedzieć.
Janek był świetnym wiolonczelistą, ukochanym uczniem Kazia Wiłkomirskiego (to nie brak szacunku, wszyscy tak o profesorze mówili), ale i równie znakomitym pianistą, i chłopakiem ogromnie inteligentnym, a obdarzonym przy tym specyficznym poczuciem humoru. Widać z tego, jak go tu wspominam, że zapatrzona wtedy w niego byłam jak w obrazek. Tu dodam na marginesie, że ci, co wówczas wyjeżdżali, to byli najlepsi z najlepszych, a ja w pewnym sensie zazdrościłam im, że mogli i mieli odwagę podjąć taką decyzję – czułam odrazę do tego, co się działo, i też chciałam wyjechać. Ale byłam dziewczątkiem, które – jak mamusia kazała – musiało grzecznie chodzić do szkoły… Nie zdawałam sobie sprawy, że taki wyjazd to nie jest bajka o pięknym świecie, tylko ciężka straszna próba, rzucenie się na głęboką wodę. Trochę się o tym miałam dowiedzieć dopiero od Janka, ale w wersji ulgowej. Więcej – dopiero z późniejszych relacji.
Z Jankiem było tak, że zrobił maturę, zdał śpiewająco na wiolonczelę – myślał, że nie będzie musiał wtedy zdawać za granicą – po czym zapakował się z matką w pociąg na Dworcu Gdańskim. Odprowadziłam go oczywiście. Obiecał pisać, ale nawiązaliśmy kontakt dopiero po dobrych kilku miesiącach. Nie odzywał się z początku do nikogo, bo było mu naprawdę ciężko. Wylądował w Izraelu – od początku tam właśnie się wybierał, tam był już jego ojciec i siostra. (Wiesz, pisał, jestem w innej sytuacji niż „Szwedzi”, „Duńczycy” i inni „obywatele świata” – mowa tu o innych emigrujących w tym czasie, którzy obrali europejski lub amerykański kierunek – kiedy mi się coś nie podoba, mogą mi powiedzieć: to zmień to; oni mogą usłyszeć: nie podoba ci się, to wyjedź. Pisał też: Zawsze sosna będzie mi bliższa niż palma… Tak, to jest po prostu nostalgia.)
Egzaminy na studia i tak musiał zdawać. Ale oczywiście świetnie sobie poradził. Dorabiał ucząc dzieci w kibucu. Z czasem rzucił wiolonczelę i zaczął studiować kompozycję – to interesowało go najbardziej, o czym też dowiedziałam się od niego dopiero z listów. I tu zaczyna się ciekawa historia. Przyjechał tam kiedyś na wykonanie swojej muzyki Krzysztof Penderecki. Miał też wygłosić wykład na uczelni, ale czy go o tym nie poinformowano wcześniej, czy coś mu powiedziano nie tak, w każdym razie nie był specjalnie przygotowany do wykładania, więc powiedział parę słów o swoich utworach i zachęcił studentów kompozycji do pokazania mu własnych partytur. Janek pokazał – i od razu znaleźli wspólny język, a Penderecki zaprosił go na studia do prowadzonej wówczas przez siebie klasy w Yale University. I Janek pojechał do New Haven, i tam został potem już jako profesor. Odwiedziłam go tam na początku lat dziewięćdziesiątych; potem przeniósł się do Ohio, gdzie profesoruje do dziś. Trochę jego muzyki jest tutaj.
Dzięki Pendereckiemu zamieszkał w Stanach, dzięki niemu też zaczął powracać do Polski. Najpierw Sonata na skrzypce solo wykonana na prywatnym festiwalu Pendereckiego w Lusławicach, potem koncert w Krakowie bodaj w 1990 r., potem w tym samym roku występ na Warszawskiej Jesieni – zagrano jego Symfonię „Dawid”. Potem już wielokrotnie go grywano w kraju, najczęściej Serenadę na smyczki, muzykę lekką, łatwą i przyjemną, w sam raz dla zespołu Agnieszki Duczmal, który wykonywał ją wielokrotnie; grywano też jego utwory kameralne, a niedawno sam Joseph Malowany na koncercie w Filharmonii Narodowej wykonał jego pieśń do tekstu psalmu Nad rzekami Babilonu. Sam Janek czasem wpada tutaj, choć niezbyt często – jest bardzo zajęty. Spytany, kim czuje się dziś, mówi: jestem polskim Żydem związanym z Izraelem i mieszkającym w Stanach Zjednoczonych. Polskie związki też dają czasem znać o sobie w jego muzyce – zdarzały mu się np. rytmy mazurkowe…
Muszę powiedzieć, że jakoś mnie ucieszyło, że napisano o nim tu, w Krakowie, przy okazji wykonania na Festiwalu Muzyki Polskiej, że to „jeszcze jeden kompozytor, który reprezentuje polską muzykę poza swoim krajem”. Nawet jeśli nie wszyscy się z tym zgodzą.
Komentarze
Bardzo dziękuję za historię i za przybliżenie człowieka.
Okropny i ohydny czas, tym gorszy, że nie zdawałam sobie wtedy sprawy z bezmiaru krzywdy.
Naprawdę się wzruszyłam.
Ja w ogóle uważam, że najlepiej się przybliża sprawy poprzez konkretne przykłady…
Dobranoc! 🙂
Dobranoc. 🙂
Ja dopiero później dowiedziałem się, jaki to wszystko miało zakres. Z mojego otoczenia, rodziny, znajomych, znajomych znajomych nikt nie wyjechał. W ogóle nie słyszałem w swoim prywatnym życiu o takim przypadku.
Niesamowite… Z mojej perspektywy było dokładnie przeciwnie i trudno byłoby mi sobie wyobrazić – i teraz trudno – że można było tego nie zauważyć…
Droga Pani Doroto,
Co roku w marcu przypominana jest obrzydliwa sprawa wypadków marcowych. Przyznam się, że ja też kwestii żydowskiej wtedy w ogóle nie rozumiałem i nie zauważyłem. Teraz za to co roku przeżywam historie ludzi wygnanych z Polski i uważam, że trzeba o tym mówić i przypominać stale. Obawiam się, że tamta historia mogłaby powtórzyć się dzisiaj. Przypadkiem przeczytałem komentarze do artykułu dziennikarki Rzeczypospolitej, Joanny Lichockiej, w którym triumfalnie obwieściła kompromitację Platformy (nawet taki jest tytuł) z powodu odrzucenia przez sąd doniesienia Hanny Gronkiewicz Waltz w sprawie wydatków w ratuszu, poczynionych za czasów Lecha Kaczyńskiego. Byłem wstrząśnięty wypowiedziami cztelników Lichockiej, pełnymi absurdalnego antysemityzmu i nienawiści, oraz epitetami, którymi obrzucano Gronkiewicz (Hajka bufetowa na przykład). No cóż, na takich czytelników Lichocka sobie solidnie zapracowała – ale problem jest. Czytam z kolei gdzie indziej wyzwiska lecące w kierunku Adama Michnika i gloryfikujące prezydenta, że go nie zaprosił na uroczystość do Belwederu. Wydaje się wręcz pewne, że gdyby dziś wśród rządzących znalazł się ktoś, kto chciałby zjednoczyć Polaków, wskazać wspólnego wroga i wykorzystać najniższe ludzkie instynkty – znalazłby całkiem spore poparcie. Dlatego nigdy dość przypominania tamtej hańby. Bardzo dziekuję za Pani opowieść. Z poważaniem Piotr Modzelewski
Słucham Five Duets: I Risoluto.
Współgra.
Ukłony dla Pana Radzyńskiego, dla Pani
Przeczytałem Pani wpis. Wg mnie wynika z niego jednoznacznie,że opisywane przez Panią wyjazdy były dobrowolne. Można oczywiście zrozumieć ludzi,mających dość życia w państwie,w którym oficjalna partyjno – państwowa propaganda mówi im: nie chcemy tu Was,nie jesteście tu potrzebni. Ówczesna,tzw. antysyjonistyczna propaganda,której pełne były radio,telewizja i gazety, mogła przygnębiać. Dla wielu szokiem było to,że internacjonalistyczna partia komunistyczna organizuje kampanię nienawiści w stylu faszyzującej skrajnej prawicy. Można zrozumieć ludzi,którzy mieli dość życia w PRL i chcieli wyjechać,ale dlaczego ich wyjazdy nazywane są wyrzucaniem z Polski ? PRL,wbrew twierdzeniom różnych publicystów, była państwem totalitarnym,stanowiącym faktyczną własność monopartii PZPR. To państwo – partia miało monopol w dziedzinie informacji,dysponując radiem telewizją,prawie wszystkimi gazetami oraz cenzurą. Gospodarka,wyjąwszy rolnictwo indywidualne,również była własnością państwa,zatem gdy władza tego chciała,przerywano pracę w zakładach i organizowano masówki,na których kogoś potępiano lub komuś dawano odpór,można też było pracowników zaprowadzić na jakiś plac,gdzie właśnie zaczynał się wiec… O tym należy pamiętać,gdy wspomina się wydarzenia roku 1968. Ponadto marcowa antysemicko – antyinteligencka kampania propagandowa nie była bynajmniej pierwszą kampanią nienawiści w dziejach PRL. W okresie stalinowskim partia komunistyczna wielokrotnie przeprowadzała kampanie nienawiści. Tyle tylko,że wtedy obiekty ataków były inne. Kampania marcowa,przez swą intensywność i zajadłość,była kilku- czy kilkunastotygodniowym wskrzeszeniem propagandy typu stalinowskiego.
f.v.
Rolnictwo indywidualne było ścisle kontrolowane. Masz tyle i tyle zasiewów, musisz tyle i tyle zboża sprzedać za grosz państwu. Masz tyle i tyle świń, muszą byc zakolczykowane, tyle i tyle zakontraktowane dla państwa, reszta na uzytek gospodarstwa, na tyle osób wystarczy wam jedna świnia na ubój na rok. Krowy? to samo. Nie mogło byc, zeby chłop miał 10 krów i całe mleko sam zuzywał – jeśli zuzywał, to chyba sprzedawał na boku!
To tak tylko szybko poczytawszy komentarze dorzucam, bo ta kontrola rolnictwa funkcjonowała chyba przez całe lata 70-te.
Pani Kierowniczko,
można było niezauważyć (odnośnie notki Torlina), zależy ile lat się miało i gdzie się mieszkało.
Milo sie czyta to, co gospodyni tego blogu dedykuje do.. hmm rozwazan, dyskusji czy… zastanowienia.
Pierwszy raz tu zagladnalem i – jako ze uwielbiam muze – Autorki wspomnienia mnie tknely. Nie! – nie gram na niczym (poza radiem) – ale muzyka, dzwieki… – towarzysza mi od zawsze. Pamietam.
Bylem glutem, pod opieka dziadkow. Zawsze, gdy tylko nadazala sie okazja, przystawalem przed ich olbrzymim zegarem, dostrzegajac w nim przyjacielska dusze, bo zegar nigdy nie milczal i prawie zawsze dobiegaly z jego wnetrza jakies odglosy. Spokojnie poswistywal, tykal, chrobotal trybami tajemniczych kol, sapal, jeczal i wzdychal, jakby jego wnetrznosci z trudem trawily mijajace godziny…
– Gdy zapadala ciemnosc, jego flegmatyczne ruchy stawaly sie dla mnie pociecha. Dopoki ten staruszek stal na strazy, nic zlego nie moglo sie zdarzyc. Nawet w nocy, slychac bylo szmery i przytlumione halasy, nad ktore wyrywal sie czasami jek spiacego kota pod piecem.
Spoczynek, prawie nigdy nie jest calkowity. Podobnie jak sen nocny w koszarowej sypialni, pelnej dzwiekow, urywanego kaszlu, chrapania, mamrotanych przez sen przeklenstw, popierdywania i mamrotania.
Cisza, sprawia przyjemnosc, jesli jest wynikiem swiadomego wyboru. „Spiewaj mi ciszy wybrana” – pisal Hopkins – swietujac rozkosze religijnego odosobnienia.
– Jednak klasztor, moze tez byc miejscem dosc halasliwym; nieustanny trzask zamykanych drzwi, tupot chodakow po drewnianych podlogach ciagnacych sie w nieskonczonosc korytarzy, brzek naczyn kuchennych w porach posilkow…
Jako ze slowo pisane tez jest swego rodzaju dzwiekiem. Zatruwanie pisanym halasem jest bardziej niebezpieczne dla zdrowia fizycznego i psychicznego niz wiekszosc zanieczyszczen chemicznych.
Pamietam o tym!
Kazdy potrafi wymienic wlasna litanie znienawidzonych halasow; warkot samochodu, jek mechanicznych tartacznych pil, wrzask kocurow i wron, bzyczenie komarow, ryk motocykli bez tlumikow oraz wszelkiego rodzaju mlodziezowej muzyki…
Kiedy po raz pierwszy uslyszalem w Aksaraju spiew muezina, nie wzmocniony jakakolwiek aparatura, dlugo pozostawalem pod jego urokiem. – Gdy pozniej, znalazlem sie w Zejdanie, na placu Urzedu Celnego, wsluchiwalem sie ze zdumieniem w dzwieki dobiegajace z pobliskiego minaretu: wezwanie na modlitwe, poprzedzone trzaskiem i zgrzytami, wywrzaskiwane bylo tym razem z ogluszajaca sila przez megafony…
Bicie dzwonow koscielnych – chrzescijanski odpowiednik spiewu muezina – bywa przykra inwazja (zwlaszcza, jesli przyjdzie byc blisko koscielnej wiezy). Ale dzwony, slyszane z oddali… – grzeja serce. Nigdzie nie czulem tego rownie silnie, jak we Wloszech, do dzis pamietam wieczorne bicie dzwonow w Como, niosace sie wzdluz brzegow jeziora Como – niezaklamany glos chrzescijanstwa, nasycony wiara, nadzieja i miloscia…
Do przyjemnych odglosow dla mnie naleza: porykiwanie bydla wracajacego do zagrody o zachodzie slonca, krzyk mew, pozegnanie dnia przez kolonie gawronow, szepty z dziecinnej sypialni – w ktorej braciszek z niezwykla powaga opowiada na dobranoc bajki mlodszej siostrzcce (jak to sie pisze?) – buczenie ostrzegawczych syren transatlantyku przedzierajacego sie przez mgle…
– Sluchanie z dystansu przydaje temu jeszcze slodyczy.
Dzis, gdy jestem na partach, wole usiasc z boku i zamiast wdawac sie w wymiane banalnych madrosci, slucham… – jak intensywny gwar glosow dobiegajacych z oddali przechodzi w lagodny szum zlewajacych sie dzwiekow…
Moim idealem stalo sie obecnie dotrwanie do konca przyjecia bez wdawania sie w dyskusje – jednym slowem – poza zwyczajowym przywitaniem i pozegnaniem – ktorych trudno uniknac. W ten sposob czlowiek wiecej sie uczy i nie obraza nikogo.
W miare, jak staje sie coraz starszym, odzywam sie coraz mniej (nie teraz oczywiscie). Doszedlem juz do tego, ze zaczynam podziwiac feldmarszalka Moltkego – ktory potrafil milczec w siedmiu jezykach!
Gdy juz poloze sie, zadaje sobie czesto pytanie: Czy powiedziales dzis cos, co naprawde warte bylo powiedzenia?…
Pozdrawiam Gospodynie i… gosci tego blogu.
Wyjazdy, ucieczki – czy jak to nazwac? Przepraszam ze text – ktory juz zamiescilem u Passenta zamieszcze i tu – gdyz… no wlasnie.
Nad Swinoujsciem refleksami swiatel, odbitymi w brudnoburych falach portowej zatoki, zapada wczesny zmierzch.
Jest 17 kwietnia 1987 roku.
Pustawe o tej porze, wolne od inwazji wczasowiczow miasto – filtruje swymi ulicami dmacy od morza wiatr…
Wchodzimy do barakowato wygladajacego budynku, pelniacego tu funkcje komory celnej. Nasza grupa jest pierwsza w kolejnosci do odprawy przed wejsciem na prom.
Z trudem ukrywam narastajace podniecenie. Wprawdzie jestesmy “czysci”, bowiem zdajac sobie sprawe z tego, iz pozostaniemy w Szwecji nie ryzykowalibysmy zabierac niczego, co mogloby stwarzac chocby pozory podejrzen ze strony sluzby celnej, jednak hazardowosc naszego postepowania wyzwala hamowany sila woli dreszcz emocji.
U wejscia do budynku – od strony morza, wszczyna sie harmider. Szeptana poczta niesie od czola oczekujacej grupy wiadomosc, ze przez komore celna przechodzic beda rodacy powracajacy ze Szwecji.
A wiec jednak wracaja?! – Lapie sie na niedorzecznosc tego skojarzenia. Pewnie ze wracaja! Wiekszosc wraca. – My, jestesmy wsrod tych ktorzy stanowia – owszem znaczny, ale w calosciowym rozliczeniu ruchu turystycznego prowadzonego poprzez nasze biura na zagranice – niewielki procent Polakow – ktorzy w taki sposob szukaja dla swego zycia nowych drog.
Gwar i tumult u wejscia narasta. Juz jest forpoczta szczesliwcow, dla ktorych celnicy zapalili zielone swiatlo w powrotnej drodze do kraju.
Wycieczka wraca do PRL-u ! Spocony o rozbieganym wzroku “turysta”, wiezdza wielka lodowka-szafa w tlum oczekujacych na odprawe rodakow. Taranowani usiluja sie wycofac, ale sa napierani od tylu przez uczestnikow grup oczekujacych na odprawe. Zament. Balagan. Sobiepanstwo. Prawo silniejszego i bardziej przedsiebiorczego w wyborze kombinacji poczynan z mysla o osiagnieciu zamierznego celu.
– Na odsiecz przyblokowanemu przez moment wlascicielowi rozbieganych oczu – pedzi jak w amoku nastepny “wycieczkowicz”, dysponujacy jeszcze wiekszym impetem i potezniejsza lodowka.
Z za stolu celnikow wystartowal juz trzeci, by forsujac przetarty z grubsza szlak wspomoc slabnacych. Ten ma najwieksze sznse. Pchana sila jego ramion i radoscia posiadania lodowka to prawdziwy chlodniczy kombinat. Wspaniala szarza polaczonej energi potomkow husarzy spod Chocimia konczy sie pelnym sukcesem. Podskakujac na nogach mniej uwaznych i masa roztracajac niezdecydowanych, lodowkowa lawina osiaga dzwi wyjsciowe z komory celnej. Jeszcze jeden powrot i nastepny trucht przetartym przed chwila szlakiem, pod ciezarem ogromnych pudel, pak, neseserow, walizek i Bog wie czego jeszcze i co zawierajacego. – Balagan osiaga apogeum. Turysci z wyprawy po zlote runo i w drodze po nie przemieszali sie tak dokumentnie, jak serwowane pod swoim adresem przez obie grupy nieparlamentarne wyrazenia, okreslajace w sposob dosadny rodowody posiadaczy oraz kandydatow na nich. Zadnych prob przywrocenia porzadku, zadnych wskazowek, co do sposobu grawitacji tej masy ludzi. Zywiol. Staropolskie “kupa mosci panowie!”. Typowo po polskiemu, czyli – nie tak jak byc powinno. Niestety.
Wreszcie tornado przechodzi i mily opanowany glos pilota naszej wycieczki powiadamia, iz przystepujemy do odprawy celnej.
Kosci zostaly rzucone – pomyslalem i przyklejony przez falujacy tlum do swej partnerki, dalem sie niesc przed oblicze granicznej, mundurowej wszechmocy. – Nie macie panstwo niczego do oclenia…? Zadnej waluty tez…? Oczy celnika, ktory zna handlowe odczucia dusz wspolbraci – nawet, podejrzewam z autopsji, robia sie przez moment okragle z bezbrzeznego zdumienia.
Chlonie chwile goraczkowo medytujac, jak podany mu pasztet gryzc.
Wczuwajac sie w psychike umundurowanego jestem sfrustrowany. Albo uwaza nas za polglowkow, albo za pseudocwaniaczkow, ktorzy usiluja POLSKIEMU celnikowi wmowic, ze w wyprawie za morze, najwazniejsza jest dla nich ekskursja, jako taka….
– A przeciez przed kur… przed chwila? Forte tornada brzmi jeszcze w jego uszach, lomot toczonych tedy – bog wie jakim sumptem – zdobytych w cieniu flagi trzech koron ogromnych, szafowatych lodowek…
Blysk zdumienia w oczach mundurowego rodaka przycmiony zostaje odcieniem autentycznej, zawodowej zlosci. Palec – pistolet – wyskakujacy nagle na wysokosci mej piersi.
– Pan pozwoli ze mna !
Jak zona Lota oglada sie moja psiapsiolka, popychana przez tlum do wyjscia na prom. To ja stoje, jak utozsamiony z ta scena slup soli…
Na polecenie celnika otwieram neseser. Zwroci uwage na fakt, iz jak na jednodniowa wycieczke – nawet gdybym chcial wystapic w roli eleganta znad Wisly – posiadam za duzo koszul, czy nie zwroci?
Pobiezne przejzenie zawartosci nesesera nie rozwiewa jeszcze watpliwosci celnika.
– A co ma pan w majtkach ?
– Zapewniam pana ze to, co kazdy statystyczny Polak – w moim wieku – tam miec powinien. Czy chce pan sprawdzic ?
– Nie, dziekuje …
Moja pewnosc siebie rozladowuje sytuacje. Zawodowa rutyna podpowiada celnikowi, ze pomimo zywionych przezen podejrzen, stanowie jakis niestereotypowy przypadek – ewenement, nad ktorym mozna jednak przejsc do porzadku dziennego.
Mile, obustronne podziekowanie i… – witaja mnie pytajace spojrzenia reszty towarzystwa z naszej “wycieczkowej” grupy. Po trapie ladujemy sie do brzuchatego wnetrza promu. Pierwszy, jakze wazny etap, w drodze do zamierzonego celu mam wiec juz za soba. Jak przebiegna nastepne ?
Na pokladzie promu rozkreca sie polski, diabelski mlyn. Pokladowy kiosk z pewexowskimi dobrami zostaje otoczony kordonem przez “turystow” ! – jak ongis Czestochowa przez szwedzkich zoldakow jenerala Mullera. Tylko ze tamci, – Svanssonowie przybyli do Polski w celach, dalibog, zgola nie turystycznych. – A dzis, w 330 lat od viktorii ksiedza Kordeckiego, plyniemy do… – Szwedow.
Czy podjalby sie ktos proby sprecyzowania nazwy tego kursu ?
Encyklopedyczne brzmienie hasla; “wycieczka” w niczym nie oddaje nastrojow i finalnego celu tej grupy, tworzacej pszczeli ul wokol promowego kiosku. A wiec jeszcze raz nie tak, czyli – po polsku … Niestety !
Z wiadomych przyczyn, nie zainteresowani poczynaniami przedsiebiorczych rodakow – milczkiem, jakby ze wstydem – za brak owej przedsiebiorczosci, ktora w negatywnym pojeciu rozslawila imie naszej nacji na swiecie, (jak powiedzial ruski celnik: dwie rzeczy na swiecie sa nie zwyciezone; Armia Czerwona i Polski Turysta) przemykamy sie we wskazanym przez mile stewardessy kierunku i zajmujemy miejsca w wyznaczonej nam kabinie.
Glebokie zaciagniecie sie spokojnym powietrzem – dla uspokojenia rozdygotanych doznaniami minionego dnia nerwow, prysznic i …
Ps. Przepraszam za inwazje.
Pani Doroto!
Niech się Pani zlituje. Ja napisałem, że „dopiero później dowiedziałem się, jaki to wszystko miało zakres”, a nie „że można było tego nie zauważyć…”. Ja wiedziałem o tym strasznym procederze, stwierdziłem tylko, że ci wszyscy wyjeżdżający nie byli dla mnie spersonalizowani, gdyż wśród ludzi, których znałem osobiście, nie było nikogo wyrzuconego.
A w wydarzeniach marcowych brałem udział, miałem wtedy 16 lat i byłem uczniem X klasy liceum. I wtedy to właśnie na Miodowej po raz pierwszy w życiu dostałem pałką. Przez następne trzy dni ubierała mnie mama.
Wszystkiego najlepszego z okazji Pani Święta, mimo, że go Pani nie lubi. Kwiaty dla wszystkich Pań u mnie.
Dzisiaj to też byłoby możliwe. To nie zasnęło, to tylko drzemie. Czasem wolałabym być kotem. My, ludzie, jesteśmy jacyś tacy niedorobieni.
f.v.
Chyba nie znasz definicji państwa totalitarnego, skoro nazywasz tak PRL. Partia oczywiście mogła w nim bardzo dużo, ale nie wszystko. Ludzie nie byli posłusznym stadem krów pod jej nadzorem — by kampania się udała, musiała utrafić w społeczne nastroje, czy gotowe pokłady nienawiści. I o tym też warto pamiętać.
Tu muszę dodać historię dosłownie z wczoraj. I to z filharmonii. Obok mnie na koncercie siedziało dwóch panów (starszych i nobliwych), z których jeden przeglądał album poświęcony dyrygentom co chwilę go komentując w te słowa (cytuję z pamięci): „Tu mamy poczet pewnej rasy. O tu. I tu. I tu — tym razem dostrzegłem, że wskazuje Aszkenazego — Czterech. A ciekawe co sie z nim stało. — domyślam się, że to o Chmurze, bo był na ‚Ch’ — Ale nie ma się co martwić, Żydzi się zawsze wzajemnie wspierają. Choć należy im przyznać, że mają wielu ludzi zdolnych.” Odkładając zaś album zakończył go komentarzem ilu Żydów się w nim doszukał.
Oczywiście, nie był to klasyczny antysemita i zapewne nikogo z Polski by nie chciał wyrzucać. Ale uderzało mnie przyzwolenie na rasistowskie ujmowanie rzeczywistości i wiara w zakulisowe działania Żydów.
To wszystko jakoś nie tak. Pan Janek mówi : „Jestem polskim Żydem”. Ja myślę „Jesteś Polakiem wyznania mojżeszowego”. Bo to są Polacy. Wyrośli w naszej kulturze, w naszym języku, dzielili naszą historię. Jedynym rysem odróżniającym ich od Kaszubów czy Podlasiaków, jest wyznanie i dziedziczona dłuuuga historia kultury żydowskiej. To raczej wzbogaca niż zubaża ich polskość. W końcu na naszą kulturę złożyli się ludzie Wlk Księstwa Litewskiego, Tatarzy, Bałtowie, Ormianie, Niemcy i Szkoci nawet. Przybysze wzbogacają to, co zastaną. Zaściankowy patriotyzm bywa groźny nawet dla etnicznych autochtonów. Zawsze i każdemu można wynaleźć pra-pra-babkę wywodzącą się z innej nacji. I nie może być inaczej, jeżeli mieszka się na największym, lądowym szlaku Europy, przez które musiała przejść każda armia i każde plemię wędrujące na osi wschód – zachód. Pouczające są wyniki badań antropologicznych i kodów DNA. Wszyscy jesteśmy przybyszami i mieszanką wielu ludów.
Witam Piotra Modzelewskiego i Harry_potem (dzięki za literaturę, zwłaszcza za bardzo ładną opowieść o dźwiękach)!
f.v. – to zupełnie nie tak. W niektórych przypadkach rzeczywiście wyjazdy mogły być tylko na zasadzie: ile czasu, kiedy ci plują w twarz, możesz udawać, że deszcz pada. Ale zapewniam, że w większości przypadków stało za tym wyrzucanie z pracy lub studiów i wilczy bilet, a także – zwłaszcza na prowincji – całkiem już nie milczące przyzwolenie dla takiego postępowania władz. Moja najblizsza rodzina tego akurat nie doświadczyła i została. Moja siostra studiowała filozofię, nie „rozrabiała” podczas wydarzeń marcowych, była zwykłą szeregową studentką – i chyba jedyną osobą wiadomego pochodzenia wśród swoich kolegów, której niedługo po 1968 r. udało się te studia skończyć, ale oczywiście pracę magisterską wycenili jej na trójkę, wątpię, by była taka słaba.
Jeżeli nawet więc w pewnych wypadkach wyjazd był dobrowolny, to trzeba było przejść przez masę upokorzeń. KAZANO SKŁADAĆ PODANIE o zrzeczenie się obywatelstwa, po czym otrzymywało się osławiony kuriozalny dokument podróży, na którym było napisane: Posiadacz niniejszego dokumentu nie jest obywatelem polskim. Złowrogą rolę odgrywali celnicy, którzy praktycznie rabowali ludzi z dorobku ich życia. Pamiętam dobrze te historie, siedzenie u celników przez tydzień (tak było też w przypadku Janka, o którym opowiadam we wpisie) i targi: tego nie można zabrać. Dlaczego? Bo nie!
No i niech Pan spróbuje sobie teraz wyobrazić ludzi, którym najpierw grunt usuwano spod nóg, a później tego gruntu całkowicie pozbawiono. Czy to można nazwać inaczej niż wyrzuceniem? To prawda, że to nie była pierwsza kampania nienawiści. Ale pierwsza – nienawiści na tle rasowym, bo tak to trzeba nazwać, tak niskie instynkty wtedy obudzono. (Tak jak w każdym społeczeństwie, były też przepiękne reakcje bliźnich i o tym zapomnieć się nie da.) Jak widać, ktoś dobrze wiedział, że one dadzą się obudzić. Jak budzą się wciąż.
Torlinie, ja przecież nie mam pretensji, tylko się dziwię.
Jaruto kochana, a jeżeli się nie jest wyznania mojżeszowego, tylko ateistą czy agnostykiem? Jeżeli wiarę i chodzenie do synagogi (zwykle raz na rok – w Jom Kipur) traktuje się po prostu jako szacunek do tradycji, a nie własną religię? Jak wtedy powiedzieć? No – nie wiem.
To samo można odnieść i do innych wyznań – jeśli się traktuje święta jako szacunek dla tradycji, czyż nie tak? Czlowiek po prostu nie chce czy nie może zrezygnować z niektórych zwyczajów.
No ale są i tacy, którzy rezygnują. Ich przodkowie byli jakiegoś wyznania, a oni nie są. I co wtedy? Można powiedzieć np. Polak o korzeniach protestanckich? 😆
Są i tacy, dla których każda okazja jest dobra, żeby coś lepszego zjeść… z tradycją czy bez… 🙄
Dorotko – ja przecież tak w „skrócie myślowym” . Dla mnie Polacy, jeżeli myślą w j.polskim. Ja jestem Pyrą o korzeniach śląskich. Też gdzieś z pogranicza kultur. To co? Ktoś jest blondyn, a ktoś rudy – i o czym to ma niby świadczyć? Dla mnie ojczyzną jest język i poczucie, że to jest niewygodne ale własne miejsce na świecie. I tak oceniam kto rodak, a kto czasowy sublokator. Sublokatorzy też mi nie przeszkadzają. A wyznanie albo jego brak, też nie. To raczej odwołanie się do tradycji.
Hoko: No i słusznie. A zbliża się już wielkimi krokami czas kolejnego rytualnego obżarstwa… 😉
Jaruto 😀
Wszystkim chciałabym zadedykować, tylko nie umiem tego zapisać komputerowo, jedną z najpiękniejszych piosenek Młynarskiego, śpiewaną przez zespół Raz, Dwa, Trzy – „Tak, jak malował pan Chagall” Może ktoś to nada dla nas wszystkich. Okazja jest.
A proszę bardzo (tylko nie razdwatrzy, a Anna Frankowska) 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=adfY6pNKw1U
Widzę, że się zrobiło tłoczno i gwarno, a ja muszę jechać do mamy.
To pokłonię się tylko wszystkim i poczytam z żalem dopiero wieczorem.
Pozdrówka dla dywanowiczów. 🙂
Przed chwilą mój tata zapytał mamę, czemu ona się tym Marcem tak przejmuje, skoro to było 40 lat temu i ona ani przy tym nie ucierpiała, ani odpowiedzialności nie ponosi, bo dziecięciem wówczas jeszcze była. A mama powiedziała, że dla niej Marzec się nie skończy, póki nie odejdzie w niebyt ostatni antysemita. Więc niestety, chyba jeszcze długo. I że nie umie nie brać tego emocjonalnie, bo to jest tak: ja sam mogę być bardzo porządnym człowiekiem, ale jak się dowiem, że mój brat kogoś obrabował i zgwałcił, to najpierw nie mogę w to uwierzyć, a potem ogarnia mnie ból i wstyd, na ulicy głupio mi się pokazać i wciąż sobie zadaję pytania: dlaczego? Jak on mógł? Przecież wydawało mi się, że wierzymy w te same wartości, a tu okazuje się, że jest zupełnie inaczej. I przez ten czyn brata człowiek czuje się jakoś sam zbrukany. Ale, było nie było, brat, więc człowiek – przy całym wstydzie i wściekłości – zastanawia się, czy nie można do niego jakoś dotrzeć, coś mu wytłumaczyć, do żalu i skruchy skłonić.I dopóki się nie zobaczy, że brat wreszcie coś zrozumiał, to człowiek nie zazna spokoju.
Mamy osobiste doświadczenia w 68 i wkrótce potem były raczej w kierunku Torlina – ponieważ nie było masowych ubytków w kręgu przyjaciół i znajomych, to się na ten temat nie mówiło i dopiero znacznie później można było zrekonstruować, co się tak naprawdę wtedy stało.Ale wstyd i ból przez to nie mniejszy i dlatego, nawet jak Pani Kierowniczka nie chciała tego rozgrzebywać, to mama po prostu musi.
Bobiczku, poliż ode mnie mamę po buzi 😉
Piotr Modzelewski. Po co daleko szukac kogos kto doprowadzi Polske do porzadku. Popatrz w sasiedztwie a zobaczysz.
Trzeba budowac nie stale analizowac
Pan Lulek
Przykro mi – ja jako ten brat, który oczami musi świecić. Jest tu taki prawicowy portal dyskusyjny Salon24.pl Niestety – marzec się nie skończył, a dziś mógłby nawet przybrać gwałtowniejsze formy. Nie słyszeliście jeszcze ? To nie była rewolta studencka. To żydowscy staliniści próbowali zabrać władzę gomułkowskim nacjonalistom. I co (kogo) tu czcić. Kaczyńki Lech został ogłupiony.
Pewnie nie do końca, skoro Michnika nie zaprosił 😉
A dalej jazda na drzewo z tym szemranym towarzychem
Ciąć przy samej ziemi i patrzeć czy nie odrasta 🙂
W ramach Soboty może trochę rocka 😎 😉
http://www.youtube.com/watch?v=IYIMn5IzTE0
Pozdrawiam wszystkich w ten pokręcony dzień i idę na panel marcowy…
Cięcie nic nie da, to ma głębokie i szeroko rozłożone korzenie. Czytałam „Strach w kulturze Zachodu (XIV-XVIII wiek)” J. Delumeau, rozumiem, że dla ewolucji parę wieków to chwilka, ale żeby aż tak nic nie chciało drgnąć to nie do pojęcia. Dowodzi tego „Strach” Grossa. To są w gruncie rzeczy dwie książki. Ta druga, dla mnie bardziej przerażająca, to reakcje na Grossa.
Zajrzałam tu i ówdzie na fora i wróciłam mocno przygnębiona. Pan Gustaw Holoubek wiedział, kiedy pora umierać.
Przepraszam za minorowe tony, ale czuję się parszywie.
Haneczko, to całkiem jak ja. Ale zawsze raźniej czuć się parszywie w dobrym towarzystwie 🙂
po wyborze elektryka na prezydenta w łebie na falochronie ktoś umieścił napis/graffiti/:
*głupi naród głupi prezydent*
czy cos od tego czasu się zmieniło?
@Haneczka: większość wypowiadająch się krytycznie o „Strachu” Grossa sprawia niestety takie wrażenie jakby tej książki w ogóle nie przeczytali. Albo jakby przeczytali jakąś zupełnie inną książkę.
Quake, czy siebie też nie potrafią przeczytać? Tak po cichu, na własny użytek.
Prawde mowiac po tym, jak spotkalem tutaj, na obczyznie, ludzi, ktorzy z tych samych przyczyn (czyli dlatego, zeby byli z pochodzenia inni) musieli uciekac przez pare dni z tym, co udalo im sie zlapac (glownie dzieci) przez uzbrojonymi w maczety i kalasze zolnierzami wlasnej armii, a potem tulali sie latami po obozach dla uchodzcow, zaczynajc w koncu nowe zycie ponizej dna egzystencji (choc czesto mieli dyplomy uznanych zawodow), a wiec po tych spotkaniach montrealskich wszystkie powyzsze historie marcowe, jakkolwiek wywolane przez naganne wydarzenia, wydaja mi sie po prostu banalne i sztucznie windowane do rozmiarow tragedii.
Anglosasi nazywaja to „putting things in perspective”, czyli nadac czemus wlasciwa miare usadzajac wydarzenie w szerszym kontekscie.
Strasznie dziś jest smutno, a szkoda. 🙁
Tak, Jacobsky, tak. Moglo byc znacznie gorzej. Ja moglam byc Tutsi, Ty mogles byc Hutu. A tak wszystko sie odbylo 40 lat temu w sposob bardzo cywilizowany jak na standardy Rwandy czy Konga.
Aaabsolutnie nie zgadzam się z Jacobskym, właśnie dlatego, że na codzień stykam się z uchodźcami i wysłuchuję ich, często przekoszmarnych, opowieści. Relatywizowanie podłości czy okrucieństwa nie jest wyjściem. W końcu źródła i mechanizmy historii marcowych czy rwandyjskich są, jak głębiej pogrzebać, niemal identyczne, tylko „środki wyrazu” inne. Ale właśnie te źródła i mechanizmy trzeba tropić i głośno o nich mówić, póki jeszcze nie doszło do kolejnej zarazy.
Poza tym trzeba pamiętać, że Marzec dział się zaledwie 23 lata po holocauście, żyło jeszcze mnóstwo ludzi z wojennym urazem. W tym kontekście ich ówczesny lęk i trauma nie wydają się być sztucznie windowane. Put the thing in perspective, Jacobsky.
Bobik,
relatywizowanie ? Nie. A juz mieszanie wydarzen marcowych z Holocaustem – to juz jest prawdziwa przesada.
Oh Heleno, kombatantko marcowa,
pozwol najpierw, ze przypomne Ci Twoj dylemat moralny z blogu Szostkiewicza:
# Helena pisze:
2008-02-23 o godz. 11:40
T.zw. niewolnicza praca dzieci jest problemem wielu krajow (nie wiem czy akutrat Chin), w tym najwiekszej demokracji swiata – Indii, ale z tym w zasadzie tez mam problem, zastanawiajac sie czy lepsza jest niewilnicza praca dzieci czy zeby umieraly z glodu.
(http://szostkiewicz.blog.polityka.pl/?p=300#comment-63386)
Ano popatrzmy teraz na zagadnienie marcowe stosujac Twoja logike:
zastanawiam sie, Heleno, czy lepiej bylo pozostac w gomolkowskiej, siermieznej, zaklamanej, naladowanej propaganda Polsce socjalistycznej, czekac latami na dwa pokoje z ciemna kuchnia, godzinami na szynke czy na autobus, czy tez dostac na tacy paszport (o ktorym marzylo wielu innych, a miec go nie moglo), co prawda paszport w jedna strone, ale do swiata, gdzie nie trzeba zyc w zaklamaniu, nie trzeba stac w kolejkach (no, chyba, ze do muzeum na wystawe wielkiego mistrza), gdzie na mieszaknie sie nie czeka, tylko sie je wynajmuje lub kupuje, gdzie nie trzeba obraca jezyka trzy raze w buzi ze strachu przed sasiadem donosicielem, itd. Powiedz Heleno, co lepsze, zwlaszcza z Twojej, „kombatanckiej” perspektywy, bo sadzac po tym, co mozna przeczytac miedzy wierszami Twoich wpisow, los obszedl sie z toba laskawie na obczyznie. Moze sie myle, ale nie musialas zaczynac od zmywaka w smierdzacej restauracji czy od zadymionej fabryki na nocna zmiane. Przeciwnie, natychmiast weszlas na orbite miejscowych elit, czy emigracyjnych, czy po prostu elit, czemu wiele razy dalas wyraz w swoich wpisach.
Tak, Heleno, Ty Tutsi, ja Hutu…. Przypominam Ci, ze rownie dobrze moglo byc na odwrot.
W koncu wszyscy jestesmy ulepieni z tej samej gliny, prawda ?
Nawet niewolniczo pracujace dzieci 🙂
Pozdrawiam.
Niestety, muszę znowu się nie zgodzić z Jacobskym. Panu A zabito prawie całą rodzinę, dwadzieścia lat później ci, którzy wydawali mu się wybawcami, sponiewierali go, obrabowali z dobytku życiowego i wyrafinowanymi szykanami skłonili do „dobrowolnego” opuszczenia własnego kraju. Panu B. zabito prawie całą rodzinę i gdyby nie udało mu się w porę uciec zabito by i jego. Czy nazwanie tragedii pana A, banalną (czyli relatywnie nieważną w porównaniu do B.) tylko dlatego, że w momencie udania się na tułaczkę nie groziła mu śmierć nie jest jednakowoż relatywizowaniem? I czy nie było przypadkiem tak, że Holocaust nie zaczął się od krematoriów, tylko od wrzasków na wiecach i wskazywania palcem, kto niesłuszny? Mogę sobie wyobrazić, że ktoś, kto te wrzaski i to, co było potem, raz już przeżył, mógł za kolejnym razem zareagować przerażeniem i tzw. odnowieniem traumy.
Ja Holocaustu z Marcem nie mieszam, ja wskazuję tylko na pewną smutną ciągłość, czy też powtarzalność historii, postaw ludzkich i ludzkich tragedii. A o Rwandę, Kongo, Darfur i Somalię też się upominam, gdzie tylko mogę.
Pewnie za to, co mam zamiar napisać, będę odsądzony od czci i wiary…
Chodzi mi o to, że marcowe uchodźctwo, przy całym tragiźmie losu ludzi autentycznie wypędzonych, miało różne oblicza…
Znałem szacowną i szanowaną rodzinę, od kilku pokoleń zwiazaną z palestrą. Mieli szerokie koneksje rodzinne w Szwecji, Francji, USA.
Nigdy nie ukrywali, że chcą wyjechać z Polski ze względów ekonomicznych, kulturowych, itd…
W epoce PRLu było to niemożliwe. Nagle stało sie to możliwe w 1968 r.
Wykorzystali tę możliwość, rozjechali się po calej Europie, najmłodszy, mój kolega, wyjechał do Izraela, po roku zginął z rąk palestyńskich terrorystów w jakimś kibucu…
Zawsze się zastanawiałem, na ile takie sytuacje i motywacje były znaczące wśród ówczesnych uchodźcow?
Ci ludzie nigdy nie byli prześladowani, niczego złego nie mowili o Polakach, ani ich rzekomym antysemityźmie.
Podłożem ich decyzji nie był antysemityzm Gomułki i jego ekipy.
A więc, co?
Chyba to, że Polska, która znalazła się po wschodniej stronie żelaznej kurtyny, uniemożliwiła im korzystanie z fundamentalnego prawa człowieka, prawa wolności!
Wiesz Jacobsky, kiedyś moje dzieci spytały, co to jest patriotyzm. I ja im wtedy powiedziałam Miłosza „W mojej ojczyźnie, do której nie wrócę, jest takie leśne jezioro ogromne…”
Nie przykładajmy miar do ludzkich losów, tego nie da się zobiektywizować.
Czuję się winna, bo chyba trochę przeze mnie tak smutno zrobiło się na tym tak miłym, cieplutkim blogu. Przepraszam, Pani Doroto, czasem smutno w duszy gra, ale nie powinno się zarażać innych.
Jakobsky napisalam Ci dluga i chaotyczna odpowiedz, ale wlasnie ja zmazalam. Nie ma sensu Ci niczego tlumaczyc. Ty wiesz swoje – ze marzylismy o wyjezdzie z POlski. Niech Ci bedzie. Marzylismy. Jakiez inne marzenia jeszcze moglibysmy miec?
Jędrzeju, nie będę Cię odsądzać, tylko Ci przypomnę to, co już gdzieś dziś mówiłem 🙂 że intencje grają dużą rolę. Jeżeli ktoś chce wyjechać z własnej woli i to robi, to jego prywatna sprawa, wolny wybór i nie ma o czym gadać. Ja sam nie mieszkam w Polsce i nie wpadłoby mi do głowy, żeby kogoś za to winić. Ale zupełnie czym innym jest, jak się komuś stwarza taką sytuację, że choć chce, to zostać nie może, albo może za cenę stałego lęku i upokorzeń. To już z wolnym wyborem nie ma nic wspólnego, a z podłością i okrucieństwem dużo. To prawda, że dla iluś tam osób 68 był upragnioną okazją do pryśnięcia, ale dla iluż innych był czymś całkiem innym. I właśnie dlatego, że ich decyzje zostały wymuszone i polityką, i pokrzykiwaniami, i odzywkami w kolejce albo na przystanku, przestało to być prywatną sprawą tych osób. Dlatego dziś o tym publicznie rozmawiamy.
Jasna, że w 12 tys masie ludzi musieli się znaleźć ludzie różni ; o róznych losach, różnej przeszłości i inaczej zbudowanej biografii na uchodźtwie. I różnej pamięci. To, o czym dzisiaj tak posępnie rozmawiamy tylko zresztą w części ( i to nie najistotniejszej) dotyka tamtych ludzi. Bo my mówimy w Polsce dzisiejszej, o demonach budzonych z pobudek cynicznych, politycznych i o strachu i o niepamięci zrodzonej z fobii i ze złej woli. O sobie myślimy z troską, bo są jeszcze lewicowcy, wolnomyśliciele i odmieńcy różnych typów i dzieci i kobiety… I myśl – komu teraz każą wyjeżdżać? I żeby nie dopuścić.
Marzec 68 byl haniebny. Z klasy czwartej szkoly podstawowej mojej mlodszej siostry zniknelo nagle szesc kolezanek. Kilka przyslalo potem kartki pocztowe, a to z Hiszpanii, a to z Anglii. Te dzieci nie mogly pisac dlaczego wyjechaly. Nigdy tez nie podzielily sie z uczniami informacja, ze byly Zydowkami.
Wiedzialy, ze bezpoieczniej bylo tego nie ujawniac na dlugo przed Marcem…
I to zapamietala na zawsze moja siostra. Jak jej przyjaciolki nie mogly mowic o sobie otwarcie i o swoim pochodzeniu w kraju ktory byl ich domem. I jak nagle stracila wszystkie najblizsze kolezanki, jedna po drugiej.
A ile te dziewczynki sie nasluchac haniebnych komentarzy i przelykac je w milczeniu.
Wiem, bo sama je ciagle slyszalam w wielu domach, w pociagach, w pracach i w szkole i do tej pory slysze z wielu ust. Chwala Bogu rzadziej.
Oby to nigdy nie wrocilo. Nie zmieni tej ohydy fakt, ze ktos inny gdzies indziej zrobil ohyde znacznie gorsza.
Mimo wszystko piękna historia, chyba za happy endem i to najważniejsze. Pozdrawiam serdecznie.
Jak się Państwu podoba: http://kobieta.gazeta.pl/wysokie-obcasy/1,53662,4995491.html?as=3&ias=3&startsz=x ?
Tyle się wszyscy nawypowiadali, że ja chyba pomilczę.
W moim milczeniu są i łzy, i ból, i żal, i miłość, i tęsknota, i nadzieja.
Zwłaszcza ta ostatnia jest ważna, bez niej nie ma sensu żyć.
Małe postscriptum.
Jedno z 1968 roku.
Napisałam, że moja najbliższa rodzina nie miała specjalnych kłopotów. Ale zdarzały się nam charakterystyczne telefony. Sama odebrałam taki: „Czy tu mieszka Abram Szwarcman, parszywy Żyd?”. Byłam prawie dzieckiem i do dziś pamiętam ten obślizgły głos. Nie był to zapewne ubol, bo trudno, żeby ubecja nie wiedziała, że ojciec już od dobrych paru lat nie mieszkał z nami – ale jego nazwisko było w książce telefonicznej i ktoś po prostu musiał do niej zajrzeć. Kiedy indziej przyszłam pod pomnik getta jak zwykle w rocznicę Powstania, żeby złożyć kwiatki; spotkałam tam moją ciocię, która miała tzw. zły wygląd (ja też wedle tych kryteriów nie mam najlepszego, ale „przynajmniej” jestem blondynką). Kiedy się rozstałyśmy, jakiś typas spytał: Po co rozmawiasz z tą Żydówką? Z satysfakcją rzuciłam w chamską mordę: – Ta pani to moja ciocia.
Drugie postscriptum z dzisiejszego popołudnia.
Przystanek tramwajowy na Pradze, przy misiach. Wsiadłam już, stoję w drzwiach, tramwaj stoi na czerwonym świetle. Na ławce siedzi pijaczek w stanie kompletnego rozkładu. Śpiewa sobie: „Ładne oczy masz, komu je dasz”… Ja już chcę się roześmiać, nagle pijaczek ryczy: „Żydów trzeba z Polski wyrzucić! Dla Żydów Oświęcim, nie komunizm!” – autentyk, powtarzam słowo w słowo. Mózg zlasowany, wrzask z głębi trzewi.
Tak to jest.
Nie będę Waszej dyskusji komentować – sami powiedzieliście już chyba wszystko, co dało się w tej sprawie powiedzieć. Nie przez haneczkę zrobiło się tu smutno – taki dzień, taka rocznica, taka sprawa.
Ale, jak pisze brocha, happy endy też się w niej zdarzają. Specjalnie dlatego wrzuciłam Wam taki właśnie przykład.
Haneczka,
przypominam, Ci, ze ja rowniez mieszkam na stale za granica i do wyjazdu z Polski zmusily mnie okolicznosci, choc z pewnoscia nie takie ohydne jak w marcu 1968 roku. O ile wiem, okolicznosci, w jakich wyjechal Milosz sa podobne do moich (z tym, ze ja nie bylem pracownikiem panstwowym jak Milosz), a wiec tez nie maja one niec wspolnego z Marcem. Jak sam Milosz. Ale skoro juz poruszasz ten temat, to moge Ci nawet powiedziec gdzie znajduje sie moje jezioro: Jeziorak, kolo Piszu.
Nieczego nie OBIEKTYWIZUJE, ale tez daleki jestem od martyrologizowania losow tych, ktorzy wyjechali w atmosferze roku 1968. W porownaniu z innymi, ich wyjazd odbyl sie w warunkach luksusowych. To sa fakty, a wiec co tu obiektywizowac ? Oczywiscie, ze dla kazdego z osobna wyjazd moze byc tragedia (choc nie musi – patrz wpis Jedrzeja z sasiedztwa, rowniez tutaj:
http://szostkiewicz.blog.polityka.pl/?p=307#comment-64595), ale coz, zycie to nie bajka, i nie wszystkim sie ono ukada jak w bajce.
Pozdrawiam.
Bobik,
raz jeszcze prosze: nie pchaj wszystkiego do jednego wora i nie szukaj ciaglosci, a jesli juz, to wytlumacz na czym ta ciaglosc ma polegac. Inaczej ryzykujesz popasc wniebezpiecznie (i niepotrzebne) uogolnienia. A przede wszystkim unikaj wojny na przyklady, bo na Twoje andegdotyczne przyklady znajda sie inne, ktore dowiada czegos innego.
No to na koniec też autentyczna anegdota z 1953r. W sprawie ważne sa dwa fakty
1. w roku owym żarówki były dobrem deficytowym,
2. po rodzinie Ojca odziedziczyłam wydatny nos ui ciemne włosy.
Miałam 14 lat, byłam w 1-szwej liceum, dostałam z domu parę złotych i przykazanie, żeby kupić 4 żarówki. W Poznaniu, przy eleganckim pl.Wolności, gdzie dzisiaj ekstra perfumeria, była w owym czasie poczciwa i kiepsko zaopatrzona drogeria. Czasem miewali żarówki. Tłum w środku nie wiem już co kupował, na moje pytanie o żarówki ludzie złośliwie się rozchichotali. Pan w brązowym fartuchu mruknął, że żarówek nie ma i jednocześnie wskazał mi miejsce przy oknie. Grzecznie tam stanęłam. Po chwili z zaplecza wyszła panienka w takimż fartuchu niosąc papierową, brązową torbę i paragon. Położyła to na kasie, a pan kazał mi tam podejść. Dali mi torbę i skasowali należność. Cichcem wyszłam, a za mną ten pan . Powiedział „Widzi panienka. Musimy się popierać”. Tak to na „niedobry” wygląd dostałam spod lady 4 potrzebne Rodzicom żarówki.
Cóż, możemy rzucać w siebie przykładami bez przerwy.
Na przykład: jednego dnia pod moją bramą usłyszałam: o, to jest Żydówka, to pewnie ma w poprzek…
Ale innego dnia (i to chyba były te same łebki); o, to najładniejsza dziewczyna w kamienicy…
(To było bardzo dawno! 😆 )
I pytam Jędrzeja i Jacobsky’ego – po co takie wypowiedzi? Żeby zająć pozycję advocatus diaboli? Pewnie, że nas nie mordowali. Pewnie, że niektórzy korzystali z okazji – jak to w takich okazjach bywa. I co z tego? Czy to wyklucza przykłady inne? Nie kłóćmy się, bo my tu naprawdę nie mamy o co.
Jesteśmy zaniedbani emocjonalnie, potrzebujemy więc stosownej powszechnie dostępnej edukacji. W moim przekonaniu trzeba do tego celu zaangażować wszystkie popularne stacje telewizyjne. Mogłyby za te programy płacić ministerstwa poczynając od zdrowia po kulturę. Możnaby finansowanie tych programów wspomagać audio-tele (jeśli są dochodowe) i reklamy oczywiście.
Bez edukacji zmiany powszechne nie nastąpią. Jakim cudem miałyby się zdarzyć?
Pani Doroto,
mieszkam w miescie – ba! w prowincji, gdzie obok siebie egzystuja dwa zywioly etniczne nie mieszajace sie prawie wcale (tutaj nazywa sie to „deux solitudes”). Jest w tym wiele analogii miedzy stosunkami polsko-zydowskimi, czy Pani uwierzy, czy nie. Francuskojezyczni Quebecy nie wypowiadaja sie pochlebnie o Aglo-Quebekach, i vice-versa. Niechec przejawia sie miedzy innymi w obelzywych okresleniach, w checi odwetu Franko-Quebekow za „krzywdy” wyrzadzone przez Anglikow, itp. Ilekroc temperatura nacjonalizmu quebeckiego idzie w gore , tylekroc na powierzchnie wylaza upiory. PO obydwu stronach barykady zreszta.
„Le Quebec pour Quebecois !” (Quebek dla Quebekow !) – czy jest jakas roznica miedzy tym zawolaniem, a skandowaniem „Polska dla Polakow” ?
Czy jest roznica miedzy okrzykiem „Anglo, go home !” i „Zydy – wynocha !” ? Chyba nie ma.
Pisze o tym dlatego, ze zycie w quebeckim grajdolku wyjasnilo mi pare spraw i wydaje mi sie, ze w sumie rozumiem polski fenomen i stosunki polsko-zydowskie, ich zlozonosc. Jedno, czego jestem pewien obserwujac Quebek to to, ze ludzie nie musza sie kochac. Wystarczy, ze na codzien znosza sie, nawet na odleglosc, na poziomie minimalnym, zeby wszystko jakos to funkcjonowalo. To byc moze my, POlacy, za bardzo chcemy, zeby bylo inaczej, co nie koniecznie musi sie udac zwazywszy, ze Polacy i zydzi to rowniez „deux solitudes” ? przyklad niemal kliniczny.
„Deux solitudes” to szczegolny stan istnienia spoleczenstwa, ale wcale nie taki dziwny i niecodzienny. Najwazniejsze jest, zeby istnialy warunki zapobiegajace rozlaniu sie wzajemnych niecheci szeroka, nieszczaca rzeka, lecz taka grozba to cos wiecej niz pijany menel w tramwaju czy chamska morda spod pomnika. Bo antysemityzm czy kazdy inny „anty-” jest jak glupota ludzka – nie do wykorzenienia.
Marzec 1968 byl przede wszystkim heca polityczna rozgrywana przez sily, nad ktorymi mieszkancy Polski nie mieli zadnego panowania. Jesli juz szukac ciaglosci historycznej, jak chce Bobik, to przypomniec trzeba, ze nasilenie ekscesow wymierzonych w spolecznosc zydowska mialo miejsce w sytuacjach szczegolnych w naszych dziejach. Okres poprzedzajajcy (te kilkaset lat pod jednym dachem…), to byl typowy okres „deux solitudes”, i osobiscie nie widze w tym nic zlego ani dziwnego. Wiecej, jest to stan calkowiecie naturalny, zwazywszy uwarunkowania kulturowe po obydwu stronach, uwarunkowania, ktore szalenie utrudnialy mieszanie sie dwoch zywiolow etnicznych. Zerszta, po obydwu stronach nigdy nie bylo woli ku temu. Owszem, nie bylo to wzorowe wspolne pozycie, ale tez nie byla to gehenna dla jednej, czy dla drugiej strony.
A durniow i glupcow znajdzie Pani wszedzie. Prosze sie nie obawiac, oni nie wygina ! Jedynie slowo „zyd” zostanie zastapione innym okresleniem, w zaleznosci od miejsca, gdzie mieszka dany duren.
Pozdrawiam.
Jacobsky,
Obchodzimy rocznicę pewnej nikczemności, nikczemności państwa wobec części swoich obywateli i nie jest to Kenia ani Etiopia. Kiedy piszesz o komfortowych warunkach wyjazdu” to myślę sobie: bo taki głupi to Ty już nie jesteś, trochę głupi, ale taki to już nie….
„I pytam Jędrzeja i Jacobsky’ego – po co takie wypowiedzi? Żeby zająć pozycję advocatus diaboli?”
Adwokat diabla ? A niby dlaczego ? Dlatego, ze mam swoja opinie na temat, ktory poruszyla Pani na tym blogu ? Nikogo nie bronie, a jesli juz, to wlasnego zdania, ku czemu sluza „takie” wypowiedzi.
Oczywiscie, ze nie ma sie o co klocic, a juz tym bardziej nie kloce sie z Pania.
Pozdrawiam.
zeen,
ad personam…tylko na tyle Cie stac ?
Moze jakis wieszyk okolicznoscowy ?
Jacobsky: rozumiem, ale niestety to nie jest dobre porównanie.
To tutaj to nie było takie proste deux solitudes. Jedna solitude była nierówna drugiej. Od zawsze, nawet w czasach względnej sielanki, po prostu na poziomie zainteresowania: Żydzi interesowali się Polakami, Polacy nie interesowali się Żydami. Bo i po co, skoro Żydzi byli tu w sytuacji podrzędności? Którą owszem, czasem udawało im się wykorzystać dla siebie na plus, ale to były jednostki.
A to był tylko punkt wyjścia. Dalej nie chce mi się opowiadać, bo musiałabym się rozpisać ponad miarę. O żyletkach, getcie ławkowym, szmalcownikach, pogromach po wojnie. Po co? Już to przerabialiśmy, i to ostatnio.
Nie zgodze sie z Pania, Pani Doroto. Brak zainteresowania byl rowny po obydwu stronach.
Dopisek,
w Quebeku dwie spolecznosci nie sa rownorzedne, ani ludnosciowo, ani pod wzgledem zamoznosci czy struktury zawodowej. Nie mowiac o tym, ze Quebecy mentalnie do bolu przypominaja Polakow…
A nie słyszał Pan o ruchach asymilatorskich? Oczywiście że inaczej to wyglądało w sztetlach, gdzie większość była żydowska. Ale w miastach? Wielu Żydów chciało być dobrymi Polakami. Zależało im na tym.
Ja bym dodał, że nie tylko państwa wobec obywateli, ale i części obywateli wobec współobywateli, co jeszcze smutniejsze. Dlatego właśnie nie była to czysta heca polityczna, bo pijany menel na przystanku nie wygłaszał swoich poglądów politycznych, tylko dawał upust nienawiści – no jakiej? Pewnie rasowej?
Ale w jednym się z Jacobskym zgadzam: ważne jest, żeby się wzajemne niechęci nie wylały „szeroką, niszczącą rzeką”. Tylko pogląd na środki zapobiegawcze chyba mam trochę inny – nie uznawanie, że póki się ludzie nie rżną maczetami, to wszystko w porządku, tylko raczej nazywanie każdego świństwa świństwem, bez względu na to, jaki zdąży przybrać rozmiar.
I wszystko mi jedno, czy nikczemność dzieje się w Polsce, Quebecu, czy Kenii, czy obraźliwym słowem jest Zyd, Nigger, czy Polacke i czy ktoś wyjeżdża w bardziej czy mniej komfortowych warunkach. Nawet jeśli nie musiałby wyjeżdżać wcale, świństwo zostaje świństwem.
Jacobsky,
Wybacz, ale kiedy czytam: „A juz mieszanie wydarzen marcowych z Holocaustem – to juz jest prawdziwa przesada.” – czemu racji nie odmawiam, ale zauważam w tym stwierdzeniu wypaczenie sensu czyjejś wypowiedzi, po czym widzę, jak sam mieszasz Marzec z Tutsi i Hutu, to Twoja perspektywa wywołuje we mnie skojarzenia z zacytowaną piosenką, wszak to blog głównie muzyczny nieprawdaż? I nie sądź, że jesteś wyjątkiem, wszak każdy jest „trochę głupi”, w tajemnicy Ci zdradzę, że ja też 😉
Prawdę mówiąc, dzisiejszy dzień blogowy był rzeczywiście trudny, przygnębiający i najchętnej bym go zakończył jakoś rozluźniająco. Zeen, może faktycznie jakiś wierszyk, na zupełnie inny temat? 🙂
Ja szykuję nowy wpis. Na zupełnie inny temat. Muzyczny 😀
Pani Kierowniczko, a wierszyczek? Malutki? Wiem, że Pani też potrafi 🙂
Pani Doroto!
Nie staram się być niczyim adwokatem. Usiłuję po 40tu latach zrozumieć, jakie procesy społeczno-polityczne doprowadziły do tego, że jedni Polacy wyznania mojżeszowego wyjeżdżali z Polski pod przymusem, inni , w tym samym czasie z własnej woli i chęci.
Można to wszystko wytłumaczyć jednym zdaniem; Gomułka i jego ekipa, to byli antysemici, a ponieważ Polacy „antysemityzm wyssali z mlekiem matki”, wyrażali milczącą zgodę na to, co się stało. Takie uproszczone opinie słyszy się ostatnio dosyć często.
Mnie to jednak nie wystarcza i szukam odpowiedzi obejmującej całość problemu. Nikt mi jednak tego nie wyjaśnia. Co najwyżej słyszę pytanie; po co zadaję takie pytanie…
Jędrzeju: bo nie ma takiej odpowiedzi.
Jędrzeju, najwięcej z własnej woli i chęci wyjechało po pogromach powojennych, nie tylko kieleckich.
Taka była życzliwa aura dla tej garstki, której udało się ujść z życiem, potraciwszy wszystkich najbliższych.
Ale jeśli nie ma takiej odpowiedzi, to jeszcze długo będą nami rządziły stereotypowe półprawdy, które niczego nie wyjaśniają, a krzywdzą wielu..
Tak. Tak właśnie będzie. Nie mam złudzeń.
Pani Kierowniczko, chyba troszkę inaczej: nie ma jednej prostej odpowiedzi, jest dużo różnych odpowiedzi.
Można to i tak sformułować, Bobiczku 😀
Nikt nie chce mi napisać wierszyka, więc muszę postąpić według recepty pana Słodowego.
Kiedy na człowieka zwali się zbyt wiele,
alkohol najlepszym jego przyjacielem.
Lecz co psa w tej samej sytuacji czeka,
gdy do dyspozycji ma tylko człowieka? 🙁
Człowiek czasem przyjdzie, potarmosi uszko,
Poczochra futerko i posmyra brzuszko 😀
Dobranoc, Bobiczku.
🙂
Zeen,
dajmy sobie spokoj.Nie ja wyjechalem z Tutsi i Hutu. Zreszta to nie wazne.
Pora dac sobie spokoj z demonami z przeszlosci.
Jesli kogos urazilem swoimi wywodami, to przepraszam, ale tylko za to, ze urazilem.
Jak powiedzial ktos madrzejszy ode mnie: nie nalezy przepraszac za wlasne opinie.
Pozdrawiam.
Dzień dobry,
wydaje mi się, że gdyby kościól nie jątrzyl, a i media zmienily swoje w niektórych wypadkach nastawienie, nie byloby problemu tak wielkiego.Niestety, kler potrafi niezle namieszać, a trafia to w szczególności do zbyt prymitywnych ludzi. I problem trwa. Kler powinien na ambonach glosić, że antysemityzm jest grzechem śmiertelnym.
Witajcie wszyscy,
przeczytałem wszystko i przyznam,że bardzo mi tu dobrze. Tyle osób myślących podobnie, w dodatku sympatycznych, życzliwych i inteligentnych. W dodatku jest jeszcze coś co nas łączy – muzyka. Bedzie to moje stałe miejsce, serdecznie wszystkich pozdrawiam w mglisty, szaro-bury poranek niedzielny i dedykuję Wam nagranie Orfeusza i Eurydyki Glucka z genialną Ewą Podleś (dyr.Peter Maag. Orquesta Sinfonica de Galicia) Piotr Modzelewski
Jedni studiuja dzieje Peruwian,
Inni – chemiczna strukture krwi,
Zas jecze inny studiuje Zyda,
Znaczy sie jakiej ten zyd jest pci?
– Questa problema, ce genitalia
Habeas corpus your jude petit?
On wciaz nie slucha, przeciera lupe,
Potem do oka przytyka szklo
I patrzy temu Zydowi w dupe
Enigmatycznie mruczac: – Ho ho!
W czasie tych badan Zyd, zimna bestia,
Dosc obojetnie spoglada w swiat,
Plec to dla niego raczej nie kwiestia,
Zwlaszcza ze ma juz tysiace lat!
A klaptus bada, klaptus sie miota,
Mierzy, rysuje, w uporze trwa,
zamiast na warsztat wziasc krowe, kota,
meza, kobiete, ptaka lub psa.
Tylu rozwiazan roznych zagadnien
Wciaz oczekuja miasto i wies,
Ze naukowiec robi nieladnie
patrzac durnemu Zydowi gdzies!
Przezwyciezymy jednak stagnacje,
Nie bedzie Rydzyk byczyl sie furt,
Jak sie draniowi utnie dotacje –
Zaraz sie wlaczy w biezacy nurt!
Ps. Dogadac zawsze sie mozna:
http://www.youtube.com/watch?v=D4qRoncLzRg
Wydaje Ci suę, że jesteś zabawny?
Chyba pomyliłeś adresy.
Przy muzyce:
http://www.youtube.com/watch?v=BFtv5qe5o3c
o…
http://www.gazetagazeta.com/artman/publish/article_21364.shtml
for mt7:
http://www.youtube.com/watch?v=kEL-4D8Bnas&NR=1
Harry_potem – uwaga: dwa linki w jednym komentarzu nie przechodzą.
Dzieki. Podciagne sie.
Z mojej klasy wyjechało wiele osób, ale ta sprawa była tu już wyczerpująco omówiona.
Dla mnie, jako „Polaka” istotna jest też inna sprawa. To, że antysemityzm – z Żydami, czy bez – jest jakąś koszmarną aberacją umysłową, przesłaniającą widzenie świata. Doszukiwanie się jakiejś „skazy” na pochodzeniu jest obsesją, najważniejszym kryterium, które w każdej chwili można reaktywować. Marzec padł na podatny grunt. A Wałęsa vs Mazowiecki?
Kissinger, Albright – to Ameryka (Fujimori nie wspominam), ale w Czechach ministrem spraw zagranicznych był Polak.
Czy w Polsce można sobie wyobrazić polityka- immigranta?
Dla mnie w ogóle widzenie w jakimkolwiek Innym wroga z założenia jest aberracją umysłową. W końcu i z rasistami próbuję dyskutować, chociaż zwykle do przyjemności to nie należy. Ale w świecie paranoika chory jest właśnie ten, kto zagrożenia nie dostrzega.
Niemniej jednak o polskim polityku-imigrancie gdzieś kiedyś czytałem, chociaż za nic nie potrafię sobie przypomnieć szczegółów. Wprawdzie tylko na szczeblu gminnym, ale zawszeć to światełko w tunelu 🙂
Przeczytalem wpisy, kazdy ma swoja racje bo ta prawda oparta jest wedlog tego jak widzimy ten swiat i czy naprawde czujemy sie na rowni ze wszystkimi ludzmi tego globu. Po czterdziestu latach na obczyznie juz tak ladnie nie umiem pisac jak moi poprzednicy, te slowa troche dziwnie mi wygladaja. Z perspektywy czasu trudno mi powiedziec czy zaluje mojego wyjazdu, gdybym zostal pewnie bylbym innym czlowiekiem
przeszedl bym te smutne i ciezkie dla wszystkich czasy i rozwazal teraz co sie wtedy stalo. Moja historia nie byla typowa
(wszystcy mysla tak samo 🙂 Dowiedzialem sie ze moj Ojciec byl Zydem kiedy zostalem zwolniony z pracy jako syjonista (bylem wychowany w wierze katolickiej). Bylem patriota kochalem ojczyzne poczulem ze to nie ja wyjechalem ale ze ojczyzna mnie opuscila. To do teraz boli. Najgorzej przeszla moja mama ktora nie bedac Zydowka tez do kraju nie mogla nigdy wrocic i nie zobaczyla juz swojej licznej rodziny (byla najmlodsza corka). Po tylu latach nawiazalem pierwszy kontakt z moja maturalna klasa ktora sie regularnie spotyka, Napisalem im moja historie bo nic o mnie nie wiedzieli. Magda Umer umiescila ta „spowiedz” na swojej intrnetowej stronie i dostalem mase pieknych maili od jej wielbicieli. (dalej je dostaje pewnie to jeszcze jest w jej archiwum). Magda chciala to umiescic bo jak powiedziala ta moja historia dla jej czytelnikow to juz jest jak bitwa pod Grunwaldem. Minelo juz dwa pokolenia od chwili opuszczenia kraju mojego dziecinstwa ktory nadal jest moja ojczyzna.Ojczyzna ktora wyrzadzila wielu niebywala krzywde. tak dla wielu to byl „wybor” wyjechania ale jezeli to byla pomylka to juz powrotu nie bylo jak powinno byc w wolnym swiecie. Bylem w Polsce w zeszlym roku to juz nie ten sam kraj ale ja tez nie jestem tym samym czlowiekiem. Ale w sercu dalej mam obraz tego Zoliborza, miejsca mojego dziecinstwa.
Witam i pozdrawiam serdecznie Yurka albo Jurka!
To tak właśnie całkiem nierzadko bywało. Ale słowa o czasie, który leczy, a raczej może zalecza rany, też są prawdą. Spotykałam wielu dawnych (lub poznawałam nowych) znajomych z emigracji 68. Losy były różne. Grupa, która wyjechała do Izraela, trafiła na dobry moment koniunktury gospodarczej (o ileż lepsze były jej początki niż tej z 56 roku – wiem, bo wtedy wyemigrowała tam moja ciotka), znalazła niezłe miejsce w życiu zawodowym – ale co ciekawe, trzyma się razem, jeżdżą na pikniki, młode pokolenia często się z nimi zabierają, to bardzo zżyta grupa. Ale nie tylko ci z Izraela, lecz na całym świecie, kontaktują się ze sobą (przykładem słynne spotkania Reunion ’68 czy tzw. świetlica internetowa). To jednak dotyczy przede wszystkim tych, którzy jeździli na kolonie TSKŻ – to bardzo zbliżało, i na tej bliskości bazują do dziś; podobnie jak absolwenci jednej szkoły 🙂
O ileż trudniejsze emocjonalnie były takie rozstania z krajem w przypadkach takich jak Pana. Bo choć i dla większości z tych, którzy jednak swoje korzenie znali i się z nimi identyfikowali, Polska była ojczyzną, która ich porzuciła, to historia przez duże H mogła ich już uprzedzić o niejednym. Jeśli zaś ktoś się „dowiedział, że był syjonistą” nie wiedząc wcześniej o tym, musiał to być szok tym bardziej bolesny.
Szukałam Pana historii na stronie Magdy Umer, ale pewnie jest gdzieś w archiwum. Mógłby Pan podać link?
Mila Pani Doroto ! Bardzo dziekuje za szybka odpowiedz i rowniez serdecznie Pania pozdrawiam. Namiar na „Polityke” po raz pierwszy dostalem w zeszlym tygodniu gdzie znalazlem Pani muzyczny blog. Poniewaz kocham muzyke te Pani slowa sa wspaniala uczta dla mojego ducha , widze jak duzo moge sie z tego Pani blogu nauczyc (moja babcia kiedy juz miala grubo ponad 90 powiedziala mi ze czlowiek uczy sie cale zycie a umiera glupi 🙂 ) Ciekawe jest jak reagujemy na zewnetrzne bodzce, dla mnie to byla piosenka Magdy Umer dzieki ktorej po prawie czterdziestu latach wrocilem do swoich polskich korzeni. (napisalem to w liscie do mojej klasy) We wrzesniu bylem w Warszawie na spotkaniu klasowym. Magda Umer zaprosila mnie do Ateneum na swoje przedstawienie Chlip-hop, gdzie zadedykowala mi ze sceny piosenke „Jak malowal pan Chagall”- to bylo wzruszajace, tej piosenki nigdy przedtem nie slyszalem.
Ma Pani racje ,bylo dla mnie szokiem dowiedziec sie ze jestem „syjonista”. Ale z drugiej pozytywnej strony, bylem dumny z Ojca. Rodzice wychowali nas (mnie i dwoch moich braci) zeby sznowac wszystkich bez wzgledu na ich pochodzenie czy religie. Pozniej duzo sie nauczylem o zydowskiej historii i obyczajach moich przodkow ze strony Taty. Zydowskie swieta obchodzimy z moimi kuzynami, katolickie w domu a na dodatek zeby bylo ciekawiej muzulmanskie poniewaz moj syn jest muzulmanem. Wiadomo Bog jest jeden tylko prowadza tam inne drogi. Zeby wszystcy dostosowali sie do nauk swoich religii to bysmy mieli staly pokoj na tym ludzkim padole.
Troche mi zabralo czasu zeby znalezc te moje „wypociny” na Magdy Umer stronie. http://www.magdaumer.pl trzeba kliknac Listy zejsc do samego dolu do Archiwum. W Archiwum kliknac 84 zejsc do prawie polowy gdzie mozna zobaczyc moje czarno-biale zdjecia . Zdjecia byly zrobione przed poniatowka w czasie przerwy miedzy lekcjami (nazwy parku juz nie pamietam). Moj mail zaczyna sie przed tymi zdjeciami.
Pozdrawiam Pania serdecznie i dziekuje za ten muzyczny blog gdzie bede czestym gosciem.