Podróż przez stulecia

Ostatniego wieczoru cała, pełna ludzi warszawska Bazylika św. Jana Chrzciciela na niemal dwie godziny poszybowała gdzieś daleko w przeszłość… Mucha nie siadła, mysz kościelna nie pisnęła, nikt nie kaszlnął nawet w przerwach między częściami, cisza aż dzwoniła. I znów zanurzaliśmy się w tym śpiewie, który hipnotyzował, ale i na swój sposób relaksował. Znajomy meloman opowiadał potem, że sprawdzał – jak to zwykł robić – „wibracje”, kładąc na kolanach ręce otwartymi dłońmi do góry: jeśli te wibracje są dobre, odczuwa się podobno w dłoniach charakterystyczny ciężar. Trochę to gusłami pachnie, ale ja też czułam się jakby stężała, nie w napięciu, tylko w skupieniu. Bardzo pozytywnym skupieniu i z pewnością nie takim, które jest ciężką pracą, tylko całkowicie naturalnym.

Ensemble Organum właśnie tak śpiewa: naturalnie. Choć słyszalny jest kunszt i sprawność śpiewaków, to jednak nie o tym się myśli słuchając ich. Zwłaszcza że nie starają się upiększać barwy głosu. Sam Marcel Pérès zresztą nie ma w ogóle pięknej barwy, śpiewa szorstko i chropawo, trochę płasko. Tak, jakby śpiewał szeregowy mnich. A jednak gdy słyszy się te wszystkie ozdobniki, melizmaty, wie się, że to duża sztuka. Pérès ma ogromną wiedzę, co w połączeniu z niesamowitą muzykalnością daje stop niezrównany.

Cóż, jeśli chodzi o repertuar, to najlepiej będzie, jak zacytuję kilka zdań z zamieszczonego w programie tekstu autorstwa Pérèsa. To „jeden z najstarszych repertuarów, których ślad zachował się w ludzkiej pamięci. Aż do XIII wieku towarzyszył on liturgiom pontyfikalnym. Zniknął wraz z przeniesieniem się papiestwa do Awinionu i popadł w zapomnienie. Odkryty ponownie na początku XX wieku wzbudził wśród muzyków niewielki entuzjazm. Dopiero w drugiej połowie XX wieku (…) zaczęto go badać zarówno pod kątem liturgicznym, jak i muzykologicznym. Aby odróżnić go od śpiewu gregoriańskiego, nazwano go śpiewem starorzymskim. (…) Po prawie wieku poszukiwań okazuje się dzisiaj, że śpiew starorzymski ukazuje obraz tradycji rzymskiej o wiele bliższy oryginałowi. Używany zapis muzyczny jest niezwykle cenny, ponieważ wszystkie ozdobniki są zapisane, podczas gdy w zapisie nutowym śpiewu gregoriańskiego są pomijane”. Te ozdobniki i dźwięki tzw. burdonowe (tj. śpiewane jako akompaniament długie dźwięki na jednej wysokości) zbliżają stylistycznie ów śpiew do tradycji wschodniej – bizantyjskiej, greckiej, ale i arabskiej czy synagogalnej. Świat liturgii bywał kiedyś większą jednością niż nam się dziś wydaje. Jak pisze Pérès: „śpiew starorzymski (…) jest świadectwem czasów, kiedy kościoły Wschodu i Zachodu porozumiewały się w duchu jedności kulturowej i duchowej”. Ozdobniki zresztą, o których tu mowa, nie są po prostu ozdobnikami, lecz służą spowolnieniu czasu: „…słowa rozciągane są do granic możliwości, aby lepiej przekazać sens, który niosą. Poprzez magię muzyki słowo staje się ikoną”.

O wykonanych tego wieczoru (i na nowej płycie) mszach pisze Pérès m.in.: „Wykorzystaliśmy najstarszy manuskrypt śpiewu rzymskiego datowany z 1071 roku, który dzisiaj znajduje się w zbiorach specjalnych Fundacji Martina Bodmer (Genewa). (…) Zachowało się tylko pięć manuskryptów śpiewu starorzymskiego, oprócz wspomnianego (…) pozostałe są z XII wieku. W XIII wieku stare księgi z zapisem pieśni liturgicznych zostały spalone przez franciszkanów, którzy narzucili kaplicy papieskiej brewiarz rzymsko-frankoński”. Ale cóż, na szczęście rękopisy nie płoną. Tu, tu i tu fragmenty. Należy mniemać, że choć rękopis pochodzi z XI wieku, to śpiewy są starsze; tradycja śpiewu starorzymskiego sięga poza VI wiek naszej ery.

PS. Wróciłam i przeczytałam smutną wiadomość: zmarł Boris Carmeli. Kiedyś wspaniały bas, którego pamiętam z polskiego prawykonania Jutrzni Pendereckiego, w ostatnich latach najlepszy recytator w Siedmiu bramach Jerozolimy – pozostawał w pamięci zwłaszcza czytany po hebrajsku fragment Proroctwa Ezechiela. Ostatni raz Carmeli odegrał tę rolę 23 listopada w warszawskim Teatrze Wielkim. Miał 85 lat, ale wcale na to nie wyglądał…