W krainie smaku (także muzycznego)
Wy od muzyki jesteście jednak łasuchy – napisała parę dni temu Alicja po naszych z Allą smakowitych opisach jedzonka, jakiego zażywaliśmy podczas zlotu blogowego. No i prawda, nie da się ukryć. Pozwoliłam sobie na to odpowiedzieć, że jeśli ktoś umie cieszyć się życiem, to zwykle w różnych dziedzinach. Coś takiego zresztą już kiedyś napisał – nie pamiętam, czy tu, czy u siebie – Piotr z sąsiedztwa, smakosz nie tylko jadła, ale i dobrej muzyki. A skoro na innych blogach narzeka się ostatnio (co to się w ogóle ostatnio wyrabia…), że na Gotuj się gada się teraz o polityce i nie sposób pogadać o jedzeniu, to ja tym razem o jedzeniu. Acz nie tylko, ma się rozumieć.
Dostałam bowiem książeczkę, którą wydało maciupcie wydawnictwo Kle, założone przez mojego znajomego historyka sztuki (zajmował się m.in. Boznańską), a przy okazji melomana, wraz z muzykolożką i wielbicielką muzyki dawnej. Pierwszą rzeczą, jaką wydali, jest Barokowa melokuchnia nie tuczy autorstwa Philippe’a Beaussanta, założyciela Centrum Muzyki Barokowej w Wersalu, wielkiego erudyty i przyjaciela najwybitniejszych muzyków z tej dziedziny. Tytuł oryginalny książki jest nieco inny: Mangez baroque et restez mince, czyli Jedz barok(owo) i pozostań szczupły. Czy rzeczywiście po zastosowaniu tego, co w książeczce znajdziemy, pozostaniemy szczupli (w co wątpię, mówiąc szczerze), to może jest sprawą drugorzędną, ale na pewno będziemy nasyceni zapachami, smakami, poezją – i tą muzyką obecną tu nie expressis verbis, ale przez świadomość uważnego słuchacza. Bo przecież czytając o poczynaniach w kuchni Jean-Claude’a Malgoire, Williama Christie, Jordiego Savalla, Tona Koopmana, Reinharda Goebla czy Fabia Biondiego cały czas pamiętamy ich interpretacje.
To jest i nie jest książka kucharska. Jest, bo są tu przepisy, cała ich masa. Nie jest, bo przepisy są wplecione w teksty nadające im niezliczone konteksty: geograficzne, historyczne, literackie, językowe, no i przede wszystkim muzyczne. Łącznie z przepisami na potrawy, które jadało się w domu Couperinów. Tego nie da się opowiedzieć. To trzeba przeczytać i zastosować, ale koniecznie w te konteksty się wczytując…
Na początku, Zamiast przekąski, jest Mała dysertacja o tym, że łakomstwo słów odpowiada soczystości dźwięków, i że jest to metafizyczny dowód na to, że język nie został tylko ot tak sobie określony mianem języka. Zaczyna się ta dysertacja od stwierdzenia, iż „rzemiosło to pewien rodzaj walki; zmienia się tylko natura przeciwnika”. Będąc stolarzem walczymy z drewnem, rzeźbiarzem – z kamieniem (muzykiem – z instrumentem, a kucharzem – z produktami spożywczymi, chciałoby się dodać). Potem są rozważania na temat smaku i kłopotów z jego adekwatnym opisem; trzeba tu się odwoływać do pojęć z innych dziedzin (mała uwaga na temat pracy tłumacza: cytat Dźwięki i zapachy unoszą się w powietrzu wieczornym rozpozna każdy francuski meloman bez podania autora; polski nie musi wiedzieć, że to tytuł jednego z preludiów Debussy’ego). Rozważania są w swej stylistyce typowo francuskie, co może drażnić zwolenników zwięzłości językowej, ale zarazem bardzo barokowe, co tu jest jednak szczególnie na miejscu. No i przede wszystkim bardzo zmysłowe, jak cała książka.
Dodam na koniec, że dla mnie jako semiwegetarianki wiele opisanych tu potraw nie jest specjalnie interesujących, ale i ja znajduję tu wiele rzeczy, które pewnie w przyszłości jakoś wykorzystam. A już desery… Barokowa melokuchnia chyba jednak tuczy, ale jak przyjemnie…
Smacznego!
Komentarze
Znowu zgłodniałem od czytania i muszę iść coś przegryźć, chociaż przed snem podobno niezdrowo. Jak się pochoruję, będzie na Kierownictwo. 😀
A Ruskim trzeba jednak przyznać, że na tych Mistrzostwach nieźle się spisali i nawet pokazali (nie dziś) kawałek ładnego, wbrew pozorom nie siłowego, a inteligentnego futbolu. Ja to lubię, więc nie będę wpadać w atawizmy. Zostawię to ludziom. 🙂
No tak, jam człowiek i to w latach, a nie chtchéniatchèque terrible… 😆
Atawizm moją drugą naturą! 😀
Lepszy atawizm od reumatyzmu… 😀
Oj, tak…
A teraz, również po przekąszeniu małego conieco 😆 udaję się na zasłużony spoczynek 🙂
Ja jeszcze nie spie, bo miedzy Kanada a Polska jest 6 godzin roznicy czau. Szperalem w pamieci, na co mialbym ochote jako barokowe entree i znalazlem cos takiego:
http://www.youtube.com/watch?v=X8C3MQvsQP0
To taki stara perlka autorstwa Alessandra Scarlattiego (ojca Domenica), „Se geloso e il mio core”. Nie znam wloskiego i kiedys musialem poprosic o tlumaczenie mojej wloskiej kolezanki z laboratorium. To znaczy, w wolnym tlumaczeniu, z wloskiego na angielski i z angielskiego na polski: ” Jezeli zazdrosne jest moje serce”. Gra Maurice Andre ze swoimi dziecmi.
W ME kibicowalem z przekory Rosjanom, ktorzy nie byli faworytami, a pokazali sie z dobrej strony.
Hm… ja wbrew pozorom (zdjęcia!) jestem tu może najmniejszym łasuchem 😉
A czy spijanie zmysłowej przyjemności z muzyki, jadła i trunku, ma coś wspólnego ‚cienkoskórnością’? Jeśli tak, to mam dodatek filozoficzny:
Stąd również i pośród ludzi niektórym przypada w udziale dusza wyposażona w większą sprawność w poznawaniu umysłowym z racji tego, że mają oni ciało lepiej przystosowane; stąd to powiada się w 2 księdze O duszy, że ludzie cienkoskórzy są bardziej rozgarnięci umysłowo – Większa lub mniejsza doskonałość poznawania umysłowego zależy też od władz niższych, którymi posługuje się intelekt w swym działaniu; ci bowiem lepiej są przystosowani do poznawania umysłowego, których wyobrażenia, władza osądu myślowego i pamięć są bardziej usprawnione.
Św. Tomasz z Akwinu (Traktat o człowieku)
…“rzemiosło to pewien rodzaj walki; zmienia się tylko natura przeciwnika” ? Czemu walki? Pani Dorotko, czy współpraca nie lepiej rokuje?
Dzień dobry, a ja jestem bardzo ciekawa nazw tych muzycznych przysmaków- zwłaszcza operowych
Dzień dobry.
Chcialam powiedzieć ,że jestem bardzo ciekawa nazw tych muzycznych przysmaków – zwłaszcza operowych i dopisując to , w polu IMIE- dopisałam kod 464b . W ten sposób mój komentarz został uwięziony w poczekalni.Jeżli zostanie wypuszczony – to informuje .że to 464b- to Grażyna
A nie mówiłem, że to się źle skończy? Jadłem, jadłem i zrobiło się ze mnie chtchéniatchisquo trés baroque. Teraz chyba przez pół roku muszę leżeć i trawić, jak pyton. Chyba nawet skóra mi trochę zgrubła i PAK będzie mnie miał za kretyna 🙁
Ale przynajmniej znam winnego – Kierownictwo! 😀
E… ja nie. Ja nie jestem taki groźny. Ja nawet czekoladą poczęstuję.
O! Tu mam reklamę:
Praca jest dobrodziejstwem i świętym obowiązkiem człowieka. Ale praca bez czekolady Plutos — jest wycieńczającym ciężarem, istnem utrapieniem człowieka.
Pracowniku fizyczny czy umysłowy!
Kimkolwiek jesteś, [PAK: chtchéniatchisquem trés baroque też!]
Czekolada orzechowa Plutos
rzeźwi cię, wzmacnia, skupia uwagę i ładuje przypływem świeżej energii, nie wymagając od ciebie najmniejszej przerwy w pracy; żywi cię — niczem najsutszy posiłek nie przyprawiając o stratę kosztownego czasu. Pamiętaj:
Czas to pieniądz!”
(Ot, mam zakładkę z takim prospektem fast foodu z 1925 roku…)
PAK-u 😆
Dziękuję! Recepturę tej czekolady sporządził oczywiście mój dobry znajomy, pies Pluto. Teraz, ze zrozumiałych przyczyn, nie wlazłby mi już ani kawałeczek Plutosa, ale zachowam na później. Jako przysparzacz czasu przyda mi się w momentach wytężonego braku tegoż. 🙂
Witam w kolejny słoneczny poranek!
Dzięki za Maurice’a Andre na przystawkę oraz zabawne cytaty. Ja ze swej strony – co będzie też spełnieniem prośby Grażyny (witam po przerwie 🙂 ) – postanowiłam wrzucać co jakiś czas pod tym wpisem co smakowitsze cytaty z książeczki.
Napiszę tylko na razie – w odpowiedzi Teresie Stachurskiej – że oczywiście popełniłam pewne nadużycie, dopisując, że muzyk „walczy” z instrumentem. Walka w dziedzinie np. rzeźby czy właśnie obróbki kuchennej na pewno nie jest współpracą – niepotrzebne elementy się po zmaganiach odrzuca. Z muzyką jest to bardziej abstrakcyjna walka, raczej z materią imaginacyjną, dźwiękową; jeśli spojrzeć na flet, wiolę da gamba czy klawesyn (skoro przy baroku jesteśmy, ale dotyczy to także gitary elektrycznej 😉 ), to należą do kategorii raczej narzędzi. A narzędzie, jak pisze Beaussant, jest w tej walce sprzymierzeńcem, „ale to najdrażliwszy pod słońcem towarzysz: samowolny, wyniosły, wręcz próżny, zawsze z siebie zadowolony i gtów zadawać podstępne ciosy. Dłuto, jeśli je zlekceważyć, stępia się i rozbija marmur. Źle używany młotek wygina gwoździe, nadweręża nadgarstek, miażdży drewno i, gdy choć trochę mu uchybić w okazywaniu szacunku i poważania, trzepie po palcach”. A instrument, gdy go się nie nastroi, fałszuje…
Pani Doroto, genialna myśl! Jeśli blogowicze „gotuj się” gotują politycznie, to my będziemy gotować muzycznie, poetycko, prawniczo, filozoficznie i tak zwyczajnie gastronomicznie! W zanadrzu mam do opisania tatar z marynowanymi borowikami! Poezja… 🙂 (i to na Ursynowie…)
Książki „Barokowa melokuchnia…” jeszcze nie znam, zapowiada się bardzo smakowicie, tylko okładka coś za mało przemyślana…
A osoby o wysublimowanym smaku muzycznym siłą rzeczy muszą mieć wyrafinowany gust kulinarny. Czasami tylko o tym jeszcze nie wiedzą…
Semiwegetarianizm? To rozumiem, że jest też semawegetarianizm, pragmawegetarianizm i syntawegetarianizm? 😀
A sempiternowegetarianizm? 😯
Zacznę od pewnego śniadania – ja bym tego może akurat na śniadanie nie zjadła, ale kiedy indziej zawsze. Ale jeszcze przez chwilę trwa sezon (właśnie mam w domu), więc…
„Szparagi po flamandzku
Nigdy za bardzo nie liczyłem na to, że Philippe Herreweghe przekaże mi bodaj jeden przepis kulinarny. Mam jednam wspomnienie z czasów prób Armidy [Lully’ego – DS], wspólnego z nim śniadania w małej gospodzie w Antwerpii, gdzie jedliśmy szparagi a la flamande, delikatnością przewyższające wszystko, co można dodać do tych wspaniałych warzyw. Kazały mi one myśleć o szczególnym talencie ludzi Północy, potrafiącym dodać najbardziej gorzkim i najbardziej włóknistym roślinom łagodność, delikatność, po prostu nie pozwalając oglądać światła. (…) Poszukałem więc prawdziwego przepisu na szparagi, myśląc o Philippe i Ageet. Spróbuj, a na zawsze porzucisz wszelką ochotę na ocet czy biały sos, przepowiadam ci to.
Nie skrob szparagów, oczyść je („oskub”, jak mówi Franciszka u Marcela Prousta). A teraz, jak je ugotować? [tu skrócę opis: w pęczku, z wodą 4-5 cm pomiżej główek, żeby pozostały al dente] Zapamiętajcie dobrze podstawową zasadę: istotą dobrej kuchni jest, by różne składniki zachowywały, każdy z osobna, swój własny stopień ugotowania. Łatwo zrobić przeciętnę bouillabaisse, wkładając razem wszystkie ryby; dobra bouillabaisse powstaje dokładnie w chwili, gdy po kolei wrzuca się okonia, karmazyna… (…)
Podczas gdy szparagi powoli się studzą (rozwiązałeś pęczki), bierzesz 2 jajka ugotowane na twardo, któe rozgniatasz i mieszasz dokładnie białko i żółtko z odrobiną posiekanej pietruszki.
Dodajesz 100 gramów masła, które powoli stopiłeś na parze. Mieszasz z nim jajka, solisz i pieprzysz, ubijasz nieco widelcem, niezbyt brutalnie, i oto masz sos, którego wonna łagodność miesza z łagodnością szparagów. Podawaj natychmiast, gdyż danie nie może wystygnąć (radzę nawet sparzyć sosjerkę przed przelaniem sosu). Jedząc to boskie danie, pomyślisz o Philippe i Ageet: nie obawiaj się, to będzie wdzięczna myśl i zarazem podziękujesz Armidzie„.
Bobiczku! Czy sempiternowegetarianizm to jest to, co cechuje pieski – że wegetarianizm mają w sempiternie? 😆
Hoko: przedrostek „semi” oznacza połowę 😉
Pani Kierowniczka tu zagaduje o sempiternowegetarianizmie piesków, a tak naprawdę podstępnie chce mnie pęc. Nie mogę przecież nie wypróbować tego przepisu, bo brzmi całkiem dorzecznie, a jutro u nas targ i szparagów na nim od groma, czyli do wyboru, a i koloru tyż. Ale jak pęknę, to znowu wiadomo, na kogo będzie 🙂
A czy z tym „semi” to oznacza, że połowa Pani Kierowniczki uprawia wegetarianizm, a druga połowa wręcz przeciwnie? 😆
Hm, trochę tak można powiedzieć, bo jadam drób i ryby 🙂
Pani Dorotko, dziękuję za wyjaśnienia. Mnie imponuje, więc i marzy się, by jak radził Lao Tsy nie konkurować (przede wszystkim!).
PS. Podany przez Panią sos może się sprawdzić i z innymi jarzynami, i może nie tylko. Spróbuję, to dam znać.
Ach, słuchajcie, muszę się jeszcze szybko podzielić z Wami jednym fragmentem teoretycznym. To tak a propos kuchni Madame Couperin, o której wcześniej jest dużo i smacznie.
„By zrozumieć kuchnię, która nie jest naszą kuchnią, na pewno trzeba się nauczyć próbować czegoś innego; ale przede wszystkim trzeba zrozumieć, jak to, co jest dla niej charakterystyczne, wiąże się z trybem życia, ze wzorem pożądania (apetyt jest zawsze pożądaniem), czucia i odczuwania. Albowiem kuchnia kieruje się logiką przekraczającą zwykłą przypadkowość rzeczy. Wkracza w cały system percepcji, który nam pokazuje, jeśli umiemy czytać między wierszami.Rozmaitości: dlaczego bardziej to, niż tamto? Dlaczego tyle przypraw? Lub wcale? Dlaczego kwaśno-słodki, dlaczego połączenia, dlaczego sosy, którymi ludzie się pasjonują i które znikają?
Czytacie Dekameron? Widzicie zgromadzenia młodych dziewcząt, kobiet i eleganckich młodzieńców, któzy gawędzą na wsi racząc się konfiturami i innymi smakołykami. Nic nie zrozumieliście, jesli nie odczuliście, że ta prosta wzmianka (ale natarczywa) o ocukrzonych słodyczach to zajęcie stanowiska jednocześnie estetycznego, socjalnego, moralnego. W XVI wieku cukier jest rzadki i drogi. Jedzenie tych wszystkich słodyczy to sposób życia. To nie jest tylko łakomstwo.
Czy, może dokładniej, środki wyrażania łakomstwa wyrażają stan kultury. Byłoby prostackie, gdyby ci młodzi ludzie jedli wędliny czy mięsa w sosie, rozmawiając o sprawach tak subtelnych. Otóż we Florencji w istocie rodzi się w tej epoce ‚nowa kuchnia’, która rewolucjonizuje europejską sztukę jedzenia: składa się ona z łakoci i konfitur, ciast owocowych i dzieł architektury w cukrze, które rozpowszechnią się w ciągu następnych pokoleń. I właśnie w epoce Dekameronu lub prawie, Rabelais pokazje nam odwrotną stronę tej wyrafinowanej kultury florenckiej: wielkie żarcie mięsa, wędlin i flaczków (…)”.
Środki wyrażania łakomstwa wyrażają stan kultury – czy to nie trafne spostrzeżenie? 😀
Ale cała niemiecka kuchnia – czegóż nie ma na sumieniu! Zupa przed posiłkiem (jeszcze w weneckich książkach kucharskich z szesnastego wieku nazywana alla tadesca); wygotowane mięsiwa, tłusto i mącznie przyrządzone jarzyny; zwyrodnienie leguminy w deskę do prasowania! Jeśli dodać do tego wręcz bydlęcą potrzebę dolewki u starych, ale bynajmniej nie tylko starych Niemców, to łatwo zrozumieć pochodzenie niemieckiego ducha – ze smutnych trzewi…
Fryderyk Nietzsche „Ecce Homo”
No i mamy receptę na zrozumienie Wagnera… I Brucknera też.
Od tych opisów zakręciło mi się w głowie! Poczułam się owiana barokiem, a to jeden ze stanów, który lubię najbardziej 😉 Oczywiście książkę już zamówiłam. Dla samej narracji byłoby warto (a i kilka przepisów się z pewnością znajdzie), no i dla gotowania z myślą, że tych potraw dotykały już podniebienia mistrzów Savalla, Biondiego i innych wymienionych 😉
PAK: 😯 To może te kwity na Wagnera i Brucknera, których od wczoraj szukamy, pływają w zawiesistej zupie, która budzi „bydlęcą potrzebę dolewki”?
No, na pewno i sam styl kuchni, i produkty, i sposób mówienia o kuchni… Niemcy mają „bydlęcą potrzebę dolewki”, Francuzi czy Włosi, kiedy sobie dolewają swoich zup-kremów już zupełnie nie alla tedesca, nic jakoś o bydlęcości nie wspominają, czynność ta jest dla nich szlachetna 😉
„Środki wyrażania łakomstwa wyrażają stan kultury – czy to nie trafne spostrzeżenie? ”
Widywałam jak zjadano na raz pół blachy szarlotki, czy biszkoptu w owocami, ale nie sernika, czy pasztetu, czy boczku. Może to zależy od składu (białka + tłuszcze + węglowodany) potrawy? Organizm się domaga więcej aż do dostarczenia mu stosownej ilości białka i tzw źrodła enegii? Nadmiar białka, gdy nie ma wyboru, organizm zmuszony jest przetwarzać najpierw na węglowodany, a potem na tę energię.
Powtarzam za biochemią, ale myśl rzucona przez Panią też mi się podoba.
Anne Sofie von Otter jeszcze przed jedzeniem 😉 http://www.youtube.com/watch?v=gzgA5uuF3_Q
Moze cos z kuchni operowej, chocby z „Don Giovanniego” Mozarta
http://www.youtube.com/watch?v=aul3qJ1HH_4
PA2155:
No to mnie oświeciłeś! A ja cały czas zastanawiałem się dlaczego Don Giovanni u Jacobsa nie ma charyzmy. A przecież wystarczy zobaczyć jak on je! 🙂
Beato:
Rozumiem, że jako dodatek do obfitego, śląskiego obiadu dostanę kwit na wydanie Wagnera, a Brucknera dostanę w promocji? 😉
PAK:
Polecam caly film Loseya, zrobiony w scenerii Wenecji. Moja siostra, po jego obejrzeniu polubila opere. 🙂
Ha! Jest w książeczce cały passus o winach, a w tym:
„Nie zapomnij oczywiście o eccelente Marzimino, które sławi Don Giovanni w II akcie. Znajdziesz je, opuszczając równinę wenecką, około 50 km na północ, po przejechaniu Treviso. Z Conegliano do Valdobbiadene wiedzie mała, wijąca się serpentyną droga, która łączy te mieściny i nosi słodką nazwę Strada di Vino bianco. Jeśli natomiast wyjedziecie z Conegliano na południowy wschód, w stronę Roncorde, nazwa drogi zmieni sie na Strada del Vino rosso. Na pierwszej, w Renfortolo, znajdziecie winnicę Mario Ulliana, kuzyka Franceski Congiu, której nie zapomniano w Centre de musique baroque de Versailles, ani na koncertach, na których śpiewa, od Monteverdiego po Mozarta; a ta winnica, to właśnie ta Don Giovanniego – eccelente.”
Wcześniej jest o winach noszących nazwiska kompozytorów barokowych. Le Chateau de Lully, Monteverdi, Frescobaldi, Chateau-Lalande, Sainte-Colombe, Bach, Charpentier, Clerambault. Z tego wszystkiego trafiłam kiedyś na Monteverdiego (czerwone), bardzo było fajne, rozpiłam je ze znajomym sympatycznym tubistą, który mnie akurat odwiedził, ale chyba mając lekki podkład piwny nie docenił w pełni… Bacha gdzieś widziałam, ale nie próbowałam (wino hiszpańskie, wg Beaussanta raczej nieciekawe, choc zyskuje na dojrzewaniu).
O wódce Chopin nie ma – w końcu to nie barok 😉 Ja trochę zbieram butelki po alkoholach „kompozytorskich”, więc Monteverdi stoi do dziś, a najśmieszniejsze, co mnie spotkało, to tanie wino reńskie o nazwie Beethoven’s Choice…
Teresa Stachurska:
Nadmiar weglowodanow (glukozy) organizm przeksztalca w tkanke tluszczowa i cholesterol. Bialka to glownie material budulcowy organizmu i jest uzywany w energetyce tylko w stanie glodu. Stad zanik miesni i opuchlizna glodowa (kataboliizm albumin z osocza, ktore utrzymuja cisnienie wewnatrztkankowe) Nic nie ginie w przyrodzie. Tyle wymadrzania sie w sprawach fizjologii. 🙂
Kierowniczka:
Na aluzje w sprawach win tez czekalem niecierpliwie:
http://www.youtube.com/watch?v=2yYpHT2l94c
Ech, tutaj nie mam głośnika… posłucham dopiero w domu…
Fajny ten Bachus, do momentu tego małego tłuścioszka przyssanego do karafki – nie wiem czemu, ale skojarzył mi się z jednym prezydentem 😯 Wolę słuchać bez ilustracji…
Mi tyz jeść sie zafciało! A jo muse uwazać, coby ślina kapiąco mi z gymby nie nakapała na klawiature.
Cy teroz cekomy, jaz Pon Pieter wyryktuje wspis muzycny? Choć jo ocywiście nie fce Ponu Pietrowi narzucać zodnyk tematów 🙂
Już mu się zdarzało, i to kilka razy:
tu – http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=340
i tu – http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=342
i tu – http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=344
i tu – http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=345
i jeszcze tu… – http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=352
😀
„semi” połowę? Ja już myślałem, że coś głębszego za tym stoi, a to tylko taki wegetarianizm na niby 😉
PS
Czy semiotyka oznacza połowę otyki?
Co to jest otyka?
Ale ja też chyba jestem semiwegetarianin, bo bardzo wielu potraw nie lubię, to i ich nie jadam… 🙂
A to w takim rozie piknie Pona Pietra przeprasom.* A jeśli ftosi ośmieli sie nazwać Pona Pietra niemuzykalnym kuchorzem, jo odpowiem, ze to jedno z najwięksyk kłamstw, jakie moje owcarkowe usy usłysały 🙂
* Zbiezność z tym, co niedowno w inksym miejscu o przeprasaniu godołek, absolutnie przypadkowo 😉
😉
A co to jest otyka? Może nauka mówiąca o pożytkach z litery „o”? A może to przekręcony okrzyk „o, tyka!” 😉
Bardzo przyjemne przykłady od PA2155. A film Loseya uwielbiam, to dla mnie najpiękniejszy Don Giovanni w historii!
Co do „jak on je” – przypomniała mi się po raz enty scena z filmu Tom Jones, w której para je mięso w sposób tak zmysłowy, że od razu widać, do czego to doprowadzi 😉
Hoko, ja wolę się nawet nie zastanawiać, co oznacza inseminacja. 🙂
Trochę pysznych krajobrazów „Foodscapes” Carla Warnera, skomponowanych wyłącznie z rzeczy jadalnych 🙂
http://funtasticus.com/20080301/landscapes-made-of-food/
Jaki smakowity dziś dzień, mmm. Z uroczego dziełka Brillat-Savarin przytoczę:
Portret uroczej łakomczuchy.
Smakoszostwo zgoła nie wadzi kobietom; odpowiada delikatności ich organów i jest im nagrodą za pewne przyjemności, których muszą się wyrzec, i za pewne przykrości, na jakie skazała je natura.
Nie ma milszego widoku jak urocza łakomczucha pod bronią: serwetka ułożona powabnie; jedna ręka spoczywa na stole; druga podnosi do ust małe, wykwintnie pokrojone kąski albo skrzydełko kuropatwy; oczy jej błyszczą, usta połyskują, rozmawia mile, ruchy ma wdzięczne; i nie brak jej tej odrobiny kokieterii, którą kobiety kładą we wszystko. Z tylu przewagami łakomczucha jest nieodparta; sam Katon Cenzor musiałby jej ulec.
A tak, wg autora wyglądają ci, którym natura odmówiła zdolności smakowych:
Ci mają twarz, oczy i nos długie; jakiegokolwiek będą wzrostu, w ich postaci zawsze jest coś wydłużonego. Włosy mają czarne i gładkie i przede wszystkim brak im tuszy: to oni wymyślili obcisłe pantalony. Kobiety, w tym samym względzie upośledzone przez naturę, są kanciaste, nudzą się przy stole, żyją tylko bostonem i obmową. (tłum.Joanna Guze).
Przepiękny portret! Jak ładnie mozna nazwać panią, o niepohamowanym apetycie – „urocza łakomczucha pod bronią”.
Piotrze, nie masz czegoś równie ładnego o chudych łakomczuchach (takie zjawisko naprawdę występuje w przyrodzie!) ? I ja bym się ucieszył, i haneczka… 🙂
Naprawdę?
Mangez baroque et restez mince…
Wracam właśnie z jubla po wręczeniu Nagrody Muzycznej Mediów Publicznych Opus. Z inicjatywą wyszło środowisko Związków Kompozytorów Polskich, Urbański i Czabański skwapliwie podchwycili, bo w ten sposób udają, że w ogóle spełniają jakąś misję, a ZKP zaciera ręce, bo jak już poszło, to kolejnym władzom będzie trudno się wycofać 😉 Nagrodę dostał Paweł Mykietyn za II Symfonię. Popieram, kompozytor utalentowany (laureat Paszportu „Polityki” 😉 ), a utwór naprawdę dobry.
Pewnie już śpicie – to na słodkie przebudzenie rano:
„Krem kataloński Jordiego Savalla
Zagotuj pół litra mleka z 1 cienką skórką cytryny i 1 laską walinii rozdartą wzdłuż na pół.
Przy pierwszym bąbelku zdejmij mleko z ognia i odstaw do odstygnięcia.
W tym czasie ubij 6 żółtek ze 150 gramami cukru i 20 gramami mąki kukurydzianej. Zmieszaj to z mlekiem, gdy będzie letnie, po trochu i nie przestając ubijać.
Postaw znów na ogniu i mieszaj regularnie drewnianą łyżką, aż krem nabierze konsystencji.
Przełóż na półmisek i ostudź całkowicie, zanim przesuniesz po nim rozgrzanym do czerwoności nożem dokładnie w chwili, gdy będziesz posypywał cukrem”.
😀
Naprawdę, Pani Kierowniczko, naprawdę. Niektórzy pozostają mince choćby konia z kopytami co wieczór wtrząchali. Z haneczką mamy już ten problem obgadany – wbrew pozorom to nie zawsze jest przyjemne. 🙁
Z przykrością zawiadamiam, że słodkości to nie mój temat, a crema catalana to już ani trochę. Ale doceniam słodką intencję Pani Kierowniczki. 🙂
Bobik @ 1:18 – a ja zazdraszczam – chciałabym być kilkanaście kilo młodsza 😀 Choć niektórzy powiadają, że teraz dopiero jestem apetyczna 😆
Toć ja właśnie o tym – kto tam powie chudzielcowi, że apetyczny? 🙁
Bobiku, odpowiedziałem Ci od razu – ale ukazała się groźny napis, że za często piszę, więc może tym razem się uda. Poszukasm tego o co prosisz, gdzieś coś musi być. Sam jestem przykładem na to, że można lubić zjeść i specjalnie nie tyć, wiele lat byłem bardzo szczupły mimo zażywania rozkoszy stołu. Teraz mam wagę normalną ale muszę czasem uważać. A w ogóle to ludzie o nieco zaokrąglonych kształtach są na ogół sympatyczniejsi od chudych tyczek.
Ludzie może, ale mam nadzieję że do psów to ostatnie zdanie się nie odnosiło… 🙂
I do haneczek też nie! 🙂
Kocham Crema Catalan 🙂 Przypieka się specjalnym urządzeniem, choć rozpalanie noża do czerwoności brzmi romantycznie…
http://picasaweb.google.com/don.alfredo.almaviva/EspaA2006/photo#5047087994233059170
… to może spijcie zdrowo?
Jak nie, to was przypali passpartout 😉
Tak jest, tym żelazem!!! Romantycznie jej brzmi. wyobrazcie sobie!
Zebym nie zapomniała (z Kunderą idę do łóżka nie pierwszy raz, mielismy przerywany stosunek wczoraj), jutro cos dla Was zeskanuje z książki
Mariusza Szczygła o Czechosłowacji. Nie tekst. Zdjęcie.
Przepraszam, że jestem trochę spóźniony.
Odpowiedziałem – absolutnie nie wolno, a dotyczyło to kwestii Pani Kierowniczki: „Rozmaity stylistycznie i ekspresyjnie, ale jednak wciąż stary dobry jazz, którego, mam nadzieję, dzisiejszy świat paskudnej komercji całkiem zniszczyć nie może”. Ja już kiedyś pisałem w swoim blogu, że gdyby mi ktoś pod groźbą rozstrzelania kazał wybrać jeden jedyny gatunek muzyki sprawiający mi najwięcej radości i wzruszeń – to byłby to stary jazz.
Pani Doroto – dziękuję za EL&P.
No to chyba miało być „absolutnie nie może”? 😉
passpartout – aż się robi mniam mniam od tego zdjęcia… A ja jeszcze tego przysmaku nie znam, muszę spróbować 🙂
Jaki piękny to musi być widok: Jordi Savall przesuwający po kremie katalońskim rozgrzanym do czerwoności nożem i jednocześnie posypujący cukrem 🙂
W książce jest jeszcze przepis Montserrat Figueras – Arros negre, czyli po katalońsku chyba czarny ryż… ale są tam w przepisie kalmary i mątwy, co mnie raczej odpycha 🙁
Kalmary – yes, yes, yes! Mątwom jednak mówimy stanowcze „Nie”!
A crema catalana… – nie znoszę. Lekko drży, jest obła w smaku, po prostu paskudztwo, które przypomina mi moje wieloletnie, przedszkolne walki z budyniem. Okropieństwo!
Jak można nie lubić budyniu!
Pani Kierowniczko, g. 00.15,
jaka szkoda, że desery wolę jeść i smakować niż je robić. 😀
ps. proszę zerknąć do poczty
Bobik, jesteś pies nad piesami! Wzruszyłam się do głębi chudego jestestwa.
Wczoraj, późnym wieczorem, półwytwornie, bo małymi kąskami, ale bez serwetki, wrąbałam bakaliową czekoladę 200g. Lubię słodkie i lubię jeść. Bardzo podoba mi się Kraina Pasibrzuchów z linki Beaty.
ŻEBY NIE WIEM CO POZOSTANĘ CHUDĄ (PRAWIE) TYCZKĄ! I WŁAŚNIE ŻE JESTEM CAŁKIEM APETYCZNA, NIE NUDZĘ SIĘ PRZY STOLE I NIE ŻYJĘ OBMOWĄ!!!
Może mi ktoś wytłumaczyć co to jest „żyć bostonem”, bo nie wiem, czy mam jeszcze pokrzyczeć, czy mogę już przestać.
Alla, też walczyłaś z budyniem? No to migiem montujemy frakcję antybudyniową. Z budyniem precz! 👿
Ale żeby Torlinowi nie było przykro, mogę z nim zmontować frakcję projazzową, zwłaszcza w tych dniach, kiedy nie będzie serwował budyniu 😀
haneczko, może to ma coś wspólnego z Boston Tea Party? 🙂
Jeżeli mam żyć niszczeniem czegokolwiek, to wrzasnę. Jeżeli herbatą, to proszę bardzo, byle nie wyłącznie.
O, właśnie sformułowałaś w miarę dokładny zarys mojego programu żywieniowego. Zyję herbatą, ale nie wyłącznie. 🙂
Bobiku!
A galaretka może być?
Galaretka jak najbardziej, zwłaszcza z wieprzowych odnóży! 🙂
Bry!
Galaretka? Mam w kredensie polska galaretke wisniową! To co, przyrządzić?
Alicjo, to wiśniowa jest świńska? 😯
Alla,
a gdzieś Ty jadła krem kataloński? Bo jeśli nie w prawdziwej katalońskiej kuchni – to uwierzę, że mógł nie smakować. Od kiedy smak świeżo palonego karmelu jest obły? 😯
passpartout, smak wnętrzności tego kremu jest obły i konsystencja jak również. Za palonym karmelem też można nie przepadać, słowo honoru, medycynie znane są takie przypadki. A poza tym jak ktoś był zmuszany do nielubianego budyniu w przedszkolu i szkolnej stołówce, to jest już uszkodzony na wieki wieków amen i żadne budyniopodobne go nie przekona. 🙁
Bobiku,
ja lubię obłe konsystencje, choć ten krem na moich obrazkach był dość twardawy 🙂 Nigdy nie chodziłam do przedszkola 😎
Bobik,
natychmiast moze byc wisniowa. A świńska?! Jak zakupie nóżki 😉
Gnaty dostaniesz, oczywiscie 🙂
passpartout: no właśnie! Nie jesteś uszkodzona 😀
Alicjo, z najwyższą przyjemnością zostanę ma-gnatem! 😀
No ale ja, po pierwsze primo, ma-gnatka 😉
A potem Ty ma-gat-em 🙂
Ja myślałem o deserze. Bobiku! Od kiedy na dźwięk słowa „galaretka” myśli się o świniaku? Ja tego nie spotkałem, „galaretka” to jest owocowa. Jeżeli myśli się o mięsnej, to wtedy – moim zdaniem – się dodaje „z mięsa”, „z nóżek”, „z kurczaka”, „z cielęciny”.
To może jak nie galaretka, to może kisiel. Żurawinowy.
Zurawina, u mnie na codzień w postaci suszonej 🙂
A z nóżek jest galareta
A jalepiej znowu spadam do roboty!
Dzień dobry . Od wczoraj brakuje mi czasu ,żeby ze spokojem przeczytać wpisy na tutejszym blogu. Teraz wymyśliłam wyprawę do marketu , dawno już nie chodziłam bez celu do sklepu. Dawno już nie bawiłam się w „polowanie na okazję”.Idę zatem polować , korzystając z przeceny. Pani Dorocie dziękuję ,że mnie zauważyła – znowu serdecznie przyjęła do grona swoich wiernych kibiców.
passpartout,
tym wynalazkiem próbowano uraczyć mnie w Barcelonie, następnie w Madrycie, a ostatnio (tak ze trzy lata temu) w pewnej latynoskiej knajpie w Warszawie. Za pierwszym razem dałam się podpuścić. Spróbowałam. I to wystarczy na jedno całe smaczne zycie.
Wszystko, co przypomina budyń jest z góry skazane na stanowczą odmowę spozycia. Bo ma (tak jak budyń) paskudny obły smak! Żadnych pozytywnych doznań dla moich kubeczków smakowych. A jeszcze te przedszkolne wspomnienia!
Bobik, zostajesz dowódcą naszej Międzynarodowej i Międzygatunkowej Frakcji Antybudyniowej!
Taka ładna nazwa i towarzystwo znakomite, a nie dla mnie.
Lubię budyń 😥
Mówiłam przecież, że nie nadaję się do należenia.
Moi mili,
ile te przedszkola złego narobiły… 😉
Ja też, jak passpartout, nie chodziłam do przedszkola i nie jestem uprzedzona do budyniu ani do kisielu. Creme catalan nie znam jeszcze organoleptycznie, ale np. francuski creme caramel, trochę chyba podobny – mniam mniam 😀
Jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim kulinarnie dogodził…
No dobrze. Koncert życzeń. Ratatouille Jean-Claude’a Malgoire’a, Seler z cytryną Rachel Yakar, a może Kaczka z cytryną w okrutnym mentolu Josa van Immerseela i Claire Chevallier? Wybierajcie 😉
Ja poproszę ratatouille 🙂
W powodzi tych przepisow, przyszla mi do glowy stara historia o mlodym J. Brahmsie, ktory zyjac w domu R. Schumanna w Dreznie i zakochany po uszy w Klarze Schumann, byl zmuszony pomagac tej ostatniej w zajeciach kuchennych i wychowaniu licznych dziadkow. Podobno, wieczorami nagroda bylo wspolne muzykowanie. J. Brahms gral podobno na klarnecie. Mam taki ulubiony fragment z Koncertu fortepianowego No. 2 i zastanawiam sie, co bylo jego inspiracja.
http://www.youtube.com/watch?v=PpmKVTvuiLo
P.S. Nikt nie wspomnial o przepisach na potrawy orientalne. Czyzby te nie byly popularne w kraju?
Zanim ktos zauwazy: powinno byc „dziatkow” a nie „dziadkow”. Sorry.
Poproszę to co Beata, tylko tak ukradkiem, bo jestem w pracy.
PA2155 ktoś zauważył i bardzo prychnął, szczęśliwie nie było ludzi.
No dobrze.
Prawdziwa nicejska, według dziadka Malgoire’a.
Najpierw wstęp ideologiczny, że w słowie ratatouille zawiera się touille, czyli składniki stopniowo dodawane trzeba touiller – delikatnie mieszać, a kolejność dodawania tych składników jest istotna w sposób zasadniczy. „To nie jest mieszanina warzyw, ale połączenie, to alchemia; to nie jest mozaika, to przepojenie.
a. Najpierw zblanszuj w garnku 2 duże cebule lub nawet 3, pokrajane w plasterki, w dużej ilości oliwy z oliwek, na ostrym ogniu. Mieszaj, oczywiście, przez tyle czasu, ile trzeba, jeśli potrafisz odróżnić blond włosy wenecjanek i neapolitanek. Cebule muszą być jasne i mają takie pozostać.
b. Gdy już takie są, dodaj 3 duże cukinie lub 4 małe, umyte, lecz nieobrane, pokrajane w półtalarki.
Przykryj teraz garnek i zmniejsz płomień. Pozostaw na pół godziny, pilnując: cukinie wypuszczą cały sok i będą się gotowały we własnym sosie razem z cebulami. Tak dokonuje się pierwsza osmoza.
c. Odkryj i pomieszaj, na łagodnym ogniu, pilnując i mieszając od czasu do czasu w taki sposób, by umożliwić wyparowanie 1/3 płynu.
d. Dołóż wtedy 1 dużego bakłażana, umytego, lecz nie obranego, pokrajanego w małe kostki, i dwie papryki oczyszczone z pestek, pokrajane w paski.
e. Odkryj i pomieszaj. I znowu pozwól wyparować nadmiarowi płynu, pilnując i wciąż mieszając.
f. Dorzuć, wedle upodobania, 3, 4 lub 5 pomidorów, oczyszczonych z pestek i, jeśli jesteś bardzo wyrafinowany, obranych ze skórki, pokrajanych w ćwiartki.
Razem z pomidorami dorzuć 1, 2 lub 3 ząbki czosnku, według upodobania, listek bobkowy, duży pęczek tymianku i cząbru z odrobiną rozmarynu. Posól. Przykryj i gotuj jeszcze przez pół godziny.
g. Odkryj i pomieszaj. Znów pozwól wyparować nadmiarowi płynu: tym razem mieszaj często, przez cały czas, bo zgęstniała”.
Wtedy już jest prawie gotowa, trzeba wówczas wyjąć ziółka i dodać świeżo zmielony pieprz, który nie może się gotować dłużej niż minutę lub dwie. I już
„Ale możesz jeszcze zrobić ostatnie pociągnięcie, którego sekret przekazał dziadek Malgoire’a i które w ciągu dwóch minut wysubtelni i przeobrazi całość.
Polega to na wrzuceniu do ratatouille dwóch surowych jajek i szybkim delikatnym, wymieszaniu, by je połączyć z całym zestawem. Rozleją się i dokonają prawdziwego cudu. Od razu wszystko stanie się oleiste i aksamitne w treści i w smaku, łagodne i prawie pieszczotliwe. Pomidory zgubią się w swojej łagodności, ale nabiorą mocy; już nie wiadomo, skąd się co bierze”.
Przyznam, że dotąd o tym patencie nie słyszałam. Za to o drugim owszem – żeby dodać kilka plasterków ziemniaków, ale w ostatnim stadium, żeby się nie rozsypały.
Torlinie: widziałeś kiedy psa, który woli myśleć o owocach, niż o wieprzowinie? 😀 Ale kisiel owszem, nawet przedszkole nie zdołało mi obrzydzić 🙂
Allo: Tylko nie wspominajmy, że to przeciw katalońszczyźnie, bo nas jeszcze z ETA pomylą. A my przecież tylko eee tam! 🙂
PA2155: to dziadkowie Klary Schumann byli tak niewychowani? 🙂
Pani Kierowniczko: kaczka z cytryną w okrutnym mentolu! Kaczka z cytryną w okrutnym mentolu! Kaczka z cytryną w okrutnym mentolu! Kaczka z cytryną w okrutnym mentolu! Kaczka z cytryną w okrutnym….. 😀
PA 2155: Wygląda na to, że barokowcy raczej sięgają po europejskie tradycje…
Ze wschodnich są tylko środkowoeuropejskie – węgierskie i rosyjskie.
Ludzie ludziska, nie mogę przepisywać tu całej książki, bo kto to jeszcze kupi? Wydawca to czyta (podesłałam mu linkę) i pewnie zaraz będzie ręce załamywał… 😉
PA2155 – pointa mi się zepsuła. 🙁 Musisz być taki spostrzegawczy? 🙂
PAK Jeszcze w sprawie kwitów na kompozytorów RW i AB. Myślę, że ten śląski obiad zbyt dobrze nie rokuje. Już prędzej kolacje w Bayreuth, szczególnie w przerwach „Pierścienia Nibelunga” 😉
Pani Kierowniczko, to proszę policzyć. Było 5 głosów za kaczką! 😀
Pani Kierowniczko, ratatouille rodem z tajemnej loży kulinarnej, ta alchemia, te przeobrażenia! Wielkie dzięki 🙂 🙂
Martwię się o Bobika! Czy pieskowi nic się nie stanie od okrutnego mentolu?
Pięć głosów? Czterema łapami? 😯 😆
Kierowniczka:
Brahms lubil Haendla. Mialem przeslac link na „Variacje na temat z Haendla”?
Bobik: don’t give a sucker a chance 🙂
No tak, lubię te wariacje, nawet sobie w domu podgrywałam 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=IO9-ZPjaPuQ&feature=related
Niestety, niecałe…
Przejęzyczyłam się, bo to seler był z cytryną, ale kaczka nazywa się jeszcze lepiej, bo nie dość, że w tym okrutnym mentolu, ale jeszcze „po barbarzyńsku” 😉
„Weź na 4 osoby 2 duże filety z kaczki z białą, grubą skórą z jednego boku.
Ułóż je na desce.
Przekrój w środku filety (od strony mięsa), wzdłuż długości na dwóch trzecich. Wypełnij szczelinę świeżymi zwiniętymi liśćmi mięty.
Zamknij starannie szczelinę trzema drewnianymi wykałaczkami, nakłuwając filet z jednej i drugiej strony szczeliny, tak, by wykałaczka tkwiła w mięsie jak igła.
Przyrumień filety na ogrzanej patelni, najlepiej do grillowania, z oliwą z oliwek. Smaż na małym ogniu bez przykrycia, odwracając co 6 minut, co najmniej przez 35 minut dla każdego filetu. Posól i popieprz do smaku.
Podawaj z dobrze ciepłą kaszą pil-pil [co to jest? 😯 ], kilkoma białymi rzepami na parze i ubitą świeżą śmietaną, posolone i popieprzone, udekorowane 2 listkami mięty”.
Z wielką przyjemnością czytam dzisiejsze wpisy. Całym sercem jestem z wrogami budyniu – ale czy ktoś kiedyś spróbował prawdziwego angielskiego puddingu, podawanego na Boże Narodzenie: z chleba i suszonych śliwek. Zresztą co ja mówię, nie spróbował -tylko zjadł. I w trakcie jedzenia uśmiechał się, a odruchy wymiotne maskował obłudnym uśmiechem i odgłosami jakie wydają aktorzy grający w reklamach zup lub ciast w proszku: mmm! Uważam to za swój wielki wyczyn.
Ja bym chyba powiedziała, że brzuch mnie boli… 😉
pil-pil = pepper-pepper = odmiana ostrej afrykańskiej papryczki chili, popularna w kuchni baskijskiej
Powinnam była się domyślić – pilpul to pieprz po hebrajsku.
Zmyliła mnie ta kasza. Nie napisali dokładnie, jaka. W każdym razie ma ona być, jak rozumiem, z sosem typu chili…
Założę się o 2 porcje Crema Catalan, że tu znowu tłumacz się nie popisał i wcale nie chodzi o kaczkę po barbarzyńsku
lecz o kaczkę piżmówkę Canard du Barbarie
http://fr.wikipedia.org/wiki/Canard_de_Barbarie
A przepis jest bardzo cywilizowany 🙂
Oj, obawiam się, że tak…
Piotrek, hop hop, czytasz to? Erratka nam się tu układa… 😉
passpartout, zważywszy na dodatek okrutnego mentolu podejrzewam, że w oryginale była to gra słów, bo przecież barbarie to po francusku również barbarzyństwo. Na polski rzeczywiście trudno tak przełożyć, żeby gra słów pozostała, a w końcu umówmy się, że kaczka po barbarzyńsku brzmi bardziej intrygująco, niż pospolita piżmówka 🙂
Pomyłka z cytryną jest właściwie inspirująca. Nie widzę przeszkód, żeby te filety dodatkowo skropić sokiem z cytryny, a nawet dorzucić kilka plasterków do duszenia. Mam w ogrodzie taką odmianę mięty, która nazywa się (nie bez powodu) mięta cytrynowa i z cytryną świetnie się komponuje.
W każdym razie serdecznie dziękuję za kaczkę wszystkimi czterema łapami. 😀
Mangez baroque to może bardziej znaczy „jedz (jedzcie) barokowo” czyli obficie i z wyrafinowaniem 😉
Myślałam ,że te barokowe potrawy będą miały jakieś nazwy związane z
bohaterami oper , śpiewakami albo kompozytorami . Tak jak na przykład
deser lodowy melba czy piersi carmen…..a tym czasem jest kaczka polityczna po barbarzyńsku 😀
passpartout 18:45 – No tak, tu też jest gra słów 🙂
Bo przecież chodzi o wykonawców muzyki barokowej 😉
Gra słów, bo ja wiem? Po francusku jeść coś to manger du…
jedzcie chleb, kapustę = mangez du pain, du chou
A jak jeść barok – z gryzieniem czy tylko łykać jak „barbarzyńska” kaczka kluski? 😉 Te biedne kaczki na fois gras jedzą 3-4 kg klusek dziennie 🙁
Sorry, że tak wydziwiam, chyba za dużo ozonu w powietrzu 🙁
Ozon może i jest (tu też), ale racja, że powinnam była napisać: jedz barokowo. Ale tu naprawdę chodzi o grę słów i o wykonawców muzyki baroku 😀
Słuchajcie, słuchajcie! Weszłam na dyskusje Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Opery Trubadur, a tam link na rewelacyjną Królową Nocy:
http://nl.youtube.com/watch?v=sWh_2Iit3Ek&feature=email
Florence Foster Jenkins może się schować… 😆
Pani Kierowniczko 😆
Papuga rewelacja! Szóstka za prezencję sceniczną i eksprresssję! Ona do opery to się nawet przebierać nie musi, makijaż niepotrzebny, same oszczędności 😉
Florence Foster Jenkins może się schować – bo nie budzi ona tylko śmiechu ale też szczery podziw, wielkie dzięki za zamieszczenie i wynalezienie tego klejnociku.
Witam 🙂 Mili Państwo, rzeknę krótko: nie ma to jak budyń waniliowy. Albo jeszcze lepiej czekoladowy 🙂
Przyjdzie Quake i prawdę ci powie. Brawo!
Wracam do orientalnych motywow w kulturze barokowej. Orient wtedy w czasach baroku to byla Turcja i przyleglosci. Warto wspomniec „Porwanie z Seraju” Mozarta. No i chyba starszy od Mozarta Ch. W. Gluck byl rowniez inspirowany orientalnoscia. Moze jakis przepis na deser orientalny? Jakas galaretka, chalwa albo sorbet? Moze chociaz kawa, bo ona tez przyszla z Turcji gdzies w poczatkach XVIII w.
Ech, musiałabym poszukać, a teraz nie mam czasu… 🙁
Słyszałam, że o pewnym typie przystojniaków dziewczyny mówią „budyń z soczkiem”… A może to już nieaktualne 😉
No właśnie, Torlinie!
Jak można nie lubić budyniu?
Uściślenie- budyń z chleba i suszonych śliwek mi również wydaje się…
jak by tu rzec…. dość oryginalny? 😉
To nie budyń, a pudding…
Eeeee tam,
Pani Doroto, nie jest chyba tak źle z blogiem kulinarnym? Nie ma dnia bez nowych przepisów i konsultacji, a że się konwersuje na różne tematy….wszyscy umilamy sobie wspólne posiłki pogaduszkami, a jeśli jeszcze do tego dojdzie muzyka serwowana przez Panią, wtedy wszystko (łącznie z towarzystwem ) smakuje wybornie.
Pewno, że nie jest źle – kto to mówi? To tak tylko było, żeby trochę usprawiedliwić tę tematykę w tym miejscu 😉
To prawda, pudding.
Coś w tym jest- nie od wczoraj używa sie terminu- uczta melomana. Można się delektować zarówno jadłem jak i dźwiękiem, a jeśli oba zmysły zaspokajamy jednocześnie…..
Chciałabym przeczytać tę książkę.
Pani Doroto,
Pomysł przedni z tym tematem.
Link do Królowej Nocy , który pani Doroty tutaj podrzuciła ( 19:10) podesłałam pewnemu pedagowowi ( byłemu nauczycielowi śpiewu mojej córki). Ale się człowiek ucieszył.
Bingo! Rzeczywiście „Kaczka po barbarzyńsku w okrutnym mentolu” to „Le canard de Barbarie au menthol cruel”. Mam dołączyć do erraty? Ale w towarzystwie jedynie „piżmówki” ten „okrutny mentol” będzie bez sensu. Chyba żeby zrobić „Piżmówkę po barbarzyńsku”. Co Państwo na to? A propos, początki erraty są tu: http://forum.okle.pl/forums/1/topics/4
Przy okazji, jeśli ktoś wykona coś jadalnego zainspirowany niniejszą książeczką, będę niezmiernie wdzięczny za wpis na powyższym forum.
Cześć, Piotrek! Fajnie, żeś wpadł 😉
A może zrobić odnośnik?… Trudne to jest. Pewnie że to gra słów, mentol jest okrutny, ponieważ kaczka jest barbarzyńska 😉 A skoro passpartout, nasza kuchenna mistrzyni, twierdzi, że przepis jest cywilizowany… 😆
Jeśli chodzi o puddingi – różnią się one znacznie od budyniu, choć nazwa -budyń- pochodzi od puddingu. Są przyrządzane z mąki albo rozmoczonego chleba, z kaszy; czasem przypominają ciasto (są gotowane na parze lub pieczone), niektóre są bardzo smaczne. Ale nie te świąteczne.
Kuchnia z muzyką idzie w parze – od zawsze, stąd obecność kulinariów akurat tutaj jest zupełnie na miejscu. Dawnymi czasy w porządnych operach – w trakcie spektaklu zjadano kolację (oczywiście w lożach), przed zaciągnięciem firanki i przystąpienia do igraszek cielesnych. Stąd tak liczne powtórzenia w operach belcanto, bez tego nic nie dotarłoby do uszu bywalców tego przybytku.
Pani Doroto – co do wagi – tak trzymać.
„Barbarzyńska piżmówka w okrutnym mentolu” brzmi wprawdzie zaskakująco, zwłaszcza że polskich przepisach rodzaju kaczki zwykle się nie wyszczególnia, ale na mój słuch językowy również intrygująco i nieco horrorystycznie, czyli tak jak trzeba. Zeby passpartout miała mniej roboty można dać odnośnik: „w oryginale canard de Barbarie”. 🙂
Znowu Łajza! 🙂
W „Balu błaznów” (mam nadzieję, ze dobrze pamiętam tytuł) akcja co prawda nie rozgrywa się w operze czy filharmonii, ale w teatrze moskiewskim w czasach słusznie minionych i tam rola menu jest ,że tak powiem- decydująca 🙂
Ha ha, Panie Piotrze M, nie widział mnie Pan w naturze, skąd Pan wie, że moja waga jest OK?
Ja już nawet nie mam odwagi wdrapywać się na wagę łazienkową… 🙁
By korzystne mieć wyniki
trzeba dzielić odważniki,
bo odważnik podzielony
daje wynik wymarzony! 😀
“Barbarzyńska piżmówka w okrutnym mentolu” – tekścik fantastyczny. Czytając o „okrutnym mentolu” natychmiast wiemy, ze żaden obły, nienazwanie paskudny budyniowy smak nam nie grozi! W barbarzyńskiej kaczce w okrutnym mentolu kryją się skrajnie intrygujące doznania!
Piotrowi Modzelewskiemu i wszystkim Piotrom i Pawłom wszystkiego najlepszego z okazji 🙂
Dzięki! „Barbarzyńska piżmówka” już trafiła do erraty. Pani passpartout zdobywa nagrodę za spostrzegawczość. Prosimy o kontakt z wydawnictwem! Pil-pil to jedank chyba rodzaj kaszy. Więcej na
forum książki.