Dziwne hobby pana Staiera
Już po połowie występów Andreasa Staiera na ChiJE, czyli po dwóch jego występach. O koncercie Fielda już pisałam. Ostatniego wieczoru był pierwszy z koncertów z Christophem Prégardienem, w czwartek o 17. solowy recital (Clementi, Field, Schubert, Schumann), a w piątek o 19.30, też z Prégardienem, cała Winterreise.
Teraz zaczął od Chopina – pieśni – i to jedyna forma jego wykonania utworów tego kompozytora, na jaką się zgodził. Na konferencji prasowej zapytany o to powiedział: – To nie dlatego, żebym nie lubił Chopina. Owszem, bardzo go lubię i w domu nawet czasem grywam jego utwory, ale nie wydaje mi się, żebym był jakimś wybitnym chopinistą. Cóż za skromność: niejeden nie jest, a gra Chopina i się nie przejmuje… Za to Staier wyraził tu swoją wdzięczność, że mógł wykonać koncert Fielda po raz pierwszy, odkąd go nagrał 11 lat temu, ponieważ jest do niego potrzebna dość duża orkiestra, a organizatorzy festiwali, jak tylko słyszą o dużej orkiestrze, to wolą, żeby grała Beethovena, bo więcej ludzi przyjdzie.
Spytano go, jak to się stało, że zabrał się za dawne fortepiany. Odparł, że kiedy studiował grę na fortepianie jeszcze współczesnym w Antwerpii, obok było muzeum instrumentów. Kiedy natknął się na stare fortepiany i spróbował na nich grać, stwierdził, że pewne problemy w niektórych utworach rozwiązują się lepiej właśnie na takich instrumentach. – Stąd moje dziwne hobby – powiedział.
To dziwne hobby obejmuje też studiowanie repertuaru. Staier szpera po bibliotekach, zamawia nuty, studiuje zawzięcie i nie uważa tego czasu za stracony. – W wyborze repertuaru zdaję się na swoją intuicję. Jeżeli w ciągu pierwszego kwadransa utwór mnie zainteresuje, to znaczy, że warto go wykonywać. Na Norberta Burgmüllera trafiłem dzięki krytykom Roberta Schumanna, który go chwalił, a on miał znakomity gust – pamiętamy przecież, że to on jako pierwszy w Niemczech nazwał Chopina geniuszem.
Zadano mu też pytanie, co sądzi o tym, że coraz więcej utworów gra się na instrumentach z epoki – już nawet sięgano do impresjonistów. – Czasem mam wrażenie, że to się rozrasta jak rak – zaczął złośliwie swoją odpowiedź, ale potem powiedział coś bardzo ciekawego: – Mniej istotny jest instrument niż styl gry. Pianiści w prostej linii od uczniów Chopina, jak Raul Koczalski [był uczniem m.in. Karola Mikulego – DS], grali zupełnie inaczej, choć na współczesnych instrumentach. Kultura wykonań fortepianowych przed I wojną światową była całkiem inna niż dziś.
Kolekcja instrumentów NIFC bardzo mu się podoba. Fielda, jak już wspomniałam, grał na pleyelu, pierwszy koncert z Prégardienem – na erardzie, a Winterreise będzie grał na kopii instrumentu Conrada Grafa. Schubert mieszkał w Wiedniu obok warsztatu Grafa i używał jego instrumentów.
Ostatni wieczór zaczęli, jak już wspomniałam, od pieśni Chopina, i było to urocze. Prégardien śpiewał po niemiecku, co mogło ubawić, ale widać było, że lubi wiedzieć, o czym śpiewa; polszczyzna byłaby pewnie też dla niego zbyt trudna do wyuczenia. Pierwszą część uzupełniły Pieśni do wierszy Ernesta Schulze Schuberta. W drugiej najpierw wspomniany Burgmüller, który okazał się interesujący jako ogniwo między Schubertem a Schumannem, wreszcie na zakończenie kilka rzadziej wykonywanych pieśni Schumanna. Mimo że cały program trwał dość długo, bo zakończył się koło 21.30, to jeszcze udało się wyprosić dwa bisy: dwie pieśni o tym samym tytule Sehnsucht, ale do innych tekstów – Schuberta i Schumanna.
Przepiękne to było. A Prégardien okazał się prawdziwie wszechstronny. Koleżanka siedząca z tyłu szturchnęła mnie nawet w pewnym momencie: słuchaj, czy to aby na pewno jest tenor? Rzeczywiście, w jednej z pieśni Burgmüllera zaśpiewał w prawdziwie barytonowej skali w samym zakończeniu, gdzie to obniżenie głosu znakomicie podkreślało złowieszczość tekstu (mowa była w tym momencie o grobie).
Po kolejnych występach Staiera będę tu oczywiście dopisywać relacje. Jeszcze tylko dodam, że o 17. był recital Magdaleny Lisak, która dziś specjalizuje się raczej w muzyce XX wieku; gra nieco szkolnie, ale solidnie. Bardzo ciekawy był pomysł programowy: zestawienie etiud Chopina (op. 10), Debussy’ego (zeszyt I) i Ligetiego (księga I). I tak naprawdę to tylko Ligeti się w tym programie liczył. To wielka muzyka.
PS. Dla tych, co nie zaglądają do komentarzy: tutaj jest relacja z recitalu Staiera, a tutaj – z Winterreise.
Komentarze
Fascynujący ten Staier, niedawno był z nim niewielki wywiad w „Wyborczej”. To co pisze PK jeszcze ciekawsze. Ja wprost marzę o Schubercie jak najczęściej wykonywanym własnie na instrumencie z epoki i spiewanym bardziej szorstko, niż się to zwykło robić, z odważną zmianą rejestrów głosowych, a co za tym idzie barwy (tak jak pewnie odważył się Prégardien w Burgmüllerze). Bo sprowadzanie górnego rejestru w dół bez odważnego wejścia w drapieżny dolny odbiera tym pieśniom sporo ekspresji.
POBUTKA!
Co do pana Adremu, czy pana Staiera… Bardzo podobną rzecz dotyczącą instrumentów dawnych czytałem kiedyś w wywiadzie, czy to Hogwooda, czy innego dyrygenta związanego z HIP. Że liczy się styl gry (choć z zastrzeżeniem, że trzeba wiedzieć jak zagrać ‚staro’ na nowym instrumencie). I tak chyba jest.
(A może tak zagrać Ligetiego na instrumentach z epoki? 😈 )
Dzień dobry 😀
A propos POBUTKI, to jeszcze nie wiadomo, co Martha zagra 😆
Nie wiem czemu od rana uczepiła się mnie jedna piosenka…
ChiJE KUba do Jakuba
i do jednej pani,
ChiJĘ ja, ChiJEsz ty,
i cały Dywanik.
A kto nie wyCHiJE,
tego we dwa kije –
łupu cupu, po kożuchu,
niech kulturą żyje!
Zaznaczam, że ja to śpiewam bardzo kulturalnie! 😆
Bardzo kulturalnie. Tylko na kożuch to chyba jednak za gorąco… Ja rozumiem, że jak się nosi takie czarne futerko, to można się przyzwyczaić 😉
Fakt, że ja w futrze nawet przy upałach, ale ostatnio 90 % tego futra wylądowało na kompoście. 🙁
Ale natura już dawno wymyśliła recykling. Ostrzyżenie mnie poskutkowało powstaniem w naszym ogrodzie ptasiego sklepiku. Prawie każdy ptak chciałby mieć gniazdo wyściełane tak ekskluzywnym materiałem, jak psie loczki. Żebyście widzieli, jaka kolejka przy tym kompoście, nawet do bójek czasem dochodzi… 😆
Sklepiku?
To czym płacą te ptaszki?
Jak to czym? One płacą usługami dla mojej ludności, czyli wydziobywaniem różnych szkodników. Przeliczamy loczki na bielinki kapustniki i interes się kręci. 🙂
A poza tym nic na działce się nie dzieje…
Niewinny motylek Stwórcy bardzo miły
Już od świtu zapyla, wypruwa swe żyły
Zła rodzina na niego stawia wredne sidła
By przyciągnąć mu wrogów, prędko psa ostrzygła
I wygląda ptactwa, tego wroga liszek
A kapustnik ojciec sięga po kieliszek
By zagłady niewinnych, tylko głodnych dzieci
Nie dostrzegać. Tak wypił, teraz w świat poleci…
Jestem bardzo niezadowolona, że nie mogłam przyjechać do Warszawy na CHiJE (niestety, sezon wojaży muzycznych zakończyłam Anderszewskim i jego kolegami w czerwcu w Łodzi). Tak bardzo, że z jednej strony nie mogę się doczekać relacji, z drugiej natomiast, gdy czytam każdą kolejną, szlag mnie trafia, że nie mogę się wyrwać na choćby jeden koncert. Bardzo byłam ciekawa tego Staiera. Bardzo. I nadal jestem. Będę czytać z masochistyczną satysfakcją każdą recenzję – proszę o więcej.
Tak, wypił i poleci od kwiatka do kwiatka,
podczas gdy w domu płacze bielinkowa-matka!
Ten bielinek rozpustnik ma być Stwórcy miły?
Chyba się tu wartości komuś pokręciły,
wiadomo wszak, że w świetle prawidłowej wiary,
nad cudzołóstwo nie masz groźniejszej przywary.
A wróblem go, a sójką, a makolągwami,
niech sczeźnie cudzołożnik wraz z jego liszkami!
Dzisiaj o 17. recital – nareszcie w pełnej okazałości 😀
Bielinek rozpustnik – odkrycie nowego gatunku? 😉
fajny kod 1918 – historyczny 🙂
Tak, Pani Kierowniczko, więcej i mocniej proszę 🙂
Pani Kierowniczka pisze: Ligeti – to wielka muzyka.
A jak ma być?
– Atmosphères na wielką orkiestrę symfoniczną
– Poème symphonique na 100 metronomów
– Requiem na sopran, mezzosopran, chór mieszany i wielką orkiestrę symfoniczną
– Lontano na wielką orkiestrę symfoniczną
– Clocks and Clouds na chór żeński i wielką orkiestrę
– San Francisco Polyphony na wielką orkiestrę symfoniczną
– Monument / Autoportret trzy utwory na dwa fortepiany
Popełnił wszelako i rzecz dętą…
– Kwintet dęty Nr 2
Ale jeszcze np. właśnie Etiudy na fortepian… 🙂
Jeden instrument, a i tak wielka muzyka!
Oto głos mordercy niewinnych istotek
Nasłuchał się fałszywych i oszczerczych plotek
I roznosi po swiecie tę zarazę niecną
Że lud ciemny wszędzie – bardziej niebezpieczną
Z wartościami na ustach ze sztandarem w dupie
A ogłaszaj światu, ja tego nie kupię!
Nie będziem żałować my byle robola,
lepszy sztandar w d… jest od parasola!
Choćby łkał bezbożnik i narobił krzyku
i tak uwijemy gniazdko w bereciku!
Moher, moher, moher
daj moheru trochę
bereciki sprawię z niego dwa
gdy jeden będzie brudny
założę drugi cudny
bo świat moheru ciągle mało maaaa…
beret, beret, beret,
w nim możesz na operę,
lecz po co, gdy kościelna lepsza pieeeśń,
precz z obcym szarpidrutem,
na jedną, swojską nutę,
niech śpiewa od dziś miasto oraz wieeeś…
Gumiak, gumiak, gumiak
na dywan wkroczyć umiał
i nijak z niego nie chce wcale zleźć
tak teraz zawsze będzie
i gumiak nas posiędzie
więc gumiakowi oddawajmy cześć!
Staier to nawet Becia fajnie gra… właśnie sobie słucham 🙄
Wiadomo, te motyle to tak z kwiatka na kwiatek… PRZYSZPILIĆ!
Cześć, ach, cześć oddawać,
to nie jest prosta sprawa,
bo nie daj Boże, by to robić źle!
Gdy tylko do gumiaka
odzywka jest nie taka,
on bez dyskusji zaraz kopie w de…
Stan umysłu: zero
Tnie słowa jak siekierą
A w oczach płonie ojczyźniany zryw
Pod takim to liderem
Ja wieję stąd w cholerę
I radzę: niech za mną mknie kto żyw…
Jak miazmatowcy zwieją,
to wiarą i nadzieją
wypełni się nasz ukochany kraj!
Liderów klub dobrany
się weźmie za barany
i zmieni wszystko w moherowy raj…
Od czego uchowaj nas Panie /od moherowych beretów, oczywiście/ !!! 😀
Wczoraj z rana Dwójka puściła „Ducha” w wykonaniu Staier&co… 🙂 ach! ach! naprawdę smacznie. Też żałuję, że do Warszawy jednak wybrać się nie mogłam. Będę musiała czekać do sobotniej powtórki.
Staier nie rozczarował, przeciwnie. Grał na erardzie. W pierwszej części dwie sonaty Muzia Clementiego, tego samego, którego sonatiny grywają chyba wszyscy uczniowie szkół muzycznych (stylistycznie jest to między klasycyzmem a brillant), przedzielone utworami Fielda: trzema nokturnami (niektóre były raczej mało nokturnowe i należałoby je nazwać po prostu miniaturami) i Wariacje na temat pieśni szkockiej. Ramotki, sympatyczne, ale jednak człowiek czuł niedosyt. Ten niedosyt całkiem znikł w drugiej części. Najpierw dwa Impromptus Schuberta (zupełnie zjawiskowy początek c-moll op. 90 nr 1), potem rzadko grywane nastrojowe Waldszenen Schumanna, z których właściwie znany jest tylko Vogel als Prophet. Usłyszałam dziś ten fragment, przepiękny zresztą, jako coś prekursorskiego, zapowiadającego… jedną z Wizji ulotnych Prokofiewa (mam na myśli tę, która w tym nagraniu jest piąta i zaczyna się ok. 4’12”). Na bis jeszcze dwie miniaturki Schumanna. Staier imponuje możliwościami brzmieniowymi i pięknym wykończeniem frazy – po prostu rozumie, co gra. Skrada się do każdej nuty jak kocisko i łapie ją tak, jak trzeba 😉
Koncert trochę się przeciągnął, więc wieczorny, w filharmonii, zaczął się z opóźnieniem, a akurat była transmisja bezpośrednia. Jedno mnie bardzo zasmuciło: zła forma Sinfonii Varsovii. Co się dzieje? Nie mam pojęcia. Ciężko, topornie, brzydkim dźwiękiem, a przecież Włoską Mendelssohna grywali tysiące razy, i to dobrze. Za bardzo sobie dowierzyli, nie doćwiczyli z dyrygentem? Fakt, że akompaniamenty do koncertów Dobrzyńskiego i Chopina z pewnością wymagały przećwiczenia, a jeszcze koncerty z Marthą przed nimi. Dobrzyński, kolega Chopina z klasy Elsnera, napisał swój Koncert As-dur mając lat 17, więc można mu wybaczyć, że jest to ramotka (trochę w typie Fielda); Howard Shelley zamierza go nagrać dla Hyperiona w swojej serii zapomnianych koncertów romantycznych, więc pasuje jak znalazł. Ale sensacja (właściwie spodziewana, po zeszłym roku) była w drugiej części. Jaś Lisiecki, 14-letni Polak z Kanady, jest już naprawdę dojrzałym artystą. Każda nuta Koncertu e-moll Chopina była na swoim miejscu. Umie dopieścić i dowalić, jak potrzeba, gra bardzo rozsądnie, ale z uczuciem. Rok temu pisałam: oby go nam nie zepsuli. Nadal trzeba trzymać kciuki 🙂
Czekałem na tę relację; jest tak sugestywna, że wręcz muszę sobie uprzytamniać, że to nie ja byłem na tym koncercie. Dzięki i dobranoc.
POBUTKA!
Pogodny Haydn na pogodny dzień 🙂
Oj, będzie mi brakowało w relacji PK z CHiJE (a że wrócę dopiero po zakończeniu, to będę mogła pobuszować najwyżej w archiwum). Jutro upojna podróż do Jarosławia, gdzie jak zwykle pewnie popadnę w bezczas 🙂 Komp zostaje w domu. Drugi, ten większy, u doktora, bom dała mu herbaty.
Recenzję przeczytałam. Czy mnie już na dobre skręciło z zazdrości, czy jeszcze nie całkiem, to się dopiero okaże przy lekturze kolejnych.
Poza tym uważam, to a propos tego, co spotkało komputer Beaty, że czas najwyższy, by wymyślono elektonikę podzielającą ludzkie upodobania w zakresie używek. Przynajmniej tych płynnych, bo tych w postaci sypkiej, suszonej i skręcanej to może nie koniecznie. Kawę, herbatę oraz wino sprzęta mogłyby jednak chociaż tolerować, jeśli nie lubić. Miałam jak dotąd tylko jeden telefon, który zdawał się nie mieć nic przeciwko kąpieli w herbacie. Nurkował trzykrotnie. Pozostały urządzenia nie są tak wyrozumiałe.
Ja się zacząłęm zastanawiać, czy nie była to herbata „z prądem”? 🙂
Dobra zielona, nawet nie była z cukrem (o prądzie nie wspominając) 😉
vesper Właśnie się zastanawiam, czy to by aby nie wyszło drożej niż lekarz komputerowy raz na jakiś czas. Bo co byłoby, gdyby taki komputer zaczął się domagać kawy / herbaty / czerwonego wina kilka razy dziennie? 😉
Bo wszelkim urządzeniom, oprócz podzielania upodobań, należałoby jeszcze wmontować łagodny, przyjazny i niewymagający charakter.
Niestety, jak dotąd jedyne istniejące inteligentne urządzenia tego typu to psy. 🙂
Racja, Bobiku. Nie ma nic lepszego nad przyjazny psi interfejs. Gdyby jeszcze psy miały mozliwość łączenia się z internetem oraz obsługi różnych aplikacji, nie potrzebowalibyśmy żadnych urządzeń.
Ja tam się łączę z internetem bez problemu, co widać na załączonym obrazku. 😆
Ach, te nowoczesne psy 🙂 Gdy jako dziecko miałam psa, a było to w ubiegłym stuleciu, potrafił on szczekać, merdać ogonem, lizać po twarzy etc. Jedyny dodatkowy bajer, który posiadał, to umiejętność gry w piłkę. Z tego, co wiem ani on, ani żaden z jego kolegów nie prostował wież ani nie buszował w sieci.
Ogłaszam: The winner is: vesper 😆
Ojej, nowa jestem i jeszcze się nie łapię. Chodzi o 41 post? Co wygrałam? 🙂
cisza na morzu, wicher dmie… 😉
Dawno nie przeżyłam czegoś takiego na koncercie. Prawie się poryczałam. Wykonanie Winterreise przez Prégardiena i Staiera było po prostu kongenialne. I nie szkodzi, że zaczynając siedemnastą pieśń solista musiał przerwać, wyjść na chwilę za kulisy (potem przeprosił tłumacząc, że dopiero co wyleczył się z przeziębienia) i po tej krótkiej przerwie dośpiewać ostatnich osiem. Napięcie bynajmniej nie spadło. Artyści byli idealnie zestrojeni, bo choć oczywiście kreacja wokalno-aktorska Prégardiena (ani przez chwilę nie było wątpliwości, o czym śpiewa) wychodziła na pierwszy plan, to trudno powiedzieć, że Staier mu towarzyszył – oni po prostu razem tworzyli to dzieło. Odtwarzali, ale i tworzyli przecież. Staier wybrał tym razem trzeci instrument z kolekcji NIFC – kopię fortepianu Grafa z 1819 r., czyli z czasów schubertowskich; ten cykl pieśni, jako że powstał w 1827 r., mógł być wykonywany z udziałem takiego właśnie instrumentu. Ma on brzmienie nikłe, jakby z obciętymi dolnymi alikwotami, ja osobiście muszę się do niego przyzwyczajać, ale to, co umiał z tego wydobyć Staier, przekroczyło moje wyobrażenia. Prégardien zaś był po prostu wzruszający. Po ostatniej pieśni wszyscy zerwali się z miejsc, tak musiało być.
Gwoli kronikarskiego obowiązku: wcześniej byłam na recitalu Alexeia Zueva, 27-letniego ucznia Lubimova, który wykonał ciekawy recital na pleyelu. Zagrał IV Sonatę Carla Marii Webera, będącą czymś pośrednim między Schubertem a stylem brillant, Balladę As-dur Chopina i jego młodzieńcze Rondo Es-dur op. 16, a w drugiej części – Karnawał wiedeński Schumanna i znów Chopina: Balladę f-moll i Scherzo E-dur. Bisował chyba czymś Webera; nie zapowiedział, a ja tego nie znam, tylko się domyślam. Ciekawe, że do Chopina miał chyba jakby więcej serca niż do Schumanna. Trochę to wszystko było może masywne i hałaśliwe, ale jednocześnie dało się zauważyć, że dla niego gra na dawnym instrumencie jest już czymś naturalnym, nie musiał się przestawiać.
Ja bardzo poproszę naszego drogiego wampira, coby mi nie wystraszał nowych gości…
To znaczy, że starych ma wystraszać? 😯
Starych to już wystraszyć nie jest w stanie 😉 😆
Już nawet nie napiszę, jak mi szkoda, że mnie tam nie było 😉 A taką „Winterreise” to można zgłębiać i śpiewać lat kilkadziesiąt i nadal jest co odkrywać. Można wejść pod pierwszą, drugą i trzecią podszewkę wrażliwości Schuberta i swojej. Nie potrafię sobie np. wyobrazić, że pianista i solista spotykają się na dwie próby przed i „grają”. Potrzebny wspólny oddech, stopienie się w jeden organizm. No a podobno już w renesansie twierdzono, że śpiewak, który nie potrafi przywieść słuchaczy do łez, nie nadaje się do tego zawodu.
Jutro w Dwójce odtworzenie pierwszego koncertu Prégardiena i Staiera 🙂
http://www.polskieradio.pl/dwojka/audycje/artykul108557.html
Pojutrze – retransmisja sobotniego koncertu z Marthą:
http://www.polskieradio.pl/dwojka/audycje/artykul108589.html
Kiedy odtworzą Winterreise, jeszcze nie wiadomo, ale kiedyś na pewno.
Jutro w porze retransmisji będę już szlifować jarosławski bruk 🙂 Ale na „Winterreise” to się zasadzę i nie przepuszczę! Tymczasem zaraz osuwam się w objęcia Morfeusza, bo rano na pociąg. Dobrej nocy i dobrego ciągu dalszego ChiJE 😀
Dobranoc i miłego Jarosławia, trochę zazdroszczę 😉
A jutro minizlocik – Stanisław z Ukochaną przyjeżdżają na trzy dni. Coś mi się też majaczy, że i 60jerzy ma się objawić, ale nie pamiętam, kiedy.
Dziękuję (na użytek festiwalowego sierpnia przydałaby się umiejętność bilokacji) 🙂 Pozdrowienia szczególne dla minizlotowiczów!
Widzisz?
vesper, tu mnie nikt się nie boi, to i Ty się nie bój. 🙂
Aha! jeszcze jedno. Martha już przyjechała 🙂 Koleżanka była dziś na próbie. Podobno weszła sobie, przywitała się, siadła do fortepianu i z marszu (zamiast rozgrzewki?) zagrała Toccatę Schumanna 😀
To chyba dobry znak 😉
Też mi się tak wydaje. Jutro się przekonamy… 🙂
To ja sobie poćwiczę 4’33 przez parę godzin…
Ja też. Dobranoc 😀
Dobranoc, dobranoc, z pewnością będzie to dobra noc – po takiej relacji z koncertu Staiera i Pregardiena.
Majaczy się nie tylko Pani Red. (23:34). Mnie również majaki latają jako te netoperki i przypominają, że choćby żabami z nieba prało, to trza mi do stolicy jutro (pardon, dzisiaj). Zatem – jak się doturlam – to się zapewne dojrzymy.
Drogi śmierci prowadzą ku chwilom szczęścia – oczekiwanego. Liczy się tylko to ostatnie – gdy spełnione. Znowu coś nas ominęło. Albo inaczej – nie ominęło – to my ominęliśmy, depcząc w kieracie. Wracam do swojego – by się wypiąć zeń. I nań. Do zobaczenia.
POBUTKA z dala od NIFC, mimo pociągającej relacji z Wintetrreise (Winterreise latem?! 8-O), za to z nadzieją na Jarrousky’ego w Katowicach 30 listopada… (Ale Jarrousky’ego bez Kryśki.)
Piękna POBUTKA PAKu 🙂
No, rzeczywiście. Nawet mnie pobudziła, chociaż pora wczesna. 😀
Dzień dobry! Zaiste piękna. A piesek to już pewnie był na spacerku 😉
Pani Kierowniczko,
opanowała Pani swoją partię? Bo ja już mistrzowsko 🙂
Mogę publicznie wykonywać solo i w duecie (jak ktoś też wyćwiczył).
Trza pomyśleć o jakimś tournee…
Mój poranny spacerek w soboty jest niezwykle przyjemny, bo idziemy na targ kupić wędlinę, a pani sprzedawczyni od wędlin jest moją gorącą wielbicielką i na obrywkę zawsze mogę liczyć. 😆
Dziś chciałem tej pani zaprezentować moje 4′33 (też ćwiczyłem!), ale coś mi nie wyszło. Na widok i zapach salcesonu z mej piersi wyrwało się radosne skomlenie. 😳
Na szczęście sprzedawczyni dyskretnie udała, że nie słyszy wpadki i nawet jeszcze resztki szynki dołożyła. 🙂
O ile wiem, Cage nie przewidywał, że ten utwór będzie wykonywany przez orkiestrę 😯
A bo to jednego kompozytora następne pokolenia wyonacyły? 😆
Dzień dobry.
Zeen, wcale się Ciebie nie przetraszyłam. Nie żebyś nie był straszny, jeśli chcesz, tyle tylko, że nie wiedziałam, że powinnam się bać 🙂
zeena należy się bać, jak się go pisze z dużej litery. Doświadczyłem tego boleśnie na własnej, szczeniaczej skórze, że o sempiternie już nie wspomnę. 😥
😯 Czyżby na następnym zlocie blogowym miało się odbyć wykonanie 4’33 przez chór czytelników bloga?! 😯
Niezły pomysł 😉
Tylko czy wytrzymalibyśmy tak długo bez gadania? 😆
Zawsze można się zdrzemnąć 🙂
Tak to już jest z hokotami – lubią drzemać… 😉
Czy zeen (przezornie używam małej litery) pisany wielką literą jest równie straszny na początku, jak i w środku zdania?
zeen jest fajne chłopisko, tylko tak ma, że nawet z początku zdania musi być małą literą. Podobnie ma też foma 🙂
Lecę, dzisiaj dwa koncerty przede mną! 😀
wyonacyły, te pokolenia.
No dobra. Zebrałam się lekutko, ale nie do pracy, tylko do podróży. Praca nie zając, nie ucieknie, i zimą będzie nudno 😉
Czekam na recenzję z koncertu Marthy A.
.. jak nie hohonie, to hokoty 🙄
Dobry wieczór.
Martha zaczęła i skończyła swój występ polonezem. Ale jakim!!!
Wróciłem do pensjonatu chodzonym. Bezbłędnie – bo Argerich każdego potrafi nauczyć naszego tańca (podobno) narodowego. A walca panowie Lugański i Rudenko to mogliby podpatrzeć i podsłuchać – również u Marthy. Resztę sprawozda PK – którą raz jeszcze pozdrawiam – bo ja do robótek – muszę, ale nie chcę.
Dobranoc.
To jest dopiero człowiek pracy… 😆
Ja właśnie wróciłam – miałam trochę dalej – i zabieram się za nowy wpis.
Wysłuchałem dziś w dwójce koncert pieśni – Pregardiena i Staiera, rzeczywiście fenomenalny. W dodatku uzupełniono koncert o kilka pieśni z Winterreise, którą panowie nagrali przed paru laty. Dzięki temu, że znałem relację PK – moje wrażenia były takie jak na rzeczywistym koncercie – a nie transmisji.
To się cieszę 🙂
Prawda, że uroczy ten Chopin po niemiecku?
Tak, to dobre określenie – uroczy. Niemiecki Pregardiena w Chopinie brzmiał zupełnie naturalnie; natomiast kiedyś skręcałem się słuchając świetnej przecież Elisabeth Schwarzkopf, śpiewającej Chopina „po polsku”.