Instrument to rzecz osobista
Po napisaniu tego tekstu zapewne wydawcy będą mi przesyłać dalsze kryminały i czytadła związane z muzyką – ostatnio właśnie dostałam następny, pt. Altowiolista. To kolejna powieść napisana przez muzyka; w linkowanym tekście wspomniałam o książce Kompozytor Sławomira Górzyńskiego, altowiolisty mieszkającego w Finlandii. Nie wymieniałam w artykule innego pisarza-altowiolisty-kompozytora, Aleksandra Kościowa (który niedawno otrzymał nawet nominację do Paszportu „Polityki”, choć nie za swą pierwszą książkę, która naprawdę była dobra, czyli Świat nura, lecz za gorsze Przeproś), ponieważ nie są nie są to proste czytadła, a już na pewno nie kryminały (poza tym w pierwszej są jeszcze wzmianki o muzyce, w drugiej już nie ma). Natomiast autorem najnowszej książki, o której wspominam wyżej, jest skrzypek – Jan Antoni Homa, jeden z koncertmistrzów Het Brabants Orkest, działającej w holenderskim Eindhoven (jego kolegą zza pulpitu jest jeszcze jeden Polak, Jacek Wąsowicz, którego pamiętam z warszawskiego liceum muzycznego).
Skrzypek wciela się więc w tej książce w młodego altowiolistę – no i oczywiście bez paru dowcipów o altowiolistach obejść się nie może. Ale żarty na bok: książka jest fajnym kryminałem opartym na motywach muzycznych, co do których człowiek się nie wkurza i nie boi się, że będą jakieś bzdury, bo pisał to jednak ktoś, kto na muzyce się zna. Młody altowiolista rozwiązuje na własną rękę zagadkę kryminalną sięgającą korzeniami w czasy wojny, a przy okazji snuje różne refleksje, czasem dość dowcipne, wokół muzyki, stosunków w orkiestrze i kontaktów między orkiestrą a dyrygentem. Niestety w pewnym momencie chuligani niszczą jego altówkę. Przy tej okazji padają zdania: „Czym jest instrument dla instrumentalisty? Czymś więcej niż tylko narzędziem pracy. Może nie aż jego drugą połową, ale powiedzmy, że czymś pomiędzy (zwłaszcza altówka, ha, ha)”.
Cóż, autor mówi to z własnego doświadczenia. Tak jest na pewno w przypadku muzyków, którzy grają na własnym instrumencie. Obserwowałam to zresztą osobiście, jadąc półtora tygodnia temu z moją siostrzenicą skrzypaczką jako dodatkowe ucho do Katowic, gdzie lutnik miał jej przywieźć parę instrumentów do wyboru. Stresowała się tym wydarzeniem, ale przyjemnie, jak przed randką. No bo tak, to w pewnym sensie była randka, z której być może wyniknie stały związek.
Zupełnie inaczej mają pianiści – no, chyba że są Krystianem Zimermanem, który jeździ z własnym instrumentem. Ale większość jednak korzysta z tego, co zastanie na miejscu. A zastaje nieraz różne niespodzianki. Nie jest łatwo uzyskać intymny kontakt z instrumentem, którego dotyka się pierwszy raz. Owszem, przed koncertami bywają próby, ale czasem to za mało.
A ci, którzy sami są instrumentem – śpiewacy? O, tu jest trudniejszy jeszcze przypadek. Bo kontakt z instrumentem jest w tym wypadku tak intymny, że bardziej nie można, ale bywa, że i ten instrument, delikatny z natury, robi przykre niespodzianki – przeziębia się i chrypi, forsuje się i wycina koguty… Poza przykrością, jaka bierze się ze świadomości kiepskiego wykonywania muzyki, dochodzi wówczas jeszcze inna, płynąca z niemożności zapanowania nad sobą…
Różnie to bywa.
Komentarze
Cyli kieby taki Roch Kowalski był nie rycerzem, ino – dojmy na to – trębacem, to wte o sobie i o swojej trąbce tyz mógłby pedzieć: „Jo jestem Roch Kowalski, a to jest poni Kowalska”? 😀
BB King o swej gitarze mówi „żona” i nazywa ją Lucille, więc to jednak „druga połowa” 🙂
Jest 2:36 w nocy – a ja nie mogę się oderwać od książki, mimo, że jutro muszę rano wstać. O tej książce napomknęła kiedyś przypadkiem i skromnie Pani Kierowniczka, ale ja przypilnowałem jej w księgarni. Instynkt mi mówił, że to będzie coś wyjątkowego. I rzeczywiście, jest to książka czrodziejska, niezwykle ciekawa i pięknie napisana. Zapamiętajcie : Bella Szwarcman-Czarnota ZNALAZŁAM WCZORAJSZY DZIEŃ.
PS. Zapomniałem dodać, że ksiązka ta powinna sie znależć w każdym polskim kulturalnym domu.
Jest 2:50 w nocy, więc czuję się w jakiś sposób upoważniony do zgaszenia światła. Piotr może skorzystać ze starego sposobu szczeniaków, czyli czytania przy latarce, pod kołdrą, rączki na. A PAK ma rankiem wszelkie szanse poudawać, że jednak posiada wejścia tam w górze, bo sądząc z niezachmurzonego, pełnego księżyca, oprócz tromb obudzi mnie to przyjemne, ciepłe łaskotanie.
Czego i Wam życzę. 😆
PAK widać wystraszył się tych wejść – TROMB nie ma…
No tak, dziś była mowa raczej o smyczkowcach. To w takim razie pogodne smyki na dzień dobry 🙂
Piotrze M, dzięki za reklamę książki mojej Siostrzycy 🙂 W razie czego dysponujemy (tzn. ona dysponuje) większą ilością egzemplarzy do sprzedania – wydawnictwo ją obdarzyło taką formą honorarium 😉
Dodam, że czyta ją właśnie również Tereska i także słyszałam od niej wyrazy zachwytu 🙂
A moja sister właśnie mi donosi (jak już nepotyzm, to nepotyzm 😉 ), że wystawili ze szwagrem część nakładu na Allegro, z autografem autorki 🙂
Się nie zgodzę, że kontakt z głosem jest naj, i bardziej nie można. Wręcz przeciwnie, usytuowanie głosu sprawia, że kontakt jest niemożliwy, bo to już nie kontakt, a wieczne połączenie. I jak dotknąć ów głos? Jak przekazać mu dłońmi, palcami, opuszkami to, czego nie sposób powiedzieć, a lepiej nie pomyśleć wystarczająco głośno, żeby głos usłyszał?
A to tylko spojrzenie ze strony wykonawcy.
Co ma powiedzieć ojciec, wydający córki za pierwszego lepszego?
Poruszony tu został wątek, którym żywotnie zainteresowane jest społeczeństwo: jak zadbać o właściwy poziom (czytaj wysoki) literatury, która jak wiadomo, jest sumieniem narodu.
Bardzo celnie podkreśla Pani Kierowniczka budzące nadzieję coraz częstsze przypadki pisarzy znających się na opisywanych zjawiskach i rzeczach. Jakże łatwo weryfikowana jest literatura ekonomiczna i medyczna, wiadomo bowiem powszechnie, że Polska stoi specjalistami w tych dziedzinach. Co innego muzyka, tu mamy jeszcze sporo do nadrobienia. Zdarzają się co prawda genialni amatorzy tacy jak Janko Muzykant, ale to wyjątek potwierdzający niewesołą regułę, która mówi, że znajomość tematu w społeczeństwie jest niewystarczająca. Z wielką radością zatem witamy twórców i dzieła świadczące o skuteczności wysiłków społecznych w tej dziedzinie, umiejętnie sterowanych przez obecną ekipę premiera Tuska.
W czasach szalejącego kryzysu finansowego, świat literatury wzbogacił się o kolejne wartościowe dzieła. Cieszy nas to tym bardziej, że trend ten ma źródło w naszej ojczyźnie.
I tak skrzypek piszący książkę o altowioliście jest bez porównania daleko wiarygodniejszy od np. lekarza piszącego o piekle kobiet, tematu, który mam nadzieję zostanie wkrótce opisany przez jedną z licznych już kompetentnych i predestynowanych do tego pań, licznie kształconych w tym kierunku na uczelni toruńskiej.
Bardzo ciekawym wątkiem w prezentowanej literaturze jest pytanie: czym jest instrument dla instrumentalisty? Padają tu przykłady odpowiedzi, wspaniale wychwycone przez P.K., unaoczniające rangę problemu. Niemniej należy tu zasygnalizować, iż recenzentka tylko zasygnalizowawszy problem, otwiera czytelnikom pole do rozważań.
Pragnę dorzucić swój głos, do licznych zapewne innych wielu, na temat śpiewaków.
Ten specyficzny układ, w którym instrument stanowi część instrumentalisty, jest chyba najciekawszy. Mnie, jako fanatycznemu laikowi, przychodzi do głowy wyjątkowo śmiała myśl, czym mianowicie może być instrument wokalisty dla innych ludzi, w tym płci przeciwnej. Otwiera się przede mną pole spekulacji, których nie śmiem prezentować, pozostaję bowiem w przekonaniu, że wkrótce się tego dowiem od pisarza/ pisarki –fachowca, których coraz liczniejsze grono uaktywnia się dzięki skutecznej polityce kulturalnej obecnej ekipy.
Co się stało zeenowi od poniedziałku rano? 😯 😆
Ja chciałam tylko nieśmiało zauważyć, że autor wspomnianej przeze mnie we wpisie książki żadną miarą nie może być sterowany przez ekipę premiera Tuska, albowiem mieszka i pracuje w Holandii 🙄
A że głosu pogłaskać nie można, jak pisze foma, to rzeczywiście jest okoliczność dająca do myślenia…
…a że nadmiar myślenia jest niebezpieczny, to żadne konstruktywne wnioski mogą nigdy nie dojść do głosu.
Wręcz przeciwnie. To imponujące, że Polacy zesłani na zagraniczne placówki, pozostając w krwiożerczych zębach kryzysu szalejącego w Europie, nie tracą kontaktu z macierzą. To dowodzi tylko słuszności kierunku obranego przez obecną ekipę, która nie zasklepia się w działaniach na gruncie krajowym i którą należy wspierać wszystkimi możliwymi sposobami, w tym pisaniem, choćby z zagranicy…
Odwiedza pani różne festiwale muzyczne, i w związku z tym, mam pytanie, dlaczego nie dotarła pani jeszcze do Buska-Zdroju na Festiwal im.Krystyna Jamroz?
…nie zwracając uwagi na to, że w ten sposób pogłębiamy nasz deficyt w wymianie handlowej i kulturalnej z zagranicą.
…”żadne konstruktywne wnioski mogą nigdy nie dojść do głosu” – co to znaczy?
Wnioski o niegłaskalności głosu, które byłyby nie po myśli głosu, głos do głosu nie dopuści. Przecież to elementarne…
Chyba nie dopuści wniosków, a nie wnioski…
A skoro żadne mogą nigdy nie dojść do głosu, to czy każde mogą zawsze dojść do głosu? 🙄
Wniosków też nie dopuści! Jak nie dopuszczać, to na całego.
Wzajemny stosunek dopuszczania i dochodzenia jest badany i po zakończeniu badań, o ile ograniczone środki budżetowo na to pozwolą (z braku środków krajowych mogą być flandryjskie, rząd Flandrii ma wszak doświadczenie we współfinansowaniu), zostanie stosownie nagłośniony…
Hodowco! Dopuść nioski do głosu!
Od cudzego zaplutego fletu gorsza jest tylko cudza szczoteczka do zębów 🙁 🙄
Lepiej myć zęby szczotką z klozetu,
niźli z cudzego korzystać fletu!
Szczotka też może być do kogoś przywiązana…
TUTAM – witam. To nie jest jedyny festiwal, na który nie dotarłam…
Takie niedotarte festiwale podobno nie powinny rozwijać nadmiernych prędkości…
Pani Doroto! Kościów to tzw. kseroboj, zrzynacz, Irzykowski bez oporów nazwałby go plagiatorem. „Przeproś” nie czytałam, ale „Świat nura” to bezwstydne naśladownictwo „Hard-boiled wonderland” i innych książek Murakamiego. Wstyd w ogóle wymieniać to nazwisko na „K”, wstyd traktować tego człowieka jak pisarza. A jury Paszportu – cóż, najwyraźniej nie czyta współczesnej japońskiej prozy…
MusuMe – witam. No, bez przesady. Owszem, coś w atmosferze może tam przypominać Murakamiego, zresztą w zalinkowanym wywiadzie Kościów bynajmniej nie wypiera się fascynacji tym pisarzem. Ale zrzynanie, plagiat i naśladownictwo? O, dużo za duże słowo. A swoją drogą przedostatnie zdanie – czy przypadkiem Pani nie zna autora osobiście i nie czuje do niego antypatii? Aż takie emocje?
Jury Paszportu, tj. ci, którzy Kościowa nominowali, jak najbardziej – zapewniam Panią – czytają prozę wszelaką, albowiem są to publikujący krytycy literaccy z różnych mediów.
Naszło mnie dziś w sklepie muzycznym, gdzie można „przymierzać” różne instrumenty, jakby to było ciekawie, gdyby można było przymierzać głosy. Ja bym zaczęła od basowego. W przymierzalni zaśpiewałabym sobie „Quia fecit mihi magna” z Magnificatu Bacha 😉
Tak pełną pierwsią 😆
O, to bardzo dobry pomysł! Ja bym sobie wypożyczył głos lwa, przefarbował swą bujną grzywę i zaczął wzbudzać popłoch. Byłoby to dla mnie całkiem nowe doświadczenie, które mogłoby dogłębnie zmienić moje pieskie życie. 😀
Właśnie czytam wywiad z Anne Sofie von Otter. Opowiada m.in. jak pewnego dnia w 1987 roku w tenisówkach i spodniach od dresu wparowała do La Scali wejściem dla artystów. Gdyby wzrok portiera mógł zabijać, świat stałby się tego dnia biedniejszy o jedną świetną śpiewaczkę.. 😀
Drogie Blogownictwo, Pan Radca przesyła wszystkim pozdrowienia z Tatr Słowackich. Cytuję: „Jest pięknie! Pogoda dopisuje, na szlakach ludzi niewielu, a piwo tradycyjnie dobre 😉 Tylko netu brak 🙁 ” Wypada pozazdrościć, z wyłączeniem braku netu 😆
Brak netu czasem też jest powodem do zazdrości. Jak już człowiek się z tym oswoi.
Smacznego piwka Panu Radcy. A net i tak wcześniej czy później go dopadnie, że aż zatęskni do beznecia. 😆
Dziękuję za odpowiedź, pani Doroto. Nie, nie znam tego pana osobiście. Osobiście – jako namiętna czytelniczka – jestem obrażona tym, że wychwala się pod niebiosa rzeczy wtórne. Skuszona wspaniałymi recenzjami i nominacjami za własne ciężko zarobione pieniądze kupiłam sobie „Świat nura”. Czytam – i w pewnym momencie muszę sobie powiedzieć: ojej, jakbym chciała Murakamiego, to bym sobie kupiła oryginalnego Murakamiego, a nie wytwór firemki Murakość-Pol. Skojarzenia z japońskim pisarzem były potężne i nieodparte. Podobnie z Huellem – ja wiem, że on specjalnie udaje Grassa i mruga przy tym do nas, ale jak tak, to ja już wolę prawdziwego Grassa bez mrugania. Podobnie z Masłowską – czytam i mówię sobie: zaraz, przecież Jelinek, to ja już czytałam. I tak dalej i tak dalej, można by mnożyć te przykłady i zadawać kłopotliwe pytania: jak się ma Kuczok do Bernhardta, jak się ma Dukaj do Stephensona… Oczywiście zawsze mi ktoś odpowie, że wszystko już było, że oryginalność nie istnieje, że to taka postmodernistyczna gra… Może. Ale w takim razie to nuda, beznadzieja i rozpacz taka, że tylko poderżnąć sobie gardło kantem okładki niewydarzonej ksero-powieści pana K. Mam nadzieję, że lepszy z niego kompozytor, niż ksero-pisarz.
PS. Polecam Pani i wszystkim audiofilom, którzy są także książkofilami, recenzje Pani Klary Wojnarskiej na Biblionetce. Moim zdaniem, to najwybitniejsza polska krytyczka literacka.
Masłowska do Jelinek? 😯
A swoją drogą chyba już coraz rzadziej się zdarza, żeby ktoś tak się przejmował literaturą… to się nazywa książkofilia 😯 Czytelniczka namiętna – dobre 🙂
Żeby nie być gołosłowną:
Jelinek:
„nie będzie to poważne dzieło jakich wiele raczej takie o swoistej gładkości. lekka przyjemna wakacyjna lektureczka na beztroski letni urlop. książusia po którą państwo sięgną z przyjemnością nawet w czasie tak zwanej kanikuły w trakcie wygodnego leżakowania na plaży lub siedzenia na łące w lesie i w żaden sposób ona państwa nie obciąży wydarzeniami politycznymi wielkiej wagi okrucieństwami popełnianymi na świecie czy w ojczyźnie lub trudnymi problemami. nareszcie książka która nie męczy lecz relaksuje i służy rozrywce. a przy tym zawiera wiele pożytecznych informacji i porad w jaki sposób mogą państwo urozmaicić sobie życie. świetnie. (świetnie)!”
Masłowska:
„Ta dosadność i wulgarność ma na celu do lektury zachęcenie osób, które nigdy by po tę lekturę inaczej nie siegnęły, osób nieinteligentnych jak również nieletnich, wycieczek szkolnych a także osób niepiśmiennych. Ma to je rozweselić, ma to być bardzo śmieszne. Każdy w tej piosence znajdzie coś dla siebie. Piosenka ta powstała za pieniądze z Unii Europejskiej. Można ją przeczytać za pomocą liter zawartych w alfabecie. Wzory poszczególnych liter znajdziesz w internecie, http://www.czytajmiopowiadam.pl, lub zamówisz esemesem…”
Pani Doroto, czytam Pani recenzje i artykuły, wiem, że mogę Pani zaufać: niech Pani mi powie, czy to ja zwariowałam, czy może za wysoką poprzeczkę stawiam ludziom, a może mam jakieś obłąkane skojarzenia – bo dla mnie te dwie próbki są bardzo podobne, to niemal ten sam styl, sposób mówienia, dykcja, prowadzenie narracji. Czy ja jestem przewrażliwiona?
Droga MusuMe – sympatyczny jest Twój wpis – ale przesadziłaś. Oczywiście masz prawo do kojarzenia Doroty Masłowskiej z Jelinek a Pawła Huelle z Grassem, ale to nie znaczy wcale, że Masłowska wywodzi się z Jelinek a Huelle od Grassa, ani też tego, że zapożyczają oni ich styl. Znam nieźle twórczość wymienionej tu czwórki autorów i skojarzenie ich ze sobą wydaje mi się absurdalne (zwłaszcza Masłowskiej z Jelinek). Naturalnie, przy uprzedzeniu można dowodzić, że to u Masłowskiej występuje tu i tu u Jelinek itd. – ale są one z różnych światów i różna światy tworzą.
Dziękuję, Panie Piotrze. Przy zdaniu „Jestem przewrażliwiona” zaznaczam sobie kreseczkę. Potrzebuję jeszcze dwie.
Zgodnie z tak zwaną końską zasadą, jak mi to samo jeszcze dwie osoby powiedzą, to uwierzę.
nikt przy zdrowych zmysłach nie potwierdzi ze jesteś przewrażliwiona MusuMe
😐
Kierowniczko?
Czy ma Kierowniczka gdzies tam pod ręką wideo tego kota, co gra na fortepianie? Namnozyło sie tego tyle od tamtego czasu na youtube i nie moge znależć tego oryginalnego…
arcadius …
albowiem prysły zmysły 😉
MusuMe – nie uważam Twojego odbioru literatury za przewrażliwienie, to raczej brak wiary w to, ze można stworzyć u nas oryginalnego, nie ściągajac z nikogo. Szef wytwórni Metro Goldwyn Mayer twierdził, że istnieje tylko 5 tematów, wg niego Frankenstei i My Fair Lady to ta sama historia. Dedykuję Ci anegdotę, którą jako prawdziwą przytaczał Melchior Wańkowicz.
Otóż na początku ubiegłego wieku otwarto na Kresach linię kolejową. Okoliczni wieśniacy tłumnie wylegli aby po raz pierwszy w życiu zobaczyć pociąg. Stali jak skamieniali ze zgrozy gdy pociąg, z zawrotną prędkością 30 km na godzinę, przejechał. Szczególnie przejęty był pewien stary chłop. Długo stał oniemiały aż wreszce powiedział: Ten co to wymślił to on tego nie wymyślił, on to już gdzieś musiał widzeć.
Melodia języka u Masłowskiej i u Jelinek jest zupełnie inna; język Masłowskiej jest slangiem strywializowanym do bólu, Jelinek jednak nie.
Jelinek jest nie do podrobienia 😆 Uwielbiam te jej fikołki stylistyczne. Matka i córka w ‚Pianistce’ na wycieczce poza miastem. Jelinek kreśli wysokolotnym językiem krajobraz rodem z niemieckiego romantyzmu. Nie może zabraknąć strumienia, z którego tak dobrze się napić. I tu Jelinek już fik: Miejmy nadzieję, że nie naszczała do niego żadna sarna 😆
Alicjo, dla Ciebie:
http://www.youtube.com/watch?v=TZ860P4iTaM
Sequel:
http://www.youtube.com/watch?v=v0zgQAp7EYw&feature=channel
Nora wezwała stroiciela:
http://www.youtube.com/watch?v=r6-ZgeoulFI&feature=channel
I jeszcze jeden odcinek, w którym Nora również tańczy:
http://www.youtube.com/watch?v=nmdnA2LbRo0&feature=channel
Namnożyło się tego 😆
Język Jelinek jest demaskatorski – z wielkim wdziękiem rozbiera schematy myślowe. Powiedzenie „In guten alten Tagen” przybiera u niej formę „In alten Tagen, die keine guten waren.” I te gry z cytatami z Biblii, aluzje do twórczości Kafki, zabawy z Rilkem, ze znanymi tekstami (jak choćby „Stille Nacht”). Nie tak łatwo to na pierwszy rzut oka wszystko wychwycić.
MusuMe – Beata wie, co pisze, jest germanistką i mówi o oryginale 🙂
TROMBY!
Bąby!
Dziękuję za wsparcie, już się uspokajam.
Zresztą dotarło do mnie, że „Jesteśmy przynętą” zostało przetłumaczone dopiero teraz na polski, a na angielski jeszcze w ogóle. „Paw królowej”, który moim zdaniem jest podobny do „Jesteśmy przynętą”, powstał przed polskim wydaniem tej książki. Nie podejrzewam więc, żeby Masłowska czytała debiutancką powieść Jelinek w oryginale, to byłoby chyba jednak trudne.
MusuMe, drugą kreskę masz ode mnie: jesteś przewrażliwiona.
Może to tak jest, że czasem to samo kręci się w przyrodzie (literackiej) w różnym miejscu i czasie 😉
Tromby jak tromby, ale to sówsko jak fajnie gra na saksofonie 😆
O, dęte to są dopiero osobiste instrumenty! Każdy je zapluwa osobiście 😉
Ojej, to my co rano jesteśmy budzeni przez zaplute tromby? A PAK nigdy nie pisze „zaplute tromby”. Ale to pewnie rozumie się samo przez się, że zaplute 😆
Najśmieszniej z waltorniami, tak się je zapluwa, że waltornista co jakiś czas musi wodę wylać 😆 Dlatego też tak czasem chrapią…
A i fanfary „na cześć” nabierają w obliczu zaplucia zupełnie nowych znaczeń 😉
No, ale też można powiedzieć, że ktoś czci kogoś własnym tchem… 😉
a czy granie na nerwach to gra na własnym czy cudzym instrumencie?
😆
A czy ktoś, kto gra na trombie i na nerwach, to już multiinstrumentalista?
Jak gra jeszcze na nosie, to już ho ho…
Marsalis też jakoś nazywał jakoś po imieniu swoją trąbkę, w tej chwili nie mogę sobie przypomnieć, jak.
bez różnicy jak ja zwał. na mój gust to on dmucha ją bez polotu. tylko poprawnie
Poprawnie to mało powiedziane, bo technicznych problemów wydaje się on nie mieć w ogóle. Ale fakt, nie ma tego czegoś, za co kochamy prawdziwych jazzmanów…
Chciałbym tu stanąć w obronie Musume.
Jej zapał i miłość do literatury jest bardzo cennym darem niebios i nie zasługuje na bezprzykładne krytykanctwo. W dobie tabloidyzacji mediów a i niestety sporej części literatury, słusznie podkreśla ona potrzebę oryginalności i stylu, podając przykłady, które u osób pozbawionych takich pasji, słusznie mogą nie wywoływać słów protestu.
Problem wtórności a nawet ewidentnego zrzynania znany jest nie od dziś. Proceder ten jest jak świat stary i tylko dzięki czujności takich osób jak Musume, zorientowanych w temacie, możemy się dowiedzieć kto i od kogo, bo dlaczego i za ile – to już są osobne badania, których niedosyt odczuwamy boleśnie.
Dla usprawiedliwienia swego procederu wielu pisarzy używa pojęcia inspiracji, obłudnie używając tego pojęcia dla ukrycia swej nieudolności i wyraźnego braku talentu. Łatwość z jaką nabierają się na ten stary chwyt zwykli czytelnicy, słusznie budzić musi niechęć i obrzydzenie wśród znawców i pasjonatów literatury. Wiadomo bowiem, że prawdziwy talent nie rodzi się na kamieniu, wymaga warunków daleko większego komfortu.
Chociaż nie zawsze, to jednak najczęściej wielkie dzieła literackie przyniosły swym autorom sławę i dostatek. I tu leży pies pogrzebany, jak mawiał jeden z wielkich literatury światowej Trinken Feuerwasser: da liegt der Hund begraben…
Wielkie niczym niezmierzone oceany, braki talentu, sprytni oszuści ukrywają w celach najczęściej merkantylnych. Nazwijmy rzecz po imieniu: to jest skok na kasę.
I słusznie Musume obnaża ten proceder, który nie dla wszystkich jest widoczny. Zapracowane społeczeństwo pochłonięte walką z kryzysem i ze spadkiem dochodu narodowego brutto, nie zawsze jest w stanie dostrzec te niuanse, mimo znanego w świecie wyrobienia literackiego.
Tym cenniejsza jest inicjatywa nowego gościa blogu, będąca dowodem, że jak się chce, to można, tylko trzeba znaleźć w sobie dość determinacji.
Ja ze swej strony poprę koleżankę (proszę o wybaczenie tej poufałości) Musume jeszcze jednym przykładem bezprzykładnego zrzynania.
Mam na myśli pochodzącego z bogatej Szwajcarii plagiatora Friedricha Durrenmatta.
Mimo, że pochodził z bogatego kraju i nie najbiedniejszej rodziny, chciwość wzięła górę i zaowocowała Wizytą starszej pani (Der Besuch der alten Dame), które to „dziełko” jest ewidentnie zerżnięte z oryginału, jakim był Rewizor Mikołaja Gogola. Bardzo przepraszam za wtręty w języku, ale jest na blogu germanistka, której jak sądzę, będzie dzięki temu łatwiej.
Otóż plagiat to jest niewątpliwy i jedyne co dziwi, to że wielu na niego się dało nabrać. Dziwi tym bardziej, że Mikołaj Gogol nie zostawił zbyt wielkiej kasy, na którą tak ochoczo rzucił się bezwstydny Szwajcar.
Tym skromnym przykładem, mam nadzieję, wesprę Musume w jej jakże słusznej walce o czystość i oryginalność literatury. Gdybyśmy mieli więcej tak odpowiedzialnych obywateli, państwo nasze dawno już płynęło by mlekiem i miodem a gust narodowy mielibyśmy w pierwszej trójce.
PS
Pojedyncze głosy postponujące koleżankę Musume wynikają, jak sądzę, ze szczerej chęci poprawienia sobie samopoczucia literackiego, którego niedostatek dzięki takim wystąpieniom, mam nadzieję, szybko zniknie.
zeen broni MusuMe, ale jej nick zniekształca 😉 😆
Najmocniej przepraszam za zniekształcenia spowodowane niesubordynacją mojej wersji Worda – produktu, jak się okazuje, wielce niedoskonałego. Kłaniam się.
Z braku obecności MusuMe odkłaniam się ja 😆
Wracając do TROMB, to dziś właściwie powinny być takie:
http://www.youtube.com/watch?v=yPHrEx4m0mo
To z emocji… Jak najbardziej usprawiedliwionej, bo jeśli na własne życzenie głuchniemy i ślepniemy na wszelkie dzwoni alarmowe (przepraszam MusuMe za tak trywialne porównanie), to możemy już teraz darować sobie (…tu wpisać co darować…).
Oczywiście inną sprawą jest ewentualna konieczność spełnienia wymogu oryginalności. Jak dla mnie nie jest to zawsze konieczne, a czasem na grze z inspiratorami zasadza się zabawa, jak choćby u Tarantino. Ale nawet bez przyjętej gry w: „zgadnij skąd to wziąłem/wzięłam” łańcuch inspiracji miewa swoje dobre strony. Trzymając się przykładu: może dla kogoś Huelle jest jedyną ścieżką do Grassa?
He he, a dla kogoś innego Rubik ścieżką do Bacha? 😉
Raczej do Becia…
A dlaczego kolega Zeitgeist jest tak całkowicie, a niesłusznie pomijany w wywodach? On bardzo lubi odstawiać takie numery, żeby kilku osobom podrzucić ten sam pomysł, a potem patrzeć zza węgła, co z tego wyniknie i chcichotać w kołnierz. 😉
Kolega Zeigeist jest istotnie, niesłusznie pomijany, lecz nie w przypadku podanego przeze mnie przykładu. Wystarczy spojrzeć na daty urodzin plagiatora i oryginalnego twórcy, by się przekonać, że kolegi Zeitgeista przy tym nie było. A jak spojrzy się głębiej, w daty opuszczenia tego padołu, dojdziemy do wniosku, że kolega Zeitgeist błąkał się po bezdrożach tegoż nurtu literackiego.
A w ogóle, to straszenie na blogu duchami jest, że sie tak wyrażę, szczeniackim wybrykiem…
😉
Podglądał raz Bobik
Zeitgeista w kąpieli
(dziurkę w ścianie żłobił
z piątku do niedzieli).
Zeitgeist do łazienki
i odkręca kurki,
a bobicze oko
już w pobliżu dziurki.
Woda leci strugą,
spływa smuga brudu,
ale pod prysznicem
ciała ani dudu.
Zacukał się Bobik,
myśli: alem gapa,
wszak tego Zeitgeista
nijak w zęby złapać.
Nawet cień nie pada
na mokre kafelki…
Lepiej przyszłym razem
podglądać serdelki. 😉
Z ziemi wolskiej do Wolski
Zeitgeist młodopolski
Ciągnie, jak tuszę
Niemyte dusze…
Niemyta dusza, niemyte łapy,
pazury nieobcięte –
jakże na literackie kanapy
wpychać się z takim sprzętem? 😥
Porazajacym popisem kol. Zeitgeista jest np. naklonienie przez niego A. Strindberga do napisania w 1888 r. Panny Julii (ale i niektorych dalszych sztuk) na pare lat przed pierwszymi publikacjami Z. Freuda. U Strindberga bylo juz WSZYSTKO. Od pierwszej sceny.
Bo oryginalność jest w większości subiektywna.
No właśnie. Weźmy na ten przykład „Z pamiętnika starego subiekta”…
Zmarł Zbigniew Zapasiewicz. Twarz i głos polskiego teatru. W jego najlepszej odmianie. Coraz bardziej domyka się pewna epoka. A może właśnie z Jego odejściem definitywnie skończyła się.
Właśnie też przed chwilą usłyszałam 🙁
Miał wiele wspaniałych ról, ale jednak najbardziej wpadł mi w pamięć jako Docent z Barw ochronnych…
TROMBY…
Miałem dziki fart (przeczucie…?), bo ok. miesiąc temu byłem na Słonecznych Chłopcach w Powszechnym.
O ironio, poszliśmy na tę sztukę, żeby zobaczyć Pieczkę, „bo nigdy nic nie wiadomo”.
To jakaś podobna historia do tej z Piną Bausch – kilka dni temu dowiedział się, że ma raka nieuleczalnego, w kilka dni później już nie żył 🙁