Shepp niepokorny

0ArchieShepp200.jpgLedwie się rusza, choć ma 71 lat, więc nie jest przecież bardzo stary („ale zużyty” – powiedział złośliwie kolega). Dla organizatorów festiwali jest nieznośnym i upierdliwym gwiazdorem. Ale kiedy w końcu z trudem wychodzi na scenę w nieodłącznym borsalino na głowie, o wszystkim się zapomina, i on też zapomina o swoich fizycznych dolegliwościach i gra z energią młodzieńca. Nie tylko zresztą gra, ale i (od pewnego czasu) śpiewa – i to jak charakternie!

Archie Shepp. Staliśmy w tłumie przed sceną na Rynku Starego Miasta, podszedł do nas człowiek i spytał: to ten sam, co w latach sześćdziesiątych otwierał z Coltrane’em nowe drogi jazzowi? No tak, otwierał, ale dziś już gra coś innego – odpowiedział kolega, bo akurat było po bluesiku, jednym znanym standardzie i murzyńskim protest-songu, nawiązującym do śpiewu z czasów babki Sheppa, która pracowała niewolniczo na plantacji bawełny. Teraz artysta coraz częściej nawiązuje do tych klimatów, zawsze zresztą był ostro lewicowy (czemu właściwie trudno się dziwić); jest autorem ideologicznych sztuk teatralnych (zaczynał edukację od studiów dramatycznych, próbował zostać aktorem).

Niby gra coś innego… ale właśnie bezpośrednio po powyższej wymianie zdań zespół zagrał parę utworów tak Coltrane’owych z ducha, że dawne czasy stanęły jak żywe, zresztą ta muzyka zawsze jest żywa, z definicji i natury. Tu trzeba dodać, że stałemu kwartetowi Sheppa (obok lidera: Thomas McClung – fortepian, Wayne Dockery – kontrabas i Steve McCraven – perkusja) towarzyszył jako gość basklarnecista Denis Colin, także najwidoczniej duchem Coltrane’a zafascynowany, bo gdy gra w jego poetyce, rozkręca się w niesamowitej wirtuozerii i emocjonalności, a gdy wygrywają takie kawałki w duecie z Sheppem, to już naprawdę dym leci…

Sam Shepp na swej stronie twierdzi, że czarna muzyka i kultura (on używa słowa negro, więc chyba tak je należy tłumaczyć?) jest w swej istocie improwizacyjna, nie ma w niej nic świętego. Tak więc nic dziwnego, ze na tym koncercie było mydło i powidło: rozwichrzona energia freejazzowa, radosne interpretacje standardów, bluesy zrywające zgromadzony przed sceną tłum do tańca (jakiś szalony człowiek wręcz skakał do góry), ale i spokojne ballady. Półtorej godziny minęło jak minutka i już rozchodziliśmy się naładowani pozytywną energią…

Jazz na Starówce poszybował od zeszłego roku na prawdziwe wyżyny. Jeszcze niejedna atrakcja nas czeka (choć jak dla mnie niestety wyrywkowo – inne obowiązki i wyjazdy się zdarzają…). Chico Freeman niestety mnie ominie, Malene Mortensen Quintet zapowiada się chyba ciekawie, The Avishai Cohen Trio już tu gościło i jest godne polecenia, a na koniec wystąpi ze swoim zespołem ulubiona perkusistka zeenaMarilyn Mazur. No, będzie czego posłuchać…

Trochę tylko, muszę powiedzieć, wkurzają mnie na tych koncertach domorośli paparazzi. Organizatorzy mówią na początku, jak na wszystkich koncertach jazzowych, że można robić zdjęcia tylko przy pierwszym numerze, i to bez flesza. No i ludzie zachowują się tak, jakby to obowiązywało tylko zawodowych fotoreporterów – tamci karnie odchodzą spod sceny, a cała reszta pstryka, ordynarnie błyskając fleszami, przez cały koncert… i co im zrobić w tym tłumie? Na znak protestu nie zrobiłam ani jednego zdjęcia, za to możecie sobie tego pana obejrzeć i posłuchać na dużej ilości klipów tubowych… Polecam!

Na zdj. Archie Shepp. Fot.  Eugen Hahn, Jazzkeller Frankfurt, CC by SA