Milestone
Wiem, wiem, że ten tytuł kojarzy się z inną, poprzednią płytą Milesa Davisa. Też wspaniałą. Ale w rok po Milestones (1958) Miles wraz z Coltrane’em, Adderleyem, Paulem Chambersem, Jamesem Cobbem, Billem Evansem i – w jednym kawałku – Wyntonem Kelly, wchodzą do słynnego studia Columbii na 30. ulicy w Nowym Jorku i tworzą coś, co staje się prawdziwym kamieniem milowym (i Milesowym) w historii jazzu, a właściwie, co tu dużo gadać, muzyki w ogóle. Dokładnie 50 lat temu. Zaledwie na dwóch sesjach, 2 marca i 22 kwietnia, praktycznie z marszu (trzy kawałki grywali najpierw na koncertach, dwóch nie), mając założony z góry jedynie zarys, nagrywają, prawie bez powtórek, w nieprawdopodobnym natchnieniu.
Na 50-lecie albumu SONY wydało wersję kolekcjonerską, z którą się właśnie zapoznałam; ponadto album dwupłytowy oraz trzypłytowy z DVD. W wersji kolekcjonerskiej są te trzy płyty plus niebieski winyl (nawet miałabym go na czym zapuścić, bo stoi jeszcze w domu takie z igłą, ale nie używam i raczej już nie będę), do tego album w twardej oprawie z tekstami i zdjęciami oraz osobno fotosy z sesji. W albumie obok tekstów krytyków jest wręcz dokumentalny zapis obu sesji, słów, które na nich padały. Na pierwszej płycie jest całość kanonicznego zestawu, z suplementami – urywkami kilku utworów, których nagranie Miles przerywał z jakichś tam powodów. Wyjątkiem jest kompozycja Flamenco Sketches, która została nagrana w całości dwa razy – wersja, która nie weszła na płytę, została umieszczona zaraz po tej, która weszła, no i można sobie świetnie porównać. To znakomity przykład na to, co mówiliśmy przy okazji poprzedniego wpisu: że zwykle wielkich artystów smak nie zawodzi i wybierają lepszą wersję. Druga wersja tego utworu jest szybsza, z bardziej ostrym brzmieniem trąbki, a mimo to wydaje się bardziej monotonna. Brak jest tego cudownego, zmysłowego rozleniwienia, które jest zresztą na tej płycie nie tylko w tym utworze. (Każdy bliżej zaprzyjaźniony z tą płytą ma jakieś związane z nią wspomnienia-skojarzenia: dla mnie ten akurat kawałek to muzyka wychodzenia skądś nad ranem…) To samo dotyczy pierwszego na płycie So What, tego nieprawdopodobnego początku granego przez Billa Evansa z Jimmym Cobbem, przygotowującego wejście Milesa dokładnie w punkt. W albumie jest reprodukcja autorskich nutek tego utworu – zupełnie inna muzyka, w basie zamiast charakterystycznej melodyjki, czegoś w rodzaju riffu – po prostu triola. Tak jak w tym wykonaniu. To już praktycznie inny utwór. Nie wiem, jak Wam, mnie się ta druga wersja mniej podoba, choć jest tu adrenalina, i owszem, i na sali pewnie by mnie wzięło, ale Miles tu jakoś pajacuje, no i w ogóle nie ma już tu nastroju. Zresztą gra z innymi muzykami – wrażliwość młodego Hancocka była zupełnie innego rodzaju niż Evansa. Ale jak się już słyszało tamto… A na drugiej z płyt w omawianym komplecie jest kilka utworów z 1958 roku, granych w tym samym składzie jak na Kind of Blue (utwory to: On Green Dolphin Street Bronisława Kapera, Fran-Dance (dwie wersje), Stella for Starlight i niesamowita w tym opracowaniu Love for Sale Cole’a Portera), a na koniec właśnie taka szybsza wersja So What.
Na DVD jest dokument Celebrating a Masterpiece: Kind of Blue. Wypowiadają się tam takie postaci jak ostatni żyjący muzyk z tego genialnego zestawu – Jimmy Cobb, a także Herbie Hancock („jak raz zostałeś dotknięty przez Milesa, nie mogłeś się od niego uwolnić”), Ron Carter, John Scofield i wielu innych muzyków, w tym jedna tylko kobieta – nieżyjąca już Shirley Horn. Także muzykolodzy, inżynierzy dźwięku – wszyscy prześcigają się w zachwytach i próbują analizować fenomen.
Dla mnie osobiście fascynująca jest przede wszystkim nieprawdopodobna jedność tej muzyki, jakby na jednym oddechu, w jednym porywie. Przecież oni wszystko improwizowali, a jednak i proporcje, i nastroje, i wręcz jedność tematyczna – wszystkie prawie tematy opierają się na sekundach – są takie, jakby rzecz pieczołowicie komponowano. Przecież tematy So What i Freddie Freeloader są niemal identyczne, a i wejście trąbki w Blue in Green jest też sekundowe. Wreszcie All Blues – niestety na tubie jest tylko koszmarna jak dla mnie wersja z 1964 roku, też z Hancockiem, Shorterem, Carterem, zapędzona i bez cienia subtelności – a przecież jak wspomnieć, jak na płycie Evans z Cobbem wyczarowują wręcz początek, wydobywają go z jakiejś tajemnicy…
Tak, to musiały być specjalne dni, zwłaszcza ten 2 marca. Jakieś tchnienie zbiorowego geniuszu.
Komentarze
Ha, ha, wcale się nie zdziwiłem, bo byłem na 99% pewien, że z tą klasyką innego rodzaju o Milesa chodziło. Mam nawet świadka, że wyraziłem to przypuszczenie jeszcze przed ukazaniem się wpisu. 😉
Ale oczywiście chętnie bym się przy tym słuchaniu pod uszy Kierownictwa podłączył. 🙂
To ciekawe, ze p. Kierowniczka zwrocila uwage an aspekt zgrania przy produkcji tego nagrania. Czy to nie jest aby typowe dla nas, ktorzy nie zaznali ciaglosci dziejow, rowniez muzyki, w tym jazzu?
Bo chyba ci muzycy znali sie jak lyse konie, grali ze soba pewnie latami (poza mlodziankami jak Hancock), wiec to wszystko mialo czas sie dotrzec, nawet jezeli bylo popychane przez rewolucjonistow w rodzaju Davisa.
Slyszelem kiedys wywiad z Paulem Simonem, ktory opowiadal, ze jego ojciec byl muzykiem sesyjnym i jak wybuchl rock and roll, to to wcale nie byla dla nich taka znowu rewolucja. Ot, po prostu zaczeli grac cos nowego. Nie bylo przeciez muzyki, ktorej nie byli w stanie zagrac. Dopiero pozniej sie to wyksztalcilo w miny, grepsy, chwyty i rozne tam wywijania mikrofonem tak charakterystyczne i koniecznie inne dla poszczegolnych pokolen.
Dla mnie chronologia rozwoju muzyki jest szalenie wazna ale tez i trudna do zrekonstruowania, bo na przyklad swiadomy pierwszy kontakt z Davisem mialem przez Bitches Brew, co sprawilo, ze odbieralem Go przez dlugie lata jako zdecydowanie dla mnie za trudnego. Ale w Polsce nie bylo latwo tego wszystkiego „po kolei” wysluchac i zaabsorbowac. A teraz jest tego tak duzo do odrobienia…..
Plotkarskie domysły na temat wiolonczelistki prześlicznej wstawiłam pod poprzednim wpisem. Co do Milesa… czytał ktoś jego autobiografię? Doskonale się to czyta, bardzo polecam. Mniam! <– taka proza mięsista.
O matko… pochlapałam sobie szlafrok (malinowy) maślanką…No wiecie co?! Żeby chociaż czerwonym winem, ale maślanką?! Ale plama!
Chyba pójdę dospać.
Ale zanim, powiem, że ja jazz to tak miejscami odbieram. Milesa jednak całego i z kościami. Zwłaszcza po lekturze autobiografii. Kind of blue, indeed 😉
Szwed (mój ulubiony muzyk) mi podsyła własny „Tutu” w formacie FLAC, czyli studyjne nagranie, nie mp3. Nie jest to całkiem piratowanie…
http://alicja.homelinux.com/news/Pirates_at_work.jpg
😉
Off topic znowu…
Ha ha… to było to, co zagrażało kulturze światowej, te długowłose chłopaki. Mojej Babci się podobali – jakie ładne chłopaki, w garniturach i pod krawatem!
To był najważniejszy argument za, według Babci.
Nie śpię nadal, rozważamy ze Szwedem początki rocka.
Szwed miał zaledwie 3 miesiace, jak rzeczona czwórka wylądowała tam…Ja juz byłam dorosła i kochałam się na zabój w George. Zawsze. No to co się dziwić, że tu Jerzor…
http://en.wikipedia.org/wiki/File:The_Beatles_in_America.JPG
Zacznijmy od tego:
http://www.kind-of-blue.de/seiten/boxen/miles_kob_box.htm
Fanatycy są wśród nas.
Właściwie nie pamiętam, kiedy olśniło mnie Kind of Blue. Płytę kupiłem jakoś pod koniec lat 80′. Mój ojciec ma czarną, ale jakoś nie pamiętam, żeby jej słuchał (przynajmniej w mojej obecności). Paradoksalnie, moim ulubionym elementem płyty jest właśnie Evans. W ww. autobiografii Davis wspomina, że Evans przekonał go, czy też „podjarcował” („turned me on to”) do Debussy’ego i to słychać na tej płycie.
Jako kontrast można sobie posłuchać wersji wykonywanych w Sztokholmie
http://shopping.yahoo.com/p:Live%20in%20Stockholm%201960%20%5B4%20CD%5D:1921105575
Właściwie po tej płycie jazz mógłby przestać istnieć, bo wszystko zostało na niej powiedziane. Bitches Brew, jakie by nie było rewolucyjne, było tylko podłonczeniem (już więcej nie będę!) do prądu improwizacyjnych koncepcji wypracowanych przy okazji Kind of Blue.
KoB to płyta, której prawie w ogóle nie słucham, bo bardzo rzadko zdarza się okazja godna wrzucenia jej do odtwarzacza… 🙂 Podobnie jak Goldbergowskie z Gouldem (1982) i kilka innych pozycji.
Jeśli chodzi o chronologię, to zawsze można sobie odtworzyć post factum. Nie uważam, żeby to był jakiś specjalny problem dla udzielających się tu wyjadaczy.
Ja np. do The Birth of Cool jeszcze nie dotarłem i właściwie tej płyty nie znam.
Gosteczku, jeden link w poście, na miłość boską!
NTAPNo1 – Hancock w Kind of Blue jeszcze nie grał (a ci, co tam grali, faktycznie znali się jak łyse konie). W Bitches Brew i owszem jak najbardziej, ale to o dziesięć lat późniejsze. Tam jeszcze rytmy takie różne, poza tą podłonczoną 😉 elektryką… No i to już zupełnie inna bajka, inny muzyczny świat. Dla mnie też w zasadzie w KoB wszystko zostało powiedziane.
Nie rozumiem nic z Tego. Przeciez te chłopaki kiepsko śpiewały. Melodie mieli ładne, ale te głosy nieczyste. To o the Beatles. I to moja opinia z czasów pierwszych kontaktów z ich muzyką. Jak sie tak zadąłem to sporo trwało zanim zmieniłem zdanie. Bo jak się sobie coś wmówi to potem jest się głuchym i ślepym. Ale z ta muzyką przynajmniej nie było problemu dostępności. NTAPNo1 ma racje, że śledzenie rozwoju jazzu w latach 50-tych było w Polsce bardzo trudne. Ja miałem dostęp tylko przez Conovera na krótkich falach. Na krótkich falach najlepiej wychodziła orkiestra Glena Millera, zresztą jej kontynuacje oglądałem i słuchałem na żywo we Wrocławiu. Davis czy Parker na uciekającej fali krótkiej nie dał sie słuchac. Pod koniec lat 50-tych zaczęło do nas coś docierać, ale prawie nikt sie w tym nie orientował z wyjątkiem profesjonalistów. Teraz sklepy z płytami zawalone są płytami z tamtego okresu. Jednak wiele płyt Davisa to jakieś dziwne składanki, które nie są w stanie wprowadzić w nastrój. Nie wiem kto i dlaczego tak to podobierał. Trzeba mieć dobrą orientacje, żeby wybrać z tego, co należy. W pewnym momencie przestałem kupować płyty z jazzem u nas i zamawiałem tylko z amerykańskiego amazona po dokładnym przestudiowaniu wszystkiego o płycie. Czasami nawet płyty wykonawców niby zbaczających w kierunku pop. Parę lat temu kupiłem płytę Molly Johnson z 2003 (bodajże Another Day). Poznałem ją przez Mezzo i bardzo mi sie spodobała, mojej również. Odgrywaliśmy tę płyte pare razy przyjmując przyjaciół. Pokupowali jej płyty, ale nowe z 2008. Według mnie zupełnie nie to. A teraz Another Day można kupić w polskich sklepach za 50 złotych. Tyle, że w ostatnich latach więcej o niej pisano i trochę jeździła po Europie. Kiedys też wpadło mi do głowy kupić dwupłytowy album (bodaj Po godzinach by było po polsku) z koncertu zorganizowanego przez Clinta Eastwooda. Sam gra na fortepianie w paru utworach. Wtedy udało sie go ściągnąć bez problemu. Ostatnio nie chcieli mi przysłać czegoś, bo jakoby nie wysyłają do Europy z powodów prawnych (?). Pewnie chodzi o prawa autorskie już nie na poziomie płyty, ale i kraju, w którym ma byc odtwarzana. Może źle to interpretuję, ale chętnie posłucham wyjaśnień fachowców. Z muzyką klasyczną nie miałem takich kłopotów, ale tę kupuję w Europie. Z tego samego powodu (law reasons) nie mogłem sprowadzić z USA bluesowego mikrofonu Green bullet do harmonijki ustnej. Mozna go kupić i w Polsce za 500-600 zł, tylko w Stanach kosztuje 70 dolarów. Ależ tu pomieszałem tematy! Nie dziwię się, że dostałem ostrzeżenie „Za szybko wysyłasz”
Stanisławie,
słusznie ŁotrPress dobrał Ci się do skóry, nie należy szargać świetości, a The Beatles są święci i koniec!
To nie o to chodzi, czy mieli głosy dobre czy nie. Chodzi o Sprawę, czyli genezę rocka. Nie można o rocku mowić bez pominięcia tego (landrynkowego w sumie) zespołu bigbitowego! 😉
Poza tym podobali się mojej Babci, o! 👿
O linkach sobie przypomniałem, kiedy klikałem w „Dodaj komentarz”… grrr.
Na BB oczywiście już były polirytmie i inne poli, ale zasadnicza idea wchodzenia do studia i grania z biegu pozostała ta sama.
Nie wiem o jakie składanki Davisa chodzi Stanisławowi, bo przecież dyskograficzne płyty też można kupić, i to nawet niedrogo.
Zarąbiście drogie są za to wszystkie wspomniane przez mnie boxy, nie bardzo wiem dlaczego. O ile w boxach inna jest przeważnie kolejność utworów, które są na płytach dyskograficznych, pozwalają usłyszeć rozwój idei prowadzących do powstania danej płyty. Słuchanie ich jest faktycznie męczące, ale bardzo pouczające.
Lepiej najpierw poznać płyty dyskograficzne.
Moja toplista Davisa (w kolejności „dowolnej”):
Kind of Blue, Decoy, In a Silent Way, Live Evil (z Jarrettem na fort. Fendera!), Dark Magus, Seven Steps to Heaven, Round Midnight, Miles Smiles.
Po troszku z każdej epoki. Ostatnich płyt nie ma, bo ich nie lubię. Wyjątkiem może jest Aura, ale to właściwie hołd Mikkelborga Davisovi, na którym mistrz się dyskretnie udziela tu i ówdzie.
O niemożliwości sprzedaży amerykańskich produktów w Polsce chyba decydują wpływy z podatków – coś jak regiony na płytach DVD. Ot, kolejny przewał korporacji, żeby skubnąć konsumenta.
Poza tym import rzeczy z Hameryki do Polski grozi dowaleniem VAT i, co gorsza, cła.
Mojej mamusi Beatlesi podobali się też, choć ogólnie podchodziła do takiego czegoś jak pies do jeża. Ale przy niektórych piosenkach Beatlesów potrafiła powiedzieć „Jakie to piękne!”. Uwielbiała np. Eleanor Rigby, pewnie dlatego, że nawiązuje do klasyki.
Alicjo, Stanisław poszargał świętość wspomnieniowo, tj. napisał, co myślał na początku o nich. Beatlesi i głosy mieli dobre, i śpiewali czysto, tylko inną manierą, która wymaga czasem intonacji trochę obok – jak bywa i w folku.
A jazzu mojej mamie nawet nie śmiałabym aplikować 😉 Jak słuchałam Coltrane’a i ona to słyszała z drugiego pokoju, to potem mówiła, że nic z tego nie rozumie 🙁
No to dla Gostka z The Birth of the Cool 😀
http://pl.youtube.com/watch?v=00GoWSaOSOA&feature=related
Prehistoria, co? A tylko dziewięć lat wcześniej…
Dziękuję.
Gwoli nieskromnej ścisłości, kiedy mówię „nie znam”, to znaczy że nie spędziłem z daną płytą/ utworem trzech tygodni zamknięty sam w pokoju 😀
Nie wiem, dlaczego Beatlesi mieliby śpiewać „nieczysto”. Może chodzi o jakiegoś diabła?
Harmonie wokalne mieli niezrównane. Dorównują im tylko Crosby STills Nash and Young i może Bee Gees.
Gostku,
w przypadku BeeGees zrozumiałe, przecież to bracia, z moją siostrą Baśką mamy to samo, harmonię głosów, byłyśmy słynne z tego na szkolnych akademiach i tych tam…Ja mam deko niższy ton niż Baśka. Do tej pory nam wychodzi 😉
ALE, jak już o harmonii głosów, nie da się pominąć ABBY 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=cfoc-dTG_1c&feature=related
Aha, belferski nawyk każe mi zakwestionować sens stwierdzenia:
„w formacie FLAC, czyli studyjne nagranie, nie mp3”
FLAC to jest bezstratna kompresja pliku WAV (coś w rodzaju ZIP dla plików muzycznych) i nie wiem, co studyjne nagranie ma do tego…
MP3 jest kompresją stratną. Po konwersji CD na MP3 część muzyki ginie bezpowrotnie. Przekształcenie pliku FLAC na CD audio teoretycznie pozwala uzyskać jakość równą oryginalnemu CD.
Pliki FLAC są sporo większe od nawet wysokiej jakości plików MP3.
Tak na marginesie, nie rozumiem, dlaczego w dzisiejszych czasach twórcy nie chcą udostępniać muzyki właśnie w tym formacie, albo przynajmniej do wyboru, razem z MP3. Nie wszyscy ściągają muzykę prosto do ajpodów, a zrobienie CD audio z FLAC nie jest wcale skomplikowane – wymaga zainstalowania programu lub pluginu do np. Nero.
Myśmy z siostrą w młodości też śpiewały na głosy. Potem ona bez sensu wpadła w jakieś kompleksy i przestała 🙁
Wyobraziłam sobie właśnie naszych Braci Mniejszych wspólnie na głosy śpiewających hymn…
Gostku, zapominasz, że w dziedzinie muzyki jestem miłośnikiem – dyletantem. Zdazrało mi sie sądzić, że kupuję płytę „dyskograficzną”, a potem okazywało się, że kupiłem składanke. W sklepach, nawet bardzo duzych, trudnou zyskać wyczerpujące informacje o towarze. Na ogół im mniej warta płyta tym mniej można się o niej dowiedzieć z opisów na opakowaniu, a często wręcz świadomie wprowadzają w błąd, choć wprost nie kłamią. Potrafią w składance wypisać duzymi literami tytuł oryginalnej płyty, z której jest jeden utwór, a właściwy tytuł składanki umieścić dużo mniejszymi literami na boku. Bez okularów do czytania moge wprawdzie odczytać dużo, ale sugeruję się napisami o największych literach. Teraz jestem juz ostrozny i nie daje sie łatwo nabrać ale kiedyś zdarzało mi się.
Do jazzu moi rodzice też byli ustawieni bokiem, aczkolwiek chętnie przy nim tańczyli, a lubili tańczyć i robili to chyba dobrze. Na urlopach codziennie chodzili na „fajfy” i 2-3 razy w tygodniu na dancingi, jeśli ktokolwiek jeszcze pamięta, co to było.
Alicjo, nie będę się bronił, Pani Kierowniczka juz to za mnie zrobiła, za co dziękuję. Ale ciekaw jestem, czy w Kanadzie Molly Johnson jest poważana. Mnie się podobała nie tylko ona sama, ale i pianista grający z nią w 2002 roku, bo to widziałem w Mezzo. Na płycie z 2003 (rok wydania, nagrana w 2002)pojawia się wyraźnie chyba tylko w jednym utworze. Daty mogłem pomylić, bo tutaj nie mam dostepu do płyty, ale myślę, że się nie mylę.
Akurat w kwestii dyskografii bardzo przydatna jest wikipedia.
http://en.wikipedia.org/wiki/Miles_Davis_discography
Bardzo starannie opisane tytuły, skany okładek…
Byle nie polska 👿
Jakie poemko napisali o KoB, to godne doprawdy naszego dzieła o Cudownej Mandarynie:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kind_of_Blue
Jeszcze o jazzie. Po objęciu prezydentury przez Obamę wydaje się, że żyjemy rzeczywiście w innej epoce. Młodym może trudno w to uwierzyć, ale na ocenę jazzu przez pokolenie moich rodziców miało wpływ uznanie jazzu za muzykę murzyńską, a więc z istoty gorszą. Nie był to rasizm w sensie nastawinia antymurzyńskiego (nikt wtedy nie używał zamienników dla murzynów). Po prostu nawet osoby najbardziej „postępowe” wiedziały, że murzyn to jednak coś troche innego, może nie koniecznie gorszego, ale pod niektórymi względami troche tak. Nawet ci, którzy twórczo przełamywali rasizm, jak Tuwim w wierzyku o Bambo mogli być w świetle aktualnej poprawności uważani za rasistów – za używanie słowa „murzynek” zamiast „afrykanin” oraz podkreślanie odmienności Bambo pomimo tak dodatnich cech tej odmienności. Na ocenę jazzu miało to wpływ, choćby nie wiem jak zaprzeczać. A dla mnie właśnie szukanie zamienników dla słowa „murzyn” jest oznaką rasizmu. Nie dajmy się zwariować na punkcie poprawności. Jeżeli uwazam, ze to słowo jest obraźliwe (?), to cos jest nie tak. Rozumiem „nigger”, etymologia może budzić skojarzenia, ale „murzyn” z niczym się negatywnie nie kojarzy. Zaraz zobaczę, czy Łotr jest na to słowo uczulony
W życiu, Stanisławie, nie przyszłoby mi coś takiego do głowy 😯
A w Kind of Blue gra jeden „białas” (Evans) – za to jak!
Tak, ja domyślnie korzystam z angielskiej wiki…
Gostku,
Ty mi tam nic nie wciskaj a propos formatow i plikow, bo mój Szwed jest muzykiem z wyksztalcenia (kończyl koserwatorium w Goeteborgu). Szwed jest muzycznym pedantem, a to najgorszy rodzaj, w dodatku ma słuch absolutny i w ogóle.
Ja tam wierze w niego jak w … no, po prostu wiem, że jak coś powie, to rzeczywiście wie, o czym mówi.
Ja znam się tylko na drutach 😉
Idę dospać.
Oho, znowu zaczyna się o muzykach z wykształcenia 😀 😀
Prawdziwy muzyczny pedant, jak prawdziwy kot, powinien w ogóle gardzić tego rodzaju zabawkami, i słuchać tylko SACD albo winylu… 😉
Ja jestem z wykształcenia, ale chyba nie jestem kotem, bo nigdy nie lubiłam winyli. Pazurem się toto zadrapie i już słuchać nie można 👿
ale serio serio…
W słuchaniu winylu jest pewien rytuał, którego we wrzucaniu glazury do odtwarzacza brakuje.
Z drugiej strony, winyl faktycznie ma pewne zalety w brzmieniu, ale moim zdaniem zauważalne dla przeciętnego ucha dopiero na bardzo drogim sprzęcie – kilka, jeśli nie kilkanaście tysięcy dolarów.
Jedna bezpowrotnie utracona zaleta winylu to wielkość okładki, delektowanie się szczegółami – przód, tył, wkładki…. eh.
Z zadrapywaniem pazurami też nie jest tak źle – odrobina ostrożności ledwie.
…i te wszystkie celebry w czyszczeniu a to igły, a to płyty… Nudziarstwo! Dla mnie CD jest w sam raz: wrzucasz i już. Co mi tam rytuały, granie się liczy…
Mi chodzi nie tyle o formę (czyszczenie, modlenie, spluwanie przez ramię), co o to, że winyl niejako wymusza wysłuchania całej płyty po bożemu, od początku do końca.
W CD pstryk pilotem, następny kawałek. Nudnawo? Pstryk, i płyta jakby wysłuchana, ale niewysłuchana. Oczywiście, że w większości przypadków jest dueppen sitzen platzen i słuchanie, ale pokusa pilota pozostaje.
Brak pilota jest niewątpliwym atutem! Oprócz przeskakiwania jeszcze powtarzanie po kilka razy. W danym momencie wydaje sie super, ale po czasie widzi się, że po bożemu jest lepiej. Ja nie potrafię się oprzeć powtarzaniu.
Mnie sie z kolei przypomina jak po paru latach sluchania i podniecania sie Ellingtonem, King Oliverem etc wpadl mi w rece „the birth of the cool” (jazzu zaczalem sluchac 56/57). To bylo dopiero olsnienie i szok. Zaskoczylo mnie ze gra tam Gunther Schuller, ktorego znalem jako muzyka „powaznego”. Kind of Blue” i inne plyty byly fajne – ale przynajmniej dla mnie przelom nastal po birth of cool. Potem przyszedl MJQ, Africa brass etc. Wszystko mam na winylu w doskonalym stanie oraz gramofon Roksan radius 5 – gra caly czas jak wtedy! hej, lza sie kreci w oku
Oczywiscie ze rytual jest wazny – czyszczenie plyty, igly itp. Inaczej sie „wtedy” sluchalo” – bo przed wszystkim po rytualnym puszczeniu rzeczywiscie „sluchalo sie”. Teraz sa inne czasy, inny wiek – nie wiem, wiecej sie gra, a mniej slucha.
No tak… Dla mnie pilot jest czasem duuużym atutem, zwłaszcza w wypadku obowiązkowego recenzowania płyt 😉 No i nierzadko słucham robiąc inne rzeczy. Ale bywa, że po prostu słucham, nawet z CD 😉
A Gunther Schuller jak najbardziej jedno i drugie. I parę książek o jazzie napisał…
A białasy grały całkiem, całkiem, tylko na początku tworzyły odrębne zespoły i te jednak nie były takie.
Evans u Davisa to już prawie współczesność, niespełna 30 lat minęło. A rozpisałem sie o tych głupstwach, bo maczam palce w programach politycznych i dostaje różne głupoty o tym, co wolno, a czego nie wolno, zeby kogoś nie urazić. A przygotowują je wybitni specjaliści. Wokół Murzynka Bambo niedawno cała afera była.
Jakie 30? 50 lat minęło! Pół wieku!
No tak, później oczywiście też razem grali. Ale przedmiot dzisiejszego wpisu ma właśnie 50 lat.
Tych „poważnych” grających jazz i nie tylko jest trochę. Mamy polskiego anglika ze skrzypcami, który gra jazz, a potem albo przedtem na tym samym koncercie Bacha czy Vivaldiego zupełnie klasycznie. A słyszeliście Krakauera w Klezmer madness (Tzadik)? Płyta zawiera różne utwory, w tym ze śpiewem kantorów, które na pewno nie jest jazzowe, ale jak wchodzi klarnet, chwilami dech zatyka. Przynajmniej mnie.
A w ogóle to było dwóch Billów Evansów – pianista i saksofonista! I obaj z Milesem grywali 😆
Oczywiście, że 50 lat temu juz grali razem. Przepraszam, ale pracuję i co kilkanaście minut albo i po godzinie zaglądam.
Chyba jeszcze grał z Davisem Gil Evans
Gil chyba współpracował przy nagraniach nie tylko grając, ale dokładnie nie powiem
Ludzi ktorzy grali „powazna” i „jazz” bylo sporo – pytanietylko jak przkonywujaco w obu dziedzinach. Pierwszym ktorego pamietam byl Benny Goodman, ktory nagral Mozarta; Friedrich Gulda, Menuhin wyglupial sie z Grapellim, Chick Corea gra Bacha – ale zaden ktory wyszedl poza „swoja” dziedzine nie jest przkonywujacy – przynajmniej dla mnie. Moze w jakims stopniu Previn?
Najbardziej uniwersalnym muzykiem multi-kulti jest pewnie Jarrett, chociaż jego nagrania klasyki nie wywołują u mnie dreszczy (drgawek też nie).
Udział nie-klasyczny Previna jest raczej marginalny. Jeszcze W. Marsalis, nawet jakieś tam nagrody chyba dostawał za trąbienie na poważnie, ale czy ja wiem?
Ogólnie zgadzam się – nie przychodzi mi do głowy żaden muzyk, który w wielu dziedzinach jest genialny.
W CD pstryk pilotem, następny kawałek. Nudnawo? Pstryk, i płyta jakby wysłuchana, ale niewysłuchana. Oczywiście, że w większości przypadków jest dueppen sitzen platzen i słuchanie, ale pokusa pilota pozostaje.
No a w przypadku winylu mozna tupnąć mocno w podłogę i też przeskoczy – i jak się trochę potrenuje, to nawet można trafić, gdzie się chciało 🙄
„można tupnąć mocno”
O, co to, to nie, mociumpanie! Mój winylofon stoi na specjalnej półce i na dodatek na kilkunasto-kilogramowej płycie granitowej. Nawet przelatujący kot nie wzruszy tej konstrukcji.
Bawicie sie dziś w. Leśne Dziadki?
Ośmielam się zgłosić poprawkę lingwistyczną Czasownik „platzen” znaczy po niemiecku „pękać, wybuchać” (w sensie przenośnym np. ze złości), a rzeczownik „Platz” oznacza miejsce. Poprawna wersja cytowanego wyrażenia powinna brzmieć „Dupenplatz nehmen und sitzen”. 😆
O, co to, to nie, mociumpanie! Mój winylofon stoi na specjalnej półce i na dodatek na kilkunasto-kilogramowej płycie granitowej. Nawet przelatujący kot nie wzruszy tej konstrukcji.
A kot zamachowiec-samobójca?
To u Gostka w pokoju samokoty latają? 😯
Pani Doroto,cudne czasy,wspaniali utalentowni boskim darem muzycy
😀
Ja dojcz niks gut szprecham, więc sorry Gregory.
Aczkolwiek jeśli płyta wyjątkowo zła, to platzen też może się wydarzyć
Kot głównie plącze się po kablach, ale zdarza się jej grzywą trzepnąć o półkę kiedy nie wyhamuje wpogonizaczymśtam.
ad samokoty:
Jedyny przypadek latających samokotów jest w wyniku rzutu sierściuchem – techniki survivalowej koniecznej do przeżycia w domu z kotem, który właśnie wygrzebał ziemię z kolejnej doniczki.
Wtedy, technicznie, nie jest to samokot, bo nie lata przy pomocy własnego napędu, tylko w w wyniku przyłożenia siły z zewnątrz.
To ten nie-samokot ma grzywę? 😯
Moje umiejętności terrorystyczne są wyższego rzędu, bo nie tylko wygrzebuję ziemię, ale też, o ile doniczka jest plastikowa (kwiatki do ogrodu w takich kupują), rozszarpuję ją na kawałki. 👿
A czy rzut takim kotem z grzywą jest całkowicie bezpieczny dla rzucającego? 😯
A po takim rzucie można sobie zaśpiewać: Mam kota z grzywą rozwianą… 😆
Rzut jest bezpieczny pod warunkiem, że zostanie wykonany szybko i zdecydowanie, zanim kot się zorientuje w sytuacji.
Grzywa była tu użyta w przenośni metaforalnej. Vide: trzepnął jak łysy grzywą o beton itp.
Wyleciał jak z kotopulty 😉
Moje koty grywały dawniej w catball, no, może były grywane 🙄 Dobrowolnie.
Mam kota z grzywą rozwianą,
gdzieś w futrze błyska mu skra,
infantkę razem z pawaną
załatwi on w locie, ha, ha!
Mój kot, mój kot, mój kot
uwielbia taki lot,
mój kot, mój kot, mój kot,
z infantki robi szrot! 😆
zamkną Was – za nieobyczajność , znęcanie się nad zwierzętami a Stanislawowi nie dadzą wizy za brak porawnosci politYcznej.
Zamkną albo i nie – ma się w końcu te znajomości w Policji. Pani Kierowniczka to nawet matką chrzestną jednego ważnego komisarza jest… 😀
Ale ten komisarz to zamiast pracą policyjną się zajmować ostatnio jakieś sajgonki wcina 😯
A gdzie tam, dokładnie na odwrót – tak zapracowany, że choć mu leci ślina, sajgonek nie wcina! 🙄
Ja tysz z analoga lubię… Jaką ja kiedyś awanturę zrobiłem z powodu zaginięcia szmatki do płyt… Płyta na gramofonie i szukanie, szukanie – nigdzie nie ma. W tym ferworze człowiek zagląda do takich miejsc, że lepiej nie wspominać 🙂
A mam jeszcze stary lampowy wzmacniacz o tak miłym brzmieniu, jakiego żaden tranzystor nie da. Analog i taki wzmacniacz plus podłonczone ( 😉 ) niezgorsze głośniki – to je ono 🙂
A przed moim sierściuchem trzeba chować wszystkie cienkie kabelki. Kilka kompletów słuchawek już wciął i kilka ładowarek do komórki. Co ja nerwów straciłem przez gada… Ale dopiął swego: wyćwiczeni jesteśmy nie zostawiać na wierzchu 🙂
A przed laty wielu była moda na Milesa i JJ. Dzięki niej nawet muzyczne jełopy musiały coś wiedzieć o jazzie i muzykach, no i nie wypadało im wyskakiwać w towarzystwie ze swoimi faworytami, którzy dziś robią za klasyków (Laskowski!)
Żółty jesienny lyść był bez szans… 😆
A Stanisława w kwestii inaczej odbijających światło – popieram 🙂
Pewnie w wielu innych kwestiach też, ale ta się w oczy rzuca 😉
Znowu się muszę nie zgodzić. Tak całkiem bez szans to on chyba nie był, jak dziś za klasyka robi. Przyczaił się po prostu i spadł w stosownym czasie na zaskoczone głowy milesowców. 🙄
Bardzo kochani, urwałem się bez słowa, bo tak wypadło służbowo, że musiałem pognać „w teren”. Teraz ciężkie sprzątanie cotygodniowe. A z komisarzami różnie bywa. Przez kilkanaście lat współszefowałem firmie ochroniarskiej, to ich trochę poznałem. A wuj był policjantem dochodzeniowym w Wilnie przez całe dwudziestolecie międzywojenne. Są bardzo różni. Jako anegdotke mogę przytoczyć rozmowę wuja z komendantem policji w mieście powiatowym w roku 1960. Rozmawiali przy kolacji i wymieniali doświadczemnia śledcze. Wuj coś nadmieniał na temat finezji metod psychologicznych, a komendant na to „najlepsza metoda śledcza to w morde i pod kran, w mordę i pod kran”. Mam nadzieje, że teraz jest trochę inaczej.
Oczywiście skopałem. Miało być najlepsza metoda psychologiczna a nie najlepsza metoda śledcza.
W odtwarzaczu siedział już Brendel i miał zagrać polonezy Chopina, a tu „piiiik” – włączony przed chwilą FeedReader dał znać, że znów coś wartego przeczytania się pojawiło. No i Alfred wrócił do pudełka, a Miles z Billem i spółką znów grają ….
Dziękuję i pozdrawiam!
PS. Brendel nie ucierpi, wrócę do niego później.
Witam po przerwie 🙂
Odnośnie płyty: jeszcze przed wpisem Pani Kierowniczki byłem nawet przez chwilę gotów ją kupić (mimo, że oczywiście wersję niekolekcjonerską już mam). Ale ostatecznie spasowałem. Może i mam bzika na punkcie M.D. ale nie aż tak dużego 😉 I jak widzę chyba dobrze zrobiłem. Ale zgadzam się, że może to być kwestia pewnego przyzwyczajenia do wersji „kanonicznej”.
U naszego Komisarza jest trochę inaczej. Zamiast kranu od czasu do czasu zimny prysznic. 😆
A gdzie to Pan Radca tak się długo przerywał? 😉
A długo by mówić Bobiku. Długo i na dodatek nudno. Więc zmilczę 🙂
Cisza! Wszyscy oglądają mecz!
Zapewniam, że nie wszyscy 😎
Przyznaje, że ja jednym okien oglądam a drugim patrzęna komputer
To może się okazać praktyka dość niebezpieczna dla zdrowia… 😉
Zdecydowanie!:-)
przechodzi ochota na oglądanie meczu. Zimny prysznic jak u komisarza.
no przepraszam 15007 zawodników na 7!
zimny prysznic mieliby chorwaci gdyby przegrali przy swojej publiczności!
Pani Teresie Czekaj pozdrowienia i podziękowania za pozdrowienia od damskiej części rodziny. Z córeczką kontakt dopiero dzisiaj i dzisiaj przekazałem pozdrowienia. Siedzi w papierach szykując prezentację na wtorek.
Końcówki meczu nie oglądałem, ale 15007:7 to troche przesada. Nasi kibice też tam byli, tylko niezbyt wielu. Ale wykupili wszystkie bilety od Francuzów, którzy je mieli na wszelki wypadek.
A wczoraj w Mezzo był wieczór Bartoka z berlińskimi filharmonikami. Bardzo pięknie grali, chwilami porywająco.
Coście tak skapcanieli po meczu, to nie koniec świata
No wiecie co?
Mecze?! Kogo to obchodzi….
… p.s.
Ja nawet niedokładnie łapię, jaki mecz 😯
Różni różnie na różne patrzą.
Pozdrówka i dobranoc! 🙂
Ja też pozdrawiam i życzę wszystkim dobrej nocy. Z meczem to akurat nie miałam nic wspólnego 😉 Słuchałam wieczorem transmisji z Filharmonii Narodowej – koncert Marijany Mijanović z Arte Dei Suonatori.
Beato, i jak transmisja??? Chcialabym porownac wrazenia z Zywca 😆
Stanislawie, pozdrowiaenia dla dziewczyn permanentne, czas nie odgrywa roli, zawsze dotra w pore.
A nawiasem mowiac, ciagle zapominam poprosic o akapity w dlugich tekstach. Czytelniej, a ja wrazliwa na to i przyslepa (wiek starczy).
A, przepraszam, co to za mecz? Ja nie kumata w dziedzinie, chyba ze Francja wygrywa mistrzostwa swiata, ale to dawno bylo.
😆
hipokryci! Opowieści o nowym sporcie blogowyM carballu nikogo nie poruszyło a dwa słowa o meczu wywołały protest 🙂
Ja też nie wiem nic o meczu. Zwłaszcza żeśmy znowu z Terenią odbyły minizlot… po Marijanie Mijanović ma się rozumieć 😉
Nie wiem, jak innych, mnie rozczarowała 🙁
Witam winomana i pozdrawiam serdecznie! Brendel chyba to jakoś przeżyje… 😆
Panie Radco, ja pewnie sama z siebie też bym tego kolekcjonerskiego boksu nie kupiła. Ale cieszę się, że mam…
JoSe – niektórzy, w tym ja, wiedzieli już wcześniej, co to ten catball. Oj, to baaardzo interesująca dziedzina sportu 😆
A co to catball?????????? Czy to koty przy wloczce? Bo jezeli tek, to wypisuje sie z rozplatywania
Nie. To rzut kotem od osoby do osoby 😀 Kiedyś passpartout tu tę zabawę opisywała…
Alicja wpada na chwilkę…
i podsyła, co słucha:
http://www.youtube.com/watch?v=joWUD-D9KFA
http://www.youtube.com/watch?v=Mr1qPGqWO5k&feature=related
nasz Ci on, kingstosński!
Cat ball bath
http://www.youtube.com/watch?v=audbpVL-bU4
Tromby!
Uwaga, mówię pobudka! 🙂
@Pani Kierowniczka (2009-01-31, 01:09): zawsze mówiłem, że Kierownictwo to ma klawe życie 😉
Oho, widzę że się spóźniłem 😎
Quake:
Nie martw się, nie tylko Ty. Co do klawości — kto co lubi (inna sprawa, że sam też wolałbym oglądać nawet niedysponowaną Marijanie Mijanović od dysponowanych chorwackich szczypiornisów).
PAK-u, ogladac niewatpliwie, ale sluchac?
@PAK: ale mi wcale nie chodziło o koncert M. Mijanović tylko o ten kolekcjonerski box 🙂
Trąbią, trąbią… nie tupać…
No dobrze, wstaję pomału… 😉
Tereso:
Na Mijanovic na płytach nie narzekałem. Słyszę, że koncert był rozczarowaniem, ale chyba przecież mniejszym niż przegrana z Chorwacją?
Quake:
A! Szczerze mówiąc myślałem, że chodzi o minizlot 😉
jestem na wolny weekend w domu z Tv i zafascynowana oglądam WSZYSTKO! I niestety dysponowanich szczypiornistów również jak i i innych dysponowanych sportowców którzy uprawiają tak nudny sport jak odbijanie zwykłą piłka za pomocą rakiet w upale. Nie dziwię się że to nie zyskuje u państwa uznania;-))).
PAK-u, wlasnie dlatego chcialabym wiedziec, jak to brzmialo w radio. Koncert byl przeciez transmitowany, a wiadomo nie od dzis, ze Zywiec i kabel to dwie rozne bajki.
Co do przegranej z Chorwacja nie wypowiadam sie nijak. Jakos nie przekonuje mnie szczypiorniak. Za to szczypiorek jak najbardziej. 😉
Podobnie jak mnie 🙂
Jeśli chodzi o radio, to cała nadzieja w Beacie — sam w tym czasie byłem na innym koncercie.
A dobrym?
Tereso, przez radio bardzo było słychać, że z głos po kryzysie nie powrócił do dawnej zjawiskowej formy (tej z czasów „Juliusza Cezara” pod Minkowskim). W koloraturach fajnie, ale przy rozpoczynaniu i prowadzeniu długich dźwięków już mniej. Bardzo mnie to zasmuciło, to taki ciekawy głos. Przez te problemy techniczne i wyrazowo nie mogła rozwinąć skrzydeł. Proporcje między orkiestrą a solistką w miarę w porządku, ale było trochę słychać brak zgrania a raczej empatii wobec wokalistki. A jak odbiór „na żywo”?
A żeby już tak b. szczegółowo: Te problemy z długimi dźwiękami to słyszalne szczególnie w średnicy, w górze nie.
Na zywo bylo blado i malo wyraziscie. Tak sennie jakos, totez ukolysali mnie. Vivaldi moze troche lepiej, ale w sumie bez konturu. Trudno mowic mi o empatii, sam zespol tez jakos tak akompaniatorsko wypadl. No, zdarza sie, nie ma nad czym rozdzierac szat.
A na sniadanko byla jajecznica ze szczypiorkiem. Dzieki za inspiracje 😉
A co ona miała za kryzys? Nawet nie wiedziałam, ale w takim razie już się nie dziwię, że śpiewała tak, jak śpiewała…
Podobno z prześpiewania. Jacek Hawryluk o tym wspominał (prowadził transmisję).
O, i pod koniec tego artykułu Piotr Kamiński, też o nim wspomina
http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,95158,6211851,Wokal_na_diecie.html
Jak to dobrze, że ja staram się śpiewać nie nadmiernie często. Dzięki temu kryzys głosowy omija mnie, a kompletne załamanie newowe moje otoczenie. 😆
Tak, Bobiczku, struny głosowe to bardzo delikatny instrument. A co mówić o ludziu, dla którego śpiew, czy mowa, są treścią życia.
Tu mistrz Kochanowski się kłania i to każdemu, niestety.
Pozdrówka dla Dywanika! 🙂
Pozdrówka wzajemna od Dywanikowej 😉
A kiedyś, pamiętam, nasz Komisarz musiał odwiedzać foniatrę… ale on śpiewać nie musi 🙂
Odwiedzałem foniatrę jako nauczyciel akademicki, po czym oprócz antybiotyków przez 2 tygodnie pisałem na kartce zamiast mówić mimo, że byłem w stanie głos jakiś z siebie wydobyć. Rzeczywiście bardzo pomogło
Dla Kierownictwa i Paryża: Mecz był o wejście do finału mistrzostw świata. Gdybyśmy wygrali, w Finale o złoto grałaby Polska z Francją, w rzeczywistości gra Francja z Chorwacją . Nawiasem mówiąc Kroacja brzmi lepiej.
Puk, puk, można?
Witam serdecznie wszystkich i przepraszam, że tak bez ceregieli się wtrącam między wódkę a zakąskę (rzuca się w oczy, że Państwo przy tym stoliku strasznie ze sobą zżyci…), ale również byłem na wczorajszym koncercie Arte dei… i moim zdaniem użyte przez panią Dorotę słowo „rozczarowanie” było niezwykle taktowne. O wokalnej stronie koncertu już tu trochę napisano, więc nie będę się powtarzał, mnie natomiast bardzo zasmuciła nieciekawa gra, z licznymi wpadkami, samego zespołu. Jeżeli na Grenlandii jest jakaś orkiestra wykonująca muzykę barokową, to tak właśnie chyba muszą grać Vivaldiego – chłodno, bez uczucia. Szkoda, to mógł być świetny koncert.
Byłem przewidujący i przed wyjściem na koncert włączyłem nagrywanie transmisji radiowej. Słowa uznania dla panów od mikrofonów i transmisji. W radiu całość brzmi o niebo lepiej niż na żywo.
Właśnie obrabiam nagranie koncertu i pozwolę sobie zacytować słowa pana Hawryluka z komentarza po pierwszej części:
„…ale myślę, że mają Państwo sporą przyjemność słuchając tego głosu, choć zdaję sobie sprawę, że jest to głos mikrofonowy. Świetnie nadający się do studia, a może niekoniecznie do dużych sal koncertowych.”
Święte słowa.
PS. Jak wynika z powyższego, dysponuję nagraniem koncertu.(Jeżeli ktoś jest zainteresowany, proszę o informację na priv.)
Witam Bogumiła. To nie jest tak, że tu jest zżyty, zamknięty krąg, bo on nie jest zamknięty i można „dołanczać” 😉 Zapraszamy serdecznie!
O orkiestrze nie wspominałam, fakt. Pamiętam ją w o wiele lepszej formie, znam z niej wiele osób i lubię, więc było mi smutno, zwłaszcza że rzadko im się zdarza grać w Warszawie. Nie wiem, czy to jakiś kryzys, czy częściowe zmiany w składzie i niedostateczne jeszcze zgranie w nowym (kiedy te zmiany nastąpiły – nie wiem, bo dawno nie słuchałam ich na żywo)… trudno powiedzieć i serdecznie im życzę, żeby odzyskali pełną formę.
Ja miałem okazję tylko raz wcześniej słuchać ich na żywo (z Rachel Podger) i był to zupełnie inny zespół. Miejmy nadzieję, że to tylko chwilowy spadek formy. W końcu, nie możemy się pochwalić zbyt wieloma zespołami tej klasy (nie ujmując niczego szczypiornistom).
Po koncercie Mijanović spodziewać się kreacji, błąd!
Maciupeńki głosiczek, który jeszcze nie doszedł do etapu „zjawiskowego”,
i najprawdopodobniej nie dojdzie nigdy.
Tak to jest jak dziewczyna ledwo po konserwatorium zabiera się za wielkie role, zamiast początkowo śpiewać małe rólki…
Zmęczenie głosu musi przyjść szybko.
A pazerne firmy fonograficzne produkują kolejną *Gwiazdę* nie licząc się z kondycją delikwenta.
Bogumił mnie natchnął. 😀
Przecież faktycznie można sobie nagrać transmisję.
Prostota jest zawsza zaskakująca.
Nie znam się na tym, ale posłuchałam trochę i wydało mi się, że brak temu głosowi siły, mocy.
Może Olaf ma rację.
Tak, z Rachel Podger to była zupełnie inna bajka. Ona ich też świetnie pociągnęła. Bardzo dobry ten ich wspólny album.
Wiem za mało, by mówić o przyczynach wczorajszej formy M. Mijanovic. Te kryzysy miewają różne tło. Przeczytałam sporo autobiografii wokalistów, znam ich też nie tak znów niewielu i właściwie wszystkich prędzej czy później jakiś kryzys dopada… Ten scenariusz podany przez Olafa to jeden z gorszych, bo kiedy technika i wytrzymałość głosu jeszcze nie są wystarczające a role za ciężkie gatunkowo, to można głos nieodwracalnie zniszczyć. Oby tak w tym przypadku nie było!
Ale M. Mijanowic mam zakodowaną jako zjawiskowego Cezara (w sensie kreacji roli głosem, bo znam ją tylko z płyty). I barwa też niepowtarzalna, takich nie ma na pęczki.
No, ale wczoraj tak nie było 🙁 A co do barwy, wydawała się bezbarwna… Jej pech poza tym (jesli chodzi o mój odbiór), że mam na świeżo Rominę Basso…
Jo tyz piknie Bogumiłecka witom i od rozu moge go zapewnić, ze choć zęby u mnie jesce więkse jako u wilka, to jo go na pewno nie bede gryzł 😀
Oj nie było 🙁 , ja pisałam o barwie z nagrania „Cezara” z Minkowskim.
A jutro w Dwójce dzień mendelssohnowski: http://www.polskieradio.pl/dwojka/polecamy/artykul85602.html
Szczególnie cieszę się na koncert o 12 z kościoła św. Tomasza w Lipsku. Bardzo gustuję w motetach Mendelssohna: http://pl.youtube.com/watch?v=qW9mxxIMugc&feature=related
Frieder Bernius, dyrygent Stuttgarter Kammerchor (link do youtube powyżej), to mój „idol”, jeśli chodzi o interpretację chóralnego Schuberta, Schumanna, Rheinbergera i właśnie Mendelssohna.
Pani Kierowniczko, stało się, wrzuciłam dwa linki i czekam na akceptację 😉 (przepraszam i z góry dziękuję).
Ale na szczęście jestem na posterunku 🙂
Owcarecek o takiej porze 😯
Beato, a nie może być tak, że przy niezbyt mocnym głosie w warunkach sali koncertowej wszystkie dźwięki nie docierają do słuchaczy, a przy nagraniu studyjnym, gdzie bliski mikrofon wychwyci całość, głos brzmi zupełnie inaczej.
Owczarecze chyba chce, żeby Go po łebku pogłaskać. 😀
Owcarecek zawsze może na to liczyć 😀
A to, że to zupełnie inne bajki – głos na żywo i głos w nagraniu – to oczywiście prawda. Ile już gwiazd wykreowano za pomocą odpowiedniego wzmocnienia 😉
Technikalia:
Jeśli można nieśmiało zapytać Bogumiła, jak „nagrywa transmisję”?
Czy stream internetowy, czy sygnał z tunera? Na jaki nośnik?
Eksperymentuję czasami, ale nagrywanie streamów daje mizernawe efekty, a nagrywanie na magnetofon wymaga zbyt dużo roboty post-produkcyjnej.
Wielce zobowiązany pozostaję sługą unożonym etc. etc.
uniżonym, nogom nic tu do tego.
mt7, to prawda, że bywają głosy niezbyt wielkie, ale bardzo sprawne, o ciekawej barwie, których zalety pewnie może dobrze wyłowić mikrofon i które w związku z tym bardziej przekonująco wypadają na nagraniach niż na żywo. I może rzeczywiście część z tych głosów to „produkty przemysłu fonograficznego”. Ale na tym raczej nie powinny się kończyć walory zawodowego śpiewaka (tzw. klasycznego). To właśnie fenomen tego śpiewu, że głos się niesie i brzmi bez nagłośnienia, wypełniając salę koncertową. Dla mnie nic nie zastąpi takiego bezpośredniego kontaktu z żywym głosem bez wspomagaczy.
Ten kot:
http://www.youtube.com/watch?v=YP9apYInFwc&NR=1
traktuje kociorniaka ze znacznie większym zaangażowaniem.
Gostku, kiedyś nagrywałem wg następującego schematu: Sygnał radiowy z przyzwoitego radia w dyskmenie iRiver kablem do komutera via deck Denona (do łatwiejszego streowania głośnością; wcześniej na kasety, ale po co dublować szum), a w komuterze zapis w programie, którego posiadaniem się nie pochwalę głośno 🙄 ale freeware’owy Audiocity daje podobne rezultaty. A po zakończeniu – albo .wav albo .mp3 w zależności od potrzeb. Do tego możliwość wycinania braw, strojenia i innych niespodzianek, w które obfituje nagrywanie bez podglądu, co się dzieje na scenie.
Nie jest to może nagranie studyjne 😉 ale zainwestowanie w przyzwoitsze kable, kartę dzwiękową i oczywiście optymalny sygnał radiowy daje całkiem akceptowalne rezultaty.
foma:
Dzięki za odpowiedź. O nagrywaniu z iRiver już gdzieś słyszałem, ale nie posiadam i posiadał nie będę.
„Tradycyjne” metody nagrywania są mi znane, jak i kilka programów do obróbki (w tym Audacity).
Usiłuję obejść problem dużej odległości (dwa pokoje i przedpokój) komputera od tunera. Laptopem z wejściem liniowym nie dysponuję. Próbowałem przez zewnętrzną kartę podłączoną do laptopa, ale też jakoś mnie to nie satysfakcjonowało.
To, że nagranie studyjne to nie jest, to oczywista oczywistość, choć uważam, że niektóre z moich archiwaliów są całkiem całkiem.
Najbardziej nośny głos zdarza mi się słyszeć od dłuższego czasu w różnych kościołach na Starym Mieście. 😆
Kręci się tam nieustannie dziwnie wyglądająca osoba: malutka, drobniutka, w czerwonej czapeczce, w czerwonej kusej marynarce-paletku (nic z ubrania więcej nie widać), z umazaną czerwonymi szminkami całą twarzą i kruczymi włosami wyglądającymi spod nakrycia głowy.
Wpada znienacka o różnych porach do kościołów podczas trwania różnych nabożeństw. Jej obecność daje się usłyszeć natychmiast, ponieważ cały zgromadzony lud, organy i organista nie są w stanie przebić się przez ten potężny, dźwięczny głos.
Spokojnie mogłaby zastąpić wszystkich. 😉
Sprawia wrażenie osoby, która potrafi głosu używać, chyba, że to taki dar Boży.
Stali bywalcy i księża dobrze ją znają i czasami z podziwem kręcą głowami, a czasami grożą żartobliwie palcem.
Poza wszystkim jest to niewątpliwie zaburzona psychicznie kobieta, ale głos ma nieprawdopodobny.
Zapodam, że znam sporo bardzo donośnych głosów u osób, którym, niestety, słoń nadepnął.
To ciekawa sprawa z tą potrzebą zaistnienia wokalnego. Właściwie w każdej parafii znajdzie się taka osoba / takie osoby (może nie aż tak barwna, jak opisywana przez mt7, ale też chcąca za wszelką cenę zaznaczyć swoją obecność głosem). Najczęściej są to starsze panie. Sporo się już nasłuchałam od różnych osób o ich nausznych męczarniach 😉 Bo tu nawet nie chodzi o to, że słoń na ucho nadepnął, ale o rodzaj nachalności, takie osoby „atakują” głosem.
Gostku, ostatnio nagrywam na komputerze ze strumienia tego, co go to dwójka nadaje (już słyszę to buuuuuczenie). Ale jakoś(ć) jest w miarę przyzwoita, ujdzie w tłoku. Nagranie audiofilskie to to nie jest, ale w celach archiwalnych można zachować i od czasu do czasu posłuchać. Zresztą zauważyłem, że większość audycji w dwójce jest obecnie nadawana w eter z pliku mp3 – czasem jak się komuś za duża kompresja włączy to wyraźniej to słychać – więc nie ma sensu silić się na audiofilskie nagrywanie.
A przy pomocy jakiego programu ten stream?
Jednak nagrywanie transmisji na żywo na mojego Akai z Dolby C miało niewątpliwe zalety… oprócz tego, że jak byłem na koncercie, to traciłem możliwość nagrania.
Ja używam chwilowo laptopa podłączonego kablem do modemu multipakietu tepsy i mam zamiar nagrywać bezpośrednio ze strumienia dwójki. Niedługo będzie Rigoletto z MET. 🙂
Jak wrócę do swojego wypasionego komputra, gdzie karty i programy, to będę musiała dłuższy kabel kupić.
Jak zobaczyłam ilu różnych kochasiów wisi na bezprzewodowych, a ja nie mam żadnych problemów z połączeniem w ten sposób laptopa z moim pecetem, to nie mam ochoty sprawdzać zabezpieczeń neostrad i innych takich.
Ja próbowałam zaangażować do nagrań Realplayer, ale podaną ścieżkę uporczywie przerzuca do Windows Media Player (11).
To tu będę zgrywać bibliotekę i już. 🙂
Aha, nagrywam najpierw do wav, a potem spokojnie obrabiam w Audacity. Efekt końcowy brzmi następująco: Kantata Cessate, omai cessate z wczorajszego koncertu. (Plik wrzuciłem na rapidshare więc będzie dostępny tylko przez jakiś czas)
Tia, spodziewałem się, że Realplayer. On niestety potrafi się narowić – np. recital Blechacza z Verbier nagrał mi bez pierwszego utworu.
Używam programu AudioTime (shareware) bardzo prosty, by nie rzec prymitywny, ale ma możliwość zaprogramowania sobie nagrania. Nagrywa wszystko, co odtwarza karta dźwiękowa – trzeba więc się upewnić, że inne programy w tym czasie nie będą z siebie żadnych dźwięków wydawały 🙂
@Bogumił
Heh, dzięki. Ja siedzę na osiedlówce, która ma jeden adres IP na świat. W sobotę po południu cały blok siedzi na Rapid, więc szanse przebicia się są nikłe, ale dzięki.
Czyli, jak rozumiem, sygnał z tunera kabelkiem (interkonektem!) do karty i prosto do WAV.
Jak już wspomniałem, komputer siedzi daleko od radia, więc z tym kłopot.
No bo zawsze może przyjść kot i odłonczyć… 😉
Bogumił ma muzyczne ucho, nagrywając w formacie wave… 😉
Mój przyjaciel Szwed (ten muzyk z słuchem absolutnym) przesyła mi tylko takie pliki.
Tak czy owak, Gostek, Bogumił i inni, jak nas nie ma na koncertach na żywo, to jakos trzeba sobie radzić.
Viva Internet!
http://www.youtube.com/watch?v=Q-Dspk4JX7M
🙂
Trzeba głośno!
http://www.youtube.com/watch?v=HH85zttgbGg
Alicja ma dziś fazę na brodaczy 😯
No tak sie zdarzyło, Kierowniczko 😉
Czasami trzeba poskakać sobie 😉
O, a teraz nie wiecie nawet, co. LIGHT MY FIRE 😯
Ale jest to kawał dobrej muzyki, nieważne, co tam Jim pobierał…jego sprawa.
Zapomniałam sznureczek…
http://www.youtube.com/watch?v=6O6x_m4zvFs&feature=channel
No prawda.
No… to są takie klimaty z alicyjnej młodości. Sobota, możemy sobie powspominać 😉
http://www.youtube.com/watch?v=EgbGaYTkkPU&feature=related
Alicja wtedy tak biegała po Złotym Jarze. A co!
http://alicja.homelinux.com/news/ee7435135f.jpg
Alicjo, piękne zdjęcie, jaki klimat!
Linkuję jeszcze wielowymiarowy i sympatyczny portret F. Mendelssohna spod pióra Stefana Riegera:
http://www.rfi.fr/actupl/articles/109/article_6798.asp
Beato,
ja jestem takie „rozdarte drzewo”, jak to Agnieszka Osiecka pisała.
Taki los
Czy o tej porze jeszcze głaskają po łebkach, czy trzeba się pojawić tak wcześnie, jak Owczarek, żeby się na coć załapać? 🙂
Hej, łebku, ja dziś głaszczę o każdej porze, siedzę w domu i mrówkuję…
Jak zachować długo piękny głos pokazuje Edyta Gruberova. Właśnie wciągnęłam sobie „Normę” z 2006r. w Monachium. Moja ulubiona sopranistka ma tu 60 lat 😯 Gruberovą słyszałam live w naszej wsi i bardzo ją podziwiam, a na koniec spektaklu na 3Sat dołączyłam do standing ovations 😉
http://www.youtube.com/watch?v=XrqsvCHvRAU
Ja Gruberovą słyszałam na żywo w Salzburgu bodaj w 1991 r. Bardzo mi się podobała. Miło słyszeć, że wciąż się świetnie trzyma.
Ona to ciągle jeszcze śpiewa:
http://www.youtube.com/watch?v=JxdIt69aHuU&feature=related
Ta inscenizacja była niesamowita. Chór Galów wyposażony w kałachy 😯 I zakwefione Galijki…
Kto mrówkuje, ten mrówkuje,
a kto swoje odmrówkował,
wziął, odetchnął i butelkę
czerwonego odkorkował.
Pod kudłaty łeb z rozkoszą
wsunął sobie on zagłówek,
po czym, szkło do góry wznosząc,
szczeknął z ulgą: zdrowie mrówek! 😆
Ach, jak dobrze pieseczkowi,
że już spokój ma wieczorem,
ja to szczerze tutaj powiem,
że w tę idiotyczną porę
siedzę sobie przy komputrze
i spisuję gadu-gadu,
robić będę też przy jutrze
i co najmniej do obiadu… 🙁
Obiad… jakie piękne słowo!
Gdy ku niemu myślą zmierzam,
przed ślepiami lśni tęczowo
to, co leży na talerzach…
To dygresja, bez znaczenia,
bo w istocie ślę wyrazy
współodczucia, zrozumienia…
(a przed okiem -ach, te zrazy…) 😆
Zainstalowałam sobie AudioTime po godzinnych deliberacjach, bo mi wcieło nagranie Rigoletta. 🙁
Spróbuję, wiele obiecuje, ale nigdzie nie wyczytałam, ile ten czas próbny trwa.
W moim telewizorze 75 urodziny Quincy Jonesa na festiwalu w Montreux 2008. Goście: Herbie Hancock, James Moody, Al Jarreau, Petula Clark, James Morrison i inni. Quincy jest zachwycony 😉
Co tam zrazy, piesku miły,
lepsze kostki chęć syciły
i na obiad i śniadanie.
Na kolację? Miłyż panie!
Tylko burgund dla pieseczka,
niech wychłepta z dna miseczka.
Później deser – no, z koteczka
– takoż radzi ci cioteczka.
Pani Dorotecko miła, siedzi Pani przy Gadu-gadu i spisuje rozmowy? 😯
Nie, spisuję własne gadu-gadu, które wykonałam z tegorocznym laureatem Paszportu „Polityki”, Panem Arturem.
O, 60jerzy nam się objawił jako wierszykotwórca! Jak miło 😀
Czy można o parę słówek na temat recitalu Kissina – ktoś tu dopiero co wspominał, że idzie nań, a kto inny mu tego po chrześcijańsku zazdrościł.
Wspominała niejaka baba, która mieszka w Monachium.
Chyba pora odmaszerować do chrapania. 🙂
Czy jest taka komenda
– Do chrapania krokiem defiladowym maaaarsz!
Cała przyjemność w możliwości zignorowania.
Dobranoc! 🙂
Skoro baba,
to niech gada
jako było,
co czyniło
to Rusiszcze
na pianiszcze
A na marginesie recitalu Mijanović – ale nie a propos – red. Marczyński zamieścił relację z powrotu po macierzyńskim na scenę Netrebko
http://www.rp.pl/artykul/9145,255962_Gwiazdor_chrypi_i_traci_glos.html
Jego łagodność w ocenie występu – imponująca. W kontekście tego co słychać. Ale jeszcze bardziej zdumiewa reakcja widowni – czy ludzie już nie potrafią gwizdać? Nazywajmy nieczystości po imieniu:fałszami; tekst śpiewany (ale to już nie od dzisiaj) dla AN nie istnieje.
60jerzy – bo tam na znak dezaprobaty się nie gwiżdże, tylko buczy 😉
Nigdy nie byłam wielbicielką tej pani…
Ja też – chociaż jest to takie trochę „zwierzę sceniczne” – potrafi, jak już się ja ogląda, przykuć uwagę. W przypadku braku wizji – wszystko jak na widelcu. Trudno (a właściowie aż strach) sobie wyobrazić ją w wieku Gruberowej na scenie. No, ale ja już wtedy będę albo ślepy, albo głuchy, albo zgoła nie będę. I tym optymistycznym akcentem kończę swoją obecność – wsłuchany w sonaty Duss(e)ka. Dobrej nocy.
Dobranoc. Też chyba już pójdę spać, odłożywszy robotę – rano kontynuacja. W związku z tym nie wiem, kiedy nowy wpis… może jakoś z wieczora…
Miłych snów!
No, faktycznie, dość koszmarnie to wygląda.
Kyoś w internecie napisał: Koloratura? Mario, Józefie…!
Nie będzie mnie 7-mego w Warszawie, to przynajmniej nie będę żałować, że nie zobaczę.
Wpada pies na blog, tak,ot,
a tu lata samokot,
i znienacka, nagle, jerzy
cicho się z burgundztwa zwierzy –
niespodzianek takich plik
u psa w mózgu robi: klik!
Zaklepane, taka maść,
znów na blog ten trzeba wpaść! 😆
Fiksacja:
Muszę jeszcze wybadać możliwości nagrywania sygnału z tunera na moją nagrywarkę DVD (taką co pod telewizorem stoi. To się będzie na pewno łączyło z późniejszym wysysaniem ścieżki audio z płyty DVD, ale jakościowo i obróbkowo może się okazać najprostsze.
Tak jak kiedyś chciałem się dzielić linkami do ładnych streamów internetowych, tak mam pomysł dzielenia się archiwaliami radiowymi. To pewnie nielegalne i PK zaraz mi bana wysmaruje, ale co tam…
No, ja jestem w tej dziedzinie litościwa 😉 ale jak się jaki prawnik dorwie… hmm…
Ale w ogóle już wcześniej chciałam donieść o stronach firm, które poznałam w Cannes (jedna z nich została tam zainaugurowana), a na których można np. oglądać różne fajne filmy muzyczne, np. http://www.medici.tv albo http://www.classicaltv.com. Tyle że potrzeba tam jakichś tam programów, których ja nie mam…
Aaaaa-ha
Microsoft Silverlight. To ja dziękuję. Nie to, że Micro$oft, ale nie lubię instalować szesnastu różnych programów na komputerze, każdy do czego innego.
Poza tym w tym classicaltv można oglądać tylko w określonych dniach. La Boheme jutro, a jutro to ja już jestem biurowo-krawatowy…
No i wybrzydza tu taki od rana.
A w sprawie tych tam archeologicznych to jakoś boczkiem, mailem…
No no… 😎
Telewizja Medici od 2 bodaj lat transmituje cały festiwal w Verbier (koncerty online a później jeszcze chyba ze dwa miesiące można je sobie do woli odtwarzać – i to free. Jednakowoż zestawienie tego z żywym odbiorem jest szczególnie bolesne. W zeszłym roku tak właśnie wysłuchałem Blechacza (najpierw Verbier via Medici, a potem na żywo w Salzburgu). Po tej transmisji szedłem na koncert troszeczkę „zjerzony” i pełęn nieufności, a co było potem to już relacjonowałem. To samo było z paroma innymi koncertami, na których byli znajomi – na miejscu zachwyt, w transmisji konsternacja. Odwrotnie niż w przypadku piątkowej transmisji (przy wszystkich pozostałych uwagach do głosu MM).
Do mt7: za to słodkie „jerzyczku 60-ty” (bardzo się wzruszyłem :)) z poprzedniego posta specjalnie pojadę na transmisję 7.02 i zdam relację z ekscesów Ludki, mając nadzieję na jakieś ciekawe zastępstwo za Villazona i „sprawdzając” formę Kwietnia przed krakowską premierą. Chociaż wczoraj słuchałem rozmowy ze Znanieckim na temat koncepcji Don Giovanniego – ma go zamiar ukazać jako wyeksploatowanego impotenta. Czy Kwiecień wie co go czeka w lutym?
Dzięki Jerzyczku. 🙂
Pani Dorocie dzięki za stronki. 🙂
Do Gostka:
Ja też nie znoszę, ale Silverlight to jest plug-in.
Tu człowiek dobrze wytłumaczył, o co chodzi:
http://jacekciereszko.pl/2008/11/obrazek-instalacyjny-silverlight-20.html
60jerzy – ja myślę, że Kwiecień dobrze wie, bo już jest luty 🙂
Tak – samodzielny program czy plugin – kolejne zasmiecanie rejestru i systemu. Nie lubię tak czy inaczej.
Poza tym, jak już kiedyś powiedziałem. Oglądanie widowiska na prostokącie wielkości znaczka pocztowego siedząc na krześle przed monitorem to nie jest mój pomysł na gud tajm.
Na marginesie, czy ktoś z szanownych Państwa kupił Carmen z Gazetą Wyborczą w zeszłym tygodniu?
Jakieś wrażenia? I co jest na tym tajemniczym CD?
Usiłowałam przed chwilą słuchać retransmisji z kościoła św. Tomasza w Lipsku, ale nie wytrzymałam… Nieczysto, ani śladu płynności, brzmienie też nie to 🙁 A takie piękne te psalmy i motety Mendelssohna, jak im się pozwoli godnie zaistnieć.
Pani Kierowniczko:
Dziękuję za namiary na Medicich. Działa u mnie bez potrzeby instalowania czegokolwiek. Classical TV to co innego, niestety.
(A co do piątkowego koncertu — średnio. Ani rozczarowanie, ani odkrycie. Poznałem nową dla mnie muzykę (Rapsodię Piotra Mossa, oraz Stabat Mater Stanisława Moryto) i posłuchałem Koncertu fortepianowego na lewą rękę Ravela.)
Beato:
Przykro mi 🙁 Może sobie wygrzebę nagrania z półki z okazji dnia? 😉
Gostku:
Jest the best of z nagrania Herberta von Karajana z 1954 roku.
PAK: Dziękuję, czyli muzeum. Poszli na taniochę jednak.
A czego można było się spodziewać w kryzysie?
Medici u mnie nie działa, bo nie mam Adobe Flash Player 🙁 Zawsze ten sam problem – tachać do firmy i niech łaskawie zainstalują…
No, całą dyskografię Queen i Dzieła Zebrane Mistrza Rubika machnęli bez większego stresu.
Medici działa, ale się rwie, no i znaczek pocztowy…
PAK-u , dzięki za wyrazy empatii 🙂 Już się odtrułam Schumannem w wykonaniu Stuttgarter Kammerchor pod Friederem Berniusem 😉
Za to komentarz do „Carmen” jest Piotra Kamińskiego. Wracając w czwartek do domu zaczęłam czytać już w tramwaju i przejechałam swój przystanek, chłonąc rozdział zatytułowany „W tym cały jest ambaras…”
To co się rwie w małym okienku w Medici, to zajawki różnych wydarzeń.
Na dole są listy, wyświetla pięknie na całym ekranie, tylko trzeba zwinąć rozwijaną listę z lewej strony:
http://www.medici.tv/#/playlist/
Sorki, masz rację, rwie się. 🙁
To znaczy, że słaba moc łącza.
Za drugim razem nie przerywało.
Nie wiem.
Pani Kierowniczko, fajne te linki TV, b. dziękuję. Zawsze sobie człowiek zajrzy, co na świecie grają (grali). Teraz sobie np. zapuściłam Menuhina. Na razie jakoś, odpukać, nie przerywa.
Ja w ogóle dziś jestem marudzący, bo roboty qpa, końca nie widać, kiepsko idzie, a jutro termin. Grrr.
No i Kicia nie chce jeść i w ogóle markotna, bo w kubraczku jeszcze tydzień musi przechodzić, a kubraczek taki trochę jak w psychiatryku, więc Kocinie się nie dziwię, że nie w sosie.
Biedna Kocina samokotem to dziś nie będzie 😉
Ja podobnie, z roboty wygrzebać się nie mogę. Wywiad dopiero skończyłam spisywać, a teraz go trzeba dopiero zredagować. A i Wam się coś należy…
Samokotem jeszcze jakiś czas nie będzie… Nawet do wanny przestała włazić.
My jesteśmy cierpliwi, poczekamy, najwyżej nieco marudząc jak Kocina. 😉
Kocina dobra rzecz, nawet w kubraczku. 🙂
Zakłócenia mogą być celowe, bo oni chcą sprzedawać te filmiki i nagrania na sztuki. 😀
PK by się przydało oprogramowanie „speech to text” (przekształcające mowę na tekst), ale niestety chyba nie ma programów rozpoznających polski język.
Marudzę ja. Kocina śpi w szufladzie z pościelą.
Pani Kierowniczko, rywalizacja nie jest zła, na to samo zwróciłyśmy uwagę w trakcie koncertu w Krakowie. Czasami myśle, że trochę za mało uczono mnie podchodzenia do życia jako do konkurowania z sobą , z przeciwnościami, z innymi ludzmi. Nie ma w Polsce wzorca Hockey Mum, a przydałby sie ktoś kto powiedziałby walcz, walcz do upadłego. Bo przecież na każdym polu trzeba co dnia walczyć, chociażby z redagowaniem wywiadu. Dla przypomnienia link o historii piłki ręcznej http://www.tvn24.pl/-1,1584228,0,1,od-legionow-pilsudskiego-do-druzyny-wenty,wiadomosc.html
Jakby kto nie zauważył, to to się pojawiło pod jednym z poprzednich wpisów:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=274#comment-36753
😀
Ha, to dzięki blogowiczom mogę się też i o historii sportu poduczyć 😉
Ale mnie się wydaje, że owszem, rywalizacji, a raczej sztuki mierzenia się z przeciwnościami, trzeba uczyć, natomiast o wiele bardziej by nam było potrzebna nauka współpracy. Jak będziemy takimi samotnymi dzikusami, raczej mniej nam się uda.
Jestem za współpracą. Jakież wspaniałe rezultaty potrafi dać współpraca hodowcy, masarza i psa… Ja wiem, Pani Kierowniczki to nie przekonuje. 🙁 No to dla Pani wpółpraca rolnika, młynarza i cukiernika. 😀
Chodziło oczywiście o hodowcę nierogacizny, nie psów!
Znowu przenoszę pod aktualny wpis z podziękowaniem dla bigapple1 🙂
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=273#comment-36763
Gostku:
Jestem zdziwiony, bo o różnych pracach nad tym słyszałem (i to starych, jeszcze w PRL ktoś wpadł na pomysł, że skoro odstajemy w interfejsach graficznych, to możemy nadrobić rozpoznawaniem mowy 😀 ). Ale możliwe, to trudny temat.
Wszyscy:
Niech Moc (łączy!) będzie z Wami! 😀
Cudne te linki! Dzięki, o dzięki, bigapple1 🙂 A L’Arpeggiata już za tydzień z hakiem wystąpi w Filharmonii Łódzkiej 😀
Dzięki i wzajemnie 😆
O rany! Naprawdę już? Znowu się z nimi rozminę 🙁
Oj, to szkoda 🙁 Koncert jest 10 lutego. Wybieram się, tym bardziej, że jeszcze ich nie słyszałam na żywo.
Tak się składa, że ja właśnie też nie. Ale jadę akurat do Niemiec…
Kto usłyszał Arpegiattę
temu humor wzrósł. A zatem
niech ci, którzy wolą Niemce
dalej żyją w tej udręce.
Ja widziałem i słyszałem
Zmysły swoje napasałem
Harmoniami, wzruszeniami
oraz cud-miód canzonami
I to u mnie na wsi, jesienią w Gliwicach. Co prawda bez elementów tanecznych – ale i bez nich wieczór był cudowny. Sztuką jest sprawić, by w środku ohydnej, zimnej polskiej jesieni poczuć ciepło Toskanii. Jej radośc życia, jej zapachy – ale też i smuteczki. Nawet mój kot po moim powrocie z koncertu był dla mnie łaskawszy.
60jerzy, po tak podanych wrażeniach koncertowych, to ja się wprost nie mogę doczekać 10 lutego! 😀
Jeszcze jeden kociarz na tym blogu! 😆
Ha, i to z jakim kotem! A właściwie kotą, kicią, panną Tulcią – cudo istne. Czarne, do tego białe skarpetki, śliniaczek, wąsiki (ale jeden jedyny czarny – z prawej strony) i… (hi, hi) białe stringi. Strasznie głupia i niebywale kochana. Istna kocia arystokracja (a nie żadne tam rudzielce). Ale starczy, bo każdy właściciel (czytaj: służący kota) mógłby o swoim mówić bez przerwy…
Ja bardzo proszę nie obrażać rudzielców 😉
A tu nie mówi się służący, tylko personel 😆
A może założymy galerię zdjęć kotów blogowych?
Widzę, że tu wielu miłośników kotów… Nie wiem, czy mieliście okazję poznać kota Szymona? Jeżeli nie, polecam.
Białe skarpetki wykluczają Czarną Mszę…
Trza by studium zrobić:
„Koty a muzyka poważna w aspekcie kociej muzyki”
„Koty i Dodekakofonia – Przyczyny, Źródła, Historia”
…
Ależ proszę bardzo – zwłaszcza że panna Tucia ma walory urody niepospolite i właściwie z marszu może zostać (zostać! nie dostać!) misską.
I żeby nikt nie wmawiał mi, że lobbuję. A poza tym moja kota słucha każdej muzyki – no, powiedzmy do Schoenberga (wyłącznie). Ma tylko jeden feler – nie przepada za moim śpiewem (który wiadomo: ślicznym jest). Ale w końcu każdy (również kot) ma prawo do niezrozumienia i nierozpoznania gieniusza.
Oczywiście, że znamy, Bogumile, nawet tu nieraz wrzucaliśmy. Esencja kotowatości 😆
Koty i koty! 👿 Nie żebym zasadniczo miał coś przeciwko kotom, całkiem miło się je goni, ale czy musi się stale wszystko wokół nich kręcić? Inne zwierzęta też zasługują na uwagę! 😉
Słuzbowo to jo najwięksom uwage muse zwracać na owiecki. Ale teroz to jaz do Świętego Wojciecha mom przerwe 😀
Owczarku. jak masz przerwę, to może miałbyś ochotę ze mną pozwracać uwagę na króliki? To jeszcze lepsze niż koty 😀
Moje piesy wieczorne 😀
Psią galerię rozproszoną już poniekąd mamy, wiemy, jak wygląda Bobik i Owcarek. Bywały tu kiedyś zdjęcia kotów passpartout, a raz, bardzo dawno – zdjęcie Kiciusia zeenowego. Ale może czas już poznać także inne? 😀
A proszę bardzo:
http://picasaweb.google.com/60jerzy/Tulcia#
Parę zdjątek od oseska do rozkwitu tulcinej urody. I nich mi tylko kto pogoni kota…
Jaaakie cudo! 😀
PS. Mam taką samą terakotę w przedpokoju 😆
60jerzy, to niezwykle uprzejmie, że kot jest podany od razu na talerzu i ze sztućcami. 😀
Ale tak naprawdę ja te koty gonię wyłącznie w celach sportowych, nie konsumpcyjnych. 😉
Moja Niunia – o ile nie spadnie z drugiego piętra – jest kotem raczej stacjonarym. A co do ww. upadku, to miała okazję wypaść z okna dwa razy goniąc muchę, co skończyło się tylko próbą zaprojektowania spadochronu – niestety wizja Tulci w czapce pilotce z rozwianymi w pędzie wąsikami – skutecznie zablokowała jakiekolwiek dalsze myślenie (bo się o mało nie udusiłem ze śmiechu) i z projektu nic nie wyszło. Szczęśliwie Tulcie też nie wyszła – ale za to weszła kiedyś do piekarnika. No to zamknąłem, włączyłem lampkę, termobieg i troszkę koci zadek podgrzałem. Nie wiedzieć czemu nie lubi już sprzętu AGD (bo pralkę też już poznała od środka – ale tym razem nic nie włączyłem). I chyba już starczy tej prezentacji. Dobrej nocy.
Dobrze, że nie przeczytałam w nocy, bo mi by się pewnie kot upieczony przyśnił 👿 Ech, sadysta… 😆
http://www.tvn24.pl/0,1584321,0,1,dzisiaj-dzien-swistaka,wiadomosc.html
😆
Ja wiem, co sobie możecie pomyśleć. Dzień Świstaka – znowu wpisu nie ma 😉 No, wybaczcie, nie dałam rady, przedmiot wpisu jeszcze do końca nie przeczytany, a zaraz muszę wyjść. Ale dziś na pewno będzie 😀
Ktoś tu coś ma przeciwko rudym kotom?
http://img12.nnm.ru/imagez/gallery/e/1/6/8/4/e16842236b823443c1672fcaf52a0506_full.jpg
Nic nie rozumiem z tych zdjęć Jerzego.
Dorosła niunia ma zrobione zdjęcia w 2004 roku, a jako niemowlę w 2007 roku?
Czy to może niunia druga, dziecko pierwszej?
Dzieńdoberek wszystkim, muszę wzorem Pani Kierowniczki popracować nieco.
Hej! 🙂
Jerzy 60
Twoja Niunia ma coś wspólnego ze mną choc jestem psem lubimy leżeć pod posłaniem
http://picasaweb.google.pl/biala.niunia/Dora#5298177786178012882
Ja też gonię koty jak Bobik wyłącznie w celach sportowych a nie konsumpcyjnych . Może Twoja Niunia zajrzy na blok Bobika
Wszystkie zdjęcia przedstawiają tylko i wyłącznie niunię, która jest niewinną panienką i żadnych dzieci nia miała. Być może dziwne daty wzięły się z późniejszego kadrowania zdjęć. A i tak nie mam jej zdjęć, gdy mieściła się w kieliszku do wina (bo to sierotka uratowana, wykarmiona pipetką, którą przyniosły mi koleżanki syna – tuż po tym jak poprzednik niuni – niejaki Gacenty Baleron – wybrał wolność rzutem swobodnym ciała z pierwszego piętra. A ten to był dopiero inteligent. Chyba jeszcze lepsza sztuka od kota Iwana Tadeusza Konwickiego. Wśród licznych umiejętności potrafił np. otworzyć szufladę, by ukraść z niej rurki, którymi lubił się bawić (ale bestia była kulturalna – szufladę czasami zamykał). Nie mówiąc o okradaniu lodówki z jedzenia.
Oczywiście szufladę potrafił otworzyć Gacenty (nie Iwan – a tak może wynikać z toku poprzedniej narracji). Podobnie: dzieci przyniosły sierotkę Tulcię (zwaną na codzień Niunią) a nie pipetkę. Takie głupoty wychodzą, jak człowiek nie przeczyta co napisał… A psia Niunia ma śliczny front pyszczka.
Dzięki. 🙂
Lubię czytać z boku info, kiedy i czym robione zdjęcia, z jakim parametrami, to się później głupio dziwię.
Robota czeka. 🙁
Jerzy60
z pewną nieśmiałością zachęcona Twoją przemiłą sugestią na temat mojego pyszczka troszke więcej mnie
http://picasaweb.google.pl/biala.niunia/NiuniaIKapusta#5297414458075573570
Moja miała takiego kotka jak Ty czarno-białego Tuptusia , uwielbiał zielone ogórki i wszędzie je znalazł i otworzył co trzeba by sie do nich dostać
aha ,zeby Dora nie krzyczała 😀 bardzo lubię Ravela
Fajna muzyczna barka 🙄
http://www.chrisjordan.com/images/current/1216760890.jpg
Dość przeraźliwe to zdjęcie 😯
Niuniu, krzyczeć nie będę, bo też bardzo lubię Ravela 😀
Poslusznie malduje, ze wysiadam z samolotu w Beauvais miescie, a tam… snieg.
Mokry i gliniasty, zadna Niunia nie przeszlaby sucha lapka.
To jest blog znęcania sie nad tymi którzy mają uczulenie na sierść kocią i psią . Miałam nawet psa Bobika, który jak to Bobik rządził całym stadem i kotkę Ramone , która miała więcej sexapilu niż MM. Kot Szymona to mój kot, który sprawę budzenia załatwiał inaczej po prostu budzilam sie z koszmaru sennego w którym byłam kobieta z broda, z ulga przeknywalam sie że to tylko Sebastian.Jestescie szczesciarzami!
JoSe, spróbuj włączyć myślenie pozytywne. 🙂 Codziennie możesz mieć na blogu kontakt z kotami i psami, nie narażając się na najmniejszą choćby reakcję alergiczną. Zawszeć to lepiej do serca przytulić psa, czy wziąć na kolana kota wirtualnie, niż wcale. A ja jestem łagodny i daję się głaskać bez oporów 😀
Nawiasem mówiąc, za wczorajszą niewinną uwagę na temat ganiania kotów jak mi się dostało od Mordechaja! Na klęczkach niemal musiałem przepraszać. 😯 To tak a propos rządzenia. 😉
Mamie się jeszcze przypomniało, jak tkwiła kiedyś dość długo w sennym koszmarze, w którym przywaliło ją drzewo i ruszyć się nie dało. Kiedy bliska uduszenia zbudziła się wreszcie, odkryła kota rozwalonego na niej dokładnie tak, jak leżało to koszmarne drzewo. 😯 Zszedł bardzo niechętnie, a co się przy tym napyskował…
Ja głaszczę po łebkach wyłącznie wirtualnie, bo zwierzątka nie mam – przy moim trybie życia jest to niemożliwe 🙁
Najwyraźniej ktoś z Czytelników się przejął wpisem Pani Kierowniczki, że na tubie „All Blues” jest niestety tylko w koszmarnej wersji z 1964 roku. Okazuje się bowiem, że „Ten film wideo został usunięty przez użytkownika” 😉
Ale za to gdzie indziej „all blues” można sobie posłuchać wersji porządnej:
http://coolhandluke.wrzuta.pl/audio/aNDOx2izzj/all_blues 🙂
Eee… to teraz porównania nie będzie… 🙁
A cóż tu porównywać skoro wersja kanoniczna jest tylko jedna? 😉
Można było porównywać wersję kanoniczną z niekanoniczną. 😉
Pozytywne myślenie cwiczylam podczas odrywania brody, leciał kot przez pól pokoju był wtedy hopkotem:-). A Bobiki rządzą; wiedzą kogo poglaskac, przed kim skłonić główkę , komu nasikac do łóżKa.
Zapraszam pod nowy wpis 😀
Ale jak to ładnie brzmi, Tereniu, port lotniczy Paryż-Beauvais. 😀
Zapraszają pod nowy, a ja tu jeszcze muszę doczytać.
Gostek Przelotem pisze:
2009-01-30 o godz. 11:13
MP3 jest kompresją stratną. Po konwersji CD na MP3 część muzyki ginie bezpowrotnie…
Pliki FLAC są sporo większe od nawet wysokiej jakości plików MP3…
—–
A dokładnie Gostku, to jest jeszcze inaczej.
Jakość słuchanej muzy z pliku Mp3 zależy od stopnia kompresji, a nie jest zawsze z założenia gorsza od pliku źródłowego! Przy małym stopniu kompresji (czy wręcz zerowym!) plik Mp3 niczym nie będzie różnił się od oryginału; tutaj pliku Wav, czy i Flac.
Ale ja prosty inżynier elektronik jestem, więc mogę się mylić 😉
No tak, prosty inżynier to i prosto pisze 😉
mp3 z założenia to już jest zapis w formacie, który zawiera znacznie mniej informacji o dźwięku niż zapis w formacie wave, po to zresztą został wymyślony. Tak też ujął to Gostek – w skrócie, bo mówiąc: mp3 – wszyscy mają na myśli bitrate tak ca od 128 do 320 – znaczy, najczęściej spotykane. A ściślej biorąc, to tylko w jednym przypadku – właśnie zerowym stopniu kompresji, co nie jest do niczego potrzebne – pliki mp3 i wave mogą brzmieć tak samo (teoretycznie, bo tu znów róznica formatów i sposobu przemiany sygnału…), tak więc w myśl tego mp3 ZAWSZE zawiera mniej informacji o dźwięku.
Ale ja prosty robotnik jestem, więc mogę się mylić 😉 😆
Nie ma to jak sojusz klasy robotniczej z inteligencją pracującą 😉
Z tym bitrate też różnie bywa, o czym zdaje się obydwaj wiemy. Jeśli kogokolwiek tutaj temat zainteresował, to odsyłam do niezawodnej Wikipedii: http://pl.wikipedia.org/wiki/MP3 skąd między innymi można i dowiedzieć się, że istnieje również możliwość bezstratnej kompresji Mp3 🙂