Spotkania po latach

Rocznica Powstania w Getcie Warszawskim przypada 19 kwietnia, ale w tym roku postanowiono ją przesunąć o cztery dni w przód, ponieważ w sobotę przypada początek jednego z najważniejszych świąt żydowskich – Pesach. A poza tym ten jeden, wtorkowy dzień była w stanie wykroić w swoim napiętym kalendarzu Filharmonia Izraelska z Tel Awiwu. Zespół przyjechał do Polski ze swym dożywotnim dyrektorem muzycznym (taki właśnie ma tytuł) Zubinem Mehtą, jak poprzednie trzy razy. Był swego czasu w Łodzi (gdzie nie dojechałam), w Gdańsku (gdzie byłam), a przede wszystkim po raz pierwszy w Warszawie 22 lata temu, solistą był Icchak Perelman.

Tym razem orkiestra wystąpiła bez solisty i wykonała dwie najpopularniejsze symfonie Beethovena – Trzecią, czyli Eroikę, i Piątą. I choć takim zblazowanym osobom jak ja te utwory wychodzą już nosem, tym razem słuchało się ich wspaniale. Eroika była zagrana bez cienia patosu i zadęcia, naturalnie i jakby lekko, marsz był bardziej nostalgiczny niż wojskowy. Pięknie brzmiały i smyczki, i dęte, waltornie w środkowej „myśliwskiej” części scherza były wręcz błyskotliwe. Piąta miała jakby większy ciężar gatunkowy, chyba tego nie da się grać inaczej. Ale brzmienie było nadal cudowne.

Zapytany na konferencji, czemu wybrał właśnie Beethovena, Mehta powiedział, że dlatego, by było coś emocjonalnego, ale zarazem uniwersalnego; Eroika ze względu oczywiście na marsz żałobny, Piąta – żeby był optymistyczny akcent. Cały wieczór rozpoczął się akcentem wstrząsającym – modlitwą El maale rachamim, zaśpiewaną przez kantora Israela Randa, i wzruszającym – honorowe obywatelstwo Warszawy otrzymał jeden z ostatnich żyjących powstańców z getta, dziś mieszkający w Izraelu – Symcha Rotem (Kazik Ratajzer).

Potem był bankiet, do którego ładnie zaproszono („Szanowni Państwo, nie przeżywajmy w samotności uroczystego koncertu upamiętniającego wielki powstańczy zryw naszych współbraci. Nie spieszmy się, zatrzymajmy w naszej pamięci brzmienie wspaniałej orkiestry, porozmawiajmy, powspominajmy. Zostańmy razem”), a o północy pod Pomnikiem Bohaterów Getta wystąpiło jeszcze paru muzyków. Ja tam jednak nie dotarłam, bo spotkałam Rimmę.

Wspominałam tu swego czasu, że w tej orkiestrze gra moja koleżanka szkolna, znakomita skrzypaczka. Dowiedziałam się o tym dopiero wtedy, kiedy przyjechali po raz pierwszy do Warszawy, od paru innych szkolnych koleżanek, ale nie dotarłam za kulisy (spotkałam się z Rimmą parę lat później w Izraelu, jej mąż Yuval także gra w orkiestrze – na altówce; potem spotkaliśmy się jeszcze, jak przyjechali do Gdańska). Wtedy w 1986 roku zaraz po koncercie pojechali do kina Femina, które w czasach getta było teatrem i miejscem koncertowym. To było dla nich niezapomniane przeżycie. Rimma pamięta, że grała wtedy z triem Bacha w transkrypcji Mozarta. Tym razem na nocne granie pod pomnikiem nie pojechała, bo nagle zrobiło się małe spotkanie szkolne. Spotkaliśmy się na tym bankiecie w kilka osób – koleżanki i kolega z Warszawy i jeszcze jedna koleżanka harfistka mieszkająca w Norwegii. Jak się zaczęło gadanie, to nie mogło skończyć.

Rimma jest już jedną z nielicznych w orkiestrze osób wywodzących się z Polski. A przecież Bronisław Huberman stworzył tę orkiestrę w latach trzydziestych – jeszcze jako Palestyńską Orkiestrę Symfoniczną, bo przecież Izraela jeszcze nie było – w większości z muzyków, których pościągał z kraju. Wtedy jeszcze nie wiedział, że ratuje im życie. Orkiestra stała się jego pasją po fiasku idei Paneuropy, której wcześniej się poświęcił. – W pierwszym okresie istnienia orkiestry język polski właściwie obowiązywał – mówi Zubin Mehta i dodaje tylko półżartem: – Dziś obowiązuje raczej rosyjski. Tak to już jest z tym krajem. Wciąż się zmienia, w zależności od tego, jaka imigracja akurat dominuje.