I znów o soliście
Tyle że tym razem o Soliście. To tytuł filmu, który dziś z samego rana obejrzałam. Kopia jeszcze przedwstępna, więc bez tłumaczeń; obcowanie z American English o tej porze nie było dla mnie bardzo łatwe. Ale, po pierwsze, znałam już wcześniej tę historię, po drugie, film jest naprawdę dobry, sugestywny, bez łatwej czułostkowości, bez cienia kiczu. A filmowanie tej historii mogło tym grozić.
Historia jest autentyczna i została wcześniej opisana w książce, która wyszła również po polsku. Steve Lopez, felietonista „Los Angeles Times”, zastanawiając się nad kolejnym tematem trafia na ulicy na czarnoskórego, dziwacznie ubranego skrzypka (w zalinkowanym opisie książki jest błąd: w pierwszej scenie gra właśnie na skrzypcach, dopiero potem okazuje się, że jest wiolonczelistą), grającego Beethovena pod pomnikiem Beethovena na tylko dwóch strunach. Nawiązał z nim kontakt. Nathaniel Ayers, bo tak się ten człowiek nazywał, już na pierwszy rzut oka miał w sobie coś szczególnego: przy widocznym zwichnięciu życiowym i psychicznym – ślady wielkiego talentu. Ayers powiedział Lopezowi, że studiował kiedyś w nowojorskiej Juilliard School of Music. Lopez zadzwonił tam. Wśród absolwentów go nie znaleziono, ale urzędniczce przyszło do głowy sprawdzić wśród przyjętych. Okazało się, że istotnie tam studiował (był jednym z nielicznych wówczas czarnoskórych studentów), ale przerwał, bo zapadł na schizofrenię. Dalszy ciąg historii można przeczytać w zalinkowanym haśle Wiki.
Kiedy Lopez napisał pierwszy z serii artykułów o Nathanielu, pewna starsza pani przysłała mu nieużywaną już wiolonczelę. Posłużyła ona dziennikarzowi do dopingowania chorego muzyka do wyjścia z bezdomności. Metodą drobnych kroków, ze straszliwymi trudnościami, doprowadził do tego, że Nathaniel zamieszkał w załatwionym dla niego niezależnym pokoju, że był w stanie pójść na próbę lub koncert orkiestry symfonicznej. Ale nie jest to po prostu jedna z tych krzepiących człowieczeństwo opowieści, które tak lubi kino, zwłaszcza jeśli podstawą jest prawdziwa historia – począwszy od Blasku po Motyla i skafandra. W Blasku wymowa zakończenia jest zresztą nieco przeinaczona: bohater, pianista David Helfgott, którego również spotkała choroba psychiczna, w rzeczywistości – i owszem, czasem znów koncertuje, ale jest to straszne (co można zobaczyć na licznych przykładach na YouTube, wybaczcie, że nie będę linkować).
W Soliście przeinaczeń jest mniej i raczej nieistotne (w filmie Lopez jest rozwiedziony, w rzeczywistości i w książce żyje w szczęśliwej rodzinie). Ogólnie to nie jest film dla pokrzepienia serc. Po pierwsze dlatego, że ukazuje przykład Nathaniela na tle przerażającej liczby (określonej w finałowych napisach) 90 tys. bezdomnych w Los Angeles. To piekło na ziemi wynika paradoksalnie z dobrych warunków klimatycznych, czyli z faktu, że można tam spać bez problemu pod gołym niebem. Nieszczęście ludzkie pokazane jest w filmie bez osłonek i upiększeń. Nieszczęście wynikające z wielu przyczyn: choroby psychicznej, biedy, starości, nieprzystosowania. Z drugiej strony ciekawie pokazane są odczucia związane z muzyką (najwięcej tu Beethovena, którego Nathaniel uwielbia); jedna z sekwencji – to barwne, świetlne abstrakcyjne kształty zmieniające się w rytm pierwszej części Eroiki. To wyobrażenie przeżyć Nathaniela na próbie orkiestry. Kiedy indziej zaś muzyka towarzyszy świetnym zdjęciom z lotu ptaka nad autostradą, rzędami domów, krajobrazem miejskim. Nie ma tu cienia efekciarstwa; no, może w jednym miejscu jest trochę łopatologii, ale tylko dla wtajemniczonych, gdy Nathaniel, kiedy po raz pierwszy dotyka wiolonczeli od Lopeza, gra… Pieśń dziękczynną uzdrowionego. Choć przecież uzdrowiony nie jest.
I to jest drugi powód, dla którego nie jest to film przynoszący łatwe pokrzepienie. Bo nie jest przecież tak, że tylko pstryknąć palcami, dać ulicznemu muzykowi pozór zrozumienia, by ten wyszedł z choroby i bezdomności. I im dalej, tym jaśniej Lopez musi to zobaczyć. Szczególna przyjaźń, jaka wywiązuje się między tymi dwoma, skomplikowane role, jakie dla siebie wzajem odgrywają, to osobny rozdział. Ta przyjaźń jest nieustającą ciężką próbą, a co szczególnie ciekawe, jest też jakąś walką o symetrię, choć z natury rzeczy jest ona niesymetryczna. Nathaniel patrzy na Lopeza jak na boga, ale w pewnym momencie strąca boga z piedestału, żeby uzyskać wolność. Lopez uczy się szacunku dla tej wolności, staje się coraz bardziej świadomy tego, że nie można uszczęśliwiać na siłę.
Bardzo polecam ten film, kiedy wejdzie na ekrany. A wchodzi 23 października.
Komentarze
szczescie !!!!!
pomogly wypasione
budze wiec Towarzystwo Pani Kierowniczki!!!
😀 😀 😀
Już widzę ten film w naszym kinie 👿
Tak to już jest z liśćmi: raz soliście, raz ich ni ma…
Pani Kierowniczka ma świętą rację. Pstrykam palcami i nic…
To samo z czystymi i leniami… 🙄
… i snami
A komu pstrykasz, foma?
doroto, także tą drogą przypominam się o zamieszczeniu informacji o „barkaroli”. dzięki!
Litery też raz so, raz ich nie ma. Ja na przykład mam klawiaturę tak wytartą, że ich nie ma. 🙄
foma, a może byś w celu wyjścia z bezdomności spróbował pstryknąć fotkę?
Bobiku, fotkę domku, który dżin miałby sprezentować?
zeen, tak w powietrze pstrykam. Mało to w powietrzu się czai?
Czai się Hupka 😯
Rany boskie! Ja kiedyś miałem maszynę do pisania pod nazwą Erika. Czy automatycznie wchodzę do kręgu podejrzanych? 😯
Bobiku, nigdy z niego nie wyszedłeś…
Siedzę w kręgu podejrzanych,
gdzie się Czai Hupka,
straszniem jest zdenerwowany,
aż mnie bolą dróbka.
Choć myślałem „kij im w oko.
to nie moje scysje”,
teraz pewnie mnie zawloką
przed śledczą komisję.
Futro czarne mi oplują,
srebrny głosik skradną,
dziadka z babcią nie darują,
aż całkiem nie padną.
Lecz gdy wyjdę, dobry Boże,
cało z tej kaszany,
to się sprężę i założę
Związek Podejrzanych! 🙄
Dzień dobry w ten nieznośnie upalny poranek. Poranek subiektywny, bo przecież rano jest wtedy, kiedy wstajemy i jemy śniadanie, nawet jeśli większość twierdzi, że jest popołudnie. Niech i ja dołożę kilka wersów. To będzie mój poetycki debiut 🙂
So liście, so kiście
Oraz so fizmaty
Czai mi się mgliście
Że so też miazmaty
Mnie widmo komisji
wcale nie przeraża
Jeno ten upał straszny
I słonko co podpraża
I tak jak niegdyś rodaków
Zgraja wielka i liczna
Co za morza jechała
Choć patriotyczna
Tak i mnie wkrótce
Emigranta los czeka
Co na małej łódce
Na północ ucieka
Lecz na próżno tu szukać
Przyczyny patriotycznej
Będzie to pierwszy przypadek
Emigracji … klimatycznej
Vesper, wszyscy, którzy piszą wierszyki, są podejrzani z natury rzeczy, więc jak najbardziej możesz się zapisać do ZP. 🙂
Nie potrzebujesz nawet rekomendacji. Wystarczy, że Twój zegar biologiczny jest wyraźnie równie podejrzany, jak mój. 😆
Zbędna rekomendacja
gdy podwieczorek w południe
zaś z rana kolacja
Związek Podejrzanych
wcieli w swe odmęty
osobników zmieszanych
ale nie wstrząśniętych
jeśli masz się znaleźć
w podejrzanych kręgu
wymóg jeden musisz spełnić
i nie ma wykrętu
wymóg ten prosty jest i całkiem niezawiły
by ci się, kandydacie, fazy przestawiły
23 października – datę premiery wybrano nieprzypadkowo.
– jest to 296 dzień roku, do końca zostaje 69 dni
– dzień Mola
– rocznica rewolucji węgierskiej (1956)
– w 2005 r. odbyła się II tura wyborów prezydenckich, w której Lech Kaczyński pokonał Donalda Tuska.
– 1739 – rocznica wojny o ucho Jenkinsa.
– 1971 urodził się Valentīns Lobaņovs, łotewski piłkarz
– 1915 zmarł William Grace, angielski krykiecista
W świetle powyższego wnioski narzucają się same…
Dzień Mola? A kiedy jest Dzień Rybika?
Po Dniu Rybaka, a przed Dniem Rubika. 😀
Dobry wieczór, jak ktoś tu zajrzy. Nie dałam rady wcześniej się pojawić, bo pół dnia spędziłam w radiach, potem musiałam pilnie coś napisać, no, a potem był koncert.
Przez ostatnie dwa dni produkował się Emanuel Ax – wczoraj miał recital, dziś grał z orkiestrą FN. Dziś było nieźle, tak w normie (w programie Chopin: Koncert f-moll i Andante spianato i Wielki Polonez, na bis ładnie zagrany Nokturn Des-dur), ale bez wielkich wzlotów. Wczoraj poza Chopinem (Nokturn cis-moll, Polonez-Fantazja, Mazurki op. 41 i też Andante spianato i Wielki Polonez, ale w wersji solowej) były cztery Impromptus Schuberta z op. posth. 142 i Fantasiestücke Schumanna. Niby było nieźle i wszystko na swoim miejscu, ale czegoś brakło i właśnie zastanawiam się, czego. Chyba było to dość powierzchowne. Ale sam gość jest miły – i on, jak wcześniej Ohlsson, odezwał się po polsku, tyle, że on mówił tym językiem w dzieciństwie. Nawet nieźle go pamięta.
Wszyscy śpią… chrrr… dobranoc 🙂
Nie, jeszcze nie śpią. Emanuela Axa mam pięć koncertów Beethovena; gra właśnie tak jak Pani to opisała: dobrze ale czegoś brakuje, zwłaszcza jak posłucha jak gra Martha, Rubinstein czy Arrau. Kiedyś byłem na koncercie Lidii Grychtołówny, ach, jak ona grała IV koncert. Do dziś to pamiętam.
Nie, nie śpią. W dzień się wyspali i teraz buszują 🙂
Słyszałam kiedyś Axa mówięcego po polsku i uważam, że mówi naprawdę dobrze. Zdumiewająco dobrze jak na kogoś, kto władał tym językiem właściwie tylko przez chwilę w dzieciństwie.
Mam jego nagranie „Wariacji i fugi na temat Handla”. Podoba mi się, ale nadal szukam tego naj.
POBUTKA! (a teraz sam muszę nadrabiać zaległości).
Dzień dobry. Fajny ten młody Szostakowicz. Właśnie wczoraj w Tok FM w audycji Romka Kurkiewicza była i o nim mowa. Ogólnie mówiliśmy o hymnach i o związkach muzyki z polityką. Takiego odjazdu jeszcze chyba w tym radiu nie było: na wejście został puszczony sowiecki hymn (pretekstem była śmierć Siergieja Michałkowa, znanego głównie zresztą jako ojca dwóch reżyserów i autora wierszy dla dzieci, który był również autorem tekstu hymnu), w środku Marsylianka, a pod koniec Międzynarodówka. W związku z hymnem sowieckim przypomniałam anegdotę, którą ostatnio cytował PAK na swoim blogu 😉
Witam vesper w gronie wierszokletów 😆
Ja się dziś obudziłem wyjątkowo wcześnie, ale nie wiem, czy sprawiła to PAK-owa pobutka, czy zapach kashi, które Pani Kierowniczka podrzuciła na mój blog. 🙂
I chyba zrozumiałe, że nie mogłem się tu pojawić, zanim nie skonsumowałem kierowniczych darów do końca. Jeszcze by się znaleźli inni chętni i w końcu dla mnie by zabrakło… 😉
Przypomniałem sobie, że miałem od czasu do czasu poprzerywać ciszę. 🙂
Hau! 😆
Miau… 🙄
Noo, ta wersja też nie brzmi źle, ale ja się do swojej już jakoś przywiązałem. 🙂