Grać, nie grać?
Urodziny – dwusetne – Feliksa Mendelssona dopiero 3 lutego, ale już dziś o godzinie 19. czasu nowojorskiego (czyli jak dla nas – w środku nocy, już jutro) w tamtejszym Museum of Jewish Heritage odbędzie się koncert nieznanych jego utworów lub nieznanych wersji znanych utworów. To zresztą część większej całości – działań The Mendelssohn Project, inicjatywy stworzonej przez Stephena Somary, dyrygenta amerykańskiego zafascynowanego dorobkiem Mendelssohna, który szpera w bibliotekach po całym świecie (między innymi w tzw. Pruskim Skarbie w naszej Jagiellonce) i odkrywa rozproszoną spuściznę tego wykreślonego na dłuższy czas w Niemczech – z winy najpierw Wagnera, potem Hitlera – twórcy.
The Mendelssohn Project dokonywał już współczesnych premier mendelssohnowskich, wśród których znalazły się rzeczy wcześniej nie wykonywane, ale też i niewykorzystane chorały czy też inna niż grywana dziś wersja Symfonii Włoskiej – ponoć dłuższa o kilka minut. Jak można też zobaczyć na stronie projektu, zapisuje też on sobie na konto pierwsze w USA wykonania utworów Mendelssohna na instrumentach z epoki.
Na stronie NYT możemy przeczytać więcej. Wykonanych zostanie 13 utworów – pieśni, miniatur fortepianowych, kompozycji na kwartet smyczkowy. Możemy też przeczytać zdania sceptyczne, m. in. Leona Botsteina, dyrygenta, którego mogą pamiętać bywalcy festiwalu Wratislavia Cantans. Twierdzi on, że Mendelssohn był kompozytorem bardzo samokrytycznym i jeśli coś ukrywał przed światłem dziennym, to dlatego, że uważał, że nie jest tego warte. Podobnie np. z Symfonią Włoską – jeśli była ujawniana określona wersja, to znaczy, że właśnie tę wersję akceptował.
Tu trafiamy na problem: czy akceptować wolę kompozytora? Mamy w naszej kulturze wielki precedens – twórczość Chopina. Jak podliczyć wydania pośmiertne jego utworów, jak stwierdzić, co by było, gdyby jego przyjaciel Julian Fontana zgodnie z wolą kompozytora spalił je – nie znalibyśmy np. Nokturnu e-moll bębnionego we wszystkich szkołach muzycznych, sztambuchowej Fantaisie-Impromptu, Nokturnu cis-moll nieodłącznie dziś związanego ze wspomnieniami Władysława Szpilmana, serii pięknych mazurków, kilku walców i polonezów, no i wszystkich pieśni… Cóż, Franz Kafka też kazał Maksowi Brodowi spalić swoje dzieła, a ten na szczęście tego nie wykonał.
Witold Lutosławski (7 lutego mija 15 lat od jego śmierci – jak to zleciało!) zrobił inaczej. Nie spalił ani nie kazał palić niczego, wszystko oddał do kolekcji Paula Sachera w Bazylei. Ale zastrzegł sobie, by dzieł nieukończonych nie kończyć ani nie wykonywać. Dotyczy to m.in. szkiców do Koncertu skrzypcowego pisanego dla Anne-Sophie Mutter – jak mówił mi niegdyś Tadeusz Kaczyński, który pisząc książkę o Lutosławskim (też nie zdążył jej porządnie opracować…) szperał w bazylejskich archiwach, szkice te są dość zaawansowane. Ciekawe, czy za 200 lat przyjdzie jakiś kolejny pan Somary, który uprze się te szkice wykonać… Ale po pierwsze, ja ich nie widziałam i nie umiem ocenić, czy z tych szkiców dałoby się coś zagrać (Tadeusz by powiedział, ale niestety od prawie 10 lat już nie żyje), bo z tym, panie dziejku, aleatoryzmem kontrolowanym nigdy nic nie wiadomo (mogły np. zostać jakieś schematy harmoniczne do rozwinięcia), a po drugie – czy ktoś wtedy jeszcze, po coraz szerszych zalewach popu i innych różności, będzie się interesował muzyką poważną?
Komentarze
Jeśli ktokolwiek coś zostawił i kazał spalić, nie robiąc tego samemu, to zdaje mi się, miał ciche nadzieje, że jednak ten ktoś tego nie spali. Brahms, jako człowiek konkretny, sam wszystko wrzucał do kominka i problemu nie ma.
To samo dotyczy Lutosławskiego. Przekazał do kolekcji, zamiast wrzucić do kominka, to przecież chyba nie dla kilku „akademików”?
Trochę z innej strony, mam teraz okazję słuchać kilku, pardon le mot, boxów z kompletami nagrań Coltrana, Davisa, Rollinsa i innych takich.
Poza tym, że rodzinie życie obrzydzam jazzem (dziecko mówi: „puściłbyś chociaż jakiegoś Bacha, a nie ciągle ten jazz), to widzę, że nagrania („takes”) pierwotnie odrzucone z płyt są prawie zawsze gorsze od tych, które ostatecznie ujrzały światło dzienne. I tu z p. Botsteinem się zgodzę.
Dla archiwistów i maniaków kolekcjonerów („completists”) są to rzeczy cenne. Dla przeciętnego słuchacza niekoniecznie.
Pani Doroto,
Co do Kafki, uważam, że dobrze się stało, że Brod nie
wykonał woli pisarza – ale to wyjątek (utwory były skończone i genialne).
Natomiast jeśli chodzi o nieukończony (czy raczej ledwo
zaczęty) Koncert skrzypcowy Lutosławskiego – jestem
absolutnym przeciwnikiem jakiejkolwiek ingerencji
w jego szkice! Wola Twórcy – rzecz święta (zwłaszcza Twórcy
tak świadomego i pedantycznego)!
Isdtnieje w Londynie od bez mala trzystu lat niewielka oficyna wydawnicza
John Murrey Publishers, ktora jeszcze do niedawna znajdowala sie w rekach tej samej rodziny, w ktorej kazdy starszy syn pierwszego Johna Murreya otrzymywal imie John, przejmowal wydawnictwo po smierci ojca i dostawal odpowiedni numerek. Ostatni John Murrey ma numer bodaj Osmy. Pare lat temu oficyne wykupil bodaj Random House.
Panowie Murrey wydawali wielu roznych wielkich pisarzy i poetow: Jane Austen, Waltera Scotta, Conan Doyle’a, Wilkie Collinsa. No i najslynniejszego swego autora – lorda Byrona, z ktorym wydawca byl (jak i z wiekszoscia innych swoich autorow) bardzo zaprzyjazniony.
W gabinecie panow Murreyow pali sie zawsze najslynniejszy chyba w Anglii kominek – tem w ktorym po smierci Byrona splonely jego pamietniki – poniewaz o to prosil zmarly i poniewaz sam John Murrey Ktorystam uwazal, ze nie powinny one ujrzec swiatla dziennego, gdyz moglyby powaznie zaszkodzic reputacji autora Childe’a Harolda.
Do dzis w przepoastnych archiwach Murreyow odnajduja sie poszczegolne, niezauwazone do tej pory kartkji z rekopisami Byrona – jakies nieukonczone urywki pisane jego reka – ostatni boda z siedem lat temu
I do dzis nikt Murreyowi nie moze wybaczyc tego barbarzynskiego czynu – spalenia dziennikow.
Choc Murrey zachowal sie jak prawdziwy dzentelmen i przyjaciel poety – co do tego nie ma tez nikt watpliwosci.
Myślę, że taka okazja, trochę dla maniaków, jak wykonanie „wszystkiego” z okazji powiedzmy dwustulecia, jest właściwa także dla wykonania szkiców, rekonstrukcji. Na codzień… cóż, jeśli wersje oryginalne są lepsze, to i tak wyprą wersje poboczne z programu koncertów. Więc, jak dla mnie, nie ma sprawy.
No właśnie, Heleno. Bycie dżentelmenem a prawda historyczna… To jest temat, który w ogóle ma wiele, wiele kontekstów…
A z Szymonem się zgadzam. Jak tu kończyć Lutosławskiego? Też byłabym przeciw, choćby zabrał się do tego ktoś niezwykle uzdolniony i oddany twórczości WL.
A teraz muszę się wyłaczyć z dyskusji i jechać do firmy. Zwłaszcza, że jakaś wstrętna wiertarka zaczęła mi warczeć nad głową
Droga Pani Doroto,
Cieszę się, że podziela Pani moje zdanie.
A wracając jeszcze do Kafki – nie wszystkie utwory zostawił
ukończone (np. wspaniałe opowiadanie pt. „Jama”). To tak
dla ścisłości.
Pani Doroto,
Wiertarka to jeszcze nic, piła tarczowa to jest CHOLERSTWO!
Wiem, bo miałem za oknem.
Miewam regularnie te przyjemności latem, jak są remonty. Muzyki nie można słuchać, wrrr… 🙁
Tego lata też pewnie będę musiała powarczeć (od 10 lat remontu nie było i nie da się już odkładać), ale się boję. Samo ogarnianie zagracenia wydaje mi się nie do przejścia…
Pani Kierowniczko, tak dla porządku, wiertarka zostaje czy jedzie z Panią? 😉
Gostku, a jak ktoś nie miał własnego kominka i owa prośba pośmiertnego spalenia skierowana była do kogoś, kto kominek miał? Może ktoś bał się ogrnia? Pirofobia vs czystość sztuki. Myślę, że jest to zagadnienie wciąż niedostatecznie zbadane…
A puszczenie chociaż jakiegoś Bacha 😆
Już jestem w firmie, gdzie spokój, cisza 🙂 A i tam to było tym razem krótkotrwałe warczenie – naprawa lampy na portierni…
Gostka dziecko to chyba do szkoły muzycznej chodzi czy jak 😉
Dziecko Gostka nie chodzi do szkoły muzycznej, ale jest bombardowane non-stop muzyką zewsząd. Poza tym wie, co tatuś lubi najbardziej 🙂
Natomiast „jakiegoś Bacha” może też implikować J.S., W.F., C.P.E., a nawet P.D.Q.
@foma:
No jak mógł nie mieć kominka? Przecież centralnego wtedy nie było!
A jak się bał ognia to dawało się służbie. „Niech no Petronela spali te szpargały”.
Gostku, mógł nie mieć służby. Argument o konieczności kominka, lub choćby kozy, przyjmuję pokornie.
To mógł zniszczyć w inny sposób w końcu. Do kloaki na przykład wrzucić.
Materiały do koncertu Lutosławskiego opisał Charles Bodman Rae w swojej monografii: kilkanaście plików zawierających rozmaite szkice, być może nie tylko do tego właśnie utworu – i co najistotniejsze:
„nie wiadomo, jaki był ogólny zarys koncertu i nie ma żadnych informacji, które by określały ilość i kolejność części. […] Lecz nawet gdyby ktoś spróbował podjąć się […] zadania [rekonstrukcji], nie udałoby się skonstruować przekonującej wersji koncertu skrzypcowego, gdyż ilość nieznanych elementów jest zbyt wielka.” Tym bardziej, że rola aleatoryzmu miała być w tym utworze równie wielka co w Łańcuchu II.
Więcej tu kłopotów niż w przypadku Koncertu altówkowego Bartoka. Wygląda na to, że Lutosławskiemu nic nie grozi…
Mysle, ze dzisiaj niemal wszystko daje sie urynkowic i stad te proby. Za duzo jest porzadnych wykonan niemal wszystkich kompozytorow, wiec trzeba cos odswiezyc, zeby sie sprzedawalo. Przykladem ciut pozniejszym i podobnym do p. Gostkowego sa nagrania Hendrixa, ktore sa wydawane i jak sie okazuje zwykle byla jakas przyczyna, ze zostaly odrzucone za jego zycia, bo sa po prostu slabsze.
Ale idzie ku lepszemu. Poprzednie wersje powstawaly na papierze, czyli nosniku dosc trwalym. Dzisiaj pracuje sie na nosnikach cyfrowych, ktore gina bezpowrotnie za nacisnieciem guzika. Nie trzeba zadnych tam kominkow itp. Stad rarytasow i zapoznanych dziel bedzie mniej i mniej. Najlepiej widac to w fotografii, gdzie artysta wysyla dzielo do kosza w chwile po rzuceniu na nie okiem. Wiec nie bedzie sytuacji, ze z calego filmu sprzedala sie jedna klatka ale reszta sobie gdzies tam czeka na odkrycie. Dzisiaj 35 zdjec trafia do kosza albo w aparacie, albo wkrotce po – w komputerze.
Ale ciekawym elementem jest, wedlug mnie skala tego procesu. Internet w coraz wiekszym stopniu pozwala dotrzec do unikatow i powieksza liczbe poszukiwaczy tychze. Kolekcjonerzy i maniacy prawdopodobnie musza miec WSZYSTKO Hendrixa, Davisa, czy Mendelssohna. Stad projekt jak nowojorski ma sens. Ale jak czesto bedzie sie wracac do tego czegos unikalnego z dolnej polki?
Jezeli zalozymy, ze to na rynku ustalaja sie pewne elementy wartosci, ktore powoduja, ze ludzie chca tego produktu (nagrania, koncertu, ksiazki itp.), to rzemieslnik ktory powinien siedziec w kazdym artyscie wie dobrze, co sie sprzeda i dlaczego ta wersja a nie inna powinna sie ukazac. No, chyba. ze sie rynek zmienil po smierci artysty….
Do kloaki? Toż to masochizm! Ogień jest szlachetniejszy…
atreus – tak właśnie mi się też wydawało. No i dobrze. A Bartók Koncert altówkowy miał już prawie ukończony; w III Koncercie fortepianowym zabrakło zaledwie kilku taktów, które logicznie wynikały z całości, więc je dopisano.
Akurat Hendrix jest wyjątkiem, bo niektóre nagrania koncertowe wydane długo po jego śmierci biją na głowę studyjne wersje utworów. Dopiero na scenie Jimi pokazywał, na co go stać…
Słuszny argument dot. trwałości nośnika papierowego, tylko dlaczego „ku lepszemu”?
Nośniki cyfrowe, pomimo pozornej trwałości są moim zdaniem cholernie niebezpieczne, choćby z uwagi na zmieniające się formaty i rodzaje nośnika – niech no ktoś z biegu spróbuje dziś odtworzyć dane z dyskietki 5 1/4 cala…
Tak samo słuszny argument dot. chciwej chęci sprzedaży wszystkiego, co się da.
Co tu dużo mówić. Na nagraniu dzieł wszystkich Satie z Ciccolinim z lat 80′ są jakieś szkice z zeszytów szkolnych – 4 takty na krzyż, kilkanaście sekund „muzyki”. Fajnie, ale co z tego wynika?
Dzieła szkolne też bywają różne. Król Ubu Alfreda Jarry też był początkowo dziełem szkolnym 😉
ad cloaca:
Tylko proponuję alternatywę wobec ww. pirofobii (powinno być: arsonfobii).
Można wrzucić do rzeki, do morza ze statku – na pewno istnieje wiele romantycznych sposobów unicestwienia swojej twórczości.
Z literatury chóralnej to utworem szkolnym jest np. „Abendlied” Rheinbergera (chociaż później Rheinberger jeszcze przy tym utworze trochę pomajstrował): http://pl.youtube.com/watch?v=O1kzF2sgZpg
Ale szanowne Panie mówią o dziełach ukończonych. Takoż młodzieńcze utwory R. Straussa, Chopina itd.
Jaki jest sens nagrania kilku taktów nabazgranych na kolanie?
Większy sens widziałbym (kiedy technologia pozwoli) w odtworzeniu utworu przy natychmiastowej możliwości porównania elementów skreślonych czy też zmienionych przez kompozytora z wersją ostateczną.
Skoro mowa o uzupelnieniach – ogladalam niedawno nagranie spektaklu „Adama” Ch. Czernowin z 2006 roku z Salzburga. Jest to uzupelnienie czy tez raczej wbudowanie w nowy utwor pozostalych fragmentow Zaidy Mozarta. Bylo to dosc interesujace, choc nie jestem pewna, czy mi sie rzeczywiscie podobalo. (Ktos pokazal mi to nagranie w trakcie wieczoru towarzyskiego – musialabym obejrzec jeszcze raz w spokoju).
A teraz lece na Kissina 🙂
A ja dziś nie pojechałam do Łodzi na Katsarisa… Żałuję, bo program ciekawy.
Ja w dwóch sprawach.
Po pierwsze – w „Lańcuchu II” wykorzystanie techniki aleatoryzmu
kontrolowanego jest niewielkie (podobnie zresztą jak we wszystkich
„póznych” dziełach Mistrza);
a co do ostatnich koncertów Bartóka, uważam, że są to w Jego
twórczości utwory mniej istotne, by nie powiedzieć – marginesowe.
Co do drugiego – nieprawda. Zwłaszcza w odniesieniu do Koncertu altówkowego. A że III Koncert fortepianowy jest łagodniejszy i bardziej klasyczny, nie oznacza, że jest marginesowy czy że w ogóle mu czegoś brakuje. Ja lubię go nie mniej od pozostałych, każdy z nich lubię na swój sposób.
Pani Doroto,
No dobrze, nie marginesowe, ale z pewnością mniej istotne.
A w ogóle, to wie Pani, że KOCHAM Bartóka.
Pewność… ech, skąd ta pewność 😆
Ja go też kocham 😀
(c.d.)
To Jeden z moich Muzycznych Bogów!
Ale sie narobilo w tej wspolczesnosci. Bo to i prawa autorskie, i spuscizna swieta a nietknieta.
Gdyby dzis urodzilo nam sie dzieciatko Mozart, nie mogloby napisac pierwszych koncertow fortepianowych. Natychmiast oskarzonoby je o plagiat, wsadzono do kicia, albo nalozono jakas gigantyczna kare i na tym by sie kariera skonczyla.
😆
(Tylko na marginesie, bo były wątpliwości czy Krystian Zimerman dojedzie. Otóż jest w Katowicach — telewizja regionalna pokazywała fragmenty konferencji prasowej (?).)
PAK-u, już pisałam wczoraj: http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=274#comment-36196
Przyjechał 20-go, ale proszono mnie, żeby o tym nie mówić 😉
(No, tak to wygląda, jak się doczytuje pospiesznie komentarze, czasem gubią się przed oczyma… W każdym razie potwierdzam, że wszystko (?) jak dotąd idzie zgodnie z planem (?).)
Pani Doroto,
Jeszcze na moment wrócę do tych koncertów.
To, że uznaję je za mniej ważne w twórczości Bartóka,
wcale nie znaczy, że uważam, iż są słabe.
To – obiektywnie – dobre kompozycje.
Dobranoc.
Wcześnie ten Szymon chadza spać 😉
To ja korzystając z okazji i wracając do tematu wrzucę Mendelssohna. Utwór, w którym chyba najbardziej – zwłaszcza w późniejszych wariacjach – się uwidacznia jego miłość do Bacha. A momentami też przypomina Schumanna. Lubię to.
http://pl.youtube.com/watch?v=n1UUn8DQqxs&feature=related
Znalazłam jeszcze interpretację Horowitza! Uwielbiam, chowałam się na tym nagraniu:
http://pl.youtube.com/watch?v=kfFtN6zRBJQ&feature=related
Twierdzi on, że Mendelssohn był kompozytorem bardzo samokrytycznym i jeśli coś ukrywał przed światłem dziennym, to dlatego, że uważał, że nie jest tego warte.
Z całym sacunkiem dlo pona Mendelsona, ale nifto nie umie obiektywnie ocenić własnyk kompozycji (podobnie jak własnyk blogowyk wpisów 😉 ). Znacy sie nifto nicego nie umie ocenić obiektywnie, ale autor w scególności! Inksi musom ocenić za niego. A zatem…
– Ociec, grać?
– Grać!!!! 😀
Szymonie, to oczywiście prawda, że udział aleatoryzmu kontrolowanego w utworach z lat osiemdziesiątych jest znacząco mniejszy niż w kompozycjach wcześniejszych (np. w II Symfonii). Ale akurat Łańcuch II jest bardziej aleatoryczny niż inne późne utwory Lutosławskiego (jak choćby IV Symfonia) – przypominam, że w tej pięcioczęściowej kompozycji pierwsza i trzecia część są prawie w całości napisane w technice ad libitum, również w części piątej ma ona swój udział.
Tutaj właśnie widzi cytowany przeze mnie wyżej Rae podobieństwo szkiców Koncertu i Łańcucha II: „Wobec tendencji kompozytora do ograniczania roli aleatoryzmu widocznej w kilku ostatnich utworach, warto tu zauważyć, że ze szkiców wynika, iż technika ad libitum mogłaby spełniać równie ważną funkcję, jak w pierwszej i trzeciej części Łańcucha II.
Groć i buceć, Owczarku! 😆
A mnie jeszcze jedna sprawa w takich pozostawionych do zniszczenia rękopisach zastanawia. Pomijając przypadki śmierci nagłej i niespodziewanej, jak ktoś rzeczywiście chce coś zniszczyć, to czemu nie niszczy sam, przed śmiercią, żeby mieć pewność, że zostało zniszczone,tylko prosi kogoś o zrobienie tego? Czy nie wynika to z nadziei, że przyjaciel jednak tego nie wykona, bo uzna rękopisy za bezcenne? Artyści nie są wolni od labilności psychicznej czy zaburzeń w poczuciu własnej wartości, wręcz przeciwnie, zdarza im się to nawet częściej niż przeciętnie. Więc czy ta prośba o zniszczenie nie jest pewnym rodzajem „wołania o pomoc”? Na zasadzie: mnie się to wszystko raz wydaje genialne, raz nic niewarte i boję się konfrontacji z prawdą, więc mówię „zniszczyć”, ale tak naprawdę wolałbym, żeby kto inny podjął za mnie tę decyzję.
Zapewne nie w każdym przypadku tak jest, ale w niektórych chyba tak.
Można się spierać, czy Koncert altówkowy Bartóka był ‚prawie skończony’ – właśnie sprawdzam w książce Tadeusza Zielińskiego, że utwór zanotowany był „na przypadkowych, luźnych kartkach […]. Kartki nie były numerowane, nie było też zaznaczonego podziału na części”. Ponadto rękopis był miejscami nieczytelny, akordy notowane skrótowo, „brakowało jakichkolwiek wskazówek na temat instrumentacji”. Zieliński konkluduje wręcz, że w gruncie rzeczy rekonstrukcja Tibora Serly’ego to „daleko idące opracowanie, które […] trudno nazwać nawet w przybliżeniu rekonstrukcją pierwotnego pomysłu.” Stąd moje zestawienie tego właśnie dzieła z Koncertem Lutosławskiego.
Dodam jeszcze od siebie, że obok tej granej w filharmoniach istnieje jeszcze inna rekonstrukcja, sporządzona przez syna kompozytora, Petera (zresztą nagrana na płytę). I przypominam sobie jeszcze zdanie z recenzji chyba Rafała Augustyna, że gdy słucha Koncertu altówkowego ma często wrażenie, że Serly’emu jednak pomieszały się kartki…
O, pieski się jeszcze nie uśpiły 😀
W niektórych przypadkach pewnie tak jest. Ale czasem te prośby do przyjaciół są wygłaszane w stanie ciężko chorobowym, bo w zdrowiu te szkice czy nieudane kawałki czekały na ewentualne poprawienie. Ale umierający człowiek nie ma najczęściej sam siły pójść do tego kominka, dlatego prosi o to przyjaciela. Czasem przyjaciel tego nie spełni i to nasze szczęście…
Ja jeszcze wrócę do przypadku opisanego przez Helenę. Dzienniki to osobna rzecz i czasem mogą faktycznie zepsuć wyidealizowany obraz ich autora albo, co gorsza, zrobić komuś opisywanemu krzywdę, zwłaszcza jeśli ten ktoś jeszcze żyje. Tak więc co do tych dzienników Lorda Byrona mam większe zrozumienie dla jego wydawcy.
Bobiczku, nawet nie wiesz, jak ciezko jest pozbyc sie czesci siebie. To taka dwoistosc z nadzieja, ze ktos inny zrobi to bez stanow ducha…
Wybaczcie, ale takie jakies przedstarcze refleksje mam dzisiaj.
A propos Variations sérieuses – wykonywalam to w wieku lat 14 i do dzisiaj sie nie przekonalam. Wybaczysz, Dorotko. Pamietam, ze chodzilam po Beskidach z Mendelssohnem w glowie i co krok bylo mi ciezej.
Oczywiście Łańcuch II jest czteroczęściowy – przepraszam za omyłkę.
Co ja mam, Tereniu, do wybaczania. Ja lubię, Ty nie lubisz i tyle 🙂
To jak tak, to trochę Bartóka/Serly’ego:
http://pl.youtube.com/watch?v=N9dOSvlZV0U&feature=related
Zieliński pisze też: „Całość została nader zręcznie skonstruowana, z zachowaniem indywidualnych cech stylistycznych Bartóka”. Bartók pozostawił wyciąg fortepianowy, więc szkielet był wiadomy; rozstrzygnięcia musiał Serly zrobić przede wszystkim w dziedzinie instrumentacji.
To wlasciwie nie to, ze nie lubie. po prostu w epoce chyba mnie przeroslo. I takie przerosniete zostalo.
Za to namietnie wykonywalam wszystkie piesni bez slow, tudziez – najczesciej na (po) imprezach – symfonie na 4 rece. Pycha.
Zreszta zaluje tej epoki, w ktorej kazdy szanujacy sie kompozytor robil wlasne wyciagi czteroreczne. I kazdy szanujacy sie wykonawca je gral (choc z reguly a vista 😉
Jednak to zupelnie cos innego uslyszec, a wykonac.
No tak, chyba czternastoletnią pianistkę to może przerosnąć. Choć ja zawsze miałam do tego utworu sentyment. Może właśnie dlatego, że nasłuchałam się tego Horowitza 😉
Pieśni bez słów oczywiście też wykonywałam. A symfonie grywałyśmy z siostrą Beethovena. Niezła była zabawa. Siostra narzekała, że ją ciągle szturcham 😆
No to trochę Pieśni bez słów:
http://pl.youtube.com/watch?v=CGxX2xQnDmw&feature=related
No, wiesz, w Beethovenie nie sposob nie szturchac. Zwlaszcza w piatej. To taki nasz hit poimprezowy.
Tatatataaaaam….. a pozniej, jak kto trafi. I szturchnie. Swoja droga swietna symfonia. Zwlaszcza o 3 nad ranem 😉
(ja nic nie powiedzialam, ja nic nie powiedzialam, ja nic nie po…. wie… dzialam)
No, chyba tylko o 3 nad ranem… brrr…
http://www.youtube.com/watch?v=Q-F7UIun9Bk
😉
Ja szturchałam na znak: tępa jesteś i fałszujesz 😆 Cholera ze mnie była, co tu dużo gadać 😉
Podobne refleksje, jak Bobika o 22:47, naszły mnie wcześniejszą porą, chyba w związku z pamiętnikami Byrona.
Jeżeli ktoś przez lata pisze pamiętnik, to chyba nie myśli o spaleniu go w kominku., to bez sensu.
A jeżeli na ostatnim łożu ogarnęły go wątpliwości, to już sama nie wiem, pomijając bezcenność osoby, człek ma prawo do prywatności i do ochrony dobrej czci innych.
Pamiętam, że bardzo dotknął mnie fragment pamiętnika Iwaszkiewicza, w którym pisze o „chędożeniu” Czesia.
Baraaadzo dużej klasy dżentelmen.
Pozdrawiam specjalnie Teresę! 🙂
O! A to grałam! 😀
http://pl.youtube.com/watch?v=qcT5bTTKfLY&feature=related
Tak, to „chędożenie Czesia” zrobiło karierę niedawno 😉
Powiem szczerze, że Dzienniki Kisiela też mnie jakoś rozczarowały do niego jako do człowieka. Choć go lubiłam.
Oj, jeszcze przypomnialo mi sie, ze jedynym koncertem romantycznym wydanym przez PWM byl koncert g-moll Mendelssohna. Nie mowie o Chopku, bo tego bylo pod dostatkiem.
Cwiczylam w niedziele rano tak namietnie, ze do dzisiaj pamietam 😉 Wtajemniczeni domysla sie, dlaczego…
😆
Heleno, bardzo ciekawa opowieść, nie wiedziałam, nie znałam.
(ps. W pełni popieram działanie przyjaciela, który przy okazji był wydawcą).
Owcarek – zgadzam się w 100%. Gdyby istniała możliwośc obiektywnej samo-auto-oceny – 90% wydrukowanych tekstów by się nie ukazało! Tak sądzę. A w poezji to chyba 99,9%
Pani Doroto – naprawde do tak pięknych Songs without words z 23.28 nikt nie dopisał słów???
No to dlatego chyba juz lepiej blog pisac, niz dzienniki Zeromskiego, alibo Dabrowskiej. Nalkowska mna wstrzasnela, przyznam.
Kisiel doknął wiele prawdziwie oddanych mu osób, które myślały, że go dobrze znają.
Szczególnie pamiętam żal Pani Józefy Henelowej.
Też mi było przykro.
Programowo nie czytam dziennikow, bo z reguly (aczkolwiek sa wyjatki, ale rzadkie) sa to zapiski chwili i impresji, ktora
Allla, o ile pamiętam, Helena uważała to działanie za barbarzyństwo.
Częścio miała rację.
ulotna jest i niewiarygodna… Choc – jak w przypadku ksiezny Wolkonskiej – wiele mowia, ale to bylo 200 lat temu i wszyscy pomarli, a i zatarli sie w wybiorczej pamieci.
Sorry, poszlo przed czasem.
Piesni bez slow uwielbiam, bo to takie Visions fugitives. Bez slow. Na szczescie, mtsiodemeczko. I wielkie dzieki za pozdrowienstwa. 🙂
Ale Visions fugitives lubię bardziej niż Lieder ohne Worte… 😉 Alllo! One muszą być bez słów! I w tym cały ich urok! 😀
A z dzienników najbardziej mnie wkurzyły dzienniki Dąbrowskiej.
Kilka wizji w świetnym autorskim wykonaniu:
http://pl.youtube.com/watch?v=eVd1nYrS50M
mt7, Helena opowiedziała pewną historię. Zgadzam się, dla nas – teraz – to barbarzyństwo, lecz wśród bliskich Byrona i mu współczesnych prawdopodobnie spowodowałyby totalne emocjonalne spustoszenie. Gdyby zapiski były szkicami literackimi, pewnie by ocalały.
Przyznam, że nie lubiłam ‚baby’, więc nie przyszło mi do głowy czytać.
Chyba pora na telesfora. 😉
Mam sobie poczytać pisany tekścik Pani Kiewoniczki.
Dobranoc. 🙂
PS. Ściągnęłam sobie to nagranie koncertu Pana Dominika Połońskiego.
Przejmujące doznanie.
Patrzyłam na ‚Kiewoniczkę’, poprawiłam, znowu patrzyłam, znowu poprawiłam i ciągle coś było nie tak. 😆
Ale Piesni bez slow piekne som, tudziez tria. Oba, nie tylko d-moll. A w ogole to chyba Mendelssohna nie znamy, bo poza szkole, koncert skrzypcowy i symfonie szkocka tudziez wloska sie nie wychodzi. Mlodo umarl. No i mial utalentowana siostre, o, ktorej wprawdzie coraz glosniej, ale i tak cicho, a szkoda.
Jeszcze o dziennikach. Ja znalazłam się jakiś czas temu w sytuacji niełatwej. Pewien człowiek, wybitny zresztą artysta malarz, zostawił po sobie notatki, żadne tam takie dzienniki, ale zeszyty, takie szkolne szesnastokartkowe, zapisane – co charakterystyczne – ołówkiem. To były takie ulotne zapisy, ale też (jak je w końcu przeczytałam, a musiałam, bo po jego śmierci, kiedy zostały odnalezione, postanowiono je wydać, a bywało tam o mnie, i to czasem mało dyskretnie, dano mi to do wycięcia tych właśnie niedyskretnych rzeczy) wydaje mi się, że z jednej strony to było celowo nietrwałe, z drugiej – wiele było w tym teatru, pisania z myślą o tym, że może ktoś z domowników to obejrzy. Wiem, bo pewne dni opisał całkiem inaczej, niż się odbyły 😆
Ech… te autokreacje…
Spalenie pamiętników nic Byronowi nie dało – wiele lat po smierci poety napisał je w całości Robert Nye 🙂 (Dostępne też po polsku).
Chociaż z drugiej strony…
Sporo dziś cytuję dzisiaj, więc kawałek z Ciorana:
„Co się tyczy istoty rzeczy, trzeba pamiętać, że najważniejsze książki w dziejach ludzkości zostały spalone przez rodziny! Ach, te przeniewiercze wdowy! Co na nie mozna poradzić? To są tragedie rodzin, nienawiści są w nich najgwałtowniejsze. Rodziny składają się wyłącznie z potencjalnych zbrodniarzy. Nawet gdy w grę wchodzi tylko spuścizna literacka… A w sposób absolutny nie można liczyć na nikogo!”
atreus nam się dziś rozpisał 😀
Fajnie, bo zwykle ma ciekawe rzeczy do powiedzenia 😀
Kochani, dzien spedzilam na szperaniu w akolitach Chopka. Morfeusz mi sie nalezy z przydzialu i na kartki. Niniejszym sobie go przyznaje.
Morfek do nogi (chyba pozwole sobie ofiarowac kota, bedzie sie nazywal Morfe….)
A ja dostałam dziś… kryminał pt. Manuskrypt Chopina! Dopiero zaczęłam. Pomysłodawcą był Jeffery Deaver, który napisał pierwszy rozdział i zaprosił do pisania dalszych 14 innych autorów (i -ek). Rzecz rozpoczyna się oczywiście w Warszawie 😉
Kto mi go pozyczy, nie mam juz sciany…..
Zachwycil mnie ten zbior, alem w srednich wiekach, a wlasnie wyrzucilam jedna polke, akurat wieki srednie sie zmieszcza, ale NIC poza tym.
Zegnam czule i muzycznie. Poslucham jednak Szostakowicza na DobraNoc
😉
atreus, ok, po wielu latach… najlepiej po 50. Niech drukują i piszą, i badają, i bajdurzą… Wtedy tylko powinowaty ucieszy się jakich to miał niestandardowych przodków.
Pani Doroto, ja tez przy kryminale, 21.37
A teraz dobranoc, miłych snów i skutecznego spania!
He he, twórczość mojego koleżki Mariusza Czubaja 😉
Miłego czytania i dobranoc! Idę do kryminału, pewnie nutki Chopka mi się przyśnią…
http://www.youtube.com/watch?v=zYOpnq6h_Ms
to to, choc malo co slychac, ale mozna sobie dopamietniczyc.
Dziękuję 🙂
Skryba się stara (jak mu się chce…)
Dodam na marginesie, że z Dzienników pisanych przez muzyków bardzo lubię Dzienniki Zygmunta Mycielskiego.
Spojrzałam jeszcze na tego Szostakowicza z 00:22. Uuu… Horowitz by się nie powstydził 😆
Teraz już naprawdę dobranoc!
A Myciel w ogóle był klasą dla siebie.
Ma rację Teresa, że nie znamy Mendelssohna. Najlepszym tego dowodem jest wydana przed paru laty przez renomowane wydawnictwo powieści La Mure’a o kompozytorze, na której okładce był portret starego, brodatego Brahmsa. I jeszcze do tego napisano, ze to portret Mendelssohna. Wyslalem faks do wydawnictwa, nic to nie dało. Dwa lata później wystawili tę nieszczęsną pomyłkę na targach książki. Co się tyczy dzienników – gorąco polecam arcydzieło gatunku, mianowicie węgierskiego pisarza Sandora Marai (Dzienniki, Czytelnik 2006 r.). Bartoka terż uwielbiam – ale mój kot boi się tej muzyki. Koncerty fortepianowe i skrzypcowy wytrzyma ale Muzyki na smyczki i czelestę -nie. Chowa sie od razu do szafy. Przy Cudownym Mandarynie jeszcze szybciej znika.
Tyle ciekawego, a tu sie spało bezowocnie w tym czasie. Z Kisielem sprawa jest skomplikowana. Myslę, że nie był tak brzydko nastawiony do przyjaciół, jak to wygląda w jego pamiętnikach. Często z najbliższymi obmawiamy bliźnich okropnie, choc ich lubimy. Czasami sie łapiemy na tym, że mówimy w gruncie rzeczy bzdury, choć teoretycznie uzasadnione. Ale czasem się nie łapiemy. Kisiel był szczery do bólu (cudzego) i te wszystkie rzeczy zapisał. Moja kuzynka, która z Kisielem była dość zaprzyjaźniona przez dziesięciolecia, wielokrotnie mówiła o nim z wielkim rozgoryczeniem, ale potem szybko zapominała, bo dużo więcej było na tak niż na nie. Wiem, że można było na niego liczyć bardziej niż na wiele osób mniej kontrowersyjnych.
Po tym wpisie o Kisielu uprzytomniłem sobie, że jako dziecko miałem okazję poznac wiele osób, które przeszły do historii w dziedzinach artystycznych albo innych (medycyna polska). Jako dziecku najbardziej utkwił mi w pamięcie Vlastimil Hofman, a to nie ze względu na to, jak ładnie (dziecku takie tylko okreslenie przychodzi do głowy) rysował, co widziałem wielokrotnie, czy malował, co widziałem tylko raz. Ze względu na wspaniałą długą brodę! Siwą do tego. Był to rok 1948 i 1949.
Mówiąc o artystach wracam do wątku spuścizny niedokończonej lub nie przeznaczonej dla świata. Wydaje się, że nadzieja, że coś jednak nie zostanie zniszczone jest silniejsza niż rzeczywiste pragnienie unicestwienia czegoś. Natomiast niedokończone dzieła mają wartość dla kolekcjonerów i przede wszystkim badaczy, na co Pani Kierowniczka juz zwróciła uwagę. Pamiętniki pisane dla siebie to trudna sprawa. Zdaje się, że Byron miał co nieco za kołnierzem i nie dziwię się, że kazał swoje zapiski spalić. Pytanie, po co się je pisze, nie jest retoryczne. Niektórzy pisza dla siebie, szczególnie literaci, którzy m. in. zbierają materiał do późniejszego wykorzystania. Trudniejsze pytanie, dlaczego kłamią, jeśli pisza dla siebie. Myślę, że tak czynią, bo okłamywanie siebie jest rzeczą częsta. Może to być niechęć do przyznania prawdy przed samym sobą, a może być też próba zaklinania rzeczywistości. Natura ludzka jest skomplikowana. Chyba nie odkryłem Ameryki tym stwierdzeniem. W każdym razie wolę kłopoty z materiałami nie ukończonymi za życia czy z nie przeznaczonymi dla świata niż z ukończonymi i odnalezionymi po śmierci. Nie mówie o tych, które nie budza wątpliwości, ale o tych, które powstają taśmowo po śmierci autora i są wydawane, jako jego dzieła. Nie wiem, czy są znane takie przypadki w muzyce, ale literatura jest w nie bogata.
Atreusie, na rodzine zawsze można liczyć. Sam się o tym przekonałem. Jako dziecko (1951 lub 1952) bardzo lubiłem gapić się na Nikifora malującego swoje obrazki na ulicy pod Patrią. Myslałem wtedy, że jest niemową, bo na pytania odpowiadał na migi albo pisał na kartce. Z marnego kieszonkowego zakupiłem – w odstępach kilkudniowych – dwa obrazki z bonifikatą 60%. Gdy sobie po kilku latach o nich przypomniałem i zacząłem szukać, okazało się, że mama wyrzuciła, bo to były okropne bohomazy. Co prawda nie chodzi tutaj o rodzinę twórcy, ale skutek ten sam. Prawda, że Nikifor był prymitywistą, samoukiem i dawno nie widziałem jego obrazków, żebym mógł coś o nich powiedzieć, ale dla mnie jako dziecka było w nich coś fascynującego.
No i ile są dziś warte! 🙂
Dzień dobry. Zobaczyłam oczami duszy taką scenkę: wchodzi Cudowny Mandaryn, a biały puchaty kot (Piotra M) hyc do szafy 😆
Myslę, że fascynująca w tych obrazkach była jakaś swoistość malowanego świata – odmiennego od rzeczywistego. Coś, co tak pociaga u niektórych malarzy w pełni profesjonalnych – np. u Chagalla. Jak niedawno ktoś przypomniał – a ja mam swój intymny mały świat.
Żegnam, wyłączam komputer, bo wyłączyli światło. Cały urząd zaraz będzie bezrobotny, bo niewiele tu roboty poza komputerami.
Słuchajcie, radiowa Dwójka już całkiem pogłupiała! Właśnie nadała reklamówkę Dnia Euroradia poświęconego Mendelssohnowi, ilustrując ją… koncertem Brucha 😯
Ale by się kot naciął, gdyby Piotr trzymał w tej szafie mandarynki. 😀
Czy nie można by sklonować Pani Kierowniczki i rozesłać po wszystkich mediach muzycznych, żeby miał kto takich rzeczy dopilnować? 😆
Bobiku:
Biorąc pod uwagę obecny poziom technologii, to łatwiej będzie uczynić świętą ze zdolnością bilokacji 😆
Bobiku, temat jest drażliwy… Nawet medium, w którym udziela się niesklonowana Pani Kierowniczka czasem nie potrafi docenić, jaki skarb ma pod swoimi skrzydłami 😳
Prąd wrócił. Cos o Mendelssohnie. Miał być link, ale otwiera się ta strona w nieskończoność, więc skopiowałem: „23 kwietnia 2008 o godz. 20.00 w Katedrze Oliwskiej odbyła się impreza artystyczna inaugurująca działalność Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. Z okazji 444 Urodzin Williama Szekspira odbył się koncert zatytułowany „Sny Williama i Feliksa”. Muzykę Felixa Mendelssohna do dramatu „Sen nocy letniej” Williama Szekspira wykonała Polska Filharmonia Kameralna z Sopotu pod dyrekcją Wojciecha Rajskiego. W niezwykłą atmosferę dramatu wprowadzili widzów towarzyszący orkiestrze Polski Chór Kameralny Schola Cantorum Gedanensis w roli chóru Elfów oraz aktorzy Teatru Wybrzeże z Gdańska: Marta Kalmus, Małgorzata Brajner i Krzysztof Gordon.
Uroczystość inauguracji działalności Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego zaszczycił Jego Ekscelencja Arcybiskup Tadeusz Gocłowski”
Ekscelencja zaszczycił i otrzymał medal Księcia Karola sponsorującego fundację Theatrum Gedanensis. Było to w tygodniu pomiędzy przekazaniem urzedu arcybiskupiego a ingressem nowego arcybiskupa. Poniewasz większość znanych mi osób była bardzo przeciwna takiej zmianie na tronie biskumim, fakt odznacznia został przyjęty z duzym uznaniem. A sama impreza była bardzo sympatyczna, aczkolwiek zupełnie nie nagłośniona w mediach, więc w katedrze było pustawo choc nie pusto. Aktorzy recytowali teksty, głównie z ambony, w kostiumach ze sztuki. Orkiestra wypadła dobrze, chór również.
znowu światło padło. Gdyby Pani Kierowniczka święta została, mogłaby trochę tego światła wydzielić i przekazać. Ale i tak chyba troche światła wydziela, bo energii ma że hej.
No, coz, widac mamy specjalistow na stanowiskach. Klonowanie jednak odradzam zdecydowanie. Wole oryginal. Jeden i prawdziwy.
A skoro media powazne maja ochote sie kompromitowac, nie pozostaje nam nic innego, jak zostac Palikotem muzyki klasyczna lub powazna zwanej. Tylko kto to bedzie czytal.
Gdyby media pomylily Dode z Mandaryna, bylby skandal rzadowy i kryzys na gieldzie, ale Mendelssohna z Bruchem – kogo to obchodzi.
Mnie to zdumiewa, jak to się stało, przecież tam naprawdę fachowcy siedzą 😯
A ja już jestem prawie jak Palikot – blog prowadzę 😆 A klonować się nie dam – jednam ci ja taka! 😆
Ktos poplatal pliki. Kot poplatal tasmy. Fachowcy rzeczywiscie siedza, ale widocznie akurat byli gdzies indziej.
Jednam i jedynam!
Teresa ma racje. Numer zdjęcia sie pomylił i poszło. Potem nikt nie sprawdził. Ale brak reakcji to juz cos innego. A propos mylenia, to ja bardzo długo myslałem, że Doda i Mandaryna to ta sama osoba. Gorzej poplątać Cudownego Mandaryna z Mandaryną.
I mandarynką w szafie! 😀
Prawdziwe koty plączą tylko i wyłącznie drogie kable głośnikowe i odłączają interkonekty, kiedy im muzyka nie pasuje.
Cudowna Mandaryna – nowe oratorium Piotra Rubika i Zbigniewa Preisnera. Libretto Michał Wiśniewski i Zbigniew Książek na motywach Pawia Królowej Doroty Masłowskiej i artykułów z Gali i Vivy losowo wybranych metodą I Ching.
Oratorium opowiada o perypetiach młodej gwiazdy usiłującej rozwikłać tajemnicę elektronicznej manipulacji jej głosu podczas występu na popularnym polskim festiwalu.
Szczególnie dramatycznym zwrotem akcji jest przefarbowanie włosów bohaterki z rudego na zielony, z zielonego na blond, a z blondu na czarny 😯
Zdjęcie prosta sprawa, ale jeszcze sprawa poplatania taśm z Bruchem. nie znam sie na pracy radia, ale też pewien mają dostęp do poszczególnych nagrań jakoś ponumerowany i można sie pomylic. Czy takie pomyłki dopuszczalne to inna sprawa. Ale potem jest o czym pisać i zycie sie robi barwniejsze. Gorzej gdy nikt nie zauważy.
Przefarbowania są wyraźnymi aluzjami do postępowania zgodnie z zasadami Feng Shui w miarę rozwoju akcji.
Dzień dobry,
Dziś trochę dłużej pospałem.
Szanowny Atreusie, obawiam się, że jesteś w błędzie
– w „Lańcuchu II” jest naprawdę bardzo niewiele tej techniki,
Pani Dorota to potwierdzi. A w ogóle, to świetny utwór.
Co do uwagi, że wcześnie chodzę spać – NIEPRAWDA, jestem
raczej typem „nocnego Marka”.
A regularne klaskanie podkreśla dramatyzm zwrotów akcji. W finale chór wije się w ekstazie. Wtedy nadchodzi Kot, czarny jak Czarna Msza, i z obrzydzeniem odłancza 💡 interkonekt!
Kurtyna opada. Tłum szaleje (z ulgi, że to wreszcie koniec).
Śmieszne, bo ja słyszałem tę reklamę dziś rano i w ogóle nie zwróciłem na to uwagi (fakt, że już wypadałem z mieszkania).
Myślę, że to zwykły wypadek przy pracy. Zdarza się. Najciemniej zawsze pod latarnią – tak jak z literówkami na tytułowych stronach dokumentów itp.
A może ukryty konkurs? Pierwsze trzy osoby, które zadzwonią ze sprostowaniem wygrywają płytę CD?
Atreusie,
Jest ona użyta tam jedynie jako rodzaj „przyprawy”
i dotyczy tylko pewnych partii w orkiestrze.
A może ścieżki się na CD pomyliły, był na tej samej płycie Mendelssohn i Bruch? A może też koncert Brucha będzie gdzieś tam transmitowany? (choć nie zapowiadany) Oczywiście może być wiele przyczyn.
Oczywiście – chociażby płyta Anne-Sophie Mutter z HvK.
Słówko jeszcze Szymonowi: atreus ma rację. Wystarczy spojrzeć na oznaczenia części Łańcucha II: I. Ad libitum, II. A battuta, III. Ad libitum, IV. A battuta – Ad libitum – A battuta. Oczywiście aleatoryzm Łańcucha II jest inny niż, powiedzmy, Gier weneckich, wszystko jest podporządkowane solowej partii skrzypiec. Ale to jest jednak aleatoryzm.
Piękny utwór, fakt.
A teraz wychodzę 😀
Pani Doroto, wracając jeszcze do „Kisiela”, chciałem zapytać,
jaki właściwie był ten Jego stosunek do mojego ukochanego
Lutosławskiego? Bo gdzieś słyszałem, że dość chłodny. Czy to
prawda?
A w ogóle, to podoba mi się Jego określenie „socrealizm
liturgiczny” (w odniesieniu do produkcji Pendereckiego, Kilara
i Góreckiego).
Oni byli w ogóle bardzo różni od siebie, całkiem innego usposobienia, więc trudno, żeby byli serdecznymi przyjaciółmi. Proszę też pamiętać, że ja znałam ich obu jako bardzo już starszych panów (choć sprawność intelektualną każdy z nich zachował do końca, a Lutos, do czasu choroby – także świetną formę fizyczną), którzy spokojniej już patrzyli na świat, z pewnym poczuciem mądrego dystansu do rzeczywistości.
Pani Doroto,
No właśnie, jest to – jak już napisałem – rodzaj „przyprawy”.
Nie przyprawy, tylko formy. Partie wszystkich instrumentów grane są swobodnie, ad libitum właśnie. Podporządkowane są harmoniom, ale tak jest u Lutosa zawsze.
A teraz już naprawdę wychodzę 🙂
Osobiście wolę Lutosławskiego z lat 60-tych, ale pózniejsze
kompozycje też UWIELBIAM.
Pani Doroto,
Forma całości jest ściśle określona! Pewne „niedookreśloności”
dotyczą jedynie rytmu w ściśle określonych odcinkach partii
orkiestry. Bądzmy ściśli.
Na razie wyłączam się z dyskusji.
Wróciłem z posiedzenia i przeczytałem zapowieź oratorium „Cudowna Mandaryna” Rubika i Preisnera. Pomysł wspaniały, tylko Preisnera bym w to osobiście nie mieszał. Realizował konkretne zamówienia filmowe i chyba to, co zrobił, spełniło swoja rolę. Może to nie jego wina, że publika się na to rzuciła jak na nie wiadomo co. O ile pamietam, sam sie jasno wyrażał, że nie aspirował do tworzenia wielkiej muzyki. Jeżeli jest odpowiedzialny za stworzenie rubika to w tym sensie, że stworzył pole odniesienia wielkiego sukcesu dostepne dla cwaniaków. Myslę, że sam cwaniakiem nie jest. Ale może jestem naiwny, choc za takiego nie uchodze.
Muszę kończyć, po na posiedzeniu zapadły decyzje, które umożliwiają mi zabranie się za konkretną robotę, a jest tego trochę. Na koniec tylko się pożalę, że te wszystkie linki do muzyki u mnie nie działaja, bo youTube jest zablokowane, a i tak od kiedy wymienili komputer na lepszy, nie mam dźwięku żadnego. Moge sobie to odbic dopiero w domu, gdzie ostatnio z kolei prawie zupełnie nie mam czasu.
Stanisławie:
Życzę sukcesów w pracy. A co do Preisnera, sądzę że chodzi o „Requiem dla mojego przyjaciela”.
A wikipedia o ‚Requiem dla mojego przyjaciela’ pisze ślicznie:
Jest to muzyka klasyczna, typowa dla twórczości Preisnera, z towarzyszeniem śpiewu solistów i chóru, podzielona na części, które symbolizują ważne etapy życia człowieka. Pieśni wykonywane są w trzech językach: po polsku, w grece i w łacinie.
Dzień dobry Pani Kierowniczce i wszystkim Bywalcom Dywanika. 😀
@Stanisław:
Zapowiedź oratorium faktycznie przefajniona.
Wersja 1.1:
Cudowna Mandaryna – nowe oratorium sceniczne Piotra Rubika. Libretto Zbigniew Książek na motywach artykułów z Gali i Vivy losowo wybranych metodą I Ching.
Ale kot chyba powinien zostać…
Aleatoryzm „dotyczy tylko pewnych partii w orkiestrze?” No cóż Szymonie, wystarczy zajrzeć do partytury, by się przekonać, że rację ma Pani Kierowniczka (dziękuję za wsparcie) – weźmy choćby część I Łańcucha II: z wyjątkiem 10 taktów zapisanych w konwencjonalnym metrum, cała ta część koordynowana jest za pomocą aleatorycznych bloków;część trzecia jest również prawie w całości skomponowana techniką ad libitum.
Oczywiście dokładnie zanotowana partia solowa jest na pierwszym planie, a faktura w sekwencjach ad libitum nie tak gęsta jak w utworach z lat 60-tych (w pierwszej części nie ma żadnych dwunastodźwięków, akordy są w większości czterodźwiękowe) – niemniej już tytuły części I, III (i IV) wskazują, że aleatoryzm nie jest jedynie ‚przyprawą’ (tak określiłoby się według mnie aleatoryzm w Chantefleurs et Chantefables, obecny tam tylko w Le Papillon).
Komentując swój utwór Lutosławski zresztą pisał we wstępie do partytury, że element przypadku odgrywa tu pewną rolę i należąc do jego środków wyrazu od roku 1960 nadal dostarcza mu nowych możliwości.
Oczywiście nie traktuję naszego sporu zbyt poważnie – co dla kogoś jest jeszcze przyprawą, dla innego awansuje do roli jednego z istotnych składników. Nieważne. Rzecz jest piękna niezależnie od tego jak ją przyrządzono…
Wersja 1.1. doskonała. Mozna uzupełnic informacjami o zwrotach akcji wyznaczanych kolorami włosów.
Co do Preisnera, rzeczywiście zapomniałem o Requiem. Chyba sam skorzystał ze wskazanych przez siebie możliwości. Cóż, chęć sukcesu ma każdy, a jak przypadkowo coś się już wypróbowało…
Na koniec uwaga zielonego w teorii muzycznej do dyskusji o aleatoryźmie. Ważne, co Atreus napisał na koniec. Rzecz jest piękna niezaleznie od tego, jak ją przyrządzono. Tak ja odbieram muzykę. Ale chetnie czasem poczytam fachowców, żeby zrozumieć, dlaczego mi sie podoba lub nie. Czasami coś zrozumiem, czasami, jak przy fakturze w sekwencjach ad libitum, raczej niekoniecznie.
atreus – dzięki za wyręczenie; już miałam zamiar zrobić tu dłuższy wykład, na czym polega aleatoryzm kontrolowany Lutosławskiego, i wszyscy zanudziliby się na śmierć 😆
PAK-u – Wiki mnie rozwaliła. Nie pierwszy raz zresztą 👿
Stanisławie. Jesli ktoś jest cwaniakiem, to właśnie pan P. I to do entej potęgi. No, może jeszcze laureat Oscara mu dorównuje.
Szanowny Atreusie,
Nie stwierdziłem, że nie ma tam tej techniki, jednak
– w porównaniu z wcześniejszymi utworami Mistrza – została ona
użyta w sposób mniej wyrazisty (czy jak kto woli – bardziej
dyskretny) i tylko w partii orkiestry (partia solowa jest całkowicie
ściśle zapisana).
Zresztą, jakie to wszystko ma znaczenie – liczy się wyraz muzyki;
technika pełni rolę służebną.
Proponuję zatem – w zgodzie – zakończyć ten „techniczny” temat.
Pozdrawiam.
Wiki nie powinna rozwalać, tylko należy ją poprawiać i uzupełniać, ze stosownym uzasadnieniem.
A tak na marginesie – w Nowej Muzyce „siedzę” już 13 lat.
A po co mamy się licytować, kto ile siedzi (ja na pewno najdłużej 😆 ). W tym konkretnym wypadku ważne, czy się czyta partytury. Jedna rzecz – technika, druga – efekt. Józef Koffler był pierwszym polskim dodekafonistą, a słuchając jego utworów nie powiedziałoby się tego – tak dobierał serie i tak ich używał. I tak jest z późnymi utworami Lutosa – z czasem nauczył się w taki sposób stosować tę technikę, że można jej nie zauważyć na pierwszy rzut ucha. Po co więc się upierać przy czymś, o czym się po prostu nie wie.
I jeszcze jedno – partyturą nie dysponuję, wszystko oceniam
słuchowo.
Tak właśnie myślałam. Więc jeszcze raz: po co się upierać?
Dajmy już spokój i na przyszły raz nie wdawajmy się w takie przegadywanki, bo to nie ma sensu.
Pani Doroto,
Doskonale znam definicję „aleatoryzmu kontrolowanego”
i naprawdę rozróżniam „sekcje aleatoryczne”, od tych
dyrygowanych według określonego metrum.
A w ogóle to macham dawno niewidzianej hortensji! 😀
Powiedziałam: dość tych pogadanek. Nie ma Pan racji i się Pan upiera. Jeżeli na ucho Pan napisał, że tam jest mało aleatoryzmu, to znaczy, że nie był Pan w stanie odróżnić sekcji aleatorycznych od taktów. Naprawdę nie widzę powodu, żeby to ciągnąć.
O, to ja też hortensji pomacham! Tylko ja ogonem. 😆
Gostku, dlaczego zakończyłeś oratorium, które właśnie tak pięknie zaczęło się rozwijać? Zacząłem czytać i już się cieszyłem na dalsze ciągi, które zapewne dostaną dopisane, a tu – koniec i bomba. I nawet tromby na koniec nie zagrały. 😥
Pani Doroto, w czym nie mam racji???
Niepotrzebnie się Pani denerwuje.
To, że ma Pani dyplom Akademii Muzycznej – o niczym nie świadczy!
Niejaki Rubik też ma.
Khem,
To miała być tylko zapowiedź… czy zostałem wywołany do tablicy?
Mam pewne obawy co do mojej dogłębnej znajomości muzyki kompozytora i tragicznej bohaterki oratorium.
Ale tromby nie zagrały, bo Kot wyłonczył interkonekt.
Zresztą, jeśli faktycznie do ustalenia kolejnych części oratorium mamy stosować metody losowe, to jego treści ani zakończenia nie można określić.
Jeśli zaś założymy, że bohaterka oratorium podczas ww. festiwalu stosowała technikę aleatoryzmu niezamierzonego, to zaczyna się robić już bardzo szaro i indeterministycznie…
No, to teraz już Pan Szymon był uprzejmy pojechać za daleko. Nie dość, że nie umie się przyznać do błędu, jeszcze zaczyna się wyładowywać na mnie.
Żegnam.
Tromby (nr 13):
http://www.emusic.com/album/Witold-Lutoslawski-LUTOSLAWSKI-Preludes-and-Fugue-for-Solo-Strings-MP3-Download/10874443.html
Gostku, przy TYM oratorium dogłębna znajomość czegokolwiek mogłaby być chyba tylko przeszkodą. 😆
Wołałem do tablicy, bo bawić się lubię, a tu ledwo się zaczęło, a już się skończyło. 😉
Jak głosiła dawna pieśń: po co nam to było, po co nam to było, jeszcze nic sie nie zaczęło, a już się skończyło 😉
A wszystko jak zwykle przez Kota…
A teraz zaczęła sie godzina powrotów do domu. I ja sobie idę.
Skończyło się przez kota
Kot narobił kłopota – niee
kot narobił do …..
też nie.
kot wyjrzał zza płota
ten kot to straśna psota
na nic taka robota hej.
Czy te powroty
to też przez koty? 😯
Nie, to przez psy,
a zwłaszcza tego,
któren w adresie
myle sie 😉
To jest na pewno
przez te psy, które
zjadły już zęby
i klawiaturę. 😉
Jak klawiatury nie ma,
To jak tworzyć poema? 😯
Nie obrazcie się, ale… tak nie na temat…
Coś mi sie tak dzisiaj…
http://www.youtube.com/watch?v=v3yKgJ02PB8&feature=PlayList&p=730C6F4816CB5E57&playnext=1&index=23
Klawiatura nadgryziona
w różne esy i floresy
niekorzystnie nader wpływa
na poema i adresy. 🙁
A za co tu się, Alicjo, obrażać. Potęsknić co najwyżej do wtóru… 😉
Tylko za czym? Za wiosną chyba…
Się porobiło. Ale założe się, że to przez przypadek i do tego zupełnie niekontrolowany. Kolejny przykład, co Rubik robi z mózgiem.
Pani Kierowniczko, jak się Szymon upije ze zgryzoty i wstydu, a potem wytrzeźwieje, to proszę dać mu ostatnią szansę…
E, nie myślę, żeby się upijał… Taki poważny człowiek się nie upija 😉
Jeden z moich kocurów jest kompatybilny z kotkami. Czy można o nim powiedzieć, że ma włonczony interkonekt? A pozostałe dwa – wyłonczony? 😯 Ten włonczony bardzo się ostatnio uaktywnił i włóczy po peryferiach 😎
😆
Alfredo? 😉
Witaj, hortensjo!!! A czemu tylko tak przelotem?
Cudowna Mandaryna wyborna jest. Tylko mam pytanie – czy nagle zwroty akcji spowodowane przefarbowaniem, czy tez symbolizowane przefarbowaniem siegaja znaczenia barw wedlug, dajmy na to Arcimbolda? Bo wtedy Cudowna Mandaryne z owocow cytrusowych i wiechcia pietruszki mozna niczym pomnik na rondzie degola postawic. A nuz sie jaki Pigmalion znajdzie, ozywi i czytac nauczy.
Popieram w pelni. Nawet aleatoryczna Mandaryna by mi odpowiadala pod palma. Taka, co to aleatorycznie i ad libitum czesci ciala zmienia i odzienia zamienia.
Jakoś nie jestem teraz w stanie kontynuować o Cudownej Mandarynie, bo zajmuję się w tej chwili TAKĄ muzyką, że nic jej zakłócać nie może…
Nie jest to Lutosławski. Ani Mendelssohn. Ani Bach, ani Mozart.
Ale jest to klasyka nad klasyki!
Napiszę o tym potem.
Chwileczkę…
Przelotem to chyba ja się miałem pojawiać?
Arcimboldo to ten, co twarze z gruszek i ogórków malował… No nie wiem. teraz nie za bardzo miałem czas pomyśleć nad rozbudowaniem koncepcji dzieła.
A może by tak wspólnie, metodą drobnych kroczków, każdy po trochu?
Interkonekty to chyba raczej są podłonczone niż włonczone.
Poza tym to trochę delikatny temat u mnie ostatnio, bo nasza Kicia wczoraj została pozbawiona kompatybilności… 🙁 Ale trzeba było, bo to domowa Kicia jest.
Ja sie tylko poskarze ( w imieniu Alicji rowniez), ze u nas od kilku tygodni jest straszna zima z duza iloscia sniegu. Teskni sie za ta wiosna. 🙂
Można wrócić do pracy zbiorowej, tym bardziej, że już takowe miały tu miejsce… 😀
Oj, biedna ta Kanada!
A więc interkonekt zaistnieje dopiero, jak się Alfredo podłonczy? To teraz będzie można to elegancko nazwać 😎 Dotąd to on się po prostu łajdaczył 😉
A Ty, Gostek, pozbawiłeś Kicię serenad i uwielbienia 🙁
Gostku, ale Ty pojawiasz sie Przelotem ZAWSZE, a hortensja jakos tak eterycznie zniknela. Przelotem wyjatkowym.
No to zgadujemy, jaka muzyka zajmuje sie Pani Kierowniczka.
Moze tangiem?
Moze slangiem?
a moze Vivaldim?
Bruchem moze
Moze Brahmsem
Moze pieknym Waldim?
Moze Chopkiem
Czy Cezarem
Cui majacym niczym Ajnsztajn
Prokofiewem?
Beethovenem?
Czy tez ksieciem Waldstein?
Przepraszam, do pracy zbiorowej trzeba z lopata do Kanady, odkopac spod sniegu Pania Sekretarz. Inaczej niewazne!
Kierowniczka przeczy:
ależ nic z tych rzeczy…
Tu do sniegu wymyslono tzw. snowblower. 🙂
A także nocnych eskapad w jedną stronę, bo z I piętra w bloku można się wydostać, ale z powrotem już trudniej…
Interkonekt jest zawsze, jest podłonczony lub nie. Jak jest podłonczony, to sprzent powinien dawać ładny dźwięk.
Nawet Mandaryna…
Klasyka nad klasykami… hm… i to jeszcze przedmiot Kierowniczej działalności… hm… a… no…
Dobra, przecież Kierowniczka napisze potem.
http://alicja.homelinux.com/news/img_6919.jpg
No?!
Jerzor tylko popatruje, kto mu w sukurs…
PA2155
my starodawni 😉
Zadnych snowblowerów, tylko mięśnie!
No, Alicjo, masz interkontynentalnego nosa!!!
Wlasnie nam Sekretarza trzeba
do ogarniania mandarynowego nieba
Tereso… mam słać Jerza?! Toż my pakujemy się do Afryki zaniedługo…
Ale tam… zaraz go wygonię do zamiatania świata 😉
A propos zamiatania świata, wczoraj wywiózł z garażu butelki po winie, do czego zabierał się od roku pół prawie. Za to pokupił goudę niewielką oraz następne butelki, nie powiem, ile. I teraz się martwi, że ja to wszystko wypiję. No do jasnej… jak trzeba, to trza!
I grał tu Nahorny…
http://www.youtube.com/watch?v=ZoRCjCCUhF4&feature=related
Mam lepsze, oryginalne nagrania, ale na skróty… bez youtube 😉
Ja tam nie chcę smędzić, ale wtedy ludziom sie chciało grać i spiewać, i przykładali się do tego.
Teraz jakaś katoda i te inne pomarańcze, o których zupełnie inaczej śpiewał Tadek Wozniak.
http://www.youtube.com/watch?v=DVd9t8372cs
I słowa, słowa…
Na Dobranoc chcialam wrzucic jakas Cudowna Mandaryne, ale sie nie da. Nawet wrzucic sie nie da Cudownej Mandaryny. Cudowna Mandaryna nie do wrzucenia jest. Czyli do wyrzucenia, cbdo.
PS Oszczedze Wam koszmarow
Teresa,
pisałam powyżej!
A wrzucić.. na przykład to :
http://www.youtube.com/watch?v=ZZO181GkGoI
🙂
Alicjo, znam oryginal. Trudno powiedziec, czy przesliczny.
😆
Ja niniejszym, zgodnie z obietnicą, wrzucam dla Pani Kierowniczki wzmacniacz, czyli coś dla wzmocnienia. Wystarczy setka, czy dolać? Z lodem czy bez? 😆
Pokoj numer osiem
😆
http://www.youtube.com/watch?v=nNrT9ys6-EU
Bobiczku, z lodem 😉
Teraz oglądam jeszcze DVD należące do tematu. Potem zrobię wpis. Chyba nie będę jeszcze na tyle urżnięta 😀
W rozie cego wse moge wykraść z safki mojej gaździny kapecke kawy, Poni Dorotecko 😀
E, Owcarecku, aż tak źle to nie jest 😀
Jo ino tak…
(Sławomir Mrożek, „Indyk”, akt nie boce ftóry) 😀
… no może wrzuta nie prześliczna, ale kocham tych chłopaków, Tereso!
Yes yes yes, to moi przyjaciele z Kingston!!! Nie śmiejcie się, wy tam od POWAGI… 😉
http://www.revolvertv.com/
Ja jeszcze dla Pani Sekretarz wyjaśnienie postu Teresy z 23:41. Chciała ona przez to powiedzieć, że zna osobę, która miała być ową prześliczną wiolonczelistką. Mieszka ona w Paryżu. A czy prześliczna, czy nie prześliczna… w naszym wieku wszystkie jesteśmy prześliczne z definicji 😆
Kierowniczko…
no jakżesz… trzeba było dodawać to „a naszym wieku”?! My jesteśmy, byłyśmy i będziemy prześliczne w każdym wieku 😉
(Tu mi się inne Skaldowe… „Byłaś, jesteś i bedziesz…”)
Byłaś u kresu drogi dalekim światełkiem
Nadzieja, którą darmo szukać mędrca szkiełkiem
Byłaś serca stukotem i myśli gonitwą
I żebyś wreszcie przyszła, żarliwą modlitwą
Byłaś liściem świecącym w purpurze jesieni
Byłaś drzwi niecierpliwym uchyleniem w sieni
I chwilą, w której zamarł czas i znikła przestrzeń
Przez jedną chwilę byłaś, tym byłaś a jesteś…
Jesteś wesołym ogniem co strzela wysoko
Nadzieją, którą darmo szuka mędrca oko
Czasem mierzonym serca biciem niecierpliwym
I żebyś tu została westchnieniem żarliwym
Jesteś moją muzyką w siedmiu strunach śpiącą
I garścią śniegu, w która wtulam twarz płonącą
I nitką co się złoto w przędzy myśli przędzie
Tym wszystkim dla mnie jesteś, tym jesteś, a będziesz…
Będziesz wiatrem wiosennym co wieje od rzeki
Będziesz snem, co zmęczone zamyka powieki
Moim świtem spokojnym, dni szarych pogodą
Będziesz soli okruchem i chlebem i wodą
Będziesz niezgrabnym wierszem i świerszczem w kominie
Babim latem w jesieni i kolędą w zimie
Bo tak nam już sądzone, tam gdzie ja i Ty wszędzie
Byłaś jesteś i będziesz…
Byłaś, jesteś i bęędziesz… turli dudi turli da 😉
Kierowniczko…
a nie była to Łucja? 😉
Mieszka w Paryżu, i w żółtych płomieniach prawie…
Nie, bo to wiolonczelistka 🙂
Niejaka p. Barbara Marcinkowska.
A Łucja od kilku lat nie żyje 🙁 I w Warszawie umarła jak najbardziej.
http://www.lucjaprus.ovh.org/biogram.php
Tak się składa Szymonie, że utwory Kafiki, ktore kazał zniszczyć NIE były skończone. Może powinieneś do swoich postów dodawać adnotację „a rebours”, bo gdzie nie zajrzę, to wsyztsko „na opak”.
Monty, chyba nie przeczytałeś mojego wpisu z godz. 13:29.
Ale racja, do „Jamy” trzeba dodać jeszcze „Zamek” i „Amerykę”
(czytałem je bardzo dawno i stąd chyba to przeoczenie).