Muzyka-ratunek?

Nawet się tego nie spodziewałam, ale najwięcej czasu na tegorocznym MIDEM poświęciłam filmom z muzyką poważną. Przez cały dzień trwały pokazy – przed południem w cyklu Avant-Première poszczególne firmy pokazywały zajawki swoich produkcji, po południu były pojedyncze pokazy całych filmów. Widziałam m.in. sympatyczne dokumenty o Magdalenie Koženej i Jonasie Kaufmannie, ale przede wszystkim film El Sistema – o słynnym wenezuelskim systemie edukacji muzycznej. Szał na punkcie Wenezuelczyków trwa, zwłaszcza po ich triumfach na Promsach i letnim festiwalu w Salzburgu – kilka firm nakręciło z tego (i w ogóle z orkiestrą Dudamela) filmy. Ale ten jest szczególny. Nie mówi o Orkiestrze Simona Bolivara, która jest już produktem eksportowym, lecz o korzeniach zjawiska, o tym, jak się urodziło i co ono oznacza.

Wenezuela to strasznie biedny kraj. Krajobrazy miejskie, zarówno wieżowców, jak i osiedli-faveli na stokach gór, robią wrażenie wstrząsające. To miejsca, w których po prostu musi kwitnąć przestępczość – króluje poczucie beznadziejności i prawo dżungli. Jedna ze szkół, które pokazywano na filmie, nosi imię chłopca, który został zabity przez młodocianych przestępców po prostu z powodu pary butów. Matki boją się puszczać dzieci same do szkoły, ale są zajęte przy innych członkach rodziny; rodzeństwo się nawzajem pilnuje. Teraz po szkole chodzą na muzykę. I to obie strony – i dzieci, i rodzice – widzą jako wyzwolenie. Dzieciak, który ma muzykę – po prostu do łobuzerki już nie pójdzie.

Jeden z organizatorów El Sistema tłumaczy: my Wenezuelczycy przeżywamy wszystko razem. Jak jedna osoba się śmieje, wszyscy się śmieją, jak ktoś płacze – wszyscy płaczą, kiedy ktoś śpiewa – wszyscy śpiewają. To tłumaczy, jak to się dzieje, że z ledwie grających dzieciaków nagle tworzy się orkiestra, która gra jak jeden mąż, z wielkim ogniem. Pokazano taki koncert, na którym orkiestra dzieciaków (wiek podstawówkowych) gra muzykę taneczną, a cała publiczność śpiewa i tańczy z nią. Podobna scena – to już z innego filmu – miała miejsce w tym roku w szacownym Salzburgu: Orkiestra Bolivara po prostu tańczyła, wymachując instrumentami w momentach pauz, a sala oszalała. Podobnie było na Promsach. I to nie była, jak by ktoś zgryźliwy mógł pomyśleć, fascynacja cyrkiem, lecz pasją. Ci młodzi ludzie po prostu są muzyką.

To trochę tłumaczy, dlaczego u nas może z tym być trudniej – co Polak to indywidualista, każdy ma własną rację, także wydając dźwięki muzyczne, choćby fałszywe. Ale wenezuelskie dzieciaki też zaczynają (ten kawałek z innego filmu) od fałszów i kiksów! Tyle że grają razem, dużo grają, wciągają się w to, sprawia im to radość. No i całość staje się coraz lepsza, a w końcu może powstać coś takiego jak Orkiestra Bolivara. (Trwają starania o jej przyjazd do Polski, ale kiedy się to uda – nie wiadomo.)

Dwa słowa jeszcze wokół MIDEM: trudno było się rozdwoić, więc nie zaglądałam na różne konferencje, z których niektóre były – jak relacjonują mi koledzy – ciekawe. Jedna z nich była poświęcona operze: dyrektorzy oper z szefem Opery Zuryskiej Alexandrem Pereirą na czele bronili śpiewaków przed menedżerami (którzy zmuszają solistów do poświęcaniu części swego cennego czasu chałturom koncertowym i innym nieudanym przedsięwzięciom), menedżerowie przeciwnie – przed dyrektorami oper, którzy eksploatują artystów nadmiernie. Popowe konferencje zdominował czysty biznes. Chciałam się wybrać na konferencję o YouTube, okazuje się, że nie mam czego żałować, bo głównie mówiło się o możliwości wykorzystywania reklam. Ogólnie, patrząc po targach, widać jednak kryzys. I to nie tylko ekonomiczny, ale po prostu branży fonograficznej bardziej tradycyjnej. Jednocześnie także w dziedzinie transakcji wszystko przenosi się do Internetu – już dziesięć lat istnieje MidemNet, która coraz bardziej pożera MIDEM. Tak przynajmniej obserwuje Adam Ciesielski z „Życia Warszawy”, który jest na MIDEM co roku. Z kolei znajoma zajmująca się dystrybucją twierdzi, że w muzyce poważnej aż takiego kryzysu raczej nie będzie, bo to nie jest biznes na empetróje, tu trzeba jakości, więc ludzie długo będą kupować płyty, chyba że powstanie nowy genialny nośnik przenoszący w sposób satysfakcjonujący jakość dźwięku. No, zobaczymy.

A teraz zapraszam na zdjęcia.