Trudny powrót do Wilanowa

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

To jest zdumiewające. Można działać pożytecznie kilkanaście lat i zostać zlekceważonym przez decydentów, którzy nawet nie mają pojęcia, o czym właściwie decydują. Międzynarodowa Letnia Akademia Muzyki Dawnej w Wilanowie miała w tym roku mieć siedemnastą edycję. Miasto wniosek o dofinansowanie Fundacji Concert Spirituel, która akademię organizuje, odrzuciło. Dlaczego, choć to cenna impreza edukacyjna, a poza tym znana świetnie np. słuchaczom Dwójki, którzy co roku mogą wysłuchać paru transmisji koncertów w wykonaniu znakomitych pedagogów akademii? Podobno dlatego, że „specjalista od muzyki nie przyszedł na posiedzenie”. Ja rozumiem, że nie każdy mieszkaniec Warszawy musi wiedzieć, co to jest MLAMD, a nawet że może o tym wiedzieć ich zdecydowana mniejszość. Ale żeby nie wiedziały władze miasta, które od kilkunastu lat ją wspierały?

W ostatniej chwili dzięki niewielkim kwotom z ministerstwa kultury i z miasta, a także pomocy przedstawiciela rządu Flandrii przy Ambasadzie Belgii, ocalono przynajmniej kilka koncertów. Cały nurt warsztatów dla młodych muzyków i wykładów o muzyce dawnej został na ten rok zawieszony. Tylko młodzieżowy zespół muzyki dawnej z Kalisza, który wygrał w zeszłym roku możliwość darmowego uczestnictwa w tegorocznych warsztatach, miał konsultacje z barytonem Dirkiem Snellingsem, założycielem zespołu Capilla Flamenca. I właśnie wczoraj ten zespół (składający się z wiol i śpiewaków) wraz z paroma osobami z Il Tempo, czyli skrzypaczką Agatą Sapiechą, zresztą pomysłodawczynią i szefową MLAMD od początku, i klawesynistką Lilianną Stawarz (można jeszcze doliczyć współpracującego z tym zespołem Anglika, wiolonczelistę i gambistę Marka Caudle), dał w Sali Białej wilanowskiego pałacu koncert, co prawda zamknięty – dla osób zaproszonych przez Przedstawicielstwo Rządu Flandrii (wczoraj było święto Flandrii), ale też transmitowany przez Dwójkę, która szczęśliwie zawiesiła nadawanie ptaszków.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Ja się żegnam

Już nie ma Polski. Przynajmniej takiej, o jakiej myśli PiS. Nie robimy wszystkiego dla ojczyzny – mówi Jan Englert, aktor i reżyser, wieloletni dyrektor artystyczny Teatru Narodowego.

Janusz Wróblewski

Ja miałam przyjemność zostać zaproszona na ten koncert, więc wybrałam się do Wilanowa (wspominając przy okazji, jak miło nam tu było w zeszłym roku na zlocie, choć tamten koncert był w innym miejscu – w oranżerii). No i, o ile nie zawsze satysfakcjonowali śpiewacy, a zwłaszcza śpiewaczka Iwona Leśniewska-Lubowicz, obdarzona co prawda ładnym głosem, ale miała tego wieczoru kłopoty intonacyjne – to całość programu była niezmiernie ciekawa. Ogólnie, z powodu oczywiście rocznic Haendla i Purcella, hasło tegorocznej akademii zostało ustalone na „1659-1759. Wiek muzyki brytyjskiej”. Na tym koncercie pokazano – ze względów oczywistych – powiązania z Flandrią, czyli jak po roku 1600 styl włoskiej monodii dotarł do tego kraju. Ciekawe, że częściowo przez Anglików, i to takich o dość awanturniczych charakterach i historiach życia. Taki Peter Philips (1560-1628) był katolikiem, jako młody człowiek udał się do Rzymu, gdzie mieszkał przez parę lat, by później, po tułaczce, osiąść w Brukseli. Został tam organistą Albrechta VII Habsburga. W pewnym momencie życia został aresztowany pod zarzutem konspirowania przeciwko królowej Elżbiecie, a w więzieniu napisał utwór Pavana Dolorosa, który został na koncercie wykonany w wersji na skrzypce i 4 wiole (tutaj w wersji klawesynowej). Inny Anglik z Brukseli (później z Antwerpii), znakomity klawiszowiec John Bull, opuścił swoją ojczyznę na skutek skandalu (którego w programie koncertu nie sprecyzowano). Inni z Flamandów, których utwory, wokalne i instrumentalne, wykonano w pierwszej części koncertu, służyli na habsburskich dworach i przyznam, że te nazwiska słyszałam po raz pierwszy: Philippus Van Wichel, Herman Hollanders, Abraham van de Kerckhoven, Nicolaus a Kempis, Jan Baptist Verrijt.

Druga część koncertu była poświęcona twórczości z XVII-wiecznej Anglii, od Williama Cobbolda, Thomasa Tomkinsa i Johna Jenkinsa poprzez Orlanda Gibbonsa, Williama Lawesa i Johna Blow po Purcella. Ta muzyka jest znana lepiej, ale też nie powszechnie – z twórczości Tomkinsa czy Gibbonsa zna się raczej madrygały czy motety (śpiewałam w chórze), z Purcella – raczej dzieła późniejsze, operowe, a tym razem usłyszeliśmy jego młodzieńcze, jeszcze archaizujące dzieła instrumentalne. Ale Purcell taki, jakiego znamy i lubimy najbardziej, będzie jeszcze do posłuchania w sobotę. W Studiu im. Lutosławskiego (retransmisja w Dwójce, nie wiem jeszcze, kiedy) będzie, na zakończenie festiwalu, Dydona i Eneasz. Warto będzie posłuchać choćby ze względu na świetną Anię Mikołajczyk w roli Dydony.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj