W krainie smaku (także muzycznego)

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Wy od muzyki jesteście jednak łasuchy – napisała parę dni temu Alicja po naszych z Allą smakowitych opisach jedzonka, jakiego zażywaliśmy podczas zlotu blogowego. No i prawda, nie da się ukryć. Pozwoliłam sobie na to odpowiedzieć, że jeśli ktoś umie cieszyć się życiem, to zwykle w różnych dziedzinach. Coś takiego zresztą już kiedyś napisał – nie pamiętam, czy tu, czy u siebie – Piotr z sąsiedztwa, smakosz nie tylko jadła, ale i dobrej muzyki. A skoro na innych blogach narzeka się ostatnio (co to się w ogóle ostatnio wyrabia…), że na Gotuj się gada się teraz o polityce i nie sposób pogadać o jedzeniu, to ja tym razem o jedzeniu. Acz nie tylko, ma się rozumieć.

Dostałam bowiem książeczkę, którą wydało maciupcie wydawnictwo Kle, założone przez mojego znajomego historyka sztuki (zajmował się m.in. Boznańską), a przy okazji melomana, wraz z muzykolożką i wielbicielką muzyki dawnej. Pierwszą rzeczą, jaką wydali, jest Barokowa melokuchnia nie tuczy autorstwa Philippe’a Beaussanta, założyciela Centrum Muzyki Barokowej w Wersalu, wielkiego erudyty i przyjaciela najwybitniejszych muzyków z tej dziedziny. Tytuł oryginalny książki jest nieco inny: Mangez baroque et restez mince, czyli Jedz barok(owo) i pozostań szczupły. Czy rzeczywiście po zastosowaniu tego, co w książeczce znajdziemy, pozostaniemy szczupli (w co wątpię, mówiąc szczerze), to może jest sprawą drugorzędną, ale na pewno będziemy nasyceni zapachami, smakami, poezją – i tą muzyką obecną tu nie expressis verbis, ale przez świadomość uważnego słuchacza. Bo przecież czytając o poczynaniach w kuchni Jean-Claude’a Malgoire, Williama Christie, Jordiego Savalla, Tona Koopmana, Reinharda Goebla czy Fabia Biondiego cały czas pamiętamy ich interpretacje.

To jest i nie jest książka kucharska. Jest, bo są tu przepisy, cała ich masa. Nie jest, bo przepisy są wplecione w teksty nadające im niezliczone konteksty: geograficzne, historyczne, literackie, językowe, no i przede wszystkim muzyczne. Łącznie z przepisami na potrawy, które jadało się w domu Couperinów. Tego nie da się opowiedzieć. To trzeba przeczytać i zastosować, ale koniecznie w te konteksty się wczytując…

Na początku, Zamiast przekąski, jest Mała dysertacja o tym, że łakomstwo słów odpowiada soczystości dźwięków, i że jest to metafizyczny dowód na to, że język nie został tylko ot tak sobie określony mianem języka. Zaczyna się ta dysertacja od stwierdzenia, iż „rzemiosło to pewien rodzaj walki; zmienia się tylko natura przeciwnika”. Będąc stolarzem walczymy z drewnem, rzeźbiarzem – z kamieniem (muzykiem – z instrumentem, a kucharzem – z produktami spożywczymi, chciałoby się dodać). Potem są rozważania na temat smaku i kłopotów z jego adekwatnym opisem; trzeba tu się odwoływać do pojęć z innych dziedzin (mała uwaga na temat pracy tłumacza: cytat Dźwięki i zapachy unoszą się w powietrzu wieczornym rozpozna każdy francuski meloman bez podania autora; polski nie musi wiedzieć, że to tytuł jednego z preludiów Debussy’ego). Rozważania są w swej stylistyce typowo francuskie, co może drażnić zwolenników zwięzłości językowej, ale zarazem bardzo barokowe, co tu jest jednak szczególnie na miejscu. No i przede wszystkim bardzo zmysłowe, jak cała książka.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Mocne canadiano

Nowy premier Kanady Mark Carney jest chodzącym wzorcem wszystkiego, czego Donald Trump nienawidzi najbardziej. Czy będzie też prorokiem antypopulistycznej reakcji?

Łukasz Wójcik

Dodam na koniec, że dla mnie jako semiwegetarianki wiele opisanych tu potraw nie jest specjalnie interesujących, ale i ja znajduję tu wiele rzeczy, które pewnie w przyszłości jakoś wykorzystam. A już desery… Barokowa melokuchnia chyba jednak tuczy, ale jak przyjemnie…

Smacznego!

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj