Podróż przez stulecia
Ostatniego wieczoru cała, pełna ludzi warszawska Bazylika św. Jana Chrzciciela na niemal dwie godziny poszybowała gdzieś daleko w przeszłość… Mucha nie siadła, mysz kościelna nie pisnęła, nikt nie kaszlnął nawet w przerwach między częściami, cisza aż dzwoniła. I znów zanurzaliśmy się w tym śpiewie, który hipnotyzował, ale i na swój sposób relaksował. Znajomy meloman opowiadał potem, że sprawdzał – jak to zwykł robić – „wibracje”, kładąc na kolanach ręce otwartymi dłońmi do góry: jeśli te wibracje są dobre, odczuwa się podobno w dłoniach charakterystyczny ciężar. Trochę to gusłami pachnie, ale ja też czułam się jakby stężała, nie w napięciu, tylko w skupieniu. Bardzo pozytywnym skupieniu i z pewnością nie takim, które jest ciężką pracą, tylko całkowicie naturalnym.
Ensemble Organum właśnie tak śpiewa: naturalnie. Choć słyszalny jest kunszt i sprawność śpiewaków, to jednak nie o tym się myśli słuchając ich. Zwłaszcza że nie starają się upiększać barwy głosu. Sam Marcel Pérès zresztą nie ma w ogóle pięknej barwy, śpiewa szorstko i chropawo, trochę płasko. Tak, jakby śpiewał szeregowy mnich. A jednak gdy słyszy się te wszystkie ozdobniki, melizmaty, wie się, że to duża sztuka. Pérès ma ogromną wiedzę, co w połączeniu z niesamowitą muzykalnością daje stop niezrównany.
Cóż, jeśli chodzi o repertuar, to najlepiej będzie, jak zacytuję kilka zdań z zamieszczonego w programie tekstu autorstwa Pérèsa. To „jeden z najstarszych repertuarów, których ślad zachował się w ludzkiej pamięci. Aż do XIII wieku towarzyszył on liturgiom pontyfikalnym. Zniknął wraz z przeniesieniem się papiestwa do Awinionu i popadł w zapomnienie. Odkryty ponownie na początku XX wieku wzbudził wśród muzyków niewielki entuzjazm. Dopiero w drugiej połowie XX wieku (…) zaczęto go badać zarówno pod kątem liturgicznym, jak i muzykologicznym. Aby odróżnić go od śpiewu gregoriańskiego, nazwano go śpiewem starorzymskim. (…) Po prawie wieku poszukiwań okazuje się dzisiaj, że śpiew starorzymski ukazuje obraz tradycji rzymskiej o wiele bliższy oryginałowi. Używany zapis muzyczny jest niezwykle cenny, ponieważ wszystkie ozdobniki są zapisane, podczas gdy w zapisie nutowym śpiewu gregoriańskiego są pomijane”. Te ozdobniki i dźwięki tzw. burdonowe (tj. śpiewane jako akompaniament długie dźwięki na jednej wysokości) zbliżają stylistycznie ów śpiew do tradycji wschodniej – bizantyjskiej, greckiej, ale i arabskiej czy synagogalnej. Świat liturgii bywał kiedyś większą jednością niż nam się dziś wydaje. Jak pisze Pérès: „śpiew starorzymski (…) jest świadectwem czasów, kiedy kościoły Wschodu i Zachodu porozumiewały się w duchu jedności kulturowej i duchowej”. Ozdobniki zresztą, o których tu mowa, nie są po prostu ozdobnikami, lecz służą spowolnieniu czasu: „…słowa rozciągane są do granic możliwości, aby lepiej przekazać sens, który niosą. Poprzez magię muzyki słowo staje się ikoną”.
O wykonanych tego wieczoru (i na nowej płycie) mszach pisze Pérès m.in.: „Wykorzystaliśmy najstarszy manuskrypt śpiewu rzymskiego datowany z 1071 roku, który dzisiaj znajduje się w zbiorach specjalnych Fundacji Martina Bodmer (Genewa). (…) Zachowało się tylko pięć manuskryptów śpiewu starorzymskiego, oprócz wspomnianego (…) pozostałe są z XII wieku. W XIII wieku stare księgi z zapisem pieśni liturgicznych zostały spalone przez franciszkanów, którzy narzucili kaplicy papieskiej brewiarz rzymsko-frankoński”. Ale cóż, na szczęście rękopisy nie płoną. Tu, tu i tu fragmenty. Należy mniemać, że choć rękopis pochodzi z XI wieku, to śpiewy są starsze; tradycja śpiewu starorzymskiego sięga poza VI wiek naszej ery.
PS. Wróciłam i przeczytałam smutną wiadomość: zmarł Boris Carmeli. Kiedyś wspaniały bas, którego pamiętam z polskiego prawykonania Jutrzni Pendereckiego, w ostatnich latach najlepszy recytator w Siedmiu bramach Jerozolimy – pozostawał w pamięci zwłaszcza czytany po hebrajsku fragment Proroctwa Ezechiela. Ostatni raz Carmeli odegrał tę rolę 23 listopada w warszawskim Teatrze Wielkim. Miał 85 lat, ale wcale na to nie wyglądał…
Komentarze
Ach… 😉 Tego trwania w skupieniu, jakby poza czasem, doświadczyłam też na warsztatach we Wrocławiu. W ogóle nie przeżyłam wcześniej czegoś podobnego – mimo wielogodzinnych prób i fizycznego zmęczenia poczucie ogromnej wewnętrznej świeżości, które utrzymywało się jeszcze przez kilka kolejnych dni po warsztatach. Taki śpiew, który buduje od środka, o wiele więcej daje niż zabiera. Nie ma tu wzlotów, szybowań i upadków, tylko takie piękne sycące bycie.
Marcel Pérès rzeczywiście śpiewa naturalnie i kunsztownie jednocześnie. W dodatku jest to śpiewanie b. zdrowe. Na próbach uczył wszystkie głosy po kolei, sam je śpiewając, i wieczorem w ogóle nie było słychać, ile godzin śpiewania już za nim.
Mogę powiedzieć, że mam trochę podobne doświadczenia 😉
Poszłam po koncercie do Marcelka go uściskać i powiedzieć, jak żałuję, że nie mogę się rozdwoić i pojechać również do Jarosławia 🙁
Na tubie dużo Mszy Notre-Dame pod nim. Oj, odjazd to jest, odjazd.
Kurcze blade…
No, dobra. Powiem tylko, że też przy śpiewaniu miewałem odjazdy… 🙄
Oj, będę musiał Marcelka na płycie znaleźć… A na POBUTKĘ KLARNET, smutny, ale PS było.
Mnie już nawet ten zapis i świat dźwięków Machaut, tak w pierwszej chwili w wydaniu peresowym egzotyczny, zaczyna wydawać się bliski i znajomy (między innymi właśnie dzięki wspomnianemu przez p. Kierowniczkę nagraniu, które towarzyszy mi teraz prawie codziennie, nie tylko z powodów szkoleniowych). Poza tym zadziwia mnie, jak w człowieku budzi się naturalna potrzeba śpiewania ozdobników. Taka na razie nieśmiała, efekt pewnie o lata świetlne oddalony od kunsztu MP. Ale czuję, że wiele nut się tego domaga. Wtedy pojawia się i ruch i trwanie jednocześnie. I to poczucie wolności w śpiewie. Trochę byłam niepewna przed warsztatami, jak mi się będzie śpiewało, czy to będzie mój naturalny głos, czy może nieudolne naśladowanie świetnych kantorów, z którymi tam śpiewamy. A tu okazało się, że w ogóle się nad tym nie zastanawiałam, tylko śpiewałam. I nie miałam poczucia, że kogokolwiek naśladuję, nikt nie oczekiwał spójnej barwy, a brzmienie to suma indywidualności (coraz bardziej mi takie podejście odpowiada). Zresztą i głos w ogóle nie był zmęczony, raczej w coraz lepszej formie, mimo tych wielu godzin prób.
Tak, tak! 😀
Coraz bardziej żałuję, że nie wezmę w tym udziału…
A Marcelek znów zapuścił brodę 😉
We Wrocławiu broda była nieobecna. Te pojawiające się i znikające brody to chyba jedna z cech środowiska kantorskiego 😉 Bardzo szkoda, że PK nie będzie, alt PK w wirtuozowskim głosie „motetus” doskonale by się odnalazł! Ale oczywiście rozumiem, festiwal w Warszawie b. ciekawy. Mam nadzieję, że Dwójeczka trochę potransmituje i posłucham choć przed wyjazdem do Jarosławia.
Czytam z dużą przyjemnością to co napisała P.Dorota i P.Beata. Nie tylko dlatego, że akurat mogę równocześnie słuchać audycji (w pr. 2 Polskiego Radia) Marcina Bornus-Szczycińskiego, twórcy festiwalu w Jarosławiu i „sprawcy” kilku wizyt Peresa w Polsce, ale głównie dlatego, że bardzo odpowiada mi to co robi Peres: to niezwykłe połączenie ogromnej i odkrywczej wiedzy, inteligencji, duchowości (również religijnej) i emocji.
Jak już wspomniano Peres będzie również w tym roku w Jarosławiu. Możemy się tam spotkać… 🙂
O, faktycznie, włączyłam Dwójkę 😉
Pamiętam, jak Marcin długo się przekonywał do Pérèsa. Kiedy my – Studio 600 – jeździłyśmy do niego (jeszcze wtedy działał w Royaumont), nastawiony był sceptycznie. Dopiero po paru latach się „nawrócił” na dobre 😆
Jakoś dziwnie mi brzmi Marcin przez radio. Znamy się tak długo (i dobrze), że wstyd mówić, ale z głośnika to jakiś obcy głos 😯
Ale to zwykle tak jest. A najgorzej już to słuchać własnego głosu – zawsze wydaje się okropny 😆
Też właśnie posłuchałam po raz pierwszy „Chorału na niedzielę” (w Niemczech Dwójka mi nie odbierała) 🙂
Za to w śpiewie Marcin i Robert brzmią przez radio prawie jak w realu (choć na żywo brzmienie jest jeszcze bogatsze) 😉
jastej Marcel Pérès rzeczywiście jest utkany z różnych szlachetnych wątków, będących z sobą w równowadze 🙂 Mnie b. ujął również niezwykle łagodnym sposobem prowadzenia prób, oddaniem, takim nie na pokaz, cierpliwością, skupieniem i wewnętrzną pogodą (nienachalną), które udzielają się wszystkim wokół. Do zobaczenia w Jarosławiu 🙂
Beata I taki, jak Pani pisze, wydawał mi się Peres podczas koncertów. Choć znam większość jego płyt, to udział w żywych koncertach z jego udziałem był dla mnie zawsze nieporównywanie większym przeżyciem. A więc do zobaczenia w Jarosławiu! 🙂
P.Doroto. Odnośnie „nawrócenia” Szczycińskiego – bodaj w pierwszej swojej audycji o chorale mówił o swoich wieloletnich poszukiwaniach i długiej drodze, jaką przebył, by dojść do miejsca, w którym znajduje się obecnie. Z dużą tolerancją wypowiadał się też o poglądach innych wykonawców i odmiennych, od jego, sposobach śpiewania chorału – tego różniącego się nie tylko lokalnie, ale wykonawczo różnego ze względu na odmienne rozumienie i interpretację zapisów i kodeksów
No, śmieję się, że się „nawrócił”, bo w pewnym momencie to tak właśnie wyglądało 😉
A w Pérèsie jest szczególnie ujmujące, że choć jest świetnym i cierpliwym pedagogiem (i liderem zespołu) i niewątpliwie ma pewien rodzaj charyzmy, to nie ma w nim nic z guru. I nie nadyma się. Jest po prostu kimś, kto to kocha i kto ma ogromną wiedzę na ten temat – i to się czuje i docenia. Taki właśnie jest, jak pisze Beata 🙂
Ojej, nie wiedziałam, że Ensemble Organum nagrało kiedyś Couperina (właśnie oglądam listę dotychczasowych płyt). I że istnieje portret płytowy MP wydany przez Harmonię Mundi.
No tak, w trwającej transmisji „Parsifala” z Bayreuth wyszła po pierwszym akcie na jaw wielkość „populacji przyjezdnej” oraz doniosłość (akustyczna) oburzenia bywałej festiwalowej (ale oczywiście nie tylko festiwalowej) konserwy, która chyba miała ochotę udusić tę „przyjezdną hołotę”, klaszczącą po pierwszym akcie. Nie ukrywam, że złośliwie podchichrałem się – zwłaszcza z tych drugich. Ale słucha się świetnie. Chwilami nawet przerywam pracę – zwłaszcza chóry wywołują gęsią skórkę.
A na czym polegała „doniosłość akustyczna” konserwy? 😆
Na wyjątkowo głośnym i superdykcyjnym „noooo, noooo”. Ale z komentarza studyjnego po przerwie wynika, że był to jednak bardziej wyraz dysgustu tym co działo się na scenie. Chociaż z kompletnego braku jakichkolwiek szumów scenicznych trudno wnosić, że coś w ogóle się działo.
Jedna znajoma mi az zanadto Troglodytka z Zachodniego Londynu prosila nie abym zlozyl na rece Pani Kierownik serdeczne podziekowania, za nakierowanie jej na M. Peresa. Jakby nie Pani, to by nawet nie wiedziala o jego istnieniu, bless her. 😈
Szanowny Kocurze M., ja bardzo proszę nie obrażać znajomej z Zachodniego Londynu! Pozdrawiam Was Oboje 😀
„Ostatniego wieczoru cała, pełna ludzi warszawska Bazylika św. Jana Chrzciciela na niemal dwie godziny poszybowała gdzieś daleko w przeszłość… Mucha nie siadła”
No, skoro bazylika była pełno ludzi, to jo sie nie dziwie, ze ta bidno mucha nie miała juz kany usiąść 😀
POBUTKO-POŚCIG.
Chwileczkę, ale czy to ja mam ścigać, czy mam być ścigany? Bo w pierwszym przypadku poproszę o zająca, a w drugim… To może lepiej bym coś dźwignął zamiast? 😉
Nooo… Bobik-siłacz…
A tymczasem niusik:
http://www.youtube.com/watch?v=SaeUbIutMxQ
Haydnowaty ten mały Mozart, i odrobinę bachowaty 😉
Jak zwykle odcięty od tuby rozumiem, że mały Mozart to Bobik. Na małego Słowackiego się godzę, ale zaraz Mozart? Czy demonstrował już jakąś swoją muzykę? Chwalił się, że umie śpiewać, ale o kompozycjach nie wspominał.
Haydnowaty, Bachowaty? Może tylko stroje pożyczył od starszych Kolegów Po Fachu 😉
Bobik bachowaty?
Oświadczam, że jakakolwiek zbieżność zapodanej przez Kierownictwo tuby ze mną nie jest nawet przypadkowa, tylko w ogóle nie istnieje! Na szczęście, bo do swoich rozlicznych zajęć musiałbym dołożyć jeszcze komponowanie i w tym czasie wszystkie króliki pewnie by mi uciekły. 🙄
To nadinterpretacja Stanisława 😆
ani bachowaty ani haydnowaty jeno futrzaty.
Wiem, że nadinterpretacja, ale jak bez dostępu do Tuby interpretować, co na niej jest 😳
Swoją drogą znając rozliczne zdolności Bobika wiem, że dałby sobie radę z komponowaniem, jakby trochę wszedł w temat.
Ja tam nie ukrywam, że wolę futrować niż komponować. 😀 Ale jak co do czego, to Kierownictwo świadkiem, że całkiem dorzecznie potrafię skomponować np. kurki z cukinią, nie mówiąc już o kompozycjach typu półmisek wędlin. 😆
Bobik,
Ty masz preżnięte. Ile byś nie szczekał, zawsze będziesz komplementowany. Ja muszę sobie radzić sam.
Poszedłem z małżonką na spacer do lasu z zadaniem wyprowadzenia na manowce. Idziemy już 2 godziny a tu ani jednego. No to ja już podmęczony niewidocznym ruchem lewej ręki sięgnąłem do kieszeni i bach! Rzuciłem manowca w krzaki. O! jest!
Ten okrzyk oznaczał, że nareszcie możemy wracać, co uczyniłem z wyjątkowo przyjemną ością.
Trzeba sobie radzić, jak rzekł baca, wiążąc but dżdżownicą…
No, ale skuteczniej można było zadziałać rzucając tegoż manowca, a nawet z parę manowców pod nogi! W taki sposó można byłoby wyprowadzić małżonkę na manowce praktycznie nawet zaraz po wyjściu z domu 😉
zeen, jakby Ci zabrakło, to ja, jako pies pasterski, zawsze mam na składzie – manowce, womanowce, do wyboru, do koloru. Szepnij tylko słówko… 😉
Tu jeszcze jeden link na Mozarcika – a to już czysty żywy Haydn:
http://www.timesofmalta.com/articles/viewmedia/85019
Donoszę uprzejmie, że zdjęcie Pani Redaktor jest w serwisie IFCH w relacji z ubiegłotygodniowej konferencji prasowej. Jednakowoż głównym obiektem lansu fotograficznego jest dyrektor Leszczyński.
http://pl.chopin.nifc.pl/festival/edition2009/news/id/189
POBUTKA (poważnie!)
Dzień dobry 🙂
60jerzy – jestem widoczna nawet na dwóch, na obu poniekąd tyłem (na pierwszym na samej konferencji, siedzę w pierwszym rzędzie). Na tym drugim dyrektor Leszczyński podchodzi do mnie i mówi z gryzącą złośliwością: „Specjalnie dla ciebie w przyszłym roku Pogorelich zagra Schumanna” 😉
Bardzo się lubimy 😀
Dzień dobry, dzień dobry,
Pani Redaktor: widziałem Ją jak najbardziej na obydwu, ale wspomniałem o tym mniej zbiorowym, którego nie dotyczyczy ustawa o zgromadzeniach [Dz.U..]. A z kim to „bardzo się lubimy”? 🙄
Gdybyż to IP zagrał jak niegdyś (a wierzę, że jest w stanie), to dlaczego nie…
Z kim? Z dyrektorem Leszczyńskim. Jesteśmy kumplami z roku 😀 Podobnie zresztą jak z Jackiem Kaspszykiem 😆 Dobry rok był, po prostu…
Z rocznikami jest jak z pischingerem – wafel – tuste – wafel – tuste. Jednakowoż niegdyś więcej było tustego – im bliżej naszych (jakkolwiek by to nie zabrzmiało) czasów, tym więcej wafla suchego. Pewnie masełko dopiero się kręci.
No tak, a niektórzy mogą tylko wąchać przez szybę, bo nawet polizać tustego im nie pozwolą. 😥
Pieskie roczniki… 🙁
Ja bym się upierał, że z rocznikami bywa różnie. Czasem parę dobrych pod rząd, a potem parę suchych. Każdy znawca win coś o tym wie. Ale takie wyjątkowe roczniki to rzeczywiście raz na jakiś czas. Można poznać po starych winach, które są jeszcze oferowane w handlu. Ponaddwudziestoletnie. Z gorszych lat już się nie nadają do picia. Choć w Bordeaux był taki rok 1975. Kiepski, a wina dopiero od paru lat powoli wchodza na rynek. Niektóre pewnie nigdy nie wejdą, inne są raczej średnie mimo takiego wieku. Po prostu kłopoty z otwarciem sie.
Ale rocznika 1975 nigdy bym nie nazwał pieskim. Może łosim? W Norwegii łosie pałaszują fermentujące owoce jak nieprzymierzając borsuk pod Berlinem. Potem sobie wesoło podśpiewują. Ciekawe, czy te owoce też są oceniane rocznikowo przez łosie.
Ciekawam również, jak śpiewają łosie 😯
Ten to chyba już od kilku dni obżera się owocami 😆
http://www.youtube.com/watch?v=z5cqn71hd1E
Jak spiewaja losie? Prosze bardzo:
http://www.youtube.com/watch?v=VSQ6l4YZfpw
Po tych owocach to pewnie bardziej jak ten od Bobika… 😆
22 sierpnia, gdy MA będzie grała w Warszawie, w katedrze oliwskiej zostanie wykonany Mesjasz Haendla w opracowaniu i instrumentacji Mozarta.
Wykonawcy: Cornelia Horak – sopran (Austria)
Bogna Bartosz – alt (Polska / Niemcy)
Lothar Odinius – tenor (Niemcy)
Roland Wood – bas (Wielka Brytania)
Polski Chór Kameralny
orkiestra instrumentów dawnych Divino Sospiro (Portugalia)
Jan Łukaszewski – dyrygent
Oczywiście fakt, iż owoce były sfermentowane, ma znaczenie podstawowe.
Zdecydowanie podstawowe i zasadnicze.
Pojawił się kod. Sfermentowane owoce służą do różnych celów. Niektórzy kierowcy po badaniu alkomatem stwierdzają: „Właśnie zjadłem jabłko. Jakieś takie sfermentowane było”. Ale to drobiazg w zestawieniu z historią pewnego Japończyka opisywaną w naszej prasie lat temu kilkadzieścia. Ponieważ prasa wówczas kłamała, nie ręczę za autentyczność. Otóż pewnemu Japończykowi w przewodzie pokarmowym zagnieździły się drożdże alkoholowe i co zjadł jabko czy choćby pieczywko, dostawał zawrotu głowy. Długo nikt nie chciał wierzyć, że sobie nie popijał. Jak się to skończyło – czy usunieto drożdże czy też może dostał dyspensę od jeżdżenia po pijanemu, nie pamietam.
Stanisławie, wysłałam mail 🙂
To znaczy, że drugą Japonię mamy już od dawna. 😯 Przecież co drugiemu, na oko sądząc, polskiemu kierowcy takie drożdże w przewodzie siedzą.
6116 znów są kody, a ja lubie symetrię. Pani Kierowniczko, maila nie dostałem. Dot po pierwszym s. Przed nazwą województwa myślnik. Ale może byc wszystko dobrze, a mail może dotrzeć jutro. Nawet u nas z pokoju do pokoju tak bywa. Mam nadzieję, że jutro sie wyjaśni.
Bobiku, może nie co drugiemu, ale trochę tego jest. Z drugiej strony 0,2 wydaje się lekką przesadą w Europie. Ale doskonale rozumiem ustawodawców, którzy tak nisko te norme ustawili. Niech już tak zostanie, dopóki drożdże w przewodach pokarmowych nie zostaną wyeliminowane.
To do maila trzeba nazwę województwa??
Akurat w tym wypadku tak 😉
Wyślę jeszcze z innego adresu 🙂
Wysłałam, powinno dojść 🙂
Byłam dziś na koncercie Tercetu Wokalnego z Salento – dziewczyn, które śpiewają muzykę ludową z Apulii, tym razem religijną, w charakterystycznej manierze i języku – w większości w dialekcie griko (odmiana greckiego). O tak śpiewają:
http://video.google.com/videoplay?docid=-6737276423284666761
Pieśni na dzisiejszym koncercie to były w większości pieśni żebracze albo procesyjne. Niesamowity nastrój.
Ja dziś jestem po kocich urodzinach, więc nie mam siły już nawet na pieśni żebracze, choć na ogół psom one nieźle wychodzą. Mogę tylko ostatkiem sił światło zgasić, jeżeli już żaden nocny Marek nie ma zamiaru tłuc się po blogu. 😉
Muzyka nocna, POBUTKA, czy kołysanka, kto co woli o tej porze. Bez żebrania i procesji…
Dzień dobry,
jeśli o mnie chodzi, to ja wolę kolysanki. 😀
Ojej, zjadlo by się malego pischingera do malej czarnej 😆
Czy pischinger to może rasa psów? 🙂
Pischinger to rasa wafli przekładanych kremem czekoladowym zaprawionym alkoholem (w kiepskich wersjach bez alkoholu). Rasa charakteryzuje się trójkątnym pokrojem i występuje w Galicji.
Sprytni Galicjanie wyhodowali jeszcze kawowce i kajmakowce, chociaż przez niektórych waflologów uważane są one za samodzielne rasy, a nie odmiany pischingera. 🙂
Jedno jest pewne: to jest pyszne! 😀
Porozmawiamy jak Galicjanie wymyślą pasztetówkowce, metkowce, a choćby i – od biedy – topionoserkowce. 🙄
Czy to kajmak czy piszinger
Każdy zasługuje na swój Zwinger.
Topionoserkowce – ohyda. Kto wymyślił ser topiony, winien być z nim potępiony.
Bardzo mi poprawiła humor zasłyszana w radio wiadomość o górze pieniędzy przyznanych przez UE na budowę nowej siedziby NOSPR. Sala na 1700 miejsc – Jezusicku, gdziezes to u nas tela melofanów.
1700 miejsc?!
Jak dla mnie to dwa razy tyle powinno być.
Po pierwsze primo, przecież nie tylko NOSPR sam gra 👿 ale czasami jakaś gwiazda przyjeżdża.
Po drugie primo przecież wynajmować salę można na co kulturalniejsze imprezy a to wtedy szmalceson za friko prawie że płynie.
Jak zwykle i jak zawsze boleję nad brakiem takiej porządnej sali w Warszawie.
Aha – topiony ser pozwala przeżyć wielu kempingowiczom na budżecie, nie psuje się zbyt łatwo itd.
Jest to produkt niskich lotów, ale bywa bardzo użyteczny. Wolę zjeść bułkę z topserkiem niż paczkę chipsów.
60jerzy:
No wiesz, może kryzys się skończy i jakaś duża i bogata firma rozda pracownikom bilety na, powiedzmy, koncert z walcami Straussa? 😈
A ja się zastanawiam, kto da szmal na remont i adaptację nowej siedziby Sinfonii Varsovii. O nowej sali koncertowej już nie mówię…
We wrześniu znów ma się tam odbyć coś takiego jak wiosenne Vivarium – przez weekend różne koncerty, symfoniczny i kameralne.
Koncert pieśni żebraczych z Apulii – brzmi to naprawdę perwersyjnie. Ale na próbce – śpiewajace dziewczyny ujmują autentyzmem, prostotą i wdziękiem. Myślę, że dobra pieśń żebracza zapewniała dochód całkiem spory. W mojej okolicy działa żebraczka (chyba rumuńska Cyganka), która jest powszechnie znielubiona przez swoje agresywne zachowanie. Zastępuje drogę lub wejście do sklepu, czepia się i domaga. Ponadto ma aparycję dyskwalifikującą ją jako żebraczkę: jest to bowiem baba wielka i tęga, o złym badawczym spojrzeniu. Wprawdzie garbi się i wspiera na kiju ale ma wygląd zbrodniarki. Niedawno na targowisku urzędowała żebraczka z Ukrainy. Była to żebraczka marzenie. Cudowne warunki: malutka, zasuszona staruszka o niewinnym wyglądzie, która czystym głosikiem wołała żałośliwie: dajte na chlieb dla babci. Nikt nie przechodził obojętnie, wszyscy dawali pieniądze. A propos: wspaniały opis „niewidomej” żebraczki daje Bella Szwarcman Czarnota w „Znalazłam wczorajszy dzień”.
Acha, jeszcze jedno. PAKowi należą się ode mnie przeprosiny, że nie będę mógł zabrać go 7 września na Gardinera. Łyso mi tym bardziej, że deklarowałem się wcześniej, a poza tym krajanie powinni się wspierać. Chociaż, każdy kto – z przeproszeniem – lezie na poletko uprawiane przez Panią Redaktor, to mój krajan, sąsiad i domownik. Dzięki czemu człek – mimo iż w niszy – nie czuje się samotnym.
A co do Warszawy – może doczeka i sali i autostrady, bo jak na razie w planach nie ma ani jednego ani drugiego. My mamy najlepiej skomunikowany z Europą południową i zachodnią region – a i tak musimy tłuc się na koncerty bliżej lub dalej. Może to za 4 lata (bo na 2013 rok planowane jest otwarcie nowej siedziby NOSPRu) zmieni się i będziemy częściej gościć szanowny blog na śląskiej ziemi.
Koncerty SV będą się zawsze odbywały na świeżym powietrzu.
W sezonie grzewczym każdy pełnoletni posiadacz biletu przed wejściem na koncert zostanie poczęstowany pięćdziesiątką wódki Chopin. Niepełnoletni i abstynenci dostaną kubek herbaty z imbirem.
Każdemu muzykowi miasto zakupi farelkę do zainstalowania pod krzesłem.
Ależ, 60jerzy, nic nie szkodzi.
A kończąc wątek sal koncertowych w Katowicach, to za te cztery lata w tym mieście będą trzy sale koncertowe (od dobrej wzwyż): nowa sala Akademii Muzycznej, zmodernizowana sala Filharmonii Śląskiej (sala niewielka, ale akustycznie przyzwoita jak najbardziej) oraz nowa sala NOSPR – jaka akustyka będzie, to przekonamy się, ale myślę, że co najmniej b. dobrze. Jeżeli dodać do tego przyszłe sale kameralne NOSPR i FŚ – to będzie można w tym mieście robić najbardziej rozdmuchane festiwale, retrospekcje, trybuny – pod jednym warunkiem: zadbania o edukację przyszłych słuchaczy. Inaczej będzie frekwencyjnie tak sobie – tak jak na niektórych koncertach – spośród tych nielicznych w sezonie – NOSPRu. I o tym muszą przede wszystkim myśleć zawiadowcy nowego obiektu. Mówił o tym zresztą po objęciu posady min. Zdrojewski – że problemem nie jest zbudowanie sal koncertowych, oper – tylko zapełnienie ich i utrzymanie.
PAK-u: tu nie chodzi o szkody, tylko o łysość. Moją. Pozdrawiam.
Piotrze M, ja tę „niewidomą” pamiętam 😉
A dziewczyny wczorajsze były świetne. Ta główna, Anna Cinzia Villani, może trochę miała chrypkę, ale jej plaskatość głosowa wydała mi się nawet trochę przesadzona. Ale jest to też jakoś stylowe, w końcu i żebrakom nie zawsze głosu starcza. To jest również badaczka, jeździ po wsiach i odwiedza ludowych śpiewaków i śpiewaczki, okazuje się, że tradycja jest w tych regionach jeszcze dość żywa, głównie wśród starszych, ale jak widać, nie tylko:
http://www.youtube.com/watch?v=EvpSydeO-x0
Trochę się na szczęście tych pieśni tradycyjnych po różnych obrzeżach zachowało i nadal żyją, a niektórzy nimi żyją (tylko często o nich nie wiemy, bo najczęściej nie pchają się na scenę). Na szczęście są i tacy, często miastowi, co to jeżdżą, zbierają i wykonują i mamy szansę się o nich dowiedzieć. Polecam płytę Jacka Hałasa „Zegar bije” czyli „Starodawne pieśni o marnościach tego świata, o śmierci i wędrowaniu dusz, ku przestrodze, zadumie i pokrzepieniu wyśpiewane”.
Cytat z okładki:
„Chodzili od wioski do wioski, od miasta do miasta, od kraju do kraju, mówili gromkim głosem o sprawach najważniejszych: miłości, śmierci, duszy i wieczności.
Żyj szybko, kochaj, walcz i płacz – to może być twoja ostatnia łza.
Pamiętaj o śmierci, bo nie znasz dnia ani godziny.
Zegar bije, czas płynie, a wieczność chadza w stumilowych butach”
I tytułowa pieśń (wg śpiewnika Pieśni Nabożne, Szypliszki): http://w167.wrzuta.pl/audio/5ZyAQq18WUc/zegar_bije
Właśnie chcę coś na podobne tematy napisać 🙂
Tzn. nie o marnościach tego świata, tylko o „pieśniach naszych korzeni” 😆 (nie mylić z festiwalem 😉 )
Mnie będzie trochę trudno nie mylić (bo właśnie na festiwalu się z tymi pieśniami zetknęłam i tam zapuściły we mnie korzenie). Ale bardzo się postaram 😉
Na mój dusiu! Poni Dorotecko! Ale sie zdziwiłek, kie uwidziołek tytuł najnowsego wpisu Pona Daniela! Zastanawiołek sie, co on takiego zrobił, ze teroz musi Poniom przeprosić? I to w dodatku publicnie? Dopiero, kie zacąłek cytać, to przybocyłek se, ze przecie mozno być Poniom Doroteckom znającom sie na graniu w orkiestrze i mozno być Poniom Doroteckom znającom sie na graniu w holi sportowej 😀
No, aż musiałam zobaczyć 😉
Jak by tu powiedzieć… niejednemu psu… niejednemu owczarkowi podhalański 😆
Się powoli unowocześniam. Dziś zrobione komórką jeno, bo skleroza zapomniała zabrać aparat. Od dawna się wybierałem i wreszcie.
Dziś się dowiedziałem co to bima i zdałem sobie sprawę, jak często była opiewana w piosenkach (bima, bima lejdi…)
http://picasaweb.google.pl/mailzeen/OstatnioZaktualizowane#5366522551659604978
No nieeeźle jak na komórę 😀
Ładnie tam. Jeszcze nigdy nie dotarłam… Trochę może wstyd.
Podczytałem sobie dzisiejszy artykuł p. Red. w Polityce i pozwalam sobie – tytułem suplementu – w liczbach wyrazić obecność Chopina na niektórych estradach w rozpoczynającym się niebawem sezonie jubileuszowym.
Berlin (Filharmonia) 3x; Berlin (Konzerthaus) – 2x; Wieden (Musikverein) – 6x; Wiedeń (Konzerthaus) – 7x; Amsterdam (Contergebouw) – 7x; Bruksela (Bozar) – 8x; Paris (Pleyel) – 9x; Rzym (Santa Cecilia) – 4x; Londyn (Wigmor) – 10x; LOndyn (Barbican) – 4x.
To tak z grubsza i stołecznie. Na marginesie – ponad połowa z tych podanych liczb to ci sami artyści z tymi samymi recitalami/koncertami (koncert w tym zestawie gra wyłącznie Blechacz w Rzymie, cała reszta to recitale). Mogę powiedzieć tylko, że jeżeli tzw. świat muzyczny obchodzi (poza Polską) rocznice chopinowską, to przede wszystkim za sprawą: Blechacza, Zimermana, Polliniego, Barenboima, Perahii i Axa. Ich recitale wprost odwołują się do rocznicy. Tym większa zasługa NIFCh w jego dziele – i potrzeba trąbienia o tym co zrobi w przyszłym roku, by wspomniany świat muzyczny obchodził tę rocznicę w Polsce – bo poza nią tego faktu jakby nie było.
A co do konkursu – te wszystkie uwagi p. Red. można spokojnie przypisać Konkursowi Czajkowskiego w Moskwie. Gdy dwa lata temu słuchałem on-line przesłuchań konkursowych, to miałem właśnie odczucia podobne do opisanych w artykule. Raczej niewesołe. A nazwiska laureatów z ostatniego 30-lecia (idąc wstecz) to: Kułtyszew, Uehara, Matsujew, Lugański, Bieriezowski, Douglas, Donohoe/Owczynnikow, Plietniow. Przytaczam je tylko gwoli przypomnienia.
No cholera, wstrząsa zwłaszcza ten Berlin, dwa kroki od naszej granicy.
Ja rozumiem, że to mowa o regularnych koncertach w ramach sezonów filharmonicznych. Ale pewnie coś jeszcze będzie poza. Wiem, że jest taki projekt NIFC – Chopin i stolice jego Europy, który obejmuje rekonstrukcje chopinowskich koncertów w Warszawie, Berlinie, Brukseli, Londynie, Pradze, Paryżu i Wiedniu. Nie wiem, jaki będą miały zakres.
A w Warszawie będą takie cuda, najpierw na koncertach rocznicowych, potem na Chopinie i jego Europie już przez CAŁY sierpień. I takie nazwiska, i takie cuda niewidy, że po prostu nie da się tego wszystkiego wymienić 😯 Niech więc ludziska przyjeżdżają do Polski, bo naprawdę będzie na co.
Pani Redaktor: to co w Berlinie to będzie tylko to i nic więcej. Oni nigdy nic nie dokładają, bo sale mają praktycznie cały czas zajęte (zwłaszcza Filharmonia). A liczy się to co jest wydrukowane w hefcie całorocznym, bo ludzkość planuje sobie sezon (tak jak ja) z dużym wyprzedzeniem.
Te plany krajowe z grubsza znam i już się martwię jak się wyrobić. A hotele warszawskie raczej drogie.
E tam zaraz w hotelach. Nasz „zjazdowy” hostel bardzo do rzeczy 😉 Coś się może też do tej pory jeszcze wymyśli albo wybuduje…
I jeszcze jedno na marginesie Berlina. Zimerman od jakiegoś czasu Niemcy chyba traktuje na tych samych zasadach co Polskę – i nie występuje. Ostatni raz grał tam w 2003 roku – gdy nagrywał I kf Brahmsa zaraz po inauguracji sezonu 2003/04 (dogrywał zresztą poprawki w 2004 roku). Z recitalem chopinowskim zjedzie prawie całą Europę – ale w D i Pl nijak nożka jego nie stanie.
Hostel jest świetny, bo z klimatem i trudno o lepsze położenie, jeśli się człowiek wybiera np. do Filharmonii lub Teatru Narodowego 🙂 Chociaż w te wakacje w warszawskich hotelach nawet niezłe promocje, bo podobno mniej turystów, więc nawet, jak sprawdzałam, to jedynka wychodziła sporo taniej niż w hostelu pokój z łazienką.
Tak, 60jerzy, to wręcz krzyczy: wśród wszystkich tych wspaniałych nazwisk, które w Polsce się pojawią, nie ma jednego:
Krystiana Zimermana.
Szczegóły, drogie Panie, szczegóły. Adresy, kontakty, telefony – tu lub emalią.
60jerzy, mówisz masz 😉 Noclegu szukałam na booking.com Promocje najłatwiej znaleźć sortując wyniki według „cena pokoju” (i tu do wyboru jaki). Jedynkę na 1 sierpnia w połowie lipca oferowali za 119 PLN (Premiere Classe Varsovie). A hostel jest tutaj http://okidoki.pl/wp/about-us/lang/pl/
A, i polecam Ci w hostelu Pokój Kota 😆
Dom Kota 😀
Głuptasy, dali na stronce zdjęcie pokoju, ale bez kota 😈
A może to dlatego, że ten kot nie bardzo daje się sfotografować 😆 Próbowałam jeszcze raz komórką, też nie wyszło. Ale ja jeszcze tam wrócę!
Dzięki wielkie za info. Faktycznie klimatyczne toto jest. A czy w nocy jest spokojnie? Ja, mieszkaniec wsi, nawet gdy zjeżdżam do miasta, to lubię nocą kurnikowy spokój.
Jak to, przecież mnie się udało 😀 Z kotem i lokatorką 😉
Tak zupełnie kurnikowo to nie jest, ale jak na „centrum centrum” miasta to jednak dość cicho. Na dole Plac Dąbrowskiego i trochę ruchu (jak byłam, to w nocy głównie taksówki, a w dzień roboczy rano ze 2-3 dostawcze). Ja tak czy i inaczej na wszelkie wyjazdy biorę zwykle stopery 😉
Ale pamiętam, że kot tak od razu się PK nie poddał i się zamazywał trochę, jakiś taki byt nieostry 😉
Beato, ale ja mam na myśłi (mówiąc o spokoju) wnętrze kurnika. Wiadomo, że poza nim grasują różńe takie na czterech łapach.
Stan akustyczny wnętrza zależy od temperamentu aktualnie obecnych kur i kogutów, szczególnie tych na sąsiedniej grzędzie. Tego nie da się przewidzieć 😉 Nie cierpiałam tam z powodu hałasu ani razu. Trudno tylko dociec przyczyn. Bo albo miałam szczęście do cichych sąsiadów albo wnętrze kurnika jest tak zorganizowane, że nie sprzyja inwazji akustycznej 😉
Tam są chyba dość grube mury… Porządny socrealistyczny gmach 😉
No to jestem już zupełnie spokojny. Dobrej nocy.
Dobranoc 😀
Pani Redaktor śmieje się – jakby wiedziała, że miast spać – stachanuję (teraz akurat na mozartowsko-wiedeńskie żurawie) 🙂