Święto Bacewicz
Jak łatwo się dało przewidzieć, straszliwy był bałagan. Jakieś wejściówki były i szybko poszły, po wejściu do Audytorium okazało się, że numery miejsc są zupełnie inne niż były na planie, więc trzeba było ich szukać. Ja osobiście zamówiłam miejsce pośrodku i okazało się, że jest z boku. W końcu wszyscy weszli, sala się wypełniła, choć nie powiem, parę szpilek dałoby się wcisnąć w pojedynczych kilka wolnych miejsc. Organizatorzy uruchomili wyłączony początkowo z powodu nadmiernej bliskości sceny pierwszy rząd, gdzie siadła część VIP-ów (m.in. Waldemar Dąbrowski – wyobrażam sobie radość ludzi z tyłu). Ohydne górne światło, brudne ściany, skrzypiące ławy, kaszlący ludzie (ach, jak żałowałam, że nie ma 60jerzego z fioleczką…) – wszystko jakby się sprzysięgło, żeby psuć nastrój. Ale kiedy po akademickim kwadransie opóźnienia (genius loci? – zastanawiał się sąsiad) artyści weszli na scenę, o wszystkim się zapomniało.
Podczas wykonanego na początku II Kwintetu fortepianowego, najpóźniej, bo w 1965 r. napisanego utworu, wciąż sobie wyobrażałam, jak mogłoby to zabrzmieć np. w Studiu im. Lutosławskiego. Bo choć są gorsze akustyki niż w warszawskim Auditorium Maximum (choćby w krakowskim – ciekawam, czy naprawdę będzie nagłośnienie), to chciałoby się usłyszeć w bardziej wyrazisty sposób te przepiękne niuanse, jakie wyczarowywali muzycy. To było rzeczywiście prawdziwe czarowanie dźwiękiem; II Kwintet ma takie momenty, w których ten element jest najważniejszy. Bo potem oczywiście pojawiają się rytmy, najczęściej oberkowe, od których Bacewicz przez całe życie nie mogła (i nie chciała przecież) się uwolnić – nawet w tym okresie, kiedy to zmodyfikowała swój język muzyczny na bardziej „nowoczesny”. Choć oczywiście nie aż tak bardzo zmodyfikowała. Grałam kiedyś jej Etiudy fortepianowe i motywy z nich rozpoznawałam zarówno w II Kwintecie, jak w II Sonacie (1953) i I Kwintecie (1952). Cienia socrealizmu w nich nie słychać – ona nawet wtedy potrafiła pozostać sobą.
Kiedy Zimerman wszedł sam, by zagrać sonatę, zaczął jak u Hitchcocka: od trzęsienia ziemi, jakim był króciutki wstęp, szło dalsze narastanie napięcia. Znalazłam na tubie nagranie Ewy Kupiec i to zupełnie inny utwór. Pianistka chyba nie rozczytała, że po Maestoso (potężnie), które dotyczy tych kilku początkowych dźwięków, cała część powinna być grana Agitato (burzliwie) i tak właśnie grał Zimerman. Po prostu elektryzująco. Potem część wolna, skupiona, poważna, smutna wręcz, wreszcie finał, w którym znów pobrzmiewa rytm oberkowy, zagrany z pazurem i elegancko zarazem – tylko on tak potrafi! Po przerwie w I Kwintecie muzycy znów pięknie przegadywali się, była jakaś kocia sprężystość w tym graniu, a oberek, którym jest druga część (Presto), był niemal roztańczony. Owacja na stojąco (po solowym występie też), a na bis znów ten oberek, z jeszcze większą dozą dobrej zabawy. Muzycy grali w idealnym porozumieniu – to znakomicie, że Kaja Danczowska wybrała taką trójkę, która grywa i solo, i kameralnie. Każdy zresztą dobry solista, jeżeli jest też dobrym muzykiem, moim zdaniem powinien być dobrym kameralistą.
Jak przewidziałam, na stronie łódzkiej „GW” ukazała się recenzja z tamtejszego koncertu. Jak widać, bałagan był tam może nawet większy, który na pewno wielu odstraszył; scenariusz występu identyczny, łącznie ze słowami Zimermana przed bisem i z wielkim portretem Bacewicz wiszącym nad sceną. A p. Alina Biernacka, córka kompozytorki, była też i w Warszawie (tu mieszka) – może będzie na wszystkich koncertach?
Ja w każdym razie zazdroszczę zwłaszcza tym z Poznania i Katowic, którzy mają to jeszcze przed sobą, i to z dobrą akustyką. No i niecierpliwie czekam na płytę, na której z pewnością wszystkie niuanse będą słyszalne. Tym samym liczę też na dobrego reżysera dźwięku…
Komentarze
Już się niepokoiłem tak długim czekaniem na wrażenia (kolacja musiała być nielicha 🙂 Chociaż po występach KZ (wiem to po sobie_ trzeba trochę odparować. Teraz przynajmniej już wiem, że muszę w Katowicach przyjść w miarę wcześnie (z kompletem wspomnianych wcześniej załączników – fiolki z pewnością nie zapomnę, a może i jednak wezmę ten kijaszek jak mi sugerowano). Jak to jest możliwe, że po tylu latach grania tej sonaty, można tak dalej tą interpretacją czarować. Słyszałem ją już dwa razy i za każdym razem porywała. A swoją drogą czy ktoś ma to nagranie KZ z tą sonatą? A bajzel p. Haluch & Co zgotowali niezgorszy.
Bajzel miał niestety przyczyny takie, że Maestro chciał, żeby wszyscy mieli taki sam dostęp i żeby się uniezależnić od systemu filharmonicznego. Ale po pierwsze, to krótkowzroczne, bo co w przypadku właśnie np. starszych melomanów nieinternetowych, a po drugie, takie rzeczy oddane w ręce ludzi, którzy na co dzień się tym nie zajmują – to wróży zwykle jak najgorzej 👿
Świadectwa szczepienia kota chyba przynosić nie potrzeba, Gostkostwo jakoś weszli bez niego, Małgorzata też 😉
Oczywiście, że się wejdzie (nie ma takiej sztuki, na którą nie dałoby się wejść – kwestia determinacji i sprytu oraz pomyślunku). Jednak za taką cenę biletu (mówię o upierdliwych, ale nie tylko, również o tych legalistach organizatorskich) – takie sytuacje są raczej (czy wręcz) niedopuszczalne. A tak właściwie to nie chodzi o pieniądze, tylko o wzajemny szacunek wszystkich uczestników zdarzenia. Dobrej i spokojnej nocy – aby ruszyć na jutrzejszą transmisję – trzeba jeszcze podziergać nocą. A na wyjazdy (gdy w domu kot) też są sposoby. Ja np. daję klucz sąsiadce i każę jeść ciastka i pić kawę w towrzystwie Niuni. Czasami wyjeżdżam tak na parę dni – jak dłuższe jakieś cykle koncertowe – i kot nie przeżywa stresu związanego ze zmianą miejsca. A że tęskni – coż. Całę nasze życie to jedenwielki ciąg tęsknot. Zaspokojonych. Czasami. Tylko. Najczęściej nigdy.
Zaczynam żałować, że w ramach kryzysowego zaciskania pasa i kolizji terminów koncertów, nie wybieram się na Zimermana 🙁
Odwiozlam dziecko na samolot i spac nie moge…
No tak…..wszystko zostalo powiedziane.
Skandal z balaganem powinien zostac wysmiany „na lamach” i napietnowany!!
Akustyka paskudna …zaszkodzila zupelnie II Kwintetowi. Zabrzmialo sucho ,fortepian bezdzwieczny ……..myslalam ze tak juz zostanie ale pianista chyba wyczul ze ta kompozycja wymaga „lekkiej reki” w tej akustyce ….inaczej jakiekolwiek niuansy przepadna.
Sonata genialna! Druga czesc w niesamoitym piano….tak cieplym ze az aksamitnym.
I Kwintet ….swietna zabawa i tym razem KZ nie „chowal sie ” pod smyki jak za pierwszym razem i proporcje byly!
Ale …ale ….slowo daje tez wykonam telefon do AH i powiem co mysle o organizacji.
Jak sobie nie dali rady z logistyka to trzeba bylo zatrudnic fachowcow.
Nawet kwestia odsloniecia kurtyny stanowila problem KD najpierw prosila zeby bardziej odlonic machajac bukietem….a potem po prostu nachylila sie i stuknela pana „odslaniacza ” palcem w but.
Slowo daje ten warszawski koncert byl mocno za drogi jak na te wszystkie usterki i wybor miejsca. No i pokolenie melomanow pamietajacych Bacewicz …..po prostu nie przyszlo.
Moj ojciec jak uslyszal cene (chcialam doplacic) to po pierwsze zapytal „a na jaki cel charytatywny ten dochod bo nie ujawnili” po drugie „jak chce dac na szczytny cel to daje a jak chce posluchac muzyki mojej mlodosci to nie powinno to byc poza moim zasiegiem finansowym”….i poszedl do FN na Karlowicza.
😉
Byłem w Łodzi na koncercie – organizacja była jak należy. Nie stwierdziłem jakiejś „obsuwy”. Może trochę zbyt wiele egzaltacji u publiczności, ale skorobyli cicho to da się znieść tylko trzeba szybko wychodzić po koncercie – bo lansowanie się po filharmonijnym foyer bywa żenuaaa. Sama muzyka i wykonanie – cóż można powiedzieć więcej od Pani Doroty… Bardzo Bardzo Rewelacyjne i tyle. Wielu zapomina że Zimerman grywa 2-gą sonatę Bacewiczówny od zawsze – nie mogę zlinkować tutaj gramofonu Szanownej Kierowniczki a tym bardziej swojego ale odnoszę wrażenie że w 1977 roku grał tę sonatę na sposób Pani Ewy Kupiec (a to nie jest przytyk do nikogo – rozumienie muzyki się zmienia). Myślę też, że był wtedy jeszcze grzecznym chłopcem, który pamiętał, że jak się gra na fortepianie to się siedzi – teraz dorósł i wie, że jak trzeba z instrumentu wydobyć coś mocniejszego to trzeba walić z półprzysiadu bo nadgarstki i ramiona tego nie przeniosą. Kolega , meloman z większym stażem ode mnie – podsumował w przerwie tylko – świetnie to zagrał – szkoda że instrument po takim graniu trzeba naprawiać :-)))) Wielka radość i wspaniale że ten repertuar Zimerman promuje – bo zaprawdę nie chce się chodzić do filharmonii na 648 wykonanie symfonii Dworzaka – my w Łodzi wiemy co to znaczy – oj wiemy. Żałuję, że nie byłem wczoraj – bo też w Filh. Łódzkiej zapowiadał się doskonały wieczór z Bacewiczówną w roli głównej. Z tym celem charytatywnym z dochodu (co pisze Małgorzata ) – to chyba taka kokieteria Zimermana – jakby chciał dać do zrozumienia „a taką gram muzyczkę niepopularną to ja to robię dla honoru, dla misji, ja nawet za to pieniędzy nie wezmę, tylko dam na biedne dzieci” albo może na rocznicowych, bądź co bądź, obchodach nie wypada brać pełnej stawki za granie – nie wiem, w sumie to nie jest ważne. Muzyka świetna, wykonanie rewelacyjne a pogadać można o wszystkim innym. Przypominam, że Frank Zappa zawsze powtarzał „Pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze” Ukłony dla wszystkich.
Niezwykle zaluje, ze moglam byc tam jeno duchem, a nie uchem. Pozostanie mi plyta, czyli cierpliwosc wystawiona na ciezka probe.
A pomijajac organizacyjne zawirowanie, ktore rzeczywiscie jest niedopuszczalne, pomijajac cene – jednak nie na kieszen prawdziwego melomana (tu komentarz Pana Ojca zapadnie mi gleboko w serce), czy ktos moglby mi wytlumaczyc, dlaczego ten koncert odbyl sie w Auditorium Maximum, a nie w FN, w Studiu, nie wiem jeszcze gdzie.
Wracajac do cen. Dziesiec lat temu wlasnie z powodu ceny nie poszlam na oba koncerty Chopina w miescie Paryzu. Dawno juz sobie zalozylam limit, jaki moge zaplacic za koncert. Wcale nie taki maly, ale jednak. Powyzej – po prostu nie ide. Tak tez sie stalo wtedy. Kupilismy plyte i spedzilismy upojny wieczor, nie zalujac.
A teraz – TROMBY!!!
😆
http://www.youtube.com/watch?v=MYwzcbdIU_I&feature=channel_page
A moze troche Gombrowicza?
http://www.operadeparis.fr/cns11/live/onp/site/actu/videos/videos_details.php?news_id=241&CNSACTION=SELECT_NEWS
A jako uzupełnienie wpisu p. Teresy recenzja P.Kamińskiego:
http://www.rfi.fr/actupl/articles/110/article_6825.asp
Z tego co wiadomo, to część dochodu z trasy KZ ma być przeznaczona na specjalną nagrodę w przyszłorocznym Konkursie Chopinowskim oraz na katowicką AM – jak się już podliczy i rozliczy…
Pani Tereso – a Pani nie była na zeszłorocznym recitalu KZ w Paryżu?
A co do Łodzi – z pełnej już relacji:
http://miasta.gazeta.pl/lodz/1,35135,6244792,Grazyna_Bacewicz_przez_mistrza_przypomniana.html
najbardziej w kontekście organizacji imprezy jest to, że są wolne miejsca na sali, a sprzed sali odchodzą ci „odrzuceni – niedopuszczeni” . Od zawsze takie sytuacje dorpowadzały mnie do rozpaczy – ze względu na bezsilność wobec organizatora.
Nie dość, że wsadziłem dwa grzybki w jeden barszczyk, to jeszcze z błędami. Po drugim linku miało być:
„najbardziej w kontekście organizacji imprezy zasmucające jest to, że …”
Pani Redaktor – przepraszam.
ZAPROSZENIE NA MISTERIA PASCHALIA
http://www.youtube.com/watch?v=mutT14hkArw&feature=channel_page
Nie ma za co 😀
Nie wspomniałam jeszcze, że Zimerman grał prosto w.. tę kurtynę, o której wspomina Małgorzata – cały tył sceny był nią zasłonięty. Pół dźwięku szło w tę paskudę 👿
macias1515 – może z perspektywy człowieka z biletem obsuwy nie było w Łodzi widać. Tam przynajmniej są normalne miejsca numerowane i pomylić się nie można 😉 Ja, prawdę mówiąc nie znam starego nagrania Zimermana (choć wiem, że istnieje); pamiętam, że przez jakiś czas nie mogłam się do niego przekonać, bo mi sie wydawał właśnie grzecznym chłopcem, elegancikiem. Później zaczął wystawiać pazurki i zmieniłam zdanie 😀
A co do „celu charytatywnego” – ja też nie rozumiem, czemu takim celem nie miało być wsparcie melomanów pamiętających Bacewicz… Trochę takich osób w Warszawie jednak widziałam (o córce nie mówię).
Dlaczego nie w filharmonii? Bo nie znosi filharmonii jako takich. Dlaczego nie w Studiu? Bo za mało ludzi wchodzi…
A co do Gombrowicza, był na tym spektaklu p. Potoroczyn z Instytutu Mickiewicza. Z tego, co mi opowiadał, wynikało, że podobał mu się.
Nie, nie bylam. Akurat fruwalam po Polsce. Podobnie nie bylam na Blechaczu 27 stycznia ubieglego roku. Ale w tym roku pojde. Gra w koncu marca. Obiecuje relacje, bardzo jestem ciekawa.
Podobnie rowniez ominal mnie pozegnalny recital Brendla. Wedrowalam przez Bierzo. Moglam tylko pomyslec.
Pani Tereso:
jako rekompensatę za Pani nieobecność na tym paryskim recitalu – wyciągam dla Pani swoje wspominki, której wysłałem swojej znajomej po koncercie:
Recital Perahii w Parzyżu jednak nie odbyl sie – chociaz nawet w przededniu koncertu byla pelna informacja z repertuarem i sprzedaza biletow – dopiero w dniu koncertu podano informacje wlasciwa. Natomiast recital Zimermana odbyl sie i… do dzisiaj nie moge uspokoic sie na mysl o tym koncercie. Nawet nie wiem, jakich slow uzyc. Po prostu Zimerman pokazal swoja nowa twarz. Jezeli poprzednio za kazdym razem mowilismy o wielkiej, fantastycznej pianistyce, to co ja mam teraz poczac? Powiedziec: ekstatyczna, oszalamiajca, zapierajaca dech w piersiach – moze to ostatnie najbardziej pasuje, bo po koncercie musialem ze 3 godziny noca spacerowac, aby jakos te emocje wyparowaly. KZ jest w formie FENOMENALNEJ, jezeli niektorzy mowili kiedys o nadrzednosci perfekcji nad emocjami w jego grze, dzieleniu wlosa na czworo przy pracy nad dzwiekiem etc. niech pojda teraz na jego koncert i jezeli beda dalej te herezje glosic, to niech lepiej przykladnie rzuca sie z wiezy Eiffla. Oczywiscie o ile dostana bilety (sala byla pelniutka). Zimerman az kipi od emocji – potrafi je oczywiscie fenomenalnie powsciagac, ale w ten sposob, ze czuje sie iz pod powierzchnia cos czai sie, wrecz gotuje (co bylo wyczuwalne zarowno w particie Bacha, jak i ostatniej sonacie Beethovena). Po koncercie uslyszalem polski glos niedaleko mnie mowiacy: „szkoda, myslalam ze zagra rowniez Chopina (nie wiem tylko czy chodzilo tej pani o bis czy o program wlasciwy)” i o ile mialem sekunde wczesniej chec nawiazac rozmowe, to ta uwaga od razu zniechecila mnie. Dla mnie ten program byl znakomicie skonstruowany i konsekwentnie zagrany i w tym zamysle Chopin po prostu zadna miara nie miescil sie. Bacha zagral w pol drogi pomiedzy gouldowska motoryka a romantycznym Perahia z ostatniej plyty (ale to tylko taki ogromny skrot myslowy, gdyz byla to tak osobna interpretacja), Beethovena zagral – ze tak powiem – postromantycznie (bez czulostkowoci, przedumania, prob wywolania lez u sluchajacego, troche tak jak kiedys Kempff, ale w adagio stan napiecia i koncentracji byl ekstremalny, a czesci z owymi upiornymi dla wykonawcow trylami zagral po prostu niebiansko), grajac intermezza Brahmsa – te z op. 119 – juz myslal nie slodko-onirycznie o Elizjum, chociaz gdybym potrafil grac to pewnie szedlbym tym tropem zwiekszajac w ten sposob ilosc cukru w cukrze; tutaj byl po prostu rownomiernie „rozwazny i romantyczny”, ale co i rusz cos sie czailo w pojedynczych frazach. Cos, co sie czulo od poczatku jego wystepu, a co eksplodowalo jak wulkan w Wariacjach na tematy polskie op. 10 Szymanowskiego. Nie znalem tego utworu (bo i skad, jak jest nagrany bodaj na dwoch plytach, ktorych nie ma w sklepach, a w radio zgola w ogole). Jako colosc i we fragmentach oszalamiajaco efektowne i rownie oszalamiajaco trudne. To co zrobil z nimi Zimerman kazalo zapominac o oddychaniu, mysleniu o czymkolwiek innym niz zachwyt nad Szymanowskim i ze nie moze takiej kreacji uslyszec. Panowanie nad materia i dzwiekiem, niczym nieskrepowana wyobraznia dwiekowa – wydawalo sie, ze od tej strony KZ osiagnal juz wszystko i ze to juz wiemy. Ale tylko nam sie wydawalo. Ten 52-letni muzyk ma w tej dziedzinie swiezosc mlodego bezczelnego artysty przez duze A. Zeby tylko zechcial to nagrac na plyte. Nie musze dodawac jaki po tym finale wieczoru na sali zapanowal entuzjazm – istne szalenstwo, ale w jaki inny sposob mozna oddac swoj zachwyt. Mnie tylko z tego szczescia pod koniec Szymanowskiego lza jedna albo i druga potoczyla sie z oczu. Zrozumialem dopiero wtedy co mial na mysli w tym wywiadzie dla BBC, ze ludzie troche sie zdziwia jego interpretacja. Chcialbym raz jeszcze tego recitalu gdzies posluchac – tak troche juz na spokojnie (na ile to w ogole mozliwe jest).
No i później – już na spokojnie posłuchałem w Salzburgu – o czym już była mowa.
A u nas słońce, wiosna radosna. Biegnę, pędzę, dalej nie smędzę
60jerzy Wielkie, wielkie dzieki
Wzruszylam sie ta przepiekna recenzja.
Tutaj jakis madrala w Resmusice potraktowal go nieco sceptycznie:
http://www.resmusica.com/article_5526_recital_krystian_zimerman_paris_lecture_personnelle.html
ale o wiele bardziej wierze 60jerzemu
Dzieki raz jeszcze
Jeszcze jedno o Oberkach – jak wyszedłem w czwartek z koncertu Zimermana to miałem ochotę natychmiast na dwie rzeczy. Coś takiego:
http://www.youtube.com/watch?v=IIPRIdzSP-0&feature=PlayList&p=D324608D1B21329F&index=2
i Simple Symphony Brittena
No coz – moge tylko zalowac – jestem na drugim koncu swiata. Jezeli rzeczywiscie Zimerman „odzyl” to cud sie stal – Chwala na wysokosciach!
A ja jak czytam recenzję 60jerzego, to się wkurzam: dlaczego on nam to zabiera? Możliwość przeżycia takiego Szymanowskiego, takiego Bacha, takiego Beethovena – na żywo. Dlaczego nam tego żałuje?!
Rany boskie, co się dzieje?! Wchodzę jeszcze nie całkiem obudzony na blog i widzę, że 60jerzy zabiera i żałuje? 😯 Jerzy,Ty się zastanów!
Chociaż… dopuszczam też taką możliwość, że to nie Jerzego trzeba pogonić, tylko skróta myślowego. 😀
Krystian Zimerman to niewątpliwie wybitny pianista, o perfekcyjnej
technice, ale – niestety! – dość ograniczony repertuarowo (rocznicowe
wykonania utworów Grażyny Bacewicz niewiele tu zmieniają – są jedynie
ładnym gestem).
A Szymon jak zwykle ma komuś za złe…
Nie ma solistów, którzy grają wszystko. Każdy jest jakoś „ograniczony repertuarowo”.
Bacewicz to on akurat gra nie tylko rocznicowo, podobnie Szymanowskiego. Repertuar ogranicza świadomie, żeby móc go cyzelować do perfekcji. Pewnie, można mieć do niego o to pretensję. Do słońca też można mieć pretensję, że świeci…
Bobiczku! W samo południe? 😀
Zaczynam zbierać recenzje 60jerzego z zamiarem wykorzystania (w celach leczniczych) w sytuacjach obniżonego ciśnienia i nastroju 🙂
Na Mistrza Krystiana Z. się niestety nie wybiorę, bo właśnie kupiłam bilety na „Misteria Paschalia” i powiało dziurą budżetową 😉 W dodatku piszą u nas w lokalnej z czewonym prostokątem, że wejściówki tylko dla studentów.
Pani Doroto,
Chodzi mi jedynie o to, by tacy świetni muzycy (perfekcjoniści)
częściej sięgali po utwory XX-wieczne, a nie grali w kółko Mozarta,
Beethovena i Chopina (ileż można?!).
To samo dotyczy takiego Anderszewskiego, czy Blechacza.
Pani Doroto, spóźnione, ale szczere 🙂
A dlaczego ktoś ma grać muzykę, która mu nie pasuje, a nie tę, która go fascynuje?
Ja oczywiście ubolewam, że pianiści nie grywają częściej np. Prokofiewa czy Bartóka, że o cudownych etiudach Ligetiego nie wspomnę. Bo np. taki Boulez to już właściwie tylko dla koneserów. Ale nie wyobrażam sobie Zimermana ani Anderszewskiego w Boulezie (tym bardziej Blechacza, który jest konserwatywny chyba już z natury), choć w Ligetim już prędzej. Marzyłoby mi się, żeby Anderszewski nagrał taką płytę z Bartókiem, jak nagrał z Szymanowskim. Bo jak gra pojedyncze utwory, co mu się rzadziej zdarza i raczej w charakterze bisów (Trzy pieśni z Komitatu Csik, Bagatele), to gra je przepięknie.
Dzięki, haneczko – oczywiście chodzi o nieimieninowe? 😉
(c.d.)
Nie znaczy to jednak, że nie zauważyłem Jego znakomitych nagrań
Bartóka i Weberna; ale to mało – chciałoby się znacznie więcej.
Oczywiście, Pani Doroto. Przepraszam, że mnie nie było.
Ależ doprawdy nie ma za co 😆
Beato, w Warszawie przynajmniej było tak, że nie tylko studenci kupowali wejściówki. Np. jedna znajoma starsza pani weszła właśnie na wejściówkę, i w ogóle wśród gromady wejściówkowiczów widziałam osoby w różnym wieku. No, ale może w Poznaniu będzie bardziej rygorystycznie…
Pani Doroto,
Pamiętam świetne wykonanie „Bagatel” Bartóka na festiwalu Polskiego
Radia. Rzeczywiście, aż się prosi by Anderszewski nagrał te – jakże
odkrywcze i wyrafinowane w swej prostocie – utworki.
W Poznaniu to jednak istnieje realne niebezpieczeństwo, że będzie porzundnie i będą sprawdzać legitymacje przy kasie 😉 Chociaż, kto wie…
Mój wpis z godz. 13:00 dotyczył oczywiście Zimermana.
Niebycie na nieimieninach wydaje mi się szalenie adekwatne. 😀
A porzundek zaś ale musi być… 😆
Bobik, jesteś wybitnym specjalistą od słoneczności 😀
Haneczko, bo ja dla blogów zarezerwowałem sunny side of Bobik. Ciemną stronę mocy wykorzystuję wyłącznie w realu. 😎
Ciemną i z dredami 😆
Jak Bob, to Bob! 😆
A Kierowniczka pod wpływem występu aż po ślonsku?
A moze na odwyrktę? Moze to pod wpływem ślonskiego Poni Dorotecki wyryktowano występ? 😀
Szymonie,
nie bardzo widzę sens, aby pianiści tacy jak Zimmerman czy Anderszewski (choć on pewnie za parę lat, kto wie…), a już Blechacz tym bardziej, mieli nagrywać muzykę współczesną skoro mamy kilkunastu wybitnych pianistów specjalizujących się w tym własnie repertuarze.. Mam nawet hipotezę, iż mogłoby to skończyć się … kompromitująco – jest to oczywiścei hipoteza empiryczna, więc mogłem się pomylić ☺.
Tak więc „na szybko”:
– Nicolas Hodges: ostatnio Koncert fortepianowy Furrera czy genialne Naturliche Dauern Stockhasuena, wcześniej choćby Neuwirth, Sciarrino i mnóstwo innych znakomitych dzieł.
– Marino Formenti: Duchy Kurtaga, wcześniej nadzwyczajnie nagrywał
Lachenmanna czy Mochizuki
– Rolf Hind (Messiaen, Norgard, Saunders)
– Herbert Henck (Stockhasuen, Boulez, Barraque, Cage, Otte,
Nancarrow etc.)
– Aki Takahashi (Xenakis, Feldman, Scelsi)
– Yukiko Sugawara nagrywająca Lachenmanna czy Rihma
– Segfried Mauser, Bernhard Wambach (Rihm, Scelsi),
– Pi-Hsien Chen (Boulez, Barraque)
To pierwsze, co przyszło mi do głowy na gorąco. Tak więc doprawdy nie widzę powodu, ani sensu tym bardziej, żeby wymienieni przez Ciebie pianiści koniecznie musieli nagrywac ten repertuar.
Pozdrawiam
foma 18:02 – to było po poznańsku 😉
monty – dzięki za wymienione nazwiska, z których, wstyd się przyznać, paru nie znam 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=gMtuNzGs2uk
hercules cdn
manu niezmordowany 😀
Podsłuchuję jednym uchem Łucję w Dwójce. Ale ten Beczała wspaniały! Kwiecień też świetnie, a Netrebko żenua.
Właśnie się skończyło.
staram sie:) milego wieczoru
czy dostala pani kierownik zapis herkulesa na cd!!!podeslac do redakcji!!
Słuchałam.
Tam też kaszlą 🙁
hercules CDN
http://www.youtube.com/watch?v=j4XVqj5fY_8&feature=channel_page
jutro reszte i to na co wszyscy czekaja;
a dla odnotowania i do wiadomosci
powstala ciekawa strona ,w zamysle gazeta internetowa ciekawe nazwiska ,
NAPRAWDE WARTO ZOBACZYC I POCZYTAC
http://alfaomega.webnode.com/
manu26 – nie dostałam zapisu Herkulesa. A miałam dostać? 😉
Chętna jestem, a jakże, ale teraz przez tydzień jestem na urlopie.
Ponieważ obiecałem mt7 słówek parę o dzisiejszej transmisji – spełniam obietnicę dopiero co przyjechawszy z Krakowa.
Polska męska reprezentacja – co już napisała p. Redaktor – miody wokalne. To jak rozwinął się Beczała – zdumiewa. Pamiętam transmisję z koncertu w Poznaniu – pewna maniera wokalna, chęć podobania się za wszelką cenę – ale kosztem szlachetności brzmienia i ogólnego wyrazu najkrócej rzecz biorąc – mnie trochę irytowały. On sam zresztą wspominał kiedyś, że po wyjeżdzie z Polski zaczął od „oduczania się” tego, czego go w Katowicach nauczono. Teraz mogę stwierdzić (z pewną złośliwą satysfakcją) – pozbył się i oduczył. A to co przyswoił, zdobył, wypracował i przemyślał – zasługuje na wielki szacunek i podziw. I daje niesłychaną radość. A Kwiecień – mój Boże, jaka to radość, że będę mógł już niebawem posłuchać i obejrzeć go w Krakowie w jego ulubionej (jak podczas przerwy w transmisji mówił do wszystkich odbioców w salach kinowych. Panowie zresztą – każdy w osobnym wejściu – po polsku pozdrowili polskich widzów i słuchaczy, a zwłascza tych w Krakowie (jaki w tym momencie u nas na sali zapanował entuzjazm!!!). Drugi raz – w drugiej przerwie, gdy okazało się, że na sali są rodzice, państwo Kwietniowie – wszyscy zgotowali im wielką owację. Było to bardzo wzruszające. Ja bym pewnie na ich miescu dostał egzaltów – ale oni okazali tylko wielką radość (no chyba, że mama polakiwała ze wzruszenia po ciemku). Natomiast jest problem z Anną N. Pani Redaktor napisała „żenua”. I ja mam problem, podejrzewam, że większośc z tych, którzy nie słuchali Oglądali (sic) tę transmisję. To jest ten sam problem co z dopiero co obgadaną Mijanović – ale a rebours. MM – jak ją podsumowano, jest śpiewaczką bardziej studyjną niż estradową. A A.N. – zwłaszcza teraz – ogromnie dużo traci w transmisji radiowej. Mam wobec niej mnóstwo zastrzeżeń i uwag, to co zrobiła tydzień temu – to był horror. Teraz parę lekcji odbyła chyba, z paru wysokich dźwięków zrezygnowała, zwłaszcza w I akcie był to śpiew niebywale asekuracyjny. Ale od strony aktorskiej scena obłedu – mówię to szczerze i pełnym przekonaniem – była majstersztykiem. Do tego stopnia, że wybaczało się te wokalne zakalce – równiez w tej scenie. Może dlatego, że nawet tym nieczystościom, rozchwianiom i niestabilnościom wokalnym w tej scenie towarzyszył – jako reakcja – taki wyraz aktorski, że nic nie raziło. Pani Redaktor, Pani Doroto – proszę mi wierzyć. I za to są te wielkie brawa dla niej. Bo głos jest w tej chwili ciemniejszy, matowy, trudno powiedzieć co dalej z nim będzie się działo. Przy brawach ludzkość na sali powstała zmiejsc, gdy wyszedł Kwiecień (w tym momencie mama p. Mariusza już musowo musiało łże ronić), jeszcze bardziej powstał i krzyczała na wejściu Beczały, porónywalnie z AN. Słowem wielki wieczór.
Z Netrebko jest (lub może być taki) sam przypadek jak z Dessay – wokalnie nie zawsze zachwyca, ale na scenie jest genialna. Te dwie panie trzeba jednak oglądać. A od słuchania mamy kopalnię nagrań. I to jakich.
A za miłe słowa dzięki
w pierś się biję,
nie żałuję,
żem koncerty
na koncepty
jak przekazać,
by okazać
przerobiłem
ci ja.
Hej.
Beato, twoja informacja o zakupie biletów na Misteria stawia moje zamiary „w zupełnie nowym świetle”.
To tyle tytułem pierwszej reakcji po przyjeździe. Bez dystansu – prosto z drogi. I niestety, muszę usiąść do pracy. Jeszcze dzisiaj. Ratunku!!!
Ten 60jerzy to chyba maszynka. Jedzie prosto z Krakowa, recenzję pisze i do pracy jeszcze siada…
No rzeczywiście zdumiewające, jak można grać dobrze aktorsko (poza tym, że się jest tzw. ślicznotą) i jednocześnie wydawać z siebie te obojętne dźwięki, w których żadnego aktorstwa nie słychać – to jest dla mnie zdumiewające. Inna sprawa, że radio wiele obnaża, czasem może zbyt wiele. Ja z kolei byłam na koncercie Beczały w Poznaniu, jeśli mówimy o tym samym (nie tak dawno, parę lat temu chyba), i jak dla mnie było rewelacyjnie.
„Ślicznota” to bardzo dobre określenie. Bo duża ci ona jest, oj duża. (Chociaż ja chyba napisałbym ten rzeczownik w czasie przeszłym – być może zresztą pani Dorota tak go napisała, z rzeczownikami nigdy nic nie wiadomo).
Nie rozumiem natomiast, dlaczego macie Państwo zastrzeżenia do jej śpiewu. Ja uważam, że została doskonale obsadzona, jako wokaliza do śpiewu panów Beczały, Kwietnia i Abdrazakova. Nie wiem, czy zwróciliście uwagę, że doskonale wymawia samogłoski (zwłaszcza „a” i „e”, a także „i”), nawet niektóre spółgłoski już potrafi zaśpiewać. Nie wszystkie, ale niektóre tak. Chyba właśnie jesteśmy świadkami narodzin nowego gatunku muzycznego: „wokaliza operowa”.
Niestety, w odróżnieniu od 60jerzego, zupełnie mnie nie przekonał jej talent aktorski. Najczęściej sprowadzał się do przyjmowania statycznych póz 🙁
Jeszcze jedna rzecz mnie irytowała w jej „interpretacji”. Pod koniec kilku scen zbiorowych wszyscy śpiewali, ile sił w gardłach, natomiast AN milczała. W pewnym momencie podchodziła w kierunku widowni. Stawała w miejscu, przyjmowała pozę, zamykała oczy i… po chwili z jej otwartych ust wydobywał się donośny pisk wieńczący całą scenę…
Nie wiem, czy to nie faux pas, że piszę jeszcze pod starym wpisem, ale to a propos poprzednich komentarzy, więc chyba można…
Dokształcałam się wczoraj. Na koniec polazłam do Wiki. Dwa hasła i do wyboru: ginie brat albo osobisty narzeczony 😉
Inna sprawa, że Anna N. wróciła po urodzeniu dziecka b. szybko, być może nawet za wcześnie na scenę. Nie wiem, czy to zasługa jej czy jej agentów… Po ciąży głos rzadko jest w optymalnej formie. I w ogóle może się trochę obniżyć, nabrać ciemniejszej barwy. Zwykle trzeba go na nowo wyczuć i opanować technicznie, a przynajmniej skonfrontować swoje techniczne nawyki z obecnymi możliwościami, by krok po kroku nabrać wokalnej formy. Oczywiście to sprawa indywidualna, nie wszystkie śpiewaczki obserwują zmiany w skali i barwie, ale z tego co słychac w przypadku Anny N. prawdopodobnie tak jest.
O tym, że dla AN tekst śpiewany niemal nie istnieje, już nie nieraz wspominałem – z najwyższą irytacją. Oczywiście tak było równie i tym razem (i również teraz piszę to z najwyższą irytacją). Nie za bardzo rozumiem skwitowania jej interpretacji określeniem „statycznych póz”. A co, miała wykonać taniec świętego Wita – bo szaleństwo? Wedle tej zasady można by pisać o nadużywaniu marsowego oblicza na wzór samurajski u Kwietnia (zwłaszca w I akcie) – jako środka aktorskiego wyrazu służącego do puszczenia sygnału – oto, proszę Państwa – ciemny charakter. Tylko po co? Szaleć i oszaleć można na różne sposoby – cóż, ja tę propozycję przyjąłem, gdyż wydała mi się spójna w jej przeprowadzeniu od pierwszej do ostatniej sceny.
A w odpowiedzi p. Redaktor – tak, święte słowa. Ale obrazem też można sporo uratować – lub dobić. A a propos tego śpiewania „ile sił w gardłach” – to jak dla mnie w tych scenach było właśnie ociupinkę za wiele „końskich wyścigów”. W roli Raimonda wole jednak basy w stylu Ładysza – i w tej partii zawsze jednak słyszę jego głos. To nie jest żaden zarzut – bo wokalnie był w porządku – tylko dla skontrastowania zwłaszcza w ansamblach – to musi być bas.
A co do koncertu – tak, to był ten sam koncert. Wtedy przeszkadzał mi sposób kończenia długich dźwięków, fraz – był w tym (na mój gust) trochę manieryczny, bo to że dysponuje świetnym głosem było oczywiste. Myślę, że jeżeli porówna się to nagranie z jego ostatnią płytą – to najlepiej będzie słychać tę różnicę, o którą mi chodzi. Chociaż na żywo to może w żaden sposób nie przeszkadzało. Cóż – radio…
Natomiast osobną kwestią jest to blondiszcze prowadzące transmisje – ja na tę panią byłbym gotów przeznaczyć całą partię swoich fioleczek, a dla pewności przebrałbym się w Desdemonę.
Beato:
AN pisze, że miała przerwę w śpiewie do listopada, gdy wróciła do pracy nad głosem po pięciomiesięcznej przerwie. Mówi, że udało sie jej szybko wskoczyć, ale sama dodaje, że szybko teraz się męczy. A to ściemnienie, zmatowienie barwy głosu nastąpiło chyba już wcześniej. A kto jeszcze – prócz mnie i Bogumiła – obejrzał tę transmisję HD?
Szanowny Monty,
Twój „wykład” był całkowicie niepotrzebny. Nową muzyką interesuję
się od wielu lat i znam jej dyskografię jak mało kto.
Na Twojej liście pianistów „specjalistów” niestety brakuje kilku ważnych
nazwisk (że wymienię choćby C. Helffera, Y. Loriod, braci Kontarskich,
D. Tudora czy S. Schleiermachera).
A co do Zimermana i Anderszewskiego, nie widzę powodu, by mieli
nie nagrywać nowszych rzeczy. Natomiast Blechacz rzeczywiście się
do tego nie nadaje – mógłby się tylko skompromitować (chociaż,
kto wie, może jednak kiedyś dorośnie do Takiej Muzyki; w każdym
razie, życzę mu tego).
Oni widocznie widzą powód i co im zrobisz? 🙄
A dorastanie to faktycznie długi i bolesny proces. No i nie zawsze się udaje 😉
Szymonie,
Tudor i Helffer już nic nie nagrają, bo jak Ci zapewne wiadmo… zmarli. Yvon Loriod już nie nagrywa. Na liście, pisanej zresztą „na szybko”, umieściłem pianistów „aktywnych”. Pominięcie Steffen Schleiermachera to przypadek. Kontarscy, no cóż, również nie nagrywają. Nie piszemy o hostorii wykonawstwa muzyki nowej, lecz tym co aktualne, skoro sam proponujesz, aby aktywni pianiści rodacy ten repertuar nagrywali.
Nie wątpię, że znasz dyskografię nowej muzyki „jak mało kto”, ale bardzo dziwi mnie Twoje, czymś zapewne uzasadnione, przekonanie o nieomylności – jak np. w nie tak dawnym przypadku aleatoryzmu kontorlowanego w Łańcuchu II, który „kontrolujesz słuchem”.
Być może jest to związane z faktem, iż deprecjonujesz muzykę dawną, której bardzo po drwodze z dokonaniami kompozytorów tak Ci bliskich (jak piszesz). Trudno wyobrazić mi sobie osobę, która zna się na muzyce nowej „jak mało kto”, a uważa utwory takie jak Missa Cuiusvis Toni Ockeghema (polecam nagranie z AEON Ensemble Musica Nova, Lucien Kandel) czy motety izorytmiczne Dufaya (O gemma Lux , Huelgas Ensemble, Van Nevel, HM) oraz wiele innych dzieł renesansu za nieważne. Posłuchaj, choć pewnei znasz, Missa Beati Pauperes Spiritu Klausa Langa nagranej dla Col Legno. Czy ta msza mogłaby powstać bez wyżej wymienionych?
Odcinanie się, świadczy raczej o niezrozumienie muzyki nowej niż jej zgłębianiu. Samo posiadanie siedmiuset płyt z muzyką nową (jako dziewięćdziesięciu siedmiu procent całości) o niczym, prócz posiadania, nie świadczy. Moja dykografia liczy niemal 2500 płyt z czego nieco ponad połowa to muzyka współczesna, a nadal nie uważam, że znam ją jak „mało kto”.
serdecznie pozdrawiam, licząc na zrozumienie
Tomek vel monty
Nawiązując do dyskusji. To jest jednak sprawa, która mnie trapi od dawna. Wykonawstwo muzyki obecnie opiera się na systemie gwiazdorskim i na muzyce, którą raczej dobrze się zna. System filharmoniczno-operowy to konserwuje. Stąd setki symfonii Beethovena na estradach i w nagraniach. Dzięki technice cyfrowej na szczęście można teraz słuchać muzykę dawniejszą, kto kiedyś słyszał coś Bibera, Solera czy brata Haydna? A moim zdaniem to sale koncertowe powinny służyć do demonstrowania publiczności nowej muzyki, cóż, kiedy z tym bieda (no jest Warszawska Jesień, są różne festiwale muzyki współczesnej, np. w moim Wrocławiu, ale to raz w roku i koniec i trzeba cały tydzień chodzić). Nie łudźmy się, większość tej muzyki to muzyka przeciętna, nie sposób kupować płyt z nią. A zapoznać się jakoś chciałoby. To jest wielki impas i wielki problem. Stąd rozumiem obiekcje Szymona, czemu wielcy pianiści grają ciągle to samo? Utwierdzają publikę w mniemaniu, że to jest prawdziwa muzyka. Już nie mówiąc o tym, że dla „tradycyjnego” słuchacza filharmonicznego Prokofiew pianistyczny jest ciężki o strawienia. Coś tu jest nie tak.
Jerzy (w związku z biletami na „Misteria Paschalia”): Czy to znaczy, że specjalnie na tę okazję zwiększysz ilość posiadanych fiolek? 😉 Bilety już w domu, trwało to tylko dwa dni (oprócz tych na Biondiego, bo na razie jeszcze „nie rzucili”). Życzliwie zazdroszczę wczorajszych przeżyć 🙂
Monty,
Co do pierwszego – oczywiście masz rację (ale nagrania – i to
znakomite – pozostały).
Jeśli chodzi o „Lańcuch II” Lutosławskiego, twierdziłem jedynie, że
wykorzystanie w nim tej techniki jest znacząco mniejsze, niż
w utworach z lat 60-tych (takich jak 3 Poematy, Kwartet czy
II Symfonia); chodziło mi o ten „specyficzny” rodzaj faktury.
A co do muzyki dawnej – wybacz, ale zupełnie mnie ona nie
pociąga, choć oczywiście pojawiały się w niej czasem rozwiązania,
które można by uznać za pewną zapowiedz muzyki XX wieku
(jak np. – całkiem naturalne dziś – współbrzmienia dysonansowe).
Pozdrawiam.
(c.d.)
I jeszcze jedno, Szanowny Monty – nie napisałem, że znam
„jak mało kto” wszystkie nagrania Nowej Muzyki, a jedynie, że
doskonale wiem, co i przez kogo zostało nagrane (chodziło mi
o dyskografię tej muzyki).
Oczywiście jest jeszcze wiele rzeczy, których nie słyszałem;
ale i tak – możesz mi wierzyć – poznałem (i to dogłębnie) całe
mnóstwo kompozycji (mniej lub bardziej współczesnych).
Beato droga – przy takim sąsiedztwie to raczej nie fiolki tylko fijołki. Ja póki co nie kupuję na kwiecień żadnych biletów, bo nie znam jeszcze planów wyjazdowych (a właśnie może będę nagabywany do jakiegoś wyjazdu – chciałbym, żeby coś wyszło z tego, zwłaszcza, że maj i czerwiec zapowiadają koncertowy urodzaj – przynajmniej tak to wynika z mojego kajecika. Zresztą już mam kupione dwa bilety na dwa recitale. I dziękuję za zbieranie wpisów – a mi się wciąz zdaje, że bardziej ludziom podnoszę ciśnienie niż ich uspokajam. Z tą zazdrością – czytając inne wpisy (czy posty – już sam nie wiem, ale post to chyba raczej to, ku czemu zmierzamy, a czego finałem są rzeczone Misteria Paschalia) – więc czytając inne wpisoposty – było wczoraj różnie – nie zawsze cudnie.
Jurku, dzięki za fijołki 🙂 Z Twojego kajeciku wynika, że perspektywy dalekosiężne, przyszłość najbliższych miesięcy pełna muzycznych atrakcji, a nas czekają relacje. To cieszy 🙂 Ja póki co karmię się przedsmakiem L’Arpeggiaty.
A ja do organizacji koncertu Zimermana trochę zastrzeżeń mam. Zresztą ktokolwiek miał bardziej zaawansowane pytania i próbował skontaktować się z panem H. wie, jak trudno było wstrzelić się w moment, kiedy miał akurat włączony telefon… Na szczęście muzyka łagodzi obyczaje i zaciera wszelkie złe wspomnienia 😉
A co się tyczy muzyki nowej, to zgodzę się z TadeuszemP. Może kolejne instytucje pójdą śladem dyrektora Sułka (Filharmonia Łódzka oraz NIFC) i zdecydują się na wprowadzenie jej na stałe w filharmoniczny repertuar…? Zainteresowanym polecam: http://www.myspace.com/contem_ucha
Pani Doroto,
dziękuję za werbung.
Przy okazji, zazdroszę Pani braku nadzoru ignoranckiej korekty, która uważa że I Kwintet jest jakimś I kwintetem, a II Sonata – II sonatą. Ręce opadają.
Ukłony dla Pani
i pozdrowienia XXL dla Dominika.
Witam slod. i wzajemnie serdecznie pozdrawiam! Zaraz przekaze tez pozdrowienia Dominikowi.