Sen o Mieście
Panorama z Miradouro de São Pedro de Alcântara
Od zawsze śni mi się sen o Mieście. To prawdopodobnie przypadłość wielu ludzi: ktoś z Was miewa takie sny? Miasto komasuje w sobie zapewne różne cechy miejsc, które widzieliśmy, które znamy, które zrobiły na nas wrażenie, które w jakiś sposób stały się dla nas istotne. Także takich, które dopiero przeczuwamy. Możemy też być jakoś przywiązani do myśli, że w tym mieście, podobnym i niepodobnym do innych, czeka na nas coś bardzo ważnego, jakieś przeżycie specjalne, które tylko tu nas może spotkać. Czasem to radosne oczekiwanie, czasem drążący niepokój… Idziesz, brniesz w sen, gonisz za zjawą zamku i kościoła na wzgórzu, pędzisz wzdłuż rzeki, przebiegasz koło kamieniczek starego miasta, gubisz się w zaułkach, trafiasz do portu…
A ileż na te tematy literatury…
Jak dla mnie to może być Kraków czy Poznań, może być Toledo czy Granada… Może być wszystko razem, za każdym rogiem coś innego. Moje miasto jednak – czasem myślę – może być miastem, które pamiętam, które przeczuwam z jakiegoś innego życia, innego świata. Tylko gdzie ja byłam wcześniej? Nie wiem. Szukam Miasta wszędzie, gdzie jeżdżę, i pewnie także dlatego tyle jeżdżę, dlatego mnie tak nosi. Oczywiście było tam wzgórze, oczywiście był tam zamek i świątynie, oczywiście była woda. Chyba ciepły klimat.
Ile razy przyjeżdżam do Lizbony, wydaje mi się, że ona też może być moim Miastem. Są tam miejsca, które jakby wyszły z mojego snu. Pamiętam, że kiedyś wysiadłam z tramwaju nr 28, żeby zrobić zdjęcie tego miejsca:
Kościół patrona Lizbony, São Vicente de Fora
tak bardzo mi przypominało obraz z mojego snu.
Nie ma miasta tak cudownie położonego jak Lizbona. Z taką przestrzenią, z takim oddechem… nawet kiedy jest gorąco.
A teraz moja tegoroczna Lisbon Story w obrazkach.
Komentarze
… jeśli miasto, to dla mnie Kraków, a przecież nigdy tam nie mieszkałam. Bywałam często.
„Moje miasto jednak – czasem myślę – może być miastem, które pamiętam, które przeczuwam z jakiegoś innego życia, innego świata. Tylko gdzie ja byłam wcześniej? Nie wiem. Szukam Miasta wszędzie, gdzie jeżdżę, i pewnie także dlatego tyle jeżdżę, dlatego mnie tak nosi.”
Może to je to, o co biega? 😉
Coś w tym jest? 😉
http://youtube.com/watch?v=ePNUSmH3dMI
Też miewam sny o Mieście, tylko w moich snach na ogół w końcu okazuje się, że jestem we Florencji, w której na jawie jeszcze nigdy nie byłem. I chyba nie miałbym nawet odwagi tam pojechać, żeby nie okazało się, że to wszystko tylko mi się śniło. Ale jak oglądam zdjęcia z Florencji mam bardzo silne poczucie, że skądś to dobrze znam. Ze snu…?
Lizbona wprawdzie nie jest z moich snów, ale i tak bardzo piękna. Na tych zdjęciach sprawia wrażenie – szukam słowa – świetliste? rozświetlone? W każdym razie światło jest pierwszym skojarzeniem. Wręcz trudno mi powiązać melancholię fado z tą uderzającą jasnością. Pani Kierowniczko, może ma Pani jakieś zdjęcia pomostowe, żebym mógł zrozumieć? 😉
Brawo! Tylko dwa zdjęcia… 😆
Nigdy mi się nie śniło miasto. Wieś zresztą też nie.
Ha! Wiedziałam, że ktoś podrzuci Sen o Warszawie… ale Warszawa dla mnie nigdy tym miastem nie była, choć mam do niej sentyment – jestem warszawianką z urodzenia, ale w pierwszym pokoleniu.
Mnie się śni właśnie taka świetlistość, o jakiej pisze Bobik…
Bobiku, skojarzenia melancholijnego fado z jasnością… ależ tak! Jasność i przestrzeń wywołuje specjalny rodzaj dojmującej tęsknoty. Tag jest ogromny w Lizbonie i ten obszar wody, i bliskość oceanu, też wywołuje nostalgię – jak to nazwali Portugalczycy, saudade.
Dziwna sprawa z tą Portugalią w ogóle. Wydali wielkich podróżników, bo tak być musiało. Dziś to nie jest kraj bogaty ani tak naprawdę pogodny, choć Portugalczycy to bardzo mili ludzie. Ale wciąż odczuwalny jest – jak by tu powiedzieć – pewien cień charakterystyczny dla krajów, które przeszły przez dyktaturę, cień znany aż za dobrze nam tutaj. A poza tym kiedy spojrzy się na ulice miast i miasteczek, jedzie się autobusem lokalnym, uderza duża ilość ludzi przedwcześnie zniszczonych i chorych – udary słoneczne? Nie wiem.
fomecku, przecież temu blogowi nigdy nie groziło stanie się komiksem. Ja daję zdjęcie, kiedy ilustruje tekst. A poza tym ile chcecie – w Picasie. I tak docelowo miało być 🙂
I też Florencja jeszcze przede mną! 🙂
Nie grozi, bo ktoś stoi na straży… 😉
E tam. Bez żadnej straży, nigdy nie miało być inaczej. Ale rolę advocatusa diabioli (copyright by zeen) kolegi Komisarza doceniamy 😉
Panta rhei (copyright by Heraklit)… Kiedyś nie było nawet redakcyjnych obrazków zajawkowych…
Oooo, Miasto!
Ja tez mam Miasto, ktore regularnie sie sni po nocah, co najmniej raz do roku. Nie Lizbona. Z nazwy Lublin, ale tylko z nazwy, bo jest to miasto, roznych ulic bezpowrotnych, domow rozebranych, ludzi od dawna nie zyjacych.
W tym Miescie zawsze nielegalnie bylam za dlugo, skonczyly mi sie wizy, wiem ze bede musiala sie tlumaczyc na granicy,bo jestem nielegalna obca – odwroptnie niz u Stinga .
Sni mi sie to Miasto odkad siebie pamietam. Czasami wiem nawet ze to znow ten Sen.
No i jeszcze to:
Nigdy od ciebie, miasto, nie moglem odjechac.
Droga byla mila, ale cofalo mnie jak figure w szachach.
Ucieklem po ziemi obracajacej sie coraz predzej
Ale zawsze zawsze bylem tam: z ksiazkami w plociennej torbie,
Gapiacy sie na brazowe pagorki za wiezami: Swietego Jakuba
Gdzie rusza sie drobny kon i drobny czlowiek za plugiem,
Najoczywisciej od dawna niezywi.
Tak, to prawda, nikt nie pojal spoleczenstwa ni miasta,
Kin Lux i Helios, szyldow Halperna i Segala,
Deptaku na Swietojerskiej nazwanej Mickiewicza.
Nie, nikt nie pojal. Nikomu sie nie udalo.
Ale kiedy sie zycie strawi na jednej nadziei:
Ze w jakis dzien juz tylko ostrosc i przezrpczystosc,
To, bardzo czesto, zal.
Berkeley, 1963
Podczas oglądania zdjęć z Lizbony naprawdę opanowała mnie saudade; wydało mi się przez chwilę, że znów tam jestem. Każdy ma swoje miasto ze snu, nawet jeśli tego sobie nie uprzytamnia. Sny są zjawiskiem, nad którym nie panujemy, toteż nie wiadomo dlaczego śni się akurat to miasto. Wyjaśnienie, że śni się, bo się podobało – nie jest wystarczające.Podobało się przecież wiele miejsc – a nie śnią się, niestety. Najlepiej więc przyjąć, że jest to tajemnica, której nigdy do końca nie zgłębimy. Moim miastem ze snu jest Chantilly. Nie jest to właściwie miasto ale miasteczko, leżące przy jednym z najpiękniejszych na świecie zamków. Zamek, wyłaniający się z wody, wydaje się być czymś tak nierzeczywistym, że trzeba się uszczypnąć, aby przekonać się, że nie śnimy. Ale miasteczko! Często mi się śni, wiele sennych przygód rozgrywa się w jego scenerii.
Zdjęcia piękne – a ich największą wartością jest to,że fotografa naprawdę interesowało to co fotografuje.
foma, zdjęcia tylko dwa, ale za to po megabajcie każde… 😆
Pani Doroto, nie dało się tego zeskalować? Jeszcze ze dwa wpisy z takimi plikami i na czas ładowania strony będzie można pójść na spacer 😉
Heleno, w Lublinie spędziłem trochę czasu, ale te dłuższe pobyty akurat mi się nie śnią. Natomiast nuta nostalgii pojawia się przy wspomnieniach najdawniejszych, gdy dzieckiem bywałem tam u jednej z ciotek. Wielka pustka między dzielnicami, przecinająca ją droga, po której z rzadka i leniwie sunęły trolejbusy, tu i ówdzie wysepki bloków.
Dziś to wszystko załadowane jest sklepami, korkami i hukiem.
Przydałby się też jakiś advocatus magnitudo…
magnitudo copyright by Hipparch…
Oj, Pani Kierowniczko, aż mi wstyd, że sam na ten pomost nie wpadłem. Tak się w to światło wpatrywałem, że zapomniałem o oceanie. A to przecież jasne jak Lizbona, że ten stary, brodaty melancholik w Portugalii trzyma na wszystkim łapę. Plus jeszcze poczucie bycia na końcu świata (jak się patrzy na ocean z jakiejś skałki na Cabo de Sao Vicente chyba nie sposób o tym nie myśleć), plus do jedzenia ciągle te ryby, zamiast jakiegoś uczciwego gnata – już widzę, że gdybym był psem portugalskim, pewnie bym został zdeklarowanym saudadeiro (copyright na to słowo należy prawdopodobnie do mnie, uprasza się biegłych w portugalskim o niezawiadamianie, że nie ma takiego numeru). 🙂
Lublin też jeszcze nigdy mi się nie śnił. 😯
Lubelskie fado 😉
http://www.youtube.com/watch?v=EsjDGWwKbpc
Cholera, jak to megabajt? Przecież zmniejszałam. Muszę zaraz spytać moich internetowców, co zrobiłam nie tak 🙁
Lublin?
No też trochę pasuje. Stare Miasto na wzgórzu (ale tam to jest domena łobuzów), przestrzeń… Ale to jest na pewno miasto, które zmieniło duszę. Jest tam parę grup młodych ludzi, którzy tej dawnej duszy szukają, którzy czują tę dziurę po niej… W domu znalazłabym odpowiedni cytat, teraz nie.
Chantilly?
http://turystyka.gazeta.pl/Turystyka/51,81923,2758921.html?i=1
Tu się wyłania, ale nie jest nierzeczywisty – pewnie przez pogodę.
Jeszcze mi się kojarzy:
http://www.amazon.com/Codex-Chantilly-Ballades-Rondeaux/dp/B000FDFO1M/ref=sr_1_2?ie=UTF8&s=music&qid=1217324138&sr=1-2
Dlaczego nie śni się jakieś miasto, które się podobało? Może nie zadziałało aż tak silnie na wyobraźnię…
Nie byłoby zdjęć, nie byłoby kłopotu…
Albo w mniej ortodoksyjnej wersji: dlaczego Pani Kierwniczce nie śni się miasto, z którego zdjęcia są zdecydowanie mniejsze…
foma przeciw zdjęciom, a sam se Picasę założył… 😆
@9:22 – kiedyś to nawet komputerów nie było… i co myśmy wtedy robili? 😉
Dzisiejszy wpis zaczarował mnie słowem i obrazem. Miasta nie nawiedzają mnie wprawdzie w snach, ale przeczuwam, że gdzieś na świecie jest moja Arkadia, miejsce, które już znam (nie wiem skąd), które jest mi bliskie, za którym tęsknię. Nie zawsze musi to być konkretny punkt na mapie, mam też swoje krainy szczęśliwości w sztuce i muzyce. I przeczucie takiej krainy w sobie.
Rzeczywiście jak weszłam na stronę admina, to zobaczyłam, że mi nie zmniejszyło – miałam jakieś kłopoty wczoraj, niektóre zdjęcia w ogóle nie chciały wchodzić (pierwsze miało być podobne, ale trochę inne). Teraz lepiej?
Gwałtem przymuszony… I przez rok cały dwa ledwie zdjątka (malutkie) się tam znalazły.
Gwałt na Komisarzu – intrygujące…
A tak wygląda zapis chanson „Belle, Bonne, Sage” z Chantilly Codex (nagranie jest na wspomnianej płycie Ensemble Organum)
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/09/CordierColor.jpg
Wtedym jeszcze bez epoletów chadzał…
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=47#comment-3729
Jeśli miasto, to tylko Kraków. 🙂 😉
Szwarcmaneryk (copyright by S. Barańczak)
Wracająca z Lizbony Dorota
Woła fomę na blogu do płota:
Masz tu dwa jeno zdjęcia,
Abyś więcej nie jęczał,
Taką chcę linię mieć Maginota.
Szwarcman to Szwarcman – ale kto to ten Eryk? 😯
Chantilly? To może koronki? 😉
http://youtube.com/watch?v=xhpT2oQehPA
Chatilly, nie Chantilly –
psu to ważne, co się zji,
a koronki, takie z dziurą,
dla mych zębów są torturą! 🙁
Urywek z kroniki Długopiszowej:
Najjaśniejszy komisarzu! Przesławna Kierowniczka Dywanu Dorota Sz. Tobie i druhowi twojemu (imię i tytuł mistrzowski imć z. pominięto – przyp. kronikarza) te dwa zdjęcia przesyła, abyś nimi i przy ich pomocy, z mniejszym wahaniem i wiekszą odwagą do blogu przystąpił i żebyś już dłużej, pośród lasów i gajów się nie krył i zachwytów nie odwlekał.
W Szwarcmaneryku Dorota gibko
Odnalazła Eryka dość szybko.
Kto zacz jest zapytała,
Choć zbyt dobrze wiedziała,
Że limeryk był tutaj pożywką.
Ups, pierwsze też miało być Chantilly, a tak, to wyszło, jakbym poprawiał nemo. A przecież w życiu bym nie śmiał! 🙂
nemo można tu poprawiać, passpartout – raczej nie 😆
Dorota na blogu bryka,
Bowiem spotkała Eryka.
Ktoś, kogo nie było,
Zaskoczył ją miło,
Więc zaprosiła go do stolika 😉
Gdy słychać jakiś we mgle ryk,
to to na pewno jest Eryk –
miast cicho siedzieć w limeryku,
zaraz on bierze się do krzyku,
taki z niego cholerny choleryk!
Czasem jednak łagodniej brzmi
I wtedy jest to Erik Satie.
Gymnopedie nam wygrywa,
Choć ironii mu nie zbywa.
Kto nie lubi, niech zamknie drzwi!
Zainspirowany wpisem Pani Kierowniczki, postanowiłem spróbować Porto.
Spędziłem ostatni weekend z przyjaciółmi na działce, gdzie pożywialiśmy się sokami warzywnymi zwanymi deitami. Były to: wielowarzywny i pomidorowy deit. DiT – to Dobre i Tanie – jednym słowem Biedronka 🙂
Wracając wczoraj z zabiegów, postanowiłem nabyć deity i kiedy stałem w kolejce do kasy, dostrzegłem na półce Porto. Nie wiedziałem czy to też deit… Zdaje się, że było jedyne, więc wyboru nie miałem. Tawny – taki rodzaj Porto nabyłem i wieczorkiem spróbowaliśmy z żoną…
Z deita to tylko te zostało….
Sąsiedzi, czyli Hiszpanie z krainy Jerez tworzą coś na kształt, ale jakże różne….
Oh, Bobiku 😆
Przeczytałam Twój lament nad koronkami zgodnie z Twoją intencją, bo przy mym ogólnie dobrym samopoczuciu i adekwatnym mniemaniu (o sobie i Tobie) do głowy by mi nie przyszło, że zaistniała była potrzeba jakichś poprawek 😎 Więc się nie suplikuj, bo jeszcze pomyślę, że masz mnie za jaką mimozę 🙁
No tak, FC Porto…
Co?
Bobik miałby imputować,
że passpartout to mimoza?
A toż tylko łeb między przednie łapy schować,
ogon podkulić
i wyć: zgrooooza!
Bobik obwieszcza tu:
chociaż o dendrologii
pojęcie ma dość słabe
to widzi passpartout
(by użyć znów roślinnej analogii)
jako potężną, rozłożystą Baobabę! 😀
Oczywiście chodziło tylko o walory duchowe, żeby nie było nieporozumień! 😆
Też przywiozłam jakieś tawny 🙂
Baobaba to jest to! 😆
Hoko,
a gdzie Ty widzisz, że to jeden megabajt? Bo ja widzę tylko, że IMG_1243.jpg oraz IMG_1494.jpg 😯
Ja już odchudziłam, więc i Hoko, mam nadzieję, megabajta nie zobaczy 🙂
Pani Dorota tekst dzisiaj nam dala piekny, poetycki i sklaniajacy do marzen… 🙂 Az zachcialo mi sie „wsiasc do pociagu bylejakiego” i pojechac na poszukiwanie Miasta.
Tez mi sie zreszta sni. Czesto. Mysle, ze to Poznan, choc nie poznaje we snie ani ulic ani budynkow. Na ogol jest noc i atmosfera jak w „Trzecim czlowieku”… Jakis Freud pewnie czegos by sie w tym doszukal 😯
Bobiku,
wszystko mi pasuje, poza może „mdłym zapachem” 😉 Baobab – bardzo pożyteczne drzewo do wszystkiego, przysmak pawianów i środek przeciw febrze. Wymaga otwartej przestrzeni. Fascynowało mnie od wczesnego dzieciństwa, od czasu jak Nel złożyła Stasiowi piersi na głowę i spokojnie usnęła. W tym baobabie.
Widzę, widzę, wciąż widzę… megabajta! A dokładnie prawie dwa megabajty, bo te obrazki maja po 1.8Mb 🙂
Alicjo, w firefoksie prawym przyciskiem myszy klik i z menu wybieramy „właściwości” 🙂
Pani Doroto, ja bym te obrazki proponował zeskalować – ale w programie graficznym, a nie wpisując atrybut „szerokość” w wordpressie, bo to powoduje tylko, że obrazek jest zmniejszany przez przeglądarkę do wyświetlenia, ale pobierany jest w pełnej wielkości.
Albo zamiast ładować obraz do wordpressa (na serwer Polityki) można go zalinkować z picassy – trzeba tylko znać jego adres. W firefoksie jest w menu specjalna linijka „Kopiuj adres obrazka”, w eksplorerze chyba czegoś takiego nie ma, więc bida 🙂
Hoko ma rację, po 1,8 MB każdy 😉
Mnie się Lizbona też kojarzy z bardzo jasnym światłem, ciepłą wiosną (tylko tam było ponad 20 stopni) i wietrzykiem 🙂 Florencję polecam każdemu, myślę, że nikt się nie rozczaruje. Kraków kojarzę z ustawicznym hałasem. Za każdym razem jak tam byłam, odbywała się jakaś strasznie hałaśliwa impreza. Jedna była na rzecz ochrony przed chorobami krążenia 😯 Było tak głośno, że moje dziecko musiało uwierzyć na słowo, że na wieży Mariackiej jest właśnie grany hejnał 🙁 I to było w październiku…
Hoko,
dzięki za podpowiedz, myślałam, że wklejone zdjęcie ma wyglądać jak wygląda, nie przyszło mi do łeba, ze to komputer przecież i na wszystko należy klikać 😉
Ja też zazwyczaj zmniejszam moje zdjęcia, chyba, ze się spieszę – używam xv, nie wiem, czy to w Windows działa. W każdym razie zdjecia zazwyczaj zmniejszam z mniej więcej 2 mega do przyjazniejszego do otwierania 200 kilo, czy jak tam wypadnie. I nadal zdjecie jest na cały ekran, chociaż takie niby zmniejszone. Ale osobno trzymam zdjęcia w oryginalnym formacie i robię back-up na dyski, bo nigdy nie wiadomo, czy nie będzie się chciało jakiegoś wydrukować. A wówczas oryginalny format na pewno jest lepszy.
Alicjo, Twoje zdjęcia są u mnie, zwłaszcza na laptopie, na jakieś 8 do 10 ekranów. Co ja się najeżdżę w tę i wewtę, żeby ułowić jakąś ważną szczegółę, np. czyjąś twarz, albo wiewiórę ukrytą wśród pikseli!
Bobiku 😯
Przyznaję, ze pojedyncze udało mi się zapodać w oryginalnym formacie, ale zdecydowana większość jest mniej więcej 10% oryginalnego formatu 😯
Ja tam sie nie znam, ale powinno to chyba być na cały ekran i tyle 🙁
Bez biegania w kazdym razie, piesku…
Alicjo, xv? Gdzież program o tak krótkiej nazwie miałby pod windows działać… 😆
No, ja tę wiewiórke na dachu też musiałem przesuwać po powiększeniu. Ale firefox skaluje to też na wymiar, więc mozna i popatrzeć na całość i zobaczyć szczegóły.
U mnie też Alicjowe zdjęcia się długo ładują…
A ja tym razem użyłam innej, trochę okrężnej, ale mam nadzieję, że tym razem skutecznej metody. Hoko, passpartout, hop, hop! Czy już jest dobrze? 😀
Lizbona i jasne światło…
„Od początku mglistego, gorącego i dusznego dnia ciemne chmury o niewyraźnych kształtach ciążyły nad gnębionym miastem. Od strony, którą nazywamy redą, nadciągały zewnątrz te chmury i czuło się niby jakąś nadciągającą tragedię, gdzieś na ospałych ulicach, nad którymi jeszcze unosiło się zmętniałe słońce. (…) Od strony Zamku niebo było czyste, ale o brzydkim błękicie. Słońce świeciło, ale nie sprawiało radości. Od północy miasta chmury łączyły się w jedną czarną masę, nieubłaganie posuwającą się jaśniejszymi szarymi mackami. Już wkrótce zakryć miały słońce i wydawało się, że hałasy miasta ucichły w oczekiwaniu. (…) O trzeciej po południu słońce już zupełnie przestało świecić. (…)
Zawisło nad głowami coś jakby czarne przewidywanie; sam deszcz wydawał się nieśmiały; ponury mrok zamilkł nad otoczeniem. I nagle, niczym krzyk, wspaniały dzień rozbłysnął nad miastem. Światło niczym z zimnego piekła oświeciło wszystkie zakątki, przeniknęło do mózgów. Wszystko jakby osłupiało”.
To napisał ten pan, którego nazwisko oznacza po portugalsku: osoba…
Hop, hop: Jest nawet bardzo dobrze: 45 i 38 KB 😉
Nooo, teraz jest very gut! 😀
Teraz robię tak: kopiuję z moich dokumentów na pulpit, tam zmniejszam i dopiero takie wrzucam 🙂
Zmniejszyć można i w „moich dokumentach”, tylko trzeba potem zapisać pod inną nazwą (albo w innym folderze) 🙂
Pewnie że można, ale to mi na pryszcz, te zmniejszone kopie od razu wywalam 🙂
Kierowniczko 😯
Ja sobie wypraszam, ja chcę tamte dużeeeeeee…!!!!!!
http://alicja.homelinux.com/news/Lizbona.jpg
Tak mi się to wyświetliło u mnie, kiedy klepnęłam według wskazań Hoko w prawy półdupek myszy. Omal z fotela nie spadłam. Ludzie! Duże, ja chcę duże!!!
(Size matters, you know!)
Hm. Zdjęcia wielkości kilkuset kilo, powiedzmy , do 500 powinny się chybcikiem otwierać. Może macie za wolne maszyny?! 😯
Ja nie miałam żadnych problemów z otwieraniem dużych zdjęć z Lizbony, błysk.
He, he, nikomu nie dogodzisz 😆
To zamiast tego jeszcze Pessoa, chyba niezły opis tego obrazka 😀
„Ten poranek [tu jedyne odstępstwo – to było popołudnie] jest pierwszym na świecie. Nigdy jeszcze kolor przechodzący w żółtawy i biały nie kładł się na fasady domów, patrzących licznymi szklanymi oczami w ciszy coraz mocniejszego światła. Nigdy nie było takiej godziny ani światła, ani mnie. Cokolwiek będzie jutro, będzie to inne, a ja zobaczę to oczami odmiennymi, pełnymi nowej wizji.
Wysokie pagórki miasta! Wielkie budowle, które strome zbocza jakby podtrzymują i wyolbrzymiają! Opadające w dół nagromadzone domy, które barwi światło to jaśniej, to ciemniej! Stoicie tu dziś jak ja i kocham was wszystkie jak statek, który mija inny statek i w tym mijaniu budzi się w nich nieokreślona nostalgia”.
„(…) Ani pola, ani przyroda nie mogą mi dać nic takiego, co mógłbym porównać z nieregularnym majestatem miasta, spokojnego w blasku księżyca, widzianego z Graça czy z São Pedro de Alcântara. Nie znam kwiatów o podobnej różnorodności kolorów jak Lizbona w słońcu”.
Mówiłem, nie byłoby zdjęć, nie byłoby zamieszania… 😆
Co prawda, to prawda z tym „nie wszystkich zadowolisz…” – tylko nadal zastanawia mnie, dlaczego u mnie błysk, a niektórzy narzekaja na otwieranie. Czekajcie czekajcie! Dziecko obiecało mi w *spadku* monitor 32 cale!!! To dopiero będzie bal i ogląd! Ma też wyższą rozdzielczość, niż mój (mój – 1260×1600, czyli nie taki najgorszy).
Tylko coś mi się zdaje, że będę musiała przypilnować, by to rzeczywiście wyladowało na moim biurku. Tatko do dzisiaj wypatruje obiecanego laptopa *spadkowego* …
Alicjo, szerokopasmowy internet to wciąż luksus…
To prawda, ja też jestem rozpuszczona tym luksusem…
Bujacie w oblokach!
Miasto marzen to takie,gdzie np. Zaklad Oczyszczania Miasta regularnie wywozi smieci pieknie posegrowane przez mieszkancow.Jazda tramwajem nie grozi opluciem i zniewazeniem.Mieszkancy nie musza pisac petycji do Urzedu Miasta(autentyk),aby zlikwidowac lawki sprzed ich domow,bo okupujacy je pijacy i narkomani nie daja spac w nocy.W magicznych miejscach nie znikaja w bialy dzien samochody i portfele.Mijajacy sie ludzie usmiechaja i pozdrawiaja wzajemnie.
Czy znacie takie miasta?
To było chyba pytanie retoryczne. Tak dobrze to nawet w Niemczech chyba nie ma (nie wszyscy się do siebie uśmiechają, a w magicznych miejscach Berlina też może zginąć to i owo)…
Ja od dawna, bo dziecko komputerowiec od ho-ho, kiedy, jak tylko zakładali cogeco cablenet w Kingston, to on zaraz, i jeden z pierwszych. I będąc w szkole, pracował ciężko, żeby ten kabel opłacić, chociaż Tatko miał konto za friko jako pracownik Queens. ALE… konto za friko blokowało telefon, a poza tym co 2 godziny trzeba było się logować… skomplikowane to było.
Połączenie kablowe tutaj kosztuje mnie (chyba) 45$ miesięcznie teraz, na poczatku było dużo drożej, ale dziecko dzielnie ponosiło koszty, jak obiecało. I zdaje mi sie, ze jako pierwsi klienci mielismy instalacje za friko, a reszta już musiała płacić za instalację, bodaj 300$ czy coś koło tego. Ludzie tutaj liczą pieniądze i ja nie sądzę, żeby myśleli – ah, pryszcz! W miarę przybywania konsumentów – cena w dół. Ja wyobrażam sobie zycie bez wielu rzeczy – ale nie bez komputera, bo załatwia on wszystkie moje potrzeby medialne, towarzyskie, telefoniczne, archiwalne i tak dalej. Cenię sobie … 🙂
Pani Kierowniczko,
u mnie zdjęcia mają format jak trzeba, a teraz też mniej bajtów. Wszystko się otwiera (również Alicjowe) w formacie do oglądania bez latania po ekranie. Czy to dlatego, że mam Maca z firefoxem?
Saudade, blue, Weltschmerz, tęsknota i nostalgia za bezpowrotnie przemijającym życiem, utraconą miłością, melancholia…
Saudades, so portugueses
Conseguem senti-las bem.
Porque tem essa palavra
para dizer que as tem.
Pessoa mówi, że tylko Portugalczycy znają to uczucie, bo tylko oni posiadają słowo, by to wyrazić 😎
Witoldzie,
nie chcę się przechwalać, ale zapraszam do Berna. W mojej okolicy jest to wszystko, o czym marzysz, ale nie ma tramwaju, a w Bernie jest 😉
Pessoa:
„Doznałem dzisiaj absurdalnego i zgodnego z prawdą odczucia. Nagle jak błyskawica olśniła mnie myśl, że jestem niczym. Nikim, naprawdę nikim. Gdy błyskawica lśniła, wówczas to, co uważałem za miasto, było pustynną równiną i ponure światło, które ukazało mnie sobie samemu, nie miało nieba nad sobą. Ukradziono mi moc bycia przed stworzeniem świata. Skoro musiałem ulec reinkarnacji, odbyła się ona beze mnie.
Jestem okolicą wioski, której nie ma, rozwlekłym komentarzem do książki, której nie napisano. Jestem nikim, nikim. Nie umiem czuć, nie umiem myśleć, nie umiem chcieć. Jestem postacią z nienapisanej powieści… rozpływającą się, nim powstała w snach tego, co nie potrafił mnie stworzyć”.
Wystraszyłam chyba wszystkich tym cytatem 😉
No to jeszcze jeden. Ale z kogoś zupełnie innego.
Z jakiego to miasta opowieść?
„Rynek był pusty i żółty od żaru, wymieciony z kurzu gorącymi wiatrami, jak biblijna pustynia. Cierniste akacje, wyrosłe z pustki żółtego placu, kipiały nad nim jasnym listowiem, bukietami szlachetnie uczłonkowanych filigranów zielonych, jak drzewa na starych gobelinach. Zdawało się, że te drzewa afektują wicher, wzburzając teatralnie swe korony, ażeby w patetycznych przegięciach ukazać wytworność wachlarzy listnych o srebrzystym podbrzuszu, jak futra szlachetnych lisic. Stare domy, polerowane wiatrami wielu dni, zabawiały się refleksami wielkiej atmosfery, echami, wspomnieniami barw, rozproszonymi w głębi kolorowej pogody. Zdawało się, że całe generacje dni letnich (jak cierpliwi sztukatorzy, obijający stare fasady z pleśni tynku) obtłukiwały kłamliwą glazurę, wydobywając z dnia na dzień wyraźniej prawdziwe oblicze domów, fizjonomię losu i życia, które formowało je od wewnątrz. Teraz okna, oślepione blaskiem pustego placu, spały; balkony wyznawały niebu swą pustkę; otwarte sienie pachniały chłodem i winem”.
Nowe albumy portugalskie: Peniche i Óbidos.
Nie powiem, żebym cytat pamiętał, ale nie był ten Rynek przypadkiem w Drohobyczu?
Ale w Peniche i Obidos wcale nie gorzej 😀
A u mnie pchły na noc.
Bobiczku – medal z kartofla!
I niech pchły za bardzo nie gryzą 😀
Pieknych snow, moze nam sie przysni to Miasto, do ktorego kazdy teskni
Dobrej nocy wszystkim 🙂
Witold
Jest takie miasto. Mieszkańcy sortują – tu szkło, tam puszki, tu plastykowe twarde opakowania etc. A makulatura osobno.
Klepałam już o tym chyba – zrobię foto, jak nie zaśpię, bo oni wcześnie się zjawiają (kiedy ja dosypiam według polskiego czasu :shock:).
Jutro środa, gray box, czyli makulatura i plastykowe torby. To wszystko można zrobić. Jerzor jest tak nauczony, że bladym switem bez względu na pogodę wstaje i robi po omacku, co należy, i wynosi te blue czy grey, raz na tydzień w środę.
Nie wiem, jaki resort w Polsce miałby tym się zająć. Moja mama, starsza osoba, powiada, że ona nie wie, co ma robić ze śmieciami, nie ma ich jak i gdzie wywiezć. Pali w piecu. Byłam w Polsce ostatniego września/pazdziernika i widziałam dymy z kominów, o zapachu nie wspominam. A co zrobić, powiedzcie?
Ja mam łatwo, ja wiem.
Pięęękne te ostatnie wpisy… i teksty, i obrazki… harmonijnie 🙂 🙂 🙂
Troszkę właśnie poczytałam… komentarzy niestety nie zdążyłam (sporo tego…)
Wczoraj właśnie dbałem o zdobycie sobie paru odcisków. W mieście. W końcu po coś się jeździ na wycieczki 🙂 (No dobrze, nie tylko po to jechałem, ale… nie będę opowiadać co i jak, zanim się nie wpiszę do bloga.)
Sny o mieście? Niemal wyłącznie (z miast) śni mi się moje miasto rodzinne. We śnie jest zupełnie inne. Inne budynki, miejsca, wszystko jest inaczej. Ale wiem, że to ono.
I nie są to zwykle dobre sny. Miasto często staje się labiryntem, w którym nie mozna odnaleźć drogi do celu… Nawet, gdy drogę znam, coś w dotarciu do niego przeszkadza.
(No dobrze, ale mam nadzieję, że psychoanalityków tu nie ma 😉 A przynajmniej uprasza się by nie analizować symboliczie — w wymaganym zakresie sam to potrafię 😉 )
Dzień dobry!
Śmieci sortuje się już w wielu krajach UE, ale w tych nowszych jeszcze się do końca nie nauczono… a my w ogóle jesteśmy słabo wyuczalni w takich sprawach 🙁
Witam a cappellę po przerwie 😀 Pracowite i intensywne lato 😉
PAK-u, ale z tym labiryntem to normalne i oczywiście symboliczne. Bo sny o Mieście są zwykle symboliczne.
A to kto?
„Wchodzę nocą do mego miasta, schodzę do mego miasta,
gdzie czekają na mnie lub mnie unikają, skąd muszę uciekać
przed jakimś okropnym spotkaniem, przed czymś, co nie ma imienia,
przed spotkaniem z palcami, z kawałkiem ciała w szafie,
z prysznicem, którego nie mogę znaleźć, w moim mieście są prysznice,
jest kanał dzielący miasto na dwie części,
i olbrzymie okręty bez masztów, które w ciszy nie do wytrzymania płyną
ku przeznaczeniu, które znam, ale o których po powrocie zapominam,
ku przeznaczeniu, które unicestwia moje miasto,
gdzie nikt nie wsiada na okręt, gdzie jest się, aby już na zawsze pozostać,
jakkolwiek statki przepływają i nieraz kto patrzy na nas z błyszczącego pokładu.
Wchodzę do miasta, sam nie wiedząc jak; nieraz podczas innych nocy
wychodzę na ulicę, widzę domy i wiem, że to nie ono, to nie moje miasto,
moje miasto rozpoznaję po przyczajonym oczekiwaniu,
po czymś, co jeszcze nie jest strachem, choć ma postać jego i jego psa (…)”
Dalej jest jeszcze długo, ale padają nazwy mogące ułatwić identyfikację autora 😉
Julio Cortazar?
Brawo! 62. Model do składania 😀
passpartout, gugel jest tego samego zdania 🙂
A tu nagrody już rozdane… 🙁 szampan wypity… 😥
No to kolejny cytat. Z polskiej literatury współczesnej:
„Wyrastanie miasta pod wieloma względami przypomina wyrastanie drzewa. Dwie ulice na krzyż, wytyczone na początku, pączkują coraz liczniejszymi przecznicami, które z czasem wypuszczą swoje własne, i tak bez końca. Powstają kolejne skrzyżowania, miękkie nawierzchnie okrywają się brukiem, rozbudowują się ukryte pod nawierzchniami sieci wodociągowe. Drzewo wyrasta dzięki witalności nasienia i dzięki sokom czerpanym z ziemi, ale kształt i gęstość korony zależy od kogoś kto podciął gałązki sekatorem. Miasto też wyrasta dzięki sile i wierze. Ale jego plan najoczywiściej zależy od tego, jak wytyczono fundamenty. Toteż analizując układ ulic można odgadnąć wolę i poglądy, które się na nim odcisnęły.
Układ ulic był zaś tak pomyślany, by udaremniał przypadkowe wydarzenia i zapobiegał pokrętnym myślom. Gdyż życie jest z pewnego punktu widzenia tylko repliką zabudowy, ład miasta wymusza ład umysłów. Twórcy planu, kimkolwiek byli, osiągnęli swoje cele nie siląc się na żadne podejrzane sztuczki urbanistyczne. Żadnego detalu nie pominęli w swoich decyzjach, żądania stawiali podniesionym głosem, z komplikacjami radzili sobie waląc pięścią w stół. Nie musieli naginać swych zamysłów do prawideł sztuki, nie byli bowiem wcale architektami. Wyzywająca prostota niektórych rozwiązań wskazuje, że poniekąd byli z tego dumni. Nie znali się na logarytmach, ale rozumieli, że złożoność jest przyczyną błędów. Szukali zasady budowania określającej kształt miasta definitywnie i wszechstronnie, mogącej na zawsze uchronić nasze życie przed skażeniem wieloznacznością.
Tu trzeba wyjaśnić tonem nie znoszącym sprzeciwu, że główną zasadą miasta może być kąt prosty, meander albo gwiazda, co kształtuje zdarzenia, jakie będą rozgrywać się w mieście od samego początku jego istnienia: spotkania, kolizje, zbiegi okoliczności. Nie mówiąc już o cyrkulacji chmur. Z rysunku technicznego wynikają życiowe konieczności, ze wzorów zapisanych w podręcznikach biorą się prawa fizyki, nigdy odwrotnie”.
Pani Kierowniczka widać bardzo wzięła sobie do serca deklarację, że to blog tekstowy…
Temat tekstowy 🙂
Następny będzie muzyczny. Ale to w nocy… 😉
Magdalena Tulli – Sny i kamienie. Co wygrałam? 😉
Otrzymałam już zapowiedzianą nagrodę za „barbarzyńską kaczkę” – rzeczoną książkę o kuchni barokowej 😎 Ugotowałam według niej ratatouille – pełny sukces!
A tam, nie ma to jak miasto w kurdlu, czyli miastodont 😀
Uff, doczytałam.
Trochę się tego nazbierało… 😆
Miasta w kurdlu nie mam teraz czasu szukać, ale potem może też rzucę stosownym cytacikiem 🙂
A Magdalenę Tulli to rzeczywiście można wyguglać – kawałek tej książki jest w sieci 😉
Ja parę dni temu też gotowałam trochę zmodyfikowany ratatouille wg p. Malgoire’a; nie zaryzykowałam patentu z jajkiem, ale dodałam trochę ziemniaczków i – w ostatniej fazie, żeby jeszcze chrupało – trochę kalafiorku. Mniam. To duszenie fazami naprawdę wspaniale robi potrawie…
Ja mam „Wizję” pod ręką, a nawet pod myszką 🙂
Państwa E.: 1. Unikalną formę ustrojową w Galaktyce stanowi Państwochód Kurdlandzki, takie: Kurdlestwo Nacjomobilistyczne, Chodliszcze. Jest on rustykalnym samorządnym zrzeszeniem zasiedlonych kurdli — MIASTODONTÓW. Władzę najwyższą sprawuje Przewodniczący Stamaków (Starszych nad kurdlem). Jednostkę administracyjną stanowi kierdel kurdli, czyli DREPARTAMENT. Dawniej starnaków zwano kurdliwodami. Nacjomobil powstał na przestrzeni wieków i trakcie zwalczania Pyrozaurów, zwł. wygasłych i ledwie tlejącychr form łowieckich, jak tracącego ogień Poliserwa (Wieloraba) i kukurdla — zimnokrwistych płazów dochodzących 1500 ton wagi cielska. Wygasły kurdel zwany był zmokiem, a podsuszony — smokiem (Draco Pyrophoricus Curd. L. Msimeteni od nazw. pierwoodkrywcy, uczestn. IX ekspedycji Instyt. Zaurologicznego). Także: Khoerdll, Kjordl i ORDL. Hodowla k. zastępuje budownictwo mieszkaniowe, niemożliwe na zabłociach i wybłociach, cz. terenach okresowo zalewanych przez błocean.
(…)
W ten sposób powstały syntekurdle, a z nich współczesne miastodonty, znakomicie urządzone, skanalizowane, komfortowe i schludne, jako grody chodzące i dbające o swych lokatorów. Każdy może sobie wychodzić na spacer lub za inną potrzebą z rodzimego kurdla, a potem wraca tak, jak się wraca do domu. Wprawdzie strumy się od dawna skończyły, cóż jednak może być wygodniejszego nad luksusowy basztomobil, w którym zimą jest ciepło, latem nie ma upału, w którym podróżuje się wygodnie, w swojskim otoczeniu, poznając ojczysty kraj we wszystkich kierunkach? Co się tyczy przepustek i paszportów, uprawniających do czasowego opuszczenia kurdla, okazały się niezbędne z czysto administracyjnych powodów, żeby nikt nie musiał się tłoczyć u wejść i wyjść.
(…)
Konsekwencją wdrażania tej idei w życie stały się właśnie miastodonty, gminochody, drepartamenty, urbanistyczne wypasy i tak dalej. Pojawiły się też, jak to bywa, gdy szczytna myśl zetrze się z szorstką rzeczywistością, rozmaite dylematy, nie przewidziane przez rodziców nacjomobilizmu, poczynając od biegunek i innych przypadłości miastochodów, i półki całej sali bibliotecznej uginały się pod ciężarem tomów poświęconych roztrząsaniu immanentnych lub akcydentalnych defektów państwochodzenia. Było tych dzieł tyle, że plecy zabolały mnie od samego ich znoszenia po drabince i w krzyżach zatrzeszczało. Mimo to wierny postanowieniu zgłębienia rzeczy do dna nie ustawałem w lekturach. Subtelna zawiłość wywodów nakazywała szacunek, ale choć nie natknąłem się ani raz na takie słowo, powoli narastało we mnie przemożne wrażenie, że żyć w kurdlach było niewygodnie, żaden jednak teoretyk kurdlandzki nigdy by czegoś podobnego nie powiedział. Mówili o pewnych przejściowych trudnościach związanych z niedostateczną wentylacją, o złej jakości filtrów i odwaniaczy, o schorzeniach kręgosłupa, wywołanych koniecznością życia w kucki, bo zwłaszcza na niższych stanowiskach trudno się jakoby w kurdlu wyprostować na całą wysokość, ale o tym, żeby po prostu można porzucić te mieszkalne wnętrzności, żaden ani się zająknął.
(…)
Żygant to nie kurdel wynicowany przez sabotażystów, ale miastochód, którego mieszkańcy nagminnie pędzą samogon i w opilstwie poty zatruwają nieszczęsne zwierzę, aż popadnie w stan pomrocznego delirium, w którym rzuca się na inne sztuki. Opilstwo jest bowiem społeczną plagą Kurdlandii, o czym wszakże czytanki milczą. Zresztą w samych kurdlach krążą ponoć ulotki, podające, że poszczególne miastochody żrą się ze sobą o paszę, a starnakowie razem z rodzinami i protegowanymi zabawiają się potajemnym orgiami, tnąc hołubce wewnątrz biednych, walących się z nóg starych kurdli i niejednego już zatańczyli od środka na śmierć. Ten zakazany oficjalnie taniec nazywa się kurdesz. Tego rodzaju rewelacje pochodzą głównie od ozadników i na nich opierają się kurdlistycy luzańscy, skupieni w Instytucie Teorii Państwa, kiedy utrzymują, że Człakowie są po prostu pasożytami kurdli, bo o żadnej symbiozie pierwszych z drugimi mowy być nie może. Z włóczęgostwa przeszli Prapołcie do perypatetyzmu, z perypatetyzmu do preparazytyzmu, a z niego do zwykłych form pasożytnictwa. Dziwne, że nie ma między tymi ekspertami zgody, czy kurdle żyją, czy nie. Podług niektórych zaszło to, o czym pisał baron Miinchhausen, gdy „wilk skoczył na ciągnącego sanie konia, wgryzł mu się w zad, przeżarł go na wylot i znalazł się sam w uprzęży, żeby pognać dalej już jako zwierzę pociągowe. To właśnie mieli uczynić Człakowie z kurdlami. Z gigantów, skonsumowanych po trochu od środka, zostało tyle co nic, najwyżej szkielet nośny i potężna skóra z grzbietowymi tarczami pancernymi i teraz aktywiści na zmianę poruszają takiego strupieszalca, a właściwie po prostu trupa, czego zresztą nie wolno nikomu powiedzieć, żeby nie sprawić Przewodniczącemu przykrości. On bowiem wierzy w doskonałe zdrowie i wigor miastodontów, co mu przychodzi tym łatwiej, że nie mieszka w żadnym, lecz w całkiem zwyczajnej rezydencji otoczonej pięknym parkiem i o panującej w kurdlach sytuacji dowiaduje się z rządowej prasy.
Wielkie mi cytaty…tez wam zaraz coś zasunę i zgadujcie sobie! Nagród nie przewiduję (passpartouta pazerna na nagrody!).
Dzień dobry towarzystwu, idę dospać, bo jak zwykle o czwartej z groszami obudził mnie ten, co drze dzioba.
Cytat. Ci co wiedzą, niech cicho siedzą 😉
” Gdyby bakłażan próbował objąć przywództwo bandy, należy do tego nie dopuścić, nie cofając się nawet przed takim okrucieństwem, jak zmniejszenie jego udziału w całości. Nie jest to przyjemna robótka, ale pozostajemy twardzi! Nie po to zostaliśmy oprawcami, żeby się teraz litować nad byle bakłażanem!”
Alicjo, ale to nie jest o mieście! 😉
Hoko, to było zamiast…
To kto ma zgadywać, ci co wiedzą (ja wiem 😎 ) czy ci, co nie wiedzą ? 😯
passpartout,
ci co wyslą zgłoszenie udziału w konkursie na numer 79…
Ja nie wiem, moge zgadywac?
„Baklazan i 40 rozbojnikow”?
@passpartout (13:51): tylko ci, co nie wiedzą. Resztą wie a więc z istoty rzeczy nie zgaduje 🙂
Quake,
to logiczne 😀 I nagród nie ma… 🙁
Nie wytrzymam i podpowiem, że napisał to jeden brunet wieczorową porą 😎
Wieczorem u siebie czy u Alicji…?
Naszym, europejskim wieczorem. Późnym.
Sprobuje jeszcze raz:
„Przygody rozbojnika Baklazana”?
„Zbrodnia i kara”!
Hmmm, nie?
To moze „Folwark warzywny?
Też mam za sobą doświadczenie z ratatouille wg Malgoire’a (wersja z jajkiem) – pychota!
Beato, a to jajko to się jakoś ścina czy co? 🙂
Właściwie było niewidoczne, tylko całość zrobiła się aksamitna: zdjęłam garnek na moment z gazu, po chwili wbiłam jajko, dokładnie i szybko rozmieszałam a potem dopiero z powrotem na gaz na chwilę.
Czyli jajko gazowane…
…ale z dużą ilością warzyw 🙂
A co, nie wolno wklepać czegoś o oberżynie?!
Passpartout,
nie sprecyzowałam, powinnam była napisać, że „wtajemniczeni” (przez wiadome blogi) 😉
A tera reszta krwawej opowieści, a raczej jej całość:
Alicjo, patentów na ajwar są tysiące, jeden podała już krysha o 15.23. Ja mam troszkę odmienny, pewnie z innej części ex-Jugosławii i jeszcze trochę przystosowany do moich upodobań. Uprzejmie proszę narody bałkańskie o niewywoływanie kolejnej wojny światowej z tego powodu!
Proporcje są rzecz jasna pi razy drzwi, bo warzywko warzywku nierówne, ale i tak każdy musi wypróbować swoje. Podstawa to 3-4 papryki (w mojej wersji mogą być te duże, mięsiste), do tego mały bakłażan, duży pomidor, peperoni, cebula, 3 ząbki czosnku, sól, pieprz, oliwa, cytryna.
Najpierw paprykę trzeba poddać brutalnym torturom, czyli przypiec na żywym ogniu, może też być grill albo piekarnik. Jak już jest bąblasta, a nawet tu i ówdzie czarniawa, zawinąć w mokrą ścierkę (to jest najlepsza okazja dla psa, żeby porwać mięsa ćwierć, bo nie można go ścierką przegonić), odczekać z 10 minut, a następnie obedrzeć ze skóry i wydrzeć wnętrzności. Papryce, nie ścierce, albo co gorsza psu! Wszelkie protesty ze strony Organizacji Obrony Praw Papryki pomijamy wyniosłym milczeniem. Bakłażana traktujemy nieco bardziej humanitarnie, przypiekamy wprawdzie też, ale obdzieranie ze skóry możemy sobie darować. Następnie cebulkę w kostkę przesmażamy na oliwie, na momencik dorzucamy czosnek i peperoni, a potem obranego i odpluskwionego (czyt. odpestkowanego) pomidora w kawałkach. Podduszamy i czekamy na zeznania. Jeżeli z całej tej bandy spiskowców nie wydobędziemy ani słowa, musimy podjąć decyzję: robimy z nich pastę, czy sałatkę. Jeżeli pastę, to wrzucamy bractwo w kupie do miksera, przyprawiamy solą, pieprzem, cytryną, oliwą i miksujemy, ale nie tak do końca, powinny być jeszcze malutkie grudki. Jak sałatkę, to paprykę i bakłażana grubo siekamy i mieszamy z resztą. I ponieważ teraz to już na pewno nie uda się nam wydobyć żadnych zeznań, przestajemy się tym przejmować i przechodzimy gładko do części konsumpcyjnej.
Przyznaję się bez bicia, że w praktyce stosuję często dwa nieortodoksyjne chwyty. Sypię do ajwaru różne ziółka, których w zasadzie tam być nie powinno, zwłaszcza moją ulubioną Pizzagewuerz, która pasuje do wszystkiego, prawie jak tarty ser (a ciotunia sypie wciąż…). Po drugie zamiast pomidora czasem dodaję po troszę dobrego koncentratu pomidorowego, aż do osiągnięcia pożądanego smaku.
Nie należy zapomnieć, że to jest potrawa paprykowa. Gdyby bakłażan próbował objąć przywództwo bandy, należy do tego nie dopuścić, nie cofając się nawet przed takim okrucieństwem, jak zmniejszenie jego udziału w całości. Nie jest to przyjemna robótka, ale pozostajemy twardzi! Nie po to zostaliśmy oprawcami, żeby się teraz litować nad byle bakłażanem!
😉
Sen o mieście i wszyscy zasnęli?! 😯
Ja nie.
No to mów coś, Torlin, mów coś!
U mnie leje 🙁
Hm, cytatami o miastach możemy się bawić całymi tygodniami 🙂 Mi tam od razu przyszedł do głowy ten – przyznaję dość prosty – cytat:
„Ciemność, która nadciągnęła znad Morza Śródziemnego okryła znienawidzone przez procuratora miasto. Zniknęły wiszące mosty łączące świątynię ze straszliwą wieżą Antoniusza, otchłań zwaliła się z niebios i pochłonęła skrzydlatych bogów ponad hipodromem, pałac Hasmonejski wraz z jego strzelnicami, bazary, karawanseraje, zaułki, stawy…”
I od razu mówię, że żadnych nagród nie będzie 😉
U nas jest śliczna pogoda, nie było tak gorąco jak wczoraj. Musiałem jeździć po całym mieście, nie powiem, dokąd pot mi spływał. Dzisiaj zrobiłem sobie wolne i postanowiłem napisać ciekawą notkę muzyczną do swojego blogu, takie tam moje przemyślenia, już widzę ten chichot Pani Kierowniczki i miażdżącą krytykę. Nie mogę teraz wyjechać w góry, strasznie żałuję, ale wszyscy się porozjeżdżali i ktoś musiał zostać w domu. Byłem dzisiaj u swojej wnuczku Oleńki, ma 10 miesięcy i rośnie na pannę, która wie, czego chce. Pojechałem oczywiście z garnkami.
Serdecznie Cię pozdrawiam i życzę poprawy pogody.
Torlin,
u nas w tym roku jest wyjatkowa pogoda, bo co rusz to leje! A zazwyczaj jest upalnie i bezdeszczowo latem, i wszelka wilgoć (bardzo mecząca) bierze się z jeziora. No, jest to jeziorko wielkości mniej wiecej 1/3 Bałtyku 😉
Podam autora cytatu z mojego wpisu, Bobik, a kto!
Kopyrajt, se nie myślcie, Bobika!
OK. Pierwsze slowa powiesci. Jakiej?
W prowincjonalnym miescie N bylo tyle zakladow fryzjerskich i biur pogrzebowych, iz wydawalo sie, ze mieszkancy rodza sie po to jedynie by sie ogolic, ostrrzyc, oswiezyc glowe Vegetalem i natychmiast umrzec.
W rzeczywistosci jednak w prowincjobalnym miescie N ludzie rodzili sie, golili i umierali nadzwyczaj rzadko.
Powiesc kultowa w moim domu od dwoch pokolen.
Dobry wieczór. Jak zwykle poszłam w świat, żeby mieć pożywkę do kolejnego wpisu 🙂
A propos cytatu Quake’a. Ja kiedyś to nawet myślałam, że to Miasto, które mi się śni, to może być – Jeruszalaim. Ale to już chyba byłoby zbyt literackie 😉 No i kiedy tam w końcu pojechałam, stwierdziłam, że jednak nie, choć są tam jak najbardziej wzgórza. Mam wyjątkowy stosunek do tego miasta, ale trochę się go boję, zamieszkać tam bym nie mogła. Wtedy, kiedy był to jeszcze trochę inny kraj, przed intifadą i falą rosyjskiej imigracji, za życia mojej ciotki i innych starszych krewnych, wolałam Tel Awiw, jakiś był dla mnie bardziej swojski. Teraz podobno jest trochę inaczej, dawno nie byłam.
I zastanawiałam się jeszcze nad tym, dlaczego niektórym śni się Miasto, a niektórym – jak Torlinowi – nie. I mam taką domorosłą teorię, że jak ktoś czuje się zakorzeniony od pokoleń w jednym miejscu, to nie miewa takich snów, a jak czyichś przodków czy tym bardziej nas samych ciskało po świecie, to staje się naturalne…
To ja sie od razu zglaszam jako zaprzeczenie tej teorii 🙂
Choc chwilowo na banicji, jestem poznanianka z babci prababci!
Nie przesadziłaś trochę z tą 1/3? Bałtyk 415 (lub 385) tys. km kw, a jezioro Ontario 19 tys.
Chyba tak, Pan Dorotecko. Ja mam jeszcze dodatkowy sen o mieszkaniu – wielopokojowym, w ktorym sa pokoje o ktorych zapomnialam, albo sa zamkniete na klucz i nie moge sie don dostac. A kiedy mi sie wreszcie to udaje, sa tam obce, nieznajome mi meble.
A mna faktycznie miotalo po swiecie od sciany do sciany.
„Drzwi przedpokoju otwieraja sie na czerwcowy poranek, tak piekny i czysty, ze C. zatrzymuje sie na progu, jak gdyby przystanela na skraju basenu, patrzac na turkusowa wode pluskajaca na plytkach, plynne sieci utkane ze slonecznych promieni, kolyszace sie w blekitnych glebiac;(…). W X, w jego halasliwym, surowym, brunatnym rozkladzie, upadku w otchlan bez granic, zawsze zdarza sie kilka takich letnich porankow, kiedy to roi sie od przejawow nowego zycia tak pelnych determinacji, ze prawie komicznych (…). Znowu, jak kazdego roku w czerwcu, drzewa wypuscily doskonale, miniaturowe pedy wyrastajace z kwadratowych skrawkow ziemi pokrytej psimi odchodami i wielobarwnymi odpadkami.”
Na pewno znacie
No, babo (cholera, jakoś to impertynencko brzmi 😉 ), ale przecież śni się Pani na „banicji” Miasto Poznań 🙂
A sen o mieszkaniu też miewałam nagminnie. Ostatnio raczej rzadko. To można łatwo spsychoanalizować: jako coś, co się ma do dyspozycji, jakieś nieznane możliwości, albo próba znalezienia się w nieznanej sytuacji… Pewnie teraz mi się ten sen rzadziej przydarza, bo możliwości są w większości znane 😀
Z powtarzających się snów jest jeszcze sen o podróży z komplikacjami – też łatwy do odczytania. Miewałam też swego czasu sny o tym, jak prowadziłam samochód nie mając prawa jazdy (a nie mam)…
Miasta ze snów, nawet jak mają nazwę, nie istnieją… Dziś wszystkim życzę spokojnych snów, aż do rana. A jeszcze bardziej ich braku.
Dobranoc. Do następnego wpisu 🙂
A swoją drogą, jak foma znowu sczerniał, to idziemy na komisariat 😉
Prowadzenie samochodu bez prawa jazdy sni mi sie regularnie. Ostatnio, ze Rodzice byli na urlopie, zostawili samochod na parkingu przed domem, a ja go wytaszczylam i wybralam sie w jakas daleka podroz strasznymi autostradami i nie znajac drogi. Ale dotarlam. Jednak w drodze powrotnej rozwalilam samochod na parkingu, gdze byl zostawiony i postanowilam udawac, ze to nie ja.
Obudzilam sie zlana zimnym potem.!
Pani Kierowniczko, dlaczego Pani śnią się moje sny? Czy to jest aby w porządku pod względem prawnym?
Zapytałbym Quake’a, ale pewnie już śpi 😀
Bobiczku, a które to?
Nie śpię – czuwam 🙂
A zabór snu w celu krótkotrwałego użycia nie jest penalizowany 😉
A kto tu mówił o zaborze? Czy coś komuś ZABRAŁAM? 😯
Pani Kierowniczko, jak dotąd wszystkie, które Pani wymieniła – miasto, mieszkanie, podróż, samochód… 🙂
Quake – to niezwykle pocieszające, że o tej porze można zasięgnąć porady prawnej… 😀
Pani Kierowniczko, skoro Bobik mówi, że śnią się Pani jego sny (23:28) no to możliwości rozwikłania tej zagadki chyba nie ma zbyt wiele. Na szybko widzę takie możliwości:
– doszło do zaboru snu,
– istnieją co najmniej dwa identyczne sny (bliźniaki?),
– sen Bobika dobrowolnie oddalił się od właściciela…
😉
Ja bym, Quake’u, optowała za drugą możliwością…
Bobiku, skąd do szczeniaczka takie poważne sny? 😆
A czytanie listu po chińsku, choć się nie zna tego języka, a szukanie toalety i znajdowanie, ale takiej bez drzwi albo z pralką w środku zamiast muszli itd. ??
Nooo, mnie te mieszkanka, autka i miasteczka śnią się jeszcze całkiem malutkie. 😆
Czytanie listu po chinsku wystepuje jeszcze w takiej odmianie: podmiot liryczny snu wystepuje na scenie Teatru Zydowskiego, ale nie wie w jakiej sztuce i nie moze z glowy haftowac w idisz. Jednak cos tam haftuje, a potem z rozpaczy rzuca sie w tany. Myslac z przerazeniem jak sobie poradzi w drugim akcie.
Czytanie listu po chińsku, a nawet po hebrajsku 😉 , mi się nie zdarzyło, natomiast sny o kiblu – nagminnie 🙁
A ja nie lubie takiego snu: sni mi sie, ze budze sie rankiem i uswiadamiam sobie, ze mam tego dnia zdawac mature i mysle przerazona, ze nie jestem w stanie po tylu latach, i ze perzeciez tak dawno juz chodzilam do szkoly!
Oh, matura też mi się podobnie śni, nigdy natomiast sesje egzaminacyjne na studiach 😯
Sen o toalecie jest pozytywny, jeśli jej się nie znajduje. To taki mechanizm ochronny. Biada, jeśli się znajdzie i usiądzie z ulgą… 😯 Podobno panom ten sen też się zdarza 😉
Ja się zwykle wtedy w końcu budzę i idę na siusiu. Jakaż ulga 😀
No to zyce Ci, Babecko, coby tej nocy przyśniło Ci sie, ze juz zdałaś te sakramenckom mature. Zreśtom syćkim piknyk snów zyce i sam ide sprawdzić, co mi sie tej nocy przyśni. Poni Dorotecko, jak na moje owcarkowe mozliwości to chyba ide dzisiok spać całkiem wceśnie – prowda? 🙂
Oj, tak, Owcarecku 🙂
Matura (jeszcze nie zdana) co najmniej dwa razy do roku. Mam paroletnie zleglosci ze wszystkich przedmiotow. Zwlaszcza z trygonometrii i prostch wzorow algebraicznych.
Nigdy sie nie sni sam egazmin ani – tak! – zadne pozniejsze egzaminy ze studiow. Tylko to przerazenie, ze zostal tydzien do matury, nowiutkie, nie tkniete podreczniki z paru lat, swiadomosc, ze nie chodzilam na lekcje (bo spedzalam czas we wspomnianym wczesniej Miescie i Mieszkaniu) i na koniec pytanie- czy ja musze te mature zdawac? Czy, skoro jestem na emeryturze, moznaby sobie darowac?
Znam jedna osobe, ktorej nigdy w zyciu, NIGDY W ZYCIU, nie snila sie matura!
Helenka D. – prymuska z Hoffmanowej!
No, to drugą jestem ja 🙂
A ktoś z Was miewa sen, że paraduje przed ludźmi na golasa? 😀
Pani Kierowniczko, to już naprawdę przegięcie. Ze się Pani to samo śni, co mnie, to jeszcze jakoś mogę zrozumieć, ale że się Pani dokładnie to samo nie śni ?! 😯
Na golasa też znam. Ale nawet się nie dziwię, że wszyscy się na mnie gapią, bo goły pies to – było nie było – ciekawostka przyrodnicza. 😀
Na golasa, owszem. I udaje, ze nic sie nie dzieje, a jesli ktos ma z tym problem, to jego sprawa. Ale w rzeczywistosci chcial by sie schowac w mysia dziure. Musi jednak trzymac fason, wiec godnie maszeruje nago.
Zaloze sie, ze Bobik tez nie miewa snow o maturze 🙁 🙁 🙁 .
A nie mowilam!
Bobik bez kudłów – no faktycznie niewyobrażalne 😆
A wy tu co, golasy?! 😯 Jeszcze gorzej – bezsierściowce?!
Nie wstyd wam?!
Logistyka przeprowadzona, lecim na Szczecin (do Hamburga 😯 ) 28 sierpnia. Internet to świetna rzecz do załatwiania takich spraw, ale co się człowiek musi naklikać, to się musi 😉
A teraz idę spocząć.
Alicjo, mnie się ostatnio tak spodobało, że wszystko można załatwić przez Internet nie ruszając się od biurka (ach, dlaczegóż to większość życia człowiek musiał spędzić w erze kolejek i załatwiań 🙁 ), że aż się rozochociłam i mam ochotę sobie poszaleć, pojeździć… a jeszcze jak człowiek po Europie prawie całej może jeździć z samym dowodem – to już pełnia szczęścia 🙂