Czerwona, uczona, tłusta

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Piękna jest Bolonia. Koloryt – wbrew temu, co wspomniała Beata – także różowy, a i ochry, ugry, czerwienie, rudości i żółci rozmaite. Po prostu urzekający. Podcienie, o których wspomniał z kolei Stanisław – podobno w sumie 34 km! Wspaniały patent zarówno na opady, jak na upał. Upału nie było, opad pod koniec pobytu się zdarzył… śniegu, ale mokrego.

Bolonia jest więc, jak się mówi o niej, la rossa – czerwona. Ma ten przydomek oczywiście nie tylko z powodu tych pięknych kolorków, ale i tradycyjnej lewicowości. Ponoć już to się zmienia, ale, jak zobaczycie, na zdjęciach są argumenty i za, i przeciw… Ta „czerwień”, również tradycyjnie, łączy się z okolicznością, że jest to miasto uniwersyteckie, skąd bierze się kolejny przydomek Bolonii – la dotta, uczona. Wszyscy wiemy, najstarszy uniwersytet w Europie, Kopernik, Oczko czy Kadłubek itp., ale przede wszystkim – Dante, Petrarka, Tasso, Malpighi (od cewki), Galvani (od galwanizowania)… no i pierwsza w Europie szkoła prawnicza.

A co do trzeciego przydomka Bolonii, la grassa, czyli tłusta – specjalnościami są tu rzeczy, które akurat dla mnie są średnio atrakcyjne. Mortadela? Dzięki. Wieprzowina? Tym bardziej. Ale Włochy w ogóle mają to do siebie, że zawsze znajdą się tu atrakcyjne potrawy i atrakcyjne produkty. Nie zaznaliśmy więc w sposób przesadny tłustości Bolonii, przede wszystkim kupowaliśmy produkty i pitrasiliśmy w mieszkanku. I było super. Na mieście – parę razy pizza, pasta, no i czekolada, raz lody. Z alkoholi pijaliśmy najwięcej lambrusca, bo to tutejsza specjalność. Białe frizzante również. No i wieczorami oczywiście, jak wspominałam, różne wersje placków ziemniaczanych…

Wrażeń muzycznych właściwie nie było, czego bardzo żałowaliśmy – wszyscy zrobili sobie przerwę świąteczną. Pozostały więc różne muzyczki w tle, muzycy uliczni, a parę razy jakieś śpiewy kościelne. W kościele San Domenico uderzyło mnie, jak ksiądz śpiewał prostą melodię w sposób bardzo naturalny i bezpretensjonalny. W Santo Stefano odprawiano mszę z prawdziwą gregorianką. Jedno szokujące dla nas: psy wchodzą do kościoła! W rzeczonym San Domenico widziałam małego pieska, który przyszedł z dzieckiem i został przez nie wzięty na ręce, gdy szło do komunii. Ale o ile mały piesek z dzieckiem to mógł być przypadek, to do Santo Stefano wszedł starszy pan z dużym wilczurem! Psisko wyrywało się trochę do przodu, panek je przytrzymał, nikomu to nie stanowiło despektu. Pieski rządzą! Kotków jakby mniej.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Przybić piątkę ze Sławulą

Wiece wyborcze kandydata na prezydenta Polski Sławomira Mentzena rozpoczynają się zawsze o piętnastej. Ta pora daje pewność, że przybędzie elektorat – uczniowie po lekcjach.

Marcin Kołodziejczyk

Teraz zapraszam do zdjęć. Tu jest Bolonia. Tu Rawenna, gdzie pojechaliśmy na jednodniową wycieczkę. Wreszcie plon z drugiej wycieczki: do Modeny i Parmy. Wreszcie nowe zdjęcia w dziale dla smakoszy – to i następne oraz w Pieseczkach, koteczkach – jak wspominałam, głównie pieseczki tym razem.

A teraz miłego i zdrowego sylwestra! Oraz szczęścia i zdrowia w Nowym Roku. I żeby nam jak najpiękniej w duszy grało.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj