Szacun dla czarnego jazzu
To w tytule wygląda trochę jakby rasistowsko, ale co ja poradzę, że to termin, którego i sami ci muzycy używają. Nawet jeśli nie wszyscy w zespole są czarnoskórzy (w ostatnim z trzech, które wystąpiły tego wieczoru, dwójka, czyli połowa, była biała). Zdecydowanie wiele łączyło te trzy nietuzinkowe – ambitne – wspaniałe występy pierwszego dużego koncertu tegorocznych Warszaw Summer Jazz Days.
A publiczność w Sali Kongresowej, trzeba powiedzieć, była niewielka. Czy to w ramach kryzysu ludzie liczą już pieniądze, czy to muzyka za trudna – nie wiem. Bo to naprawdę była muzyka bez taryfy ulgowej. Nikt się nam nie podlizywał. Z wirtuozerią i dezynwolturą trzy zespoły-legendy pokazały nam swoje wiecznie awangardowe oblicze.
Najpierw World Saxophone Quartet. Ci jeszcze od czasu do czasu igrają z pewnymi tradycjami, np. z bluesem, traktując go ze specyficznym humorkiem. Ale ogólnie ich występ przypominał nawet nie tyle rozmowę, co rozgadanie czwórki jazgoczących, rezolutnych i mających wiele do powiedzenia jednorodnych instrumentów (w jednym utworze jeden z saksofonów został wymieniony na klarnet). Najbardziej tu charakterystyczne było nawiązanie do Coltrane’owskiego Giant Steps: temat w formie czterogłosowego chorału, potem rozjechanie się w całkowite, rozgadane, szalone free, żeby na koniec znów wrócić do chorału.
Potem żywa historia: Art Ensemble of Chicago. (Słyszałam ich już kiedyś na Dżemborce, ale to było dawno, w bardziej autentycznym składzie, jeszcze z Lesterem Bowie – to nie ten występ, ale dużo wcześniejszy, czyli jeszcze coś innego…) Wyszły dziadki na scenę ledwie się ruszając, otyli, siwi, a jak grali! Jak brzmieli! A perkusiście, który chodzi opierając się o kulę, pałeczki same po prostu chodzą w rękach. A trębacz (Hugh Ragin) jak brzmi, a saksofonista (Roscoe Mitchell)… Grali właściwie praktycznie jedną wielką improwizację przez godzinę, prawie cały czas free, tak wyrafinowane, że człowiek czuł się prawie jak na jakiej Warszawskiej Jesieni… Nie ma chyba na tubie nowszych wykonań, ale te starsze też genialne.
I na koniec Wadada Leo Smith’s Golden Quartet. I tu też ambitnie, i też free rodem z awangardy lat 70., ale tu wszystko, cały psychodeliczny chwilami (gdy z użyciem keyboardu i elektroniki) akompaniament służył jako tło dramatycznej, krzykliwej trąbce lidera, wciąż na pierwszym planie. Tu było też trochę muzyki bardziej rytmicznej. Ale wszystkie trzy występy były w podobnym duchu – duchu wolności?
Pięknie było.
Na czwartkowy koncert w hołdzie Ninie Simone (Dianne Reeves, Angelique Kidjo, Lizz Wright, Simone – córka Niny) być może nie zdążę, bo z samego rana jadę do Katowic z małą misją, wracam tego samego dnia, ale nie wiem jeszcze, którym pociągiem. Natomiast w piątek oczywiście wybieram się na Zorna.
Komentarze
No, takie soczyste wpisy to ja palcyma, bez widelca czytam 🙂
Nie będę się czepiał, chociaż fraza: „Z wirtuozerią i dezynwolturą trzy zespoły-legendy pokazały nam swoje wiecznie awangardowe oblicze.”
zasługuje na uwagę 🙂
Ale ja uwielbiam czytać tak, jak Pani Kierowniczka pisać, a kto wie? Może jeszcze bardziej lubię czytać samego siebie 😉
Bo w końcu kto to zrozumie lepiej ode mnie…?
Art Ensemble of Chicago – ten słyszany kiedyś występ nie mógł być występem wcześniejszym niż ten z tuby z 1982 r., powiem więcej – on mógł być tylko późniejszy i to o całe 9 lat.
Ten zespół grał w Warszawie tylko 2 razy (obydwa z Lesterem Bowie) – w 1982 r. (był to występ taki trochę zamiast Dżemborki) i w 1991 r. (na Dżemborce właśnie).
World Saxophone Quartet – który z tych czterech panów grał na basowym?
Patrzyłem przez lornetkę i dojrzałem jedynie barytonowy, ale może lornetka za małe powiekszenie miała….. Za to alty pokazała mi dwa.
TROMBY.
Witam Witka. Oczywiście, że ten zalinkowany jest wcześniejszy, ten, na którym byłam, był w latach 90. Wrzucając w pośpiechu o północy podłożyłam link nie pod te słowa, już poprawiam, dzięki za uwagę. Miałam wrażenie, że ten saksofon na stojaku był basowy, ale siedząc daleko i bez lornetki może się pomyliłam 🙂 Alty momentami były dwa, ale chyba tylko w jednym kawałku. Klarnet na pewno w jednym z utworów był. Na wszelki wypadek też zmieniam na wersję bardziej uniwersalną 😉
Macham wszystkim, do poczytania wieczorem późniejszym 🙂
Dla mnie „czarny jazz” jest określeniem muzyki, a nie koloru skóry muzyków.
Pani Kierowniczko, dziękuję za troskę. Mnie udało się poszkodowania uniknąć i nawet z pracy wrócić wyjątkowo szybko, choć po drodze można było się napatrzeć na to i owo, na przykład na parę wykolejonych tramwajów i ludzi brodzących powyżej kolan. W jeden tramwaj koło dworca piorun strzelił i spalił instalację, ale odgromniki prawidłowo zadziałały i nikt nie ucierpiał.
Krystyna z blogu przy stole ostrzegła mnie około 14, że nieodległe sąsiedztwo już poważnie zalewa i się ewakuowałem zanim zalało tunel, przez który jeżdżę i na dobrą sprawę nie ma alternatywy.
Zeenowi dziękuję za dobre słowo. Zawsze to lepiej, jak ktoś się ustosunkuje, mniej ważne, jak.
Niestety, o innych gościach blogowych z najbliższej okolicy nic mi nie wiadomo. Mam nadzieję, że nie ucierpieli.
Witam serdecznie,
Jestem wiernym czytelnikiem bloga, dziś pozwolę sobie na skromny debiut. Na wstępie zamieszczę małe sprostowanie, otóż w utworze granym przez WSQ na scenie pojawił się nie jeden, a aż dwa klarnety – jeden w rękach Hamiett’a Bluiett’e, drugi (basowy) w rękach David’a Murray’a.
Potwierdzam, to był piękny wieczór w Sali Kongresowej, według mnie tegoroczny skład Warsaw Summer Jazz Days jest doprawdy imponujący, niestety publiczność nie dopisała, ale też być może jest tak, że tego typu granie nie ma jednak zbyt wielu zwolenników w Polsce, generalnie wolimy Pata, Herbiego, Chicka, Dianę czyli sprawdzonych jazzowych celebrytów 🙂
A szkoda, bo wczoraj otrzymaliśmy potężną dawkę prawdziwego czarnego jazzu, czerpiącego garściami z dokonań free i wielkiej rewolucji lat 60-tych. Znamienne, że co najmniej kilku uczestników wczorajszego koncertu było motorem tych wielkich zmian i z całą pewnością przyczyniło się do swoistego „wyzwolenia” jazzu, wyznaczając nowy kierunek jego dalszego rozwoju. Tym bardziej cieszy, że Pan Adamiak zdecydował się na tak odważny program, program praktycznie bez szans na komercyjny sukces. Na szczęście nie o komercyjny sukces najwyraźniej mu chodziło więc… chwała mu za to 🙂
Dla mnie były to trzy wyjątkowe koncerty, piękny i niezapomniany wieczór. Ze sceny popłynęła muzyka wyzwolona z wszelkich ograniczeń, wyzwolona z prostych i banalnych schematów rytmicznych, nie dająca się łatwo wystukać na oparciu krzesła sąsiada. Były to raczej swobodne fale dźwiękowe, to przybierające na sile to opadające po chwilach gwałtownego wzburzenia. Jeśli wczoraj w Warszawie nie było kolejnej szalonej burzy to właśnie dlatego, że cała skumulowana energia został zgromadzona i uwolniona właśnie na scenie Sali Kongresowej, to nie przypadek, że podczas koncertu WSQ nagle i z błyskiem przepalił się jeden z reflektorów zawieszonych tuż nad samą sceną 🙂
Gdybym miał się jednak pokusić o wytypowanie faworyta wczorajszego wieczoru to dla mnie był to Wadada Leo Smith i jego Golden Quartet. W pierwszym odruchu chciałem tu przyznawać odrębne nagrody wybranym muzykom zespołu, ale byłoby to jednak niesprawiedliwe, ponieważ to… cały zespół zasługuje na szczególne wyróżnienie, zespół funkcjonujący jak jeden zintegrowany organizm, pulsujący i tętniący życiem, prowadzony bezbłędnie przez lidera. Słowo prowadzony w tym kontekście ma zresztą szczególne znaczenie, ponieważ Wadada cały czas obserwował i słuchał towarzyszących mu muzyków, niczym dyrygent wyznaczał kierunek muzycznej narracji. No i jeszcze ton jego trąbki – niezwykle silny, pełen pasji i jakiejś trudnej do zdefiniowania pierwotnej mocy. Na pewno absolutnie szczery, czasem aż do bólu. Zero kompromisów, czysta żywa, piękna jazzowa muzyka…
Pozdrawiam,
Dziękuję za świetnego bloga 🙂
Oprócz kolorów są jeszcze odcienie. Biorąc pod uwagę mieszane najczęściej składy zespołów trudno byłobu mówić o czarnych czy białych. Właśnie podobno to 3 wraca Chojnacki. Wróci więc bielszy odcień bluesa.
Związek pomiędzy kolorem skóry a rodzajem muzyki jest chyba dość skomplikowany. Najłatwiej to prześledzić przy bluesie. Ale to, ile w bluesie było jazzu, jest już bardziej skomplikowane. Delta Blues był zarezerwowany dla Murzynów. Był jednym ze źródeł zarówno późniejszych odmian bluesa, ale i jazzu. Chicago Blues, który teoretycznie był Delta Bluesem przeniesionym na północ w ramach masowych migracji czarnych robotników przekształcających się przy okazji z rolnych w przemysłowych.
Ale w Chicago wśród bluesmanów zaczęli się pojawiać biali. Ale muzyka tez się zmieniiła. Poszła w wielu kierunkach – klasycznego bluesa, jazzu i rock and rolla. Nie tak małą rolę odegrali tutaj bracia Czyż z Częstochowy, którzy założyli wytwórnię nagraniową Chess zainteresowaną przede wszystkim jazzem, ale bardzo zaangażowaną w bluesie. Można powiedzieć, że czarny blues to kontynuacja Delty, a bielszy to ten pozostały. Ale iluż czarnych muzyków tę deltowa muzykę modyfikowało.
W czystym jazzie bez źródeł bluesowych (czy w ogóle coś takiego istniało przy narodzinach jazzu?) biali muzycy pojawiali się w tych samych zespołach, co czarni, jeszcze przed wojną, a w czasie wojny styało się to regułą. Najwięksi czarni jazmani mieli w swoich zespołach białych muzyków. Ale to chyba ci czarni wywierali dominujący wpływ na białych. Dla mnie ten podział na jazz czarny i biały jest trochę sztuczny. W tworzeniu free jazzu wielką rolę odegrał Ornett Coleman, czarny saksofonista o doświadczeniach bluesowych, rythmandbluesowych i bigbandowych.
Cool jazz to najwspanialsi muzycy o różnych odcieniach skóry, ale zasługi Milsa Davisa są chyba największe.
Zwróćcie jeszcze uwagę, że w obecnie redagowanych źródłach na ogół nie podaje się koloru skóry muzyka. Byłoby to politycznie niepoprawne. Nawet zdjęcia często są tak dobierane, żeby utrudnić jednoznaczną identyfikację rasową. Dla mnie to obłęd. Dla mnie ukrywanie informacji o kolorze skóry ma zabarwienie rasistowskie. A trudno o rasizm podejrzewać miłośników jazzu. Chyba że schizofreników.
Znowu się rozpisałem na tematy, o których nie mam pojęcia, a wokół sami specjaliści. Ale tak to odczuwam. To znaczy sztuczność podziału na jazz czarny i biały. Może miało to znaczenie, gdy biali muzycy wnosili do jazzu jakies nowe elementy, ale czarni też szli w tym kierunku nie gorzej. A teraz to już chyba tylko historia. Może w czystym bluesie „reliktowym” kontynuującym sprawy społeczne jeszcze jest coś zarezerwowanego dla czarnych, ale to chyba skansem jakiś.
A w kolekcji „Polityki” The Best Of Blue Note Records Nina Simone własnie (to odnośnie koncertu w czwartek). Warto posłuchać….
A kto wie, co u Bobika? Ostatnio Nemo z sąsiedniego bloku twierdziła, że Bobik jest rośliną. Zupełnie tego nie pojmuję. Ale Bobik leciał do Pizy, a w pobliży działy się rzeczy, przy których nasze zalania to sama przyjemność. Mam nadzieję, że był daleko od kolejowych fajerwerków.
Nowy gatunek? Bobicus hedonicus z rodziny bobicoae?
Wiesci od Bobicusa mam jeno blogowe, czyli ostatnio zadne.
Ja raczej podejrzewam, ze Bobicus wieze prostuje, no bo jakze tak krzywa. Pewnie inklinuje planete do nachylu pizanskiego. Nie zdziwie sie, jak wieza nagle zacznie merdac.
A propos merdania – skad sie wzielo to slowo. Mnie kojarzy sie wiadomo, ale moze sa jakies bardziej wyrafinowane i mniej aromatyczne przyczyny.
Merdanie niestety chyba dobrze się kojarzy, to znaczy aromatycznie. Przybyło ponoć do Polski ze zwyczajem późnego wracania do domu z wyraźną chęcią uniknięcia spotkania z małżonką. Kręcono się tam i z powrotem bezładnie, aż wpadano na Ukochaną wydając przy tym odpowiedni okrzyk francuski. Ruchy psiego ogona nabrały tego znaczenia wtórnie, ale się utrwaliły na dobre w przeciwnieństwie do merdania mężowskiego. Tak to mniej więcej pamietam, ale na ile dobrze, nie wiem.
Może językoznawcy głos zabiorą.
Ja bym powiedział, że Bobicus hedonicus z rodziny Blogus poeticus. Tak dla ścisłości Nemo twierdzi, że Vicia faba equina z rodziny Fabaceae Lindl. Vicia z wyką się kojarzy, reszty nie będę wyjaśniał.
A wieżę niech Bobik prostuje. Mamy w tym tradycje. W latach 60-tych profesor Cebertowicz z Politechniki Gdańskiej chciał tę wieżę cebertyzować, ale nic z tego nie wyszło. Może Bobik bedzie skuteczniejszy. W międzyczasie wieżę wyprostował nieco Międzynarodowy Komitet Ratowania Wieży przywracając stan z początku XIX wieku, odkąd to wieża zaczęła stopniowo zwiększać nachylenie po nieudolnej próbie prostowania poprzez odkopanie fundamentów.
Aha, wieżę wyprostowano zaledwie o 0,5 stopnia, ale to wystarczyło do odzyskania stabilności.
Historia ratowania wieży jest pięknym przykładem potęgi myślenia. Postanowiono bowiem przywrócić wieży stabilność zamiast wcześniej postulowanego utrudnienia pochylania. Niby to samo, a zupełnie co innego. Teraz wieża nie ma dodatkowych podpór pod sobą, ale sama z siebie nie chce się już bardziej pochylać. Może przynudzam, ale te budowle takie piękne, szczególnie, gdy ludzi przy nich mało.
Stanislawie, obawiam sie, ze jak Bobicus hedonicus de domo poeticus znajdzie sie u jej stop i kornie sie pokloni, zadna cebertyzacja nie pomoze.
Wieza najpierw sprawdzi naocznie, czy to faktycznie Bobicus, a ze wiekowa babulenka i nieco krotkowzroczna, niechybnie w tym celu wykona gleboki pochyl, poczem Bobicusowi hedonicusowi de domo poeticus sie odkloni.
Moze zaczne ogladac dziennik telewizyjny? Jak wieza sie odkloni, dziennik sie nie obroni i wiesc ta wrecz przegoni donosy z Amazonii.
uklony 🙂
niskie,do ziemi uklony pani Kierowniczce 😀 😀 😀
dziekuje za kilka slow przychylnych dla „free jazz”
niestety nie bylo mi dane nigdy na zywo uslyszec „art ensemble of
chicago”
No to już jestem. Niestety pociąg się spóźnił 45 min. (EuroCity) i nie dałam już rady na koncert. Ale jakoś odżałowałam…
arzachel – witam i dzięki za piękną wypowiedź! Co do porównywania, siedziałyśmy wczoraj ze znajomą i ona przy ostatnim występie powiedziała: wiesz, sama nie wiem, który zespół najlepszy! Też nie wiem. Każdy miał wielką klasę.
Stanisław w kwestii merdania zupełnie mnie rozłożył 😆
Dobrze, że odpowiednio wcześnie się ewakuował. A co z Piotrem Modzelewskim? Hop, hop!
PAK-u – odpisałam na mail 😀
Kwestia merdania okazuje sie kwestia kluczowa. Zaluje, ze nie ma w Polsce takiego slownika, jak Littré czy inny Wielki Robert, w ktorym madre glowy nawet napisaly, kiedy dane slowo po raz pierwszy uzyte. Wyjasnienie Stanislawa bardzo mnie satysfakcjonuje, teraz bede szukac, od kiedy to psy mezow nasladuja. 😉
A suczki – żony? 😆
Mimetyzm?
Szacun dla pani za te słowa. Ale o(d)puscić Dianne Reeves to grzech!
TROMBY!
Nie oglądałem dziennika, ale na Onecie brak jakiejkolwiek informacji o wieży w Pizie, więc może Bobik jeszcze nie dotarł. Ale za pare dni w pobliże zawita Gospodarz z Sąsiedztwa. Może się wezmą za wieżę razem.
Ze słownikami w samej rzeczy u nas jakoś bardzo kiepsko. Przez dziesięciolecia kształciliśmy tabuny ojczystych filologów, a porządnych słowników ani na lekarstwo. Rozumiem, że nikt nie chce ich wydawać dla takich przypadkowych potencjalnych użytkowników jak ja na przykład. Ale powinny być przynajmniej dla studentów filologii polskiej. Jeżeli ich nie ma, to i wiedza absolwentów będzie uboga.
Są różne słowniki w internecie, ale pole „etymologia” jest z zasady puste.
I jeszcze jedna opinia do poprzedniego wpisu (czy już była?):
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80276,6784586,Warlikowski_wywolal_skandal_w_Paryzu___wojna__na_widowni.html
Flumpet – ładna TROMBA 😆
Co do tego ostatniego spektaklu, to chyba zmobilizowała się już do pomocy cała grupa akolitów reżysera. Na innych spektaklach, przynajmniej na tych, z których miałam relację, bynajmniej tak nie było… Jednoznaczne wielkie buuu i parę brawek na stronie. Taka jest prawda i tyle.
No dobra, Warlikowski się ucieszył, że namącił. Ale czy jest to rzeczywiście skandal taki, jak ze Świętem wiosny, co do którego – nawet co do choreografii Niżyńskiego, która należy do historii – zmieniono zdanie? E tam. Po prostu biznes się kręci. Z powodu samego skandalu będą reżysera znów nosić na rękach, znów go zaproszą tu i tam. A skandal skandalowi nierówny. Jest skandal z powodu dzieła wyprzedzającego epokę i jest skandal z powodu, za przeproszeniem szacownego blogownictwa, puszczenia bąka. Nie chce mi się już dalej tego komentować.
Witam robaka. No, żałuję bardzo, że odpuściłam, miałam nadzieję, że zdążę. Ale pociąg spóźnił się godzinę prawie, a ja swoje bilety mogę odbierać tylko przed koncertem…
Aha! Przedwczoraj w pośpiechu nie nadmieniłam, że odbyłam bardzo przyjemny minizlocik z Alllą 😀 Poszła na odwyk od blogowania, bo uznała, że to zachowanie nałogowe 😯 A przecież wiemy, że to zachowanie całkowicie normalne 🙄
Jeszcze czkawka po Rogerze – znów ktoś wcześniej przekonany do Warlikowskiego:
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/75943.html
Co dla jednych normalne to dla innych już nałogowe 😉
Witam serdecznie. Zapowiadaja dzisiaj burze nad Sekwana. Czyzby przez mimesis do kraju nad Wisla?
Wracajac do Rogera The Kinga. Robiac sobie poranna prasowke z RFI natrafilam na ponizszy tekst Stefana Riegera. Wprawdzie nie o muzyce, a – miedzy innymi – o jeleniach, ale znamienny, wieloplaszczyznowy i w gruncie rzeczy bardzo a propos. 😉
http://www.rfi.fr/actupl/articles/114/article_8057.asp
Bardzo ciekawe. A co do jeleni zainteresowała mnie niezmiernie owa „harmonizacja ryków”… 😆 To już prawie działanie muzyczne (de facto, można powiedzieć, erotyczne, ale przecież nierzadko erotyka z muzyką mają wiele wspólnego). Tak więc bez (prawie) muzyki nawet jelenie giną! 😀
Bardzo ciekawe, w rzeczy samej. Mnie tez te jelenie zafascynowaly i wlasciwie mialam przekleic ten fragment, ale caly tekst jest tak interesujacy, ze zasluguje na przeczytanie od deski do deski.
Adoptuje termin przelejenienie dla uzupelniania opulencji. 😉
Przejeleniona opulencja – to jest TO!
Jeleniowe muzykowanie (w zoo):
http://www.youtube.com/watch?v=qdrY9GirB9U
W recenzji Cichego z zadowoleniem zauważyłem kolejną „fascynację” w odbiorze inscenizacji Trelińskiego. Brak mi tylko opulencji.
Przejelenienie jest kontrreakcją na opulencję szczęścia. To całkiem pasuje. Zły gust często jest rozumiany jako ciągota do opulencji piękna. Widać przerośnięte szczęście jest równie żałosne jak przerośnięte piekno.
Dobre! 😀
1617 – Vladislaus Quartus Dei gratia rex Poloniae, magnus dux Lithuaniae, Russiae, Prussiae, Masoviae, Samogitiae, Livoniaeque, Smolenscie, Severiae, Czernichoviaeque necnon Suecorum, Gothorum Vandalorumque haereditarius rex, electus magnus dux Moschoviae, alias 22 letni wowczas Wladyslaw IV Waza, ten sam, ktory kolumne na Placu Zamkowym ojcu swemu wystawi, rusza na Moskwe.
Stanislawie, nul n’est parfait 🙂
Stanislawie, dewiza jak najbardziej prawdziwa, do powtarzania jak mantra coporannie. Zeby nie przejelenic! Zycia tez. 😆
Jeśli w Tygodniku Powszechnym ktoś (znaczy p. Cichy) pisze „…ubierają wieczorowe kreacje…„, to ja dziękuję i wysiadam.
Gostku, kfjatkuf tam wiecej, ze tylko zacytuje kilka z poczatku…
że ma do ogłoszenia na operowej scenie kilka ważnych kwestii
konfrontacja z przepracowywanymi od lat w teatrze dramatycznym własnymi obsesjami
Rzecz rozgrywa się na basenie
para protagonistów w białej bieliźnie, na dźwiękach dopisanej Szymanowskiemu perkusyjnej uwertury
No i co zrobisz? Wyalienujesz sie wewnetrznie? To juz codziennosc. Warcze, warcze, wrrr… Czego sie Jas nie nauczyl… Dla mnie ta niechlujnosc pisaniny (nie tylko publicystycznej) jest jakas choroba, rakiem, HIV-em, ktoremu tak wielu sie poddaje.
Prawda, sam czytając wyszczególnione fragmenty trochę się dziwiłem. Z drugiej stronie przy niezbyt szczęśliwym języku sens jest raczej akceptowalny.
Teraz nigdzie nie uczą poprawnego wysławiania się. A mamuty i tak wyginą.
Patrzę, co napisałem i się zdumiewam. „Z drugiej stronie” – zupełnie bez sensu. Chyba dlatego, że akurat myślę o czymś zupełnie innym, co sprawia mi spory kłopot i absorbuje.
Stanislawie, sans moze i jest akceptowalny, ale bledow bez liku. To tak jak Amirov na Konkursie Chopinowskim. Sens moze i byl, ale falsz na falszu.
A tak idac tym tropem – wyobrazmy sobie:
Dzwieki uwertury niczym czarne robaczydla czolgaja sie po dachu zastepujacego operowa scene basenu, zas para protagonistow w bialej bieliznie oglasza zdumionemu ludowi, ze obsesje tak sie przepracowywaly w teatrze dramatycznym, ze przepracowane do imentu odmowily dzialania na niwie operowej.
Analogia o tyle niezupełnie słuszna, że artykuł w uznanym piśmie jest dziełem „studyjnym”, z możliwością wprowadzenia poprawek itp.
Wykonanie koncertowe nie daje możliwości wprowadzenia takowych…
Przepracować jakiś problem – to termin częsty wśród psychologów, który przeniknął do potoczniejszej mowy. To zapewne kalka z angielskiego.
W wersji drukowanej mozna wprowadzic poprawki? Moze dementi, ktorego i tak nikt nie przeczyta, ale jak juz wyszlo spod prasy drukarskiej, przechlapane.
Boshe,
przepracować – rework (rozwiązać dany problem jeszcze raz, ale, dalibóg, nie jestem pewien)
przeuczyć – relearn (np. oduczyć się złych nawyków i nauczyć nowych, dobrych)
Przepracowac problem to istotnie termin psychologow, ale jest co najmniej dziesiec innych okreslen, ktore lepiej i prawdziwiej brzmia w kontekscie.
Nawiasem mowiac zawsze dziwi mnie u niektorych ludzi piszacych o muzyce brak muzycznosci jezyka pisanego. Ale to juz inna bajka.
Nie, jak już leży w kiosku to mogiła, ale przecież jak piszę te swoje wypociny, to zanim oddam do redakcji mogę je przeciez sprawdzać i poprawiać tyle, ile mi się podoba.
Poza tym pytam, gdzie był redaktor i korektor?!
Na wywczasach pewnikiem byli korektorzy, redaktorzy i inni. A moze chorzy?
Zreszta i tak niechybnie to jacys niedouczeni filolodzy pozmianowi.
Szok, jaki przezylam w kontakcie z magistrami UJotu przechodzi wszelkie wyobrazenia. Powstrzymam sie od opowiadania, chociaz… Tylko malenka anegdotka (jedna z calej litanii, jakie trzymam w zanadrzu)
Dwa lata temu skontaktowala sie ze mna jakas panienka, ktora siedziala w Paryzu przez pol roku, by szukac materialow do pracy magisterskiej na temat George Sand. Poniewaz zadzwonila w przeddzien wyjazdu, spotkalam sie z nia przy kawie, szybko i po lebkach.
Zadala mi trzy kluczowe pytania:
01 George Sand byla zona Chopina, prawda?
02 A ta powiesc, no jak jej tam, chyba Leila to wspomnienia o Chopinie, prawda?
03 A czy oni mieli dzieci?
A kiedy Pani broni – zapytalam niesmialo (byl maj)
W koncu czerwca – odpowiedziala radosnie
Potem dowiadywalam sie – praca zostala oceniona na czworke.
O co idzie z tymi jeleniami? Że Warlikowski jeleń? 🙂
O magistrantach nie będę dyskutował. Zbyt smutny to temat. Ostatnio była gdzieś duskusja o ankietach. Magistrantowi, który musiał
przeprowadzić badanie ankietowe z dwiema setkami respondentów poradzono, żeby popatrzył w sufit i wypełnił. Karygodne. Ale chrześniaczka moja właśnie we wtorek ma obronę swojej pracy, do której robiła badania z setką respondentów. Tyle, że ankiety były dwie czy trzy. Nie jestem pewien, bo w pierwszej chwili sądziłem, że chodzi o jedna w paru częściach. Dziewczyna zebrała setke odpowiedzi, w tym jedną ode mnie i jedna od Ukochanej.
I co dyskutować o poziomie magistrantów, gdy te ankiety zawierały podstawowe błędy metodologiczne, a biedny magistrant nie mógł w nich nic zmienić. Do tego były to wzory amerykańskie. I nie obarczałbym winą tłumacza.
Jedno z pytań w przekładzie na problematykę muzyczną brzmiałoby tak:
Dlaczego lubisz ten a nie inny rodzaj muzyki:
a)pomaga mi się skupić
b)sprawia mi radość
c)pozwala odzyskać mi równowage psychiczną
d)działa na mnie korzystnie
Można wybrać jedną odpowiedź, a z komentarza do metodyki badania nie wynika, że istniały szczególne przesłanki do tego, aby jedna z odpowiedzi swoim zakresem obejmowała pozostałe.
Paryska ploteczka dla Szanownego Państwa: wczoraj, gdy na Bastylii wyznawcy Warlikowskiego próbowali wyławiać Guru Tonącego w Basenie, w Bazylice św. Dionizego, gdzie królów namaszczali i chowali, Dzwony Rachmaninowa. Dyrygował Wasyli Pietrenko (uderzająco podobny do… Piotra Adamczyka: http://www.philharmonia.spb.ru/persa/petrenko_vasily.html), bardzo fajny młody Rosjanin.
Najważniejsze jednak, że w małej partii tenorowej (trzy minuty śpiewania, nie licząc wstępów i zakończeń) wystąpił Maestro Beczała. Po co ściągali do takiego drobiazgu jednego z największych współczesnych śpiewaków, to już sekret organizatorów i ich księgowego, ale fakt pozostaje faktem: on jeden umiał.
Po nim ładne dźwięki wydawała z siebie miła i bardzo wzięta Marina Popławska, a brzydkie – Wasyli Gierełło z Maryjskiego, skąd zatem wiem, że tylko PB umiał?
Ano, niby proste, a jednak ciekawe: on jeden, śpiewając, usta otwiera. Głupia rzecz, ale ktoś mu pewnie kiedyś powiedział, że przez otwarte dźwięk lepiej przechodzi, niż przez zamknięte… Że wtedy A brzmi jak A, a E jak E, o O i U nawet nie mówiąc.
Głos przepiękny, oczywiście, ale głos to każdy głupi może mieć. Sekret w tym, żeby darów Bożych nie zmarnować, ale w czyste złoto obrócić. Nie każdemu się chce. Jemu się chciało. Powolutku, cierpliwie, dyskretnie, bezbłędnie. Ad multos annos. Polskiej młodzieży ku nauce i przestrodze…
Tereso, chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak niski jest poziom naszego kształcenia akademickiego. Zrobiliśmy ogromny skok ilościowy dając równocześnie potwornego nura jakościowego. Ja dopatruję się przyczyny w zbyt wczesnym i zbyt dalekim profilowaniu nauki licealnej. Ale tym można objaśniać tylko ogólny poziom niewiedzy. Panienka pisząca o George Sand powinna coś wiedzieć nie tylko o literaturze francuskiej ale i o kulturze w ogóle, a więc i o Szopenie.
Niedawno zauważyłem, że absolwenci filologii angielskiej mogą znać literaturę angielską gorzej ode mnie, jeżeli nie specjalizowali się w literaturze. A specjalizacji obenie wiele i można na studiach ledwie się prześlizgnąć po literaturze. Co panienka robiła w Paryżu przez pół roku? Może niekoniecznie koncentrowała się na zbieraniu materiałów.
Sam zbierałem materiały do pracy magisterskiej w Londynie. I miałem na to zaledwie 5 tygodni. Mogę zapewnić, że miałem mnóstwo pokus, żeby poświęcić czas innym sprawom. Czasami te inne wygrywały.
Oj, ubawił mnie Piotr Kamiński. Ale ma rację. Nie tylko śpiewacy ale i aktorzy nagminnie wydają dźwięki przez przymkniete usta.
Hoko, Warlikowski nie jeleń, lecz jeleni szuka. A te jelenie ze szczęścia powymierały i teraz nie ma, kto oklaskiwać.
Pytanie z ankiety: „W jakim stroju Polacy najchętniej spią?” Odpowiedzi: 1. W koszuli nocnej lub piżamie 80% 2. Nago 18% 3. Nie pamietam 2%
Czy „Nie pamiętam” obejmuje tez bieliznę dzienną, w której znaczna część naszych obywateli włazi do łóżka?
Mnie najbardziej podoba się ‚czecia’ 😉
Czy Piotr też Paryż nawiedził? 🙂
Tu jest opowiastka o prawdziwym jeleniu naszych czasów:
http://www.blog-bobika.eu/?p=232
Bardzo mi się ten jeleń spodobał 😀
A jak ktoś nie śpi w piżamie i koszuli, ani nago, to co ma powiedzieć?
mt7, Piotr Kamiński mieszka w Paryżu.
U nas często uzywa się „przepracować” w sensie „work (something) over”, ale to jest istotnie bardzo bliskie „rework. „Przepracować” artykuł albo nawet prace naukową. Warlikowski w teatrze dramatycznym temat swoich obsesji przepracowywał wielokrotnie, jak można domniemywać i jak chyba wiemy. To chyba recenzent chciał wyrazić. Zgadzam się, że można było to samo napisać dużo zręczniej i ładniej.
„Przepracowany” kojarzy mi się raczej z olejem.
Tekst sprzed dwóch dni, ale Bobik się nie wtrąca. Może już w tej Pizie.
Mnie „przepracowany” kojarzy się ze mną przede wszystkim 🙂
Jasne! PK w Paryżu. 😉
Rozpędziłam się, bo wpadłam zerknąć na chwilę i pomyliłam z Piotrem M.
Dureń WP mówi mi, że wysyłam za szybko komentarze.
Niech może sam lepiej zwolni, lub się wyłącz. 🙁
Bobik już dawno w tej Pizie, przecież żegnał się tu z nami. Tekst albo zostawiony przez Bobika Administratorowi, albo, jak mniemam (sądząc po pewnych szczegółach), popełniony przez naszego miłego Komisarza 😉
Kończę przepracowywanie różnych wniosków i udaję się po zakup kabla łączącego cewkę zapłonową z aparatem zapłonowym w przepracowanym aucie Ukochanej.
Jak rozumiem, auto dopiero będzie przepracowywane 🙂
Powodzenia 😉
Jak ktoś jest przepracowany to znaczy, że ma „nogi ciężkie jak z waty” i uderza w klawiature kompa „resztkami palców” – jak to mawiaja nasi komentatorzy sportowi.
😆
Komentatorzy sportowi to jest osobny rozdział 😀
Ufff… Przepracowalam sie. Uderzam w klawiature kompa po dwa klawisze naraz, robie clustery, kleksy i Berhnardowskie wymazywania. Mozg mi sie supla, oddech splyca, a serce usnelo od siedzenia przy kompie.
Skonczylam bardzo szczegolowe wlasne dossier. Rozpracowywalam na czastki elementarne zywot moj marny. I rozpracowalam tego szpiega, co we mnie siedzi. Wyszlo mi na 11 stron. Boshe, jaka to ja tfurcza jezdem. Chyba pojde na piwo z radosci, ze mam to za soba. Posluzy przez pare lat. Ufff…
Zapracowalam! Chwalic za mestwo! A co!
Dorotko, ale komentatorzy sportowi to przede wszystkim czysta poezja…
Wlasciwie wszyscy powinni dostac literackego Nobla. Taki zbiorowy, miedzynarodowy Nobel za wielki, niepowtarzalny i niebywale tfurczy wklad do linguy homosapiensa.
Homononsensa?
Panie Piotrze Z tymi samogłoskami u wokalistów to jest czasem niezły kompot. Słyszałam i takich, którzy nawet otwierają usta, a samogłoski i tak wydają jak wyjęte z języka, którego nie ma. A czasem zbyt dosłownie traktują „wyrównanie samogłosek” i dysponują tylko jedną na wszystkie okazje. Ale ten ostatni przypadek to już oczywiście inna liga.
Teresko, mam nadzieję, że z tego rozpracowywania i przepracowywania to raczej coś dobrego wyniknie 🙂
Dorotko, nie mam pojecia. Moje rozpracowywanie z reguly nie pasuje do wymaganego sredniactwa. Podobnie i ja nie mieszcze sie w ustawowych ramkach. Nic juz nie poradze, zem pelna wypustek. Taki mutant 😉
E tam, ja też mutant. Wszyscy tu jesteśmy sympatyczne mutanty 😉
Tak, Gostku, komentatorzy sportowi sa specyficznym podgatunkiem homoninae. W odroznieniu od homo sapiens sapiens (czyli od czlowieka sapiacego), istotnie naleza do kategorii homo sapiens nonsens, nie mylic z homo sapiens con sens. Ostatnia ta kategoria, nieslychanie rzadko wystepujaca w naturze, acz jednoznacznie dominujaca swa wartoscia w grupie homoninae (i to na niwie wszelakiej), pojawia sie jedynie w specyficznych warunkach naturalnych. Przyklad: tenze blog.
Wazne: Homo sapiens con sens .
Nie nalezy mylic z potulnym i pozbawionym osobowosci homo sapiens consensus, ani z rozbudowanym w obwodzie od bezmyslnego ogladania TV grzybkowych i innych homo sapiens sedes draconis, ani tym bardziej z tak niezwykle rozpowszechnionym homo sapiens spirytus, ktoremu do rozwoju nie sa potrzebne zadne warunki. I tak sie mnozy.
Ze wzgledu jednak na
01
wyjatkowy wklad homo sapiens nonsens w dokarmianie poczucia humoru, by nie zaginelo w czas kryzysu
02
podtrzymywanie ponad szczytami poczucia absurdu, by nie upadlo w doliny
03
nieustanne poszukiwania w nieograniczonym, a barwnym swiecie przydawek dopelniaczowych, niczym w kopalni diamentow
04
tworcze podejscie do epitetow ze wzgledu na cenzure obyczajowa
05
nieustajace merdanie ozorem dla podtrzymania mezowskich tradycji
wnosze o przyznanie komentatorom sportowym Pucharu Iskrzacego Jezyka
(no bo jak moze byc Doskonalego Mleka…)
Leeeec, Adam, leeeeeecccccccc!
A propos szacunu dla czarnego jazzu i w ogóle wszelkiego zgiełku, również tego na internecie, próbowałem dziś na “en passant” zamieścić niewinny wierszyk, ale z jakiegos powodu okazał się on niecenzuralny. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak szukać na blogach Doroty Szwarcman i Waldemara Kuczyńskiego azylu dla mojej wywrotowej tfurczości. Swoją drogą, kto na Boga jest naprawdę moderatorem na blogu DP?!
Oto owo niecenzuralne dzieło:
jurcio pisze: Twój komentarz czeka na akceptację.
2009-07-03 o godz. 15:12
Zasłyszane
Byłem sobie absolwencik
Teraz jestem recenzencik
Nie chcieli mnie w GW i Rzepie
To se u Passenta bzdety klepię
Wykładam też na uczelni
Kafelkami kibelki
No czy ja nie jestem wielki?!
Pani Beato: ma Pani oczywiście całkowitą rację. Samo otwieranie, niestety, nie wystarcza. Ja sobie mogę otwierać : nic tym oknem nie wyleci.
Aliści nauka radziecka zna przypadki, gdzie pierwsze pytanie brzmi „którym otworkiem on(a) śpiewa”? I już na tym etapie nie ma wiążącej odpowiedzi.
Może to jacy brzuchośpiewacy 😉
Chyba się dzięki Teresie nawrócę i przestanę oglądać sport na głucho 😆
Dobry wieczór, jak kto jeszcze nie śpi 🙂
jurcio – witam. Wierszyk nie jest jakimś wielkim dziełem, ale też nie widzę w nim nic specjalnie niecenzuralnego. Z moderatorami na blogach jest różnie. Ja sama pilnuję swojego poletka, ale na innych bywa, że robią to koledzy z redakcji. Ostatnio też założono jakiś filtr przeciwspamowy, który tylko szkody narobił – ja go nie włączyłam i nie mam, tfu, tfu, żadnych kłopotów 🙂
haneczko, absolve te, czyli inaczej: tak trzymac, muzyka jest wszedzie!
Wlasciwie to – biorac pod uwage godzine nieprzyzwoita, o ktorej laduje w domu – powinnam zrobic glupi szpas PAK-owi. Ale ze jestem golebiego serca, nie wysle TROMB, tylko…
http://www.youtube.com/watch?v=NDP6MIrmoqo
A dla tych, ktorzy wola wersje bardziej artystyczna:
http://www.youtube.com/watch?v=k7BwXRJ5VmE
No i DobraNoc