Podgrzybki i prawdziwek
Właśnie skończył się XI Festiwal Muzyki Folkowej Polskiego Radia „Nowa Tradycja”. Odwiedzałam go tylko połowicznie – tylko trzeci i czwarty dzień. Gdybym przyszła na pierwsze przesłuchanie konkursowe, pomyślałabym, że poziom jest marny. Przyszłam na drugie – i uznałam, że poziom jest przyzwoity, i, jak się okazało, werdykt potwierdził moje wrażenie: prawie wszyscy nagrodzeni wystąpili właśnie drugiego dnia.
Co się ogólnie w tym konkursie dzieje? Już praktycznie nie ma takich „korzennych” występów, jakie mogły natchnąć Hoko, gdy tworzył swoje dzieło o Józku. Wciąż modni są klezmerzy i klezmeropodobni, najczęściej nawiązujący do doświadczeń dawnego The Cracow Klezmer Band (obecnie The Bester Quartet), i taki właśnie zespół otrzymał Grand Prix: Sounds of Times z Lublina. Zdolne, muzykalne chłopaki, ale muszą się jeszcze wypierzyć, znaleźć własną drogę i oblicze. Takie ma (i to od wielu lat) Adaś Strug, który śpiewu ludowego uczył się z pierwszej ręki, u autentycznego śpiewaka spod Łomży. Aż się zdziwiłam, jak zobaczyłam go na estradzie w kolejnej formacji – że też jemu się jeszcze chce brać udział w konkursach. Mam nadzieję, że nagroda TV Polonia i Nagroda im. Czesława Niemena na coś mu się przyda, bo postać to absolutnie nietuzinkowa i wielce utalentowana. Tym razem z Witkiem Brodą na bębnie i Jackiem Mielcarkiem na klarnecie śpiewał własne pieśni inspirowane muzyką grecką, ale i tak najbardziej przejmujący był, gdy zaśpiewał pieśń religijną solo.
Drugą nagrodę otrzymał warszawski zespół Gadająca Tykwa, który wygrał też ostatnie Mikołajki Folkowe. Wesołe chłopaki poprzebierane w kolorowe szmaty, grające na różnych egzotycznych instrumentach, głównie afrykańskich (balafony, ngoni itp.), udają, że przerabiają na afrykańszczyznę polski folklor. Pomysł zabawny na krótką metę, ale czy coś z niego na przyszłość wynika? Nie wiadomo.
Tak w ogóle jedno jest fajne: widać, że już wchodzą kolejne pokolenia, że nie obracamy się w kręgu ciągle tych samych ludzi. Z drugiej strony, nie ma takiego żywiołu, jaki był na pierwszych festiwalach: że ludziom chciało się grać i śpiewać, że grali i śpiewali razem całymi nocami w klubie festiwalowym, czekając na wyniki czy bawiąc się na bankiecie pofestiwalowym. Teraz było cicho, występ i pa pa… Tego mi najbardziej szkoda.
Ale festiwal to jeszcze występy zagranicznych gości. I tu nowość. Zwykle dominował kierunek wschodni, północny lub węgierski. W tym roku było inaczej. Nie odwiedziłam występu Brytyjczyka Andrew Cronshawa, a podobno było warto. Natomiast widziałam występ trzech Bretończyków: braci Patricka i Jacky Mollardów oraz Jeana-Michela Veillona. Skrzypce, flet i dudy szkockie – i w ostrzejszej wersji skrzypce, bombarda i dudy bretońskie. Ta druga wersja brzmieniowa po prostu świdruje w uszach. Muzyka trochę monotonna, trochę transowa.
Na zakończenie festiwalu prawdziwek z Lizbony, zerwany wprost z ulicy Alfamy: Dona Rosa, kobieta już dziś niemłoda, zniszczona życiem, niewidoma. Śpiewała na ulicy z trianglem; porwana stamtąd przez wiedeńskiego producenta Andre Hellera dziś jest już sławna. Ale wciąż ucieka na ulicę. Podobno jest coś takiego w muzykowaniu ulicznym, co wciąga. I, prawdę mówiąc, rzeczywiście do jej śpiewu – a to, prawdę mówiąc, nie tyle fado, co piosenki uliczne – nie potrzeba innych instrumentów. A przyjechał z nią zespół: akordeon, perkusja (w tym charakterystyczne kwadratowe bębny) i specyficzna portugalska gitara. Mili ludzie, nie specjalnie wybitni, i czasami rzeczywiście zdarzały się problemy – bo Dona Rosa ma tę cechę, jaką ma wiele takich prawdziwków, jak np. wspominana tu kiedyś przez Marka Kulikowskiego Apolonia Nowak z kurpiowskiej wsi Kadzidło: nie trzyma intonacji i dlatego lepiej, żeby śpiewała solo, nie z instrumentami. Ma też szczególną manierę śpiewania, jakby coś wysilonego w głosie, co nie bardzo współgra z uładzonymi brzmieniami instrumentów. Ale solówki było ujmujące.
Tu jest strona Nowej Tradycji. Retransmisje poszczególnych koncertów mają być w TV Polonia na początku maja.
Komentarze
Tak, wszystko płynie… wciąż ewoluuje (czasem – rewolucyjnie 😉 ) nie tylko język, ale i rozumienie tradycji ludowych… tego, czym są dla kolejnych pokoleń ‚korzenie’.
Nie zapomnę, gdy w dzieciństwie zorientowałam się, że wiele spośród ‚szlagierów ludowych’ chętnie śpiewanych przez dorosłych na ławeczce pod jabłonią, przy wtórze akordeonu i dobrego owocowego winka, to były de facto mainstreamowe przeboje dwudziestolecia międzywojennego. Ale wykonawcy nie mieli cienia wątpliwości co do ich ‚ludowości’… 🙂
Może to dziwne, ale ja wychowałem się częściowo na Powiślu warszawskim (a dokładniej mówiąc na Skarpie) i nie pamiętam z dzieciństwa żadnych piosenek, przyśpiewek, grania.
A ja pamiętam śpiewanie i muzykowanie po domach, ogrodach, na wycieczkach. Moja Matka ale i Teściowie byli śpiewakami chórzystami – chóry to kiedyś potęga Wielkopolski. Kiedy zebrało się kilkoro znajomych czy krewnych zaraz tworzył się co najmniej dwugłosowy chór. Jednak stronili raczej od muzyki ludowej. Nie dziwię się Matce – mogła takiej muzyki nie znać, jednak moja Teściowa pochodziła ze wsi, a o przyśpiewkach weselnych czy nawet pieśniach kościelnych „wyciąganych” przez baby wyrażała się z pogardą i lekceważeniem „dziadostwo”. Dopiero nagrania Mazowsza i Śląska przekonały ją do cepeliowskiej ludowości. No, a potem folk odkryła młodzież i zaczęła się zabawa. Bo to jest jakaś zabawa i dlatego ma w sobie wiele świeżości i może dlatego stanowi tylko jakiś etap w muzycznym żywocie wykonawców i zespołów. Innym zagadnieniem jest łatwość komercjalizacji tego nurtu.
Torlinie, a dlaczego ma zdziwienie budzić, ze wychowałeś się na Powiślu. 🙂
Kiedyś w dzielnicy mojego dzieciństa (Praga) licznie udzielały się kapele uliczne, ze speczyficznie miejskim repertuarem.
Warszawa po wojnie to było miasto z wykorzenioną, przemieszaną ludnością.
Poza tym w miastach nie ma raczej tradycji spontanicznych śpiewów podwórkowych, czy ulicznych. 🙂
Ja tej nowej tradycji słuchałam kawałek pierwszego dnia.
Jak posłuchałam:
– Oj dyna, dyna, poszła Maryna! 🙂
To mi się odechciało słuchać.
Czytałam program o ciekawych występkach zagranicznych, ale chyba nie jestem psychicznie usposobiona do odbioru.
Pozdrawiam Dywanik!
A gdzie Bobiczek się podział? 🙁
Bobiczka mama miała zdaje się jakichś gości z Polski, więc musiał ich pewnie tu popodgryzać, tam polizać 🙂
Ja z praskiego dzieciństwa też pamiętam kapele: zawijało się wtedy w gazetę pieniążek i zrzucało na podwórko (klasyczna „studnia”). Kapele to może zbyt szumne słowo, bo łaziło ich po dwóch-trzech góra.
Ten pierwszy dzień tegorocznej Nowej Tradycji to były właśnie jeszcze stare polskie zabytki, które niektórych właśnie wkurzają z powodu różnych skojarzeń, a to z wiochą, a to z cepelią. Obrzydzono nam to potwornie. Ja z kolei, też próbując słuchać pierwszego dnia NT przez radio, wyłączyłam w momencie, kiedy leciała jakaś pieśń dziadowska o iście makabrycznych słowach. Musiałam kończyć tekst, więc nie dało rady.
Kiedyś pisałam o tym, że dziś to wieś się wstydzi swoich dawnych tradycji muzycznych, a młodzież z miasta się tym fascynuje:
http://www.polityka.pl/archive/do/registry/secure/showArticle?id=1701
Choć są wyjątki, jak wspomniany we wpisie Adam Strug albo żona wymienionego obok Witka Brody, Ania, która pochodzi z Węgajt i dużą część repertuaru przyswoiła od własnej babci.
Teraz w ogóle jest już trochę inaczej, coraz więcej jest przeróbek i to w bardzo różnych kierunkach, coraz mniej kopiowania tego, co było dawniej.
Taka „Kapela ze wsi Warszawa” pozbawiona jest cepeliowskiego sztafażu, więc jakoś inaczej odbieram te śpiewy i muzykę.
Nadzieja w młodych. 🙂
Droga MTSiódemeczko!
Otóż nie jest dziwne, że ja się „wychowałem na Powiślu”, tylko to, że ja „wychowałem się na Powiślu i nie pamiętam…”.
Przeca wiem, Torlinie. 😆
Siedzimy sobie wczoraj z kotem w oknie i słyszymy zbliżający się grający akordeon. Po chwili zza sąsiedniego bloku wyszła nowa tradycja grająca na akordeonie myśląc pewnie, że tym umili niedzielny dzień i pewnie coś zarobi….
Ja zareagowałem sentymentalnym westchnięciem: ach, gdzież te czasy… a kot odsunął się od okna i uważnie obserwował nową tradycję. Nie dziwię się mu, bo jej nie znał, ja to przynajmniej miałem do czynienia kiedyś ze starą tradycją…
Nowa tradycja nie zarobiła niestety i sobie poszła. Kot wrócił do okna, czym dał wyraz dezaprobaty dla nowej tradycji.
A ja myślałam, że mieszkając na blokowisku kabacianym nie spotkam ani nowej, ani starej tradycji. Jakież było moje zdumienie, kiedy pewnej pięknej niedzieli nagle usłyszałam kapelę dętą weselno-pogrzebową całkiem jak z filmów Kusturicy. Patrzę ja w okno, a to tylko dwóch faciów, tuba i puzon. Ale hałasu narobili, jakby było ich dziesięciu. Nie wiem, co by powiedział na to kot, gdybym go miała…
Jeździli po całej Warszawie, kiedyś z kolei trafili pod moją redakcję. Ulica Słupecka ma niezły rezonans…
Czy zarobili? Pewnie trochę.
mt (10.48) pokazała moim zdaniem jeden z głównych powodów, dlaczego lepsze są te, zagraniczne… Kto wie, czy w węgierskich albo szkockich piosenkach nie śpiewają też bzdur o ichniejszej Marynie, ale szczęśliwie dla nas tego nie rozumiemy. Można się nie skupiać na tekście.
Tradycyjna staropolska gościnność, zakończona tradycyjnym staropolskim odwożeniem na lotnisko, skutkuje pewnym takim… tradycyjnym zmęczeniem, wskutek czego słowa „tuba” i „puzon” wolę dziś obchodzić dużym łukiem. 🙂
Ale coś mi się z tradycją skojarzyło – dla blogowych wierszykowań i przerzucanek można by znaleźć korzenie, albo przynajmniej analogię, w ludowych, np. weselnych, prześpiewywankach. Mama pamięta, że też się przy tym świetnie bawiła i uwielbiała jeździć na wiejskie wesela. Ale wtedy jeszcze w Galicji w domu wiejskim rzadkością był adapter albo telewizor i różne rzeczy trzeba sobie było zrobić samemu. 🙂
Wiecie, ja to się już nawet nieraz zastanawiałam, jak sklasyfikować to nasze wierszydłowanie. I chyba coś w tej prześpiewywankowej genezie może być… Nawet planowałam zrobić jakiś wpis na ten temat na rocznicę mojego blogowania, która wielkimi krokami się zbliża 😉
Pani Doroto!
W dzisiejszej GW jest artykuł „Nikifor ze skrzypcami”, o nieżyjącym już Kazimierzu Meto z Gliny…
„Oberki, mazurki i polki Metów brzmią, jakby przybyły z odległego świata. Ostre dźwięki skrzypiec Kazimierz Meto układa w nieoczywiste, gęste melodie, nie stroniąc od dysonansów. Przy jego ekspresji Nigel Kennedy grający Hendriksa to potulny baranek. Młodszy brat stawia na basach surową ścianę dźwięku i w niektórych utworach śpiewa-krzyczy głosem, który mógłby należeć do prabluesmanów z delty Missisipi. Jest w tej muzyce szaleństwo i nieokiełznana siła. Nie dziwi więc, że kiedyś weselnicy wpadali w trzydniowy trans.”
Ja, takiego przaśnego; -oj, dyna, dyna…, także za bardzo nie lubię.
Lubię natomiast ludowe skrzypkowanie. Czy gdzieś można posłuchać nagrań kapeli Metów, gromadzonych przez Prof. Bieńkowskiego?
Bobiku!
A może przydałoby Ci się coś z przepisów Pani Wandy Czubernatowej? 🙂
Napisałem o tym u Owczarka.
Ja Metów jeszcze słyszałam na żywo. Oj, hardcore to był.
Tu jest o tej płycie:
http://wsm.serpent.pl/sklep/albumik.php,alb_id,11062,Mety-graja!-Kapela-Metow-z-Gliny,Andrzej-Bienkowski
Jak tak dalej pójdzie, niedługo będę Ostatnim Artystą Ludowym… 🙄
Ale i inne nurty też idą w stronę jakiegoś eklektyzmu i homogenizacji, robi sie taka podszyta sentymentalizmem papka – nawet w metalu…
U nas też pojawiła się ta Nowa Tradycja. Zwykle w składzie 3-osobowym. Grają całkiem nieźle i ja się nie dziwię, bo jak się okazało z rozmowy to Bracia – Słowianie, dwóch filharmoników i jeden orkiestrant wojskowy – wszyscy z Syberii. Na okoliczność Nowej Tradycji grają przeboje światowe w tanecznych rytmach. Nie obijają się. Przeciętnie w jednym miejscu graja 20 – 25 minut i przechodzą dalej. Zarabiają całkiem nieżle.
Hoko! Spoko! Nie ostatnim! Ja bardzo ładnie gram na grzebieniu, prawdziwy prawdziwek ludowy i z Warszawy na dodatek. 🙂
W sprawie tego „Oj, dyna, dyna….” to ja trochę żartowałam.
Były to typowe, śpiewki ludowe, których ja nie lubię.
Cudzoziemskie śpiewki ludowe poprzez brak osłuchania i egzotyczną melodykę mogą być dla mnie atrakcyjne.
Póki co, muzykę się jeszcze przeżywa, a nie bierze na rozum. 🙂
Chyba wystraszyłam tym graniem na grzebieniu. 😀
Dobry wieczór.
Tutaj bardzo dobry przykład, bardzo dobrego (naprawdę) „Łoj, dyna, dyna…”:
Początak w 06min 29s
http://youtube.com/watch?v=KCHQZlBKNTg
Jak wszyscy śpią, to i ja się udaję.
Przyjemnych snów. 🙂
zagraj jeszcze raz na dobranoc mt7 eczko
Moguncjuszu! Wielkie dzięki! Uwielbiam to!
Nie jest to niestety całe, pamiętam jeszcze jakieś: „Trzeba trząchać tak dziewczyną kieby workiem z grochowiną” 😆
Mlodosc spedzilam w Koszalinie.Tam byly jeszcze za czasow komuny, organizowane festiwale polonijnych zespolow ludowych.Bardzo mile wspominam ich wystepy.Ale muzyki ludowej w radiu nie trawie.Pamietam,jak tylko slyszalo sie zapowiedz-a teraz „Wedrowki z Kolbergiem po kraju….”,rzucal sie, kto mogl ,zeby aparat wylaczyc 😆
Jednak los lubi platac figle!! Teraz z dala od kraju ,nawet te spiewki slucha sie z przyjemnoscia(no moze nie za czesto),a nawet idzie na wystepy Mazowsza 😉
Pozdrawiam.
Ps.Niedawno byl konkurs utworow Liszta.Mam prosbe do pani dorotecki-czy moglaby cos wiecej napisac o wszelakich pianistycznych konkursach.O ich randze i poziomie wykonawcow.Jakos nie moge sobie przypomniec,zeby polska telewizja poswiecala wiecej uwagi innym konkursom,niz Szopenowski!? Jesli juz i w/w temacie byla mowa,to przepraszam,alem tu troszke „obca” 😉
Chyba nie całkiem, skoro Łotrpress wpuścił bez problemów… 😆
To ja kiedyś pewnie taki wpisik machnę.
@KoJaK Moguncjusz: linka – pełna rewelacja 🙂
A u mnie dalej głośnik nie działa… 🙁
Nie mógłby ktoś opowiedzieć własnymi słowami? 😀
Kobuszewski i Kociniak (Jan) tańczą i śpiewają wiejskiego rokiendrola (Hej, dyna dyna, rokiendrol) 😉
A ja wróciłam z filmu o innych prawdziwkach. Będzie na ekranach w maju:
http://www.stopklatka.pl/film/film.asp?fi=30808&sekcja=recenzja&ri=4899
Pozostaje tylko pozazdrościć Pani Kierowniczce:
http://www.youtube.com/watch?v=yDHbnF0z4EE
Są w tym filmie dwa polonica:
1. kiedy Mick Jagger ustala program koncertu, w tle leci… Chopin;
2. na koncercie pojawia się przez moment, przedstawiany przez Billa Clintona: „Alexander Kvasnievsky, the former President of Poland 😀
A w ogóle to, cholera, jakieś wampiry. Zombies. Jak oni to robią, te staruchy?! Jagger skacze po estradzie z energią, jakiej młodzi nie mają…
Wielkie dzieło sztuki filmowej to to może nie jest, ale świetnie sfilmowany koncert. Człowiek się czuje częścią publiczności.
Pani Kierowniczko: oni się po prostu dobrze zakonserwowali. Nie bez przyczyny preparaty biologiczne trzymało się kiedyś w alkoholu 😉 Sex, drugs i te sprawy… 🙂
Miałem okazję być na ich koncercie w Pradze – to było rewelacyjne przeżycie.
Przypomniał mi się bardzo już stary film o pożegnalnym koncercie grupy „The Band” z Dylanem, chyba się to „Ostatni walc” nazywało. Jako pierwszy pojawiał się napis: this film should be recorded LOUDLY!” I też się miało wrażenie, że się jest na koncercie. Ale Dylan, chociaż wiele wtedy młodszy, formą fizyczną z Jaggerem nie mógł się równać.
A tak w ogóle – jakby ktoś jeszcze nie wiedział – to u Komisarza od kilku godzin jest już całkiem nowy wpis…
Krótki tylko jakiś… chyba z głodu 😉
Nie będę ja barszczu jadła,
boby mi buzia zbladła,
ale będę wódkę piła
i będę się rumieniła.
Tyle zapamiętałam z wesela na galicyjskiej wsi. Było tego oczywiście znacznie więcej, niektóre bardzo pieprzne, niestety, nie zapamiętałam.
Kiedyś tańczyłam w zespole, takim prawie ludowym. Kapela grała, babcie śpiewały, lepiej bawiliśmy się na próbach niż na występach. Bardzo to było pożyteczne doświadczenie zatańczyć oberka czy polkę (byle nie z kropką!).
Krzysztof Trebunia-Tutka, który zapowiada Nową Tradycję od samego początku, opowiada przy tym góralskie anegdoty i śpiewa przyśpiewki, czasem nie całkiem przyzwoite, np.:
Moje dziwce, nie wierzę ci,
Kupię dzwonek, zawieszę ci,
Jak cie bedzie chłopiec tyrkał,
To ci bedzie dzwonek zbyrkał
(spisuję z pamięci, Owcarek może poprawić 😉 )
Z okolic Brzeska, też z podtekstem nieprzyzwoitym:
Ej ty, babo, cyś zgłupiała,
ześ koguta nie macała,
chodzi kogut koło ściany,
trzy tygodnie nie macany.
Znalazłam coś takiego:
http://www.milowka.pl/przyspiewki_goralskie.php
Jeszcze jedno wspomnienie z galicyjskiego wesela:
I jo se tyz musioł,
łoj mości panowie,
bo mi sie porusoł…
(tu się robi efektowną pauzę, żeby było wiadomo, że tak naprawdę chodzi o co inkse)
…kapelus na głowie!
I dobranoc 🙂
Dobranoc 😀
To się nazywa wyczucie: kiedy podają zwykłe pieczarki, maślaki i kurki, można spokojnie dać się najeść wszystkim. Wchodzimy w momencie podania podgrzybków i borowików, wszyscy już się najedli, nie grozi nam tłok przy stole i spokojnie konsumujemy co najlepsze… 🙂
Też pamiętam kilka przyśpiewek, które obowiązkowo przed laty grywałem na weselach, niestety, same nieprzyzwoite 😉
A na następny festiwal trzeba zaprosić Ostatniego Artystę Ludowego i dać nagrodę, może skłoni go to do wychowania następców? Ja bym chętnie poterminował, ale niestety nie jestem przyszłościowy…, po za tym już uprawiam gatunek zwany poezją zbójecką 🙂
Mój kot, w przeciwieństwie do kota Zeena, pędzi do okna gdy słyszy śpiewanie. Nie jest to nowa tradycja, gdyż ta grasuje tylko pod blokami, lecz sąsiedzi. W cieplejsze dni cala rodzina sąsiadów rozsiada się po obiedzie w ogrodzie. Jedna z licznych córek gra na gitarze – a reszta śpiewa. Nie są to piosenki ludowe lecz harcerskie oraz takie, których pochodzenia nie jestem w stanie ustalić. Jedna z nich, która mnie szczególnie rozśmiesza, ma takie słowa (jest to tango):
Wyszła Krysia z domu zła
bo rodzice ją wygnali,
nie chcą takiej córki znać,
która papierosy pali.
Wyszła za miasteczko, hen
rzuciła się w morskie fale,
a marynarz na okręcie, tak jak wolny ptak,
śpiewa tak:
Kryyysiu…. itd.
Kot słucha tego z najwyższym zainteresowaniem. Pozdrowienia
Jak znamy kocią naturę, pewnie by papierosa spróbował… 😆
Następny kociarz na blogu! 😀
zeen, to za twoich czasów tez śpiewano na weselach?.
Dziękuje za rozjaśnienie, myślałem ze w tamtych czasach nic poza *Bogurodzicą* jeszcze nie było.
A na czym, zeenobiuszu mój ulubiony, grywałeś na tych weselach?
Ja pamiętam taką śpiewkę weselną:
Nie masz to już, nie masz,
jak tam chłpou na wsi,
psu ogona utnie,
kapustę okrasi.
Nie wiem, czemu ze stu innych akurat ta zapadła mi w pamięć.
Piotrze,
Kryyyysiu,
jakie życie marynarza jest…………….
a dalej nie pamiętam, przypomnij proszę. 🙂
O rany, okazuje się, że to jakiś znany przebój, a ja to pierwsze słyszę 😀
Bobik,
Piosenkę tę też slyszalam na weselu, ale slów oczywiście nie moglam zapamiętać, bo to bylo tylko raz, pamiętalam natomiast melodię. Ale kiedyś kupilam sobie spiewnik z piosenkami biesiadnymi i tam są podane slowa. Nawet bylam zdziwiona, że tam znalazlam tę piosnkę. 🙂
Mogę przepisać slowa, waham się, bo slowa są dosyć dwuznaczne.
Pani Dorotko,
ja tę piosenkę slyszalam w szkole, gdy przeprowadziliśmy się z Krakowa. Ponieważ bylam „nowa” , w dodatku przyszlam ze szkoly żeńskiej, to chlopaki z klasy latali za mną i śpiewali mi tę piosenkę. 😀
Kryyyysiu,
ten nie zna zycia kto nie usnal w marynarce,
bla bla blaaaaaaa Aaaaaaaaaa a
Cicho tu dziś. Ja też się nie udzielam i nie będę cały wieczór udzielać, bo dziś mam dzień szczególny. Może go opiszę w nocy, jak wrócę…
Hortensjo, nie pamiętam co tam dalej, przy okazji zapytam sąsiadów; w każdym razie słowa tej piosenki rozśmieszyły mnie do łez.
Że nie mój temat (pamiętam, że przyśpiewki lokalne były, ale ich nie pamiętam, zresztą i tak były niecenzuralne 😛 pamiętam orkiestry dęte, akordeony słabiej, na pewno nie podwórkowe), to siedzę cicho.
I tylko z innej beczki, chciałem się podzielić informacją (zapewne dla zainteresowanych spóźnioną) — wpadł mi do ręki nowy numer Gramophone, a tam wyróżnienie dla płyty z 2 i 3 Symfonią Szymanowskiego pod Witem, oraz ‚wywiad’ z Witem (właściwie to podsumowanie rozmowy na pół strony, plus fotografia Wita). Z lokalnych akcentów — zauważają jeszcze płytę NOSPRu pod Pendereckim.
A znacie tę bajkę
jak kot palił fajkę
a kocica papierosa
– upaliła kawał nosa
prędko prędko po doktora
bo kocica bardzo chora 😆
„Palenie powoduje oparzenia”
ostrzegają Minister Zdrowia i Dziedzictwa Narodowego
Piotrze,
dziękuję bardzo, myślalam że pamiętasz slowa. Jeśli nie, to nie szkodzi, przecież wiadomo, że trudno pamiętać coś sprzed lat. 🙂
przyszedl doktór
z lekarstwami,
a kocica z pazurami.
A koniec mi się zdecydowanie nie podobal. 😀
Doktor przyszedł,
patrzy co to,
wziun 🙂 za ogon
wrzucił …… do koszyka. 😀
Pani Kierowniczki dzień dziś choćby tym szczególny, że szczególnie długi. Chyba się już nie doczekam na obiecaną relację, bo po całym dniu liczenia owiec poza północ trudno się przeczołgać. 🙂
Bobicku! Pockoj jesce kapecke, owce na hole jesce nie wysły, to jesce nie trza ik licyć 🙂
A nawiązując do wpisu Poni Dorotecki – i do tytułu tego wpisu – powiem tak: kwoła syćkim folkowym prowdziwkom i podgrzybkom, co nie ino w sezonie grzybobrania piknie rosnom! 🙂
No i pora juz chyba na kołysanke:
Luli-luli-luli
Luli cas na spanie
Niek sie syćkim przyśni
Folkowe śpiewanie 🙂
…a doktór był pijany,
przylepił się do ściany,
a ściana była mokra,
przylepił się do okna,
a okno było duże,
wyleciał na podwórze,
a na podwórzu grali,
kapelusz mu zabrali.
Takie jest zakończenie bajeczki o kocicy.
I dość żartów, teraz będzie poważnie. Zabieram się za relację.
OK Pani Kierowniczko, są tacy co jeszcze nie śpią…