Wielkie śpiewanie
Dziś w Tokio chór złożony z 5000 osób w wieku od lat czterech do dziewięćdziesięciu (tak przynajmniej podają agencje) zaśpiewał Odę do radości pod batutą niemieckiej dyrygentki Kerstin Behnke. Takie wydarzenie ma miejsce w Tokio co roku już od 25 lat. W tym gigantycznym chórze wzięli udział nie tylko Japończycy, ale też ludzie z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Brazylii, Nigerii i Chin; śpiewacy profesjonalni stanęli koło amatorów. Dyrygentka twierdzi, że było to co prawda dla niej nowe doświadczenie, ale wbrew pozorom nie różniło się to aż tak od prowadzenia wykonania z dwustuosobowym chórem. Była wręcz zaskoczona, jak nietrudne to było do przeprowadzenia. Na filmiku chór sprawia wrażenie zdyscyplinowanego, ale pewien człowiek przyznał się, że choć śpiewa basem, to znalazłszy się koło altów próbował podchwycić ich partię.
5000 osób to jednak niewiele w porównaniu z tym, co miało miejsce 30 kwietnia na londyńskim Trafalgar Square: zorganizowana tam została akcja flash mob, na którą przychodząc odpowiedziało 13 500 ludzi! Cały plac został zamieniony w wielkie karaoke – wszyscy wtórowali ekranowi w Beatlesowym Hey Jude. Różnice, poza ilościową, są jeszcze takie, że w Tokio było z orkiestrą i że tam było po prostu dla przyjemności, a londyńska akcja była związana z reklamą sieci komórkowej T-Mobile. Tutaj filmik, a pod nim głosy prasy o wydarzeniu. A tutaj blog piosenkarki P!nk, która prowadziła to wydarzenie (jeszcze jedna ciekawostka wspólna dla wydarzeń w Londynie i Tokio: oboma dyrygowały kobiety). Entuzjastyczne komentarze pod notą (i wypowiedzi na tym filmiku) mówią, że ludzie mieli niewiarygodną frajdę. Pada nawet zdanie że to „najlepszy koncert, na jakim byłem”. Pod względem artystycznym trudno to oczywiście nazwać dobrym koncertem, ale widać, że nasze osobiste zaangażowanie zwiększa satysfakcję artystyczną… T-Mobile zresztą już nie pierwszy raz zorganizowało tego typu akcję; kilka miesięcy wcześniej na Liverpool Street Station była akcja taneczna. Na Trafalgar Square zapraszano właśnie odnosząc się do pamiętnego tańca.
Co do śpiewania, u nas raczej coś takiego by się nie udało. Ale mamy trochę podobne wydarzenie: coroczne zbiorowe gitarowe granie przeboju Hendriksa Hey Joe na wrocławskim rynku. W tym roku pojawiło się tam aż 6346 grających. Tu również jest cel – nie reklama, ale bicie rekordu Guinnessa.
Muzykowanie w wielkiej masie daje satysfakcję, staje się katharsis, szary człowiek już nawet przestaje mieć kompleksy, że może fałszuje, bo w takim tłumie może się skutecznie schować. Nic dziwnego więc, że taki kapitał społeczny bywa wykorzystywany…
PS. Dałam się namówić telewizji internetowej lookr.tv do wzięcia udziału w rozmowie na żywo w poniedziałek o 18. w Zachęcie razem z jej dyrektorką Agnieszką Morawińską; mamy rozmawiać o sezonie ogórkowym – czy rzeczywiście takie zjawisko jeszcze w Polsce występuje. No i czy i jakie są propozycje, które mogą być atrakcyjne dla młodych ludzi. Każda okazja dobra, żeby mówić o dobrych rzeczach. To będzie rozmowa interaktywna, połączona z czatem; organizatorzy prosili mnie, żeby podać, że dla aktywnych uczestników będą specjalne nagrody od portalu Mooschka.com i Galerii Zachęta. Jak więc ktoś będzie o tej porze pod kompem i będzie miał ochotę, niech zajrzy.
Komentarze
Ja też bym się pewnie zakręciła koło altów, bo pan Beethoven dla sopranów tu nie miał litości, a w końcu śpiew ma być przyjemnością 😉 Tak w ogóle to nigdy nie lubiłam śpiewać w wielkich chórach (nawet b. dobrych) dzieł symfonicznych, chyba mam jednak duszę kameralistki, nie lubię jak mi tromba gra koło ucha (co innego jak to obój u Bacha, o, to zupełnie co innego). Ale tę potrzebę „bezkarnego” wyśpiewania się w masie rozumiem.
Oj, nie mial litosci, nie mial… Ale mimo to czlowiek mlody, czul sie dumny. I chmurny. I – co najwazniejsze – wazny.
To ja bezkarnie dobranoc i wielkie dzieki Dywanikowi.
Dzisiaj spanko w LOZECZKU!!!!
A tak a propos, wysluchalam (malujac odpadniety sufit) transmisji z La Roque d’Anthéron. I byl taki Jonas Vitaud, ktory fascynujaco gral Schuberta op.142. A suivre.
Poza tym odgrzebuja Mendelssohna na potege.
Ale poza tym tylko Persridy…
Mialo byc Perseidy, ale cosik sie wruplo. Ostatkiem przytomnosci widac.
A gdzie TROMBY????
To co, mam nie wstawac, czy co? 😯
To letnia POBUTKA!
http://www.youtube.com/watch?v=n4h5lWrahug
😆
O, przylecialo i bzyczy
http://www.youtube.com/watch?v=USb41jLx410
To jest Tromba 😀
A PAK chyba wczoraj tę kawę zamiast 😉
Jak w Tokio śpiewają, to nie będzie słychać u mnie. Autobusy zagłuszą…
Komisarzu, wszak takie cus nie do zagluszenia. Ogolnoplanetarne.
http://www.youtube.com/watch?v=a1zs4PPk5kg 😆
Coś dziś bzyczy i bzyczy od rana 🙂
Komisarzu, a jak we Wrocławiu na tych gitarach, to słychać?
Oj, bzyczy, bzyczy… Jakos tak bzykliwie. Pewnie te opary (szampana, ma sie rozumiec) 😉
O ile pamiętam, to takie bzyczące bzykanie coś znaczy.
PAK się zapowioadał na 5:32, ale po tej kawie pewnie zaspał.
Remontów nigdy nie nalezy zlecać znajomym, nawet potrzebującym architektom. Znam we Francji jednego polskiego architekta o imieniu Sławek. Bardzo go cenię z wielu względów. Na pewno powierzyłbym mu prace projektowe, ale szpachlowania chyba nie. Teresie powierzyłbym naprawę młoteczków w instrumencie, ale to dlatego, że jest grafikiem a nie dlatego, że jest pianistką.
Co ma grafika do prac ręcznych nie muszę tłumaczyć. Dobry grafik w zakresie prac ręcznych potrafi wszystko.
Bobiku, jak znasz kogoś sprawdzonego w remontach, możesz powierzać, choć to znajomy osobisty. Ja raczej się wystrzegam nawet sprawdzonych żeby spraw osobistych z innymi nie mieszać. Ze znajomymi najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Coś z tym jest. Np. znajomy ze skóry wychodzi, żeby znajomemu zrobic jeszcze lepiej niż zwykle. Zwykle robi dobrze, a lepsze, jak wiemy, wrogiem dobrego.
Bobik to nawet nie powierza, bo ten znajomy osobisty jest domownikiem 😉
A takie bzyczące bzykanie nie dość, że coś oznacza, to jeszcze nie bzyka bez powodu 😉
Jeszcze do wczorajszej Carmen chciałem się odnieść. Znowu wychodzi sprawa, co autor (a może reżyser) miał na myśli. Nie lubię, gdy reżyser chce przybliżyć motywy działania postaci. Czasami u bardzo wybitnych reżyserów coś z tego wychodzi. Przy Hamlecie tych prób były tysiące, wartych dyskusji może kilkanaście. Na tym polega wielkość pisarza, że pokazuje pewne szczególne zachowania ludzkie, które poruszają. Im więcej może być logicznych interpretacji motywów postępowania bohatera, tym lepiej świadczy to o pisarzu. Próby ograniczenia zubażają utwór.
Pokazać na scenie bez prób narzucania własnej interpretacji jest znacznie trudniej, bo trzeba być mistrzem równym pisarzowi, żeby interpretacja spektaklu mogła byc równie wieloraka jak samego dramatu czy libretta.
W przypadku Carmen myślę, że każda z dyskutowanych wczoraj interpretacji jest dopuszczalna, choć w przypadku Covent Garden mogła być bardziej jednoznaczna. Ale z opisu wynikało, że spektakl był bardzo zachowawczy, czyli reżyser pewnie od siebie niczego nie narzucił. I chwała jej za to.
Zanudzam, ale ten temat mnie pobudził. Motywy działania bohaterów w niejednym utworze są jednoznaczne. Zazwyczaj w utworach o zacięciu „publicystycznym”. Ale to rzadko wielka literatura.
Choć są wyjątki. Tragedie greckie na przykład. Antygona. I Antygona i Kreon postępują według zasad, od których nie ma odstępstwa. Oboje mają rację. Jak Żydzi i Palestyńczycy nie przymierzając. Tylko rozwiazania nie ma. Dlatego tragedia. Podobnie w Annie Kareninie. Motywy są jasne, ale nierozwiązywalny konflikt słusznych zasad już bardziej skomplikowany. Jak łatwo to zepsuć płaską interpretacją.
Gitar też nie słychać
A co słychać?
Szum klimy
Szum klimy zdecydowanie gorszy od bzykania. Powód bzykania to chyba ten, że się jest pszczołą, a powód bycia pszczołą to ten, żeby robic mjut.
Ten mjut to nie z tekstu tylko ilustracji ze słoikiem i może z wierszyka „a na garnku tak jak drut napisane było mjut”
A teraz Off Topic. Wczoraj wieczorem w Kulturze pokazywali Piotra Janczerskiego z No To Co. Jeszcze paru aktorów śpiewających z nimi było, w tym ojciec Doktora Lubicza. Wysłuchałem „Ach Franka, Franka” i „Kataryniarza”.
Teresa Czekaj pisze coś o oparach szampana. W sobotę goście bywalcy opowiadali o ostatnim menu winiarni „Cyrano & Roxane” w Sopocie, którą polecam przy każdej okazji, ale juz ponad miesiąc tam nie gościłem. Pojawiły sie moule w sosie szampańskim. Niestey, opary pozostają chyba w kuchni.
Szkoda, że mam tak daleko 🙁 Co prawda moule to akurat niekoniecznie to, co tygrysy lubią najbardziej…
Mimo wszystko napewno lepsze od ostu. W latach 80-tych byliśmy w St-Malo. Poszliśmy na obiad podwójnie imieninowy. Moja ukochana poprosiła, abym wybrał z karty coś sensownego, byle nie te czarne skorupy, które podają w wielkich michach.
Sam wziąłem doradę czy płastugę, a Ukochanej moule gotowane w białym winie wychodząc z założenia, że skoro są gotowane w białym winie, to nie moga już być w skorupach. Była krótka wymiana zdań niekoniecznie najmilszych z początku, a potem wielkie przywiązanie do tej potrawy, wzmocnione jeszcze po antwerpijskiej wersji i paru próbach domowych w moim wykonaniu.
Wtedy w St Malo była nas czwórka. Na I cała trójka poza mną wzięła zupę cebulową, a ja ostrygi. Też nigdy wczesniej nie jadłem. Siedziałem tyłem do sali i w lustrze przyglądałem się, co inni z tymi ostrygami robia i jakoś poszło. Nie powiem, że nie lubię, może nawet lubie bardziej od tranu, ale jest mnóstwo potraw, które wole.
To zależy od tygrysa… 😉
Co do śpiewania: ja nie wiem, czy osobiste zaangażowanie zwiększa satysfakcję artystyczną, czy satysfakcję jako taką. Podejrzewam, że nawet ktoś mówiący o „najlepszym koncercie na jakim był” zdaje sobie sprawę, że nie było to wielkie osiągnięcie artystyczne. „Najlepszość” odnosi się tu zapewne do siły przeżycia, natężenia emocji, wzruszenia, poczucia wspólnoty i temu podobnych rzeczy. Widać, że wiele osób tego właśnie oczekuje od koncertu (w przeciwieństwie do muzyki z pudła) i ważniejsze im to niż walory artystyczne. No i dobrze, wolnoć Tomku, zwłaszcza że hasłem akcji było „Life is sharing”, nie „Life is perfectionism”. 😉
Wydaje się to oczywiste, ale mało kto się nad tym zastanawia wspominając koncerty. Stąd poczucie, że było się na najwspanialszym, jeśli be głębszego przemyślenia, całość zasługi przypisuje artystom. A zasługa własna może być ogromna. Stąd tak różne oceny potem. Byłem kilkanaście lat temu na koncercie B.B. Kinga. Można by zapytać, czego jeszcze można się było spodziewać po tak zabytkowej muzyce. A dla mnie był to koncert wspaniały. Mój synek z Helsinek był na koncercie tego samego artysty, teraz o kilkanaście lat starszego, parę tygodni temu i też był zachwycony.
Wczoraj słuchałem w TV „O mio bambino caro” w wykonaniu Callas. Ostatnio coraz częściej znajduję opinie, że była zdecydowanie przereklamowana. Osobiście za tą arią nie przepadam. Jednak, gdy popłynął śpiew, oderwałem się od zajęć i pobiegłem do TV, tak śpiew mi sie spodobał. I było mi obojętne, czy to Callas tak pieknie śpiewała, czy tylko ja z taką przyjemnością to odbierałem.
Stanislawie, jakos do tych mouli w sosie szampanskim nie bardzo mam przekonanie. No, chyba ze maja babelki i podawane w kieliszku, to moze, ale w ogole nie.
Zreszta moj stosunek do muli jest wielce negatywnie wspomnieniami zdeterminowany.
Dawno, dawno temu, jak mlodz z kraju socjopatycznego w ilosci sztuk dwie (teoretycznie miala byc meska opieka, okazalo sie na odwrot) znalazla sie w Bretanii (bez grosza, oczywiscie, bo 150 przypisanych dolarow na miesiac to jednak kpina, tym bardziej, ze „opiekun” skapil na wszystko i wyliczal nitki makaronu), to zbierala mule i robila je samopas.
Bylo to wyjatkowe bleee, bo oczywiscie jedyna przyprawa mogla byc sol, o zadnym bialym winie czy szampanie mowy nawet nie bylo. Zaiste, nie polecam. Jakos do dzisiaj mi zostalo.
Ale za to czlek przejechal Francje wszerz autostopem, a co przygod bylo po drodze… I cywilizacyjnych zderzen, to hohon!
Babbino caro – czyli motylku 🙂
A nie tatusiu?
W oryginale było oczywiście „mio Bobbico caro”, tylko potem różni zazdrośnicy zaczęli przekręcać. 👿
Mio Bobbico caro
Kartą grasz zbyt starą
Jak chcesz mieć wyniki
Graj w piki…
Wszystkie mądre teksty sa przekręcane przez osoby, które nie są w stanie ogarnąć prawdziwej mądrości. Mio Bobbico caro, to pewnik. Kartezjuszowi tez do oryginału łacińskiego najsłynniejszej maksymy jedną literkę dodali. Arcadius by oryginał zrozumiał, ale zapyziałe filozofy musiały przekręcić.
Mądre, piękne strofy
Piszą filozofy
Pędzą je w zagony
Marne epigony…
Ja obstawiam trefle…
Oj, to dobrze, bo trufle to ja obstawiam 😉 🙂
Anno, masz rację, tatusiu. Tata to babbo albo papa, a czulej Babbino lub Paparino. Ale skleroza (moja) robi swoje.
Jeden filozof mądry,
co tworzył nowe prądy
licytował wciąż piki –
chciał mieć dobre wyniki
Obstawiał trefle drugi,
trufle jadał, płastugi.
Choć dbał o wszystkie strony,
zżarły go epigony.
Z Bobbiquo jest Bobbino
czy wręcz jeszcze Bambino.
Gorzej zrobić cogito
z przyjemności z kobitą.
Co prawda Giovacchino Forzano nie był filozofem, a Descartes, Zeen i Foma niewątpliwie tak, to mam nadzieję, że dwaj ostatni mi wybaczą.
Ostał mi się ino kier… 🙄
Masz rację, Bobiku, Karo już zagarniete przez Bobbino. Ale kier to bardzo dobry kolor, niektórzy uważają, że najlepszy.
No i kierki, a moze i nawet bierki, Bobiku
Mogą być nawet i pchełki, byle tylko nikt nie proponował mi Chińczyka 😯
Bobiku, a czy na Bobika latwo spasc? Bo jak bylam w Busku, zdrojowy pijaczek wydzieral sie na caly regulator: Jak latwo jest spasc na psy.
No nie, Chinczyka jednak moze nie, za to Jeu de l’oie polecam.
Ktos kiedys upominal sie o Tercet Egzotyczny. Wyszlo. 😆
http://polskienagrania.com.pl/pl.php?o=big&big=1077
Jak się jest pchłą albo kleszczem, to BARDZO łatwo spaść na psy. 👿
A czy ta polecana gra to nie mogłoby być jeu du foie? Gras(s) mogę sobie sprowadzić z Holandii we własnym zakresie.
No, moze i byc, czemu nie, tym bardziej, ze trufle potanialy, co zostalo udokumentowane w obecnosci PK.
No to ja poproszę jutro o Mardi Foie Gras. W charakterze trufli może występować jazz nowoorleański, chociaż nic nie słyszałem, żeby potaniał. 😀
Trufle na tyle potaniały, że parę dni temu jadłam w politykowej stołówie pastę z sosem truflowym. Ciekawe, z jakiego słoika, ale i tak było pyszne 🙂
Nie jestem dziś rozmowna, bom ciągle zajęta…
Paste????? 😯
Do zebow, do podlogi, do butow……?????
Co to sie wyrabia w lojczyznie!!! Kryzys w pelni, skoro pasta karmia. 😆
Pasta do zębów z sosem truflowym
smacznym pokarmem jest oraz zdrowym,
dla starszych, młodszych oraz dla dziatek,
jak udowodnił Kubuś Puchatek.
Stąd to zjawisko u Kierowniczki,
że wciąż z tym daniem liczy słoiczki. 😉
A widziałem taką pastę w słoiczku w pewnej sieci delikatesów. Cza będzie spróbować, jak PK chwali…
Nie zaskoczy smak truflowy
To poprawię wnet kuflowym…
Pasta zwana jest na pewnym zaprzyjaźnionym blogu psatą 😉
Nie chciałbym nikomu zepsuć apetytu, ale wyroby tzw. truflowe przeważnie żywej trufli nigdy na oczy nie widziały. 🙁 Są to zwykle bękarty związków chemicznych pt. bis(methylthio)methan, albo 2,4,6-trithiaheptan. 😯 Jak ktoś nie chce, żeby z niego strugano wariata (nieraz za duże pieniądze), to najlepiej niech sobie jednak tę truflę sam struga na talerz. 🙄
No to hodujemy swinki?
To ja już nie chcę nic od tej mendy Lejewa…
Nie nalezy wszak zapomniec o akcesoriach…
http://www.flickr.com/photos/29981629@N07/3656551842/in/set-72157620343016192/
Gdybym to ja nadawał nazwę jakiejś odmianie trufli, to niewątpliwie bym ją nazwał Maria Antonina. 🙄
No, fakt, porzadna kobita byla, procz rozy cos na zab jej sie tez nalezy.
Ale itak miała szczęście, że chociaż tę różę dostała. Niektórzy po gilotynie to podobno ani rusz…
Ani rusz? No, cóż, brakło róż..
Co tak wszystkich wymiotło? Rozumiem, że gilotyna robi wrażenie na każdym
No bo o tej porze zwykle wymiata. Korzystam z okazji, żeby donieść, że bilety są już u mnie 😀 Już piszę mail.
Rzec chciałem słów parę o wiedeńskim DG – ale nikt nie prosił. Zatem rzucam pracę i idę znajomym poopowiadać o wszystkich przypadkach, które spotkały mnie w ciągu weekendu we Wiedniu (a zwłąszcza poza nim). Precz z pracą. Na barykady (z ciastek).
Ależ prosiemy, prosiemy, cóż to za skromność fałszywa 😯
No, jakze, przecie mimochodem na przynete nawet o truflach bylo. I o wontrupkach syczacych. Rozumiem, nikt nie wspomnial o Glühweinie, ale to niechybnie jeno ze wzgledu na zagrozenie marskoscia watroby.
60jerzy z ciasteczkowych barykad powrócony tym słodsze, mam nadzieję, snuł będzie opowieści lasku wiedeńskiego. Choć nie sezon na Glühwein, to na recki i okolice sezon nieustający 🙂
Przecież wiemy, że on kokiet… 😉
Zdążyłem obejrzeć 3/4 programu o sezonie ogórkowym telewizji lookr.tv.
Jakkolwiek obie zaproszone panie robiły co mogły, nie wypadło to tak dobrze jak mogło. Z winy amatorszczyzny prowadzących. Robili co mogli – ale trzeba przyznać, że mogli niewiele. Brakowało im umiejętności prowadzenia takiej rozmowy i jeszcze kilku rzeczy. No, ale od czegoś trzeba zacząć, może będą z nich jeszcze ludzie. Za to Pani Kierowniczka, jakkolwiek w spodniach – wyglądała jak hiszpańska arystokratka. Zupełnie jak portretu Goyi (czy Goi?) lub Velasqueza. Tylko brakowało wachlarza. Uważam za wskazane pokazywanie się z wachlarzem. Tak.
No no… Do telewizji, nawet internetowej, z wachlarzem nie pasuje 😆
Nie wiem tylko, na czym owa hiszpańskość polegała. Oby nie na podobieństwie do Velasquezowej Infantki, które do obrzydzenia wypominano mi w dzieciństwie… 👿
Ha, więc jednak już wypominano. Nie, to nie podobieństwo do Infantki – tej czy tamtej. Na Las Meninas Velasqueza postać kobieca po lewej już ma to podobieństwo, a na obrazach Goi i innych hiszpańskich mistrzow można znależć „podobnych” więcej. Właśnie przeglądam katalog Prado i upewniam się. Ale to nie tylko podobieństwo – to postawa i, jakby to wyrazić, taka wrodzona arystokratyczność. Do telewizji wachlarz nie ma co pasować, on pasuje do Pani.
Jaka tam arystokratyczność 😆
W dzieciństwie miałam być podobna do Małgorzaty:
http://z.about.com/d/denver/1/0/A/2/-/-/Velazquez-Infanta-Margarita.png
Coś faktycznie było na rzeczy – też byłam taka pyza, tylko włosy mi się bardziej kręciły… No i nie mam ciemnych oczu, ma się rozumieć.
Ta infantka w ogóle nie przyszła mi do głowy, ale w dzieciństwie zdarzają sie różna rzeczy. Teraz jednak to jest Dona (nad n jest kreseczka) Tadea Goi i kilka innych. Ponieważ jednak człowiek nie zobaczy się nigdy, widzi jedynie swoje odbicie, nie może sie właściwie wypowiadać o swoim podobieństwie do tej czy innej postaci. Jedno jest pewne – już od wczesnego dzieciństwa dostrzegano coś hiszpańskiego (jakkolwiek Infanta Margarita nie wydaje się uosobieniem „hiszpańskości”. To przyszło widać później i się utrzymuje.
Ha, ha… ostatnio kolega mnie pytał, czy nie mam jakichś Anglików w rodzinie, bo mam angielską urodę 😆 Spytałam, czy to komplement, czy to wprost przeciwnie… Miał to jednakowóż być komplement. Dowodem ma być jakieś tam moje podobieństwo np. do Emmy Kirkby. Szkoda, że nie z głosu…
http://www.painting-in-oil.com/enlarge-id-10160.html
😯
Hiszpańska czy angielska – nie ma to wielkiego znaczenia, ale twarz aż prosi się o wachlarz. Czemu nie? Błyskawiczne otwarcie wachlarza (trzymanego przedtem nieznacznie) zawsze wywołuje elektryzujący efekt. W telewizji nikt dotąd nie pokazał się chyba z wachlarzem – widać nikt na to nie wpadł, albo też nikt od dziecka nie przypominał hiszpańskich arystokratek.
Musiałabym się nauczyć manipulowania wachlarzem, to duża sztuka 😀 Mam kilka w domu, ale jakoś nie używam.
Dobranoc!
No więc są i wachlarze. Teraz trzeba parę prob manipulowania tym uzytecznym urządzeniem – przy odpowiedniej muzyce i już. Dobranoc.
Pan Imperatyw dostał od Pani Codzienności po pysku.
Przecież nie odda. Bo pochodzenie, bo tytuł. Bo delikatność (strachem wszelako podszyta).
A chciał (Boże, jak chciał) swoją Panią ucieszyć, zadziwić, doprowadzić do omdlenia. Ba, 33 omdleń. A kończy się jednym smętnym – własnym.
Nic to. Zanim dostanę od Pani, moja Droga Codzienności, popraweczkę symetrialną (dzięki ci, o Panie, że dałeś nam jeno dwa policzki i jedno, z przeproszeniem, zascenie) – wyrzucę kanonadą parę jeno słówek, bom w końcu impera… Trzask. O, nie. Za co. Bo Pani ma imperatyw!
Milczeć, czytać, słuchać, obserwować. Tak trzeba. Pracować. Imperatyw pracy. Imperatyw tworzenia. A przede wszystkim zaprzeczania. Ten jest już w tej chwili codziennością. Tak samo obolałą, jak moje to i owo – po zderzeniu z nią. Tą Panią. Ale kocham ją, bo przychodzą takie chwile, dni, wieczory (och!), gdy ona niczemu nie zaprzecza. Tylko bierze mnie w swe ramiona, zanurza swe dłonie w mych włosach (nie mam włosów?. W takich chwilach na mej głowie snop kędziorków!). Mówi, że jest wierna. Komu? Przeszłości. Afirmuje tę przeszłość. Ale nie byłaby kobietą, gdyby nie myślała o teraźniejszości.
Pan Keith Warner: milczał, czytał, słuchał obserwował. I pracował. Miał imperatyw potężnej pracy, tworzenia. I NIEZAPRZECZANIA. Stworzył fantastyczny spektakl, w którym zderzył – nie, nie, właśnie nie zderzył, a połączył genialność dzieła Mozarta z naszym tu i teraz. Logika prowadzenia narracji, charakterystyka postaci – wypływają wprost z tekstu da Pontego (z jednym zastrzeżeniem). Nie ma jednej sceny, jednego dialogu, chwili akcji odpuszczonej. Tempo, w którym pędzi akcja – zawrotne (acz bez zadyszki). Scenografia – fantastycznie przemyślana, dopracowana i wykorzystana do ostatniej śrubki. Przy tym jej mobilność i kreowanie za pomocą tych samych elementów zupełnie nowych przestrzeni scenicznych – fenomenalne. Przy tym patrząc na niektóre rozwiązania, przypomniał mi się warszawski „Orfeusz i Eurydyka”, z korytarzem po prawej stronie, sypialnią etc. (tak na marginesie: w pierwszym rzędzie zauważyłem – bo trudno nie zauważyć – dyr. Waldemara Dąbrowskiego). Jakby ta sama pracownia architektoniczna projektowała warszawski apartamentowiec (B.Kudlicka) i Hotel Uniwersum (Es Devlin) – gdyż na kurtynie przed rozpoczęciem świeci się taki właśnie neon: „Hotel Uniwersum”. Dla porządku tylko przypomnę, że wiedeński DG jest wznowieniem produkcji z 2006 roku.
Wiedeński spektakl to przede wszystkim niesłychanie wyrównany i wokalnie i aktorsko zespół. Ciacho Schrott – trzeba przyznać, że jego toples u niektórych pań na widowni wywołał jeszcze głębsze poruszenie niż jego głos, co przejawiało się wzmożonym ruchem głów w górę i na boki w scenie przebieranki z Leporellem. Zresztą Schrott z Müllerem-Bachmannem stanowili absolutnie znakomitą parę. Wokalnie – bez zarzutu (tylko u Schrotta chwilami brakowało mi pewnej miękkości, delikatności, ale tylko chwilami), Aria katalogowa – majstersztyk. W skrócie: dwie wielkie podróżne szafy garderobiane na kółkach, a w nich… szuflady, dziesiątki szuflad, z których Leporello wyciąga „pamiątki” – wiadomo jakie. Niebywale istotnym elementem scenografii była winda – jedna lub dwie. Chodząca jak szwancarski zegarek.
Albo scena Zerliny i Masseta, w której ta pierwsza z zaangażowaniem godnym pułku wolontariuszek koi jego ból po zebraniu cięgów od Don Giovanniego. I to bynajmniej wolontariuszek spod znaku Armii Zbawienia. Raczej tych od Pantaleona i wizytantek. Zresztą feromony unoszą się w powietrzu z intensywnością niebywałą, acz erotyka serwowana przez Warnera jest tą uroczą erotyką buffo, w której ni grama przaśności. Aczkolwiek nie mamy wątpliwości co do intencji, celów życiowych DG. Te są jedne.
Znakomicie znalazła się w tym składzie Aleksandra Kurzak – rozkosz i patrzeć i słuchać. Po pięknie zaśpiewanej arii „Non mi dir…” dostała wielkie brawa, podobnie przy ukłonach.
W prosty sposób (ale sugestywny jak diabli) rozwiązano scenę na cmentarzu. Rzecz rozegrano w jakimś pomieszczeniu na bagaże. I w półmroku rozrzucone kufry, walizki, skrzynki jako żywo stworzyły iluzję nagrobków. Zwłaszcza, że w jednym pudle była… głowa Komandora. Sceną końcową jest – podobnie jak w Krakowie (i to jest owo zastrzeżenie, o którym wcześniej wspomniałem) wpiekłowrzucenie Don Giovanniego. W tej scenie Komandor – zanim nie przebije podłogi – śpiewa z offu przez mikrofon (ale z nagłośnieniem inteligentnie dobranym, by później, gdy już okaże się w grozie swego majestatu, nie wypaść blado). Ostatnie krzyki rozpaczy Don Giovanniego wrzuconego w szklaną klatkę, ociekającego krwią, również są głucho nagłośnione. Ta podwójna ściana – szkła zbryzganego krwią, miotającego się DG i głosu przynależnego już do innego świata – zapierała dech. Schrott rozegrał ją zresztą – i aktorsko i wokalnie – mistrzowsko. Tu rzeczywiście wiało grozą, a nie – jak u Znanieckiego – groteską.
Mówi się tyle o teatrze reżyserskim we współczesnych produkcjach operowych. Jeżeli przez to mam rozumieć to, co zobaczyłem we Wiedniu – proszę bardzo. Przepadam za teatrem reżyserskim – pomimo dziwaczności tego sformułowania. Pod jednym wszakże warunkiem. Gdy reżyser szanuje dzieło, które bierze w swe ręce – z jednej strony, a widza – z drugiej strony. I porusza się między tymi dwoma biegunami. A nie wykonuje rozliczne skoki w bok – nawet wtedy, gdy bohaterem powieści jest Don Giovanni.
Za sąsiadów na widowni miałem… polską parę z Łodzi, która wraz ze swoimi znajomymi przyjechała na ten spektakl. Zaś w wieczór poprzedzający te wrażenia w kinie przed Ratuszem zobaczyłem przeuroczą wersję baletową „Snu nocy letniej” Mendelssohna w choreografii Jeana Christopha Maillot w wykonaniu Baletu Monte Carlo. Przeurocza – czyli siostrzana do muzyki F.M-B. (chociaż wmontowano w to również fragmenty kompozycji D.Teruggiegi i B. Maillota).
Tu zdjęcia z fazy produkcji DVD tego spektaklu:
http://www.youtube.com/watch?v=Bau0pEd3lJ0
Choreografia – zaiste olśniewająca, że o wykonaniu nie wspomnę. Przesycone to wszystko erotyką – pokazaną cudownie, finezyjnie – nawet gdy orgiastycznie. Oszczędna, zredukowana do minimum scenografia, poddaje się zabiegom reżyserskim w sposób niezwykły. To kolejny przykład – choćby po wizji Oskara Korsunowasa – pokazujący jak niewiele trzeba, by wykreować za pomocą minimum środków niezmierzone bogactwo bytów scenicznych. Co dedykuję miłośnikom projekcji w ogólności, zaś czcicielom dogmatu o niezbędności tejże w procesie powstawania każdego spektaklu – obojętne czy teatralnego czy operowego – w szczególności.
Tu pan Imperatyw podniósł głowę w górę, spojrzał w oczy pani Rzeczywistości. Spojrzała z pogardą. Ale ręce miała zajęte. Na szczęście.
Na barykady dziś wiedli znajomi
mamiąc mnie wizją bezowej sodomii.
A gdym się zbliżył i był już na szczycie
zżarłem kotlety. Namiętnie i skrycie.
Cóż, takie jest życie.
Pani Red.: kokiet czy kokot? Lew nade wszystko. Czyli kot. I teraz alles klar. Wróciłem z barykady nocną porą i zrobiłem wiele, by nie zrobić nic. Ale to nic też musi mieć swój koniec.
Kokiet, kokot, i jeszcze kwok 😆
Fajna recka. Aż zazdrość bierze, że się tam nie było…
Oj, czyzby 60jerzy upodobnial nam sie do Bobika?
Pani Rzeczywistosc skrzeczy, ale Pan Imperatyw podziwia! Cudna recenzja, jakbym tam byla.
A na POBUTKE dzisiaj lagodnie:
http://www.youtube.com/watch?v=B95AMm_Zg54
Bardzo ładna POBUTKA. Zwłaszcza na dzisiejszą poranną szarówkę. Po kilku dniach cudnej pogody zrobiło się chłodnawo, nie pada, ale pewnie będzie…
dziala!!!no prosze
wpadlem switem wczesnym patrze cicho wiec(mimo ze gosc ja tylko)mysle sobie to jest okazja „dywanik” na nogi zerwac TROMBOWALEM wyjatkowo glosno
tylko przeslac nie moglem,szkoda taka okazja 🙁 :ery:
Może za głośno? 😆
Moje drogie Panie,
ale na pewno nie chciałybyście być ze mną na granicy czeskiej, gdy ichni Szwejk sprawdził moje dokumenty i ku swojej knedliczej radości stwierdził, że mój samochód nie zbadał się – 8 miesięcy temu. Ogrom sankcji roztoczony przez niego spowodował, że w chwilę po tym ja sam nadawałem sie do badania. Skończyło się na badaniu zawartości portfela i składce na fundusz knedliczkowy. A to pytanie: – a gde wy jeditie? – Do opery. Aż kolegę swego mój szwejo zawołał: – Ty slyszal, on jedit na operu! Bardzo zafrasował się stanem mojego zdrowia psychicznego.
Za miłe słówka dzięki wielkie.
Bo według niego to nie opera, tylko divadlo 😉
60jerzy, czy aby na pewno byl to fundusz knedliczkowy? Nie piwny przypadkiem? Bo jezeli piwny, mozna dochodzic zwrotu zawartosci. Zgodnie z paragrafem x artykulu y ustawy z o trzezwosci pracownikow sluzb granicznych na wewnetrznych granicach UE.
Juz tam Bruksela na pewno cos takiego splodzila.
Badanie polega na mierzeniu wielkosci miesnia piwnego.
DO PIOTRA MODZELEWSKIEGO nie zgadzam sie, ze goscie byli OK a prowadzacy nie. obejrzalam caly program, mial fajne tempo, podobaly mi sie tematy, i studio w Zachecie super. widac ze ktos przygotowal scenariusz i ze prowadzacy byli przygotowani. a do tego mieli wiedze na tematt, ktore poruszali. wiec panie Piotrze troche samokrytyki i mniej tego polactwa-krytykanctwa
No to jeszcze, w nawiazaniu do
http://www.youtube.com/watch?v=O0zYJTQ-nxs
Tam jest jeszcze taki osmiominutowy filmik zonglowania gigantycznymi wachlarzami (Maître éventail), ale… Prawo jednej linki.
A czy Chiny mialy swojego Velasqueza?
To zanim opuszcze Dywanik:
http://www.youtube.com/watch?v=0TYUVVfEXFE
Na rozgrzewke (zamiast herbatki po flisacku) 😉
Znikam
Podrzucam link do trailera z tego spektaklu.
http://www.theater-wien.at/index.php/de/spielplan/production/9920/content
Pani Tereso: patrząc na wspomniane przez Panią mięśnie, to ludzkość raczej pilnuje papiery samochodowe.
Witam iga.oa. Potwierdzam, że zarys scenariusza był, a młodzi prowadzący byli sympatyczni. Parę rzeczy jednak mnie rozbawiło, np. upieranie się na rozmowę o skandalach, prawdziwych czy wyimaginowanych (i kompletnie nie na temat), choć przyznaję, że upieranie się niezbyt ostre, zresztą od tego byłyśmy my jako goście, żeby wyrazić swoje zdanie, także negatywne.
Co do wiedzy, można ją mieć w różnym zakresie. Różne też bywają style prowadzenia programu. Nie mówiąc o tym, że tv internetowa jest jednak trochę inna niż telewizorowa – bardziej może swobodna, nastawiona na bezpośrednią interaktywność. Nie był to program bardzo wyrafinowany, był to program dla widzów witryny lajfstajlowej 😉 Jak na te więc potrzeby, wystarczało 🙂
Nie wiem, po co miałaby Piotrowi M być potrzebna „samokrytyka” – to było dobre za Stalina… Po prostu jest on odbiorcą raczej innych programów, ma wyższe wymagania. Raczej TVP Kultura niż lookr 😉
Nie wątpię, że mamy z 60jerzym jakieś powiązania gatunkowe W końcu już się tu kilka razy przedstawiałem jako Lew Nadrenii. 😆
A i kokiet też ze mnie bywa. 😉 .
I kwok? 🙂
Aaaa… tego… w tym miejscu może bym zrobił unik i zawrócił do kotletów. Niewykluczone, że 60jerzy któregoś nie dojadł. 😉
Panie Piotrze, proszę mi wytłumaczyc, co oznacza trzymanie wachlarza „nieznacznie”??
Uzurpuje sobie Pan prawo do komentowania stopnia profesjonalizmu prowadzących jakiś tam program, a sam kaleczy Pan język polski, udziwnia go, hybrydyzuje.
Takich anonimowych i ukrytych wieszczów mamy wielu.
Jednak krytyka nie poparta autorytetem i przede wszystkim wiedzą w dziedzinie mediów i konferansjerki jest conajmniej śmieszna, że nie powiem bezpodstawna i kompromintująca jej autora.
Winszuję wiary w siebie i samooceny. Run Forst, Run……….
Miało być o operze, a jest o funduszu knedliczkowym i kotletach. Jakby z sąsiedztwa.
Cieszy dobry Don Giovanni w Wiedniu. Opera ta ostatnio ma wiele wystawień i na ogół cieszy się powodzeniem, a przecież na tle innych oper może wydawać się mało atrakcyjna. Zaledwie pare melodii rzeczywiście wpadających w ucho. Praktycznie bez wielkich chórów. Momentami przegadana. A jednak mało kto mówi, że się nie podobało, jeżeli tylko wystawiona poprawnie. A jak wystawiona bardzo dobrze, zachwyca. Jest tajemnicą znawców muzyki i tajem,nicą geniuszu Mozarta, dlaczego tak jest.
A z funduszem knedlikowym jeszcze nie miałem do czynienia, choć wiele przejść przez czechosłowacką granicę dobrze zapamiętałem. W sumie jednak bardziej mi dopiekli pogranicznicy austriaccy. Co prawda nie zbierali na żaden fundusz, ale parokrotnie nieźle poniżyli.
Zgadza sie Pani Doroto, ja tez wczoraj obejrzalem program „lajfstajlowy” i nie podoba mi sie to internetowe krytykowanie uczestnikow programu. Tak jak to w interncie u nas bywa – mamy wielu „kanapowych krytykow”, ktorzy moga anonimowo wstukac cos i wypowiedziec sie, dajac upust swoim emocjom i frustracjom. Nie wiem, co to za wymagania ma Pan Piotr M i czy przyklada wlasciwa miare do tv internetowej.
Moim skromnym zdaniem poziom wczorajszego programu nie odbiegal od czesto niskich standardow technicznych, merytorycznych i realizatorskich w wielbionej TVP Kultura.
W lookr.tv mieli swietny pomysl na program i naprawde trzeba ich za to pochwalic. A co do skandali i prowokacji w kulturze – jest to watek najciekawszy dla odbiorcow Pani Doroto. Moze dla Pani jest to temat naciagany lub niezbyt interesujacy. Doskonale znamy rozne „skandale” i kontrowersje z Opery Narodowej, Filharmonii – to jest genialny temat, bo pokazuje, jak wielu ludzi zwraca wtedy uwage na te zakurzone i staromodne instytucje. Gdyby nie one to interesowaloby sie nimi tylko ‚towarzystwo wzajemnej adoracji’, ktore regularnie odwiedza opere i chadza na koncerty, w przerwach poklepujac sie po plecach i sztucznie szczerzac zeby.
Z infantkami znam sie od dziecka. Rodzice sponsorowali jakiegoś artystę zamawiając u niego kopie ulubionych (przez niego) infantek Velasqueza, więc kilka w domu było. Na zamieszczonym zdjęciu jest infantka o wyjątkowo bystrym wyrazie twarzy, prawie jak u Goi. U Velasqueza dominował wyraz twarzy wyjątkowo pusty, jaki u Pani Kierowniczki niewątpliwie nigdy nie gości. Ale oczywiście rysy twarzy to zupełnie co innego niż jej wyraz.
Witam wk i jacka. Ja bym chciała jednak, żebyśmy nie ciskali w siebie złośliwościami, bo nie do tego ten blog służy.
Skandale – to jest osobny temat. A skandale polskie, o czym mówiłyśmy wczoraj – to temat jeszcze osobniejszy. Otóż często wynikają one z niezrozumienia, z pruderii, żeby nie powiedzieć ostrzej. Weźmy np. przywoływany wczoraj przykład Catellana na wystawie w Zachęcie, spostponowanego przez paru… hm… posłów, czy twórczości Katarzyny Kozyry, którą nazywa się „skandalistką” nic o niej nie wiedząc. Takie mamy w sztuce skandale, jakie mamy społeczeństwo. Co to ma wspólnego ze sztuką, na której kanwie powstają? Nic.
Dla mnie to nie skandale, tylko zwykła żenada.
Tak się jeszcze zastanawiam… „zakurzone i staromodne instytucje”… To chyba trochę chodzi o to, o czym wspomniałam wczoraj w programie: że świat muzyki poważnej nie bardzo umie się sprzedać, przede wszystkim dlatego, że nie jest kokietliwy. Że jest merytoryczny. I to, co jest jego istotą, może być pasjonujące o wiele bardziej niż skandale. Ale dodajmy ową niekokietliwość do braku edukacji kulturalnej – i mamy wynik obecny.
Gdy FC Rhein-Löwe
o kotletach śpiewa
kokiet z niego wielki,
ma czerwone szelki
Myślę jeszcze o wymienionych przez jacka skandalach w Filharmonii czy Operze – jakie to były skandale? Głównie polegające na tym, że ktoś nie umie grać czy ma zły dzień, a w Operze Narodowej – że był bezsensowny i nikomu niepotrzebny spektakl (jak często się zdarzało np. za poprzedniej dyrekcji). Bo sama kontrowersyjność to jeszcze nie skandal 🙂
Fundusz knedliczkowy… Niechby Jerzy spróbował badać portfel przy niemieckich pogranicznikach albo policjantach, doceniłby braci Czechów.
Ale ja w zupełnie innej sprawie: zachęcony reklamą trufli, dokonałem wczoraj degustacji zakupionego kremu z trufli (zawartość: trufle 5%).
Po otworzeniu słoiczka doznaliśmy wstrząsu semiochemicznego. Nasze twarze w jednej chwili przegoniły Borisa Karloffa…
Delikatność z jaką nakładaliśmy porcje do degustacji, porównywalna była jedynie z pierwszym kontaktem z nitrogliceryną.
Wrażenia smakowe mnie czekają dalsze, gdyż zawartość ma termin ważności jedynie do Wszystkich Świętych.
zeenie, spytam w naszej stołówie, z jakiego słoiczka te „trufle” były 😉
Ja przepraszam, wpadlam na chwilke, w przerwie miedzy scierka a szczota (ale bedzie slicznie, zapraszam) i pozwole sie wypowiedziec na temat.
Nie bede analizowac programu, bo go nie widzialam, wiec milcze taktownie.
Za to odpowiem na wk
Ad 01 Panie Piotrze, proszę mi wytłumaczyc, co oznacza trzymanie wachlarza “nieznacznie”??
Dyskretnie, od niechcenia, niby tak, niby nie. Troche wyobrazni, please.
Ad 02 Uzurpuje sobie Pan prawo do komentowania stopnia profesjonalizmu prowadzących jakiś tam program, a sam kaleczy Pan język polski, udziwnia go, hybrydyzuje.
Po pierwsze – Pan Piotr Modzelewski niczego sobie nie uzurpuje. Dzieli sie spostrzezeniami, malo, sam zaznaczyl, ze od czegos trzeba zaczac.
Po drugie – idac tropem udziwniania, wyrzucamy z literatury Lesmiana, Tuwima, w ogole Skamandrytow (nie mowiac o innych) i poslugujemy sie bezdzwieczna mowa spikerow. W ogole sprowadzamy wszystko do rozumienia podstawowego, bez podtekstow, sugestii, bez melodii jezyka i skojarzen.
Ad 03
Takich anonimowych i ukrytych wieszczów mamy wielu.
Jednak krytyka nie poparta autorytetem i przede wszystkim wiedzą w dziedzinie mediów i konferansjerki jest conajmniej śmieszna, że nie powiem bezpodstawna i kompromintująca jej autora.
Pan Piotr Modzelewski nie jest anonimowy, podpisuje sie imieniem i nazwiskiem, a nie ksywa. A poza tym – skad wk wie, co na co dzien porabia Pan Piotr?
Konczac – co najmniej pisze sie osobno, a o kompromintacji nie bedziemy rozmawiac, bo nie znam takiego slowa w jezylu polskim.
Ad 04
Winszuję wiary w siebie i samooceny. Run Forst, Run……….
Przeciez Pan Modzelewski nie ocenia siebie, tylko emisje. I to jeszcze lagodnie.
A tak nawiasem mowiac, podejrzewam, ze powyzsze wpisy pochodza z telewizji internetowej. Obym sie mylila, bo to zbyt dobrze o niej nie swiadczy.
Drugiego wpisu analizowac nie bede, nie mam czasu. I moze jednak zakonczymy ten atak na Bogu ducha winnego Piotra Modzelewskiego, ktory taktownie zwrocil uwage na niedociagniecia emisji.
Mialo byc na wpis wk, sorry…
😉
Kochani, dajcie se siana, please… 🙂
Teresko, co to znaczy „pochodzą z telewizji internetowej”? To są ludzie, którzy obejrzeli program, może są jakoś przywiązani do niego, ale też mamy tu grupę przywiązanych szczególnie 😉 Nie muszą też być przywiązani, mogli po prostu go obejrzeć, bo się o nim dowiedzieli skądsiś.
Podczytuję z doskoku i nie moge pojąć, o co chodzi. WK ma jakies zastrzeżenia do Piotra. Przejechałem wszystko, co Piotr napisał i nie widzę niczego, co może taki wpis WK uzasadnić. Poza tym starajmy sie wycieczek osobistych nie robić, bo tylko zeen z fomą są do tego upoważnieni. Znamy blog, bardzo sympatyczny, gdzie takie wycieczki się zaczęły i skończyły fatalnie. Po co nam to? Czy nie bawimy się dobrze i ze sporym pożytkim do tego.
Czy kwok to jakaś odmiana kury? 🙂
Stanisławie, to nie jest klub, każdy ma prawo tu przyjść i się wypowiedzieć. Rzeczowo oczywiście 🙂
W wypowiedziach nowych gości widzę dwa tematy:
1. jak się powinno prowadzić tego typu programy,
2. co jest z tymi skandalami.
Można do nich wrócić później osobno, bo jakoś tam można o nich podyskutować.
Będę wdzięczny Pani Kierowniczko za informację. Z góry dziękuję.
Dodam, że w smaku ów krem jest zdecydowanie do przyjęcia, przypomina nieco rzadki smalec z dodatkiem czosnku i ziół. To, co podejrzewam, że przypomina smak trufli (nie miałem okazji dotąd próbować, nie znam zatem) jest smakiem niedominującym, acz wyczuwalnym.
Kwok? A, to trzeba pytać 60jerzego:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=318#comment-41874
No, ponioslo mnie (taka szabelkowa krew), bo wycieczki zrobily sie niemile i napastliwe. A naprawde nie widze powodu.
A ze z telewizji internetowej – bo nagle pojawily sie osoby, ktore dotychczas sie nie wypowiadaly. I ich wypowiedzi dotycza tylko jednego, na dodatek ad personam. Wolalabym dyskusje merytoryczna. Moze uda mi sie wieczorem obejrzec.
Znowu znikam i dla zalagodzenia atmosfery mala TROMBA
http://www.youtube.com/watch?v=VPycDy0MnzQ
zeen, po co Ci te trufle, jak masz dostęp do prawdziwków? 🙂
Wyczuwam tu jakby nieznaczny brak patryjotysu. 🙄
Ale pożywna recka z Wiednia! Sobie poucztowałam w przerwie, wyobraźnia była zachwycona (szczególnie, że układam resztki papierów, które się ostały po wielkim wyrzucie). Warto było przeczekać te 60jerzowe ciastka i kotlety 😉
Patryjotys karmiony borowikiem? Prawdziwy patryjos wyrasta z zagrzybionej piwnicznej izby…
A nie od dziś wiadomo, że kto nie spróbował zagranicznego chleba, ten nie ma prawa na ojczyzny łono ze łzami w oczach wracać i drzeć koszule w uniesieniu. I mordę…
Pani Tereso , nie rozumiem czemu sie Pani wypowiada na temat programu, ktorego Pani nie widziala. Wszyscy tu jestesmy anonimowi tak naprawde. A Pan Piotr chyba troszke przesadzil po prostu. to wszystko.
Tak jakby w zagrzybionych piwnicznych izbach prawdziwków brakowało… 🙄
Czy można zamiast koszuli drzeć w uniesieniu futro? Czy to nie wyjdzie przypadkiem zbyt elitarnie?
Ja odnisłem się do wypowiedzi Pana P i nie przedstawiłem się jako znawca i krytyk. Jestem świadomy braków językowych.
Uważam jednak, że Pani Teresa sama pozwoliła sobie na kilka bzdurnych komentarzy:
„Przeciez Pan Modzelewski nie ocenia siebie, tylko emisje. I to jeszcze lagodnie. (por. komentarz Teresy Cz.) – gdybym napisał, że Pan M oceniał samego siebie w kotekscie programu w lookr.tv, to można by mnie było uznac za idiotę. Ja odniosłem się do stwierdzenia: Z winy amatorszczyzny prowadzących. Robili co mogli – ale trzeba przyznać, że mogli niewiele. Brakowało im umiejętności prowadzenia takiej rozmowy i jeszcze kilku rzeczy.” Pani Tereso, proszę czytac z uwagą i zrozumieniem wypowiedzi innych osób.
Pani pianistko – „zacznij od Bacha” – zostaw mnie w spokoju.
Bach Bach
Szanowny wk,
odniosę się tylko do jednego fragmentu Twojej wypowiedzi, bo obrazuje ona jak wielki Kargulopawlakizm prezentujesz:
„Jednak krytyka nie poparta autorytetem i przede wszystkim wiedzą w dziedzinie mediów i konferansjerki jest conajmniej śmieszna, że nie powiem bezpodstawna i kompromintująca jej autora.”
Otóż odmawiasz prawa do krytyki polskich dróg wszystkim kierowcom. Tylko inżynierowie dróg i mostów mają wystarczającą wiedzę, by je oceniać? Czy korzystający z nich – dla których je wybudowano – nie mają prawa do krytyki?
Jeśli ten idiotyzm do Ciebie nie przemawia, to szkoda czasu dla Ciebie i podobnych.
PS
i nie przeginaj chłopie, nie przeginaj…
Robi sie coraz mniej zabawnie. Odpuście, kochani i zacznijcie znowu żartować z nutkami powagi wzbogacającymi nas wzajemnie.
Jak widać zaraza, która tak niefortunnie dosięgła Dorotę Sieniewicz, i na temat której wywiązała się dyskusja stara się rozplenić i tu.
Za SJP PWN:
nieznacznie: w sposób mało widoczny, ledwo dostrzegalny; niepostrzeżenie
Taktyka walenia z czółka pierwszym postem na jakimkolwiek forum rzadko przynosi jakąkolwiek korzyść dla piszącego i czytających.
Spoko, się nie ma co unosić.
Wszak rzadko nagą prawdę głosi
ktoś głośny, ale jak król nagi…
To żart był. Lecz z nutką powagi. 😉
Ja tutaj protestuję!
Ja też chcę się wzbogacić!
Bobika tu czytuję
I nie chcę na tym tracić!
Nie tylko Stanisława
Kiesa jest warta grzechu
Dla mnie niech będzie sława,
Dla innych – trochę śmiechu…
Witam, Panie Szymonie. Tak się składa, że trochę się już tu zdążylismy poznać – mam na myśli grupę, która się tu czynnie wypowiada – zdarzały się też spotkania w realu i w efekcie nie wszyscy jesteśmy dla siebie anonimowi. Można powiedzieć, że ponawiązywały się nawet przyjaźnie, a w każdym razie dużo dobrych rozmów tu przeprowadziliśmy. Zadziałał więc typowy dla grup mechanizm obronny – „o, biją naszego”, i to z obu stron 😉
A czy Piotr M przesadził? Wyraził swoje zdanie, tak jak Wy. Mało konkretnie, bo też nie o tym w danym momencie rozmawialiśmy.
Słusznie pisze też Gostek o „waleniu z czółka pierwszym postem”. Pierwsze wrażenie zawsze się liczy.
Hoko pyta o godz. 12:22
Czy kwok to jakaś odmiana kury
Powiedzieć lwu, że jest odmianą kury.
Wymaga od Hoko zgoła brawury.
Podczas gdy spojrzeć na sprawę z bliska
Rzecz nie wydaje się już taka, hm, śliska:
Rozkwoczyć opieką progeniturę –
Taką już ma Lew Jerz., niestety, naturę.
Mam stempelek w dowodziku!
Zatem ryknę: kukuryku!
To ja może w meritumie:
Pisze PK, że „Co do śpiewania, u nas raczej coś takiego by się nie udało”
Rozumiem te obawy, ale odnajduję- w młodych przede wszystkim ludziach – chęć uczestnictwa w takich wydarzeniach i nie widzę tak czarno.
Natomiast tematem – rzeką jest zbiorowy śpiew w naszej ojczyźnie. Przede wszystkim patriotyczne uniesienia, tudzież religijne a i zbiorowe powroty do domu…
To, że jesteśmy mało muzykalni to jedno. Drugie to nasze zakompleksienie, brak luzu. Są chwalebne wyjątki, które niestety – potwierdzają regułę. Jedyne, co mamy opanowane super, to bożecośpolskizm. W drugiej kolejności będzie Legia, Legia albo jebać ełkaes. Na tym w zasadzie repertuar zakończono i protokołu nie podpisano – bo i po co?
Obyczaju, mentalności nie zmienisz w lat dziesięć czy dwadzieścia i trzeba z tym żyć i robić swoje: pić i śpiewać, nie pić i też śpiewać, pić śpiewająco i nie śpiewać jednocześnie 😉
Ale śpiewać, śpiewać: la, la, la, laaaaaaaaa…
Zaryczawszy kukuryku
teraz moge juz bez liku
pisklat strzec niesfornych wielce
likier saczac po kropelce
Likier lwim jest wszak napojem
i nie powiem, ze sie boje
przelikierzyc, bom Lew srogi,
zbytek zwalilby mnie z nogi
Lewej przedniej, nie inaczej
moze i z dwoch – o, rozpaczy!
Jakze by to wygladalo?!
Srogosc lwa, zwalone cialo
Nie uchodzi wszak mnie, kotu
nasladowac nedznych splotow
zasuplanych nog stonogi…
No i co by rzekl nasz Bobik
zeenie, nedzne to pocieszenie, ale wszechobecnosc ekranu, pierwszoplanowosc nauk scislych nad zyciem i wychowaniem artystycznym oraz upowszechniajaca sie nieumiejetnosc wspolnej, tworczej zabawy przynosi katastrofalne skutki nie tylko nad Wisla. Nawet powiedzialabym, ze miedzy Kanalem a Morzem Srodziemnym jest jeszcze gorzej.
Muzyki sie slucha, ale otworzyc paszczeke, zeby dac glos – oj, nie, wstydze sie. Czynne uprawianie muzyki, jakakolwiek by ona nie byla, powszechne w pokoleniu bez radia (nie wspomne o ekranie) zanikla zupelnie. Wszystkiego trzeba sie teraz NAUCZYC.
To znaczy: isc do szkoly, nauczyc sie czytac nutki, ruszac palcami. Tak pragmatycznie. Tyle ze do szkoly idzie sie jednak w wieku slusznym lat siedmiu. A to troche za pozno na spontaniczne otwieranie paszczeki i wymaga w niektorych przypadkach wielkiego poswiecenia ze strony belfra.
Konia z rzedem temu, kto nad Wisla, Sekwana, Tamiza znajdzie babcie, nianke, mame, tate, dziadka, kogokolwiek, kto usypia kolysankami. A plyta i buch! Jezeli w ogole. Za to coraz czesciej sie czyta dzieciom do poduszki. Juz tyle prasa wychowawcza na ten temat napisala, ze wstyd inaczej.
Czyli dokładnie tak samo jak tutaj…
Bobik rzekłby na likiera:
a niech weźmie go cholera!
To sączenie, te słodkości…
Nie dla lwów to panie mości!
Jak już czymś zamulać czachę,
to wytrawnie! To z rozmachem!
Okowitą lub węgrzynem,
a nie tak… likieru krzynę.
Likier do kredensu schować!
czemu lew się ma przejmować
ręką, nogą, mózgiem, ścianą
i tą chatą rozśpiewaną?
Gdy już stworzy się warunki,
odpowiednie będą trunki,
to usłyszą na Słupeckiej,
jaką lew zaryczy reckę! 😆
Myślę czasem, że przeżywamy czas rewolucyjny. Tempo zmian cywilizacyjnych przyspieszyło gwałtownie i wraz z rozwojem – także coraz szybszym – technologi, zachodzą zmiany w społeczności Ziemian. Z jednej strony łatwość dostępu do dóbr kultury – muzykę można ściągnąć za darmochę z sieci, odtwarzacze są dostępne powszechnie, filmy takoż, książki się też pojawiły – z drugiej obserwuję alternatywny rozwój: z niewielkim udziałem dóbr kultury. Nie wiem, do czego to prowadzi, ale spokojny jestem o przyszłość, mnie w niej nie będzie…
Bedzies, bedzies, Zeenecku. Przybocowuje, ze wy ludzie, zyjecie statystycnie coroz dłuzej 😀
Żeszty… technologii się pisze, ty nędzna, niewykształcona, brudna i płaska klawiaturo…
No, przezywamy czas rewolucyjny, fakt. Od czasu pradu w gniazdku wszystko leci piorunem.
Chyba tu juz pisalam o tym, jak lat temu kilka kupilam Pani Starszej ksiazeczki Jej dziecinstwa. I przeczytalam. I pojawil mi sie swiat, o jakim dzis mowy by byc nie moglo. A to bylo niecale 100 lat temu.
Zreszta, co tu duzo gadac, Rozalka w piecu ostatecznie tez nie tak dawno…
Dentyste z maszyna na pedaly tez pamietam. Brrr… Co tez mi sie przypomnialo!
zeen,
klawiatura protestuje, że wcale nie jest nędzna, niewyksztalcona, brudna ani plaska. Ona mówi, że czasami się myli i należy jej to wybaczyć 😀
Jak każdemu 😀
No co Wy, jakie sto lat? Już nawet książeczki z czasów mojego wczesnego szczenięctwa są nieaktualne, a to raptem kilka tygodni… 🙄
Ale przyszłością ja się też nie przejmuję, choć z innego powodu niż zeen. Ona będzie, jaka będzie, choćbyśmy sobie wszystkie kłaki z głów powyrywali. Więc się przejmuję co najwyżej teraźniejszością, bo mi się wydaje, że w niej mamy jeszcze jakieś pole manewru. 😉
Może to i złudzenie, ale ja jestem wyznawcą i praktykiem iluzjonizmu. 🙂
Bobiku, takiego??? 😉
http://www.youtube.com/watch?v=4MQe7LTO_58
😆
witam blogowiczów. nawet nie smiem pisac tu wierszem (bo i umiejetnosci i talentu brak). chcialbym sie jednak odniesc do programu w lookr tv, prowadzacych gosci i tematow. nie wiem czy zauwazyli panstwo, ze lookr tv (od razu zaznaczam ze nie mam z ta firma zadnych zwiazkow i nie zamierzam…) to nie tvp kooltura, tygodnik polityka czy cokolwiek w tym guscie. to interenetowy portalik dla mlodziezy ( miedzy innymi dla mnie) – od ktorego wymaga sie i jak sadze, ktory za cel sobie stawia dotarcie do gowniazerki. taki cel- i jemu podporzadkowane srodki. mlodzi prowadzacy, chwytliwy temat. koniec kropka czyli dot. cel osiagnieto – mlodosc ogladala (i jak widze po tym blogu nie tylko mlodosc). jezeli zas o poziom idzie to zastanawiam sie czy w ogolnopolskich telewizjach jest lepiej? sadze, ze nie bo czesciej (niz w tym programie w lookr) goscie maja znacznie mniej do powiedzenia. popatrzmy: TVN, TVP2, POLSAT – tance na lodzie z gwiazdami, na linie na murku i desce klozetowej, najczesciej spotykani goscie: cichopek, doda, majdan jako maz i nie maz, i jako creme de la creme jola rutowicz w charakterze gwiazdy. Bosko. ile razy spadaliscie z fotela? hmm?
o prowadzacych to juz referaty mozna pisac i o ich wpadkach kolejne zreszta odsylam do witrualnychmediow albo jutuba…
wracajac do glownego watku: rzecz jasna mozna zjechac program np mowiac ze prowadzacy do bani. ok kupuje to ale tu znow odsylam do tv ogolnopolskich i ich poziomu (dzien dobry tvn, pytanie na sniadanie czy wiele wiele innych tego tupu programow, nie licząc durczoka, rurka i stolu.
mozna zjechac temat ale tu uwaga… jeszcze raz podkreslam to nie tvp kooltura (moze i dobrze bo kolejny kanal ziejacy nuda juz nam nie potrzebny) i tematy musza tu byc wymyslne absolutnie… tabloidowe czyli dla ludozerki bo o bachy, chopinie almodovarze a jeszcze lepiej… zachęcie, muzeum powastania warszawskiego czy operze narodowej w internecie prawie nikt nie slyszal
i tu sedno sprawy: a slyszal ktos z panstwa o tabloidyzacji telewizji? ja tak. i uwazam ze jakakolwiek tv MUSI BYC lekka i strawna bo to najtansza ze znanych mi rozrywek. jak ktos chce wysoko.. to do opery, albo na jande, albo oczywiscie do ksiazek… tv MUSI BYC dla ludozerki i kropka. bo ludozerka woli dodę.
a co do poskiego blogowo -internetowego piekielka (takze tutaj)… coz jest jakie jest. czasem chce sie rzygac czasem posmiac… ja mam to pierwsze/
ps. prosze nie odpisywac mi ze powinienem uzywac wielkich liter, przecinkow i ogonkow… nie chce mi sie wciskac klawisza :):)
Ależ nie, takiego 😆
http://www.youtube.com/watch?v=9TfBspiJ8Fc
Ooooo!!!! Pan Bobik kreci autobiografie!!!
iga.oa, wk, jacek –
Widzę, że oburzyła Was moja opinia o wczorajszym programie lookr.tv. Pozostaję przy niej i możecie mnie uważać za „kanapowego krytyka”, który wszystko ma za złe, za tłumoka i kogo tam chcecie. Jednak, czy wyrażając tak swoje wzburzenie – nie odstręczacie od oglądania tych programów potencjalnych widzów? Krytykę, sprawiedliwą czy nie, trzeba umieć przyjmować. Moja wydaje się sprawiedliwa. I krótko wyłożę na czym polegały błędy prowadzących. Był pomysł programu: sezon ogórkowy, był scenariusz. Pomysł nie jest zbyt porywający, ale da się z tego coś zrobić. Oto w trakcie zadawania pytań (bo nie była to rozmowa lecz zadawanie przygotowanych pytań) można było program skierować na ciekawsze tory. Poza tym – obie rozmówczynie są kopalnią wiadomości, przygotowując program trzeba było to wykorzystać. Jednak pewne skrępowanie i trzymanie się niewolniczo scenariusza, a także brak doświadczenia i rutyny zaważyły na programie – i jak napisałem: nie był on taki dobry jak mógłby być. Prowadzący byli bardzo sympatyczni, świetnie wyglądali i mogą być bardzo dobrzy. Pod warunkiem, że będą mieli dobrych przyjaciół. Takich, którzy nie bedą im wmawiać, że są wspaniali – lecz w przyjazny sposób powiedzą co należy poprawić. A co się tyczy programów kulturalnych – niedościgłym dotąd ideałem pozostaje dla mnie Bernard Pivot, którego programy kulturalne ogladałem kilka lat.
Tereso – „nieznacznie trzymać wachlarz” – to znaczy nie trzymać go ostentacyjnie, wyzywająco czy znacząco. Trzymać go w stanie złożonym, jakby to był długopis czy coś nieważnego, bez znaczenia. I nagle, w odpowiedniej chwili: trzask!
Chciałem zrobić rezerwację w Oki Doki. Jak trzepnęłi cenę, to jeszcze jestem trzepnięty. To jednak przesada 165 za pokój bez łazienki w hostelu. Dopiero co płaciłem w centrum Wiednia 49 euro za pokój z łazienką i śniadaniem. Oczywiście, gdy napisałem że to lekka przesada taka cena, to dostałem alternatywę – w pokoju wieloosobowym. Owszem, ja jestem alternatywny – ale nie w tej materii.
jerzy kaminski – witam. Zgadzam się – i wspomniałam już o tym – że nie jest to program górny i chmurny, tylko rzecz dla młodego i niekoniecznie zorientowanego w kulturze odbiorcy. Celne jest też stwierdzenie, że najważniejsi są tu „młodzi prowadzący i chwytliwy temat”. Słowa gówniażerka (gówniarzerka? 🙂 ) czy ludożerka ja bym akurat nie użyła, bo nie lubię słów pogardliwych (nie liczy się cytat, jaki zastosowałam kiedyś, z Tymona – „ludożerka nie pokuma nic”). Do telewizji publicznej w obecnym kształcie mam stosunek jak najgorszy, co się sprowadza do tego, że jej nie oglądam – z wyjątkiem wspominanej TVP Kultura. Co do tej ostatniej też mam mieszane uczucia, niektóre programy typu gadające głowy też wydają mi się średniawe (kiedyś nawet wzięłam udział w paru, ale dawno już się to nie zdarzyło). Wiem jednak jedno: ta antena nie może rozwinąć skrzydeł, by stać się tym, czym powinien być kanał telewizji publicznej poświęcony kulturze. Dlaczego? Myślę, że już się domyślacie: pieniądze. Te, których nie ma oczywiście. Jak na totalną łataninę, jaką dziś jest TVP Kultura, i tak jest atrakcyjna i znajduję tam niemało dla siebie.
Przesadą jest, uważam, że „o Bachu, Chopinie, Almodovarze a jeszcze lepiej… Zachęcie, Muzeum Powstania Warszawskiego czy Operze Narodowej w Internecie prawie nikt nie slyszal” (pozwoliłam sobie jednak zmienić litery na wielkie, wydaje mi się, że krótka czynność naciśnięcia od czasu do czasu jeszcze jednego klawisza nie wyczerpie moich sił witalnych, a będzie wyrazem szacunku dla czytelnika 🙂 ). Internet to nie jest wieś! Z Internetu można się dowiedzieć – może nie wszystkiego, ale bardzo wiele. Zachęta, MPW, Opera Narodowa mają swoje strony internetowe, o twórcach jest wiele tekstów, reprodukcji, fragmentów muzycznych na YouTube. Naprawdę, nie róbmy z internautów idiotów!
Każdemu – i tym, dla których Internet to „siedlisko chamstwa”, i tym, dla których świat pozainternetowy nie istnieje – mówię: słuchajcie, słuchajcie! To jest tylko narzędzie. Bardzo przydatne, ale tylko narzędzie. Jak je wykorzystamy, zależy właśnie od nas. Pozdrawiam.
60jerzy – przykro mi, nie wiedziałam, że tak tam podrożało 🙁 Może coś się jeszcze znajdzie w necie?
dziekuje ze sie pani ze mna zgadza.
przepraszam za „gowniazerke” w obu wymiarach zarowno semantycznym jak i „ortograficznym” poniewaz nie wcisnelo mi sie „r” 🙂 aha i nie napisalem tego w kontekscie pogardliwym (choc byc moze tak to zabrzmialo).
zgadzam sie co do tego ze tvp kultura jest niedoinwestowana, nie zgadzam sie zas z glosami nakazujacymi inwestowanie w nia. to jest kanal niszowy, ze uzyje kolokwializmu meganiszowy. nigdy na siebie nie zarobil i ni zarobi.
i staje (twardo) na stanowisku, ze telewizja jako najtansza rozrywka musi zaspakajac gusta najszerszej publiki. i na tym zarabiac pieniadze… po to by zaspokajac gusta publiki coraz wiekszej… i tak w kolko macieju.
nie zabijam przez to niszowych stacji, programow czy przedsiewziec. one maja swoje miejsce i swoich odbiorcow. twierdze jednak ze nie nalezy umieszczac ich w „duzych” kanalach telewizyjnych. one tak czy inaczej znajda swoich widzow, odbiorcow ale… nie kosztem programow ktore maja obowiazek zarabiac pieniadze. wiem ze to „ludozerskie” podejscie do sprawy, prawda jest jednak taka, ze jezeli telewizja polska wzorem kazdej telewizji komercyjnej na swiecie nie zacznie na siebie zarabiac (a nie wydawac dane jej pieniadze) bedzie tracic widzow, reklamodawcow i w koncu najlepszych ludzi (ten proces juz przebiega).
reasumujac: tvp 1 i tvp 2 powinno zarabiac kase (duzo kasy) na produkcjach komercyjnych, a wtedy bedzie ja (tvp) stac na utrzymywanie niszowego kanalu tvp kultura… a moze nawet na rozwoj innych niszowych kanalow. nic na to nie poradzimy… kasa rules… i juz.
ps. panie piotrze modzelewski: studyjny program telewizyjny to… wywiad. tak? a czymze innym jest wywiad jak nie… zadawaniem pytan. po to aby widzowie dowiedzieli sie co rozmowca ma do powiedzenia.
zwykle tez jest tak, ze jezeli dziennikarz i rozmowca prowadza „rozmowe” konczy sie wymadrzaniem sie dziennikarza… wole zadawanie pytan czyli klasyczny wywiad. patrz: larry king show, aliG show (tego moze pan nie znac) czy chociazby wywiady ireny dziedzic…
Panie Piotrze Modzelewski
Wlasnie. Trzymac dyskretnie, od niechcenia, niby tak, niby nie.
I trzask.
Poogladalam sobie dzis tano kilka filmikow o tai chi z wachlarzem. I dokladnie tak. Z Nienacka (witaj, Nienacku 🙂 ). Trzask. Wachlarz jako bron. Tez. Bron tez.
Na koncu tego filmiku pedagogicznego, ktory wrzucilam o 10:20, okolo 1:50 jest wlasnie taka sekwencja.
Poza tym zgoda, internet wspanialym narzedziem jest! A krytyka – barometrem oczekiwan i bodzcem. Tez.
Pani Redaktor, niech Pani nie będzie przykro, gdyż to zawiadowcom O-D powinno być trochę łyso z powodu ich pazerności i zapominaniu, że próbują kasować za standard, którym – jak z opisu hotelowego wynika – jeszcze nie dysponują. Ja w takich chwilach jednak jestem prencypialny – i nawet za cenę wyższej ceny – idę tam, gdzie pewna umowa i zasada jest zachowana.
A TVP Kultura – tu ciśniemi się na usta tylko jedno słowo: skandal. Skandalem od samego początku była dystrybucja tylko za pośrednictwem satelity. To – między innymi – było powodem, że na miejscu po telewizorze stoi już od długiego czasu lampa. Ładna, nie powiem. Drugim skandalem, że ów kanał nie ma żadnego okienka internetowego, w którym przynajmniej niektóre programy byłyby przez jakiś czas lub choćby jednorazowo dostępne. A z tego co słyszałem/czytałem to i to co jest zmieni się – i chyba nie na lepsze. Oczywiście, można powiedzieć, że -choćby dzięki infomacjom, które przekazuje sobie ten dywanik – korzystamy z misji innych nadawców telewizji internetowych. Ale to wchodzę już w to, o czym wyżej już napisała Pani.
O ślepoto jedna! Napisałem wyżej „prencypialny”. O, i jeszcze jedno: „ciśniemi się na usta”! To ja już nie napiszę, co ciśnie mi się na usta i pcha na klawiaturę – z wyjątkiem kota.
jerzy kaminski – tym razem pozwolę sobie się nie zgodzić. Nie można zakładać, że nisza zwana kulturą sama się wyżywi I WŁAŚNIE DLATEGO trzeba w nią inwestować. Po prostu: BO JEST TEGO WARTA. Bo jest dobrem, narodowym i ponadnarodowym, i to, że wśród wielu nierozpoznanym, nie zmniejsza tego dobra. (Zawsze jest przecież szansa dotarcia do niej – jeśli się jej tę szansę da, dając jej pole. Skąd ludzie mają np. wiedzieć, że wspaniała jest muzyka Bibera czy Strawińskiego? Pewnie, mogą coś trafić przypadkiem, ale nawet przypadek musi zaistnieć.)
Nie wiadomo zresztą, czemu kultura ma być niszą, skoro generuje bardzo porządne pieniądze z tzw. przemysłu kulturalnego. Tyle, że nie wykształciły się mechanizmy, żeby te pieniądze do kultury wracały. Pozostają u tych, którzy zarabiają.
A jak prowadzący program za bardzo się mądrzy i wybija na pierwszy plan, też nie lubię 😉 Umiar przede wszystkim!
Wymądrzający sie prowadzący to klęska całego programu. Ogromnie mi się podobały ROZMOWY NA KONIEC WIEKU, prowadzone niegdyś przez duet Janowska – Mucharski (mam nadzieję, że nie przekręcam nazwisk). Jakkolwiek sprowadzało się to do zadawania pytań – były to niezwykle ciekawe rozmowy. Dziennikarze byli taktowni, doskonale przygotowani i potrafiący prowadzić rozmowę. Dzięki temu powstały wspaniałe, czasem wręcz fascynujące, portrety twórców kultury.
Tak, to byli Kasia Janowska i Piotr Mucharski. Część tych wywiadów ukazała się w formie książkowej, w paru tomach.
Sztuka wywiadu wybitna sztuka jest. I niebezpieczna.
Siegnelam pamiecia do wywiadu, jakiego na zywo udzielil telewizji francuskiej ponad dziewiecdziesiecioletni wowczas filozof Jean Guitton. Prowadzil wytrawny wywiadowca, nawet nie jestem pewna czy to nie byl Patrick Poivre d’Arvor (czytaj PPDA), a moze Robert Bresson. Do polowy sie rozkrecalo, a potem Guitton zaczal zapedzac dziennikarza (bynajmniej nie idiote, o, nie) w kozi rog.
I zapadala cisza. W miedzyczasie.
I nie zapomne konca, kiedy wywiadowca z ulga podziekowal Guittonowi. A ten lapserdak odparl: Nie ma mi za co dziekowac. Zaprosiliscie mnie to telewizji, to wam przyszedlem. Zrobilem takie piut piut piut (i tu rozlegly sie ptaszeta), to i nie ma mi za co dziekowac.
A bestia inteligentna byla jak nie wiem, co (tu braklo porownania, bo przecie nie powiem, ze jak gawron).
I tym optymistycznym akcentem ide spac z kurami (no, kury w kurniku, ja u siebie jednak)
Sledzcie Perseidy. Bedzie kulminacja. A zyczenia spelniaja, przecwiczylam. 😉
Tymczasem w Luwrze latający kubek http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,6918121,Atak_w_Luwrze__Kubkiem_z_herbata_w_Mona_Lize.html
Wkurza mnie ta odmiana: w Mona Lizę. Tak jest podobno usankcjonowane, ale mi zgrzyta 👿
Witam panią Dorotę i wszystkich blogowiczów. Podczytuję od jakiegoś czasu, ale pierwszy raz się odzywam, więc się niniejszym wszystkim kłaniam.
Gdy przeczytałam opinię Jacka, że jakoby „studyjny program telewizyjny to… wywiad. tak? a czymże innym jest wywiad jak nie… zadawaniem pytań. Po to aby widzowie dowiedzieli się co rozmówca ma do powiedzenia”, palce mnie zaswędziały, domagając się kontaktu z klawiaturą. I od razu narzuciło się skojarzenie z duetem Janowska-Mucharski. Cisza, która wypełniała mój dom, gdy emitowano „Rozmowy na koniec wieku”, nie gościła w nim nigdy przedtem, ani nigdy potem. Poza głosami rozmówców słychać było trzepot skrzydeł mola lecącego w sąsiednim pokoju. Niczym niezmącone skupienie. Pazerność na każde wypowiadane słowo. Dlatego pozwolę sobie stwierdzić, że owszem, wywiad może i polega na zadawaniu pytań, ale powinien być jednak rozmową raczej niż ankietą.
A poza tym:
Hoko pyta o godz. 12:22
Czy kwok to jakaś odmiana kury
Według mnie to kwok jest raczej odmianą koguty 🙂
Miałam na myśli opinię pana Jerzego Kamińskiego. Pomyliłam z nickiem autora innej wypowiedzi, zamieszczonej w zupełnie innym miejscu, za co najmocniej przepraszam.
A ja caly czas w glowe zachodze, skad ta kobicina miala kubek z herbata przy sobie. Niby mogla miec z kafejki, ale bardziej prawdopodobne, ze przytargala samowar. A moze termos.
POBUTKI nie bedzie, bo jest na nastepnej stronie.
Witam vesper – poszłam spać, więc wpuściłam dopiero rano. Tak, absolutnie się zgadzam, wywiad powinien być rozmową, a prowadzący wywiad rzeczywiście powinien być „pazerny na słowo” rozmówcy – tyle że „Rozmowy na koniec wieku” to była najwyższa półka, także jeśli chodzi o rozmówców. (I pewnie dlatego TVP się ich pozbyła – lepiej ogłupiać.)
Zapraszam do dalszych wypowiedzi 🙂
A co do tego kubka z herbatą to też zastanawiam się, odkąd przeczytałam tę wiadomość 😀