Mozart nie użyłby „delete”
Marcina Sompolińskiego pamiętam jeszcze sprzed lat, kiedy jako młody dyrygent robił zwariowane projekty z dzieciakami w ramach Biennale Sztuki dla Dziecka, na które swego czasu jeździłam (muzyczne działania poznańskiego Centrum Sztuki Dziecka, kiedyś Ogólnopolskiego Ośrodka Sztuki dla Dzieci i Młodzieży, to temat na osobną opowieść). Teraz jest już profesorem poznańskiej Akademii Muzycznej, wykłada dyrygenturę, prowadzi szkolną orkiestrę, a od pewnego czasu – koncerty edukacyjne, na które, jak dotąd, trudno było znaleźć lepszą nazwę niż nawiązujące do cyklu Leonarda Bernsteina Speaking Concerts. Zaprosił mnie na swoją najnowszą produkcję pt. My name is Giovanni; ja już od pewnego czasu o tym cyklu słyszałam i byłam ciekawa, co to jest i jak jest robione, więc chętnie skorzystałam.
Pierwsza uderzająca rzecz – to był tłum przed wejściem do gmachu Akademii Muzycznej (koncert był w tamtejszej Auli Novej). Część ludzi miała zaproszenia na numerowane miejsca, więc wpuszczano ich najpierw, a tłum się buntował, że są równi i równiejsi, bo wstęp na te koncerty zwykle jest wolny. Publiczność przychodzi różna, od młodzieży po starsze pokolenia, ludzie często w ogóle niezwiązani z muzyką. Nie ma żadnego kłopotu z zapełnieniem sali.
Marcin Sompoliński „ma gadane”, umie nawiązać kontakt z publicznością, ale poza tym dba o kształt wydarzenia, nie wrzuca ludziom chałtury. Przed każdym projektem robi research (pomagają mu w tym studenci); włącza do koncertu-spektaklu filmy i projekcje. Do celu tego wydarzenia nakręcił z operatorem filmik w Pradze, pokazując Stavovski Divadlo, gdzie odbyła się premiera Don Giovanniego. Był też fragment Amadeusza, były analizy partytur (żartobliwe trochę), były fragmenty listów Mozarta. Były też odpowiedzi na postawione na wstępie, w zapowiedzi koncertu, pytania: Dlaczego Mozart skomponował operę? (bo dostał zamówienie od Pragi), których klawiszy komputerowych by dziś nie używał? (delete i backspace, bo pisał od razu na czysto bez poprawek), no i trochę ryzykowne: Co łączy Mozarta z Michałem Wiśniewskim? To, że pisał pod publiczkę, ale oczywiście czynił to o wiele lepiej. Stwierdzenie wyprowadzone z listu do ojca, w którym Mozart pisze, że w swojej Symfonii „Paryskiej” napisał pasażyk, który „powinien się podobać” i jeszcze go potem specjalnie powtórzył…
Ale głównym tematem był oczywiście Don Giovanni. Solistów dyrygent-prelegent dobrał sam, a większość z nich, co ciekawe – poza dwoma młodymi spiewakami: Komandorem (Patryk Rymanowski) i Ottaviem (Bartłomiej Szczeszek) – nie ma nic wspólnego z miejscowym Teatrem Wielkim. Marzena Michałowska, która pięknie zaśpiewała arie Donny Anny i Donny Elwiry, pracuje na uczelni; Piotr Miciński, znakomity Leporello z wielkim poczuciem humoru, śpiewał kiedyś w łódzkim Teatrze Wielkim, ale poprzedni dyrektor p. Kowalski sie go pozbył; teraz śpiewa na różnych scenach, także zagranicznych; wdzięczna, ale w stylu bardziej współczesnej dziewczyny niż subretki, Zerlina – Joanna Horodko, absolwentka poznańskiej Akademii też nie jest bodaj związana z żadnym teatrem. Sam Don Giovanni (dobry, ale chyba na tę rolę trochę za młody), też niedawny absolwent tutejszej uczelni – Piotr Prochera śpiewa już w Gelsenkirchen.
Towarzyszyła im orkiestra złożona głównie ze studentów, ale i absolwentów poznańskiej uczelni. Widać było, że udział w tym przedsięwzięciu sprawia im frajdę. Tak jak i śpiewakom zresztą. Publiczność reaguje żywiołowo, więc widać, że rzecz jest naprawdę trafiona. Dyrygent-prelegent chciałby z tym wyjść do innych miast, ale na razie zainteresowania nie ma…
Komentarze
I co łączy ostatnie dwa wydarzenia – 2 lata blogu i My name is Giovanni ?
Obydwa sprawiają ludziom frajdę 🙂
W Poznaniu są numerowane miejsca, tu też są numeranci…
Tam pchają się drzwiami i oknami, tu też tyle, że łączami…
Tam uczestnicy i obserwatorzy mają frajdę, tu też 🙂
Tam dyrygent i orkiestra złożona z absolwentów i studentów i tu mamy dyrygenta w postaci Pani Kierowniczki, prowadzącą orkiestrę złożoną z niejednokrotnie nasączonych C2H5OH smyków 😉
To nasza kalafonia 😉
Zdrowie Naszej Pani Kierowniczki 😆
PS w ramach pokuty za brak możliwości uczestnictwa w dzisiejszym spotkaniu wyznaczam sobie karę: po powrocie do domu pić będę zdrowie PK do upadłego…
Oj, tak można za Mistrzem zeenem ciągnąć długo 😉
Co do zainteresowania, to zależy gdzie — na dniach rozmawiałem z sąsiadem filharmonijnym, który łaknął czegoś takiego jak kawka dżdżu. Sądzę natomiast, że ‚piętro wyżej’ takiego zainteresowania jest mało… To znaczy wśród instytucji muzycznych. Każda coś próbuje na własną rękę, ale efekty są średnie.
(No tak, potem by taki dyrygent jak Don Giovanni zdobył jedną publiczność za drugą i porzucił…)
Ja miałam na myśli właśnie instytucje muzyczne, którym p. Sompoliński to proponował 🙁 I to takie, z którymi współpracował jako dyrygent…
Raz się zdarzyło w 2007 r., że program poświęcony Paderewskiemu był powtórzony w Warszawie na 11 listopada, ale na zasadzie wynajętej sali.
Ach, to nie będzie dziś minizlotu – szkoda… 🙁
Bardzo lubię prof. MS, zwanego w pewnych kręgach Sompolem 🙂
Śpiewałam pod jego ręką kilka projektów muzycznych (a i byłam na scenie na pierwszym speaking concert, który był poświęcony, Janowi Sebastianowi B.) Najbardziej u niego cenię, że nie popada w rutynę i chce mu się wymyślać nowe projekty, mimo że często musi się zmagać organizacyjnie. Mógłby się wygodnie oprzeć, uczyć studentów dyrygentury, popracować trochę z orkiestrą, a on nie – ciągle ma nowe pomysły na muzykę.
(Ja tylko jeszcze w ramach świętowania, nucę sobie Bache bene venies, niestety nie znalazłem godnego polecenia wykonania na YouTubie…)
No to wylądowałam w końcu w domu, ostatnim pociągiem z Łodzi. Spotkanie z Dominikiem, mimo, że wbrew wstępnym planom nie puszczaliśmy żadnej muzyki ani filmów (chcieliśmy kawałki koncertu i scenkę z wręczenia przez niego Paszportu „Polityki” sprzed dwóch lat, kiedy miał piękne expose na scenie), przebiegło świetnie – rozgadał się, publiczność zadawała dużo pytań. Minizlocik jednak pewien był, bo pojawiła się osoba, która czytuje, ale po cichu 😉 , raz się kiedyś odezwała u Komisarza i więcej nie, ale ogólnie jest bywalczynią.
Wczoraj w Poznaniu też był na dobrą sprawę minizlot. Zdradzę, że zaproszenie od MS rozpoczęte było słowami „(…) Jako wierny czytelnik blogu zdaję sobie sprawę, że przy Pani aktywności jej kalendarz wypełniony jest terminami…” 😆 (pod koniec też coś było o opiniotwórczej funkcji blogu), a na dworzec wyszedł po mnie student, który też okazał się czytelnikiem 🙂
Pozdrawiam Was wszystkich 😀
PAK-u, no fakt, że w Carminie znajdzie się dużo różności „na dwóch akordach” 😆
Wracając do kwestii zlotowych. Może by tak znów coś zrobić? Teraz zdaje się jest trudny czas (widzę po ilości wypowiedzi), ale pytanie: kto wybiera się do Krakowa na Mieszczanina szlachcicem – i może by wtedy zlocik zrobić? Czy może inne pomysły? (Z wyjątkiem terminów od 15 do 22 czerwca, kiedy ja lecę na minizlocik do Paryża 🙂 )
O… zloty i zlociki im się…! A ja jakby co, muszę latać! I nikt mnie odział w pióry, ani skrzydeł nie dał co gorsza 🙁
Się by przydało mieć na podorędziu od czasu do czasu, na różne zloty 😉
Ja też latam jak z piórem, w związku z tym mam siłę powiedzieć wyłącznie „dobranoc” i już więcej nie bawiąc udać się na posłanko. 🙂
Pani Redaktor,
za to, że ciągle się Pani chce (słuchać, czytać, pisać, , pilnować, koordynować, peregrynować, radować, lamentować*, epopejować, degustować, dysgustować*) – dziękuję prześlicznie, lirycznie i romatycznie, bywa że patetycznie. Pewnie wie Pani, że osobiście i poprzez inspirację innych tworzy Pani coś, co gdyby trafiło w inne ręce – byłoby esatzem, z finałem wiadomym – pospolitym kacem (a nie tak lubianym przez nas Katzem). A tak – jest i pięknie i mądrze i wesoło. I bez pomady.
Ja, jak jużchyba wspominałem, przyjadę na Mieszczanina (7 czerwca) wprost z Wiednia z Minkowskiego (jak się doliczę zaskórniaków jakichś, to pewnie nie poprzestanę na jednym jego koncercie) – jedyne, czego się boję, to tego, że znowu zgubię bilet(y) – bez przerwy coś gdzieś gubię – włącznie z kluczami do samochodu. Lub robię coś na odwrót – np. poszedłem wczoraj do sklepu po jarzyny, pieczywo – wróciłem tylko z płytą Anderszewskiego z NY. Po biernym (bo ciężkiej pracy huk) przesłuchaniu mam wrażenie, że dosyć się pastwił nad instrumentem. I w ogóle strasznie w tym co gra dużo buntu. Ale przeciwko czemu i komu – diabli wiedzą. Trzeba by się zastanowić – a to w tej chwili przychodzi mi z największym trudem.
Bo czas, zaiste, trudny jest. Może łatwiej mi przyjdzie, gdy prawie ten sam program posłucham w Łodzi (tylko P.A. w ramach łódzkiego recitalu zamiast 2. zagra 6. Partitę Bacha). Ale ponieważ w tym czasie Pani będzie zapewne dochodziła do siebie po parsykiej produkcji Warlikowskiego (stąd zapewne tak długi pobyt w Paris, proszę się doubezpieczyć przed wylotem), to może jakiś bardziej minimalistyczny (a już na pewno krótszy niż po Lupu) inseracik pomieszczę na blogu. Zwłaszcza, że znowu pracy będzie w czorty, a 30 czerwca będę we Wrocławiu na spektaklu Teatru Piny Bausch (ostatnio w Krakówku na Wiośnie Baletowej nieomal lewitowałem z wrażenia na występie Nederlands Dans Theater).
Zatem pozdrawiam najpiękniej raz jeszcze – Gospodynię, ale również wszystkich tu i goszczących i piszących. Tonę przy was w kompleksach, ale jakaż to piękna toń.
Półroczny niespełna blogoszczeniaczek Jerzy
* – tego jednak chyba Pani się nie chce – ale czasami się musi, gdy dysgust przydusi.
Ja też będę na „Mieszczaninie” siódmego. A 60jerzy to będzie miał w ten weekend 5-7 czerwca prawdziwy muzyczny „ful wypas”. Będę trzymać kciuki za bezpieczeństwo 60jerzowych wiedeńskich biletów na Minkowskiego, to może i relacja się trafi 😉
Obejrzałam przed chwilą youtubowy klip z zapowiedzią speaking concert. Jestem pod wrażeniem ostatniej sceny. Ciekawe, czy historia muzyki zna wcześniejsze przypadki rzucania się dla Mozarta do hotelowego basenu 😆
No to wygląda na to, że muszę rano pójść zagłosować, a potem w pociąg do Krakowa 😀
Bo z głosowania nie zrezygnuję!!!
To byłyby już nas trzy osoby. Może ktoś jeszcze ma ochotę na ten Kraków?
Klip co prawda wrzuciłam, ale nie miałam okazji obejrzeć w całości… Ale na koncercie MS nie rzucał się do basenu. W Auli Novej basenu nie ma 😉 Za to na scenie był pieczony prosiak i wspomniane wino. Później się tego prosiaka jadło. Jeść rekwizyt… ech… 😆
Aha – 60jerzemu-blogoszczeniaczkowi (to już drugi, bo przecież Bobik też jest szczeniaczkiem 😉 ) dzięki za miłe słowa!
To Anderszewski już w sklepach – a ja jeszcze go nie dostałam 🙁
Beato,
nie tylko muzyczny, bo jadę nach Wien na 4 dni i mam taką zamiartację, by jakieś ausstelungi zobaczyć – jeden już mam upatrzony, a poza tym zajrzeć w miejsca mneij oczywiste. Mam tylko nadzieję, że pogoda dopisze, bo biorę rower. Ale na same koncerty pójdę pieszo, bo korzystam z gościńca bliziutko Konzerthausu i Musikvereinu.
A bilety wiedeńskie leżą póki co grzecznie w kasie Konzerthausu. Ale ja potrafię je zgubić nawet tuż przed samym wejściem – tak właśnie zdarzyło mi się ostatnio przy Orfeuszu w Warszawie. Jakims cudem bileterzy mnie wpuścili – bo zapamiętałem swoje miejsce. W grudniu zgubiłe bilety na Sokołowa w Wiedniu… Innych przypadków nie będę wyliczał, bo wyjdę na Szwejka.
Niech to będzie pop, i to -o zgrozo!- lata 60-te, ale pytam, co mi tam.
Pamięta ktos taka piosenkę?
„Wiatr to jest taki gitarzysta
co gra na akacjowych listkach…
pogra, odchodzi i nie wraca,
i bardzo smuci się akacja.
Wietrze ach wietrze, jaka pustka
ty zawsze będziesz na mych listkach
ty zawsze będziesz na mych liściach
liśkiem do liścia się przyciska…
(zapomniałam! resztę, tylko urywki w zakamarkach pamieci…)
…o, troche mi sie literówek, zwruszyłam się 😯
To chłopaki z mojej wsi spiewają, znajomi zresztą osobisci (my tu na wsi znamy się), stara piosenka (ich debiut z końca lat ’80-tych), ale ktos dorobił do tego dobre video po huraganie Katrina pare lat temu…
http://www.youtube.com/watch?v=2y-ezKlKY9k&NR=1
Miałem na myśli przede wszystkim wirtualne wino 🙂
Kraków… ech… rozminę się z minizlotem o parę dni. Ale o „Mieszczaninie” zapomniałem, a siódmego mam już inne plany…
A ja się w czerwcu urlopuję…
Podobnie jak w zeszłym roku, kiedy to Komisarz jedynie paroma esemesami uczestniczył… 🙁
Jeśli chodzi o zlot właściwy, nie musi to być akurat ten termin. Trzeba by sprawdzić, jaki pasuje największej ilości osób 🙂
Ah, gdyby 2 miesiące wcześniej ta data była znana. A będę tak blisko – z siedzibą przy Drodze do Olczy.
Porównanie z Wiśniewskim w samej rzeczy ryzykowne. W tak genialnej muzyce fragmenty „pod publiczkę”, bo o fragmentach tylko w liście mowa, jeżeli są, niczego nie psują, bo jakiż ich poziom. Nie wiem, czy jest artysta, który nigdy się nie zastanawiał, jak publika zareaguje. A czy prowokacje przeciw publiczce tez nie są formą pisania „pod publiczkę”. Wszak chodzi o to, żeby realcja była wyraźna, a znak + czy – , to już spara mniej ważna.
oczywiście miało być „reakcja”
Wielki brawa dla Sompola! To bardzo zdolny facet, no i mu się chce zrobić coś ciekawego.
Do jerzego60 : myślę, że w Wiedniu będzie wspaniale. Orkiestra i M. M. rozgrzali się juz w Wersalu i Lyonie. Było szybko, lekko,precyzyjnie i z humorem. Może napisze cos o tym p. Piotr Kamiński, bo byl na koncercie 🙂 Mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej w Konzerthaus, tam sprzyja akustyka. Grunt , że bileciki bezpieczne…
Pani Kierowniczko: Cieszę się na 7 czerwca 🙂 Może przy sprzyjających okolicznościach uda nam się błogo i niedzielnie poobiadkować? Będę ze znaną już (nie tylko z obiadku koleżanką), i jeszcze świeżo po warsztatach z Marcelem P. (jutro jadę do Wrocławia).
Mapap: Rozgrzani MdLG i MM, w dodatku lekko, precyzyjnie i z humorem? Gdyby nie koniec semestru i zupełna niemożność ruszenia się w przyszłym tygodniu z Poznania, to nic już po takich wieściach nie byłoby mnie w stanie zatrzymać w drodze do Wiednia 😉 Pozdrowienia serdeczne 🙂
Beato, to bardzo będę ciekawa wrażeń z warsztatów z Marcelkiem 🙂
Ech, do Wiednia też by się pojechało! Ale jakoś się nie zadbało…
Kiedyś Czyż miał ładne programy edukacyjne w TV. Teraz nie ma nic, albo Bogusław Kaczyński, co jeszcze gorzej. A gdzież mają coś robić inne instytucje, jak nawet TV nie chce. Sam bym się chętnie edukował. Właściwie już to robię dzięki blogowi, ale na podobne imprezy pochodziłbym ochoczo.
A co z Teresą? Pani Kierowniczka wybiera się do Paryża, to pewnie jest na bieżąco. Pewnie organizacja zlociku paryskiego tak pracochłonna. Ale TROMB brakuje
A „ctrl + alt + delete” Mozart też by nie używał? Ciekawe…
Sehr geehrte Frau Redaktorin,
ist keine Problem – machen one czyn:
kaufen one ticket, next szybki fly
na końcu Minkowski da Pani haj.
Mapap: dzięki za te radosne i rozgrzewające informacje. Nawet jeżeli szybko i lekko zgubię bilety, to z humorem i precyzyjnie przebiję się przez wiedeńskich bileterów.
Beato, a czy zaliczeń/egzaminów/ćwiczeń nie można przeprowadzać we Wiedniu? Studiując obyczaje miejscowej ludności. No i tak przypadkiem, od niechcenia wieczorkiem czmych na koncercik papy H.
Z Tereską spotkam się dziś w Warszawie 😀
O ctrl+alt+delete w związku z Mozartem nie było mowy 😉
Miła wiadomość. Mam nadzieję, że nie skończy się nocą w kawiarence internetowej 😉
Gostek Przelotem kupił dobre buty, zmienił nick na Kartka z podróży i wyrusza do Hiszpanii. Na blogu kulinarnym krążą przypuszczenia, że możliwy kierunek to Santiago, ale sam Gostek na razie nie potwierdził.
Pozdrawiam i żegnam do jutra
To nie Gostek Przelotem!!! To Wojtek z Przytoka!!!
Wojtek kiedyś dawno się tu pokazał, na samym początku, ale ogólnie się tu raczej nie udzielał.
A co tu się wyrabia? Człowiek wybywa na chwil dłuższych kilka, a tu nagle.
Po pobieżnym p r z e l o c i e blogu Piotra A. widzę, że Wojtek (z Przytoka vel Kartka z Podróży) kupił buty powyżej KOSTEK z cholewką i pojechał (czy też jedzie) do Hiszpanii.
KOSTEK -> GOSTEK i wszystko jasne.
Gostek Przelotem wpada z łopotem
Humor ma z lekka zatruty
Stanisław bowiem doniósł w swym słowie
Że Gostek nowe ma buty!
Gostek zaś w starych na blog przynosi
Nam wyjaśnienie niniejsze:
Tak jak tu stoję, buty nie moje,
Ja noszę o numer mniejsze!
No i też o tym pamiętać proszę,
Że gumofilców nie noszę…
…nawet na chwilę nie włożę szpilek,
choćby mnie lali ukropem,
ani sandały, choćby płakały
na mą nie wepchną się stopę.
Widząc kozaczki dostaję sraczki,
co trzy dni męczy mnie potem,
no i na klapki też nie mam chrapki,
bom ja jest Bostek Przelotem. 😆
Nie zarymuję, bo idę kłapać dziobem w „Sezonie na Dwójkę”… 😀
W butach, boso, czy w ostrogach? 😀
W korkach 😉
W korkach to na Ligę Mistrzów 😉
p.s. Barcelona górą! 😀
Ha! Właśnie się dowiedziałam 🙂
Serdeczne pozdrowienia dla całej, cytuję, blogowizny od Teresy. Zaprowadziłam ją do miłej włoskiej knajpeczki na Kabatach. Pasta i winko domowe były pyszne, gorzej z lodami na deserek, skąpanymi – może nadmiernie (ale to na prośbę Tereski, która poprosiła o dużo, dużo) w koniaku 😉
Ale bardzo było miło. Tam zresztą też się gapili w telewizor. My miałyśmy za dużo innych tematów 🙂
60jerzy, to świetny pomysł: Najpierw jodłowanie gdzieś na granicy austriacko-niemieckiej na zaliczenie z emisji głosu, później spacer po Wiedniu śladami austrackich pisarzy, którzy nienawidzili Austrii i Wiednia, zwanych w ojczyźnie pieszczotliwie „Nestbeschmutzer” (jak np. Thomas Bernhard, który mówił, że brzydzi się w Wiedniu wsiąść do tramwaju), a wieczorem na deser Haydn. Studenci byliby zachwyceni 😆
No i byłby dzień kontrastów kulturowych w ramach jednej kultury… 😆
Prawie bym zapomniała: Na wzmocnienie Sachertorte lub Wiener Schnitzel, do popicia Heuriger. A potem to już chyba tylko Wiener Walzer 😀
Ja jestem za Apfelstrudel 😉
O, ta pani na przykład zaliczyłaby jodłowanie na piątkę
http://www.youtube.com/watch?v=gzgA5uuF3_Q
Zasłużyła na wielki Apfelstrudel 🙂
😆 Nie wiedziałam, że Otterka jodlować potrafi 😀
Beato:
dlatego z tych dwóch stolic (Wiednia i Berlina) jako intruz lepiej czuję się w Berlinie (i to nie tylko dlatego, że jest bardziej płaski, co dla mnie jako rowerzysty amatora jest istotne). Jedynymi dwoma osobami, z którymi nawiązałem rozmowę w Musikverein były: Polka mieszkająca w tym mieście od 20 lat – przeurocza, sympatyczna, spiritus movens mojego pisania oraz Amerykanin jadący z żoną do Gruzji. Zresztą wystarczy przypomnieć sobie co pisał i mówił Lem o swoim pobycie we Wiedniu. Ale jednak to miasto uczy się uśmiechać – miasto czyli ludzie tworzący je, wypełniający swoim gwarem, ale i milczeniem, obecnością i nieobecnością. U nas też staram się patrzeć na ludzi – nieznanych mi, obcych – poprzez uśmiech. Gdy tylko jest odwzajemniony, to myślę o ludziach z jakąś ufnością. I ciepłem. Ba, nadzieją wręcz. A jednak – dlaczego tak często czuję chłód?
Schnitzel – ja! Apfelstrudel – dreimal ja! Sachertorte – nein!
No tak, Maestro MM i A-S Otter (od razu przypomniało mi się ich nagranie „Wielkiej księżny Gerolstein” – ślicznie sobie tam zakpił MM z konwencji). Ale jeszcze śliczniej jodłowała Cecylka (wiadomo jaka) w Berlinie. No i ten apparatt (już nic więcej nie powiem) 🙂 Dobrej nocy i dalej do pracy…
Witam warszawsko.
Kapela TROMBY dla Stanislawa z dedykacja!!! Grac, bo nie dam rubla.
O godzinie spiacej.
Potwierdzam. Pasta swietna, lody plywajace, tematy ekscytujace!
No i… nie spedzam nocy w kawiarence internetowej na Dworcu Centralnym, jak to sie przyjelo niegdys.
Ach, ta atmosfera, ach, ci ochroniarze, ach to chrapanie…
Chyba po raz pierwszy przeczytalam cala dzienna i nocna prase 😉
A blogozlot paryski zapowiada sie tworczo. Nader.
No to na sniadanko
Nie tylko TROMBY!
http://www.youtube.com/watch?v=i9vsbVHvIss
😆
Splendide, absolument merveilleux!
Drugi raz taką plame dałem 😳
A nawet coś mi chodziło po głowie, że Wojtek z Przytoka mało znany na tyb blogu, ale jak już z niego zrobiłem Gostka, to wątpliwości opadły. To takie skutki braku odpowiedzialności za słowo i wpisywania w krótkich przerwach. Bardzo przepraszam zarówno Wojtka, któremu zmieniłem imię, jak i Gostka, którego wysłałem do Hiszpanii w nowych butach.
Tereso, twoich TROMB nocnych na szczęście nie usłuszałem, natomiast poranne pięknie zagrały. Tylko, jak zwykle, tuby nie jestem w stanie odsłuchać.
Gimnastyka poranna i taniec z szablami 😆
1686
1 maja podpisano Traktat Grzymultowskiego, konczacy wojne polsko-rosyjska.
To juz rozumiem, dlaczego w miesiac i piec dni pozniej Newton wydal opracowanie spadajacego jablka na ziemi i w przestrzeni. Okazalo sie, ze niedaleko pada, a wydawalo sie, ze wrecz przeciwnie.
Urodzilo sie rowniez dzieciatko Porpora. Zyc mialo dlugo i spiewnie.
A tak naprawde, to jeszcze – procz gimnastyki i tanca z szablami – sa wiwaty, unizonosci i pochwaly.
To chwalic za mestwo, Michalku.
Taniec z szablami rano bardzo dobry. W czasach, gdy jeszcze pastowało się i froterowało parkiety (pewnie młodsi nie wiedzą, o co chodzi), jedna z ciotek radziła, żeby froterować flanelowymi szmatami dociskanymi do parkietu nogami i przesuwanymi w rytm „Tańca z szablami”. Rzeczywiście nieźle to wychodziło, ale wymagało pewnej kondycji.
Ostatnio bardzo nieudolnie przenoszę tematy pomiędzy blogami. Może teraz uda się trochę lepiej. Na Kulinarnym dziś temat słów wypowiedzianych przed ostatnim tchnieniem. Ja przypomniałem film “Inwazja barbarzyńców”. Tylko ja ten film odebrałem jako straszne szyderstwo, a prawie wszyscy znajomi odebrali dosłownie jako piękny przepis na umieranie i byli zachwyceni. Na tym tle dochodziło do bardzo gorących sporów. Jestem wielce ciekaw opinii tego blogowiska.
Ha! Temat na długą dyskusję, a ja akurat wyjść z domu muszę 🙁
Pół jedno, pół drugie według mnie. Ani przepis na umieranie z całą pewnością, choć ładne, że tak różne od siebie pokolenia w końcu, w momencie ostatecznym, godzą się, ani takie straszne szyderstwo – owszem, reżyser wyśmiewa się ze stylu dawnego pokolenia hippisów i ich podstarzałej wersji i wizji życia, ale jest to trochę jednak ciepłe, na tyle ciepłe, że jeszcze da się z tego wygrzebać pewne wartości, a technokratyczny syn w końcu trochę mięknie i nabiera ludzkich cech.
W ogóle piękny film.
Gostek generalnie nie miałby nic przeciwko wysłaniu do Hiszpanii w nowych butach. W starych także, a nawet bez butów 🙂
Pewnie też dałbym się wysłać bez butów. Na miejscu robią całkiem niezłe. Alternatywa w postaci bosej wędrówki w Hiszpanii raczej nie do zrealizowania przy naszych stopach wydelikaconych. A w butach wędruje się tam cudownie. Praktycznie same górzyste okolice. Dla mnie najciekawsze miejsca w promieniu ok. 100 km od Madrytu z przewaga strony północnej. Ale cała Hiszpania bardzo ciekawa. Hiszpanie też bardzo mi odpowiadają, może najmniej ci z Galicji, a może tylko jakoś tam trafiałem gorzej.
Co do „Inwazji”, musiałbym jeszcze lepiej sobie przypomnieć ostatnie sekwencje. Zapamietałem, że całe towarzystwo świetnie się bawiło przy stole, gdy bohater filmu (przyjmijmy, że był nim ojciec, choć i syn mógłby nim być) umierał zupełnie sam po uruchomieniu maszyny.
Stanisławie, ale przeciwko psom z Galicji chyba nic nie masz? Zwłaszcza jak nie jest to Galicja hiszpańska? 😉
Do psów z polskiej Galicji zawsze miałem wielki sentyment. Szczególnie do OP, ale do Bobików również.
Psy z hiszpanskiej Galicji sa koszmarne. Nie dosc, ze ujadaja, jakby je ze skory obdzierano, to na dodatek watahami sie prowadzaja i szczerza zebiska. Tylko w Galicji przydawal sie kij do odstraszania.
Co do psow galicyjskich i Bobikow nastawiona jestem bardzo pozytywnie.
Wymiotło. Mnie też wymiata do urzędu po zaświadczenie, bo pragnę oddać głos na panią-o-bardzo-długim-nazwisku, a to rzadka gratka.
Dawno, dawno temu, gdy moja Mama była mała dziewczynką, ugryzł ją pies galicyjski miejscowy. Skutki opłakane (przeze mnie). Mama całe życie okropnie bała się wszystkich psów i, na wszelki wypadek, innych zwierząt też. O żadnym stworku w domu nie było mowy 🙁
Staszku, najslynniejszymi ostatnimi slowami w calej historii angielskiej literatury, sa oczywiscie te, wypowiedziane w pokoiku paryskiego pensjonatu na rue de Seine z brudnawymi zoltymi tapetami. Oscar Wilde umieral na bodaj jakies straszne zakazenie ucha, ktorego sie nabawil w wiezieniu w Reading. I mial powiedziec na chwile przed zgonem:
It’s the wallpaper or me–one of us has to go… 😆
Uwaza sie jakos tu powswzechnie, ze nauczyl nas umierania z klasa. Jakiez to angielskie i wcale, jak sie rozejrzec wokol, nie staroswieckie.
E tam. co Wy o tym umieraniu. Mamy jeszcze czas. Żyjmy z klasą! 😀
Dziś rano miałam spotkanie z ludźmi z Opery Narodowej, z którą zamierzamy się (my, „Polityka”) bliżej zakumplować. Dostałam spis premier na nowy sezon, ale też nie bardzo oni chcą, żeby już ujawniać 🙁 Konferencja zapowiadająca kolejne dwa lata – dopiero 23 czerwca 🙁
To na razie potwierdzę to, co we wczorajszym „Sezonie na Dwójkę” ujawnił już kolega Marczyński: ma być „Electra” Richarda Straussa. Jak również przeniesienie „Borysa Godunowa” w reżyserii Trelińskiego z Wilna. Wreszcie Szymańskiego „Qudsja Zaher”. No i jeszcze kilka ciekawych rzeczy – może nie wszystko ujawnię na raz… 😉
Pani Kierowniczko, przecież Helena wyjaśniła, że to przez Oscara Wilde’a dziś umieranie na tapecie. 😀
Nie przez Oscara Wilde’a, a przez Piotra z sąsiedztwa 😉
http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=926
No tak, to jest częsty problem ze mną. 🙁 W imię żartu jestem skłonny poświęcić nawet prawdę historyczną. 😉
Stanislaw:
„Inwazja barbarzyncow” (jezeli nie pomylilem filmow, mam nadzieje :)) to przyklad humoru montrealskiego, chyba w dobrym stylu. Moze nie tak dobry jak w „Decline of the American Empire”, ktorego jest kontynuacja, ale jednak. Jest to humor przasny, nieco brutalny, acz akceptowalny. 🙂
W oryginale Les invasions barbares 🙂
Pani Doroto, powinna podac Pani podwojna wersje filmu angielsko-francuska (sluze pominieta polowka „Invasion of the barbarians”), bo to po pierwsze- Kanada (jestesmy w koncu dwujezyczni), a po drugie- Montreal (jest glownie anglojezyczny i emigracki). Oczywiscie, zgodnie z prawem jezykowym (oficjalnie ustanowionym) tytul czcionki francuskiej nie moze byc mniejszy od angielskiej. 🙂
Ale film jest po francusku 😉
W zasadzie, w quebecois. 🙂
Jak już jesteśmy tacy ściśli 😆
Jezeli nie widziala pierwszej czesci, polecam z calego serca. Chyba lepszy humor sytuacyjny. 🙂
http://www.imdb.com/title/tt0090985/
Musze dodac, ze w kanadyjskich wypozyczalniach Blocbustera filmy kanadyjskie (nie tylko te z Quebecu i po francusku) sa w dziale „Foreign”. 🙂
A to ciekawe 🙂
Pierwszej części chyba w Polsce nie pokazywano, w każdym razie nie przypominam sobie.
ominalem forme grzecznosciowa „Pani”, za co przepraszam. To sie zawsze tak konczy, gdy pisze sie w pospiechu. Sorry. 🙂
To jest film z 1986 r., moim zdaniem klasyka kanadyjska. Byl nominowany do Oscara, ale przepadl.
No i proszę, Szanowny Mapapie: idzie człowiek na koncert prywatnie, a tu go podglądają…
Akustyka wersalska tzw. kontrowersyjna (podobno na estradzie grochówa z wkładką…), ale mnie się bardzo podobała. Płytę robią w Wiedniu, ale już beze mnie.
A grają, jak Haydna grać trzeba: całym sercem i głową.
W przeciwieństwie do Harnoncourta, którego nowych Pór Roku właśnie posłuchałem i od razu podałem dalej, bo wiem, że więcej do tego nie zajrzę.
Różne okropne metafory mi przychodziły do głowy, ale wniosek jeden: tak się gra muzykę, kiedy się już całkiem zapomniało, po co się ją gra.
Jak Szalony Profesor z horroru co rozbiera żywe ciało na części pierwsze, bo chce znaleźć, gdzie tkwi „pryncypium życia”. I potem sie dziwi, że się ciało ruszać przestało, więc podłącza do wysokiego napięcia.
Dla mnie groza.
P. S. A Elektra w TW-ON będzie się działa w Mykenach, czy w obsikanej windzie na Ursynowie?
Umieranie… Odpowiednia TROMBA to i z tego obudzi.
(Co piszę próbując sobie wyrobić stanowisko zastępcy Teresy od spraw TROMB porannych, na wypadek braku tromby o 5:00…)
Właśnie przeczytałem, że 6-7 czerwca w Krakowie się odbędzie Parada Smoków. Coraz bardziej żałuję nieobecności na zlocie 😀
No to już wiem, po co tam pojadę – smoki oglądać 😆 A może to będą dinozaury? 😉
Tromba piękna 😀
Panie Piotrze:
1. Mapap jest kobietą,
2. Elektrę ma reżyserować Willy Decker i doprawdy nie wiem, gdzie ją umieści. Jeżeli w windzie, to pewnie nie na Ursynowie, bo tam raczej nie był. Chyba że go zawiozą 😉
He he, jak już tak zdradzam po kawałku (całość zastrzeżona do konferencji 23 czerwca), to rzucę jeszcze jednym tytułem. Katia Kabanova Janacka. W koprodukcji z ENO 🙂
PAK-u, az splonilam sie z zazenowania, ze zastepca. Jaki tam ze mnie prezes od TROMB.
A co do parady smokow – bylam kiedys na paradzie jamnikow w Krakowie. Wygral jamnik przebrany za Smoka Wawelskiego. Stanczyk byl drugi, a Krakowienka Jedna trzecia.
Ciagle pada…
Biegne
Dobra. Nikt nie chce ze mną gadać, to wychodzę. Na taką paskudę 🙁
Szybko nie wrócę 🙁
O, łajza! Nie, bynajmniej nie łajza – Terenia! No właśnie, też biegnę…
Na nasiadówę 👿
Pewnie będę się z niej urywać 😉
Jeszcze cos o umieraniu tym razem z broszury informacyjnej o działaniu ZUS – powstałej n. podst ustawy, fragment dotyczący prawa do różnych rent:
” …przyjmuje się, że zmarły był całkowicie niezdolny do pracy…”
Pogadałby pies z Panią Kierowniczką, to ona akurat do paskudy poszła… 🙁
Andoki, co to znaczy „przyjmuje się”? Tak na wiarę, bez żadnej podkładki? 😯
Uważam, że w celu uniknięcia oszustw od zmarłych powinno się żądać komisyjnej oceny ich zdolności bądź niezdolności do pracy!
Mam na ten temat swoje zdanie i całkowicie sie z nim nie zgadzam!
Filmu nie widziałem. Pewnie trudno było tytuł przetłumaczyć. Schyłek Cesarstwa Amerykańskiego zupełnie nie brzmi, imperium też nie ratuje sytuacji. Pewnie już nie będzie po tylu latach.
A temat przeniosłem z sąsiedztwa. Znałem te słowa Wilde’a, ale wczoraj nie przyszły do mojej pamięci.
ZUS nie jest tak oryginalny. Pamietam fragmenty protokołów policyjnych, a wcześniej milicyjnych, gdzie denaci różne rzeczy wyczyniali, a nie tylko mogli byc do nich zdolni ewentualnie.
Może to byli denaci po denaturacie – po(mi)licjanci nie zawsze orientują się w terminologii 🙂
Mam nadzieję, że po denaturacie nie byli milicjanci, ale po czymś godniejszym mogli być.
Wszystkim zyczę miłego weekendu iżegnam do poniedziałku
Droga Pani Doroto,
Dziękuję za informacje w sprawie pani Mapap, którą przepraszam za naruszenie jej tożsamości… Tylko, że teraz nie wiem, jak się do niej zwracać w ewentualnej przyszłości : „Droga Mapap”?
Skoro to Willy Decker, to można mieć nadzieję, że spektakl będzie przynajmniej w jakiejś mierze przypominał Elektrę Ryszarda Straussa.
Z wynajeta z ENO Katią Kabanową Davida Aldena (domyślam się, że to produkcja z Houston, czy z Dallas, sprzed paru lat) może być gorzej, bo to jeszcze jeden spec od „przybliżania starego próchna naszej nowoczesnej wrażliwości przodem do przodu”.
Jego Wozzeck dzieje się w Wietnamie. Rinalda Haendla (Monachium 2000), przeniósł na Bliski Wschód i zrobił o „krucjacie amerykańskiej prawicy religijnej”, Rinaldo to u niego nowojorski mafioso, Eustazio to tele-ewangelista (to było kiedyś na DVD). Salome w Wilnie przerobił na okupację sowiecką (pewnie ktoś go uprzedził, że „imperializm amerykański” tam akurat nie przejdzie, a ci leworucjoniści zawsze doskonale wiedzą, gdzie są konfitury). Króla Rogera „zdekonstruował” do imętu. Nie znam szczegółów, ale Will Crutchfield się ucieszy, bo skopał to przedstawienie w New York Times’ie.
No pażywiom, uwidim.
Nie musi byc cesarstwo, wystarczy imperium, Stanislawie. :)Tytul byl ironiczny i prowokacyjny, bo jest to opowiesc o grupie przyjaciol montrealskich, z kregow akademickich, ktorzy przygotowuja sie do weekendwego obiadu ( nie wiem jak to nazwac, byla to ryba w ciescie lub kulebiak, niewazne) i rozmawiaja sobie glownie o seksie socjalnym w swoim wlasnym kontekscie. Wiecej nie zdradze.
DVD jest dostepne na Amazon.
http://www.amazon.com/Decline-American-Empire-Dominique-Michel/dp/B0002KPI3M/ref=sr_1_1?ie=UTF8&s=dvd&qid=1243600714&sr=1-1
Na szczescie, nie wspomniano polityki ani na poziomie prowicjonalnym, kanadyjskim lub swiatowym. Zawsze podkreslam, ze Kanada bez Quebecu bylaby pustynia kulturalna.
Moje tlumaczenie tytulu byloby „Zmierzch Imperium Amerykanskiego”. Autorzy chcieli chyba ironicznie nawiazac do tytulu epokowego dziela Gibbona.
http://www.dno.nl/index.php?m=archive&sm=archiveSeasons&s=128&as=15&c=picture – zdjęcia z Elekstry w Amsterdamie – to samo bedzie w TW-ON
Pani Doroto, bardzo dziękuję za obronę mojej kobiecości, do której jednak jestem dośc przywiazana. No, faktycznie ten nick jakiś taki nieszczególny, moze powinnam zmienić go na Mapapa 🙂
Wtedy p. Piotr K. będzie mógł zwracac się do mnie ” droga Mapapo”….
Trochę brzmi jak imię nierozgarniętej sługi:- niech że no Mapapa weźmie mój kapelusz. -Czy Mapapa nie wie kiedy wróci Pan?.
Jak to trzeba jednak uważać , czy ktos jest na koncercie incognito czy nie !
Pozdrowienia-odzrowienia dla Beaty i 60jerzego.
To może w ogóle zmienić nick na „niech Mapapa”? 😆
O rany, ale dureń ze mnie: nareszcie zgadłem, kto to jest Mapap i skąd ona wie, że byłem na koncercie!
Żadne tam incognito, ale w takim razie niech nam Mapap wytłumaczy, dlaczego Wuja nie było, hę?
Wuja? 😯
Matko, jaka konspiracja . Panie Piotrze, wuja nie było , bo wujenka musiala pilnie do redakcji.. chyba kogoś zastąpic? 🙂 Ale wuj się identyfikuje i jest dumny. Pozdrawiam serdecznie i juz nie zajmuję prywatnie Panidorotowego bloga. Mapapa
A ja widziałem z klasą „My name is giovanni” u nas w Gdansku w operze. Pozniej poszlismy na spektkal. Jedno i drugie było ok, choć drugie było troche długie, Ale to co mówił dyrygent przydało sie przy ogladaniu przedstawienia. Czy jest jakaś różnica między słowem „spektakl” a „przedstawienie”?
Witam Neptuna. Wiadomość, że to, co mówił dyrygent, przydało się, na pewno ucieszy tegoż dyrygenta 🙂 A spektakl i przedstawienie to to samo.