B jak Beethoven i Blechacz

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Koncert beethovenowski na tydzień przed Festiwalem Beethovenowskim – tak jakoś wyszło. Właściwie czemu nie, zwłaszcza że pierwszą część wypełniły dzieła bardzo rzadko grywane, a w drugiej wystąpił Rafał Blechacz, zawsze tu oczekiwany i przyjmowany ciepło. Dziś zresztą też.

Na początek jednak – Opferlied op. 121b, czyli Beethoven późny (pięć lat przed śmiercią): modlitwa młodzieńca, który składa ofiarę Zeusowi („…udziel mi, gdym młodzieńcem, i gdym starcem, w ojcowskiej swej dobroci, o Zeusie, i dobra łask, i piękna” – Friedrich von Matthisson). Prosty, chorałowy, trochę bliski w stylistyce niektórym fragmentom z Missa solemnis. Szukałam jakiegoś nagrania i bardzo o nie ciężko, znalazłam tylko takie bardzo amatorskie, z fortepianem zamiast orkiestry (o kameralnym składzie) i dość kiepskawą solistką, ale jakiś tam obrazek to daje, co to jest. Wyobrażam sobie to wykonane nie kanciasto, jak słyszymy tutaj i jak w pewnym sensie było w filharmonii, i nie z Urszulą Kryger, którą uwielbiam, ale w zupełnie innych gatunkach – tu przydałby się głos lżejszy, z minimalną wibracją, bliższy właśnie głosowi młodzieńca.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Mocne canadiano

Nowy premier Kanady Mark Carney jest chodzącym wzorcem wszystkiego, czego Donald Trump nienawidzi najbardziej. Czy będzie też prorokiem antypopulistycznej reakcji?

Łukasz Wójcik

Potem była rzecz ciężka do zniesienia, długa i napuszona, co zresztą można wybaczyć dwudziestolatkowi – Kantata na śmierć cesarza Józefa II (tutaj można posłuchać okruszków – zaskoczyło mnie wśród wykonawców tej płyty polskie nazwisko Maciej Rakowski; nie wykluczam, że to dawny kolega z mojego liceum). Można byłoby to zaśpiewać jako kantatę na śmierć Stalina („Umarł! Szloch rozbrzmiewa pośród nocy i echem odbija się od skał! Także wy, morskie fale, wykrzyczcie to z głębiny: Wielki Józef nie żyje! Józef, ojciec czynów nieśmiertelnych, nie żyje, ach, nie żyje!”). Nie było przy tym to dzieło najlepiej wykonane (fałszująca sopranistka), więc tylko patrzyło się końca.

No i główny dla większości obecnych punkt programu: IV Koncert fortepianowy z Rafałem Blechaczem. Czyli wreszcie jakiś inny utwór w jego wykonaniu. No i cóż – jak zawsze, to bardzo staranne granie, świetna technika palcowa, sam dźwięk perełkowaty. W pewnym sensie to ujmujące, ten – jak już wielokrotnie mówiłam – szacunek dla tekstu napisanego przez kompozytora. Ale… czegoś brak. Poezji, śpiewności, tak potrzebnej w tym „skowronkowym” koncercie? Kolorów! Wszystko jakby na jednej płaszczyźnie. Choć w finale było i trochę zabawy, kociego skradania się, ale bardzo dyskretnego. Potem trzy bisy i znów ta wąskość repertuaru: Preludium e-moll Chopina, ScherzoSonaty op. 2 nr 2 Beethovena (tej samej, co na płycie) i ukochany bis HorowitzaEtincelles Moszkowskiego. No, ogólnie miłe to było, wychodziło się z koncertu z przyjemnymi odczuciami, jednak bez wielkiego wzruszenia. Ale wielkie wzruszenia często się nie zdarzają. Może i dobrze, bo nie zauważylibyśmy różnicy?

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj